Skocz do zawartości

4:40, słońce wstaje


Makk

Rekomendowane odpowiedzi

Równo o godzinie 11 podniosłem się z miejsca, dokładnie tak samo, jak kolega obok. Ja zabrałem ze sobą kajecik do zapisków, kubeczek. Podeszliśmy do salki, przez szklane drzwi widzieliśmy jedną dziewczynę, która rozmawia z Michałem. Te spojrzał na nas i dał ręką znak, żebyśmy zaczekali.

Po chwili do nas dołączyli znajomi z fajka- Marcin i Iwona. Z twarzy i ogólnie z wyglądu byli podobni zupełnie do nikogo. Niczym się nie wyróżniali, a ja znając życie, na ulicy bym ich minął ze trzy razy i nawet bym się nie kapnął, że to ludzie z pracy.

Wymieniliśmy ze dwa zdania, kiedy drzwi się otworzyły, dziewczyna (której jakoś nie kojarzyłem) wyszła, szef zaprosił nas do środka. Weszliśmy, zajęliśmy miejsca obok siebie.

— Mam dla was dobrą i złą wiadomość. — rzekł Michał, oparł się łokciami na blacie i trochę pochylił do przodu.

Wszyscy spojrzeli się ze zdziwieniem na mówiącego. Każdy trochę zdezorientowany. Kamil pierwszy otworzył usta, ażby coś powiedzieć, nasz przełożony jednakże podniósł rękę w geście uspokojenia i kontynuował:

— Spokojnie, nic złego. Zasadniczo sprawa tyczy się działu sport, czyli Kamila i Maćka, ale wy też będziecie musieli coś zrobić.

— Przejdź do rzeczy, nie każ nam zgadywać. — w końcu odezwał się Kamil.

— No już, już. Dzięki dobrej sprzedaży od początku roku, mamy dodatkowe pieniądze. Gazeta rozchodzi się od 1 stycznia prawie w całym nakładzie. Mało co wraca. Dochód mamy zaplanowany do wydania na kilka rzeczy. Jedną z nich, zgodnie z życzeniem czytelników, jest powiększenie działu sportowego. — spojrzał na mnie i sąsiada. — Ja się przychylam do tej sugestii.

— No, no. W końcu będzie można coś napisać więcej o Świcie, a nie same minuty, skład i strzelców bramek. — ucieszył się Kamil.

Ja uważnie się przysłuchiwałem tej wypowiedzi, jednej i drugiej.

— Spokojnie, spokojnie. Daj mi skończyć. — Michał spojrzał na Kamila i go próbował wyciszyć. — Sport dostanie dodatkową stronę, ale nie na zawsze. Mój pomysł jest taki: co tydzień macie do dyspozycji tyle miejsca, ile było. Musicie się zmieścić. Raz na miesiąc chciałbym dostać na dwie strony podsumowanie tegoż miesiąca. Kumacie?

Ja spojrzałem na kolegę, on na mnie. Pokiwaliśmy łepetynami.

— No to super. — rzekł szef.

— Ja mam pytanie. — rzuciłem. — Czy jest już jakiś pomysł, ramy, jak to ma wyglądać?

— Nie. Tego oczekuję od ciebie i Kamila. Trzeba pomyśleć, jak zrobić jakieś takie zestawienie miesięczne z wynikami i statystykami. Na razie nie mam koncepcji. Do startu sezonu mamy trochę czasu, więc wiem, że to ogarniemy. — tu na chwilę przerwał, spojrzał na Iwonę i Marcina. — Wy za to będziecie też mieli robotę. Potrzeba będzie nowego leju na te strony. Oczywiście nie za dużo, ale i nie za mało. Usiądziecie sobie we czwórkę, pogadacie, coś wymyślicie. Ja poczekam na gotowe i zgarnę za to miliony. — tu parsknął śmiechem i odchylił na oparcie. My uczyniliśmy dokładnie to samo.

Następnie podziękował za spotkanie, skierowaliśmy się w stronę drzwi, a Kamil dodał żartobliwie na odchodne:

— Będziesz miał miliony, chyba literek do przeczytania i poprawienia. Już ci to załatwię.

Po przyjściu na miejsce odetchnąłem mocno, będzie co robić i nad czym myśleć. Westchnąłem sobie pod nosem, Kamil usłyszał to i od razu szybkim obrotem krzesła skierował się w moją stronę, wypowiadając słowa:

— Fajeczek? Lecim na dół?

— Chętnie. — po spędzeniu ponad 40 minut w dusznej salce z czterema innymi osobami miałem wielką chęć się przewietrzyć. Czułem się, jakbym siedział tam ze dwie godziny.

Nie było wyjścia, poszliśmy sobie. Ten sam pomysł wpadł do głowy Marcina, którego spotkaliśmy na dole.

Przy dymku zaczęliśmy wymieniać pomysły na nowy layout, nie padło nic konkretnego, same zarysy, które z uwagi na koszta nie mogły być jakieś wybujałe.

Odnośnik do komentarza

Do końca pracy, a w zasadzie do mojego wyjścia z biura, siedziałem i nakreślałem sobie plan przyszłych materiałów. Z pozoru to było łatwe. A jak dobrze wiadomo- pozory mylą.

Zarys można przygotować, później wyjdzie dokładnie. Teraz przecież nie ma co obmyślać strategii i analizy, skoro jeszcze nikt nie gra.

Wiedziałem tylko, że musi się to różnić od cotygodniowych prezentacji i wyników na przedostatniej stronie gazety. W punkcikach sobie zapisałem co nieco. Będzie ewoluowało.

Popatrzyłem na zegarek- ten wskazywał za kilkanaście minut 13. Można iść stąd. Zostawiłem tylko włączoną pocztę. Utworzyłem nową wiadomość i naskrobałem kilka linijek tekstu, odbiorcę ustawiłem i Michała i Kamila. Dołączenie jeszcze tylko pliku Word i wysyłamy.

Poszło.

Wylogowałem się, podszedłem do biurka sąsiada, ten wyjął swoje nieodzowne słuchaweczki, uśmiechnął się:

— Lecisz już?

— Ta, już czas na mnie. Coś tam sobie ułożyłem. Wysłałem wam przed sekunda to, co już zdążyłem naskrobać na początek. Dossier dojdzie i będzie git to wyglądało. Tak mi się to widzi. — rzuciłem.

— Ok., siedzę do późna, to spojrzę.

— Będę czekał na jakiegoś maila w razie czego. — podaliśmy sobie ręce na pożegnanie.

Wychodząc, minąłem kilka osób, którym powiedziałem „Cześć” oraz „Miłego weekendu”. Sam siebie nie poznałem, że ja taki miły i sympatyczny? Chyba wybitnie miałem dobry humor.

Na samym końcu uczyniłem to samo do Marty. Ta odwdzięczyła się tym samym i albo mi się zdawało, albo było to naprawdę, ale puściła mi oczko.

Zdecydowanie wolałbym omam wzrokowy.

Zszedłem moimi ulubionym drewnianymi, skrzypiącymi schodami, otworzyłem drzwi zewnętrzne. Pogoda coś drgnęła, słońce się jakby pomału przebijało przez chmurki. Oby mu się udało na weekend.

Wyjąłem papierosa i zapaliłem, w drodze do samochodu skończę go.

