Skocz do zawartości

4:40, słońce wstaje


Makk

Rekomendowane odpowiedzi

Po wejściu do salonu udałem się od razu na sofę. Odstawiłem czarkę na stolik i wygodnie się rozprostowałem. Nie minęło 30 sekund, a weszła Magda. Zrobiła te same czynności co ja.

— Kiedy masz rozmowę?

— W czwartek jadę na nią. Czyli mam trzy dni na wyprasowanie koszuli i wypastowanie laczków.

— Ok, powodzenia. A tym menedżerem to możesz raczej być, ale w Futbol Menedżerze. — uszczypliwa, ale dowcipna uwaga. Nie poczułem się jakoś dotknięty. Daleko mi do tego. Mój humor jest jeszcze zdrowszy niż to.

— Jeszcze zobaczymy. — rzuciłem tak na zakończenie tej wymiany zdań. — Jak popołudnie?

Magda odstawiła kubek z herbatą i powiedziała:

— Dobrze. Znowu ma się przeprowadzić. Tu już jej się nie podoba, a to to, a to tamto. Nie nadążam za nią. — odchyliła głowę do tyłu na oparcie sofy i głośno odetchnęła. Była zmęczona i chyba lekko rozdrażniona pewnymi zachowaniami.

Wziąłem dwa łyki, odstawiłem kubeczek na stolik i położyłem jej rękę na kolanie:

— Dobra, dosyć tego. Koniec. Chodź, idziemy się położyć. Zobaczymy, co ta mała paskuda robi, każemy jej się wsadzić do łóżka i spać. My też się położymy, pogadamy chwilę i pójdziemy spać. Co ty na to? – wstałem z kanapy i wyciągnąłem do niej obie ręce. Po sekundzie chwyciła je. Odstawiliśmy naczynia do kuchni i poszliśmy na górę.

Po wejściu na górę zajrzałem do pokoju Wiki, która siedziała sobie grzeczni na dywanie w swoim pokoju i przeglądał swoją gazetkę. Od razu mnie zobaczyła i się uśmiechnęła.

— Te, mała. Trzeba się już kłaść. Oczka masz już takie malutkie. — tu dwoma palcami pokazałem cienką szparę między nimi.

— Już?? — wyraźnie nie była zadowolona z tego, co powiedziałem. Nadęła poliki i się ode mnie odwróciła.

— No już, już. Zobacz, która jest. Wpół do dziesiątej. Idź, umyj zęby, ja ci pościelę łóżko. — rzekłem i zrobiłem dwa kroki w stronę spania.

— A uśpisz mnie? — usłyszałem za plecami już nienaburmuszony głos.

— A muszę?

— Tak, musisz. Jesteś moim tatą i musisz mnie usypiać.

— Dobra, ale jak się szybko uwiniesz w łazience. — rzuciłem w jej stronę wymuszenie małe.

— To lecę.

 

Uśpienie trwało krótko. Za to wcześniejsze poważne rozmowy o życiu trochę dłużej. Po tych czynnościach wyszedłem z pokoju, przymknąłem drzwi i po trzech krokach byłem już w progu naszej sypialni. Magda leżała już pod kołdrą i z założonymi za głową rekami patrzyła się w sufit. Podszedłem do okna i je zamknąłem.

— Ja nie wiem, jak ona tak może. Co chwila coś zmienia. Miesiąc temu miała chłopaka, mieszkanie i robotę. Teraz ma tego samego faceta, inną robotę i rozgląda się za nowym mieszkaniem. — rzekła do mnie takim trochę zdziwionym i zniesmaczonym tonem.

— No wiem, wiem. Taka jest, chaotyczna na maxa. Już weź, o tym nie myśl. — nudził mnie już ten temat powoli. — Chodź, przytul się i idziemy spać. Wystarczy mi już trajlująca Wiki przed snem. — zgasiłem lampkę, żona położył mi swoją głowę na ramieniu i w ciszy leżeliśmy z opadającymi oczami.

Odnośnik do komentarza

Kolejne dwa dni minęły jak Pendolino swoją potrąconą ofiarę na torach. Z rana musiałem wstawać, iść do garażu, wystawiać brykę. Wracałem do domu, ogarniałem córkę i odwoziłem ją do szkoły. Po godzinie 13 wskakiwałem do samochodu i z powrotem do szkoły. Popołudnie zajęte przez przygotowanie żarcia i pomoc w odrabianiu lekcji.

Po 17 wracała żona z pracy. Obiad, pogawędka, wymiana zdań i wieczorem do łóżka. Ot, takie zwykły dzień. Czasu na pogranie w FMa było tyle, co nic. Okres przygotowawczy Wkry skończony, jeden mecz ligowy zagrany.

 

Środa wieczór. Siedzieliśmy we trójkę na kanapie i coś tam niewartego uwagi oglądaliśmy jednym okiem w TV. Przejechałem ręką po swoim policzku i wstałem. Żona od razu na mnie spojrzała:

— Gdzie idziesz?

