Skocz do zawartości

Kącik kulinarny


Gość MikeMitnick

Rekomendowane odpowiedzi

W sklepach praktycznie nie ma stuprocentowo zdrowej żywności, wszystko w jakimś stopni ma w sobie chemie i tego nie da sie przeskoczyć.

Jeśli chcielibyśmy osiągnąć efekt zdrowej żywności, to każdy z nas powinien sam ją wytwarzać, co i tak nie da pewności, że taka by była. Jak widać wielkiej alternatywy nie ma, nawet czytając etykiety (które nie zawsze są uczciwe) nie unikniemy chemii, ale zawsze to lepsze niż całkowite faszerowanie sie tym co popadnie.

Odnośnik do komentarza

Przecież pisałem to wcześniej :> Całkowicie wyeliminować się nie da, ale jeśli mam możliwość zastąpienia czystej chemii czymś co zawiera tego ujostwa minimalną ilość to tak zrobie, ale każdy ma przecież swój rozum i postąpi jak uważa najlepiej :)

 

 

O tym wszystkim można pisać bez końca...

 

Kiedyś w produktach można było się obawiać pleśni i jadu kiełbasianego. Teraz to jest cała armia E. Masa tych środków została zakazana, ale lista dopuszczalnych w handlu trucizn jest nieskończenie długa :|

Teraz w sklepie nie trzeba iść na dział ze środkami czystość, bo na półkach sklepowych to już prawie sama chemia :/ W chlebie, dżemach, jogurtach, napojach, sałatkach, słodyczach czy serach...

Polepszacze smaku i zapachu, sztuczne barwniki, antyzbrylowacze, antypleśniacze, emulgatory, zagęstniki, środki spulchniające i inne środki zmieniające konsystencję produktów, konserwanty, przeciwutleniacze, stabilizatory :pieprzenie: Czytając skład na opakowaniu można się dowiedzieć, że substancje zawarte w deserze o owocowym smaku są prawie identyczne jak w zupie w proszku, a głównymi składnikami tych dwóch produktów jest cukier, modyfikowana skrobia i tłuszcz. Warto dodać, że duża ilość substancji zmieniających właściwości smakowe nie ma oznaczenia E i tym samym nie ma obowiązku wyszczególnienia tego faktu na etykiecie produktu = poważne nadużycia.

 

Dla niektórych to pewnie zwykłe pieprzenie, ale ja już dawno powiedziałem sobie dość i zbuntowałem się przed tej kolorowej producenckiej masówie, która rządzi na półkach. ;) Kilka przygód żołądkowych wystarczyło.

Jak najmniej przetworzonej żywności. Jeśli mam możliwość wybieram świeże, niepakowane produkty. Wychodzi trochę drożej, ale osobiście uważam, że warto dołożyć.

 

Wędliny (masa konserwantów, wzmacniaczy smaku, zapachu i barwników), zupek w proszku i innych gotowców, które zalewasz wrzątkiem i jesz, mieszanki przyprawowe, jogurty owocowe, które owoców na oczy nie widziały (wsad owocowy, czyli sok z odpadów owocowych, sztuczne barwniki oraz aromaty), napoje gazowane, składające się z tony cukru i 2 ton chemii, soki 100% owoców naturalne! :lol: i można tak lecieć po półkach sklepowych bez końca wymieniając te produkty.

 

Czym to zastąpić? Wędliny = samemu upiec mięso, zupki i inne gotowce = samemu zrobić obiad, pieczywo też można zrobić samemu, jogurt owocowy = jogurt naturalny + owoce, o słodyczach nie będę wspominał, bo deserów jest całe mnóstwo, a niektóre równie proste jak ściągnięcie z półki batonika...

Słodkie napoje gazowane piłem w podstawówce jak nie miałem świadomości :-k soki trochę później przestałem pić. Jak mam ochotę to sobie sam wycisnę sok z owoców. Zdecydowanie zadowalam się niegazowaną wodą mineralną, zieloną herbata, białą herbatą, yerba i kawa.