Podchodząc do auta, piknąłem alarm, zamki się otworzyły. Wsiadłem do środka, rzuciłem kajecik na siedzenie pasażera. Wyjąłem komórkę, wybrałem z listy numer Magdy, nacisnąłem zieloną słuchawkę. Poszły cztery sygnały, w końcu z drugie strony usłyszałem znajomy głos:

— Cześć.

— Hej, ja już po robocie. — powiedziałem i sięgnąłem do schowka po okulary przeciwsłoneczne. Kupione na bazarze, czarne oprawki, czarne szkła, najtańsze, jakie można, a najlepsze.

— Tobie to dobrze. Ja jeszcze ponad godzinę i też lecę.

— Dobra. Dzwonie, bo chciałem się zapytać, czy z targu mam coś wybrać?

— Nie, nic mi nie przychodzi do głowy. Chyba wszystko jest w domu.

— Ok., w takim razie zawijam się stąd. Ty małą zabierasz, tak?

— Tak, obiecałam jej, że podjedziemy po te czekoladowe jajeczka.

— Aha. To do zobaczenia w domu. Pa.

— Pa.

Zapiąłem pas, odpaliłem silnik i wrzuciłem wsteczny bieg. Jeszcze najpierw muzyczka, sprzęt się odpalił i niestety to było radio. Do mych uszu doleciał język francuski, to mogło być jedno- Alizée i „Moi Lolita”. Porażka, nie cierpię tego języka i takiej muzyki, jedyne co można przyznać, to fakt, iż ładna z niej paniusia. Tylko tyle.

Wyłączyłem słodki głosik, ustawiłem radio na odtwarzanie karty. Na mp3 w środku było coś, co sprawia, iż dobrze mi się prowadzi brykę. Moja klasyka samochodowa- Johnny Cash. Play wciśnięty, nastawiała się akuratna piosenka- „Hurt”. Wersja NIN jest świetna, ta nie odstaje ani na krok.

Delikatnie ruszyłem do tyłu, uważnie się rozglądając. Ludzie chodzą, jak łajzy i trzeba uważać. Wyjazd z parkingu i dojazd do wylotu z Nowego Dworu poszedł gładko. Jeszcze 10 minut i będę w domu.

Odnośnik do komentarza

Piątkowe popołudnie leniwie sobie płynęło. Po powrocie z pracy trochę odpocząłem, siedząc sobie na tarasie i patrząc w uspokajającą zieleń. Kilka fajków przy okazji też zostało wrzuconych do słoiczka.

Później ogarnąłem trochę w kuchni i salonie, naczynia do zmywarki, ta włączona.

Przed godziną 17 usłyszałem otwieranie bramy, Wiki i Magda wróciły. Przywitałem je i poszliśmy pogadać na sofę. Komu jak minął dzień, szybko zostało ustalone. Mała nawet jakoś pogadała sama z siebie, co w szkole robili i jak było.

Wymyśliłem na wieczór genialny plan- podjadę później (koło 18) po pizzę, małej dam do oglądania na komputerze jakiś film rysunkowy, a ja z Magdą obejrzymy sobie swój film.

Swoje przemyślenia przekazałem paniom. Były bardzo „ZA”. Mała podskoczyła na sofie i się mocno majtała po tym meblu:

— A jakie wybierzemy?

— A jaką byś chciała?

— A jakie są? — typowa gadka z dzieckiem, coś powiesz i milion pytań od razu.

— A nie wiem. Jak chcesz, to pojedziemy razem i sobie wybierzesz.

— Taak! — ucieszyła się mocno córka, wskoczyła mi na kolana i objęła. — Może wezmę sobie Margheritę. To moja ulubiona, wiesz?

— Wiem, wiem. Kto jak kto, ale my dobrze wiemy o tym. — spojrzałem w stronę żony, jednego towarzysza na wycieczkę do pizzerii miałem. Czy będzie drugi? — A mama też się wybiera z nami?

— Gdzie jedziecie?

— Nie wiem. Chyba do „La Familie”. Tam jest smacznie i najbliższa. Zaraz włączymy ich stronę, to sobie coś wybierzesz. — pogłaskałem ją po głowie.

Mój plan zakłada telefon do lokalu, zamówienie pizzy, odbiór osobisty chwilę później. Mamy takiego farta, iż do nas już dostawa nie dociera. Kilka kilometrów różnicy, a cywilizacji brak.

— Zdaję się na ciebie, może być jakaś z kurczakiem albo bekonem. Może Carbonara. Jeszcze pomyślę.

— To weźmiemy twój samochód, mojego nie chce mi się wystawiać. — lenistwo wyszło moje, a z drugiej strony, jej bryka była pierwsza od bramy.

 

Dwie godziny później żarełko było już w kuchni. Postawiłem na blacie trzy duże, pachnąc, świeżutkie pizze. Wiki już dosyć mocno krążyła wokół tematu i próbowała co nieco wydłubać. Na razie udawało mi się ją skutecznie odpędzać. Ataki były przypuszczane raz lewej, raz z prawej strony.

— Ej no! Poczekaj chwilę, zaraz podzielę i dostaniesz swoje.

— Ale ładnie pachnie! Świeżutka! — córka schyliła się lekko do pudełka i przez dziurkę wywąchiwała zapach.

— Idź, lepiej łapy umyj. — rozkazałem z całą surowością. Jakby mogła, to by do tego pudełka weszła. — Już rozdzielam, pewnie nalać ci pić?

— Taaak… — padło zza winkla, kiedy śmigała do łazienki.

Jaki napój miał być, to było dla mnie jasne. Neastea. Wyjąłem trzy szklanki, w jedną nalałem sporo wspomnianego napoju. W dwie kolejne colę.

Dwa kawałki Margherity dla Wiki na talerzyk, po jednym Carbonary i po jednym Amerykańskiej (Ser, sos pomidorowy, kurczak, cebula, kukurydza, sos barbecie) dla nas. Na dobry początek.

Nasze naczynia zaniosłem do salonu, postawiłem na stoliczku. Pendriva z filmem „Grawitacja” podłączyłem do DVD.

Talerz z jedzeniem Wiki i szklanę picia zaniosłem jej do pokoju, gdzie już mała siedziała na moim fotelu i czekała na swój seans.

Wieczór bardzo miły się zapowiadał z pysznym jedzeniem, pełen piątkowy relaks w gronie rodzinnym.

Odnośnik do komentarza

Początek następnego tygodnia leciał leniwie. Większej roboty z pisaniem nie miałem. Coś tam dodałem, coś odjąłem i było gotowe. Wcześniej rzecz jasna, dostałem mailem zwrotnym informacje od Kamila i Michała. Kuleszy materiał się podobał. Mało uwag swoich zgłosił, były ze cztery literówki, kilka linijek wg niego miałem dopisać. Sąsiad z biurka obok był mniej negatywnie nastawiony. Dodał tylko jedno zdanie od siebie.

Rodzinnie ustaliliśmy, że ten tydzień ja zajmuję się Wiktorią. Będę ją z rana zawoził do szkoły, po lekcjach odbierał. Mała jednak uparła się jednak, iż po nauce będzie sobie dreptać do świetlicy i tam urzędować do godziny mniej więcej 15. Nie dziwie jej się, ma około nie ma żadnej koleżanki ani kolegi. Pusto. Chociaż w świetlicy się pobawi i pogada ze znajomymi.

