Skocz do zawartości

Czas przeszły


Makk

Rekomendowane odpowiedzi

Czas przeszły

 

To tak się zaczęło..
To tak się skończyło...
Tak się mo­je życie zaczęło...
Czy gorzej się skończy?
Coś się dobrze zaczyna,
a gorzej kończy...
To koniec..
Nie świata,
lecz czegoś..
Po pros­tu ko­niec jed­ne­go rozdziału,
a początek nowego...
Lepszego?
Te­go nie wie nikt...

 

 

I

 

          Człowiek ten nadszedł od północy od cmentarza Pomiechowskiego. Szedł pieszo, niespieszno, a w lewym ręku dzierżył drewnianą, wyrzeźbioną laskę, którą się lekko podpierał, w prawej gruby kajet. Ciepły sierpniowy dzień dobiegał końca, ludność osady powoli szykowała się na noc. Człowiek ten miał na sobie zwyczajne ubranie. Nie zwracał za bardzo uwagi na siebie.

          Zatrzymał się przy płotku domostwa Wrońskich, postał chwilę, posłuchał gwaru głosów, które dobiegały z altany skrytej pod bluszczem i bzem. Większość mieszkańców, jak zwykle o tej porze, odpoczywała w gronie najbliższych.

          Mężczyzna nie zaszedł do znajomych. Uśmiechnął się pod nosem i podreptał uliczką dalej. Minął kilka domostw, z których dochodziły do jego uszu podobne dźwięki: rozmów, szykowania kolacji.

Na końcu uliczki stał jednopiętrowy budynek. Kiedyś pełnił funkcję biblioteki. Obecnie jest tu biblioteka, miejsce spotkań mieszkańców i zarazem, na parterze, przedszkole.

Przy drewnianym płotku stało troje rodziców, skinęli głowami, ciepło się uśmiechnęli na widok człowieka w koszuli, powiedzieli prawie jednocześnie:

          — Dobry wieczór panie Macieju!

          — Dobry. — odpowiedział i słowem i uśmiechem.

Znajomy z laską może i był stary, a może i nie był, ale ciemne włosy na głowie oraz brodzie miał mocno przyprószone siwizną. Sam już nie pamiętał, ile ma lat dokładnie. Pogubił się trochę przez ostatnie zimy i lata. Coś ponad 50? A może bliżej do siedemdziesiątki? Nie zawracał sobie tym głowy. Bo co za różnica? Dla niego żadna. Duchem czuł się na jakieś 25 lat.

          Ubrany był w koszulę flanelową w czerwoną i niebieską kratę, znoszone dżinsy, a na nogach schodzone adidasy. Laska służyła za odciążenie kolana lewego. Ot, taka mała kontuzja w boju zdarzyła mu się kilka tygodni wcześniej.

W takim ubiorze nie było nic dziwnego, większość mieszkańców chodziła podobnie przyodzianych. Może na obecną porę i dnia i lata niezbyt adekwatny, ale miał w zwyczaju przewidywać wypadki. A te zasugerowały mu, iż późnym wieczorem, gdy będzie już wracał do siebie, może być chłodniej. Tak, chłodniej w te, jakby nie patrzeć, stare kości. Jego historie, życie oraz eksploatowanie się przyczyniły się do takiego stanu rzeczy.

          Maciej postał chwilę przy wejściu do budynku, wciągnął mocno powietrze spokojne. W końcu się uspokoiło wszystko, oby tak zostało. Za dużo ostatnimi czasy się działo. Chwila oddechu, oby dłuższego, wszystkim dobrze zrobi.

Po kilku sekundach takich rozmyślań wszedł do środka biblioteki.         

  • Lubię! 2
Odnośnik do komentarza
22 minuty temu, Makk napisał:

Obecnie jest tu i biblioteka i miejsce spotkań mieszkańców i zarazem

 

I jeszcze jeden i jeszcze raz ;)

 

23 minuty temu, Makk napisał:

Znajomy z laską może i był stary, a może i nie był,

 

Wiem co chciałeś, powiedzieć, ale tego nie powiedziałeś. A może powiedziałeś i nie powiedziałeś? :)

 

23 minuty temu, Makk napisał:

Może na obecną porę i dnia i lata niezbyt adekwatny,

Pora dnia i roku? Czy lato jako pora?

  • Dzięki! 1
Odnośnik do komentarza
16 godzin temu, T-m napisał:
16 godzin temu, Makk napisał:

Obecnie jest tu i biblioteka i miejsce spotkań mieszkańców i zarazem

 

I jeszcze jeden i jeszcze raz ;)

Iiiiiiiiiiiii tam :kekeke:

 

16 godzin temu, Makk napisał:

Kiedyś pełnił funkcję biblioteki. Obecnie jest tu biblioteka, miejsce spotkań mieszkańców i zarazem, na parterze, przedszkole.

Wiem, że się czepiam, ale noooo skoro kiedyś pełnił funkcję i teraz pełni ją dalej... Niby widać, że chodzi o to, że kiedyś był tylko biblioteką, ale wyszło to tak dość.. ciekawie ^^

  • Lubię! 1
Odnośnik do komentarza

II        

 

          Spokojnym krokiem mężczyzna zaczął wspinaczkę po drewnianych schodach, na pierwsze piętro. Po paru krokach zaczął nawet się zastanawiać, czy to jemu w kolanie tak trzeszczy, czy to jednak stopnie.

W pełnym biegu na górę minęło go dwóch chłopców. W drugą stronę udało się małżeństwo Wojnów, którzy ładnie skinęli mi w goście pozdrowienia.

Po chwili człowiek ten znalazł się prawie u celu. Po jego lewej stronie znajdowała się spora salka, z której pozbyto się wszystkich regałów i książek. Wyłożono ją dywanami- na podłodze i ścianach, żeby w zimie dzieciaki miały trochę cieplej. Wystrój był ubogi, ale spełniał swoje zadanie. Łącznie z zieloną tablicą kredową.

Przy oknie stała spora koza z zapasem drew.  Na ściennych półeczkach, stoliku i parapecie stał cały multum świeczek. Żadna się jeszcze nie paliła. Okno pomieszczenia wychodziło na zachód i promienie słoneczne jeszcze dawały światło.

Maciej podszedł do sporego fotela obitego grubym lnem i zasiadł wygodnie. Gruby notatnik położył na stoliku obok.

Jeszcze nie polubił tych spotkań. Owszem, od samego początku mu jakoś nie przeszkadzały, ale trochę miał dziwne uczucie: jakbym był jakiś starym dziadem i opowiadał dzieciom na dobranoc bajeczki z morałem- myślał. Przez miesiąc go namawiali na dzielenie się swoimi doświadczeniami i historiami z „życia poprzedniego”. W końcu dał się przekonać. Postawił natomiast jeden zasadniczy warunek- nic o życiu osobistym, tylko „zawodowo”.

          Nie zamierzał nikogo pouczać, dawać przykładu. O nie, do tego nie chciał przykładać się. Jego celem było przekazanie dzieciakom swojego podejścia do pewnych aspektów. A co z tym zrobi, to ich sprawa. Chwalić się nie miał czym, a poza tym nie był taką osobą. Uważał, że coś tam osiągnął kiedyś. Ale było minęło. Teraz jest zupełnie inny świat.

Luzie zaczęli zapełniać pokój. Część siedziała na podłodze, inny stali pod ścianami, gwar rozmów jeszcze nie cichł.

Wtenczas przypomniał sobie o dwóch rzeczach: o fajeczce i czymś do picia. Zszedł na dół, załatwił jedną i drugą rzecz szybko.

Od ponad dwóch lat nie widziałem i nie czułem papierosa. A zapaliłbym mocno takiego. Fajka jednak to nie to. - przemknęło mu przez głowę.

Po powrocie było już ciszej, czekali już. Dojrzał, iż dziś pojawiło się więcej osób, niż ostatnim razem- i kilku młodzieńców, kilka osób w wieku między 25 a 35 lat, tak na oko. Osoby, które jeszcze pamiętały pewne rzeczy.

          — Witajcie wszyscy, dzięki za przybycie. Nie podziewałem się was aż tylu— zagaił.

Trójka chłopców w pierwszym rzędzie mocno przyglądała się notesowi. Domyślił się, że zżera ich ciekawość, co do zawartości jego dokumentów.

           — Na czym to ostatnio skończyłem swoją opowiastkę? — zapytał spod przymrużonych oczu.

