Skocz do zawartości

Peak Label


Ralf

Rekomendowane odpowiedzi

Football Manager 2020

Wersja gry: 20.4.1;

Dodatkowe pliki: Fix z oryginalnymi nazwami zespołów/lig/rozgrywek, grywalne wszystkie reprezentacje;

Ligi (31/12): Anglia (1-6), Austria (1-2), Chorwacja (1-2), Czechy (1-2), Francja (1-3), Hiszpania (1-3), Niemcy (1-3), Polska (1-2; tylko podgląd), Rosja (1-2), Serbia (1-2), Słowenia (1-2), Włochy (1-2);

Zasady: kto mnie zna, ten wie.

 

 

Nadszedł czas.

  • Lubię! 1
  • Uwielbiam 2
  • Hurra! 3
Odnośnik do komentarza

– Przed Komisją Egzaminacyjną staje pan Rafał we własnej osobie, znany nam lepiej jako Ralf. Lat dwadzieścia dziewięć, niedawny piłkarz, obecnie pilny uczeń. – Siwiuteńki niczym Święty Mikołaj w grudniu przewodniczący komisji z szelestem podniósł kartkę z okrytego zielonym obrusem blatu, po czym odsunął ją na bok, spoglądając przez okulary na drugą, odkrytą flegmatycznym ruchem pomarszczonej dłoni. – Aktualnie bezrobotny. Kawaler.

 

Trzymałem swój wrodzony fason z pełnym zaangażowaniem, na które musiałem się silić. Choć długo i cierpliwie czekałem na ten moment, odkąd tylko stanąłem na nogi zarówno fizycznie, jak i mentalnie, choć co do tego drugiego, to duża przesada, to gdy moich uszu dobiegło słowo "kawaler", zacisnąłem mocno pięść na krawacie, który akurat w tym momencie poprawiałem. I trochę z tym przesadziłem, bo nagle odniosłem wrażenie, jakbym stał na szafocie, a kat zaciskał mi na szyi pętlę, ku uciesze zgromadzonym bywalcom saloonu, domagających się sprawiedliwości. I właśnie ten kat jest istotą sprawiedliwości. Kiedy rozwścieczony tłum zaciągał nieszczęśnika pod drzewo, zarzucał mu sznur i bezceremonialnie wieszał, nazywano to samosądem, który mógł ze sprawiedliwością łatwo się rozminąć. Zaś kiedy za dźwignię ciągnął beznamiętny kat, by przetrącić prawomocnemu skazańcowi kark, wszystko było w porządku. Sprawiedliwości stało się zadość.

 

Z dumania nad wymierzaniem kar w czasach Dzikiego Zachodu wyrwał mnie oficjalny aż do porzygania głos siwiuteńkiego starca, siedzącego pośród pozostałych egzaminatorów. Czasy się zmieniały, a on nadal był w komisjach. Ciekawe, czy był obecny również wtedy, gdy egzaminy zaliczali współcześni menedżerowie jakże wspaniałej Ekstraklasy?

 

– Panie Ralf, jako przewodniczący komisji cieszę się, że możemy zbadać poziom pańskich kompetencji, jakie, miejmy nadzieję, nabył pan w trakcie całego szkolenia – powiedział, przyglądając mi się zza grubych okularów, zza których jego tęczówki były ogromne jak spodki pod filiżanki. – Zanim jednak zaczniemy, muszę pana dopytać. Bycie profesjonalnym piłkarskim trenerem to coś więcej, niż bieganie po boisku. Tutaj potrzeba mocnego charakteru, zdolności interpersonalnych, również potężnego doświadczenia, a pan jest kandydatem niezwykle młodym. Zatem, czy jest pan gotów na wzięcie odpowiedzialności za pańskich przyszłych podopiecznych, a także godnie wywiązywać się z funkcji, którą w przypadku pomyślnego wyniku egzaminu będzie pan niewątpliwie piastował?

 

Wstałem z krzesła, spokojnie zapinając guzik marynarki.

 

– Bezapelacyjnie, do samego końca – powiedziałem. – Mojego lub jej.

  • Lubię! 1
  • Uwielbiam 3
Odnośnik do komentarza

Dziękuję za tak zaskakujący odzew, nie spodziewałem się tego :)   Zaś co do opka, to jestem świeżo po pierwszych krokach z jakimkolwiek Football Managerem innym, niż wersja 2006, więc równie dobrze może się skończyć spektakularnym przegrywem Mr. Ralfa ;)   Czuję, że może być wesoło.

Odnośnik do komentarza

Zaledwie tydzień wcześniej grzałem się w upalnym słońcu Kalabrii, siedząc na brzegu morza i gapiąc się w siną dal. Daleko na horyzoncie złowiłem wzrokiem niewyraźny kształt, który po niedługiej chwili uformował się w coś, co dało się już rozpoznać. Statek płynący zza morza. Obserwując, jak leniwie sunie w kierunku wybrzeża, skojarzyło mi się to z nadejściem czegoś nowego, czegoś, co lada chwila przekaże mi los, kierując na nowe tory.

 

Zanadto domyślać się nie musiałem, bo półtorej metra za mną siedziało moje ciemnowłose szczęście o głębokich, ciemnych oczach. Pomyślałby ktoś, że to wspaniały wyjazd we dwoje, sielanka w pięknym klimacie południa Italii? Być może, ale gdy tak siedziałem, opierając łokcie na zgiętych kolanach, z których to prawe zryte było imponującą pajęczyną blizn pooperacyjnych, niemal słyszałem łzę kręcącą się w oku mojego ciemnowłosego szczęścia, które trzymało się mnie niezmiennie przez pięć ostatnich lat. Do czasu.

 

– Dlaczego znowu nic nie mówisz? – bąknęła niepewnie. – Przecież byłeś zły, że mało z tobą rozmawiam, więc dlaczego teraz...

 

Kobiety. Jakkolwiek wyjątkowa by nie była, to gdy przychodzi co do czego, wszystkie w mgnieniu oka stają się takie same. A przynajmniej nigdy na "inną" nie trafiłem. Gdy przychodzi co do czego.

 

– A co mam, twoim zdaniem, mówić? – rzuciłem za siebie, nie odrywając wzroku od coraz bardziej wyraźnego kształtu statku w oddali. – Uważasz, że po tym wszystkim, co w końcu z ciebie wyciągnąłem, będę się dalej uśmiechał i udawał, że wszystko jest w porządku, gdy oboje wiemy, że nie jest? Czy ty do reszty oszalałaś, Nikola?