Korzystałem też z wolnego czasu, skosiłem trawę i zacząłem ją grabić. Ta czynność była rozłożona na raty przez lekkie opady deszczu. Taka pogoda sprzyjała moim podbojom komputerowym: pograłem trochę w Football Managera i Wiedźmina. Ta pierwsza gra śmiga jeszcze porządnie, jak będzie z kolejną wersją, to nie wiem, przekonamy się. Drugi produkt z liczbą „2” w tytule już nie chodzi, klatkuje się srogo. Pierwsza część jest na ukończeniu, więc zapaliła mi „żaróweczka nad głową”, jak Pomysłowemu Dobromirowi.

Moment podumałem i już miałem- potrzebny nowy komp! Dwie pensje swoje bym odłożył i sprzęt bym zamówił. I stacjonarkę i do tego monitor większy, teraz co prawda mam 22 cale, ale 25 to jest coś.

Z bardziej przyziemnych spraw- sprawdziłem na weekend pogodę, ta ma być bardzo ładna. Zapowiadają coś koło 24 stopni, bezchmurnie i bez wiatru.

Dobrym wariantem było zrobienie grilla. Zaprosi się kogoś do towarzystwa i dobra zabawa gotowa. Pomyślę jeszcze nad tym. Popatrzyłem przez okno, deszczu już nie ma.

Wstałem z fotela, wziąłem telefon do ręki. Podreptałem przez salon na taras. Pojedyncze krople spadały z rynny na ziemię. Wcale się nie ochłodziło.

Wystukałem na telefonie numer Magdy.

— Cześć. Nie przeszkadzam? — dziś nie wiedziałem, co tam w planach miała, więc wolałem się upewnić.

— Nie, zajęta mocno nie jestem. Co tam?

— Nic ciekawego. Wpadłem na pomysł pewien... — nie udało mi dokończyć zdania, żona przerwała mi.

— Jaki znowu? Coś wymyślił?

— O weekendzie sobie pomyślałem. Ma być ładnie, ciepło. Może grilla zrobimy.

— Chętnie, w sumie coś bym zjadła takiego. — zadowolony głos doszedł do mojego ucha z drugiej strony… kabla?

— Może by tak zaprosić i rodziców twoich, do tego Grzesiek by wpadł? — propozycja moja była dobra, aczkolwiek nie wiedziałem jeszcze czy wymienione osoby będą wolne.

— No, fajnie. Możemy tak zrobić. Zaraz zadzwonię do starych, pewnie będą mogli. Wiki się w końcu zobaczy z dziadkami.

— Tak, tak. Ja dryndnę do Grześka. Napijemy się piwka, pogadamy. Zostanie u nas na noc. — podrapałem się po brodzie, znowu zaczynam zapuszczać włosie na gębie. — To ja miałem tyle.

— Ok. To do potem.

— Pa. — krótko się pożegnałem z żoną. Zaraz będę dzwonił dalej.

Usiadłem sobie na fotelu w domu. Prawa noga zwisała mi z poręczy mebla, przewinąłem listę kontaktów w dół. Wybrałem pozycję z napisem „Grzesiek Koza”. Nastąpiło nawiązywanie połączenia. Po kilku sekundach w słuchawce odezwał się sygnał zajętości. Rozłączyłem się i odłożyłem smartfona na stolik.

Z kieszeni bluzy wyciągnąłem papierosa i odpaliłem.

Odnośnik do komentarza

Do końca dnia czas poleciał mi. Grzesiek oddzwonił chwilę po mojej próbie kontaktu. Dowiedział się co i jak, ale niestety był zmuszony do odrzucenia zaproszenia. Zobowiązał się już wcześniej pomóc swoim rodzicom w malowaniu mieszkania. Ustaliliśmy, iż obowiązkowo widzimy się za tydzień.

Drugą osobą z listy wyboru okazał się Kamil. Nowy kolega by się nadał. Krótko się znamy, ale dogadujemy bez problemu, podobne zainteresowania, poczucie humoru.

Skontaktować z nim udało mi się bez problemu. Ucieszył się z mojej propozycji, zapowiedział się z kiełbasą i alko.

Między naszymi domostwami było ledwo 5 kilometrów i szanse na wypicie piwka wzrosło mocno, miał przybyć rowerem. Pogadamy sobie, poznamy bliżej i będzie się w przyszłości dobrze pracowało razem.

W trakcie rozmowy i później nie mogłem się powstrzymać od ziewania, coś z ciśnieniem chyba było nie tak. Senność zbliżała się w moją stronę wielkimi krokami, na sofie, jak siedziałem, to ona zaczęła zaciskać swe łapska na mojej głowie. Nie pozostało mi nic innego, jak ułożyć dobrze, przykryć kocem i dać powiekom swobodnie opaść.

Tak leżałem z jakieś półgodziny. Równomierny wdech i wydech pozwolił mi powoli odpłynąć do krainy snów.

 

Z podróży wcześniejszej wróciłem po dwóch godzinach. Najpierw otworzyłem prawe oko, rozejrzałem się, wszystko było na swoim miejscu, no może oprócz wskazówek zegarka. Te przesunęły się mocno do przodu. Czasomierz koło telewizora także zmienił swoje cyferki.

Czas było ogarnąć się, za niedługo miałem się wybrać po Wiki. Wrócimy, naszykujemy coś do jedzenia.

Plan poszedł miarowo, założenia moje spełniły się.

Razem z córką ugotowaliśmy pyzy z mięsem, do tego podsmażyłem parówki. Jedzenie mistrzów numer trzy w mniemaniu małej. Na pierwszym miejscu była pizza, później zaś spaghetti.

Zanim się obejrzeliśmy, to Magda wróciła. Tej pomogłem także przy robieniu szamy. Trudne to nie było, gdyż moja luba wymyśliła sobie zapiekanki.

Pieczywo tostowe, parówki pokrojone, ser żółty wrzucony. Między te dwie warstwy daliśmy jeszcze czerwoną cebulkę. Całość za pomocą moich łap trafiła do piekarnika.

Mieliśmy chwilę na spokojną rozmowę. Przekazałem informacje o Grześku, jego nieobecności w sobotę. Z drugiej strony padły lepsze nowiny:

— Rodzice przyjadą. Chętnie się wybiorą, tak mówiła mama. A swoją drogą właśnie chciała się wprosić na małą wizytę. — Magda wyjęła ketchup z lodówki, czekał na zapiekanki.

— No to dobrze. W piątek podjadę na targ i kupię więcej kiełby oraz może jakiś boczek albo co.

— Kup, ojciec chętnie zje. Mama to pewnie będzie miała chęć na kaszankę. Ja też bym zjadła, taką z chrupiącą cebulką. — trochę rozmarzonym głosem wypowiedziała to. — Do tego może ziemniaczki?

— Bo ja wiem, te się długo robią. Może łososia? — sięgnąłem do szafki po szklankę. — Jakiś większy płat znajdę w Lidlu.

— O! Dobry pomysł. Kurczaka też robimy? — Magda zgięła się, zajrzała do piekarnika, ser się rozpuszczał powoli.

— Chętnie, w piątek wrzuci się marynatę, kurak pokisi się całą noc.

— Na targu też kupisz?