Nikt oprócz Maxa nie kwapił się z odpowiedzią, ten twardo trzymał rękę w górze. Chyba nadal ich wszystkich onieśmielał. Wyjątek stanowił ośmioletni sierota, który był wpatrzony w niego jak w obrazek. Tak przynajmniej twierdziła sąsiadka Macieja.

           — No, mały, mów. —  w głosie mężczyzny było słychać małe zniecierpliwienie.

           — Opowiadał nam pan o swoim wyjeździe i początkach. — zaseplenił lekko ośmiolatek. — Pielse dwa lata placy były. Mi się podobała ta nazwa i miast, co pan opowiadał. Chciałbym kiedyś tam pojechać.

           — Aha. Może kiedyś ci się uda. Może wszystko się podniesie z kolan. Choćbym odradzał wybierania się w dalekie podróże. Tam czyha wiele niebezpieczeństw. Zagrażają one waszemu życiu. Kiedyś, jak ja zaczynałem swoją przygodę z tym wojażem i robotą, było lżej. Jedyne, co w zasadzie zagrażało, to stres, małe zarobki i możliwość szybkiego zlecenia ze stołka. Nie potrafię stwierdzić i wam odpowiedzieć, które czasy gorsze. Ale wróćmy do tematu. — zreflektował się szybko „gospodarz” wieczoru.

           — A co pan dziś ze sobą przyniósł? — odezwał się od razu zaciekawiony Mateusz, który zasiadał obok Maxa.

           — To jest mój notatnik z tamtych czasów. Nie wiem jakim cudem się ostał. Przeszedł strasznie dużo i jeszcze dyszy.

           — Co w nim jest? — kontynuował przepytywanie młodziak.   

           — Moje notatki, ustawienia, formacje, zalecenia. Są też niektóre wycinki z gazet. Takie co ważniejsze. Na to przyjdzie czas, mały. — choć troszeczkę Maciej zaspokoił ciekawość chłopaczka.

W tym momencie gdzieś na horyzoncie dało się słyszeć grzmot. Burza nadciągała. Jeszcze była bardzo daleko.

Pewnie za jakieś trzy godziny dopiero może tu dotrzeć. Nie wcześniej. Ale dobrze, niech popada trochę, bo dawne tego u nas nie było. Już z miesiąc w ogóle nie było deszczu? Jakoś tak. – zamyślił się na chwilkę.

Edytowane przez Makk
  • Lubię! 2
Odnośnik do komentarza
18 minut temu, Makk napisał:

Spokojnym krokiem mężczyzna zaczął wspinaczkę po drewnianych schodach, na pierwsze piętro. Po paru krokach zaczął nawet się zastanawiać, czy to jemu w kolanie tak trzeszczy, czy to jednak stopnie.

przed "na pierwsze piętro" oraz "czy to jemu w kolanie" nie powinno być chyba przecinka...

 

19 minut temu, Makk napisał:

Jego celem było przekazanie dzieciakom swojego podejścia do pewnych aspektów.

Do jakich aspektów :-k

 

20 minut temu, Makk napisał:

Chwalić się nie miał czym, a poza tym nie był taką osobą.

 

"a poza tym nie był osobą, w której charakterze to leżało"?

 

20 minut temu, Makk napisał:

Uważał, że coś tam osiągnął kiedyś

"coś tam kiedyś osiągnął/kiedyś coś tam osiągnął"?

 

23 minuty temu, Makk napisał:

— Witajcie wszyscy, dzięki za przybycie. Nie podziewałem się aż takiej ilości— zagaił.

 

Liczby. Ludzie są policzalni :)

 

25 minut temu, Makk napisał:

Domyślił się, że ich ciekawość zżera, co do

 

"zżera ich ciekawość..."

 

28 minut temu, Makk napisał:

Tak przynajmniej twierdziła Macieja sąsiadka.

 

"sąsiadka Macieja"

 

30 minut temu, Makk napisał:

małe zniecierpliwienie było słychać w głosie mężczyzny

 

"w głosie mężczyzny słychać było małe zniecierpliwienie"

 

30 minut temu, Makk napisał:

Luzie zaczęli zapełniać spokój.

 

Chyba pokój :keke:

 

@Makk bardzo fajnie budujesz to opowiadanie, ale to przestawianie wyrazów frustruje i powoduje bardzo duży dyskomfort czytania. 

  • Lubię! 2
Odnośnik do komentarza
  • Reaper zablokował ten temat
  • Reaper odblokował ten temat

III

 

                Grzmot ustał. Echo przeszło. Można było wracać do rozmowy. Dzieciakom lekko świeciły się oczy z przejęcia. Historie opowiadane przez Macieja ich czarowały, dziś dodatkowego uroku sprawie dodawała zbliżająca się burza. Taki klimat  z dreszczykiem się chyba wytworzył.

                — Dla przypomnienia: w 2017 roku, po spadku do najniższej ligi, zarząd klubu podjął decyzję o zwolnieniu Stephena Hatfielda. Ja miałem trochę stresa, że przyjdzie nowy trener i będę zmuszony szukać nowej pracy. — orzekł człowiek w fotelu.

                — Ale pewnie pan został. I nie szukał nowej pracy! — radośnie zakomunikowało któreś z dzieci z trzeciego rządku.

                — Po kolei, mały. — pokiwał palcem — Dwa dni temu mówiłem wam, że jako asystent Hatfielda czułem się trochę winny fatalnych wyników, które uzyskiwaliśmy jako drużyna. Co prawda między tamtym trenerem a piłkarzami oraz pracownikami dochodziło do wielu starć. Niepotrzebnych oczywiście.

                — Do starć? Takich jak u nas czasami? Tam za ogrodzeniem? — zapytał maluch.

                — Nie. Zdecydowanie nie. Na szczęście, do żadnej walki nie dochodziło. Tak się mówi, jak ludzie się kłócą. — Maciej wytłumaczył opacznie zrozumiane słowo.         

                — Ahaa. — maluch albo zrozumiał albo udał, że zrozumiał.

                — Nieważne, zostawmy ten temat. Sporo osób się pokłóciło, zespół grał beznadziejnie. Zajęliśmy przedostatnie miejsce. Ugraliśmy tylko 10 punktów, czyli wygraliśmy przez cały sezon tylko dwa razy i 4 razy zremisowaliśmy. Istna katastrofa.

W tym momencie w salce rozbrzmiało małe buczenie i wyraz smutku w postaci:

                — Uuu!

Opowiadający podniósł rękę w geście uspokojenia i prawił dalej:

                — Czasem tak bywa. Nie idzie, jak chcemy, bo nic się nie zazębia. Tam też tak było. I kończąc wątek: Hatfield został zwolniony, właściciel klubu nie mógł znaleźć nowej osoby, która by mu pasowała i chciała do naszego klubu dołączyć. Nie oszukujmy się! To był naprawdę zaścianek europejskiej piłki! Powiedzmy, że najlepszym drużynom nadamy 5 gwiazdek reputacji. To nasza by miała wtedy jakieś pół gwiazdki albo jedną trzecią. Taka miernota. — sam do siebie się lekko uśmiechnął — Po paru rozmowach z prezesem dogadałem się, iż to mi dana będzie szansa prowadzenia drużyny.

 

Od razu pojawiły się nieśmiałe oklaski i westchnienie ulgi u małych słuchaczy, dało się też słyszeć:

                — Brawo! Wiedziałem, że tak będzie!

Siwowłosy tym razem uśmiechnął się już bardziej. Dla niego to było wspomnienie dawnego życia, dawnego świata, czegoś, co miał, przeżywał i był poniekąd dumny z tego w głębi serca. Dla zebranych tu to była ciekawa historyjka, coś do posłuchania, do oderwania się od szarej rzeczywistości i zmagań codziennych z siłami natury. Lub jak niektórzy mawiali- niekoniecznie to były siły natury, a czegoś nadprzyrodzonego.

                — Tak o to zostałem głównym trenerem klubu, który został założony w 1970 roku. Naszym stadionem był Donegal Celtic Park. Pomieścić on mógł ponad 5300 widzów, z czego miejsc siedzących było 2650. To wszystko wyglądało bardzo skromnie…

                — Boisko wyglądał dużo lepiej od tego naszego? — przerwał Max.