— Do łazienki. Idę się ogolić przed jutrem. — trochę mi się zarosło ostatnio. Od jakiś czterech miesięcy nie goliłem gęby. Nie było po co i mi się nie chciało. Czarna broda była już pokaźnych rozmiarów. Nawet nie była przycinana, co innego wąsy- te często mnie wkurzają (ketchup, picie na nich- bleee) i sukcesywnie je przycinałem. Włosy nawet w ładzie, jakiś czas temu byłem u fryzka, ale dają radę.

 

Po półgodzinie użerania się z golarką i maszynkę moja facjata była gładka jak dupcia striptizerki.

Plusem takiego wyglądu jest to, iż wyglądam młodziej i chudziej niż z porostem. Z brodą- jakieś 33 lata, 10 kilo więcej. Normalnie mam 28 wiosen i 75 kilo wagi.

Zszedłem na dół, do salonu, gdzie moje dwie panie nadal przebywały. Córka od razu spojrzała w moją stronę i zaczęła się śmiać:

— Ale wyglądasz, haha.

— No jak? Normalnie. — mówiła tak, bo już pewnie zapomniała, jak wyglądam ogolony. Ale śmiesznego ja nic nie widziałem w tym. Nawet się nie zaciąłem nigdzie.

Podszedłem i wcisnąłem się między panie na sofie.

Odnośnik do komentarza

Dzień rozmowy zaczęty dla mnie o 6:26. O tej godzinie właśnie żona wyjechała do pracy, po drodze miała podrzucić Wiki do szkoły. Jakoś spać mi się nie chciało, więc pomogłem im się wyszykować.

Do wyjścia miałem jeszcze sporo czasu. Koszula wyprasowana, garnitur czysty, buty też.

Śniadanie w postaci mleka z Cini Minis zjedzone.

Po takich wyczynach z samego rana miałem ochotę… odpocząć. Udałem się do swojego pokoiku ze szklanką coli, usiadłem na fotelu i odpaliłem kompa. Chciałem ogarnąć, co tam na świecie słychać. Chociaż tak pobieżnie. Polityka mnie zupełnie nie interesuje, w Wiadomościach, Faktach i innym podobnym tworze pewnie cały czas ten sam syf podają. Tego na 100% nie wiem, bo już ze 4 lata nie widziałem tych serwisów pseudo informacyjnych.

Mój złomek zaczął lekko kichać, prychać, para uszami poszła. Lampy zaczęły się nagrzewać i maszyna powoli ruszała. Pociągnąłem łyk picia, założyłem papucie i podniosłem się z siedziska. Przeszedłem przez salon już z zapalniczką i fajkiem w ręku. Dziś miało być ciepło, ale trochę pochmurno i miało przelotnie kropić.

Po wejściu na taras można było stwierdzić jednogłośnie, iż prognoza się sprawdza. Na tle łąki i lasu było widać, jak pada. Z rynny mało co kropiło. Ciepło nawet, nawet- miałem na sobie krótki rękaw i dało radę. Zapaliłem i się zamyśliłem na chwilę, tak zupełnie o niczym. Lepiej teraz w domu się najarać, żeby później przed rozmową być świeżym.

Jeden fajek, relaks w necie, później kolejny papieros i czas zleciał.

W systemie nacisnąłem przycisk „Zamknij” i poszedłem się ubrać. Jakiś czas minie, zanim ten duży kalkulator się wyłączy. Z szafy, z wieszaka zdjąłem lekko niebieską koszulę w białe prążki, białe mankiety i kołnierzyk. Do tego czarny garniak i granatowy krawat gładki. Zajrzałem do pokoju i usłyszałem ciszę- złom się zamknął.

Idą w stronę wyjścia, spojrzałem jeszcze w lustro. Stanąłem prosto, poprawiłem zwis męski. Prezentowałem się lepiej niż dobrze.

Wyszedłem do wiatrołapu i już miałem zamknąć drzwi, kiedy zadzwonił mi telefon. Dzwonek oznajmiał mi dość wyraźnie, iż to moja żona się dobija.

— No część. Wychodzisz już? — jakoś w tym momencie to ironicznie zabrzmiało. Wyczucie czasu idealne.

— Ta, zaraz lecę. Zwarty i gotowy. Przycięłaś mnie w drzwiach. — odparłem wesoło do telefonu i sięgnąłem do koszyczka na komodzie po kluczyki. Wyszedłem na zadaszoną werandę, przytrzymałem prawym ramieniem telefon przy uchu i zamknąłem drzwi.

— To leć. Powodzenia i daj znać, jak już będziesz po rozmowie. — usłyszałem z lekką nutką zatroskania w głosie żony.

— Zadzwonię. Pa.

— Pa.