— Raczej nie. Dużo zabawy będzie z krojeniem i tak dalej. W Biedrze albo Lidlu wezmę. — do pustej szklanki wlałem soku pomarańczowego.

Po trzech minutach tosty się zrobiły, wyjąłem je z blachy, talerz już czekał.

We trójkę poszliśmy do salonu, usiedliśmy, żona zjadła, pogadaliśmy. Mała Wiki też miała mocną chęć na grillowanego kurczaka.

Wieczór zleciał. Przed godziną 20 wykąpałem córkę, ta się spakowała do szkoły, wskoczyła do swego łóżka. Choć ledwo już patrzyła na oczy i ziewała mocno, to kazała mi poczytać „Mikołajka”. O dziwo udało się jej dotrwać do końca rozdziału. Później już szybko odleciała w sen.

Od tego jej ziewania i mi zachciało się spać.

Po kąpielach moich oraz Magdy wylądowaliśmy w wyrku. Poleżeliśmy 15 minut, rozmawiając półsłówkami. Jak usłyszałem głęboki, spokojny oddech, to już wiedziałem, że mogę się ułożyć na swojej poduszce.

Dzień dobiegł końca.

Odnośnik do komentarza

Przekręciłem się z prawej mańki na lewą. Podobno organizm na tej stronie lepiej odpoczywa i pracuje podczas snu. Coś w tym jest, ale teraz mi było wszystko jedno. Leżenie raczej dobiegło końca. Czułem się wyspany.

Po mojej prawej stronie (i prawej stronie łóżka) Magda nadal nie poruszała się. Zmęczenie z tygodnia jeszcze jej nie puściło. Powoli odkryłem się, zdjąłem nogi z posłania. Założyłem klapki. Po cichu opuściłem sypialnię. Udałem się do łazienki.

Wysikałem się, obyłem zimną wodą twarz. Od razu lepiej i lżej. Wychodząc, spojrzałem na zegarek, który wisiał nad drzwiami, jego wskazówki pokazywały Tweetiego i Kota Sylwestra, dopiero pod bohaterami kreskówek były liczby. Moje oczy dojrzały godzinę 8:30.

Miałem już zejść na dół, w ostatniej chwili jednak zajrzałem przez uchylone drzwi do pokoju Wiki. Wydawało mi się, iż śpi jeszcze. Nie miałem racji. Gdy tylko zobaczyła moją facjatę, to się podniosła i uśmiechnęła do mnie. Coś chciała powiedzieć, ale przyłożyłem palec wskazujący do ust, pokazałem, żeby była cicho. Wszedłem do pokoju.

— Cii, trzeba mówić ciszej, bo mama jeszcze śpi. — mocno ściszonym głosem powiedziałem do małej, usiadłem koło niej.

Ona podniosła się, objęła mnie swoimi małymi rączkami i dała buziaka w zarośnięty policzek.

— Dobrze tatusiu. — wyszeptała.

— Nie chce ci się już spać rozrabiaku?

— Nie. Wyspałam się. Czekałam, aż ktoś wstanie.

— No to wstałem. Ja też już się wyspałem. Idziemy na dół? — spojrzałem na Wiki, ta pokiwała głową z dużą chęcią. — Zrobimy sobie coś do picia i usiądziemy w salonie albo na tarasie. Co ty na to?

— Dobra. — rzuciła, zeskoczyła z kolan, wskoczyła w kapcie. Z krzesełka przy biurku zgarnęła szlafrok i go założyła.

Wyszliśmy z pokoju, po schodach cicho zeszliśmy, trzymając się za ręce.

W kuchni włączyłem czajnik, miałem chęć na herbatę.

— A ty chcesz kakao? — zwróciłem się do córki, kiedy szafka z kubkami była jeszcze otwarta.

— Tak, poproszę.

Zrobiliśmy sobie napitki, otworzyłem okno, spojrzałem na termometr. Czerwona pionowa kreska weszła już 18. stopień. Oj, dziś będzie cieplutko.

Kazałem małej poczekać chwilę, sam skoczyłem do salonu po bluzę. Założyłem ją, wróciłem do kuchni.

— A może pójdziemy na taras na poranną herbatkę i kakao? — zaproponowałem i pomogłem jej zejść z krzesła.

Wyszliśmy. Świeże, ciepłe powietrze momentalnie doleciało do naszych twarzy. Wiaterku, nawet najmniejszego nie uświadczyliśmy. Cisza, spokój na około. No, może nie licząc świergoczących ptaków.

Wyciągnęliśmy fotele na trawę, w promieniach słonecznych zamierzaliśmy posiedzieć, a nie w cieniu, który jeszcze był pod daszkiem południowego tarasu.

Wiki zasiadła dumnie po turecku, dwoma rękami trzymała swoje naczynie z piciem. Ja obok niej. Przymknąłem oczy, wystawiłem twarz do słońca. Miło grzało.

Moja mała długo w ciszy nie wytrzymała. Zaraz usłyszałem pytanie:

— Tatuś…

— No, co tam?

— Tatuś, czemu nie pijesz kawy?

— Dobre pytanie, ale ci nie powiem. — rozśmieszyła mnie powaga zadanego pytania i powaga w głosie Wiki.

— No, weź, powiedz.

— Nie wiem. Nigdy nie lubiłem, nigdy nie piłem. Jakiś wstręt mam i już. — pociągnąłem łyk herbaty.

Z bluzy wyjąłem papierosa, zapalniczkę. Odpaliłem i zaciągnąłem się na spokojnie.

Mieliśmy tak posiedzieć chwile, może, dopóki Magda nie wstanie albo nie zgłodniejemy. Dziś się nikomu nigdzie nie spieszyło.

Odnośnik do komentarza

Grillowanie coraz bliżej.

Moje i córki siedzenie w ogrodzie zakończyło się parę minut po dziewiątej, kiedy to Magda stanęła w progu drzwi tarasowych. Mała od razu poleciała do niej i się przywitała. Następnie razem wróciły, a żona cieszyła się kawą na trawie w ciepły poranek.

Później zrobiliśmy sobie śniadanko- rodzinna zupa mleczna, każdy jadł mleko z czym innym: ja Cini Minis, Magda z Cheeriosami, Wiki miała Nesquiki. Przed popołudniową wyżerą, lekki posiłek był wskazany.

O godzinie dziesiątej przyjechali teściowie. Wyszedłem otworzyć im bramę. Srebrny sedan Chevrolet Aveo podjechał z prawej strony, w cieniu garażu stanął. Z wnętrza wytelepali się rodzice żony, po przywitaniu się ze mną, teściowa wyjęła z bagażnika jakieś słoiczki. Domyśliłem się, że to na grilla.

Zaprosiłem ich do domu.

Magda z mamą wypakowały rzeczy w kuchni, tata poszedł na taras zapalić. Standardowa sytuacja z ich przybyciem. On małomówny, ona nadrabia za dwoje.

Opuściłem towarzystwo, poszedłem sprawdzić, co robi mała. Ta siedziała u siebie i coś rysowała. Stanąłem nad nią i zagadałem:

— Co tam bazgrzesz?

— Nic, projektuję.

— Aha. To ta książka, która ostatnio kupowaliśmy? — zapytałem z poważnym zainteresowaniem.

Mała odchyliła okładkę, spojrzała na mnie:

— No jasne. To ta nowa. Zaraz ci pokażę moje projekty, chcesz?