                — Zdecydowanie nie. — odpowiedział z pewnością — No, może murawa była trochę równiejsza. No i była trybuna. Prawie taka jak nasza ławeczka.

 

Tu zebrani się zaczęli śmiać. Ci starsi rzecz jasna. Oni pamiętali wygląd prawdziwych boisk, stadionów, spotkać na żywo, meczów w telewizji oraz internecie pokazywanych.

                — Byłem bardzo szczęśliwy z otrzymanej szansy. Znałem to miejsce, znałem ludzi z klubu, piłkarzy, kibiców Było mi łatwiej, nie wchodziłem w nowe środowisko. Może niektórzy byli nastawieni do mojej nowej roli trochę sceptycznie, ale bez przesady. Kilku osobom wytłumaczyłem, że miałem już w połowie poprzedniego sezonu pomysł na grę tej drużyny, na poprawę niektórych aspektów funkcjonowania zespołu. Niestety, główny szef miał swoją wizję. I wyszło, jak wyszło.

 

Jeden z mężczyzn stojących pod ścianą podniósł rękę, jakby się zgłaszał do odpowiedzi. Maciej skinął mu głową na znak, że słucha.

                — A jaką drużynę pan prowadził? Nazwa nie padła jeszcze!

                — Nie, samej nazwy jeszcze nie podałem. — spokojnie odpowiedział — Klub ten nosił nazwę Donegal Celtic FC. Irlandia Północna, tamtejsza trzecia liga.

 

Dalszy wywód Macieja przerwał dzwon, głośny i wyraźny, gdyż kościół znajdował się dosłownie kilkanaście kroków dalej.

Dzieci westchnęły z niezadowoleniem. I to mocnym. Wiedziały, że dzisiejszy dzień dobiega końca. Teraz czekał ich tylko powrót do domu i siedzenie w czterech ścianach.

Dorośli powoli zaczęli zbierać maluch, ażeby je poodprowadzać. Kilku mężczyzn skinęło na pożegnanie głowami w stronę Maćka. Odpowiedział im skinieniem i podniesioną dłonią.

Westchnął pod nosem, powolnymi krokami za całą resztą zaczął schodzi na dół.

Wyszedł przed bibliotekę, wciągnął głęboko powietrze. To pachniało dokładnie jak… powietrze przed burzą.

Duża ilość ozonu. – przypomniał sobie.

  • Lubię! 4
Odnośnik do komentarza

IV

 

          Wchłanianie zapachu przerwało mu odchrząknięcie z jego prawej strony. Otworzył oczy i lekko obrócił głowę w odpowiednim kierunku. Stał tam Wojtek Sosnowski. Na oko czterdziestoletni chłop, który wyróżniał się z tłumu. Zawdzięczał to sporej muskulaturze oraz wzrostowi lekko ponad dwóch metrów. W osadzie wielce szanowany. W końcu to on, jako mistrz, zajmował się naprawami wszelkich wozów, podkuwaniem koni oraz wykuwaniem narzędzi. Kiedyś by o nim powiedziano po prostu kowal. W obecnych czasach bardziej by pasowało: technik-mechanik-kowal-złota rączka.  

Czarnowłosy Wojtek z wąsem pod nosem poprawił strzelbę na ramieniu i pasek z przytroczoną maczetą w pasie, zagadał do Macieja:

          — Hej. Jak kolano?

          — Czołem. Już lepiej, jakoś się goi. W zasadzie już nie boli.

          — Taa, jasne. Widziałem, jak kulejesz. No i z lagą cały czas łazisz.  — prawie parsknął ze śmiechu wąsacz.

          — Dobra, trochę jeszcze boli. Myślę, że jeszcze parę dni i będzie w porządku. — przyznał siwowłosy.

          — Ja tam się nie dziwię. Silny był skurczybyk i miał ładne pazurki. Ale się udało go pokonać, gdyby nie ty to mogłoby się to gorzej skończyć. A tak to tylko kolano trochę ucierpiało. — dało się słyszeć nutkę podziwu w głosie Wojtka.

          — Nie przesadzajmy! Każdy dał z siebie wiele. Utłukliśmy gada i będzie spokój może na trasie teraz. Zaskoczył nas skurwiel. — machnął ręką Maciej  — Na wartę teraz lecisz?

          — Tak. Do połowy nocy mam. Od rana mam sporo roboty i upiekła mi się cała nocka. Ten wóz muszę dokończyć.

          — Ok, w takim razie nie zatrzymuję. Spokojnej warty. Coś będzie wam potrzebne?

          — Nie, dzięki. Mam coś na ząb i brzuch. — kowal lewą ręką zaprezentował termos i zawiniątko z prowiantem. — Lecę. Trzymaj się i lecz kolano.

           — Też się trzymaj.

Na pożegnanie uścisnęli sobie dłonie.

 

          Maciej skierował kroki w stronę ulicy prowadzącej do jego chatki. Przeszedł kawałek i dzwon ponownie było słychać. Uderzył dwa razy. Normalnie, na oznajmianie nadchodzącego zmierzchu nie zwykli używać dzwonu kościelnego, ale dziś szła burza i zrobiono to, aby wszyscy usłyszeli.

Można powiedzieć, że została ogłoszona godzina policyjna. No prawie. Policji nie było już. Upadła ta instytucja jak każda inna.

W takim świecie teraz przyszło żyć.

 

           Człowiek dochodził do swego ogrodzenia, kiedy za zakrętu podwórza wyskoczył czarny zwierz. Pędem podbiegł do niego i zaczął mocno merdać ogonem. Szybko dobiegł ten kawałek, choć lekko kulał, jak jego pan, na tylną lewą łapę. U obu było widać skutki walki, tej samej, o której wspomniał kowal.

           — Cześć Rambo! Gdzie byłeś sierściuchu? Jak wychodziłem, to ciebie nie było, a teraz radośnie wyskakujesz mi tu. — Maciej podrapał psiura za uszami.

Pies okręcił się jeszcze naokoło właściciela, popatrzył na każdą stronę, obwąchał powietrze i wskoczył na podwórze.

           — Chodź do domu. Zaraz będzie lać. Zaraz zrobię coś dla nas do żarcia, bo w sumie to głodny jestem. — klepnął się w udo i wezwał do siebie kudłacza.

Może jeszcze uda się coś poczytać przed zmrokiem? – pomyślał i wszedł z towarzyszem do środka chałupy.

Rambo miał osiem lat, sięgał większości dorosłym do połowy uda. Z wyglądu to była mieszanka wyżła i owczarka. Maciej znalazł go w lesie jako szczeniaka, od razu zabrał ze sobą. Ani on, ani jego córka i żona nie spodziewali się, iż pies wyrośnie tak mocno.

 

Drzwi zostały otwarte po ich wejściu. Ledwo przekroczyli próg, a pierwsze krople zaczęły spadać na ziemię.

Odnośnik do komentarza

V

 

          Po kolacji składającej się z trzech kanapek ze smalcem i ogórem kiszonym dla niego oraz resztką makaronu ze skwarkami dla psa, obaj mieli zamiar udać się na werandę. Wystarczyło spojrzenie przez drzwi na ulewę i pomysł wydał się jednak kiepski.

Człowiek ten zamknął drewniane drzwi.

          Zasiadł w wygodnym fotelu, Rambo położył się z prawej strony na dziczej skórze. Siwowłosy pochylił się w stronę stolika i odpalił lampę naftową. Od razy zrobiło się jaśniej i jakoś tak przyjemniej w izbie, które robiło mu za kuchnię i salon. Chatyna miała już sporo lat. Najstarsi mieszkańcy Pomiechowa nie pamiętali nawet kto, kiedy ją wybudował. Jemu wystarczała. Przyzwyczaił się do niej i niczego tu nie brakowało.

Za to dobrze pamiętał zdobycie lampki. Nie tylko tej jednej.

To było gdzieś ze dwa lata temu. Maciej wraz z grupą 9 osób udali się na wyprawę poszukiwawczą do Zakroczymia, oddalonego o 15 kilometrów od ich wioski. Kilka rzeczy ciekawych udało się im znaleźć. Jednak najbardziej zadowoleni byli, kiedy natrafili na magazyn z pojemnikami z naftą oraz wyprodukowanymi lampami. Do osady nawieźli tego sporo. Na drugi dzień ponowili wyprawę i opróżnili magazyn całkiem. Beczki z paliwem do oświetlania zakopali przy nasypie kolejowym, tak dla bezpieczeństwa.

