Skocz do zawartości

4:40, słońce wstaje


Makk

Rekomendowane odpowiedzi

Leżę, jak mi się cholernie nie chce wstać. Nawet nie zdążyłem otworzyć oczu. Powieki mi ciążą. Cisza panuje na około, to znaczy, że już zdecydowanie po godzinie 7. Magda i Wiki nie ma, pojechały. Spać. Tak, bym jeszcze chętnie to zrobił, ale pęcherz ciśnie niemiłosiernie. Leżę na plecach, staram się nie ruszać, przełożyłbym się na lewy bok, to jednak zły pomysł- mocz mi się przelewa już w nerkach i reszcie.

Uchylam powieki, przez rolety okienne wpada słońce. Powolnym, spokojnym ruchem sięgam po zegarek, który stoi na zagłówku łóżka. Jednym okiem tylko patrzę, dwa naraz to mgła przed nimi. Jedno wyostrzone już trochę i ukazuje mi się przed nim 9:16. Już dawno nie spałem do takiej godziny.

Noc minęła bardzo atrakcyjnie i z wysiłkiem. Jak miało być, tak było. Sex wyszedł nam długi i namiętny. Obydwoje padliśmy na materac dopiero koło 2 w nocy, a dodam tylko, iż „położyliśmy się” zaraz po 21.

Nie ma co wspominać, nie był to pierwszy raz i nie ostatni. Powoli opuściłem nogi, podniosłem resztę cielska. Pierwszy krok powolny, reszta przyspieszona. Wpadłem do łazienki i… Ach!! Co za ulga!

Półtorej minuty później zakończyłem tę czynność. Przy okazji przypomniał mi się dowcip: „Czym różni się poranek nauczyciela i nauczycielki?... Nauczycielka drapie się po przerwie, nauczyciel po dzwonku”. Śmieszny nie jest, ale kąciki ust lekko mi drgnęły i zrobiłem tę samą czynność, co belfer.

Odkręciłem kran, sama zimna woda obmyła mi twarz, ręce. Przepłukałem usta. Od razu lepiej i nawet rześko.

Po schodach zszedłem na dół. Przez okno spojrzałem na zewnątrz, słońce ładnie świeciło, niebieskie niebo, wydawało się, iż jest ciepło. Z oparcia kanapy zgarnąłem i założyłem bluzę. Otworzyłem drzwi tarasowe, czas na porannego papierosa.

Stałem, paliłem i się zastanawiałem nad niczym konkretnym. Plany na dziś? Żadne konkretne. Żona wychodzi wcześniej z pracy, zdąży dojechać z Warszawy i odebrać Wiki, później razem miały się wybrać na małe zakupy na wczesne lato dla małej. Mogę się polenić, w piżamie też na razie sobie pochodzę, ubiorę się później.

Po kilku czynnościach, w salonie opuściłem rolety, zasłonki zaciągnąłem. Taka ciemnia była wymagana na oglądanie- uroki pokoju od strony południowej. Laptoka podłączyłem do telewizora, można oglądać. Zostały mi trzy odcinki do końca sezonu „Gry o tron”.

 

140 minut minęło szybko. Obejrzane. W międzyczasie były trzy fajki i cztery kanapki. Odłączyłem laptopa, przeciągnąłem się i wyszedłem zapalić. Na zegarku czas leciał nieubłaganie- już godzina 13:02. Trzeba się zaraz ubrać- taka myśl mi przyświecała podczas wydychania dymu.

Peta wrzuciłem do słoika, wszedłem do domu. Z szafy wyciągnąłem spodnie od dresu i koszulkę. Bluza zdjęta, już wystarczająco ciepło jest, można siedzieć bez.

Chwilę pokrzątałem się po kuchni, parę naczyń dopchnąłem do zmywarki, włączyłem ją na mycie. Następnie udałem się do gabinetu, odpalę kompa, pogram chwilę w Menedżera. Plan na wygranie Ligi Europy Hibernian już mam. Czy się uda? Raczej nie, naszym rywalem będzie FC Barcelona!

Okno z załadowaną grą po jakiejś minucie w końcu się pokazało. Kliknąłem „Kontynuuj” i przeskoczyłem do zatwierdzania składu. Przed wielki finałem LE mamy dwa mecze ligowe.

Miałem już grać, kiedy telefon głosem Yody („There is a message from dark side”) oznajmił, iż przyszedł sms. Odblokowałem ekran, wszedłem w wiadomości. Żona pisała, zacząłem czytać a tam: „ Hej, co tam porabiasz?u mnie dzis nudy.dobrze,ze wychodze wczesniej.po naszej fajnej nocy,to mnie kolana bola, hahaha.bardzo dobrze mi bylo.czekam na powtorke szybka.buziaki”.

Miło mnie połechtało to, co czytałem. I oczywiście ucieszyło. Byliśmy małżeństwem już ponad sześć lat i nadal nam było dobrze ze sobą. Jakaś sztuka w tym jest. Kiedyś Zdzisiek Dolatowski rzekł: „Małżeństwo jest zgod­ne, kiedy żona pa­nuje nad mężem, a mąż nad sobą.”, a to pasuje do nas dwojga jak ulał.

Przez chwilę popatrzyłem w okno i się zastanowiłem, co odpisać. To musiało być coś miłego i od razu pikantnego. Pomyślałem moment, naskrobałem i wysłałem. Uśmieszek na mojej gębie był spory. Odpowiedzi nie dostałem, więc wróciłem do grania. Miałem nadzieję, że po powrocie Magda szepnie mi do ucha swoją ripostę, a ja wieczorem będę mógł spełnić te groźby i prośby.

Odnośnik do komentarza

Sezon udało się zakończyć, dobrze poszło, ba, nawet lepiej niż myślałem. Zgarnęliśmy tytuł mistrza kraju, LE i puchar. Hibs pną się w górę. Przerwa letnia to coś, czego nie bardzo lubię. Nudzi mnie.

Zapisałem grę i wyłączyłem.

Miałem odejść już od komputera, gdy nagle wpadł mi pewien pomysł do głowy. Zachwieje trochę najbliższymi tygodniami i planami żony, ale co tam! Należy się jej i nam. Ostatnio o tym też wspomniała podczas wizyty Grześka.

Odwróciłem się na fotelu od monitora, czas na chwilę przewietrzenia się. Nie siadałem na krześle tarasowym, niech dupa i nogi trochę odpoczną od siedzenia, jeszcze odleżyn dostanę.

Zaciągnąłem się, w myślach przesuwałem mapę świata. Dobrze by było wybrać się do jakiegoś ciepłego kraju, nie tropiki, ale ciepły. Kostaryka? Nie, Grzesiek tam był ostatnio. Dominikana? Brzmi sympatycznie, tak samo, jak Wenezuela. W drugą stronę globu mamy: Nowa Zelandia, Wyspy Cooka, Polinezja Francuska, Fidżi, Malezja.

Każdy jeden kraj w mojej głowie brzmi i wygląda apetycznie. Na wschód od nas mają chyba jednak ładniejsze mieszkanki. Ach te Dominikanki i Wenezuelki! Malezyjki i te z Fidżi to chyba jakieś trochę takie skośne oczy, tak mi się wydaje, będę musiał sprawdzić, więc nie mój typ totalnie.

Palenie skończone. Wracamy i szukamy konkretnie, niespodzianka będzie.

 

Godzinę później już miałem! Nie było łatwo, trochę bólu oczu od widoków i jest. Oferta wynaleziona. Na dziko i partyzantki nie będzie, z sześcioletnim dzieciakiem ciężko tak się bujać. Swoją drogą staliśmy się trochę wygodni i pewien standard musimy mieć pod tyłkami. Hotel niezły jest, w większości innych krajów za nic bym nie chciał hotelu, żeby jakichś Polaczków z reklamówkami Bossa lub Biedronki nie spotkać. Tu nam to raczej nie groziło. Za duży folklor jak na krajan.

Oglądałem w Google zdjęcia miejsca, plaż, oceanu, samego przybytku. Szczena opada. Byłem zachwycony. Nagle odezwał się dzwonek telefonu, który leżał przede mną. Aż podskoczyłem, wystraszyłem się. Odebrałem i wyprostowałem w oparciu fotela:

— Halo. Siema. — rzuciłem na powitanie.

— Cześć. — po drugiej stronie linii usłyszałem spokojny, zadowolony głos Grześka.

— Co tam słychać? — zagaiłem z walącym jeszcze sercem.

— Wporzo. Dzwonię, żeby zapytać jak tam rozmowa z Michałem. Dobrze było?

— No jasne. Spoko gość, miło się gadało. — zgodnie z prawdą rzekłem. Oddech lekko się uspokoił. Ustawiłem telefon na głośnomówiący i z nim w ręku wyszedłem do kuchni. Picia trzeba było nalać.

— Zdecydowałeś się na tę robotę? — Grzesiek jeszcze nie wiedział, więc i tamten się nie odezwał i chyba mojej wiadomości też nie dostał.