 

To były bardziej retoryczne pytania z mojej strony, i dobrze, bo zamiast odpowiedzi usłyszałem tylko pociągnięcie nosem. Odwróciłem głowę w jej kierunku i zobaczyłem, jak starannie ociera łzy dłońmi, by nie rozmazać sobie makijażu. Tylko to sprawiło, że przynajmniej w jedną rzecz w stu procentach jej uwierzyłem. W zasadzie to była dosyć klasyczna sytuacja, nic odkrywczego – było dobrze, harmonijny związek, najdłuższy w moim życiu, tak że byłem pewny, że to już jest ona. No a potem napatoczyły mi się demony młodości, i choć nie sądziłem, żeby tak dorosła kobieta mogła wykręcić numer w stylu nastolatki, strasznie się pomyliłem. Zaczęły się zmiany nastrojów, usilne starania sprowokowania mnie do kłótni, mnóstwo tajemniczych zachowań... zresztą co ja się będę rozdrabniał? Każdy konkretny facet na pewno doskonale zna to z autopsji.

 

Tamtego upalnego dnia w Kalabrii wreszcie udało mi się ją podejść tak, by wyłożyła mi kawę na ławę. Pojawił się ktoś inny. Bingo dla mnie, bo od jakiegoś czasu zauważałem, że nie rozstaje się z telefonem i bardzo go strzeże. Zapewniała, że do niczego nie doszło. W to już akurat trudniej było mi uwierzyć, za bardzo myliła się w tym, co mówiła. Pokrótce wyznała, jak to się stało, że się pojawił ten ktoś. Jej historyjka miała sens, choć i tak wiedziałem, że albo sporo pominęła, albo nie była do końca zgodna z faktami, opowiadając mi ją. No i wreszcie stwierdziła, że nie wie, co ma zrobić, bo nadal czuje coś do mnie, ale jednocześnie intryguje ją tamten kundel. I właśnie w to akurat mogłem jej uwierzyć; te łzy były bardzo szczere, widziałem w nich, że nie potrafi tak po prostu powiedzieć mi, że kończymy imprezę, a potem polecieć do niego.

 

– Prawdę mówiąc... – podjęła i ucięła. – Nie wiem...

 

– Co prawdę mówiąc? – spytałem spokojnie, odwracając się całym ciałem w jej stronę. – Jak już mi powiedziałaś to wszystko, to chyba możesz i to, co chciałaś powiedzieć teraz?

 

– Chyba tak...

 

– Więc po prostu powiedz. Chyba już się przekonałaś, że nie mam zamiaru zacząć się na ciebie wydzierać, ani podnosić na ciebie ręki – rzekłem. – Chociaż gdyby zamiast mnie siedział tu z tobą kto inny, mogłoby to wyglądać inaczej.

 

Znów pociągnęła nosem i otarła oczy grzbietem zgrabnej dłoni.

 

– Prawdę mówiąc, liczyłam na to, że się wściekniesz, zrobisz mi awanturę i po prostu mnie rzucisz... – powiedziała ze spuszczoną głową. Z czubka nosa kapnęła jej kolejna łza, znikając natychmiast w piasku. – A ty zareagowałeś tak spokojnie, że teraz sama już nie wiem. – Spojrzała na mnie zaszklonymi oczami. – Daj mi jeszcze tydzień czasu. Dobrze? Możesz tyle dla mnie zrobić?

 

Dałem jej ten tydzień, bo uznałem, że cóż innego mógłbym zrobić. Może i powinienem faktycznie od razu ją zostawić, ale to się tylko tak łatwo mówi, gdy nie jest się zaangażowanym emocjonalnie. Dałem jej ten tydzień, choć wiedziałem, że kompletnie nic to nie zmieni, a wszystko i tak skończy się tak, jak skończyć się miało.

 

A gdyby nie moja głupota i zamiłowanie do pobocznych aktywności, nadal grałbym w piłkę, a Nikola być może nawet nie obejrzałaby się za nikim innym.

Odnośnik do komentarza

Nigdy nie lubiłem siedzieć bezczynnie, bo zaraz mnie do czegoś nosiło, a przy tym uwielbiałem próbować nowych rzeczy, zwłaszcza aktywności fizycznych. W efekcie zapisałem się kiedyś na treningi krav magi, by nie tylko udoskonalić sprawność ciała, ale też by nauczyć się czegoś, co kiedyś mogłoby mi się bardzo przydać, bo nigdy nie wiesz, co może czekać na ciebie za rogiem. Mój menedżer, w zespole którego grałem, nie był tym zachwycony, bo krav maga po części słusznie kojarzyła mu się z łamaniem kości, rozwalaniem stawów i szeroko pojętym uszkadzaniem przeciwnika, ale to były tylko treningi, a nie walki na całego. Uspokoił się jednak, gdy mijały miesiące, a ja, mimo że czasem pojawiałem się z obitymi piszczelami i w siniakach, zawsze byłem zdolny do gry. Aż nadszedł tamten dzień.

 

Sytuacja była bardzo prosta – więzadła, stawy i kości nie mają większych szans w starciu z miażdżącą ich ponad setką bezwładnie spadających kilogramów. Wbrew pozorom nie chodziło o żadną skomplikowaną sekwencję, ani dźwignię. Byłem już w grupie zaawansowanej, a to była luźna treningowa walka, bez nadmiernej agresji. Ćwiczyłem tego dnia wraz z największym dzikiem w grupie, który w zasadzie nie potrzebowałby nawet krav magi, bo potencjalnego napastnika odstraszał samą posturą. Nic nie miało prawa się wydarzyć, ale gdy w pewnym momencie przechwycił moją prawą nogę, którą usiłowałem poczęstować go niskim kopnięciem, stopa wjechała mu między materace, którymi była wyłożona podłoga na sali. Runął jak długi, z impetem upadając wprost na mnie. Problem polegał na tym, że cały czas trzymał moją przekręconą nogę, a utraciwszy równowagę odruchowo przygarnął ją do siebie jeszcze mocniej. Gdy już upadliśmy z donośnym grzmotem, ból był tak potężny, że ukazali mi się wszyscy święci, tańczący dokoła mnie w kręgu, trzymając się za ręce.

 

Nie pamiętam za wiele, co działo się bezpośrednio później. Zresztą do dziś niechętnie wracam do tego wspomnieniami, bo niezmiennie zastanawiam się wtedy, co by było, gdyby. Oczywiście mnóstwo czasu spędziłem w szpitalu na urazówce z pozrywanymi więzadłami w kolanie i skomplikowanym złamaniem podudzia. Kilka operacji rekonstrukcyjnych, śruby w piszczelu, potem usuwanie tych śrub, długie tygodnie leżenia, i takie dawki środków przeciwbólowych, że spokojnie mógłbym się od nich uzależnić. Codziennie bywała u mnie Nikola, co pomagało mi nie odejść od zmysłów na tej cholernej sali, ale pewnego razu zamiast niej pojawił się mój menedżer.

 

– Brawo, mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny – powiedział w swoim oślizłym stylu. – Właśnie tego się obawiałem, gdy poszedłeś na tamto pajacowanie. Nie wiem, jak długo zajmie ci rehabilitacja, ale nie obchodzi mnie to, bo mam dla ciebie dwie wiadomości, dobrą i złą. Zła jest taka, że w czerwcu wygasa ci kontrakt, którego ani myślę ci przedłużać, więc zostaniesz na liście płac tylko do końca sezonu. I to jest właśnie ta dobra wiadomość. Potem spadaj i nie chcę cię więcej widzieć w tym klubie.