Mieszkańcy bardzo byli zadowoleni ze zdobyczy. Ostatnie świeczki i inne małe oświetlenia były na wykończeniu.

Z latarek można było korzystać tylko i wyłącznie na wartach lub podczas wypadów poza osadę.

 

          Maciek pociągnął łyk herbaty z kubka, przy tej czynności zahaczył łokciem swój gruby notes, który spadł na podłogę. Pochyliwszy się zaczął zbierać leżące papierki. Ostatnią rzeczą zgarniętą były dwa zdjęcia. Aż sam do siebie się uśmiechnął, jak zobaczył.

Wspomnienia wróciły momentalnie. Pierwsza, już lekko podniszczona na brzegach fotka przedstawiała jego drużynę, zaraz przed pierwszym meczem, w którym pełni rolę głównego trenera.

YinQIqh.jpg

 

Oparł się wygodnie i przyjrzał się. To nie było całe wieki temu, o nie! Kilka lat. Tyle wystarczyło, a ludzkość wróciła prawie do średniowiecza.

Odgonił szybko złe myśli.

 

Odwrócił zdjęcie, a tam napis głosił:

„Donegal Celtic 2017/2018, Belfast, Donegal Celtic Park

Górny rząd, od lewej: Maciej Mak, Mark Clougherty (dyrektor), Karl Rossborough (OP), Niall Derry (OŚ), Sean McIllhone (GK), Gerard Thompson (OL) , Graeme Steenson (asystent)

Dolny rząd, od lewej: Kevin Hughes (PŚ), Valentin Feher (PŚ), Ryan Dunlop (OPP), Gerard McMullan (OPL), Robert McVarnock (OPL/NŚ), Stephen Doyle (NŚ), Declan Monaghan (NŚ)

 

Patrzył na tych gości i myślał sobie: „Co to za ogóry straszne były! O Jezu!”. Z całą sympatią to stwierdził.

W końcu dostał zespół w lekkiej rozsypce, coś tam musiał sklecić bez kasy. Dwóch zawodników opuściło Donegal i poszło do największego rywala- do Linfield. Klasa nieporównywalnie większa. Jak na standardy Irlandii Północnej oczywiście.

Kolejne dwie osoby w ogóle zrezygnowały z gry w piłkę.

Zostało tyle, co nic, czyli: jeden bramkarz, dwóch prawych obrońców, dwóch środkowych obrońców, jeden lewy defensor. W drugiej linii trochę lepiej: czterech środkowych pomocników, dwóch prawych pomocników oraz trzech lewych. Atak: trzech napastników.

 

W zespole rezerw nie został nikt, więc trzeba było zawiesić ten team. W drużynie młodzików (U-18) czasem udało się zebrać około trzynastu chłopaczkom i coś tam zagrać. Natomiast nie była to regularna drużyna młodzieżowa.

Bieda straszna. W zasadzie cała ta zabawa w zespół i piłkarzy i trenerów opierała się na działaniu charytatywnym.

Maciej Mak miał do pomocy w prowadzeniu teamu: asystenta (Graeme Steenson), trzech trenerów ogólnych (Artur Kopyt, Nick O`Neill, John Savage).

 

Panowie ci mieli więcej pasji, zacięcia i wymyślania własnych technik „domowych”, niż talentu i umiejętności. Za to można było ich pokochać. Tak było z Makiem, ale też z kibicami i graczami.

Razem przepracowali kilka dobrych lat i nikt nie narzekał.

 

Drugie zdjęcie przedstawiało Maka w Belfaście na tle muralu, który znajdował się tuż przy stadionie:

MT68YRP.jpg

 

Na malowidle znajduje się postać legendarny dla tutejszego klubu i kibiców- Paul „Maxi” McVeigh.

Piłkarz ten strzelił dla Celtów z Belfastu ponad 200 goli, całą karierę spędził w tym jednym klubie. 

 

          Człowiek z psem przy boku dopił herbatę, schował zdjęcie i stanął na progu chatki. Wyjął fajkę i zapalił. Kłębki dymu bardzo leniwie wypływały na dwór, jakby nie chciały zmoknąć.

Rambo nawet nie podniósł oka, co się dzieje. Jedynie uchem strzygł.

Lało mocno, wiatru nie było, burza stała nad wioską i okolicą.

          Po wypaleniu fajki, Maciej wrócił do izby. Zgasił płomień w lampce, przeszedł do drugiego pokoju, który służył mu za sypialnię. Ochlapał się wodą w bali, zdjął łachy i wskoczył do łóżka. Małą poduszką zakrył ucho, żeby łatwiej się zasypiało i żeby nie słyszał grzmotów. Kudłacz przyczłapał za nim, wspiął na wyro i ułożył się w nogach właściciela.

 

* * * *

Wersja FM: 2018

Ligi: Irlandia Północna (1-3)

Baza danych: Średnia (ok. 7500 piłkarzy)

Dodatki: —

  • Lubię! 3
Odnośnik do komentarza

VI

 

          Był środek nocy, gdy piorun huknął gdzieś w pobliżu, co wyrwało z dobrego snu siwowłosego.

Poderwał się z łóżka, złapał w rękę swój łuk, który stał oparty o szafkę. Wodził ręką z napięta cięciwa ze strzałą oraz wzrokiem po całym pomieszczeniu szukając potencjalnego celu.

Oczywiście nic nie znalazł.

Przyspieszony przed chwilę oddech zaczął mu wracać powoli do normy. Wyrwany i gotowy do działania Rambo położył uszy po sobie i wlazł z powrotem na łóżko. Nawet nie warknął.

Maciej usiadł na łóżku, odstawił łuk. Przetarł oczy, rozciągnął się. Spojrzał na stary, nakręcany zegarek ręczny. Ten pokazywał drugą w nocy.

Już wiedział, że uderzenie pioruna tylko go wyrwało z niemiłego snu.

          Posiedział chwilę z opuszczoną głową. Do tej pory miał przed oczami wydarzenia sprzed lat. Jak się później okazało- początek tego całego bajzlu, który obecni był w okolicy. Z tego, co usłyszeli od osób wędrujących czasem, sytuacja tak wyglądała ponoć wszędzie.

Wstał, poklepał psa i wyszedł do izby obok. Tam się umył, ubrał.

Usiadł przy stole, wypił kilka łyków zimnej herbaty z wieczora. Jego umysł dostał lekkiej zawiechy. Znowu rozmyślał o tym, co się stało. Widział to wyraźnie:

 

Był koniec czerwca. Pogoda dopisywała, zapowiadali w telewizji i internecie gorące lato.

On z żoną i córką przybyli z Belfastu do Warszawy, na taki krótki dwutygodniowy odpoczynek. Po wyczerpującym sezonie ligowym w Donegal Celtic cieszył się mocno na odcięcie całkowite od piłki. Mieli pobyć w stolicy Polski dwa, trzy dni, a później pojechać do teściów w okolice Szczytna.

Niestety, nigdy nie doszło do tego.

W dzień „końca”, jak on to mówił, wracał z dziesięcioletnią córką z centrum wczesnym popołudniem. Szli pod sąsiednim blokiem. W pewnym momencie zrobiła się naokoło nich straszna cisza. Żadne ptaki nie śpiewały, hałas z pobliskiej drogi jakby zamilkł. Stanęli oboje i zaczęli się rozglądać. Pomyślał Maciej, że może zapomniał o jakimś zaćmieniu Słońca czy coś. Takie objawy wtedy bywają w naturze. Ale nic takiego nie było.

Wymienili parę słów i ruszyli do domu na końcu uliczki. Wtedy do ich uszu dobiegł potężny huk. Coś jakby wybuch albo jakby coś się waliło. Porozglądali się chwilę i nic nie dostrzegli.

Po dotarciu do domu i odpaleniu komputera oraz telewizora wyszła prawda. Wszędzie o tym trąbiono! Na każdym kanale, na każdej ze stron informacyjnych: doszło do zamachów terrorystycznych w ogromnej ilości miast na całym świecie!

Maciej szybko zaczął przeglądać co i jak mocno ucierpiało. Skala zniszczeń oraz liczba zabitych według relacji była ogromna. W Polsce zamachowcy wzięli na cel Warszawę, Szczecin, Poznań, Wrocław, Kraków, Trójmiasto i ponoć w kilku innych miastach.

Za granicą to samo.