Odnośnik do komentarza

Ale zamiast przeginać w którąś stronę lepiej zachować zdrowy rozsądek :]

 

Chemia to nie tylko zło - konserwowanie solą to też chemia ;), większość przeciwutleniaczy w żywności stosowana w minimalnej ilości nie szkodzi organizmowi, a znacznie podwyższa jakość produktu (chronią przez pleśnią, zakażeniami bakteryjnymi itp). Inna sprawa, że przedsiębiorstwa idą łatwą drogą i stosują zamiast naturalnych produktów ich odpowiedniki chemiczne (aromat i smak identyczny z naturalnym), albo pakują tyle chemii, ile akurat prawo pozwala.

 

Chemii spożywczej w dzisiejszych czasach nie sposób uniknąć, ale można być konsumentem świadomym :]

Odnośnik do komentarza

Zawsze bawily mnie te propagandowe reportaze w Uwadze i podobnych programach, ale jednak na niektorych dzialaja... Po co odmawiac sobie tego, co smakuje? Chemia jest (prawie) wszedzie. Nie wiem co bedzie jutro - moze mi sie cos stac. I to na pewno nie przez parowki :) Nie mam zamiaru siedziec 20 minut dluzej w sklepie i skanowac kazde opakowanie pod wzgledem zawartosci chemii. Zabawne, ze ludzie, ktorzy sobie wielu rzeczy z tego powodu odmawiaja, ludza sie, ze jedza zdrowo. Dzisiaj nie da sie jesc zdrowo. Owszem, mozna troszke zdrowiej od mas. Ale zwyczajnie sie nie oplaca.

Odnośnik do komentarza

Zawsze bawily mnie te propagandowe reportaze w Uwadze i podobnych programach, ale jednak na niektorych dzialaja... Po co odmawiac sobie tego, co smakuje? Chemia jest (prawie) wszedzie. Nie wiem co bedzie jutro - moze mi sie cos stac. I to na pewno nie przez parowki :) Nie mam zamiaru siedziec 20 minut dluzej w sklepie i skanowac kazde opakowanie pod wzgledem zawartosci chemii. Zabawne, ze ludzie, ktorzy sobie wielu rzeczy z tego powodu odmawiaja, ludza sie, ze jedza zdrowo. Dzisiaj nie da sie jesc zdrowo. Owszem, mozna troszke zdrowiej od mas. Ale zwyczajnie sie nie oplaca.

No patrz, a mnie bawi jak na niektórych działa masówa_chamówa, kolorowe opakowania, reklamy...

 

Pisałem już, że każdy ma swój rozum. Chcesz wpieprzać szit to życzę Ci smacznego i na zdrowie!

Odnośnik do komentarza

Jadłem co popadnie, fastfood, zupy w proszku, tłuste mięsa, smażone, piłem napoje gazowane, alkohol itp. Nic mnie nie bolało, wszystko było w porządku, dopóki nie trafiłem do szpitala, a tam profilaktycznie miałem tomografię komputerową - wątroba odtłuszczona, toksyczna, trzeba przystopować, bo fakt, wątroba się regeneruje, ale do pewnego stopnia, jak ją zbyt mocno uszkodzimy to nie ma odwrotu, potrzeba przeszczepu.

Około 7 miesięcy jadłem bardzo restrykcyjnie, robiąc kontrolne badania wątroby, dziś jest już w porządku, jem więcej, różnych rzeczy, ale nie tych mało zdrowych. Od czasu do czasu sobie pozwolę na "zupkę chińską" :)

 

Pamiętajcie, wątroba nie boli.

Odnośnik do komentarza

Nie mam zamiaru siedziec 20 minut dluzej w sklepie i skanowac kazde opakowanie pod wzgledem zawartosci chemii.

 

Nie wiem jak ty, ale ja mam w zwyczaju oglądać co kupuję (oczywiście nie czytam za każdym razem z czego zrobiony jest np. makaron, czy przecier pomidorowy, który regularnie kupuję). Wystarczy zwrócić uwagę, czy w składzie jest więcej symboli EXXX niż składników "słownych" i można sobie wyrobić opinię czy warto :D

Odnośnik do komentarza

miałem już nie marudzić, ale dla chętnych lekturka ;)

 

Zawarte w żywności składniki chemiczne są dopuszczone do spożycia. Problem polega na tym, że nikt nie wie, jak działają na człowieka, jeśli je wszystkie połączyć. A lista powodowanych chemią chorób jest tyleż długa, co przerażająca – ostrzega dr Paweł Grzesiowski, ekspert Europejskiej Agencji Leków (EMA).