 

Gdy skończył, zwyczajnie odwrócił się i wyszedł. Częściowo go rozumiałem, ale jego podejście do piłkarzy zawsze pozostawiało wiele do życzenia. W tamtej chwili poprzysiągłem sobie nigdy nie być takim kutasem, jak on.

Odnośnik do komentarza

Nigdy nie byłem zbyt kreatywny, ale najważniejsze, to się trochę wysilić i największy banał przedstawić w jakiś sensowny sposób.

 

--------------------------------------------

 

Gdy przyszedł tamten dzień, miałem już 28 lat, więc piłkarsko byłem bliżej końca, niż początku. Złudzeń nie miałem, zresztą sam ortopeda, który mnie prowadził, ostrzegał mnie, że o ile po rehabilitacji będę normalnie chodził, a nawet i biegał, to powrót do zawodowej piłki będzie bardzo ryzykowny. Łącznie z tym, że w klubie nie miałem już czego szukać, a blisko trzydziestoletniego zawodnika po poważnej kontuzji nie wziąłby żaden poważny klub, który o cokolwiek walczy, jeszcze w szpitalu zacząłem obmyślać sensowny plan. Chciałem nadal zajmować się piłką, już wcześniej miałem zamiar zająć się szkoleniem po zakończeniu kariery, lecz w tamtej chwili nie miałem do tego podejścia.

 

Kiedy już byłem na takim etapie leczenia, że zacząłem pewnie chodzić, za namową znajomego zaczepiłem się jako kierowca międzynarodowy. Nie na stały etat, ale góra dwa razy w miesiącu wyjeżdżałem busem w Europę. Grosz na życie wpadał, odkładałem sobie również sukcesywnie na kurs trenerski, który miałem zamiar rozpocząć wtedy, gdy tylko będę już mógł, a przy okazji przekładanie nogi z gazu na hamulec i operowanie tymi, poprawnie politycznie mówiąc, dźwigniami, miał też pewne znaczenie rehabilitacyjne. Wyjeżdżałem w trasę, robiłem swoje, po czym wracałem do domu i do Nikoli, cierpliwie realizując to, co sobie założyłem.

 

Po jakimś czasie zaczęła się właśnie zmieniać. Początkowo jeszcze nie podejrzewałem tego, co się dzieje, bo nadal żyłem przekonaniem, że jest ze mną już zbyt długo, by miało stać się coś złego. Jednak z każdym kolejnym moim powrotem widziałem coraz mniejszy entuzjazm, gdy pojawiałem się w drzwiach po trasie. Stan ten pogłębiał się stopniowo, regularnie przyłapywałem Nikolę na różnych kłamstewkach, potem zakończyłem pracę jako kierowca, bo zgromadziłem wystarczająco dużo pieniędzy, zacząłem kurs trenerski, a gdy go ukończyłem i czekałem na egzamin, pojechaliśmy na tydzień do Włoch. Miałem nadzieję, że ten wyjazd pomoże nam wyprowadzić związek z kryzysu, ale okazało się inaczej.

 

Choć na plaży w Kalabrii prosiła mnie o jeszcze tydzień czasu, zgodnie z moim przewidywaniem nie minęły nawet dwa dni od powrotu. Wtedy zniknęła na pół dnia, nie musiałem się nawet domyślać, gdzie poszła, a raczej do kogo. Kiedy wróciła późnym popołudniem, spytała, czy możemy się przejść i pogadać. Usiedliśmy na ławce w parku, a ja dobrze wiedziałem, co mi powie. Odchodzi, bo doszła do wniosku, że chyba chciałaby spróbować jeszcze czegoś innego.

 

– Mhm, rozumiem – powiedziałem spokojnie, po czym podniosłem się z ławki. – Bywaj.

 

Postawiłem krok, drugi, trzeci, dwudziesty, oddalając się i nie oglądając za siebie. Choć w mojej głowie rozszalała się burza, postawiłem sobie za punkt honoru być w tej chwili jak Bogusław Linda.

  • Lubię! 3
Odnośnik do komentarza

Włóczyłem się po mieście tu i tam do samego wieczora. Nikola oczywiście nie wróciła już do domu, i to mi wystarczyło, by wiedzieć, że decyzję podjęła już wtedy w Kalabrii, a może i wcześniej. Byłem wręcz pewien, że podjęła ją całkowicie bezwzględnie, a jej wahanie wtedy na plaży faktycznie wzięło się tylko z mojej zaskakująco spokojnej reakcji, mimo że na ogół byłem człowiekiem nerwowym. Kobiety zawsze kierują się przede wszystkim emocjami, zwłaszcza chwilowymi. Okazało się jednak trochę co innego. Trudno mi było określić, czy to był akt jej złośliwości, czy zwyczajnie dopiero teraz zebrała się w sobie, ale wróciła po swoje rzeczy dzień przed moim egzaminem trenerskim.

 

Spodziewałem się tej wizyty, ale ten moment był wybitnie kiepski, a ładunek wrażeń, jaki za sobą niosła, mógł być brzemienny w skutkach nazajutrz przed komisją na egzaminie. Pierwotnie chciałem sam w wolnych chwilach wszystko popakować i tylko postawić jej torby pod drzwiami, ale w imię czego miałem ją wyręczać? Doszedłem tylko do połowy drogi – przygotowałem puste torby i położyłem w widocznym miejscu, by stanowiły wyraźny sygnał. Dalej radź sobie sama, czikita.

 

Wpuściłem ją do środka i pozwoliłem robić swoje, a ja poszedłem usiąść gdzieś obok, by nie mieć jej w polu widzenia. Zająłem się wnikliwym studiowaniem losowego czasopisma, które pierwsze wpadło mi w rękę, choć tak naprawdę wcale nie czytałem, tylko gapiłem się bez składu na kolorowe strony.

 

– Mam wszystko – odezwała się, a ja zorientowałem się nagle, że stoi w przejściu z przedpokoju do salonu, w którym gapiłem się w czasopismo. – Rafał...

 

– Nie chce mi się z tobą gadać – przerwałem jej, przewracając kartkę.

 

Kątem oka obserwowałem ją. Przez chwilę stała niezręcznie, a ja widziałem jak jej piękne ciemne włosy opadają na jej kształtne, doskonale mi znane piersi. W końcu powoli odwróciła się i zniknęła mi z oczu. Nagle przypomniałem sobie jedną rzecz.

 

– Poczekaj moment – rzuciłem.

 

Wstałem i poszedłem do sypialni, w której do niedawna spędzaliśmy ze sobą każdą noc, gdy tylko byłem w domu. Musiałem coś pilnie sprawdzić. No tak, oczywiście nie zabrała tej jednej rzeczy, która zawsze mi się z nią kojarzyła. Był to bury, pluszowy kotek, którego mi kiedyś podarowała na jakąś okazję; był uroczy, ale w obecnej sytuacji obracałby się przeciwko mnie. Domyślałem się, że z tego samego powodu z rozmysłem nie chciała futera zabrać.