Wyszperał informacje o Belfaście- swoim drugim domu. Całe centrum miasta legło w gruzach.

Mak złapał za telefon i próbował się gdziekolwiek w kraju i Irlandii Północnej dodzwonić. Niestety, z marnym skutkiem. Sieć była przeciążona.

Nikt nie podawał co, kto i dlaczego uczynił takie straszne rzeczy. Nie było to w sumie istotne.

 

          Siwowłosy pokręcił na te wspomnienia głową. Dość już tego. W końcu gorsze rzeczy miały dopiero nadejść.

Wszedł do swojej sypialenki, wziął łuk. Poklepał psa, odezwał się do niego:

          — Ty, sierściuchu pewnie zostajesz? Nie pójdziesz ze mną, bo deszcz pada, co?! Dobra, zostań, pilnuj chałupy. Nie wiem, kiedy wrócę.

 

Otworzył drzwi, już tak mocno nie lało. Bardziej siąpiło. Do tego burza stała cały czas nad okolicą, brak wiatru temu sprzyjał. Zarzucił kurtkę na grzbiet i wyszedł.

Odnośnik do komentarza

VII

 

          Maciej swoją przechadzkę zaczął od północnej bramy. Tam, gdzie kiedyś był przejazd przez tory, stał teraz dobrze ufortyfikowany posterunek z wjazdem. Zawsze był obsadzony przez trzyosobową załogę. Wszystkie te zabiegi stosowano dla ochrony głównie przed innymi ludźmi, którzy potrafili przybywać większą grupą i napadać podobne osady. W historii najnowszej Pomiechowa zdarzyły się ze trzy podobne sytuacje. Na szczęście udało się wszystko odeprzeć. Bezpieczeństwo w tak trudnych czasach przede wszystkim. Potwory dotychczas nie atakowały od frontu.  

          Dziś nie było inaczej. Na okopach siedziało trzech strażników.

Wymienił z mężczyznami parę zdań, życzył spokoju do końca warty i odpoczynku. Pozdrowili go.

          Siwowłosy kontynuował spacer wzdłuż muru na wschód. Tu na wysokości ponad 3 metrów znajdowały się platformy widokowe do wyglądania zagrożenia. Kiedyś granicę Pomiechowa od tej właśnie strony wyznaczały tory kolejowe. Te zostały jednak zabrane przez mieszkańców. Część poszła na przetopienie do kowala, część wzmocniła mury.

Na trasie Maćka wszędzie panował spokój. U strażników dało się zauważyć małe uśmiechy na ich twarzach przy wizycie niespodziewanego gościa- w końcu jakieś urozmaicenie nudnych wart w środku nocy. Kilku skorzystało z przyniesionej ciepłej herbaty.

 

          Skończywszy obchód po całej wschodniej i kawałku południowej stronie człowiek z łukiem na ramieniu ucieszył się- w końcu przestało padać. Burza poszła dalej, na południe. Teraz pewnie zmierzała ku Warszawie. Przez chwilę Mak zastanowił się, jak teraz może wyglądać to miasto i jak tam żyją jakieś niedobitki ludzi. A może jakieś większe grupy? Wolał tego nie sprawdzać bez potrzeby. Tu życie było bardziej przyjazne. Mimo wielu zagrożeń, żyło się w mirę dobrze.

          W połowie drogi poczuł zmęczenie kolana. Mały spacer lekko je zmęczył- w końcu pierwszy raz po wypadku ruszył bez lagi wspierającej.

Na ostatnim posterunku rozlał towarzyszom resztkę herbaty. Ci serdecznie podziękowali.

          Ruszywszy w drogę ku domowi, zaczął rozmyślać nad kolejnym dniem:

Oby jutro, a w zasadzie już dziś, była ładna pogoda. Dużo do zrobienia jest. Jedna z pomp wymaga naprawy, część zboża została już skoszona i będzie można je zwieść- a to było w planie. Chętnie pomogę. Jak starczy dnia to i za ten cholerny dach nad kuchnią bym też się wziął. Przyjdzie jesień i zacznie na poważnie przeciekać, a tego bym nie chciał.

 

          Kilka innych spraw też mu wpadły do głowy podczas przechadzki. Zanim się zorientował, już stał przy swoim ogrodzeniu.

Spojrzał na zegarek. Ten pokazywał godzinę pół do czwartej. Ucieszył się- do świtu zostało czasu akurat na pospanie. No i kolano trochę odpocznie.

Przeszedł przez trawnik, otworzył drzwi. Rambo wyszedł się przywitać i od razu poleciał do pokoju, wskoczył na łóżko i dalej spał.

Maciej po chwili do niego dołączył.

Jutro długi dzień i sporo do zrobienia. - powiedział do siebie w myślach i ułożył się na poduszce. Od razu powieki mu opadły i odleciał w sen.

Odnośnik do komentarza

VIII

 

          Nocny spacer dobrze Maćkowi zrobił. Spał mocno i spokojnie. Otworzył oczy i spojrzał na zegarek, który wskazywał siódmą za piętnaście. Ogarnął się w domowym zaciszu, wypuścił Rambo na spacer.

Poćwiczył trochę. To plus inny sposób życia oraz odżywiania się sprawiał, że jego organizm i samopoczucie były w bardzo dobrej kondycji. Jak na swój wiek był krzepkim, silnym mężczyzną ze świetnym refleksem i celem. Oczy bez sztucznego światła, telewizorów, komputerów i całego innego chłamu odpoczywały. Świat w jednej chwili pozbył się dobrodziejstw swoich czasów. To był efekt zastosowania EMP. Ktoś musiał uderzyć dużymi ładunkami impulsu elektromagnetycznego, że elektryka i elektronika się usmażyła. To było zaraz po zamachach.

         Maciej sam się trochę podziwiał za łatwość trafiania z łuku oraz swoich umiejętności. Oczywiście sprzęt tu nie był bez znaczenia. Dysponował znalezionym łukiem bloczkowym wysokiej klasy znalezionym w jednym z dużych sklepów sportowych. Teraz był stosowany w trochę innych celach niż sport. Dobrze trafiona (w oko lub serce) taka strzyga lub kłobuk padały od razu od jego strzału.

 

          Sprawność fizyczna poprawiła się także innym ludziom od prac w polu i budowlance. Mało co było gotowe i czekało. Wszystko trzeba było zrobić, zbudować, zdobyć. Czasem wywalczyć.

Dziś siwowłosy do południa pomagał przy zwożeniu zboża z pól i przerzucaniu do stodoły.

          Następnie, dając odpocząć kończynie po kontuzji, starał się wspomóc rybaków w naprawie sieci. Ponoć dziś coś się mocno zaplątało w nie i podarło. Mak miał podejrzenie, że mógł się zjawić kolejny utopiec. Trzeba będzie to zapamiętać i rozejrzeć się przy okazji na dniach. – zanotował w pamięci.

 

          Przy kolejnych pracach polowych, tym razem w sadzie, spędził resztę dnia. Dopiero koło godziny 18 wszyscy się rozeszli.

Maciej udał się spokojnie do swojej chaty na obiadokolację. Jego pies czekał już pod drzwiami wejściowymi.

Po jedzeniu i w czasie małego relaksu na tarasie z fajką w ustach dostrzegł czającego się za żywopłotem dzieciaka.

          — Dobra, mały, wyłaź. Widać ci włosy. Poza tym Rambo już z pięć minut temu cię wywęszył.

Chłopaczek wyszedł. To był Max. Nieśmiało zaczął się kierować w stronę ganka. Pies podniósł jedno ucho i powiekę. Sprawdził, czy wszystko gra i drzemał dalej.

          — Dobry panu.

          — Cześć mały. Co tam słychać?

          — Dobrze. Chciałem tylko… — nawet nie spojrzał na siwowłosego. Stał z rękami za plecami ze wzrokiem w ziemi. Zaskoczył starego. Ten myślał, że Maxa nie jest w stanie zawstydzić.

         — No to pytaj. Zbroiłeś coś i się boisz?

         — Nie. Dziś byłem grzeczny. — z uśmiechem oznajmił chłopczyk. Maciej z powątpiewaniem w oku popatrzył na niego. — No, naprawdę. Wpadłem tylko zapytać, czy dziś pan przyjdzie do biblioteki poopowiadać nam?