— Tak. Mi pasuje, bardzo. Pisałem ci wczoraj smsa, nie dostałeś?

Koza zaskoczony moimi słowami szubko odparł:

— Nie. Dziwne, ale nie niemożliwe. Coś mi ostatnio telefon się psuje, w dupę!

— Luzik. W takim razie dzięki za nadanie cynku i informację dla Michała. Jestem twoim dłużnikiem i… — nie skończyłem wypowiadać kwestii, Grzesiek mi przerwał.

— Daj spokój! Zluzuj poślady. W końcu jesteśmy kumplami. Mogłem, to pomogłem.

— I tak dzięki. Stawiam ci wielkie piwo.

— Dorzuć do tego grilla dobrego, jak ostatnio i będziemy kwita. — zaśmiał się do słuchawki kolega i rechotał dalej.

— Obiecuję. Wrócimy i wpadasz od razu do nas. Najlepiej na weekend cały, zjemy, popijemy, pogadamy.

— Spoko. A gdzieś się wybieracie? — zaciekawienie w głosie mojego rozmówcy było spore. Znając go, to podrapał się po podbródku. Zawsze miał taki odruch.

— Właśnie wyrwałeś mnie z wybierania i zamawiania. Żeś mnie tym telefonem kurwa tak wystraszył, że myślałem, że pikawka mi wyskoczy. — dobrze, że już odstawiłem szklankę i połknąłem łyk soku, bo bym się teraz na dokładkę zachłysną.

— Sorry! — wesoło brzmiące przeprosiny padły. — I co wybrałeś? Daleko?

— Wenezuela. Wyspa Isla de Margarita, po polskiemu- Margarita, Karaiby. Cud, miód i orzeszki. Raj na ziemi, człowieku. — byłem mocno zajarany swoim pomysłem i celem wyprawy.

— Łoo! Nieźle. Nie znam, nie byłem, nie widziałem, ale zazdroszczę mocno. Przyślijcie mi pocztówkę, koniecznie.

— Bankowo, drugą tak na wszelki wypadek ci przywieziemy. — złożyłem od razu obietnicę, jakby wysłana nie doszła.

— Dobra, to ja ci dupy nie zawracam, rezerwuj, bawcie się dobrze i dryndnij do mnie, jak wrócicie.

— Jasne. Będę leciał do pracy w redakcji i się odezwę koniecznie. Trzym się. — pożegnałem się z Grześkiem.

— No, narka. Też się trzymajcie. Pozdrów małą i Magdę.

— Dzięki. Na razie. — odłożyłem telefon na biurko, szklanka z sokiem wylądowała w mojej dłoni i zabrałem spory łyk napoju do ust. Coś mnie dziś suszy.

Wakacje na 12 dni klepnięte. Hotel zarezerwowany, bilety kupione. Już nie mogłem się doczekać, aż się żona dowie. Na początku może być mała draka, ale później jej przejdzie i się ucieszy. Wiki też, w końcu kilka dni jej minie bez szkoły.

Odnośnik do komentarza

Schyliłem się do zmywarki. Naczynia umyte, trzeba pochować do szafek. Wyjrzałem jednym okiem przez okno. Powoli się zaczynało ściemniać, dziewczyny powinny lada moment wrócić do chałupy.

Kubeczki ustawiłem sobie na blacie, miały iść do górnej szafki. W okno zaświeciły mi światła samochodu. Zajęcie odłożyłem na później, wyszedłem do wiatrołapu i otworzyłem drzwi. Magda wjechała już na działkę.

Zszedłem z werandy i zbliżyłem się do auta, dziewczyny właśnie wyjmowały swoje zakupy z bagażnika. Daliśmy sobie po całusie i pomogłem im zatargać wszystko do domu.

Gdy już weszliśmy, rzuciłem torby na podłogę. Nie wiedziałem, co tam nakupowały i wolałbym się nie dowiedzieć, ale znając życie, to popatrzę.

Żona podeszła do kranu, odkręciła wodę, myła ręce. Odwróciła głowę lekko w moją stronę, zapytała:

— Co dziś robiłeś? Odpoczywałeś?

— Też. Pooglądałem z rana, później coś tam pograłem. Ale mam dla was, dla nas niespodziankę.

— Jaką znowu niespodziankę? — ton z zaskoczeniem, ciekawością i obawą padł z ust mej małżonki. Odłożyła ścierkę po myciu rąk, spojrzała na mnie znacząco i wyczekująco.

— Spokojnie, nie zjedzcie mnie! Zaraz wszystko opowiem. Przebierzcie się, usiądziemy, pogadamy. — próbowałem uspokoić atmosferę w obrębie kuchni.

Magda wyszła do sypialni, Wiki poleciała do łazienki. Po kilku minutach wróciły. Zaprosiłem je na kanapę. Usiadły sobie wygodnie, mała machała nogami, żona patrzyła na mnie podejrzliwie. Ja zasiadłem naprzeciwko w fotelu.

— No więc... — zacząłem spokojnie. — Ostatnio chciałaś wyjechać gdzieś do ciepłych krajów — wskazałem na Magdę — i udało się.

— Jak to? — szok w głosie i oczach jej.

— Tak to. Siedziałem i wpadłem na genialny pomysł! Jedziemy za ponad tydzień na wakacje!

— CO?! — usłyszałem żonę, aż westchnęła i opadła na oparcie sofy.

— No. Z okazji tego, że 10 czerwca zaczynam robotę i później będzie średnio czas na wspólny długi wypad, to przełożyłem urlop. Teraz musisz tylko w pracy wypisać wniosek i już. — byłem mocno zadowolony sam z siebie.

— Raczej mało prawdopodobne. A Wiki? Co ze szkołą jej? Pomyślałeś o tym?

— Pewnie. To tylko 12 dni, tragedii nie będzie. Pojedziemy, odpoczniemy. Będzie fajnie, zobaczycie.

Z małą pomocom w końcu przyszła mi właśnie córka. Podeszła do mnie, wdrapała się na kolana i objęła, cmoknęła w policzek i dodała:

— Ja chcę jechać. Szkoła poczeka.

— Haha. To było dobre Wiki, dawaj piątkę. — zaśmiałem się mocno i wyciągnąłem rękę na przybicie. — Bardziej interesujące jest to, gdzie jedziemy, ha.

— A gdzie tatusiu?

— Dobre pytanie ojciec! No mów już coś wymodził.

— Wenezuela. — uciąłem krótko. Spodziewałem się zaraz mocnych zarzutów i wytykania czego się da.

Magda parsknęła już chyba tylko z niedowierzania. Złapał się obiema rekami za swoje policzki i pokręciła głową.

— Żeś oszalał. Przecież to drugi koniec świata. Jak się tam dostaniemy?

— Wszystko klepnięte jest. I nie taki drugi koniec. Parę godzin samolotem, później statkiem na wyspę.

— Łooo, hura! — aż podskoczyła z radości córka na moich kolanach.

— Mamy rezerwację w Costa Caribe Beach Hotel na wyspie o nazwie Margarita. Zaraz wam pokaże, jak to wszystko wygląda.

— A o paszportach myślałeś, czy dopiero później?

— Jasne, że od razu. Najpierw to sprawdziłem. Wszystko gra, trzy nasze dokumenciki są ważne.

— Boże! Dałeś czadu tym razem. Jak dziecko normalnie- zostawić na chwilę i coś popsuje. Już nawet nasza córka jest mądrzejsza. Teraz to już po zabawie.

To porównanie do dziecka rozbawiło mnie strasznie, nie dałem rady już być poważnym, śmiałem się i cieszyłem. Wiem, może trochę nabroiłem, ale tylko trochę. Moje intencje były na 100% dobre.

Dałem im moment na złapanie oddechu i zebranie myśli. Następnie wstałem i wziąłem laptopa. Usadowiłem się między paniami na kanapie i zacząłem im pokazywać, co nas czeka.

Po paru zdjęciach i filmikach trochę się uspokoiły i przekonały. No generalnie żona. Wiktoria była zakręcona na maxa. Zajarała się i już ledwo siedziała z ekscytacji.

Podsumowanie dnia? Udało mi się przekonać i przeforsować mój pomysł.

Odnośnik do komentarza

Tydzień między zarezerwowaniem wycieczki a wylotem minął strasznie szybko, mało co się działo. Spokojnie do przodu życie się toczyło. Małe przygotowania poczyniliśmy. Rzeczy do zabrania ze sobą były przygotowane, listy ubraniowe gotowe.

Teściowie zostali nagrani do pilnowania domu, pomieszkają sobie w ciszy, spokoju. Przynajmniej trochę odpoczną od Warszawskiego blokowiska i tych swoich 50 metrów kwadratowych.