 

Wziąłem go do ręki i zaniosłem do Nikoli, która czekała w przedpokoju, z torbami gotowymi do wyniesienia. Gdy zobaczyła, co jej niosę, straciła ostatki sił, którymi nad sobą panowała. Jej oczy najpierw wypełniła rozpacz, a następnie łzy, które rzuciły jej się strumieniami po gładkich, idealnych policzkach.

 

– Nie, proszę! – zaszlochała. – Zostaw tego kotka, proszę cię! Proszę!

 

Samemu coś ścisnęło mi gardło, ale Bogusław Linda byłby nieugięty. Podszedłem więc do niej i wyciągnąłem pluszowego futera przed siebie.

 

– Zostaw kotka... – wyłkała, a potem łzy uniemożliwiły jej powiedzenie czegokolwiek.

 

– Nie mogę go u siebie zostawić – powiedziałem, siląc się na stanowczość w głosie. – Nie mogę pozwolić na to, by mi ciągle o tobie przypominał, gdy będę się budził rano.

 

Nagle szlochając przytuliła się do mnie mocno, wpijając swoje usta w moje. Po raz ostatni zaczęliśmy się gorąco całować. Jej wargi były mokre i słone od łez, tak samo policzki. Czułem jej subtelny zapach oraz delikatne ciało. Ulotna chwila, ostatnia już w tych pięciu latach, które właśnie dobiegały końca. Gdy chwila uleciała, oparła swoje czoło na moim, gładząc mnie dłonią za uchem. Cała drżała. Do licha, czułem, że ona wcale nie chce ode mnie odchodzić, ale wpakowała się w coś, czego nie potrafiła już odkręcić.

 

– Muszę już iść... – wyszeptała słabo i niepewnie.

 

Pocałowała mnie jeszcze raz, tym razem krótko, po czym pozbierała torby – razem z pluszowym kotkiem – i wyszła, znikając mi na zawsze z oczu.

 

Nici z powtórzenia najważniejszych rzeczy przed egzaminem, który czekał mnie nazajutrz. Nie wiem jakim cudem, ale wspiąłem się na wyżyny i zaliczyłem go na wynik, który był więcej, niż zadowalający. Chociaż to jedno skończyło się dobrze.

  • Lubię! 1
  • Smutny 1
Odnośnik do komentarza

Dariusza poznałem jeszcze za czasów liceum poprzez moją dawną znajomą z równoległej klasy, z którą się wówczas spotykał. Po drodze mieliśmy jedną małą waśń, jak to zwykle bywa – o kompletną pierdołę, ale jak przystało na dwóch konkretnych gości, po jakimś czasie wszystko się wyjaśniło. Uznaliśmy wtedy, że skoro mimo tego wciąż ze sobą trzymamy, to już tak zostanie. I faktycznie, już zawsze był w zasadzie jedyną osobą, na której mogłem polegać, jak na Zawiszy, z całą wzajemnością. Kiedy po powrocie z egzaminu do pustego domu zdecydowałem złapać za komórkę, zadzwonić do Darka i opowiedzieć mu o wszystkim, co się wydarzyło, jego reakcja była najsłuszniejsza z możliwych. W sobotę mam wolne, więc widzę cię choćby z rana, otworzymy flaszkę, usiądziemy i pogadamy, powiedział. Namawiać mnie nie musiał.

 

Gdy obaj mieliśmy wolne, nigdy nie przyjechałem do niego samochodem. Tak było i teraz. Dariusz mówił, że załatwi flaszkę, jakiej pewnie jeszcze nie widziałem, a mnie poprosił jedynie o zorganizowanie stosownej zagrychy i środka do uzupełniania płynów. Zjawiłem się więc w pełnym rynsztunku i nacisnąłem guzik domofonu, który zaskrzeczał chrapliwie.

 

– Darek, otwórz – powiedziałem i rozległ się przeciągły, piskliwy sygnał.

 

Zawsze na dziesiąte piętro wbiegałem po schodach, by dbać o kondycję, ale obecnie nie miałem na to zbytniej ochoty, więc jak zawodowy leser skorzystałem z windy.

 

– Czołem, mistrzu! – powitał mnie, zbijając ze mną swojską grabę. – Usiądź i wyciągnij zagrychy, a ja wezmę szkło i coś ekstra.

 

W kilka cierpliwych chwil stół był odpowiednio zagospodarowany. Z kuchni obok usłyszałem tylko odsuwającą się z grzechotem szufladę zamrażarki, by zaraz pojawił się Dariusz z oszronioną butelką zero siedem w dłoni.

 

– Oto najnowszy krzyk mody – powiedział. – Spotkałeś się już z takim cudem?

 

Podał mi butelkę, która momentalnie sprawiła, że skostniała mi ręka. Przyjrzałem się jej i ujrzałem trunek, którego do tej pory nie widziałem nigdy wcześniej. Była to klasyczna szkocka whisky o dźwięcznej nazwie "Peak Label". Jasna etykietka przedstawiała alpinistę z czekanem, wznoszącego ręce w teatralnym geście triumfu po zdobyciu szczytu wielkiej góry. Wbrew pozorom nie był to nowy produkt Johnnie Walkera, a zupełnie samodzielna whisky, która dopiero co weszła na rynek. Dariusz powiedział, bym czynił honory, do czego również nie musiał mnie przekonywać. Wznieśliśmy inauguracyjny toast.

 

Gdy przełknąłem łyka, poczułem się, jakby ponbócek bosą nóżką po gardle mi przeszedł. Peak Label miała przyjemny, łagodny smak, z doskonale wyczuwalnymi najróżniejszymi nutkami, które czyniły ją wyjątkiem wśród wyjątków. Bym z miejsca zakochał się w tej whisky, wystarczył już ten pierwszy grzdylek. Chociaż nie – w przypadku posiedzenia z Dariuszem nie było mowy o grzdylku, a co najwyżej o grzdylu.

 

– No to teraz opowiadaj, jak to dokładnie wszystko było – powiedział, wyjmując pall malla z paczki i odpalając zapalniczką zippo.

 

W przeciągu dwóch kolejnych szklanek, których nie piliśmy na wyścigi, opowiedziałem mu swoje love story bez happy endu, starając się nie pomijać istotnych szczegółów. Niełatwo mi się o tym mówiło, w końcu to wszystko wciąż było świeże i we mnie żyło, toteż regularnie wspierałem się Peak Labelem. Dariusz słuchał cierpliwie, raz po raz kręcąc nieznacznie głową. Musiało go to poruszyć, bo w pewnej chwili bez słowa wyciągnął do mnie otwartą paczkę pall malla, choć z papierosem widział mnie może dwa-trzy razy, i było to dawno. Tym razem automatycznym ruchem ręki wziąłem jednego i po prostu zapaliłem. Odkąd przestałem grać, nie było dla mnie żadnej różnicy.

