Skocz do zawartości

Rekomendowane odpowiedzi

Tego dnia na Stadionie Wojska Polskiego było czuć wyraźne podniecenie. Ludzie z szalikami na szyjach szli środkiem ulicy Łazienkowskiej, co i rusz głośno intonując kolejne przyśpiewki na cześć ukochanego klubu. Wszystko to odbywało się przy akompaniamencie szwadronu policji, który obstawiał chodniki po obydwu stronach drogi prowadzącej do stadionu. Dostojni Panowie na koniach mieli poważne miny, zupełnie jakby nie zważając na podniosłą atmosferę wśród tłumu.

Na godzinę przed meczem o awans Legii do Ligi Mistrzów klimat był iście piekielny; wśród tysięcy kibiców w kolejce przed wejściem na stadion czuć było zniecierpliwienie podsycone alkoholem buzującym we krwi, a do tego gorący sierpniowy wieczór dawał się mocno we znaki. Rozmowy w Sports Barze ‘Łazienkowska 3’ przybierały na intensywności, choć przekrój tematów poruszanych przez Legionistów można by streścić do tęsknoty za Ligą Mistrzów, formy drużyny i utyskiwaniem w kierunku właścicieli, którzy znowu spartaczyli letnie okienko transferowe.

– Ja pierdolę, żesz kurwa! Kucharczyk w pierwszym?! Pojebało go do końca!

Ton głosu mężczyzny wyrażał złość połączoną z bezradnością; wyraźnie zmęczona twarz starca zdawała się pamiętać wszystkie złe chwile tego miejsca. Czy naprawdę był gotów, aby raz jeszcze stawić czoła ewentualnemu niepowodzeniu?

– Zbyszek, spokojnie… Kuchy gra najlepiej wtedy, gdy nikt się tego po nim nie spodziewa. Pamiętasz jak w meczu z…
– Chuja tam! On jest drewniany, rozumiesz? D r e w n i a n y ! Gdybym go postawił na MOJEJ działce przy MOICH świerkach, to nawet Ty – nawet TY! – nie znalazłbyś różnicy. Jebane drewno! – starszy mężczyzna nerwowo przeczesał drżącą ręką resztki włosów z głowy, po czym wstał od stolika, przepychając się obok swojego kompana w stronę wyjścia z baru.
– Zobaczysz, sam zobaczysz, że jeszcze wspomnisz moje słowa – rzucił na odchodne. – Idę zapalić, zaraz wracam.

Natychmiast po otwarciu drzwi baru uderzyła go fala gorąca. W środku była działająca bez zarzutu klimatyzacja, lecz wobec zakazu palenia nie miał wyjścia, i musiał stawić czoła upałowi. Fakt, że przez chwilę przeszło mu przez myśl, żeby zapalić w łazience pubu, ale ostatecznie się powstrzymał.

Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął zmiętą paczkę papierosów, lekko nią potrząsając w poszukiwaniu ostatniej fajki. Wsunął papierosa niedbale do ust, zapalił płomień zapalniczki po czym mocno się zaciągnął.

Na Legię chodził jego nieżyjący już ojciec, a teraz chodzi on. Miłością do klubu zaraził swojego własnego syna, a później wnuka. Rodzinna tradycja, pomyślał. Serce mocniej mu zabiło na myśl o własnym synu, któremu przekazał swoją największą pasję od najmłodszych lat. Młody chłonął atmosferę starego jeszcze stadionu, co zdecydowanie nie podobało się jego matce. Mężczyzna często słyszał, że jeśli ich jedyny syn wpasuje się w nieodpowiednie towarzystwo, to jedynym winnym będzie właśnie ojciec, który popychał Młodego w kierunku cieszącego się niezbyt dobrą opinią środowiska kibolskiego. W bloku, w którym mieszkali, nie raz dało się słyszeć historie o młodych chłopakach, którzy w imię bezkrytycznego uczucia do Legii pakowali się w tarapaty, by później już na dobre zejść na złą drogę. Choć nic takiego się nie stało w przypadku ich syna, to mężczyzna poczuł lekkie ukłucie wewnątrz na myśl o swoim potomku.

– Jak to jest, że nigdy go nie ma, kiedy go potrzebuję… - mruknął sam do siebie, mimowolnie wypuszczając dym z płuc.

W tym wszystkim ledwie słyszalny był dla niego głos spikera, który przebijając się z korony stadionu zapowiadał wyczekiwany przez wszystkich początek spotkania. Spotkania, które już na stałe miało przejść do annałów historii warszawskiego klubu.