Dziś niedziela, zostały trzy dni na miejscu. Siedziałem w pokoju córki na górze, ona koło mnie. Gra w „Kurczaki” zabrała nam już jakąś godzinę i nie zapowiadało się na koniec. Mała lubiła w to grać ze mną, ja swoją drogą też. Dobry ubaw zawsze mieliśmy przy tej zabawce. W dalszej części dnia miały być rowery i wycieczka mała we trójkę. Co z tego będzie, to się okaże, bo coś się na deszcz zbiera.

Wziąłem dwie kostki do ręki i rzuciłem. Wypadł kurczak i czapka, już miałem przesuwać go do góry, gdy zabrzmiał dzwonek do drzwi. Podniosłem się z podłogi i ruszyłem na dół.

Przechodząc przedpokojem, rzuciłem okiem w stronę salony, tam na sofie smacznie sobie spała pod kocem Magda. Znając jej drzemkę, to na bank nie słyszała dźwięku. Śpi płytko, drzemie głęboko.

Podszedłem do drzwi i je otworzyłem. Na werandzie stał niższy ode mnie blond jegomość. Choć stał tyłem do mnie, to od razu go poznałem. Przyszedł mój znajomek Piotrek. Chłop był starszy ode mnie o rok, mniejszy o jakąś głowę. I ta jego czupryna, roztrzepana zawsze. Odkąd go znam, a będzie z jakieś 9 lat, to zawsze tak wyglądał. Jego włosy nigdy nie widziały grzebienia.

Usłyszał mnie, odwrócił się:

— No siema. Przylazłem, żebyśmy się jakoś zgadali o tym, co pisałeś. — rzucił na powitanie.

— Czołem. Dzięki. Wchodź, usiądziemy i się dogadamy. — podaliśmy sobie ręce i zaprosiłem go do środka.

— A idziemy zajarać? Byłem w Nasielsku i od razu do was uderzyłem, nie jarałem już ze 3 godziny. — trochę sucho powiedział i się poklepał po kieszeni koszuli, chyba szukał tam papierosów.

— To zajaramy tu. Masz fajki? — zapytałem blondyna.

— Tak, tak. Chcesz jednego?

— Jasne. — wyciągnąłem fajka i zapaliliśmy.

Chmury przychodziły coraz bardziej ciemne. Deszcz był nieunikniony. Szkoda, chętnie bym się na tym rowerze przejechał.

Moja pogawędka z Piotrkiem była szybka, ustaliliśmy szczegóły, on życzył nam udanego odpoczynku i się pożegnaliśmy.

Wróciłem do domu, chciałem spojrzeć, czy coś nie zmoknie na tarasie. Żona już leżała z otwartymi oczami, drzemka zakończona. Ziewnęła leniwie i się przeciągnęła. Spojrzała na mnie, ja kiwnąłem w jej stronę głową na powitanie ponowne.

— Ktoś dzwonił do drzwi? — padło z jej ust pytanie.

— Ta. Piotrek był. Dogadaliśmy szczegóły naszej podwózki na lotnisko. Odlot jest o 10, więc ona będzie u nas o 8. Dojedziemy na spokojnie, odprawa i te sprawy i ziuuu lecim. — przysiadłem koło niej i wyjaśniłem sytuację. Na całe szczęście na razie wszystko szło zgodnie z planem.

Długo się jednak nie nasiedziałem na kanapie. Po chwili na schodach pojawiła się Wiki. Spojrzała na mnie, wzrok był groźny, bo nie wróciłem do gry.

— Tato! Miałeś zaraz przyjść grać dalej, a ty siedzisz.

— Wiem, wiem. Już idę. Kolega był, ten co ma nas zawieść na lotnisko. Teraz chciałem sprawdzić, czy coś nie zmoknie na dworze, bo chyba zaraz będzie padać mocno. — chciałem udobruchać córkę.

— No to chodź już. — rzuciła i szybkim tupaniem pomaszerowała z powrotem na górę.

Westchnąłem i udałem się za nią.

Odpoczynku we trójkę w ciepłym słoneczku na plaży już nie mogłem się doczekać, to będzie takie mocne naładowanie akumulatorów przed pracą i dalsza częścią roku.

Odnośnik do komentarza

W domu, w końcu! Uf. Wróciliśmy cali i zdrowi. Teść przyjechał po nas na lotnisko w Warszawie i zabrał. Po części cieszyliśmy się z powrotu, nie ma to, jak własny dom i własny kibelek. Z drugiej mańki- już tęskniliśmy za super plażami, ciepłą wodą do kąpania się i słodkim lenistwem. Prawie raj na Ziemi. W zasadzie do Edenu to jeszcze trochę- po pierwsze, to za dużo ludzi. Nie było co prawda tak, jak nad Bałtykiem, ale trochę osób było. Oprócz nas w hotelu zajętych pokoi było jakieś 15 innych. Tłoku nie było.

 

Wrażenia na pewno będą niezapomniane dla nas. Może jeszcze kiedyś się powtórzy podobny wypad. Czy czegoś zabrakło? Chyba nie. Żarcie dobre, nikt z nas sraczki nie dostał, problemów nie napotkaliśmy. Tubylcy bardzo porządku ludzie, nie tylko ci, co tam pracowali. Kilku tamtejszych także poznaliśmy.

Ja, ze swoim męskim okiem mogę ocenić Wenezuelki na solidne 9 na 10. Urodziwe bardzo. Czarne włosy, trochę ciała, bujne kształty – tym mogły się pochwalić tamtejsze panie. Od niektórych naprawdę było ciężko wzrok oderwać. Żona moja ze dwa razy musiała mnie upominać.

Raz nawet zarzuciła mi flirtowanie z dupeczką z plażowego baru. A wcale tak nie było. Zagadałem ją o pogodę na dzień, jaką zapowiadają i o ręcznik dodatkowy. Od tego do drugiego tematu i rozmowa się toczyła. Później podziękowałem jej i wróciłem na leżaki. Magda oczywiście mocno spięta dopytywała, co tamtej się stało, że się tak szczerzyła i wdzięczyła do mnie.

Zaprzeczyłem, gdyż nic takiego nie zauważyłem. Ale moja kobieta oczywiście wiedziała lepiej. Dopytywała później, czy bym się z nią przespał. Szczerze z ręką na sercu odpowiedziałem:

— Jakbym ciebie nie znał, nie byłabyś moją żoną, to myślę, że tak. Obiektywnie patrząc, to niezła sztuka z niej.

Mały foch od razu wyskoczył. Po godzinie przeszło jej. A nocą, jak już mała spała w swoim pokoju, to dałem jej dowód tego, iż chęć mam na żonę, a nie panią z plaży.

Któregoś wieczora dla dzieciaków (których w hotelu było 8 sztuk) zrobili wieczorek z postaciami z różnych kreskówek, do tego różne gry i zabawy. Największa popularnością cieszył się Sponge Bob.

My spędzaliśmy czas we dwójkę, w końcu udało się spełnić naszą fantazję- sex na plaży i w morzu pod gwiazdami. Co tu dużo gadać… Polecam.

Wiktoria najbardziej polubiła nurkowanie z ojcem, braliśmy rurki, maski i do wody. W sumie jakby zliczyć, to spędziliśmy pod woda debra kilka godziny. Oglądanie rybek bardzo przypadło jej do gustu, bez tekstów w stylu: „Tatuś, weź, mi złap jakąś, będę sobie hodowała” się nie obyło.

Następną rzeczą, która zachwyciła Wiki i z której korzystaliśmy w zabawie to piraci. Wycieczka do zamku San Carlos Borromeo, który niegdyś był najważniejszym punktem obrony przed piratami oraz do fortecy La Galera, pobudziła wyobraźnie córki. Korsarze wrócili do łask zabawy.

Opaski czarne na nasze prawe oczy były wymagane nawet na obiedzie i kolacji.

Na sam koniec trochę się mała popłakał, nie chciała wracać do domu i do szkoły. Obiecałem jej, że jeszcze kiedyś może uda nam się pojechać w podobne miejsce.

 

Magda żartowała, że mogłem jej posłuchać, iść na szkolenia, zrobić licencje jakieś (Pro UEFA/FIFA czy jakieś tam, nie znam się), zostać trenerem, odbyć szybką rozmowę z prezesem i szkolić drużynę w Wenezueli.

Później jednak stwierdziła, iż to kiepski pomysł, bo zaraz bym poznał jakąś Luz Marię, Esmeraldę albo inną Sofię i bym je zostawił dla czarnowłosej piękności z dużymi balonami oraz sporym zadkiem.

Śmieszka z niej.

 

Najzabawniejsza ciekawostka z wyjazdu- w naszym miejscu pobytu pracował gość, który okazało się, że jest… z miejscowości oddalonej od naszego domu o niecałe 20 km! Tak, urodził się, mieszkał w Polsce, rzut kamieniem od nas. Wyjechał dawno temu i po dwóch latach tułania się po Ameryce Południowej w końcu wylądował na Margaricie. Był w szoku, że spotkał krajan. Nigdy wcześniej się mu to nie zdarzyło w tym miejscu.