Rozłączyłem komórkę, schowałem do kieszeni i ruszyłem w stronę garażu. Klapa się podniosła i ukazał się samochód. Moja ulubiona Dacia Duster. Samochód akuratny do moich potrzeb. Może kiedyś rozejrzę się za innym, może pick-upem typu Toyota Tacoma czerwona.

Szybka akcja- brama, wyjazd, garaż, brama i w drogę.

Odnośnik do komentarza

Nawet nie zwróciłem uwagi, ile czasu spędziłem w podróży. Nie bardzo mnie to interesowało. Byłem na miejscu zgodnie z planem. Podchodząc do budynku, w którym miałem mieć spotkanie, przejrzałem się na szybko w szybie samochodu zaparkowanego. Krawat lekko przekrzywiony poszedł do poprawy. Poza tym wszystko było dobrze.

Pewnym krokiem wszedłem przez drzwi i skierowałem się na lewo. Tam znajdowała się recepcja. Za długim, drewnianym blatem siedziała blond pani. Od razu po moim wejściu podniosła wzrok wprost na mnie. Podszedłem do lady:

— Dzień dobry. Maciej Mak, byłem umówiony na 14 w sprawie pracy. — lekko się uśmiechnąłem do naburmuszonej pani i spojrzałem na zegarek ścienny, który w tym momencie wskazywał 13:53.

— Oczywiście, proszę sobie usiąść i poczekać, zaraz ktoś zejdzie do pana. — tym samym pani wskazała mi prawą ręką miejsce w głębi pomieszczenia.

Podziękowałem i podreptałem parę kroków w stronę siedziska. Nie rozsiadłem się na nim jakoś długo, ale było średnio wygodne.

Dwie minuty po umówionym czasie ze schodów za recepcją zeszła inna blond pani, podeszła do mnie, przedstawiła się, podała mi swoją wizytówkę i zaprosiła na górę, na rozmowę.

Odnośnik do komentarza

Całe półgodziny później miałem przyjemność być z powrotem na dole. Po rozmowie zostałem odprowadzony do recepcji, gdzie podzelowaliśmy sobie za pogawędkę, pożegnaliśmy. Pani blond nr. 2 wróciła na górę. Sam się udałem w stronę drzwi i powiedziałem „Do widzenia” Pani Blond nr. 1.

Jak miło było być znowu na powietrzu. Odetchnąć, poluźnić krawat. Odstawiłem teczkę na ziemię, wyjąłem z niej papierosy i zapalniczkę. Wziąłem jednego do ust i zapaliłem. Lewą ręką sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni marynarki i moim oczom ukazał się telefon. Odblokowałem go i nacisnąłem pozycję z numerem żony. Po kilku sygnałach odebrała.

— Już po jestem. Dzwonię, jak chciałaś. — powiedziałem spokojnym, wesołym głosem wypuszczając dym z ust.

— I jak? Będzie coś z tego? Jak wrażenia?

— Takie sobie. Raczej nie dane mi będzie być menedżerem Realu. — prawym placem wskazującym strzepałem popiół z fajka i podniosłem go do ust.

— Szkoda. Byś się pewnie sprawdził. A co było nie tak? Bo tu moje koleżanki bardzo ci kibicowały i trzymały kciuki. — w tym momencie było czuć lekką nutkę rozczarowania.

— Podziękuj ode mnie. Oj, tam. Mniejsza o to, nie pali się. Pogadamy później, to ci wszystko opowiem. Teraz ruszam w drogę powrotną. Spotkamy się w domu. — nigdy nie lubiłem rozmawiać przez telefon i moja Magda o tym dobrze wiedziała, więc nie nalegała na dalsza konwersację.

Pożegnaliśmy się jednocześnie wypowiedzianym „Pa”. Pociągnąłem jeszcze dwa buchy papierosa i podszedłem do śmietnika wywalić resztkę.

Odnośnik do komentarza

Przebrany w domową zbroję zwaną dresem, zacząłem sobie odgrzewać obiad. Na dziś zaplanowane były ziemniaczki odsmażane i jajko sadzone. Żarło się robiło, a ja bezmyślnie wyglądałem przez okno kuchenne. Po chwili zobaczyłem znany mi kształt i kolor samochodu. Niebieski Opel Corsa podjechał pod bramę.

Po dwóch minutach moim paniom udało się dobić do drzwi wejściowych. Przywitałem je serdecznie, wziąłem dwie torby z zakupami od żony i wróciłem do kuchni pichcić.

Po raz kolejny zamieszałem ziemniaki na patelni, gdy usłyszałem za sobą małe westchnięcie i zachęcenie:

— No opowiadaj, jak tam było.

— Dobrze. Nic ciekawego. Rozmowę miała ze mną pani, taka cycata blondyna. Podobna do tej polskiej gwiazdy filmowej, — to było stwierdzenie mocno ironiczne oczywiście, a Magda złapała mój to wypowiedzi szybko — nie pamiętam nazwiska. Ta, co ją ostatnio złapali za jazdę po pijaku i zakrywali oczy. — zawsze mnie to śmieszyło, tym razem było nie inaczej.