Mak lekko się zafrasował. Zapomniał o tym. W końcu machnął rękę:

        — Ok, daj mi jakieś półgodzinny. Chwilę jeszcze odpocznę i zajdę tam do was.

Malec nic nawet nie zdążył odpowiedzieć. Podskoczył, machnął rękami i pobiegł sobie.

 

Człowiek podniósł się z werandy, wszedł do domku po rzeczy. Pies nadal leżał na deskach na dworze.

Odnośnik do komentarza

IX

 

          Po dotarciu do budynku biblioteki i wejściu po standardowo skrzypiących schodach Maciej przywitał się ze wszystkimi. Jak zwykle spora publika zjawiła się w pokoju. 
Dzieciaki siedziały na podłodze, jeszcze się szturchały, gadały. Były pobudzone, nawet po cały dniu. A to był niezwykle ciepły, słoneczny dzień. Wieczór też się na taki zapowiadał. Na to, iż przyjdzie burza jak poprzedniego wieczora, nie było szans. 
          Dorośli po dniu roboty też zawitali posłuchać. Jakby nie patrzeć, to Maciej Mak był rozpoznawaną personą. Nie tylko w osadzie, ale swego czasu i w światku piłkarskim. Kiedyś można by było pokusić się o stwierdzenie, że z niego celebryta na prowincji. Sam się tak nie czuł. 
          Człowiek zasiadł na fotelu pod oknem. Wlał do kubka herbaty ze swojego termosu. Wstał na chwilę, podsunął tablicę bliżej siebie. Dziś miał zamiar trochę porysować i przedstawić publice swoje koncepcje. 
Pociągnął łyk napoju. 
          — No dobra. To jedziemy. Opowiadałem ostatnio co i jak. Dziś może trochę szczegółów. Zacznę od taktyki, bo graczami, jakimi dysponowałem, nie będę was zanudzał. — to powiedziawszy, zaczął rysować na tablicy. 
          — Nie! Chcemy piłkarzy! — przerwał mu krzyk dzieci. Były mocno zadowolone ze zwrócenia uwagi.
          — Ok, jak chcecie. Od razu zaznaczam: to były straszne słabiaki. Coś tam potrafili biegać, skakać i tyle. Inaczej scharakteryzować ich nie umiem, lecz będę się starał to uczynić. No więc zaczniemy od bramki, później obrońcy, pomocnicy i atak.

 

Cieran Fox   [33; NIR]
Sean McIlhone   [20; IRL]

 

Jedyna obsada pozycji, co do której nie miałem wątpliwości. To młody Irlandczyk miał być naszym numerem jeden. Doświadczony Fox miał dostawać swoje szansy w jakich pucharach krajowych. Uzupełnienie składu, tak na wszelki wypadek. 
O reszcie nie będę opowiadał, gdyż sprawa była otwarta i każdy miał swoją szansę. — popatrzył po zebranych. — Na razie wszystko jasne?
          — Taak. — odpowiedziało kilka głosów.
         — Dalej obrońców mamy:

 

Karl Rossborough   [24; O(P); NIR]
Mark Burns   [29; O(PŚ); NIR]
Daniel Wilson   [21; OŚ; NIR]
Greame Steenson   [28; OL; NIR]
Gerard Thompson   [21; OL; NIR]
Niall Derry   [29; OŚ,DP,PŚ; NIR]
David Anderson   [25; O/PL; NIR]

 

Pomocnicy:

 

Emmet Templeton   [24; PŚ; NIR]
Kevin Hughes   [28; PŚ; NIR]
Valentin Feher   [25; PŚ; ROU]
Ryan Dunlop   [29; P/OPP,NŚ; NIR]
Kevin Trainor   [28; P/OPPŚ; NIR]
James McCabe   [24; P/OPP,NŚ; NIR]
Gerard McMullan   [21; P/OPL; NIR]
Robert McVarnock   [17; OP(PLŚ),NŚ; NIR]
Michael McClory   [19; OP(PLŚ), NŚ; NIR]

 

Napastników miałem takich:

 

Sean Southam   [28; NŚ; NIR]
Stephen Doyle   [27; NŚ; NIR]
Declan Monaghan   [26; NŚ; NIR]
Pearse McAuley   [32; NŚ; NIR]

 

           Tu Mak zrobił chwilę przerwy, aby nawilżyć gardło dwoma łykami herbaty. Nie nawykł do długiego gadania z kimkolwiek. Wymienić zdanie, dwa to tak. Jakieś gadki-szmatki nie wchodziły w grę. Nie taką osobą był. 
Kontynuował:
          — Dopowiem, iż skład zastany był mniejszy o czterech graczy. Mocno musiałem się nagimnastykować, żeby coś jeszcze dorzucić do kadry. Ta podana przeze mnie przed chwilę obejmowała już zamknięty skład. David Anderson, Pearse McAuley, Ciaran Fox oraz James McCabe zostali przez nas ściągnięci. Nie mieli lepszych ofert, a chcieli jeszcze trochę pokopać piłkę, więc łaskawie zgodzili się przyjść do Donegal. Byli wolnymi grajkami. Parę funtów dostali tylko za podpisanie kontraktów. Miesięczni też parę groszy mieli dostawać. Jak cała reszta. Udało się. Skład na sezon 2017/18 miałem zrobiony. 

 

Rozejrzał się po dzieciach i pozostałych słuchaczach. Ci siedzieli i słuchali jak zaczarowani. Tego się nie spodziewał. Myślał, że będą to dla nich nudy. 
Po pół minucie odezwał się ponownie:
          — Dobra, moi mili. Zrobimy sobie małą przerwę. Jest jeszcze wcześnie, więc coś tam jeszcze mogę dziś opowiedzieć. Chcecie?
          — Taaaak! — wszyscy zgodnie wypowiedzieli.
          — Ok, jak chcecie. Myślę, że będzie już ciekawiej. Mała przerwa, ja pójdę na fajkę i zaraz wracamy do tematu.

 

Napił się jeszcze herbaty, ostatni łyk z kubeczka. Wstał z fotela i po schodach udał się na dół. 

Odnośnik do komentarza

 X

 

          Po dziesięciu minutach spędzonych na pykaniu fajeczki w ciepłym powietrzu Mak zaczął się kierować w stronę wejścia do budynku. Kontem oka dostrzegł coś kudłatego za płotkiem i krzakiem. Wstrzymał się. Nagle przy wejściu pojawił się... Rambo. Dosyć niespodziewanie.

Przyleciał od razu do właściciela na głaskanie. Ten uczynił to lekko.

          —  Co tu robisz sierściuchu? — pies oczywiście mu nie odpowiedział, tylko zamerdał leniwie ogonem. — Gdzieżeś się szlajał cały dzień? Latałeś czy łaziłem po ludziach i żebrałeś o żarcie, hę?

Kudłacz zadowolony oparł się przednimi łapami o brzuch Macieja i nadstawił ucha. Posłuchał moment i zerwał się. Właściciel nie zdążył mrugnąć, a psa już nie było.

Machną ręką i wszedł.

 

          Wróciwszy na swoje miejsce, klapnął na fotel, nalał sobie herbaty z termosu.

Wszyscy nie mogli się już doczekać dalszej opowieści- tak przynajmniej wynikało z ich min i ciszy panującej w pokoju.

Człowiek spojrzał w swoje notatki, wypowiedział parę słów pod nosem i spojrzał na zebranych.

          — Ok, to teraz jedziemy z ustawieniem, które sobie wymyśliłem jeszcze za czasów poprzedniego menedżera. Już wam kiedyś mówiłem, co to wszystko oznaczało. Tak pokrótce. Część aspektów z piłki można też przemycić do tego, o czym się uczycie od Ezekiela. O technikach obronnych na przykład przy atakowaniu na naszą osadę. Czyli co?

          — Środek pola jest najważniejszy. — chórem odpowiedziało kilka osób.

          — Tak, dokładnie. Macie rację. Środek pola czy też w piłce nożnej inaczej nazwana: linia pomocy jest bardzo ważna. Dla mnie przynajmniej. Jak sama nazwa wskazuje- ma pomagać. A komu?

 

Pierwszy, od razu, podniósł rękę Max. Maciej skinął mu głową na zgodę wypowiedzi.

          — Pomaga broniącym się i tym osobą z przodu.