 

12 dni minęło, jak z pejcza strzelił. Zanim się na dobre rozgościliśmy, już musieliśmy wracać.

Szara rzeczywistość- WITAMY. Costa Caribe Beach Hotel- papa.

Odnośnik do komentarza

Na kalendarzu data 7 czerwca, sobota. Odsypiamy mocno podróż samolotem. Jetlag, to chyba jest najgorsze w lataniu i przemieszczaniu się po świecie.

Ja mam szczęście i trochę więcej czasu na ogarnięcie się, do pracy dopiero we wtorek, Magda gorzej- już w poniedziałek wraca.

Wstałem z fotela, żona leżała na kanapie, Wiki u siebie na górze w pokoju spała. Chciałem iść do kuchni na herbatę.

— Wstawiam wodę, chcesz herbaty albo coś innego? — zwróciłem się z pytaniem do małżonki.

— Nie, dzięki. Może kawy się napiję. Zrobię sobie.

— Ok.

Woda gotowa, wrzuciłem torebkę i posłodziłem. Słoik z kawą czekał na blacie. Rozciągnąłem się trochę, ziewnąłem dwa razy. Złapałem kubeczek z piciem, odnalazłem paczkę papierosów i wyszedłem na taras zapalić.

Po trzech minutach przyszła Magda. Postawiła kawę na stoliku i usiadła.

— W wtorek, na którą idziesz? — zapytała, ziewnęła i przeczesała po włosach.

— Na 9. O której wyjdę, to nie wiem. Okaże się. Dam ci znać wcześniej. — klapnąłem sobie na krześle obok. — Poniekąd już się nie mogę doczekać startu. Zawsze coś nowego.

— No, no. Będziesz robił coś, co cię ciekawi. — pociągnęła łyczek z kubeczka. Z miny wywnioskowałem, że jeszcze za gorąca.

— Najpierw to będę musiał się wdrożyć, ogarnąć co, kto i jak. W poniedziałek sobie usiądę, wykopię jakiś mecz i napiszę jakiś tekst. Zobaczymy, na jakim poziomie jest teraz moje pisanie.

— Pewnie. Zanieś później temu Marcinowi, żeby…

— Michałowi. — wtrąciłem, aby poprawić żony błąd w imieniu.

— Tak, tak. Spojrzy i będziesz wiedział. — dokończyła swoją myśl. — Ile czasu masz?

Nie wiedziałem już teraz, do czego pije. Zgubiłem się.

— Do czego?

— Do początku sezonu, czy czegoś tam.

— A, o to pytasz. Start sezonu jest na początku sierpnia. — podrapałem się lewą ręką po głowie, odkręciłem słoik i wrzuciłem niedopałek. W brzuchu nagle głośno mi zabulgotało, zachlupało i zaburczało. Pogłaskałem się po nim. To nie uszło uwadze Magdy, która się zaśmiała, napiła kawy i zapytała:

— Głodny jesteś?

— Sam nie wiem. Coś dobrego bym zjadł, ale nie wiem co. — esencja mojego myślenia głową i żołądkiem.

— Może jakieś hamburgery zrobimy? Mamy wołowinę zamrożoną dobrą w kotlety pokrojoną.

— Bo ja wiem… Możemy. — nie byłem pewien czy to dobry pomysł, ale z braku laku…

W końcu zwlekliśmy się z leniuchowania i zaczęliśmy działać w kuchni. W trakcie robienia obiady, Wiki się obudziła i dołączyła do nas. Chęci na burgery nie miała. Zjadła zupę mleczną i to jej starczyło.

Do końca dnia leżeliśmy przed telewizorem, trochę bawiłem się z córką. Później dosyć wcześnie (21) położyliśmy się spać.

Na nic więcej nikt nie miał siły, droga powrotna nas bardziej wymęczyła niż lot tam.

Odnośnik do komentarza

Jak zwykle wysoki poziom i fajnie to przedstawiasz. Coś zaczynam myśleć, że sporo postaci i wydarzeń jest branżach z Twojego prywatnego życia :> Nie uniknąłeś literówek, jak będę miał lapka to mogę Ci je wypisać.

Dziękować. Literówki możesz podesłać na PW, wiesz- już nie ten wiek i nie te okulary. :>

 

"WSZELKIE PODOBIEŃSTWO DO PRAWDZIWYCH POSTACI I ZDARZEŃ JEST PRZYPADKOWE" *

 

* Makk

Odnośnik do komentarza

Dzień mojego debiutu w „Tygodniku Nowodworskim” nadszedł. Z łóżka zwlekłem się wcześnie, żona obudziła mnie po 7 parę minut. Z otwarciem oczu nie miałem problemu, do okna zagadał ładny dzionek, miałem energię i chęci na nowe.

Z sypialni poczłapałem do łazienki na piętrze, tam się odpryskałem, umyłem ręce i twarz. Z dołu doszło do moich uszu krzątanie się Magdy i Wiki. Powolnym krokiem udałem się na parter. Zejście z ostatniego schodka mało co, a skończyłoby się bardzo źle. Rozglądałem się za dwiema paniami, w którym miejscu się znajdują, nie spojrzałem pod nogi i moja prawa stopa źle wylądowała na podłodze. W ułamku sekundy się wykręciła, znalazła się w pozycji poziomej do podłogi. Kostka zabolała jak cholera. Poczułem tępy ból, który automatycznie posadził mnie najniższym stopniu, przez parę chwil miałem zupełnie czarno przed oczami. Stęknąłem i zacząłem masować miejsce urazu. Całe szczęście, że nie stanąłem mocniej na tej nodze, bo wtedy prawdopodobnie byłoby po torebce i kości.

Magda akurat wyszła z kuchni i zobaczyła mnie siedzącego w przedpokoju, mocno się zdziwiła.

— Dobrze się czujesz? Co się stało? — posłała zatroskana w moją stronę.

— Już dobrze. Źle stanąłem i mało kostki nie skręciłem. To by był dobry pierwszy dzień w pracy. — swoje cierpienie chciałem przykryć żartem.

Powoli wstałem, przytrzymałem się barierki i lekko opierając się prawą stopą, próbowałem ją rozchodzić. Do kuchni dokuśtykałem już z mniejszym bólem. Tam nalałem sobie wody do szklanki i pociągnąłem trzy łyki.

Wiki wparowała, przywitała się szybką piątką i dała buziaka "na do widzenia". To samo (bez piątki) uczyniła Magda. Życzyła miłego dnia i miała czekać na wieści ode mnie.

Zamknęły wrota wejściowe za sobą, po dźwięku trzaskania drzwi auta skumałem, iż już odpalają i ruszają w drogę. Sam z blatu podniosłem paczkę fajek, lekko utykając, udałem się na taras na dymka.

 

Po papierosie czas na mycie, później śniadanie. Za bardzo jeść mi się nie chciało, coś lekkiego na przekąszenie tylko trzeba. Wyjąłem z lodówki mleko, płatki Cini Minis z szafki i szama gotowa.

Kilka czynności za mną. Czas się ubrać, na okazję pierwszego dnia, przygotowałem sobie dosyć neutralny zestaw: dżinsy, marynarka czarna, koszula i krawat. Na nogi dziś zapodam Superstary, przesadzać nie ma co, elegancko wyglądać nie będę za bardzo, mam to w nosie. Wygoda przede wszystkim.

Zwyczajów gazety nie znałem jeszcze, świeżak pełną gębą. Dopiero poznam i ewentualnie dostosuję się (no dobra, postaram się dostosować, nie obiecuję).

Wyszykowanie się zajęło mi godzinę, wchodząc do garażu i odpalając samochód, popatrzyłem na zegarek- 8:15. Dobry czas. Dojazd do miasta zajmie mi maksymalnie 20 minut. Na spokojnie zaparkuję, zapalę i wejdę do biura.

Komu w drogę, temu trampki.”

Odnośnik do komentarza

Skręciłem w prawo w ulicę Zdobywców Kosmosu, dalej nie było sensu się pchać. Lepiej zaparkować gdzieś w pobliżu. Uważałem, iż mała osiedlowa uliczka nada się w sam raz na to, a swoją drogą o tej godzinie stanąć nie było trudno. Większość mieszkańców (tych pracujących) wybyła już do swoich zakładów, spory procent to robiący w Warszawie.

Elegancko zaparkowałem połowa bryki na chodniku, pół na ulicy. Radio trzeba było wyłączyć, dziś zapodałem sobie na drogę Slipknota, zdążyłem przesłuchać „Wait and bleed” oraz „Left Behind”- te utwory dobrze mnie nastrajały, szczególnie rano.

Zamknąłem drzwi, alarm piknął. Wyjąłem z kieszeni fajka, zapalniczkę. Przypaliłem sobie. Do przejścia miałem około 100 metrów, akurat poranny spacerek krótki.

Wszedłem do budynku, skierowałem się schodami na piętro. Stare drewniane stopnie, który kiedyś były lakierowane i pastowane, wydawały z siebie charakterystyczny i niezapomniany dźwięk.