— Liszowska. — usłyszałem w odpowiedzi.

— O! Właśnie. Podobna bardzo do niej. Też włosy kręcone, takie blond. Rozpierdak w dekolcie prawie do pępka. Jak później siedziała i się opierała rękami o blat, to jej cycki mało się nie wylały na ten stół. — tu już mocno się śmiałem, cała ta sytuacja mnie bardzo bawiła.

Magdę już trochę mniej.

— Zaglądałeś jej tam mocno? — widelcem wzięła sobie ziemniaczka z patelni i zjadła.

— Mocno nie, ale nie spojrzeć nie było opcji. — ledwo udało mi się z rozbawienia ciągłego to wypowiedzieć — Brzydka zasadniczo nie było, ale zdecydowanie nie mój typ.

— A poza jej cyckami?

— Ee, to nie wiem. Dekolt to wszystko, co zapamiętałem. — tu już mocno parsknąłem śmiechem i uchyliłem się w ostatniej nanosekundzie przed dostaniem w ramię ścierką trzymaną w lewym ręku Magdy.

— No mów. I czemu mówiłeś, że niedane będzie ci tam pracować?

— Chcieli mnie na pół etatu, ale tylko na popołudnia. Mógłbym tam robić od 16 do 20 albo od 17 do 21, albo od 18 do 22. Bez sensu. Podziękowałem ładnie i powiedziałem, że nie jestem zainteresowany. Na kasie mi nie zależy, więc znajdzie się coś innego. Do poniedziałku poczekam, może z innych się odezwą. Jutro jeszcze w dzień sobie spojrzę na oferty. — dalej nie było już co się rozwodzić nad tym tematem. Zrzuciłem żarcie na talerz, zabrałem szklankę z sokiem i poszliśmy razem do stołu między salonem a kuchnią.

Odnośnik do komentarza

Wieczorem udało mi się dosyć gładko uśpić córkę, tym razem obeszło się bez czytania. Była zmęczona dniem w szkole. Cicho opuściłem jej pokój, przymknąłem trochę drzwi. Przeszedłem przez korytarzyk i zajrzałem do sypialni. Magda leżała i czytała książkę. Podszedłem do niej i się położyłem blisko.

— Co chcesz? Co się przymilasz? — usłyszałem zaczepne dwa pytania.

— Ja? Nic. Tak się położyłem na chwilę.

— Na chwilę tylko? — zapytała ona, nie odrywając wzroku z książki, lewą rękę położyła mi na głowie i pomału głaskała po włosach.

— Aha. Chciałem dziś jeszcze obejrzeć serial.

— Co oglądasz?

Od tego głaskania było całkiem przyjemnie i nie bardzo mi się chciało teraz podnosić. Oczy zamknięte u mnie były.

— „Gra o tron”. Jestem mocno w plecy z oglądaniem, czas nadrobić. Obejrzę ze dwa odcinki i się położę. — odparłem.

Miałem się już podnosić, żeby wyjść z pokoju i udać na dół do komputera, gdy przy framudze zatrzymała mnie kwestia wypowiedziana ustami żony:

— Ty, a może byś tak zrobił jakiś kurs trenerski i zaczepił się później w jakiejś drużynie piłkarskiej? Futbol lubisz, Football Menedżer to twój żywioł. Nawet jakieś dzieciaki szkolić. — trochę podniecenia w głosie wymyśleniem tego pomysłu było słychać.

Trochę mnie przytkała taka myśl i te słowa, które padły. Na ten dzień miałem już dość myślenia i zastanawiania się. Odrzekłem:

— NO FAKING WAY! Dzieciaków nie cierpię, użerać się z nimi nie zamierzam. Ze starszymi to samo. Ja jako trener? Bez żartów! Pozabijałbym ich wszystkich. To samo z piłkarzami. To debile, półgłówki. Jakby nie robili tego, co ja chcę, to by była jakaś sieczka. Wolę kazać tym na monitorze biegać. — skwitowałem raczej dobitnie, po czym dodałem na łagodzącym tonem — Dobra, śpij już i nie wymyślaj. Dobranoc.

— Dobranoc. Nie siedź długo.

— Ok. — rzuciłem zgodnie z zamierzeniem, będąc przy schodach.

Odnośnik do komentarza

Kolejnego dnia znowu nie mogłem długo spać. Z postanowienia wieczornego wszystko wyszło- obejrzałem dwa epizody i się grzecznie położyłem.

Dziś nawet nie zdążyłem otworzyć oczu, ale i tak wiedziałem, że jest wcześnie. Do mych uszu dobiegały dźwięki szykowania się Magdy i Wiki.