 

– Ech, zawsze powtarzałem, że kobiety to zło – westchnął, gdy doszedłem do końca opowieści. – Nie będę ci pierdolił, żebyś się tym nie przejmował, bo za dobrze wiem, jak to jest. Pamiętaj jednak o tym, że teraz to tamten koleś ma problem, bo kiedyś ona też się nim znudzi i poleci na następny kwiatek.

 

Jasne, próbowałem się tak pocieszać, z marnym skutkiem, ale próbowałem to sobie wmawiać. Czas miał jednak pokazać, że ten slogan nie wziął się znikąd.

 

– Co teraz zamierzasz? – zapytał.

 

– Pytasz o kobiety, czy ogólnie o przyszłość?

 

– Powiedzmy, że i o to, i o to.

 

Zastanowiłem się, czując już wyraźnie efekt działania Peak Labela.

 

– Co do pierwszego, przez te pięć lat pourywało mi się sporo znajomości, więc teraz mogę powiedzieć, że zostałem praktycznie sam jak palec. Stoję w martwym punkcie.

 

– Ty to się nigdy nie zmienisz – zaśmiał się Dariusz. – Tyle razy ci mówiłem, że kobieta jest ważna, ale nikt i nic nie zastąpi oddanych przyjaciół. Kobiety przychodzą i odchodzą, a przyjaciele są zawsze. No a ty oczywiście zawsze swoje, nie słuchasz starego Darka.

 

– Odpuść mi choć raz – powiedziałem i zaciągnąłem się pall mallem. – Zaś jeśli chodzi o to, co będę robił dalej, to poczekam tylko na papier z uprawnieniami i biorę się za szukanie roboty w moim nowym fachu. Brakuje mi tej cholernej piłki, a teraz los zdecydował, że moje plany, jakie miałem na okazję po zakończeniu kariery, przesunęły się na teraz.

 

– W takim razie za to, byś nie musiał długo czekać – obwieścił. – Lufa!

 

Wznieśliśmy szklanki i wlaliśmy w siebie kolejnego grzdyla Peak Labela. Takiej odskoczni potrzebowałem jak sucha studnia wody. Pierwszy raz od tych kilku podłych dni choć na ten wieczór przestałem myśleć o Nikoli; na wszelki wypadek na początku poprosiłem Darka, by wziął moją komórkę i schował tak, bym nie wiedział, gdzie jest. Utrapionej głowie mogą przychodzić na myśl nie najlepsze pomysły, gdy dostanie trochę alkoholu. Szczególnie alkoholu takiej klasy, jak Peak Label.

  • Lubię! 2
  • Uwielbiam 1
Odnośnik do komentarza

Niebawem odkryłem kolejną pozytywną cechę nowej, wspaniałej whisky – miała pewną moc sprawczą. Gdy już dostałem swoje papiery trenerskie, które od razu przezornie sobie zeskanowałem, nie musiałem czekać zbyt długo, by zaczepić się w branży. Nie mogłem liczyć na żadną posadę w Ekstraklasie, ale pewien drugoligowy klub z sąsiedniego miasta dostrzegł we mnie trenera z potencjałem w kwestii szkolenia młodzieży, toteż podjąłem swoją pierwszą pracę w nowej roli, prowadząc drużynę, w której moim zadaniem było przygotowywanie kandydatów do zespołu U-18. Szczyt moich marzeń to nie był, ale od czegoś zacząć trzeba, więc wziąłem tę robotę z pocałowaniem ręki, ponadto trafił mi się klub zawodowy, więc byłem na profesjonalnym kontrakcie. Zarabiałem tyle, że wystarczyło mi na bieżące wydatki, na to, by co jakiś czas zasiąść z Dariuszem nad flaszką Peak Labela, a przy tym kąsek wolnych pieniędzy mogłem odkładać na czarną godzinę.

 

Żyło mi się względnie dobrze, a do końca roku 2018 zacząłem sobie wszystko w spokoju układać. Przyszedł styczeń, przerwa w rozgrywkach, a więc i przerwa w pracy. Pewnego zimowego wieczoru rozdzwoniła się nagle moja komórka. W ostatnim czasie rzadko z kimkolwiek rozmawiałem telefonicznie, jeszcze rzadziej ktokolwiek do mnie dzwonił, więc zaciekawiony podszedłem do stolika i podniosłem telefon. Gdy spojrzałem na wyświetlacz, coś ścisnęło mnie w klatce piersiowej – to była Nikola. Wziąłem głęboki oddech, który był lekko drżący, bo mocniej zabiło mi serce, odczekałem chwilę, by nie odebrać tak od razu, po czym nacisnąłem zieloną słuchawkę.

 

– Tak? – zacząłem, starając się brzmieć naturalnie i bez jakiegoś szczególnego entuzjazmu; po prostu normalnie.

 

– Hej, co u ciebie słychać? – Nawet gdybym nie miał jej nadal zapisanej w kontaktach, od razu rozpoznałbym jej anielski głos.

 

– Nieźle, naprawdę nieźle. Zacząłem już pracę w trenerce i w tej chwili na nic nie narzekam. Nawet przeciwnie, wydarzyło się kilka ekscytujących rzeczy, ale to nie rozmowa na telefon. Opowiem ci, jak się może kiedyś będziemy widzieć.

 

Wystarczyło mi te kilka słów, które wypowiedziała na początku, sam jej głos, bym zrozumiał, że przez te kilka miesięcy jedynie zamiotłem uczucie pod dywan i nie zaglądałem tam. Mimo tego, jak mnie potraktowała, nadal coś do niej czułem. I to też była rzecz, o którą wiele razy opieprzał mnie Darek – za bardzo pozwalałem sentymentom sobą rządzić. Mogłem zapytać, co u niej, ale uznałem, że zapewne nie dzwoni do mnie bez powodu i wolałem poczekać, aż sama poniesie i powie, o co tak naprawdę chodzi.

 

– Wiesz, chciałam cię tylko zapytać, czy może nie chciałbyś pochodzić ze mną na łyżwy lub może pobiegać? – zapytała mnie, a słysząc to uśmiechnąłem się z dziką satysfakcją. – Jestem teraz na chorobowym i nikt, kurwa, nie ma dla mnie ani chwili czasu. Nikt, kurwa.

 

Oho, pomyślałem, pewnie jej nowy, cudowny mężczyzna kopnął ją już w cztery litery i poleciał na inną, a teraz przyszła koza do woza. Brzmiało to bardzo wiarygodnie i nawet się ucieszyłem, ale nie pasowała mi jedna rzecz. Nie miałem oczywiście nic przeciwko temu, by kobieta czasem sobie przeklęła, tak jak i mężczyzna, ale to nie było podobne do Nikoli. Czasami tylko w żartach, jak się wygłupialiśmy, rzuciła sobie dla jaj jakąś kurwą, czy czymś podobnym, ale nigdy tak po prostu, w zwyczajnej rozmowie.

 

– W zasadzie, to dlaczego nie. Mam wprawdzie sporo obowiązków w klubie, ale nauczyłem się organizować sobie czas – stwierdziłem. – Choroba nie wybiera, co? A nie martwisz się, że na łyżwach lub biegając mogłabyś zaprawić się bardziej?