Tym razem już pewnym krokiem, wiedziałem gdzie szukać. Nawet nie szukać, tylko gdzie trafić mam.

Otworzyłem szklane drzwiczki, spojrzałem w stronę recepcji. Ta sama pani siedziała na miejscu swym, która była przy okazji mojej ostatniej wizyty w tym miejscu.

Podszedłem do niej, kiwnąłem głową i powiedziałem „Cześć”. Jej plakietka wskazywała imię „Marta”, uśmiechnęła się, wyciągnęła rękę na przywitanie. Podałem swoją.

— Cześć, ty pewnie jesteś ten nowy? — zagadała.

— Aż tak widać? Tak, nowy. Poza tym jestem Maciek.

— Nie widać, Michał uprzedził mnie o twoim przyjściu. — wyszła zza blatu z długopisem w ręku. Lewą rękę skierowała do dalszej części biura. — Chodź, pokażę Twoje miejsce.

— Dzięki. Wiem, że jestem trochę wcześniej, ale lepsze to niż spóźnić się pierwszego dnia.

— Jasne. Nie szkodzi, niektórzy przyszli jeszcze wcześniej.

Prowadziła mnie i przelotnie tłumaczyła oraz pokazywała, co gdzie się znajduje: „Tam łazienka, tam kuchnia, tam faxy, tak ksero, tam naczelny, tam coś tam”.

Część rzeczy zapamiętałem, część mi od razu wyleciała z głowy. Pewnie będę pytał jeszcze z 50 razy, gdzie mogę znaleźć ksero albo pokój zwierzeń.

Blond Marta szła przede mną, a ja odruchowo spojrzałem na jej figurę. Ta była na ocenę 9,5 na 10. Zgrabne długie nogi kończyły się szpilkami, tyłek ubrany w opięte dżinsy był bardzo spoko, klatka piersiowa prezentowała się porządnie- solidne 80 b.

Goście mogli na nią lecieć i to mocno, mi jakoś nie pasowała. Może przez twarz? Może przez kolor włosów? Może za chuda? Nie mój typ.

W końcu dotarliśmy na miejsce. Stanęła koło krzesła, popukała w nie palcami:

— Biurko, krzesło, miejsce twoje. — poinformowała mnie z uśmiechem na buzi. — Rozgość się, w kuchni jest kawa, herbata, częstuj się.

— Dzięki, nie trzeba. W domu zjadłem. Zaraz się rozgoszczę. — postawiłem teczkę na biurku.

— Jakby coś wyskoczyło, to wiesz, gdzie mnie znaleźć. Powodzenia. — rzekła, odwróciła i skierowała się w stronę swojego miejsca pracy.

Mój wzrok bezwiednie podążył za jej zgrabnym tyłeczkiem. Po kilku sekundach otrząsnąłem się i rozejrzałem. Dookoła mnie nikogo nie było. Miejscówka wyglądała dobrze- w samym rogu pomieszczenia, monitor tyłem do przejścia. Za mną kawałek okna, z lewej betonowy filar wyrastający z podłogi aż po sufit. Za nim były kolejne dwa biurka połączone ze sobą przodami.

Z prawej mojej strony ciągnęło się po ścianie okno, można było przez nie wyjrzeć na ulicę Wybickiego. Jakieś półtora metra ode mnie stało miejsce pracy kogoś innego, nie prezentowało się za dobrze, więc domyśliłem się, iż zasiada przy nim jakiś facet. Moje przypuszczenia pogłębił fakt, iż na blacie stał kubeczek kolorowy z napisem „Legia”.

Chwilę się pobujałem na krześle w tył i przód, zakręciłem w stronę okna. Pięć minut po moim przybyciu, pojawił się ktoś jeszcze. Stąd nie widziałem kto, ale słyszałem jego rozmowę z Martą.

Odnośnik do komentarza

Czas płynął, a ja sam siedziałem, nie miałem za bardzo co robić.

W końcu pomieszczeniem zaczął się przemieszczać jakiś osobnik, szedł w moją stronę. Swoje przejście zakończył przy biurku po prawej stronie ode mnie. Postawił plecak na podłodze, odwrócił się, wyszczerzył i wyciągnął przed siebie rękę:

— Cześć. Kamil jestem. Od dziś będziemy sąsiadami, co? — potrząsnął moją ręką, silny uścisk miał.

— Cześć. Maciek. Na to wygląda. Dziś zaczynam i ponoć tu mam siedzieć. Marta mi pokazała miejsce.

— Spoko. Pokazała ci tylko miejsce? — popatrzył się na mnie znacząco i się roześmiał. Wyraz "tylko" został mocno podkreślony w jego wymowie.

Schylił się do swojego plecaka i wyjął jakieś papiery, rzucił na biurko, ręką odgarną inne rzeczy z roku blatu i klapnął sobie jednym półdupkiem na nim.

Tego czarnowłosego, na krótko obciętego gościa poznałem dosłownie kilka chwil wcześniej, a teraz już wiedziałem, iż dogadamy się bez problemu. Miał dobre i znane mi poczucie humoru.

Złapałem jego żart, nie chciałem pozostać dłużny:

— Ta, tym razem tylko biurko, ale kto wie… Może to coś znaczyło. — sąsiad też się zaśmiał po moim tekście. Wyjrzał przez okno, następnie swój wzrok skierował na prawą rękę, gdzie miał zegarek. Oderwał się od niego i spojrzał ponownie na mnie.

— No, kształty pierwsza klasa. Szkoda tylko, że nie nosi mini, wtedy byśmy mogli zobaczyć dokładnie jej nogi. No cóż… — mocno westchnął — nie można mieć wszystkiego.

— Racja. Co do jednego i drugiego. — odpowiedziałem.

— Dobra, my tu gadu-gadu, a czas leci. Palisz? Idziemy na fajka? — zaproponował w zasadzie odpowiednio. Czasu jeszcze było trochę do rzeczonej godziny 9.

Zgodziłem się bez wahania. Zeszliśmy we dwóch na parter, zakręciliśmy w inną stronę niż wejście główne. Minęliśmy kilka sporych drewnianych drzwi, przeszliśmy przez jedne opatrzone napisem: „Tylko dla personelu”. Skręciliśmy w prawo i Kamil otworzył kolejne wrota. Te okazały się wyjściem na dwór. Podwórko na tyłach budynku było zacienione i mocno zaniedbane. W zasadzie nie było komu i po co go czyścić.

Stała tam jedna rozklekotana ławka, w której brakowało połowy oparcia oraz ze trzech desek w siedzisku. Po prawej od wejścia stały dwie popielniczki, z lewej jedna. Podwórze nie było duże. Ogrodzone z dwóch stron płotem, za nimi były już ogródki domów sąsiadujących.

Zapaliliśmy papierosy swoje.

— Stąd jesteś? — padło pytanie skierowane do mnie.

— Nie, mieszkam w Janówku.

— Poważnie? Pierwszy czy Drugi?. — trochę się zdziwił Kamil.

— Pierwszy. — odpowiedziałem.

— No to ładnie. Bo ja Drugi. Witam sąsiada.

— Witam również. — byłem trochę zaskoczony odpowiedzią. Sąsiedzi w biurze, sąsiedzi w mieszkaniu. Jego dom znajdował się rzut kamieniem od nas (jakieś 4 kilometry), po drugiej stronie torów.

— Ale ten świta mały. — wypuścił dym i dodał: — Ja to w gazecie siedzę już trzy lata, może kiedyś uda się przenieść gdzieś. Wszystko pomału, skończę studia i kariera otworem będzie stała. — uśmiechnął się.

— Powodzenia życzę. Ja się stąd nie wybieram nigdzie, przynajmniej taki mam plan.

— Tu jest spoko, miło się pracuje. Ludzie są naprawdę ok. Koleżanki też. — wyszczerzył się i pociągnął bucha.

— Nie da się ukryć.

— Marta fajna dupcia, ale trochę dziwna. Kilku już próbowało ją poderwać tak lekko, ale się nie dała. Nawet nie wiadomo czy ma faceta. Nawet dziewczyny się tego nie dowiedziały. Może lesbijka? — przeciągną to pytanie w zamyśleniu.

— Może. — nie wiedziałem za bardzo, co mam odpowiedzieć.

— Tak czy inaczej, chętnie bym ją posadził na swoim biurku. — zarechotał Kamil, strzepał popiół i rzucił okiem na zegarek.

— Nie dziwię się. — wziąłem ostatni buch papierosa i zgasiłem w popielniczce.

— No, no. Dobra, zbieramy się, nie? Zaraz się wszyscy zejdą i nie będzie jak się dopchać do kuchni. A ja muszę strzelić sobie drugą kawę na pobudkę. — tym samym zakończyliśmy naszą pogawędkę i wróciliśmy na górę.