Przetarłem oczy, rozciągnąłem się i zszedłem po schodach. Obie były już prawie gotowe do opuszczenia domu. Zobaczyły mnie i się przywitaliśmy. Dałem buziaka jednej i drugiej, po czym usłyszałem zamykane drzwi. Podszedłem do blatu i nalałem sobie wody do szklanki. Po paru ziewnięciach znalazłem w końcu zapalniczkę, która jakimś dziwnym trafem była koło telewizora. Papieros w ręku już był. Normalny człowiek dodałby do tego kawę. Ale nie ja. Nie cierpię kawy i wszystkiego, co kawowe. No, może oprócz tiramisu.

Siedząc w fotelu na tarasie, układałem plan na dziś: śniadanie później, w napięciu czekając na telefon ze strony firm, którym wysłałem CV, będę grał w grę. Najpierw na spokojnie kilka spotkań w FMa, później Wiedźmin 2. Na 14:35 muszę jechać do szkoły po córę.

Nic skomplikowanego i ekscytującego.

 

Moje podboje ligi Szkockiej zostały przerwane przez dźwięk telefonu. Wyświetlone "Nieznany numer". Odebrałem.

Po 5 minutach rozmowy odłożyłem swoją Xperię na biurko. W świat wirtualnej rozgrywki mogłem wpłynąć ponownie. Najpierw jednak wyjdę na taras, zajaram, zadzwonię do Magdy, podzielę się z nią nowinami.

Wstałem z fotela i przeszedłem się. Odpaliłem, zaciągnąłem się i wystukałem numer. Po trzech sygnałach odebrała.

— Cześć. Dzwonię do ciebie, bo nie mogę rozmawiać... — rzuciłem jedno z moich ulubionych powitań, które nigdy nie przestanie mnie śmieszyć.

— Hej. A co to się stało, że do mnie dzwonisz o tej godzinie? — zaskoczenie słyszalne w głosie Magdy.

— A tak sobie, nudziło mi się.

— Taa, jasne.

— Mówiąc poważnie, to dzwonili przed chwilą do mnie z Reckitt Benckiser. Stanowisko kierownik. Po trzech zdaniach od razu zapytałem: "Drugie zmiany?". Panie odpowiedziała, że tak, więc grzecznie powiedziałem, że dziękuję. Chciał i tak się umówić na rozmowę, ale to tylko strata czasu moja i jej. Nie jestem zainteresowany.

— Aha, dobrze. Skoro uważasz, że tak będzie lepiej.

— Dokładnie tak. Mała i ty jesteście dla mnie ważniejsze. Chciałbym też robić coś, z czego będę miał chociaż trochę radochy i pożytku. Kasy i tak mamy, więc nie idę w celach zarobkowych. — mogło to brzmieć to, jak jakieś wymysły, ale było czystą prawdą, o której oboje z M wiedzieliśmy.

— Rozumiem. Słuchaj Maciuś, muszę kończyć.

— Ok. No to pa. — rzuciłem rzeczowo.

— Pa.

Kiepa wrzuciłem do słoika. Wróciłem do gabinetu dalej harcować w Szkocji.

 

Godziny wolnego nie było bez telefonu. Następny w kolejce był mój kumpel Grzesiek vel Koza. Krótka gadka sprowadziła się do zapowiedzianej jego wizyty w niedzielę. I dobrze, dawno się nie widzieliśmy, będzie o czym gadać.

Zwróciłem się na powrót do monitora. Prawą ręką wziąłem myszkę, lewym wskazującym palcem nacisnąłem spację na klawiaturze. FM ruszył dalej. Przed moją ekipą Hibs mecz derbowy z Hearts.

Odnośnik do komentarza

Niedziela, godzina 12:49, siedzimy sobie we trójkę z przodu na werandzie. Jest ciepło, przyjemnie. Niby jakiś tam wiaterek powiewa, ale nie przeszkadza. Ja zaległem na swoim fotelu, Magda obok pije kawkę i przegląda gazetę. Mała na drugim końcu werandy coś bazgrze.

Cisza spokój. Normalnie w uszach gra „Radio Leniwa Niedziela”. Mamy swoje małe zajęcia, a jednocześnie czekamy na gościa. Grzesiek miał pojawić się koło 13.

Ciszę przerwał nagle dzwonek mojego telefonu. Napis na ekranie zapowiedział tego oczekiwanego. Przesunąłem kciukiem po ekranie w prawo, przyłożyłem aparat do ucha.

— No siema. Gdzie jesteś? — posłałem w eter.

— Kręcę właśnie koło was gdzieś. Trochę się pogubiłem. Na Dworcowej jestem na rondzie. I nie pamiętam czy mam jechać dalej, czy w prawo. — jak zwykle wesoły głos mojego rozmówcy.

— Przejedź Dworcową jakieś 500 metrów jeszcze. Później będą smoleńskie i odbijasz w prawo uliczką. A później do końca i w prawo. Inaczej się nie da. To będzie ten ostatni dom po prawej. — myślę, że wystarczająco dokładnie podałem namiary.