— Oczywiście. — innego wyjścia niż chęci nie mogłem mieć, musiałem zobaczyć ten poważne projekty ubraniowe.

Zostały mi one zaprezentowane. Nie powiem, że były one słabe. Wiki miała dopiero 6 lat, ale smykałkę do rysowania miała dużą.

Pochwaliłem z autentycznym podziwem te małe działa. Obiecałem sobie w duchu, że poświęcę jej więcej czasu na rysowanie we dwoje. Może czegoś nauczę, zainteresuję rysunkiem. Dwie proste kreski potrafiłem postawić, acz ze mnie żaden Picasso.

— Tato…

— No?

— A ten kolega to, o której przyjedzie?

— Między 13 a 14 miał być. Mieszka za torami, więc będzie miał blisko.

— Aha. — krótkie potwierdzenie otrzymania informacji i się odwróciła do dalszego rysowania.

Wyszedłem z pokoju, zostawiłem ją w spokoju, zaraz i tak pewnie zejdzie wszystkim innym pokazać rysunki.

W korytarzu zaczepił mnie teść, który dopytywał o sprawowanie się samochodu. Przekazałem swoje odczucia, iż wszystko dobrze, fajnie i spokojnie się prowadzi. Na pewno lepiej niż w poprzednim aucie- 20-letnim Oplu Astra.

Rodzice w końcu udali się na spoczynek do ogrodu. Ja z Magdą szykowaliśmy w kuchni rzeczy. Zostało jeszcze sporo do zrobienia, choćby wyjęcie grilla za garażu.

Odnośnik do komentarza

Kolega Kamil przybył zgodnie z zapowiedzią- nie dość, że równo o 13:30 zadzwonił do mnie spod bramy, to jeszcze był na rowerze.

Przedstawiłem sobie wszystkich zebranych. Teść pomógł mi wyciągnąć grillownicę, postawiłem ją na trawie, załadowałem węgle. Kolega z pracy obiecał zająć się ogniem i wrzucaniem na ruszt. Nie dał sobie wyperswadować, iż to ja jestem gospodarzem i ja to powinienem robić. Z drugiej strony, absolutnie mi to nie przeszkadzało. Zawsze mnie szlag trafiał przy rozpalaniu i pilnowaniu ognia. Na przyszły rok miałem plan kupić już gazówkę, chwila moment i wszystko się robi.

Ja przynosiłem rzeczy na stół, a część lądowała obok Kamila.

Na zagryzkę poszedł kurczak i warzywa, które Magda przygotowała- papryka, pomidorki, cukinia, marchewka. „Danie główne” to miały być kiełbaski, kaszanka i łosoś. Każdy jeszcze przed jedzeniem otrzymał swoja buteleczkę z piwem, kilka sztuk chłodziło się w lodówce. Dalej poinformowałem zebranych, iż dalsze przynoszenie alko jest we własnym zakresie i do kuchni każdy trafi.

 

Po dwóch godzinach mocnego pichcenia i wspólnego jedzenia wszyscy zebrani przy stole byli najedzeni bardzo. Ba, nawet bym pokusił się o stwierdzenie, iż obżarci.

Impreza, jak to one mają w zwyczaju, podzieliła się. Trzy panie siedziały przy stole i dyskutowały o żarciu, domu, ogródku i innych bzdetach. Ja, teść Marek oraz Kamil przestawiliśmy sobie krzesła. Kwestie były dwie: pierwsza- my sobie kurzyliśmy fajeczki i nie chcieliśmy im kopcić pod nosem, dwa- mieliśmy własne tematy, głównie piłka nożna.

Papieros w ręku, w drugim butelka Kozła. U moich dwóch gości ta sama sytuacja. Wypuściłem dym z ust, chciałem coś powiedzieć, ale teść mnie wyprzedził:

— Ty Kamil też kibicujesz Świtowi? — zagadał do kolegi.

— Nie bardzo. Częściej oglądam Legię i chodzę do nich na stadion. Tutejsza ekipa średnio mnie interesuje, coś tam czasem zobaczę, jak grają, bardziej z obowiązku niż z zainteresowania. — Kamil odstawił butelkę na trawnik, odkręcił słoik i wrzucił do środka peta.

— Aha. Maciek to chyba wręcz przeciwnie, nie?

— Zgadza się. — pociągnąłem łyk czarnego piwka. — Legia nigdy mi jakoś nie leżała. Wiem, że kibice obu drużyn się przyjaźnią, ale jakoś nie ciągnie mnie w kierunku Warszawskiej drużyny.

Kolega z pracy uśmiechnął się mocno, wiedziałem, że coś przeszło mu przez myśl. Napił się trochę napoju i wypalił do mnie:

— A jak tam Kucharczyk? Kibicujesz mu?

— I to jak! Przecież każdy wie, że to najlepszy piłkarz w Ekstraklapie! Genialne dośrodkowania, zmysł killera w polu karnym. — ironicznie stwierdziłem i zarechotałem.

Z powątpiewaniem Kamil spojrzał na mnie, dodał:

— To wychowanek Świtu, co od niego chcesz?

— Nic. Zupełnie nic.

— No właśnie. Ile tam w swoim pierwszym sezonie napykał bramek?

Po krótkim namyśle odpowiedziałem na to pytanie:

— 27 goli miał w 36 meczach.

— Widzisz, słaby nie jest. Słabych bardzo do Legii nie biorą. — twarda obrona klubu i piłkarza w wykonaniu gościa.

— No miał i co z tego. To grajek zajebisty na Świt, wyżej już słaby. Czasem to mi żal na niego patrzeć.

— Ee tam! Przesadzasz. — Kamil machną na moje słowa ręką, chyba moja opinia nie trafiła i to bardzo w jego gust.

Teść przeciągną się na krześle, zgasił papierosa. Świeże powietrze, dym z grilla i najedzenie dawały już pierwsze oznaki „zmęczenia”. Ktoś chyba by się chętnie zdrzemnął. Jakby na potwierdzenie moich myśli, ojciec ziemną mocno, spojrzał po nas i rzekł:

— Sorry panowie. Coś mnie ścinać zaczyna.

— Jak tata chce, to może się położyć w pokoju. — rzuciłem i wstałem, tym razem ja się przeciągnąłem.

— A chętnie bym to zrobił. Ale w gościach nie wypada.

Każdy z nas dwóch machnął na to ręką i rzucił: „Jak mus, to mus”. Tata nas przeprosił, że jest chwilowo niedyspozycyjny.

Zaprowadziłem go do swojego gabinetu, dałem koc do przykrycia i poduszki pod głowę, życzyłem dobrego odpoczynku i zamknąłem drzwi.

Po kilku chwilach wróciłem do Kamila i dalej mogliśmy kontynuować nasze pogawędki na ciekawe tematy.

Odnośnik do komentarza

Jak będę mieć chwile to na pewno zadrobię zaległości, ale nawet bez czytania wiem że na pewno wykonujesz dobrą robotę ;)

Zapraszam. Nie wiem, czy wykonuję dobrą robotę, bo jeszcze jej nie zacząłem. Był mały odpoczynek, bo na wyjeździe byłem. :)

Odnośnik do komentarza

Klapnąłem sobie na swoim krześle ogrodowym. Westchnąłem głośno. Nażarty byłem ostro. Do tego piwko wlewane do brzucha robiło swoje.