W naszym biurze już faktycznie znajdowało się kilka osób. Przechodząc po powierzchni, Kamil przedstawiał mnie i mi ludzi. Nie zapamiętałem żadnego imienia. To zawsze była moja słabość- nigdy nie miałem pamięci do imion, tym bardziej do nazwisk.

Zasiadłem przy swoim stanowisku. Kolega z fajka poszedł do kuchni po swój czarny napój. Ja wyjąłem z teczki butelkę wody cytrynowej i kubek. Wlałem po brzeg, trochę zaczęło mnie suszyć, wypicie całości zajmie chwilę.

Po kilku minutach wrócił Kamil. Z kubeczka szła para kawy, od razu poczułem ten smród. Postawił swój skarb z lewej strony blatu. Od razu go grzecznie poprosiłem o przestawienie, wyjaśniłem skąd taka prośba. Zareagował (chyba zresztą, jak na wszystko) uśmiechem i rzucił żartem. Wysłuchał mojego zdania na ten temat.

Odnośnik do komentarza

Napiłem się kilka sporych łyków wody, kolega z prawej siorbał kawę, w tym samym czasie zaczął się logować do swojego pracowniczego komputera. Ja nie miałem jak i nie wiedziałem, co trzeba.

Miałem zapytać, gdy Kamilowi zadzwonił telefon, przeprosił mnie i odebrał. Rozmawiał spokojnie i cicho, co bywało ewenementem w dzisiejszych czasach.

Spojrzałem przed siebie, moja oczy napotkały znajomą twarz- Michał Kulesza. Dwa kroki i stał przed moim biurkiem. Lekko się podniosłem i podałem mu rękę. Odwzajemnił uścisk, uśmiechnął się i przywitał ze mną, później z Kamilem.

W drugiej ręce trzymał jakieś papierki. Jak się okazało chwilę później, przyniósł ze sobą dane do mojego logowania. Potrudziliśmy się jakieś 10 minut i w końcu się udało mnie podłączyć do „Tygodnika” i do reszty załogi. Komputer działał.

Kulesza skierował się do swojego kąta. Na odchodne rzucił jeszcze do mnie informację, iż o 10 mamy spotkanie i zaprasza.

 

Czas na zebranie przyszedł szybko. W małej salce, którą znałem z rozmowy „kwalifikacyjnej”, zmieściło się 10 osób. Tym razem już oficjalnie, Michał przedstawił mnie wszystkim. Informacja, czym będę się zajmował, również się pojawiła. Mnie pozostało tylko kiwać głową i się uśmiechać, co oczywiście czyniłem.

Dobre dwadzieścia minut zebrani pracownicy rozmawiali z szefem. Wymieniali uwagi i plany na najbliższe dni. Kolejne numery gazety pojawiały się co środę. Do następnego numeru prace już szły, a w piątek miały już być na finiszu.

W końcu nadszedł mój czas. Michał skierował się na mnie. Poprawił swoje kartki, które leżały przed nim.

— Czas na sport. Maciek, Kamil. Dla was będzie i trochę więcej czasu, bo dwa tygodnie. Ale nie cieszcie się za bardzo. Materiał będzie… Chcę, żeby był obszerny. Temat ma podsumować sezon Świtu, to raz. Dwa- plany ich na najbliższy czas. Prezes ma jakieś ciekawe założenia. Chodzą różne plotki, trzeba je sprawdzić i tak dalej. — zakończył i zwrócił się do kolejnej osoby.

Ja zapisałem sobie w kajeciku informacje uzyskane przed chwilą. Kamil nawet nie zabrał ze sobą długopisu. Kiwał głową i mówił „Ok”.

 

Spotkanie zakończyło się zaraz przed godziną 11. Udałem się do biurka i klapnąłem na fotel. Trzeba będzie się mocno przygotować do pisania artykułu. Informacji sporo, a miejsca w gazecie nie za wiele. Podrapałem się po głowie, zalogowałem do kompa, napiłem się łyk picia.

Kamil siedział na swoim krześle, dopił kawę i rzucił w moją stronę:

— Idziemy na fajka? Czas już chyba.

— Idziemy. — potwierdziłem przypuszczenia kolegi. Zdjąłem marynarkę, powiesiłem na oparciu fotela. Rękawy w koszuli sobie podwinąłem i zeszliśmy na dół.

 

Siedem minut później byliśmy z powrotem. Ledwo usiadłem, zauważyłem, iż Kamil uważnie mi się przygląda. Podejrzanie to wyglądało. Spojrzałem na niego pytająco. Zrobił zamyśloną minę, podrapał się po prawym policzku. Już miałem pytać, o co mu chodzi, kiedy mnie wyprzedził:

— Mówiłeś, że masz na nazwisko Mak, tak?

— Chyba tak mówiłem. Nie patrzyłem na dowód ostatnio, ale raczej nic w tej kwestii się nie zmieniło. — zażartowałem, ale nawet to nie bardzo pomogło w zaprzestaniu przyglądania się mojej osobie.

— Aha. Ta, już wiem! Jesteś cholernie podobny do Zbyszka Maka. — rzucił rozradowany, jakby odkrył nie wiadomo co. — No wiesz, trenera Świtu.

Pokiwałem głową z troską, podniosłem lewą brew znacząco.

— Wiem, kto to jest.

— Jesteście spokrewnieni?

— Tak w tajemnicy ci powiem, nie musisz mówić wszystkim, ok.? — dodałem trochę konspiracyjnie. Nie była to jakaś straszna tajemnica, ale na pewno rzecz, którą na prawo i lewo się nie chwaliłem. Nie czułem potrzeby oraz przeszłość sprawdziła mnie i jego do tego punktu. Bardziej mnie w stosunku do Zbyszka.

— Jasne. Spoko. — ucieszony, jak dzieciak, któremu obiecało się lizaka.

— Tak, jesteśmy rodziną. Zbyszek Mak to mój brat rodzony. — prawda wyszła z moich ust. Jakoś nie specjalnie chciałem kontynuować temat.

— Aha. Spoko, fajnie. Jakoś nie chcesz o tym gadać, więc nie dopytuję. — zakończył dociekanie i wpatrywanie.

Zabrał się za przekładanie papierów na swoim biurku, później włączył monitor i zatopił się w gapieniu w niego.

Ja też zacząłem szperać w Internecie. Kamil wyjął z plecaka słuchawki, podłączył do swojego telefonu. Prawą słuchawkę włożył do ucha, lewa została w ręku, spojrzał na mnie i rzucił na spokojnie:

— Jak coś ci trzeba będzie, to daj znać. Pytania, to wal śmiało.

— Jasne, dzięki. Zapamiętam.

Włożył i drugą gumkę do ucha. Zaczął gapić się w monitor i stukać w klawiaturę.

Ja patrzyłem w swój komputer, wyławiałem dane potrzebne na później.

Odnośnik do komentarza

Czas w redakcji „Tygodnika Nowodworskiego” przeleciał mi. Godzina 15:00, więc podniosłem się i zacząłem zbierać do domu. Kolejna moja wizyta w tym budynku miała mieć miejsce dopiero w piątek, wpadnę koło 10, pogadam chwilę z Michałem, sprawdzę nowiny pracownicze i tyle.

Podałem rękę Kamilowi na pożegnanie.

— Lecę do domu. Też idziesz, czy siedzisz?

— Zostanę jeszcze chwilę. Mam co nieco do zrobienia.

— To na razie. — rzuciłem.

— Cześć, cześć.

Wychodząc przez drzwi, pożegnałem się też z innymi i ze zgrabną Martą.

Do samochodu dotarłem szybko, po drodze zapaliłem. Wsiadłem i odjechałem do domu.

 

20 minut później byłem już na miejscu. Wjechałem do garażu i wlazłem do domu. Chwilę miałem dla siebie, panie dwie moje jeszcze nie wróciły.

Najpierw udałem się do łazienki, umyłem się, przebrałem. Zszedłem na dół do kuchni w celu przekąszenia czegoś. Na obiad jeszcze za wcześnie. Otworzyłem lodówkę i zajrzałem. Rozglądałem się i rozglądałem. Nic ciekawego.

Nie wiadomo co, to herbata. Zaparzę sobie coś słabego, usiądę na sofie, w ciszy odpocznę.

 

Nagle otworzyłem oczy. Oho, chyba coś mi się przysnęło. Spojrzałem na zegarek stojący na półce nad telewizorem. Szybko przekalkulowałem, iż drzemałem prawie półtorej godziny. Pewnie zaraz Wiki i Magda będą.

Jak na życzenie usłyszałem otwieranie bramy. Nawet nie pamiętam, że ją zamykałem. Może zrobiłem to odruchowo. Nie chciało mi się podnosić, byłem jeszcze mocno zaspany. Ziewnąłem sobie dwa razy i przeciągnąłem.

Żona z córką się wtelepały do domu. Ja wstałem. Od razu zauważyła moja druga połówka moje nieogarnięcie.

— Cześć. Spałeś?