— Spoko, zaraz będę. I dobrze, że to ostatni dom po prawej, a nie po lewej. — rzucił żarcik i się zaśmiał na głos. Po części miał rację, film o tym tytule jest dobry, ale opowieść zła. — Czekajcie, za 5 minut jestem.

— Jasne, czekamy już. — odpowiedziałem zgodnie z prawdą i rozłączyłem się.

Pozostało wypatrywanie tego nygusa, co przed chwilą dzwonił. Magda wstała, odłożyła gazetę i wyniosła kubek do kuchni.

Minęły może trzy minuty, jak na horyzoncie zamajaczył srebrny krążownik szos. Podjechał pod naszą bramę i zatrzymał się wzdłuż płotu.

Z czeluści pojazdu wyszedł wysoki, chudy blond jegomość. Na ślipiach miał okulary przeciwsłoneczne, na nogach dżinsy, wyżej koszulę z podwiniętymi rękawami. I do tego mocno opalony.

Wstałem z werandy, wyciągnąłem rękę do góry w geście powitania i podszedłem do furtki. Otworzył ją Grzesiek i wszedł na działkę. Od razu sobie uścisnęliśmy dłonie.

— Siemasz staruchu! Co słychać? ­ — rzekłem serdecznie i z dużym uśmiechem na swojej gębie.

— Czołem. Jakoś leci. Lepiej opowiadaj, co u was. Widzę, że chata stoi. Szybko poszło, co?! Kurde, jak ostatnio tu byłem, to rosły same chaszcze i piach się sypał. Ładnie to zrobiliście. — przystanął, poklepał mnie po plecach i wzrokiem powiódł po całej działce i domku.

Ja popatrzyłem na moje i zony dzieło także z uznaniem.

— Ano się zmieniło przez te dwa lata, które minęły od twojej ostatniej wizyty tu.

— A jak się wam żyje? Gdzie Magda i Wiki?

— Jakoś tak się żyje spokojnie na tej wsi. W środku są. Chodź, właź. Pokażę ci naszą chatkę. — ręką wskazałem wejście i tym samym gestem zaprosiłem do środka. — Chcesz coś do picia najpierw?

— Jasne. Trochę mnie zgrzało w samochodzie. — gość zdjął okularki i przekroczył próg domu.

— Tu, na lewo ­ — wskazałem dłonią — jest kuchnia. Trzeba przejść przez salon.

Weszliśmy obaj, Magda akurat w kuchni coś szykowała. Przywitali się serdecznie. W końcu kiedyś byliśmy bardzo bliskimi przyjaciółmi, później i my byliśmy zajęci i kolega też.

— Żeś się opalił, ale tak to nic się nie zmieniłeś. — powiedziała ona i odwróciła się w stronę szafki, sięgnęła po szklanki. — Co chcesz do picia?

— A co macie?

— Woda, sok pomarańczowy, jabłkowy i brzoskwinia z maliną, cola, herbata, kawa. — wymieniłem wszystko, co znajdowało się w spiżarence.

— Sok brzoskwiniowy poproszę.

Nalałem cztery szklanki soku, podałem Magdzie i Grześkowi. Sam zabrałem swoją (tak, żeby dla Wiki też było) i poszliśmy na pokazywanie domku.

Córka w tym czasie była gdzieś schowana. Podejrzewaliśmy, iż ukryła się w swoim pokoju.

Odnośnik do komentarza

Najpierw zaszliśmy do pokoju zwanego „gabinetem”, który obecnie pełnił funkcję mojej bawialni. Naprzeciwko znajdowała się łazienka mała. Centralnie na wprost wejścia były schody na piętro. Na półpiętrze schodków zakręciliśmy w prawo i byliśmy na górze.

Pełen dumy z naszego gniazdka rzekłem:

— Tu, po lewej jest nasza sypialnia. — otworzyłem drzwi i zaprezentowałem pomieszczenie. Kolega zajrzał, oblookał wszystko i się uśmiechnął. Spojrzał na nas obojga i wypowiedział swoje spostrzeżenia:

— Super, fajnie wam wyszła całość.

— Dzięki. Dobrze nam tu. — całkowita prawda z mych ust. — Między pokojami jest kibelek, żeby nie trzeba było latać na dół. A za tymi drewnianymi wrotami jest królestwo małej. — podeszliśmy do tychże drzwi i pozwoliłem sobie zapukać. Zapytałem grzecznie czy możemy wejść, usłyszałem potwierdzenie.

Pokój Wiki miał swoje 16 metrów kwadratowych, które starczą jej nadto. Mała się trochę zawstydziła, ale grzecznie przywitała z gościem.

— Pooglądali, napili się, to może teraz pójdziemy sobie na taras? — rzuciłem w stronę Grześka. — Pogadamy, później coś zjemy. W planie miałem grilla, więc zaraz pomożesz mi go wystawić i odpalić.

— Jasne, chodźmy.

Zeszliśmy na dół i przeszliśmy przez salon w drodze na ogród. We dwóch wyszliśmy, a Magda udała się do kuchni naszykować marynatę na kurczaka.