 

W tym momencie wybuchła bomba. Bomba tak potężna, że wszelkie ładunki nuklearne, łącznie z Little Boyem, Fat Manem i Bombą Carów razem wziętymi, nie wywołałyby takiego efektu.

 

– Ale ja nie jestem chora, tylko mam chorobowe na dziewięć miesięcy – powiedziała krótko.

 

Całkowicie mnie zamurowało, a serce niemal zatrzymało się w piersi. Ta wiadomość była równie subtelna, jak wjazd obunóż wyprostowanymi nogami na mokrej murawie. Od momentu, w którym nagle zaczęła przeklinać, coś mi nie pasowało. Z każdym kolejnym słowem wydawała mi się nieustannie zmieniać, niczym upiory w horrorach. Kobieta, którą kochałem jak żadną inną, a która zostawiła mnie dla kogoś innego, teraz do tego jest z nim w ciąży i jeszcze postanowiła do mnie zadzwonić, żeby się tym pochwalić. Co za koszmar...

 

– I jak? Teraz nic mi nie powiesz? – wyrwał mnie z zadumy coraz bardziej obcy głos Nikoli, która zaśmiała się złośliwie.

 

Zebrałem szybko myśli, które spieprzały przede mną niczym gołębie, gdy zbyt blisko do nich podejdziesz.

 

– Niestety nie znajdę dla ciebie czasu – powiedziałem lodowatym tonem. – Nie dzwoń do mnie nigdy więcej.

 

Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź rozłączyłem się, odłożyłem telefon na stół i odsunąłem krzesło, na którym usiadłem, chowając głowę w dłoniach. Nie miałem już wątpliwości – w ten sposób spaliła ostatni most łączący ją ze mną. O ile byłbym jeszcze w stanie jej wybaczyć to, że ode mnie odeszła, o tyle wyszedłbym na skończonego frajera i pizdę bez godności, gdybym przyjął ją z bękartem zmajstrowanym przez gnoja, który nie szanuje nietykalności zajętej kobiety, a ona tak sobie do niego poleciała, gdy jej się znudziłem.

 

Nagle olśniła mnie ważna rzecz. Skoro była na tyle bezczelna, by w taki sposób postanowiła mi się pochwalić tym, czym się pochwaliła, to przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by w przyszłości, za kilka miesięcy, zaczęła męczyć mnie dalej, na przykład wysyłając jakieś zdjęcia. Postanowiłem działać od razu – wziąłem znowu do ręki telefon. Najpierw zablokowałem jej numer, a potem skasowałem go, upewniając się, że nigdzie mi się nie zdublował. Później zablokowałem ją na wszelkich drogach, jakimi mogła nawiązać ze mną kontakt. Nie zrobiłem tego, by się zemścić – to dobre dla gówniarzy z ósmej klasy podstawówki. Zrobiłem to dla własnego dobra i spokoju.

 

Później tamtego dnia zadzwoniłem do Dariusza. Niestety był wtedy zajęty, a w domu miał być dopiero następnego dnia, więc poszedłem do sklepu dwa skrzyżowania ode mnie, gdzie kupiłem pół litra Peak Labela i paczkę pall malli, by w domowym zaciszu się znieczulić na wszystko. Ale nie miałem zbyt długo kisić się w bagnie; pozostawała kwestia dosłownie kilku dni i jednego przypadkowego spotkania.

  • Lubię! 2
Odnośnik do komentarza

Pofolgowałem sobie tylko tamtego wieczoru. Zawsze byłem zdania, że alkohol jest dobry, by odreagować to i owo, ale próba uporczywego topienia w nim swoich problemów była pierwszym zakrętem na drodze do zguby i przegranej w życie. Dlatego też mimo zimowej przerwy w rozgrywkach nie próbowałem zaszywać się w domu, tylko korzystałem ze świeżego powietrza, a przy tym podejmowałem niezbędne aktywności życia codziennego. Cztery dni po mojej ostatniej rozmowie z Nikolą, rozmowie, której wolałbym nie pamiętać – może gdybym był wtedy zalany Peak Labelem, nie pamiętałbym, że w ogóle do mnie zadzwoniła? – podjechałem na małe zakupy do pobliskiego marketu. Maszerowałem z wózkiem sklepowym w stronę samochodu przez zasłany błotem śniegowym parking, gdy w sąsiednim rzędzie dostrzegłem znaną mi przez ostatnich pięć lat postać, pochylającą się nad otwartym bagażnikiem. Uśmiechnąłem się pod nosem i dziarsko ruszyłem w jej kierunku, zachodząc niepostrzeżenie za jej plecy.

 

– Cześć, Ewa, jak się masz? – zawołałem radośnie, a Ewa podskoczyła, o mały włos nie waląc głową o sterczącą nad nią klapę bagażnika.

 

– Jezus! Aleś mnie wystraszył! – jęknęła, kładąc rękę na mostku i oddychając głęboko.

 

– Mów mi Rafał lub po prostu Ralf – zaśmiałem się. – Wiem, że jestem zabójczo przystojny, ale żeby aż Jezus? Przesadzasz.

 

Ewa była najbliższą przyjaciółką Nikoli, które, podobnie jak ja z Dariuszem, znały się od wielu lat. Gdy tylko miały się w zasięgu wzroku, często obie dostawały permanentnej głupawki, co czasem działało mi na nerwy, ale ilekroć miałem okazję porozmawiać z Ewą sam na sam, okazywało się, że jest bardzo konkretna i można z nią porozmawiać również o poważnych rzeczach.

 

– Ty mnie naprawdę kiedyś wykończysz – zapowiedziała, po czym ruszyła do mnie z otwartymi ramionami, by przywitać mnie przyjacielskim miśkiem. – Hej, dawno cię nie widziałam!

 

– W sumie jakoś mnie to nie dziwi, sama pewnie dobrze wiesz, jak mniemam.

 

Ewa uniosła brwi, a umiała robić to naprawdę wysoko, i ciężko westchnęła, sprawnym ruchem wrzucając do bagażnika kolejną część zakupów.

 

– W sumie ciekawi mnie jedna rzecz – podjąłem. – Czy Niki chwaliła ci się już, że do mnie dzwoniła?

 

– Yyy... nie – spojrzała na mnie, tym razem ściągając brwi.

 

– Poważnie? – Teraz to ja z kolei się zdziwiłem. – Myślałem, że mówicie sobie kompletnie o wszystkim, jak to przyjaciółki.

 

– Wiesz co? Jeszcze miesiąc, może dwa temu, pewnie i tak było, choć i to już nie do końca – zaczęła mówić, wrzucając do bagażnika kolejne produkty. Kobieca podzielność uwagi. – Ale teraz już niekoniecznie. Prawdę mówiąc, nie rozmawiałam z Niki już od kilku ładnych dni.