— Cześć. — zasłoniłem ręką usta i ziewnąłem kolejny raz. Podszedłem bliżej, dałem jej całusa. — Ta, coś mnie ścięło. Nawet nie wiem, kiedy zasnąłem.

— Jak tam w pracy pierwszy dzień? — odłożyła torbę i klucze na blat w kuchni. Podeszła do zlewu umyć ręce.

Wiki wpadła na mnie i się przytuliła. Objąłem ją ręką i pogłaskałem po głowie.

— Co tam łobuziaku w szkole?

— Dobrze.

— Tylko tyle? — taka krótka odpowiedź mi się nie podobała. Za młodu gadałem tak samo, takie rzucenie odpowiedzi na odczepnego. — Czegoś nowego się uczyliście?

— Nie. To samo cały czas. — odpowiedziała mała na moje dociekania i uciekła do łazienki.

Nie zdążyłem jej dalej powypytywać. Później ją dorwę.

Odwróciłem się do Magdy. Chciałem odpowiedzieć na jej pytanie:

— W pracy, jak to w pracy. — zacząłem żarcikiem. — Ciekawie, dobrze, miło. Poznałem większość redakcji. Nawet zdążyłem odbyć pierwsze spotkanie. Wiem czym mam się zająć, sąsiad z biurka obok, Kamil, ma na razie mi pomagać. Za niecałe dwa tygodnie ma być gotowy materiał.

— Dostałeś pracę domową? — zdziwienie połączone ze śmiechem padło od żony.

— Ano, coś w ten deseń. Spory artykuł się szykuje. Jutro zamierzam przysiąść do niego. W robocie coś tam przygotowałem, zrzuciłem na pendraka. Resztę muszę popatrzeć, znaleźć i opisać. Mam co robić.

— Jakieś fajne koleżanki macie? — rzucone mi spojrzenie Magdy było dosyć podejrzliwe.

— Czy ja wiem? Na razie rozmawiałem tylko z jedną. I to też tylko chwilę. Więc się okaże, czy jest fajna. — powiedziałem zgodnie z prawdą.

— Wiesz, że nie o to mi chodziło. Pewnie są jakieś ładne. Dziennikarki potrafią takie być, nie? — z kubeczkiem w ręku poszła do salonu, ja za nią.

— Nie wiem. Nie znam się. Moje oczy nie zobaczyły żadnych ładnych, na tyle, co miały czas patrzeć. — o zgrabnym tyłeczku Marty nie wspominałem, bo i po co. Na taki to tylko sympatycznie popatrzeć, nic więcej.

Resztę dnia, prawie krok po kroku opowiedziałem mojej lubej. To samo tyczyło się zajęcia, które mam przypisane.

Odnośnik do komentarza

Następnego poranka zdołałem ogarnąć się w miarę sprawnie. Umyłem się, ubrałem, standardowo na śniadanie zjadłem zupkę mleczną. Tak wisiałem nad miską i szamałem, przypomniało mi się jak za młodziaka czasem jadłem mleko z ryżem lub makaronem. A teraz płatki. Kurde, może któregoś dnia zrobię sobie ten ryż? Ciekawe, czy będzie smakowało jak kilkanaście lat temu?

Po jedzeniu wyszedłem na taras. Dziś pogoda trochę nie bardzo- zachmurzone niebo, słońce nawet nie stara się przebić przez nie. Więcej niż 15 stopni to na pewno nie ma.

Papieros po pięciu minutach wypalony. Wróciłem do domu, udałem się do gabinetu na parterze. Nacisnąłem przycisk na komputerze. Maszyna ruszyła w rozruch. Chwilę to zajmie, więc poszedłem do kuchni zrobić sobie herbatę. Może pomoże mi w tworzeniu materiału.

Jak wróciłem, to Windowsy załadowane były. Postawiłem kubeczek z piciem. Wyprostowałem się w fotelu, ręce wyciągnąłem, palce rozciągnięte, stawy w nich strzeliły.

Myszka przesunęła się po ekranie, z paska wybrałem program Word. Okienko otwarte. Chciałem wziąć łyk napoju, ale okazał się za gorący jeszcze. Odstawiłem naczynie. Sięgnąłem po okulary, do komputera już potrzebne, bo się literki rozmazują mi. Szkła na nosie, zaczynamy.

 

Minęło dobre 20 minut, odkąd usiadłem, a kursor programu do pisania, cały czas migał sobie beztrosko na pustej stronie. W głowie nic, pustka, null. Zacząć będzie ciężko, to wiedziałem, ale żeby aż tak?! Chyba za bardzo chcę. Dobra, wypiję herbatę, umysł odpocznie i się otworzy.

Po zaplanowanej wykonanej czynności nie było wcale lepiej. Napisałem trzy zdania, przeczytałem raz i drugi. Skasowałem treść. To były słabe pierwsze słowa. Muszę spróbować od nowa.

Kolejny raz też nie wyszedł w moim mniemaniu. Backspacem usunąłem linijki.

Wstałem i wyszedłem na fajka. Chciałem jeszcze skorzystać z tego, iż nie pada i zrobić mały spacer po posesji. Wietrzenie mózgu.

Odnośnik do komentarza

Wróciłem do swojej norki, fotel i pokój się wywietrzył. Lepiej jakoś się zrobiło. Miałem już koncept, wszystko ułożyło się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Usiadłem, a moje place zaczęło latać po klawiaturze w dobrym rytmie i z pewną dozą śmiałości.

Jakaś godzina pisania, mała modyfikacje dały prawie skończony tekst. Zostawiłem miejsce wolne na dostawki i komentarze. Część rzeczy będzie dopiero naskrobane przeze mnie.

Przerwa na fajka, niech oczy odpoczną, chociaż pięć minutek.

Po zajaraniu czas przyszedł na rzucenie okiem na swoją pracę. Masa błędów się bankowo znajdzie. Spróbuję:

 

"... Nowodworzanie w ostatnim roku zbytnio nie zachwycali swoją grą, kibice nie byli rozpieszczani wynikami. Można powiedzieć, iż zespół zawiódł. Ostatnie miejsce w II lidze (Grupa Wschodnia) ze słabym dorobkiem w 34. meczach: tylko 6 wygranych, 7 remisów i 21 porażek, 25 punktów na koncie.

Czy zmiany, które były planowane i zakładane przez prezesa Tomasza Cicheckiego, nadal są aktualne? Podobno tak. Niestety, nie udało nam się potwierdzić tej informacji od samego zainteresowanego, gdyż przebywa na urlopie.

Większość fanów i ludzi związanych z klubem chciało powtórzyć sytuację z wcześniejszego sezonu, kiedy to Świt ulokował się na 15. miejscu w tabeli (34 spotkania, 8 wygranych, 9 remisów, 17 przegranych, 33 punkty). Kolejny rok w II lidze byłby dobrym startem na przyszłość w połączeniu z wdrażanym projektem „Piłkarskie perełki”.

Od najbliższego sezonu (2014/15) zarząd klubu wraz z trenerem Zbyszkiem Mak zaczną swoją misję w III lidze- grupa łódzko-mazowiecka. Wszyscy z klubu, jak i fani po cichu liczą, iż szczęście się tym razem odwróci w stronę Świtu Nowy Dwór Mazowiecki.

Projekt prezesa zakładał kilka etapów, w których będzie brał udział klub i inne podmioty. Całość została opracowana na kilka najbliższych lat (przyp. red.). Swój udział i wkład finansowy ogłosiły:

Powiat Nowy Dwór Mazowiecki, firmy: Reckitt Benckiser Poland SA, Ecowipes Sp z.o.o.

Każdy z podmiotu wyłożył na ten cel pieniądze, które zostaną (po części już zostało to zrobione) włożone w budowę boisk treningowych dla najmłodszych adeptów piłkarskich, budynków dla szkółki oraz szeroko zakreśloną współpracę ze szkołami z okręgu.

„Piłkarskie perełki” w ostatnim czasie dosyć mocno weszły na tereny placówek nauki, aby móc wyławiać zdolne dzieci do gry w piłkę, a następnie wysyłanie ich do klubu Świt. Tam dalej będą mogły podnosić swoje umiejętności gry, w przyszłości być może dostaną szanse na zostanie zawodowymi piłkarzami.

W ramach programu na razie biorą udział szkoły z: Pomiechówka, Goławic, Nowego Dworu, Cegielni Psuckiej, Nasielska, Modlina i kilka innych placówek.

Taka współpraca kwitnie i są ogromne szanse na dalszy rozwój. Prezes Cichecki liczy na stały i dobry dopływ adeptów dyscypliny. Klub ze swojej strony (oprócz boisk i zaplecza) oferuje dostarczenie sprzętu oraz zadbanie o trenerów prowadzących.

Podczas podpisywania umowy padły deklaracje szefa Świtu, iż jest za tym, aby cały budżet przeznaczać na szkolenia i szkółkę, a nie transfery graczy.