 

Zasiedliśmy w cieniu zadaszenia tarasowego, ja pociągnąłem łyk picia i wyjąłem fajka. Odpaliłem.

— A ty dalej palisz to dziadostwo? — usłyszałem.

Puściłem pierwszego dymka w powietrze i dopowiedziałem:

— Ano. Na coś trzeba umrzeć. Gdzie żeś się tak opalił? — szybko zmieniłem temat. — Jakiś wyjazd ostatnio?

— Ta, na wakacje po części. — odstawił szklankę i się rozejrzał po terenie. — Trochę odpoczywałem, trochę pracowałem. Wysłali mnie z redakcji na Kostarykę.

— Uu, daleko, egzotyka. — byłem lekko zdziwiony miejscem wyprawy.

— Ano daleko. Taki rekonesans przed Mistrzostwami Świata. Tamta ekipa się zakwalifikowała, to i trzeba było zrobić reportaż. Szczęśliwie padło na mnie.

— Fajnie. Na MŚ też się wybierasz? — tego byłem ciekaw.

— Niestety nie. Kto inny jedzie. — ponownie sięgnął po szklankę z sokiem i się napił. Ja zgasiłem peta i mogliśmy kontynuować konwersację.

— Nadal pracujesz w „Przeglądzie”?

— Nie, od ponad roku „Sport”. A ty? Obijasz się, czy jakoś dorabiasz do przyszłej emerytury, której nie będziesz miał? — żarcik zacny wypowiedziany przez bardzo uśmiechnięte usta.

Dla mnie proste pytanie, na chwilę obecną nic nie robię, jak wiadomo. I tak naprawdę, nie będę musiał już nigdy pracować. Ale ja taki nie jestem, jakieś zajęcie muszę mieć.

— Nie obijam się, mam co robić. Natomiast jestem w trakcie szukania jakiegoś zajęcia, które spełni moje jakieś tam oczekiwania. Nic szczególnego. Żebym miał frajdę. Jak sam wiesz- na kasie mi nie zależy. Z tych kilkunastu baniek wygranej zdołaliśmy wydać dwie. Część poszła na dom i działkę, reszta kwoty na różne rzeczy charytatywne. A to Magda rzuciła coś na schronisko dla piesków, na dom dziecka i tak dalej. — zacząłem małą przyjacielską wyliczankę.

Na chwilę się oderwałem i poszedłem do kuchni pomóc żonie.

 

— Dobra, już. Możemy wrócić do rozmowy. Na czym skończyliśmy? — niestety zgubiłem wątek po wyjściu. Zasiadłem na miejscu i spojrzałem na Grześka.

— Na twojej pracy. — z szybką pomocą przyszedł mi kolega od razu.

— A, no tak. Byłem na kilku rozmowach, ale nudy. Szukam dalej. — wycedziłem.

Mój rozmówca pokiwał głową i przytaknął, ale jakieś zamyślenie pojawiło się na jego twarzy. Ja kontynuowałem:

— Wiem, że może i jestem wybredny, ale chcę robić coś dla mnie dobrego albo pożytecznego dla innych.

— No kumam. Większość ludzi by tak chciało, mało kto może sobie na to pozwolić. — tekst mocno filozoficzny zawisł w powietrzu. Trzeba było szybko i mocno go ściąć:

— E, każdy robi, co mu leży. Niech zmieniają. Chrzanić ich, ja dążę do swojego. Koniec tych smętów, pogadajmy o bzdurach. — zaśmialiśmy się razem i podnieśliśmy z przyczółku. Kości muszą być rozprostowane.

— Tu mają zamiar coś budować kiedyś? — Koza wskazał palcem teren z lewej strony działki i przed bramą.

— Nie. Jesteśmy ostatni. Z lewej mańki są łąki i nieużytki. Nie ma opcji na budowę, teren nie budowlany. Z przodu jest trochę drzew, jakieś jeziorko bez nazwy i dalej pola. Też nic nie zbudują. Miejscówka fajna, spokojna. — moi celem nie było zachwalanie miejsca, tylko czysta informacja. Trochę czasu spędziliśmy na szukaniu dogodnego położenia działki.

— Widzę właśnie. Zajebiście tu jest.

— Aha. Dobra, chodź, pomożesz mi przy tym grillu. Wyciągnę go z garażu i jedziemy z koksem. — poszliśmy razem za dom. Lekki powiew wiaterku był dziś na plus- pomoże nam rozdmuchać żar.

Odnośnik do komentarza

Wyżerka udała się mocno. Pojedliśmy i kurczaka i burgery. Do tego ogóreczki, pomidorki, cebulka. Ja z Magdą wypiliśmy po Guinnessie. Przyjaciel tym razem nie kosztował czarnego magicznego płynu- bawił się dziś w Optimusa Prime- był samochodem. Zdecydowanie przełożyliśmy degustację na inny termin- bez pojazdów.