Odnośnik do komentarza

@MaKK, tak sobie myślę, że ten tytuł po prostu doskonale oddaje sytuację, w której się znalazłem. A inspiracja tytułowa oczywiście z serialu.

 

***

 

– Długo będzie trwał jeszcze ten festyn? Łeb mi już pęka.

– To nie jest festyn, mówiłem Ci już – starszy z dwóch mężczyzn siedzących przy barze przewrócił oczami, po czym dorzucił: To muzyczna impreza Hip-Hopowa.

– Według mnie, to gówno grające z głośników nie można nazwać muzyką – odpowiedział drugi z mężczyzn.

Bar, w którym przesiadywali od późnych godzin popołudniowych, zdawał się żyć swoim własnym rytmem. Kilka stolików było okupowanych przez przyjezdnych z ostatnich dni – ubrani w młodzieżowe ciuchy, buty z wielkimi jęzorami i modne full capy na głowach –, którzy zbierali siły na nadchodzące dni imprezy. W rogu sali znajdował się stół bilardowy, przy którym kilku osiłków toczyło rozgrywkę o wbicie ósemki do łuzy.

Jarko – zwrócił się do młodszego kolegi Karel. – Musisz zrozumieć wreszcie, że Ty jesteś w klubie sam jeden, a ich jest kilku. Nie spodziewaj się, że nagle Ty, Pan Polak, przyszedłeś do klubu i będziesz się panoszył. Nikt Ci na to nie pozwoli – dodał.

Karel Podhajsky był przeszło czterdziestolatkiem, miał potargane, lekko siwe włosy i niedbały zarost. Jego chuderlawa postura w połączeniu z nieco za dużymi ciuchami mogły sprawiać mylne wrażenie; z racji tego, że wciąż był aktywny sportowo, miał dobrze rozwiniętą masę mięśniową i sporą dawkę wigoru w sobie.

– Jest u nas takie powiedzenie – kontynuował – „Mluviti stříbro, mlčeti zlato”, co na Twoje oznacza…
– Tak, wiem. „Mowa jest srebrem, milczenie złotem”. U nas też się tak mówi, tylko nikt się tym nie przejmuje – odparł szczerząc się Jarek.

Jarek, nazywany przez Karela – ale również przez innych Czechów – Jarko, był blondynem średniego wzrostu. Był znacznie młodszy od Karela, miał szczupłą sylwetkę i charakterystyczny, lekko skrzywiony nos, który ostał się jako pamiątka z lat młodzieńczych.

Mężczyźni spojrzeli po sobie badając się wzrokiem.

– Proszę Cię jedynie o to, żebyś nie był takim skurwielem. Albo żebyś nie dał im poznać, jakim skurwielem jesteś – odezwał się Karel, klepiąc swojego przełożonego przyjacielsko po ramieniu.

Tuż nad barem wisiał niewielki – choć nowej generacji – telewizor LCD.

– Szefie, mógłbyś dać głośniej? To już czas – zwrócił się do barmana Jarek.

Barman spojrzał kontrolnie na zegarek, po czym leniwie sięgnął po pilota zwiększając regulator głośności.

– „Ze stadionu przy ulicy Łazienkowskiej 3 witają Państwa: Dariusz Szpakowski i…”

Odnośnik do komentarza

Hradec Kralove.

Miejscowość licząca sobie około 100.000 mieszkańców, leżąca w północnej części Czech, u zbiegu rzek Orlicy i Łaby.

Hradec Kralove.

Klub piłkarski założony w 1905 roku, występujący w drugiej lidze Czeskiej, 1 – krotny mistrz Czechosłowacji, a także 1 – krotny zdobywca Pucharu Czech.

Hradec Kralove, to gówno, w które wdepnąłem, i którego smród miał się za mną ciągnąć przez najbliższy rok.
Jeśliby zrobić wśród moich znajomych ankietę, z czym kojarzy im się nazwa Hradec Kralove, to połowa popukałaby się w głowę, inni oddali pustą kartkę, a na końcu ktoś skojarzyłby nazwę miasta z imprezą „Hip-Hop Kemp”, największym tego typu wydarzeniem w Europie.
Nikt, ale to kompletnie nikt nie wpadłby na to, że to klub piłkarski.

Zresztą, umówmy się... Klub piłkarski, który w nazwie ma słowo LOVE?

To nie może się udać.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...