          — Oczywiście, masz rację mały. To samo można przełożyć na futbol. W moim zamiarze było to dobrze oddać na boisku. Ta formacja była dla mnie najważniejsza. Mieli w czterech pomagać bronić. Przy ataku boczni pomocnicy mieli wspierać napastników, oskrzydlać akcje. Środkowi pomocnicy mieli operować w środku pola. Jeden mógł się lekko wysuwać ku przodowi, drugi zabezpieczać mu tyły. Zaraz to rozrysuję, a wam się to rozjaśni.

Maciej wstał do tablicy. Wziął kredę i zaczął bazgrać formację:

 

6JMgmW8.jpg

 

          — Tak to wyglądało. Na czerwono zaznaczyłem poruszanie się zawodników w czasie ataku. Na niebiesko jak mieli reagować w obronie. Raz wychodziło, raz nie. Zawodnicy już podczas meczów towarzyskich załapali moją koncepcję. Wyglądali tak, jakby tylko czekali na to. Nie na przekombinowane akcje mojego poprzednika. Ktoś chce opisać role zawodników?

 

Pierwszy wyrwał się oczywiście Max. Maciej puścił do niego oko i wybrał inne dziecko. Ku jego zdziwieniu dwunastoletnia Natalka opisała wszystko poprawnie. Inne dzieciaki za jej plecami podpowiadały na głos, ale ona w ogóle nie zwróciła na to uwagi.  

Mak podziękował jej za objaśnienia i pogratulował zapamiętania. Spojrzał na zegarek, do zmierzchu i sygnałów kończących dzień zostało jeszcze nieco ponad czterdzieści minut.

          — Ok, mamy jeszcze chwilę czasu. Chcecie zobaczyć, jak nam poszły mecze towarzyskie?

          — Taaak! — po raz kolejny rozległo się gromkie przytaknięcie.

Maciej wyjął ze swojego notesu wycinki gazet i puścił swoim słuchaczom. Papierki przechodziły z rąk do rąk dokładnie oglądane. W tym czasie siwowłosy napił się swojego naparu.

JjVisYF.jpg

 

          — Jak widać na zdjęciach, wyniki osiągnięte nie były takie złe. Na tej drugiej kartce macie do obejrzenia poszczególne mecze, kto i kiedy strzelał w sparingach.

 

D9pQ7kx.jpg

sfJAwaG.jpg

yNo7Y3J.jpg

VOuaVlF.jpg

aicA9nH.jpg

jHOxT6v.jpg

 

          Po dłuższym czasie i ciszy, która zapadła w salce, można było usłyszeć dobiegające z dworu gongi. Czas dla maluchów do rozejścia się do domów wybijał.

Maciej zebrał swoje manele i podziękował zebranym za przybycie. Życzył spokojnego powrotu oraz takiej samej nocy. Obiecał, że kolejnego dnia postara się mocno przybyć ponownie i opowiedzieć dalsze perypetie swoje i drużyny.

  • Lubię! 1
Odnośnik do komentarza

XI

 

          Człowiek udał się w stronę cmentarza, do domu. Droga zajęła mu chwilę-moment. Po długim, wyczerpującym dniu przegryzł lekką kolację i poszedł spać. Tym razem sam. Rambo się nadal gdzieś włóczył.

Maciej nad ranem miał zaplanowaną wartę i zamierzał przed nią dobrze odpocząć.

          Ta noc na całe szczęście dla niego obyła się bez koszmarów, nie kojarzył czy w ogóle mu się coś śniło. Po pobudce o trzeciej nad ranem, na szybko zrobił sobie jajecznicę z 3 jaj, zagryzł pajdą chleba wielkości talerza i zrobił herbatę do sporego termosu. Na później.

Na siebie narzucił bluzę z kapturem i bezrękawnik. Niby sierpniowy poranek, lecz chłodny.

Swój standardowy osprzęt zabrał- łuk bloczkowy, spory nóż na pasek z boku, mniejszy nóż z tyłu mocowany.

          Na zewnątrz czekał go mrok i mgła. Wioska była otoczona z dwóch stron przez wodę: od wschodu płynęła rzeczka Wkra, a od południa większa Narew, więc mgły lubiły nachodzić ich.

Mak naciągnął kaptur na głowę i poszedł.

 

Cel, jakim był dwu i półmetrowy mur, siwowłosy osiągnął w ciągu kilkunastu minut. Po drodze, ze swojej werandy zgarną jeszcze psa. We dwóch stanęli pod przeszkodą:

          — Dobra kudłaty, ty zostajesz tu. Ja wskakuję na górę. Bądź czujny i nigdzie nie odchodź.

 

          Wypowiedział te słowa i zaczął wchodzić na platformę obserwacyjną kawałek nad ziemią. Miejsca te zaprojektowano i zrobiono tak, aby człowiek chodzący wzdłuż muru mógł się minąć z inną osobą w małych zadaszonych wartowniach. W nich na spokojnie mieściło się dwóch facetów. Nawet siedząc.

Na górze przeciągnął się mocno, ściągnął łuk z pleców i kaptur z głowy. Przeszedł parę kroków ku budce.

          Tam już ktoś siedział. Ubrany na czarno był ledwo dostrzegalny. Mak był na to w sumie przygotowany- wiedział, że dziś ma wartę z Ezekielem. A to była bardzo interesująca postać.        

Nie tylko z wyglądu.

          Mak poznał jego historię już dawno temu, kiedy razem byli na wyprawie w okolicznej wiosce. Dwa dni wspólnie spędzone w oddali i można było powiedzieć, że się jakoś tam zaprzyjaźnili. Mieli do siebie szacunek za umiejętności i wiedzę.

Ciemnoskóry gość był przed całym tym końcem świata nauczycielem historii w szkole w Nowym Dworze. Do jego hobby, oprócz historii, należał także survival. Jak sam mawiał:

Nie żaden tam ekstremalny, ale taki, żebym był przygotowany i bym sobie poradził w różnych dziwnych sytuacjach i przy wielu brakujących rzeczach. Czasem dzieciakom gdzieś w lesie pokazać ślady zwierzaków.

W nowej rzeczywistości, z jako takim umiejętnościami, odnalazł się świetnie. Zwiadowcą był znakomitym. Pomijając już kwestię swojego „naturalnego kamuflażu”, jak sam zwykł mówić. Jego skóra był czarna jak heban, co powodowało mniejszą widoczność jego dla przeciwnika. W dzień, gdyż  w nocy to w ogóle był niewidoczny.

Do tego można dorzucić obecne nauczanie dzieciaków w Pomiechowskiej szkółce i wychodził bardzo ważny element społeczności. Była to osoba bardzo lubiana w tutejszych kręgach.

 

          — Cześć Ez. Jak leci? — odezwał się cichym głosem Maciej.

          — Cześć. W porządku. Dopiero przed chwilę przylazłem i zmieniłem Fabisiaka.

          — Ok. Zaraz zrobię mały rekonesans, co tam na łąkach słychać, tylko wrzucę swoje manele.

          — Jasne. — Ezekiel wyszedł z budki i oparł się o płot.

Maciej wrzucił termos i parę szpargałów do środka. Odwrócił się w stronę towarzysza. Ten stał i wpatrywał się w zamglony południowy teren.

          Ciężko bywało wyhaczyć, w którą stronę się dokładnie patrzy nauczyciel, gdyż jego gałki oczne nie posiadały już białka. Wyglądał przez to dosyć groźnie. To było następstwo małego wypadku sprzed roku, kiedy to podczas polowania on i dwóch innych mężczyzn wpadło na strzygonia. Ez został przez niego przyduszony do ziemi, dzielnie się zasłaniał przed ugryzieniem. Wtedy to potwór trafił myśliwego w oczy swoją śliną. Towarzysze wyprawy ubili strzygonia, a poszkodowanego dostarczyli do osady. Ten przez trzy dni nie widział, nie wiadomo było czy w ogóle odzyska wzrok.

W końcu jego oczy doszły do siebie. Wzrok miał nadal świetny, jedyną pamiątką po tym wydarzeniu były czarne gałki oczne.

 

Zamienili parę słów o poprzednim dniu i rozeszli się po kładce.

Przechadzka szybko im zeszła i powrócili do budki wartowniczej. Przy wilgotnym powietrzu od razu z przyjemnością napili się ciepłej herbaty.  

Wypili za spokojną noc i szybką wartę.