 

Zaczęło mnie to wszystko ciekawić. Nikola była dla mnie już rozdziałem całkowicie zamkniętym, bez względu na to, czego dowiedziałbym się obecnie od Ewy, ale wieść, że wspaniałe przyjaciółki, które dotąd byłyby gotowe skoczyć za sobą w ogień, nie obawiając się popalenia włosów, nagle się od siebie oddaliły, solidnie mnie zainteresowała.

 

– A cóż się stało, jeśli mogę zapytać?

 

Ewa skończyła z zakupami i zatrzasnęła bagażnik.

 

– Może spakujesz swoje i odstawimy wózki? – zaproponowała. – Potem odejdziemy na bok, zapalę sobie i w sumie opowiem ci wszystko, bo zasługujesz na to, by wiedzieć, a ona na pewno nie mówiła ci wszystkiego.

 

– No dobra, zobaczymy się za kilka chwil koło wejścia.

 

Kilka minut później staliśmy już na rogu marketu, tak by nikomu nie przeszkadzać. Ewa wygrzebała z torebki paczkę niebieskich chesterfieldów, a ja dobyłem z kieszeni moje pall malle, które zostały mi jeszcze z dnia ostatniej rozmowy z Nikolą. Wiedziałem, że będzie to ciekawa i być może momentami niezbyt miła rozmowa, więc bez skrępowania wyciągnąłem jednego i odpaliłem jak zawodowy koneser wyrobów tytoniowych, zaciągając się mocno, głęboko i wypuszczając dym z gracją.

 

– O, nie wiedziałam, że palisz – stwierdziła Ewa. – To znaczy kiedyś widziałam cię raz z papierosem, ale nie wiedziałam, że faktycznie palisz.

 

– Bo w zasadzie nie palę – odparłem. – Gdybym powiedział prawdziwemu palaczowi, że jestem palaczem, zabiłby mnie śmiechem. Ostatnimi czasy tak tylko...

 

– Dobra, nieważne, to nie moja sprawa, a ty jesteś dorosły – ucięła temat. – Powiedz mi najpierw, po co do ciebie Nikola dzwoniła? Co ci mówiła?

 

– Pochwaliła mi się ciążą ze swoim "Alvaro".

 

Ewa prychnęła śmiechem.

 

– Bezczelna... No ale teraz to jest cała ona. Okropnie się zmieniła – mówiła. – Nawet nie wiem, czy byś ją teraz poznał, szczerze mówiąc. Z wyglądu być może, choć i to niekoniecznie, za to z charakteru to już zdecydowanie nie jest ona. Od czego mam zacząć? Od tego, dlaczego już z nią nie gadam, czy od tego, o czym nie wiedziałeś i pewnie dalej nie wiesz?

 

– Zacznij od początku. Od tego, co było najwcześniej.

 

Zaciągnęła się chesterfieldem i wypuściła dym, obracając głowę na bok.

 

– Na pewno chcesz to wszystko usłyszeć?

 

– Na pewno – odparłem pewnie. – Niczego gorszego się od ciebie na jej temat dowiedzieć nie mogę.

 

– Faktycznie, jakby nie patrzeć, to prawda. Dobrze. Zatem na początku było tak, że już dość dawno, nieco ponad rok temu zaczęła mi się zwierzać, gdy któregoś razu pojechałeś do sanatorium na rehabilitację twojej nogi i kolana. Narzekała mi wtedy przez cały wieczór, że jesteś dla niej za dobry, że cieszy się z tego, że ją kochasz, ale denerwujesz ją tym, jaki dobry jesteś w związku. Mówiła mi też, że brakuje jej dreszczyku emocji, czegoś, co sprawiłoby, że znowu poczułaby się szaloną nastolatką. Już wtedy czułam, że coś się kroi.

 

Nastolatką? Szaloną? Na rany koguta, przecież ona w zeszłym roku skończyła dopiero 25 lat! A mówią, że to mężczyźni cierpią na kryzys wieku średniego... Tyle, że w przypadku Nikoli ciężko mówić o wieku średnim. Nie pozostawało mi nic innego, jak słuchać dalej tych opowieści z krypty.

 

– Mówiłam jej, że mam nadzieję, że nie zrobi niczego głupiego, ale czułam, że to nie wystarczy – kontynuowała Ewa. – Potem zacząłeś pracować jako kierowca busa, wyjeżdżałeś za granicę, a ona miała cały tydzień dla siebie. Ralf, na pewno...?

 

– Na pewno, mów dalej.

 

– Dobrze. To był luty zeszłego roku, akurat cię nie było, bo wyjechałeś w trasę zarabiać pieniądze na kurs, na wasze życie i na to, by móc jej zapewnić to, by było godne. Wyciągnęła mnie wtedy na dyskotekę na miasto. – Ewa spojrzała na mnie przepraszająco. – Dobrze się bawiłyśmy, nie powiem. W pewnej chwili musiałam iść do łazienki, a Nikola zaproponowała, że w tym czasie pójdzie po następne drinki. Poszłam więc za potrzebą, a kiedy wróciłam, zobaczyłam, jak Nikola namiętnie całuje się z jakimś kolesiem przy barze. Widziałam nawet, jak ten momentami macał ją po cyckach, a jej się to podobało, bo jeszcze się uśmiechała. Wybacz mi, Ralf, ale nie byłam w stanie nic zrobić... Stałam jak wryta, nie wierząc własnym oczom.

 

– Nie mam do ciebie pretensji, Ewa – zapewniłem. – Ona tego chciała, z tego co zrozumiałem z opowieści z czasu sanatorium. Gdyby nie poszła tam z tobą, poszłaby z inną koleżanką.

 

– Być może, ale cieszę się, że mnie nie obwiniasz – powiedziała z wyraźną ulgą. Zapaliła kolejnego chesterfielda i podjęła dalej: – Od tamtej chwili już częściej bujała się po klubie z nim, a do mnie podeszła jeszcze tylko kilka razy, ale kompletnie nie wiedziałam, co mam powiedzieć lub zrobić. W życiu nie czułam się tak, jak wtedy. Jak kompletna idiotka... Nikola nie hamowała się w niczym. Poznała go tamtej nocy przy barze, a dwa dni później już się z nim bzykała...

 

To szmata... W tej chwili zaczęło narastać we mnie wzburzenie, które wypierało ze mnie cały żal, tęsknotę i melancholię, jakie nosiłem w sobie od czasu rozstania, a które teraz ulatywały ze mnie uszami, nosem, ustami i oczami. To ja się uganiałem tym pieprzonym busem po całej Europie, choć wcale tego nie chciałem, tęskniąc za nią i nie marząc o niczym innym, jak tylko wrócić i położyć się obok niej, a ona w tym czasie rżnęła się z jakimś skurwielem, którego ledwo co poznała, a w zasadzie nawet jeszcze nie znała?! Też natychmiast wyciągnąłem z paczki kolejnego pall malla i odpaliłem, jednym pociągnięciem wypalając 1/4 papierosa.