Siedzieliśmy we czwórkę i rozkoszowaliśmy się błogą chwilą i nic nierobieniem. Gadka szła płynnie od jednego tematu do drugiego. Wspominaliśmy stare czasy, czasy szkolne i późniejsze. Magda nie słysząc naszych wcześniejszych pogawędek, wskoczyła na inny temat:

— Opalenizna z zagranicy?

— Tak, mówiłem wcześniej Maćkowi. Byłem na Kostaryce. Służbowo rzecz jasna.

— Fajnie. Może my kiedyś się wybierzemy gdzieś dalej. — w tym właśnie momencie popatrzyła znacząco na mnie.

Podniosłem ręce w akcie poddania się i dodałem:

— Pojedziemy, pojedziemy. Przyrzekam.

Zaśmialiśmy się we trójkę i odetchnęliśmy. Chwilową cisze przerwał gość:

— Jak mnie kierowałeś, to powiedziałeś, żebym skręcił koło smoleńskich. Co to?

W tym momencie akurat chciałem się napić, więc trochę mi się prychnęło wprost do szklanki. Dobrze, że nie miałem płynu w ustach. Odstawiłem ją i:

— Jest tam zagajniczek brzóz. Tak mówimy na to. Taki pomnik dla TEJ brzozy.

— A, ok., kumam. Skojarzenie dobre.

Tę wymianę zdań przerwała nam Wiki, która już zdaje się, przetrawiła obiad i była gotowa do zabawy:

— Tato — zaczęła przeciągle — pójdziemy pograć w piłkę?

— Tak, daj mi 10 minut i idziemy grać. — nie bardzo chyba jej się spodobała to odpowiedź, bo minę miała daleko od zadowolonej. — Zapalę i lecimy.

 

Po kilkunastu minutach podniosłem się. Mała miał już piłkę i była gotowa do kopania. Grzesiek dołączył do nas. Magda w tym czasie zabrała parę rzeczy z tarasu i zaniosła do kuchni.

Podczas grania prowadziliśmy przyjacielską gadkę dalej. Skakaliśmy z tematu na temat.

— Na mecze chodzicie nadal? — nawiązał kolega do czynności obecnie wykonywanej.

— Jak jest czas, to tak. Ostatnio jak byliśmy, to zawinęliśmy się jeszcze przed pierwsza połową. — z uśmiechem zwróciłem się w stronę córki, ta mnie spiorunowała wzrokiem. — Było to tak pasjonujące widowisko, że Wiki zasnęła. A że pogoda była taka sobie, to poszliśmy.

— Aa, rozumiem. Takie uroki niższych lig. Ja to już dawno nic nie widziałem na żywo. Nie ma kiedy. — kopnął lekko piłkę w stronę mojej młodej, następnie spojrzał na swój zegarek.

— Z drugiej strony- na dobre i na złe trzeba być ze swoją ekipa, nie? — wyświechtany na maxa tekst padł z moich ust.

— Jest tu u was sympatycznie, będę musiał częściej wpadać do tego Janówka. Zaraz będę się zbierał. Nie chcem, ale muszem. Mam nadzieję, że na trasie nie będzie teraz ruchu za dużego. — rzucił Grzesiek, otrzepał ręce o spodnie.

Razem zeszliśmy z areny bojów piłkarskich na taras. Wiktoria napiła się łyk picia i poleciała do salonu rozłożyć się na kanapie.

— Dzięki za miły dzień i żarcie. Tak dobrze to już dawno nie jadłem. — usłyszałem miłe słowa ze strony gościa dzisiejszego. — Mam nadzieję, że jakoś niedługo się znowu zobaczymy.

— Dobrze by było. Tym razem dwuletnie przerwa nie wchodzi w grę. Wpadaj do nas. Daleko nie masz. Półgodziny furą i jesteś u nas.

— Wiem, wiem. Pewnie do sierpnia będę zawalony robotą. Skończą się Mistrzostwa, to będzie czas na odpoczynek i spotkania dłuższe. Macie jak w banku moje ponowne wizyty.

Magda odłożyła na kuchenny blat ścierkę, zakręciła kran. Odwróciła się w naszą stronę:

— Trzymamy cię za słowo, nie Maciek?

— No raczej.

Koza najpierw wyszedł do łazienki się umyć, później odprowadziliśmy go do samochodu. Pożegnaliśmy się serdecznie i umówiliśmy się na szybkie telefony.

Po jego odjeździe zawinęliśmy się z lubą na pięcie w kierunku domu. Trzeba było posprzątać po obiedzie i odstawić grilla.

Odnośnik do komentarza

Czyli obejmiesz pan klub z okręgówki, albo z jakiejś niskiej ligi obok Twojej wioski, albo nawet z niej. Do sedna, do sedna... :D

Zobaczysz. Zagadka od razu podana przestaje być ciekawa. :)

Bardziej chcę się skierować w stronę opowiadania niż rzucania wyników.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...