Tym samym menedżer Mak ma utrudnione zadanie w prowadzeniu drużyny. Z drugiej strony- jest to bardzo dobre założenie, jeśli zostanie w pełni wykorzystane, to może przynieść pozytywne efekty oraz być unikatowe w skali całej Polski.

Tomasz Cichecki na konferencji prasowej po spotkaniu krótkiej wypowiedzi odniósł się do tej idei:

— Tak, Legia, Lech mają najlepszy scouting w kraju, potrafią wyłowić graczy. My chcemy iść inna drogą, skupimy się na szkoleniu. Za trzy lata planujemy mieć najlepszą szkółkę piłkarską w Polsce.

Założenia i plany są pozytywne. Czy będziemy świadkami powiewu świeżości i czegoś dobrego dla samego klubu oraz dzieci z okolic? Czas pokaże...

 

Mniej więcej tyle miałem po skończeniu. Brakowało jeszcze przypomnienia kilku kwestii, między innymi:

- ścisła współpraca między klubem a nauczycielami Wf, którzy za wypatrzenie i dostarczenie „materiału” na piłkarza do szkółki mogą liczyć na premie,

- te mają wynosić 500 zł za każde zdane testy dziecka,

- informacji o liczbie graczy, którzy już w tej chwili zostali dołączeni do drużyny U-18 z tegoż programu.

Na to i kilka innych rzecz, które teraz krążą mi po głowie, miałem czas. Później rzuci okiem na treść Kamil i Michał. Razem wyjdzie nam dobry, mocny, dłuższy artykuł, który dotrze do wszystkich. Z tego, co mi wiadomo, to ludzie coś tam wiedzą, ale nie do końca.

Odnośnik do komentarza

Do końca czwartku czasu nie było na dalsze spokojne pisanie. Panie moje wróciły, zajęliśmy się obiadem i relaksem we trójkę. Do wieczora szybko poszło.

Noc przeleciała- ledwo się położyłem, a już musiałem wstawać. Nie za bardzo się wyspałem. Całe szczęście, iż dzień w biurze miał pójść szybko. Jadę do redakcji na 10, przebrnę przez oddanie niekompletnego artykuł. Koło 13 mam nadzieję urwać się już stamtąd.

Ubrany, gotowy udałem się swoją Dacią na miejsce. Trwający w piątki targ trochę przeszkodził mi w spokojnym parkowaniu. Dobre 10 minut pokrążyłem, ażeby wyhaczyć wolne miejsce dla mojej bryczki. W końcu się udało.

Wyszedłem, założyłem bluzę, gdyż pogoda była podobna do wczorajszej- pochmurno i temperatura nie za wysoka. Notatnik pod pachę poszedł, z kieszeni spodni wyjąłem papierosa i zapalniczkę, odpaliłem. Droga zajmie mi tyle czasu, abym mógł spokojnie wypalić.

Zaraz przed przekroczeniem progu redakcji bluzę rozpiąłem i złapałem za klamkę. Po wejściu rzuciłem „Cześć” w stronę Marty i każdej kolejnej osoby, która mijałem w pomieszczeniu. Spokój panował tu, było słychać kilka szeptów, które zostały wytworzone przez rozmawiających przez telefon. Inny głos dochodzący do uszu to pukanie w klawiatury. No cóż… Deadline zbliża się wielkimi krokami. We wtorek rano każdy artykuł ma być gotowy i całość leci do druku, „Tygodnik Nowodworski” nowy numer w kioskach już w środę rano.

Podszedłem do swojego biurka, obok siedział mocno skupiony, ze słuchawkami w uszach Kamil. Nawet nie zauważył, że przylazłem. Pomachałem mu otwartą ręką przed oczami i dopiero się ocknął. Uśmiechnął się od ucha do ucha, wstał, wyjął gumki z uszu. Przywitał się z moją ręką serdecznie, klapnął na fotel i rzekł:

— No siema. Co tam słychać?

— W porządku, jakoś leci. Skrobąłem trochę materiału. — z kieszeni wyjąłem pendrive, położyłem na blacie i lekko poklepałem go. — Tu jest tekst. Zaraz go zrzucę i wyślę ci i Michałowi. Nie jest skończony, ale musicie rzucić swoimi oczami, czy się w ogóle nadaje.

— Spoko. I tak, żeś dał czadu. Ja nawet nie zacząłem, muszę coś innego najpierw skończyć. — Kamil oparł się mocno o oparcie i zaczął bujać się z rękami założonymi za głowę. — Dziś będę tu siedział gdzieś do 18, a kurwa tak mi się nie chce, że szok. Przyznam uczciwie- sam zjebałem, najpierw się spóźniłem z jednym, teraz z tym.

— No cóż… Takie życie. To może zamiast bujania się, byś wziął te swoje łapki i zaczął zapieprzać ponownie na klawiaturze? — zaproponowałem.

— Te, Wujek Dobra Rada! Nie cwaniakuj. Nowy jest i już się wozi, co za typek?! — odchylił się z krzesła i poklepał mnie dla żartu w ramię.

Nie mogłem pozostać na taką zniewagę obojętny:

— Dobra, dobra. Czasem jestem Wujek, opierdalasz się aż miło. — mój sąsiad uśmiał się mocno, ja w tym czasie pokazałem mu środkowy palec i miałem się logować do komputera swojego. W tym momencie usłyszałem:

— Idziemy na fajka?

— Dalej chcesz się opieprzać? Tylko później nie płacz na brak czasu. — rzuciłem do biurka obok. Kamil spojrzał na mnie błagalnymi oczami i zaproponował ponownie papierosa.

Moment minął i we dwóch znaleźliśmy się na podwórzu, zaraz dołączyły do nas dwie inne osoby: Marcin, który zajmuje się obróbką graficzną i jego współpracownica- Iwona.

Pogadaliśmy o bzdurach, powypytywali mnie o życie.

Po zgaszeniu petów wróciliśmy już we czwórkę na piętro.

Odnośnik do komentarza

Palenie w towarzystwie szybko mija, zanim jednak usiadłem do biurka, aby przeczytać maile, poszedłem do kuchni po wodę.

Włączyłem monitor, zalogowałem się. Poczta elektroniczna zaraz powiadomiła mnie, iż czeka mnie 15 nieprzeczytanych wiadomości. Podniosłem plastikowy kubeczek z wodą do ust… Od razu wyplułem ją z powrotem, jakieś obrzydlistwo, blee.

— Znowu niedobra jest? — usłyszałem od strony Kamila.

— A weź, co za gówno! — wyplułem ślinę i resztkę do pojemnika. — Tym was trują, czy jak?

— Zdarza się partia jakiejś skisłej czy coś. Mało kto tego używa, większość z nas dolewa kranówy.

— Aha. Zapamiętam. Masz poczęstować normalną herbatą? — zapytałem z nadzieją oraz chęcią „zapicia” tego smaku.

Kamil zajrzał do swojej szafki przy biurku i wygrzebał kilka torebek, spojrzał na nie przelotnie, po czym zapowiedziami:

— Zwykła, zielona, czarna jakaś, a ta … — tu się zaciągnął chwilę zapachem — chyba malinowa.

— Najzwyklejszą poproszę. Nie lubię mocnej. Słaba styknie. — wziąłem jakąś torebeczkę, zabrałem kubek i poszedłem do kuchni.

 

Dwie minuty później już wracałem z napitkiem prawie gotowym, a że chciało mi się pić, to dolałem zimnej wody z kranu zgodnie z poleceniem. Siorbnąłem ze trzy łyki i już byłem u siebie.

Ledwo usiadłem i odstawiłem naczynie z herbatką, kiedy to do naszego kącika w rogu pod oknem przyszedł Michał. Oparł się o filar, zwrócił się do mnie:

— Czołem. Czytałeś już maile?

— Czołem. — podałem mu rękę. — Nie, jeszcze nie, właśnie miałem to zrobić, ale skosztowałem pyszoty z baniaka z kuchni.

— Haha — zaśmiał się Kulesza, założył rękę na rękę — Zapomniałem cię uprzedzić, sorry. Dobra, to ogarnij temat. Mamy o 11 małe spotkanko. Tyczy się waszej roboty ponowie.

Odszedł, a ja zabrałem się za czytanie maili. W zasadzie nic ciekawego, same jakieś biurowe pierdoły, które się mnie tyczyły.

Mail od Michała był z wczoraj, nie wiedziałem, jakie tu zwyczaje są, więc zaproszenie zaakceptowałem. Reszta poszła do wykasowania.

Upiłem kilka łyków, zwróciłem się z pytaniem do sąsiada:

— Wiesz, o czym będzie to spotkanie?

— Nie mam zielonego pojęcia. Może chcą nas przenieść do kącika towarzyskiego albo innego dziadostwa. — zawsze wesołek udzielił mi odpowiedzi.

— Ta, kącik złamanych serc, albo ten, co są zdjęcia ślubne. — wiedziałem, iż coś takiego jest, bo czytuję „Tygodnik” od jakiegoś czasu.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...