 

– Spotykali się regularnie. Gdy ciebie nie było, żyli zupełnie tak, jakby byli w związku. Raz ona przychodziła do niego i wracała tak zerżnięta przez swojego kochanka, że aż uda jej się trzęsły, a raz ona zapraszała go do siebie, to znaczy do was. I tam oczywiście to samo.

 

– Kurwa, muszę spalić łóżko... – warknąłem i znów pociągnąłem potężnego macha.

 

– No i tak to wszystko trwało, Rafałku... – powiedziała z wyraźnym współczuciem w głosie. – Gdy wracałeś, oboje nie mogli się doczekać, gdy znowu będziesz musiał jechać.

 

Teraz już wszystko miałem ułożone w całość. Pocieszało mnie to, że moje wyjazdy busem nie miały nic do rzeczy, skoro nosiło ją już wtedy, gdy jeszcze byłem cały czas w domu. Gdyby wyszło, że wszystkiemu winne było to, że nie było mnie w domu po tydzień, nie darowałbym sobie tego. A tak? Byłem oczyszczony.

 

– Gdy wróciliście wtedy z Włoch, dwa dni później poszła od razu do niego. Została tam kilka dni, przez które oczywiście pieprzyli się tak, że chyba łóżko się zarwało. Namawiał ją i coraz bardziej naciskał, by wreszcie z tobą zerwała i została z nim na stałe. No i w końcu Nikola dała się przekonać, i...

 

– I wróciła wtedy do mnie do domu, by się spakować i wyprowadzić – dokończyłem za Ewę. – Tę część już znam, bo sam w niej uczestniczyłem. A co się działo po tym, jak mnie opuściła?

 

– Już ci mówię – odpowiedziała. – Wprowadziła się do niego i zaczęli mieszkać ze sobą jak dwa gołąbki. Ja w międzyczasie zdołałam się dowiedzieć coś na jego temat. Powiedzieć ci?

 

Kiwnąłem twierdząco głową, dociągając pall malla do filtra i od razu biorąc następnego.

 

– On... On ma 45 lat i siedział w więzieniu za udział w handlu narkotykami.

 

Zakrztusiłem się dymem z papierosa. Przez chyba pół minuty miotał mną gwałtowny kaszel, przez który omal nie wyplułem płuc na bruk.

 

– Co, kurwa?! – wyjęczałem, wciąż nie mogąc złapać tchu.

 

– Niestety. Zostawiła ciebie, młodego, przystojnego i inteligentnego gościa, dla kryminalisty po niebagatelnym wyroku, w dodatku wyjątkowo niemłodego, któremu Bóg jeden wie, co w przyszłości może strzelić do głowy...

 

– Słodki Jezu... – jęknąłem; nie wiem tylko, czy bardziej z niesmaku, z niedowierzania, czy może ze zwykłej złości, że teraz moją kobietę obracał jakiś...

 

Ewa opowiedziała mi jeszcze kilka rzeczy, tym razem o tym, jak zmieniła się Nikola. Niedawno jej inna koleżanka, z którą również była dość blisko, urodziła dziecko, które było efektem wpadki z nieznajomym ćpunem na libacji w jakiejś spelunie. Od tamtej pory Nikola oszalała na punkcie posiadania dziecka, wpadła w coś na zasadzie obsesji. Przy tym zaczęła się zmieniać, ze ślicznej, zadbanej dziewczyny o wyjątkowym stylu, transformując się w plastikową dziunię z tynkiem na twarzy, ustami jak mikroskopijny ponton i wielbiącą dresiarstwo oraz podobnej maści szemranych typków. Potem w końcu udało jej się złapać swojego "Alvaro" na dziecko, i była cała w skowronkach. Na razie.

 

– Coraz bardziej zaczynałam jej mieć dosyć – mówiła dalej Ewa. – Chociaż cały czas była z tym kolesiem, nie przestawała uwodzić na boku innych. Raz nawet przyłapałam ją, jak całowała się z jakimś łysym dresem za zamkniętym kioskiem. Żebyś ty widział, jak błagała mnie, bym nie mówiła nic jej facetowi... Czara goryczy przelała się, gdy zaczęła przymilać się do mojego Wieśka. Kazałam jej wtedy spadać, póki nad sobą panuję. Próbowałam jeszcze jakoś jej wybaczyć, ale wtedy akurat okazało się, że jest w ciąży, i do reszty jej odbiło. Jedyne, o czym mówiła, to tylko o tej cholernej ciąży. Zrobiła się z niej ekspertka. Za każdym razem tylko ciąża to, ciąża tamto, jak to wspaniale jest być matką... A przecież nawet jeszcze nie widać u niej żadnego brzucha, do cholery!

 

To wszystko, czego dowiedziałem się od Ewy, miało też swoją dobrą stronę, a być może nawet najlepszą z możliwych. Zrozumiałem, że nawet gdyby Nikola nie zaszła teraz w ciążę, i tak nie miałbym do kogo wracać. To już nie była moja Nikola, kobieta, którą kochałem, jak żadną inną. Teraz to było tylko coś, co jedynie wyglądem przypominało Nikolę. Cała reszta była już czymś innym. Dużo gorszym czymś innym.

 

Spadł ze mnie cały ciężar, ręce zostały uwolnione z kajdan, a od nogi odczepiła mi się kula. Pierwszy raz poczułem się szczęśliwy, że już z nią nie jestem. Ewa, jesteś wielka!

 

– Ewa, powiem ci jedno – rzuciłem, rozgniatając butem wypalonego właśnie papierosa. – Życie mi, kobieto, ratujesz! Dziękuję ci!

 

Uścisnąłem mocno Ewę, aż stęknęła, ale czułem, że się cieszy.

 

– Jestem twoim dłużnikiem! Jeżeli będziesz potrzebować mojej pomocy lub czegokolwiek, wystarczy, że zagwiżdżesz, a zjawię się i czekam na informacje!

 

– Cieszę się, ale wcale nic wielkiego nie zrobiłam – odpowiedziała Ewa, uśmiechając się szeroko; napięcie opadło. – Chyba dobrze, że ci to wszystko powiedziałam.

 

– No jasne! – zawołałem, aż obejrzał się przez ramię wąsacz, który szedł z koszykiem przez parking. – Słuchaj, jak coś, to niebawem się zdzwonimy, ale teraz muszę lecieć. Bywaj!

 

Uścisnąłem raz jeszcze Ewę i ruszyłem w kierunku samochodu.

 

– Pozdrów ode mnie Wieśka!

 

– Nie omieszkam – odpowiedziała. – Na razie!

 

Już od dawna nie czułem się tak lekki, radosny i tryskający optymizmem. Szczęśliwi najwyraźniej mają z górki, bo gdy teraz zadzwoniłem do Dariusza, odpowiedział, że właśnie miał do mnie dzwonić i zapytał, czy pasuje mi jutro. Pasowało mi idealnie. Teraz była pora na szczęśliwego Peak Labela, by uczcić wyjście Pana Ralfa na emocjonalną wolność.

  • Hurra! 2
Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić obrazków. Dodaj lub załącz obrazki z adresu URL.

Ładowanie
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...