 

          Pod koniec swojego patrolu Maciej był myślami już przy kolejnych godzinach tego dnia. W planie, po powrocie do domu, miał małą, dwugodzinną drzemkę. Następnie chciał pomóc przy zakończeniu naprawiania studni i zwiezieniu owoców z sadu. Na sam koniec dnia miało mu zostać dokończenie historii swojego pierwszego sezonu w roli trenera Donegal Celtic.

Po drodze i tak pewnie coś się przytrafi, ale główne punkty są zaznaczone w planie. – pomyślał i dalej już skupił się na pilnowaniu płotu.

Odnośnik do komentarza

XII

 

          Dzień pełen roboty, gorąca dobiegał końca. Maciej był bardzo zmęczony. Przy obiadokolacji ledwo machał widelcem. Zjadł tylko część posiłku, resztą podzielił się z psem. Ktoś by mógł powiedzieć, że to marnowanie żarcia, ale ten wiedział swoje. Tak wiernego zwierzaka, który zawsze pojawi się w odpowiednim momencie, pomoże, to można ze świecą szukać.  

          Na wieczorne opowiadania nie miał siły. Chciał położyć się spać, może po drzemce poczytać coś. Natomiast musiał dotrzymać obietnicy. Dał słowo dziś dzieciakom w sadzie i na ulicy, że przyjdzie. Dla nich musiał to zrobić. Nie mógł zawieść.

          Zaparzył sobie mocnej kawy, choć za nią nie przepadł. To powinno postawić go na nogi. Z naparem w ręku  popykał fajkę, po czym nalał sobie na podwórzu zimnej wody ze studni w balię i wykąpał się.

Zmęczenie trochę z niego spłynęło.

Szybko zebrał się w garść i wyszedł z chatki.

 

          Po jakiś piętnastu minutach dotarł na miejsce. Po drodze zagadał chwilę z sąsiadami i planowanym jutrzejszym wypadzie zwiadowczym.

Na dole biblioteki dowiedział się, iż dziś salka spotkań jest bardzo mocno wypełniona.

Wszedł po schodach i musiał się prawie się przeciskać na swoje miejsce. Dzieciaki witały się z nim serdecznie. Choć z częścią już dziś się widział i rozmawiał.

Tradycyjnie zajął miejsce w fotelu, nalał herbaty z termosu. Nawet nie zdążył się umościć i wyjąć swego notesu, kiedy do jego uszu dobiegły jęki małych słuchaczy:

          — I wygraliście?

          — Jak zagraliście?

          — Dużo meczów wygraliście?

          — Kto strzelił najwięcej bramek?

Maciej podniósł rękę. Parę sekund potrzymał ją tak na znak spokoju. Posłuchali się go. Mógł teraz zacząć mówić.

          — Spokojnie, wszystko wam opowiem. Tylko dajcie mi dojść do słowa. Proszę. — miło się uśmiechnął. Przynajmniej się starał. — Ok?

          — Taaaak! — usłyszał w odpowiedzi.

          — No więc... Zaczęliśmy sezon bardzo przyzwoicie...

          — Wygraliście? — przerwał mu Max bardzo zadowolony z siebie.

Maciejowi opadły ręce. Wiedział, że będzie ciężko utrzymać tu porządek i iść zgodnie z jakimś planem.

Ośmiolatkowi od razu zawtórowali inni:

          — Pewnie pan wygrał wszystko.

          — Raczej! Zostaliście mistrzami?

Opowiadający, a raczej próbujący opowiadać, spuścił wzrok. Pokręcił głowę, wypuścił powietrze ustami.

          — Dobra. Czyli chcecie bez zbędnych wstępów i zapowiedzi. Ok. Jak sobie życzycie.

Zebrani energicznie pomachali głowami na znak potwierdzenia.

          — Pewnie się ucieszycie: pod moją wodzą zespół Donegal Celtic wygrał trzecią ligę Irlandii Północnej. I...

Kolejny raz mu przerwano. Tym razem brawa bite przez zebranych. Jedni przez drugich przemawiali do siebie, że wiedzieli, iż tak będzie.  

Mak chwilę odczekał, aż się uciszy, wziął łyk herbaty i kontynuował:

          — Tu przyczepiam tabelę ligową na zakończenie sezonu 2017/2018. — wskazał na tablicę — Możecie podchodzić i pooglądać.

 

QSJl9XG.jpg

 

Część maluchów już się poderwała do biegu do tablicy.

          — Tylko spokojnie! Po kolei! Dla reszty opowiem, co na niej widać. W 27 spotkaniach wygraliśmy 15 razy, 7 remisów mieliśmy i 5 razy przegrywaliśmy. Strzeliliśmy 74 gole. Co prawda do rekordu tej ligi nam sporo zabrakło. Kiedyś taki zespół jak Knockbreda nastrzelała aż 106 bramek w 27 meczach. Niesamowity wynik. — akurat tym mało kto był zainteresowany. Interesował ich zespół Donegal.

W pewnym momencie do Maka podszedł Max. Położył mu rękę na ramieniu, spojrzał głęboko w oczy i z uśmiechem ogromnym rzekł:

          — Wiedziałem, że pan wygrał. Nie mogło być inaczej.

Maciej uśmiechnął się szczerze i podziękował. Trochę się cieszył z takiego uznania i trochę go bawiło zachowanie małego.

Sznureczek oglądających powoli zmierzał ku końcowi.

          Siwowłosy podniósł się z fotela. Oznajmił, iż wychodzi na 10 minut na dół i zaraz wraca. W tym czasie reszta może obejrzeć sobie tabelkę.

Odnośnik do komentarza

XIII

 

          Siwowłosy szybko pyknął fajeczkę i był już czas wracać na górę.

Zebrani słuchacze byli gotowi na dalszy ciąg. Spełnić powinność nadszedł czas.

          — Jak już wam mówiłem: wygranie ligi i awans wyżej był dla nas najważniejszy. Występy w pucharach krajowych zeszły na dalszy plan. I w przenośni i dosłownie. Już w drugiej rundzie NIFL Cup odpadliśmy z pierwszoligowym Warrentpoint. Przegrana była minimalna: 1-2.

Smutne "uuu" rozeszło się po pomieszczeniu.

          — Jedyny puchar, w którym zaszyliśmy do dalszej rundy, to był Puchar Irlandii Północnej. Tam dotarliśmy do szóstej rundy i dostaliśmy baty od naszych ligowych rywali. To była już końcówka sezonu i zmęczenie dawało o sobie znać. — Mak przerwał na moment i upił dwa łyki herbaty.

W tym czasie Mateusz wszedł ze swoim pytaniem:

          — A jaki był dla pana najlepszy mecz?

          — Najlepszy? Czy może najciekawszy?

          — I taki, i taki. — chyba nie mógł się zdecydować dzieciak.

          — Hmm. — zamyślił się na moment były trener. — Nie wiem, ciężko mi odpowiedzieć. Najlepsze mecze chyba to byłe te, w których zdobywaliśmy wiele bramek. W końcu graliśmy dla kibiców. W końcu o to chodzi w futbolu- żeby strzelać gole, jak najwięcej.

          — A najgorszy wasz mecz? — odezwał się słuchacz z tyłu sali.

          — Takich było niestety kilka. Najbardziej bolały mnie przegrane z zespołem Newington Youth. To był zespół z naszej ligi. Bardzo przeciętny team. Ale mieli jakiś sposób na nas. W całym sezonie zagraliśmy z nimi cztery raz i tylko raz zdołaliśmy ich pokonać. To było 3-0, jak dobrze patrzę w notatki. Już wam puszczam wycinek z gazety ze wszystkimi wynikami osiągniętymi. Wiem, że nie powalają, ale cel został osiągnięty- wygraliśmy ligę!

 

8Kp5kJ4.jpg

 

          — Aa! — przerwał i szperał w swoim notatniku. — O! Jest! Tu mam jeszcze zdjęcie od kibica, jak lekko świętowaliśmy w szatni po ostatnim meczu. Mnie na nim nie widać, jestem z tyłu.

 

celtic

 

          — Drugie zdjęcie jest już z gazety Belfast Telegraph. Przedstawia piłkarzy na wieczornej imprezie dla pracowników, rodzin i kibiców. W głębi widać puchar za ligowe pierwsze miejsce. — tę fotkę też podał w obieg.  

 

paddy-mcbrearty-celebrates-with-fans-in-

 

Chwilę przerwy wykorzystał na nawilżenie gardła napojem z kubka.

Odnośnik do komentarza
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...