Piękny dzień wyszedł i wszystko szło po naszej myśli. Grill udany, jedzenie też, odpoczynek dobry.

Kamil wyjął z paczki kolejnego papierosa. Wyciągnął rękę w moją stroną, wziąłem dwoma palcami jednego zakończonego pomarańczową bibułką. Chętnie potowarzyszę w paleniu. Sam zapalił, podał mi ogień. Odpaliłem, zaciągnąłem się.

— Człowieku, ale się nażarłem. — rzucił z uśmiechem szerokim Kamil.

— Ja też. Później chyba się porzygam. — zażartowałem i wypuściłem dym z ust.

— Miło tu u was. Dawno macie dom? Bo wygląda na nowy. — słuszne spostrzeżenie kolegi.

— Dzięki. Nowy, nie całe dwa lata ma. — odpowiedziałem.

Współrozmówca odchylił się na oparciu, głowę uniósł do góry, spojrzał na bezchmurne niebo. Ja uczyniłem podobny chwyt. Relaks leniwy pełną gębą.

Zagaiłem do niego:

— Pamiętasz, jak pytałeś o mojego brata?

— No. Co z nim? — zapytał Kamil.

— W zasadzie to nic. — lekko się zaśmiałem z własnego małego dowcipu. Miałem zamiar koledze powiedzieć co i jak. — Mogę ci powiedzieć prawdę. To żadna tajemnica. Tylko wole czasem o tym nie mówić, jak nie ma potrzeby.

Kamil wrócił do pozycji siedzącej na krześle. Spojrzał na mnie znacząco. Pokiwał głową na zgodę.

— Spoko. Bo mam wrażenie, że nie trzymacie ze sobą z tego, jak to mówiłeś.

— W rzeczy samej milordzie. — uśmiechnąłem się mocno. Poprawiłem na krzesełku i mogłem kontynuować temat. — Ta, Zbyszek to mój starszy brat. Nie trzymamy kontaktu praktycznie od 2003 roku.

Mój rozmówca gwizdnął cicho pod nosem ze zdziwienia:

— Ładny kawałek czasu.

— Ano.

— A czemu, jeśli można spytać?

— Kurwa, no jasne, że można. Pokłóciliśmy się ostro po aferze barażowej. Pamiętasz?

— No raczej. — Kamil już skupiony, bez uśmieszku patrzył na mnie. — Mocno się działo.

— Działo, działo. Zbyszek był jednym z piłkarzy, którzy mieli brać w tym udział. — wypuściłem dym i splunąłem na trawę. — Wtedy dopiero zaczynał grać w Świcie.

— O kurde. Możliwe, nawet już nie pamiętam tego. Nigdy się jakoś bardzo tym nie interesowałem. — Kamil powoli kończył faja.

— Ano, tak było. Przyznał się i pomagał w zabawie w prokuraturze. To znaczy, przyznał się, że było ustawianie. Sam do dziś mówi pewnie, że kasy nie brał. Zawiesili go wtedy. I po karierze piłkarza. Kupa i dupa wyszły.

— No to ładnie. Lipa mocna.

Spojrzałem na niego i pokiwałem głową.

— Później go oczyścili, ale na granie było już za późno. Nikt go nie za bardzo chciał. Nie dziwię się. — odkręciłem słoik, wrzuciłem peta. Podałem tę popielniczkę koledze, który uczynił to samo. — Niestety. To, ta cała afera, bardzo zabolała naszą chorą mamę. Za nim się wszystko wyjaśniło i pozamykali, kogo trzeba, ona umarła. Nie dała chyba rady z tym wszystkim.

— Oj, stary. Przykro mi. — trochę spochmurniał Kamil.

— Spoko. Normalna rzecz, każdy kiedyś umrze. Nasza mama mocno chorowała i już.

— Ale chyba uważasz, że to po części wina też brata, nie? — wyraźnie zmartwiony głos Kamil zabrzmiał koło mnie.

— Teraz już nie. Kiedyś tak było. Obwiniałem go. Mój błąd. Tak czy siak, było minęło. Nie gadamy ze sobą, olewamy się i tyle. Ja jest tu, on tam. I niech tak zostanie.

Kolega mój pokiwał głową i siedział z butelką w ręku. Ja odchyliłem się ponownie na krzesełku, po czym dodałem:

— Każdy ma swoją ścieżkę. Taką wybrał. Mam swoją rodzinę teraz i mi wszystko gra. A poza tym, chcesz jeszcze jeść? — zażartowałem na koniec, żeby trochę wypchnąć rozmówcę z ciężkiego tematu.

Ten się zaśmiał, poklepał po brzuchu:

— Ta, i od razu się porzygam. Nie, dzięki. Dziś więcej nie tknę jedzenia. Jutro chyba też nie.

Pośmialiśmy się i zmieniliśmy temat.

 

Popołudnie leniwie toczyło się dalej. Posiedzieliśmy we dwóch, pośmialiśmy się. Później Magda położyła do snu małą Wiki, zmęczyła się. Teściu też jeszcze smacznie drzemał.

Ja, Kamil, Magda i teściowa posiedzieliśmy na tarasie do godziny 17. Później goście pomogli nam posprzątać ze stołu, mimo naszych protestów. Naczynie zostały wrzucone do zmywarki, reszta do śmieci.

Pod wieczór, jak córka i teść podnieśli się z popołudniowej drzemki, Kamil przeprosił nas i podziękował. Musiał się zbierać do domu. Też mu podziękowałem za przybycie oraz miło spędzony czas.

Po zostaniu sam na sam z małą familią, posprzątałem grilla. Następnie z teściem pogadaliśmy o piłce i samochodach. Na wieczór zostawiliśmy sobie po kilka piwek, w końcu Mistrzostwa Świata dopiero się zaczęły i dziś będziemy mogli śledzić dalsze mecze. Już nawet nie pamiętałem, kto gra. Obojętne. Obejrzeć trzeba.

Odnośnik do komentarza

Pierwsza połowa czerwca szybko leciała mi. Praca, dom, mecze w tv z rodzinką. Co prawda, Wiki zdołała obejrzeć ze mną do końca aż jedno spotkanie. Na reszty zasnęła albo ją znudziły. Więc większość pojedynków miałem przyjemność oglądać sam, z Magdą lub z Kamilem, który wpadał zza torów do nas.

W robocie jakoś szło. Materiały zdołały dwa moje iść do druku. Aż normalnie moja wspaniałomyślna żona oba artykuły wycięła z gazety i oprawiła w ramki. Dla mnie jednak szału nie było, napisane zostało poprawnie, nic więcej.

Teraz szykowałem się do pisania większej rzeczy. Dostałem od naczelnego pracę domową. Trzeba było przed startem sezonu zrobić jakieś dossier klubu. Formę i treść miałem sobie wybrać. Nie zostało mi narzucone cokolwiek. Do 20 czerwca miałem skończyć. Patrząc na kalendarz, który stał koło monitora na moim biurku, to miałem jeszcze czas. Dokładnie aż/tylko pięć dni.

W Wordzie naskrobałem już prawie wszystko. Tak mi się zdawało, chciałem jeszcze raz rzucić okiem, sprawdzić ewentualne błędy i odesłać do Michała. Przynajmniej będzie czas w razie czego na poprawki tudzież zmianę formuły.

 

Dossier:

 

swit_ndm.gif

 

Pełna nazwa: Miejski Klub Sportowy Świt Nowy Dwór Mazowiecki

Krótka nazwa: MKS Świt lub Świt

Przydomek: Nowodworzanie, Biało-zieloni

Rok założenia: 1935

Barwy: Biało- zielone

Stroje: Zielone koszulki z białym pionowym pasem (dom), biało-zielone poziome pasy (wyjazd)

Stadion: Stadion Miejski

Pojemność stadionu: 3200

Rok budowy stadionu: 1934

Baza treningowa: Poniżej przeciętnej

Obiekty młodzieżowe: Podstawowe

Szkolenie młodzieży: Zadowalający system

Wyszukiwanie juniorów: Rozległa siatka

Liga 2014/15: III liga (grupa łódzko-mazowiecka)

Najwięksi rywale: —

Pozostali rywale: Polonia Warszawa, Cracovia

Ulubieńcy: Michał Kucharczyk, Dariusz Zjawiński

Sukcesy: 13. miejsce w Ekstraklasie - 2003/04 oraz 1/4 Pucharu Polski - 2001/02

Prezes: Tomasz Cichecki

Dyrektor ds. sportowych: Mariusz Szczurowski

Menedżer: Zbigniew Mak

 

Trenerzy:

Mariusz Miecznikowski (asystent), Bartosz Grzelak (Koordynator pionu juniorskiego), Robert Romanowski (bramkarze), Maciej Sikorski (bramkarze), Marek Papszun (trener), Grzegorz Zmitrowicz (trener), Samvel Poghosyan (fizjoterapeuta), Tomasz Ciechański (główny scout).

 

Kadra

Bramkarze:

Dawid Kędra (19 l.; <- Arka [W]), Karol Domżał (18 l.), Radosław Libera (19 l.), Konstanty Antoniuk (14 l.; wychowanek), Michał Chapuła (16 l.; wychowanek)

 

Obrońcy:

Karol Drwęcki © (22; LB,(PŚ); wychowanek), Kamil Dankowski (20; LB,O(Ś); <- Legionovia [W]), Przemysław Szabat (28; O(PL)), Łukasz Kominiak (24; O(LŚ); <- Legionovia [W]), Piotr Gurzęda (27; OŚ), Radosław Kamiński (24; OŚ), Michał Krzymiński (20; LB,O(PS); wychowanek), Jan Cios (37; LB,(OŚ)), Michał Drewnowski (21; LB,(OŚ); wychowanek), Paweł Nowotka (29; O(P)), Robert Graff (19, O(PŚ); wychowanek), Krystian Jonio (15; O(PŚ); wychowanek), Kamil Dąbski (17; O(PŚ); wychowanek), Mateusz Pietroń (14; O(LŚ); wychowanek), Piotr Sakowski (17; OŚ; wychowanek), Mateusz Zalewski (16; OŚ, DP; wychowanek)

 

Defensywni pomocnicy:

Patryk Koziara (23; DP,P/OPŚ), Mateusz Bramowicz (18; DP,P(PLŚ); wychowanek), Patryk Drewnowski (23; DP,PŚ; wychowanek), Bartosz Romanowski (15; DP; wychowanek)

 

Pomocnicy:

Michał Steć (22, O/P/OPL,NŚ), Kamil Szczepański (23; P/OPP), Krzysztof Napora (24; P/OPP), Szymon Makowski (22; P/OPL), Konrad Karaszewski (32; P/OPL), Paweł Broniszewski (22; P/OPŚ), Mateusz Zawiska (21; P/OPŚ,NŚ), Mateusz Gliński (23; OP(PL),NŚ; <- Polonia [W]), Konrad Perzyna (19, P(PŚ); <- Pogoń Grodzisk Maz. [W]), Adam Brzyski (21; P(PŚ); wychowanek), Tomasz Rusakowicz (20; PŚ), Dawid Duda (23; PŚ,OPLŚ), Jakub Cesarek (20; P/OPP), Szymon Kiwała (24; P/OPP), Marcin Świderski (20; P/OPLŚ; wychowanek), Piotr Basiuk (18; P/OPŚ), Adam Gołaszewski (21; OP(Ś), NŚ), Michał Złotkowski (26; OPŚ,NŚ), Adam Trojak (16; PP; wychowanek), Jakub Lachamański (16; PŚ,OP(PLS); wychowanek), Jakub Stępnowski (17; OP(PŚ); wychowanek), Dominik Maik (15, OP(PŚ); wychowanek), Tomasz Ołdak (16; OP(L); wychowanek)

 

Napastnicy:

Eugene Radionov (24; NŚ), Rafał Melon (20; NŚ), Mateusz Makowski (24; NŚ), Marek Osiński (22; NŚ), Piotr Cichocki (15; NŚ; wychowanek), Ryugo Kimura (16; NŚ; wychowanek), Marceli Smardzewski (17; NŚ; wychowanek), Mateusz Świderski (17; NŚ; wychowanek)

Odnośnik do komentarza

Popatrzyłem na tekst, czegoś mi tam brakowało. Tylko największa zagwozdka- sam nie wiedziałem czego. Nawet wypijając dwie herbaty, które mi nie pomogły w myśleniu, umysł się nie otworzył. Zostawiłem to, co było. Najwyżej mi odeślą i będę sadził poprawki. Można by było dać jeszcze ewentualny skład, ale teraz to wróżenie z fusów (np. mojej herbaty). Co zrobi Mak? Tego nikt nie wie, zapewne nawet on sam.

Pierwsze sparingi odbędą się pod koniec czerwca, może wtedy coś bardziej konkretnego się pojawi. Teraz sezon ogórkowy i w lokalnej prasie nie ma o czym pisać. W normalnej to już by można choćby puścić wodze fantazji i wsadzać Xaviego do Legii albo Jamesa Rodrigueza do Realu. Ploteczki transferowe by miały swój czas. W "Tygodniku Nowodworskim" to nie przejdzie, lokalny futbol jest w cenie.

Jakby tego było mało, to wiadomo, że Świt transferów dokonywać nie będzie. Ci, co są wypożyczeni do drużyny, to są tu już dwa lata. Dla nich to ostatni sezon. Później się pożegnają z Nowym Dworem.

Plan prezesa jest taki, a nie inny. Z jednej strony to może być sukces i ewenement, z drugiej- totalny niewypał i katastrofa.

Na pisanie takich mądrości będzie jeszcze czas. Z klubu nie wypłynęły nawet na razie informacje, z kim mogą być sparingi Nowodworzan. Wszyscy są ponoć na wakacjach i odpoczywają. Zero info.

 

Ciężka moja dola tymczasowo. Przynajmniej mogę się skupić bardziej na rodzinie i zabawach z Wiki. Ta zaraz kończy swój pierwszy rok szkolny. Oczywiście jest z tego faktu bardzo zadowolona i czeka na wakacje. Ja jej się nie dziwię, też tak miałem za młodu.

No nic, komputer zaraz wyłączam. Zrobię tylko zapis dossier, wyślę maila do Michała i wolne.

Szybko poszło. Oczy zaraz pójdą odpocząć, pogapię się na zieleń z tarasu. Fajeczek jeden nie zaszkodzi, od rana był tylko jeden, więc całkiem dobry wynik, biorąc pod uwagę, iż jest godzina 13:57. Sprzątanie, pisanie i odkurzanie skutecznie odciąga od jarania.

Odnośnik do komentarza

Piątek zaczął się dla mnie spokojnie. Wstałem, zawiozłem Wiki do szkoły. Teraz to takie chodzenie trochę bezsensu- lekcji już nie ma, nic się nie uczą. Ot, tak przychodzą, coś się pobawią, pogadają i na dwór wychodzą. Dla niej to dobra rzecz- pobawi się z innymi dzieciakami.

Ja podjechał później na targ kupić rzeczy z kartki Magdy: ziemniaki, marchewki, kiełbasa, pomidory, rzodkiewki.

To wszystko zostało zakupione, wrzucone do bagażnika, dowiezione do domu. Postawiłem siaty na blacie w kuchni, nie wiedziałem do końca, co żona planuje z tym zrobić.

Świeżutkie rzodkieweczki umyłem i od razu cztery sztuki pokroiłem. Z lodówki wyjąłem szyneczkę (co prawda z zeszłego tygodnia, ale jeszcze się nadawała), ser żółty- Edam. Będą za chwilę pyszne kanapeczki.

Wyjąłem talerzyk, postawiłem na blacie. Miałem się zabrać za krojenie szynki, kiedy zaczął brzdąkać telefon. Dzwonek oznajmiał wesoło: Magda. Odebrałem:

— Haloo.

— Cześć. Co robisz? — zapytała żona wesoło dosyć.

— Nic, właśnie zacząłem robić sobie kanapki. A co?

— Nic. Tak pytam. Co będziesz jadł? — małe dociekanie. Chyba nie ma już co robić w pracy.

— Szynka, ser, rzodkiewy świeże. — rzuciłem.

— Oj, nie mów mi. — westchnęła. Ja powinienem zrobić to samo- logika kobieca, eh. — Sama jestem głodna jak cholera.

— Trzeba było coś zabrać do żarcia.

— No miałam jogurt, ale się zepsuł chyba, wolałam nie jeść i wywaliłam. — mały żal w głosie było słychać.

— No cóż... Wrócisz, to kanapeczki będą i dla ciebie.

— Super, już dużo mi nie zostało. Dziś urwę się wcześniej.

— Ok. Zabierzesz Wiki, czy ja mam podjechać?

— Zabiorę ją. A te rzeczy wszystkie na targu kupiłeś?

— Tak, z listy wszystko. Tak, jak chciałaś.

— Super. A mogę mieć do ciebie jeszcze jedną prośbę? — już słyszałem ten niewinny uśmieszek, proszące oczka Magda, prawie tak jak u kota ze Shreka.

Westchnąłem teatralnie, co bankowo nie uszło uwadze mej lubej, ale nic nie powiedziała na to.

— Ano możesz.

— Podjedziesz do Lidla? Kup mi kawę i musli, bo zapomniałam wczoraj. Dobrze? No i może jeszcze jakieś lody na weekend. Śmietankowe. — ton bardzo proszący był nadal po stronie Magdy. W tle było słychać głosy jej koleżanek, które się lekko śmiały z przebiegu tej rozmowy.

— A mam wyjście? — małe drażnienie się nigdy nie zaszkodzi. Zawsze to lubiłem.

— Nie.

— Pojadę. Napisz mi smsa, jaką kawę mam kupić. I tak miałem podjechać po fajki, a po same je mi się nie chciało. A lody to bym wolał domowej roboty, takie wiesz... — mały, sprośny żarcik, ale bardzo na miejscu i o dobrym charakterze wyszedł z mych ust.

Uradowany (no prawie) głos Magdy było słychać, mało brakowało, aby klasnęła w ręce. Aczkolwiek byłoby to trudne, zważywszy na to, iż trzymała jedną ręką telefon.

— Zaraz wyślę, ty świntuchu jeden. Pomyślę o nich. Kocham cię! — wypowiedziała to i cmoknęła w mikrofon. Oczywiście głośne cmoknięcie lub plaśnięcie wpadło centralnie mi do ucha.

Nie byłem na to przygotowany i nie zdążyłem odsunąć swoje telefonu.

— Wiem. Pa. — odłożyłem telefon na blat.

Wróciłem z dalekiej podróży z rozmowy telefonicznej. Jakbym nie miał przed sobą talerza, szynki i reszty składników, to bym już nie pamiętał, co robiłem przed.

Żarcie po 5 minutach było gotowe. Do tego soczek pomarańczowy i można iść do stołu zjeść.

Później chwilę odpocznę, zapalę i w drogę. Ku podbojowi Lidla. Kawa zostanie upolowana, musli zebrane, fajki zerwane, lody ukręcone będą.

Odnośnik do komentarza

Zakupy zrobione bardzo szybko. Podjechałem, wskoczyłem do sklepu, powrzucałem produkty do koszyka, pędem do kasy, do samochodu i powrót. Skorzystałem mocno na tym, iż większość mieszkańców miasta była w pracy. Za kilka godzin zapewne będzie tam tłok.

Zamawiane lody poszły do zamrażarki. Waniliowe, czyste, bez dodatków. Ja i Wiki tylko takie lubimy. Żadne mieszane, smakowe nam nie pasują.

Wyszedłem na fajka. Chciałem mieć kilka chwil dla siebie, może coś obejrzę z seriali. Później wpadnie córka i żona. Pogadamy, zjemy sobie, później meczyk we trójkę obejrzymy. Dziś chyba Hiszpania z Chile gra. Coś czuję, iż będzie ciekawie.

 

Zanim się na dobre rozkręciłem z oglądaniem "Hell on Wheels" musiałem kończyć. Moje dwie panie dotarły do domu szybciej, niż myślałem. Ledwie obejrzałem dwa odcinki.

Magda od progu już wołała o jedzenie. Wstałem z sofy, wyłączyłem telewizor i DVD. Polazłem szybko do kuchni wyjąć chlebek świeży oraz resztę rzeczy. Wsadzając głowę do lodówki, zza drzwi głośno zapytałem:

— Z czym chcesz te kanapeczki?

Gdzieś z przedpokoju doszedł mnie głos:

— Dwie z szynką, pomidorem i szczypiorkiem, jedną z serem i rzodkiewką.

— Ej, mała! Ty też chcesz? — od razu wolałem zapytać i Wiki, żebym za chwilę nie musiał robić drugi raz.

— Nie, nie chcę. Jadłam w szkole niedawno obiad. — rzuciła w moją stronę, kiedy przelatywała z łazienki do salonu i z powrotem.

Z suszarki zdjąłem deskę, produkty przede mną leżały, a ja zacząłem je kroić i układać misternie na chlebie i talerzu.

Po dobrych czterech minutach żarełko było gotowe. Magda przebrana dołączyła do mnie. Wstawiła wodę na herbatę. Sięgnęła do szafki po kubeczek:

— Też będziesz chciał? — zapytała.

— Poproszę.

Picie gotowe, zabraliśmy wszystko i poszliśmy na taras zjeść oraz rozkoszować się słonecznym wczesnym popołudniem. Obydwie panie zaskoczyły mnie i stwierdziły, iż dołączą do oglądania meczu. Nawet wskazały swoich faworytów w tym spotkaniu. Postawiły na Hiszpanię.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...