 

Dr Paweł Grzesiowski informuje też, jakie tricki stosują wobec nas producenci żywności, których z chemicznych składników żywności powinniśmy się szczególnie wystrzegać, jaka jest różnica pomiędzy sokiem a "sokiem", jak odróżnić owoc z hodowli ekologicznej i wspomaganej chemią, dlaczego kilkunastoletnie dziewczynki mają okres wcześniej niż kiedyś, które produkty są szczególnie szkodliwe dla dzieci, jakie są związki pomiędzy chemią a otyłością, a przede wszystkim: jakie zasady stosować, aby ustrzec się przed chemią w jedzeniu.

 

Marcin Wyrwał: Czy znane powiedzenie, że żywność jest „zdrowa bo polska” to jeszcze prawda, czy już mit?

Dr Paweł Grzesiowski: Niestety, powoli pojęcie "zdrowa bo polska" zastępuje inne: "tania i masowa dzięki chemii".

 

Z najnowszych badań wynika, że przeciętny Polak spożywa rocznie 2 kg środków chemicznych, co stanowi równowartość trzech pudełek proszku do prania. Naprawdę jest aż tak źle?

Wszystko zależy od skali. Autorzy cytowanej publikacji poczynili pewne wstępne założenia, przez co mogli dokonać takich wyliczeń, ale nie uwzględnili różnic w sposobie odżywiania między wsią a miastem, między biedniejszą częścią społeczeństwa, a bardziej majętnymi obywatelami.

 

Ci majętni z miast odżywiają się lepiej?

Wręcz przeciwnie. Im większe miasto i bogatszy obywatel, tym więcej kupuje wysoko przetworzonej żywności wyprodukowanej w masowych wytwórniach. A to co bardziej przetworzone, z natury zawiera więcej chemii. Od 20 lat gonimy w tym zakresie kraje zachodnie, bo konsumpcja rośnie, a więc wytwórcy muszą więcej produkować.

 

Czy wiadomo, w jaki sposób ten zjedzony w ciągu roku „proszek do prania” przekłada się na nasze zdrowie?

Porównanie z proszkiem do prania przypomina mi obiegowy żart z lat 80. o pierwszym mleku w kartonie, do którego nikt nie miał zaufania, bo miał być zaprawiony znanym wówczas proszkiem do prania, żeby się nie psuło. Muszę podkreślić, że wszystkie chemiczne dodatki do żywności powinny być zgodne z prawem i z normami, wtedy mają nie szkodzić.

 

Czyli wszystko w porządku, bo produkty w z półek w supermarketach są dopuszczone do spożycia.

Niestety, nie jest to takie proste, ponieważ nie ma takich badań, które wykazują bezpośredni związek mieszanin różnych dodatków chemicznych zawartych w żywności na nasze zdrowie. Prawo również nie określa, ile czego można zjeść i jakie robić mieszanki żywieniowe.

 

Jak zatem konsument ma uchronić się przed przekroczeniem dobowej dawki chemii w jedzeniu?

Jeśli ktoś zje sztucznie aromatyzowany jogurt na śniadanie z rogalikiem z torebki, popije to napojem owocowym z kartonu, na lunch wypije gotową zupkę zalaną wrzątkiem, na drugie danie zje klopsiki z puszki popijając je lemoniadą o smaku truskawkowym, a dzień zakończy parówkami z sosem pomidorowym, to dawka dobowa chemii na pewno zostanie przekroczona. Do tego dochodzi nieuczciwość niektórych wytwórców i sprzedawców, którzy z chęci zysku dokładają chemii, zamiast podstawowych produktów.

 

Jakie choroby serwuje nam zawarta w pożywieniu chemia?

Ich lista jest długa: otwierają ją wszelkie dolegliwości przewodu pokarmowego, od prostej zgagi po nowotwory żołądka i jelita grubego. Dodatkowo, najwięcej pracy z chemią mają wątroba, nerki i układ moczowy, a także układ odporności, który w odpowiedzi na zagrożenie może zareagować alergią.

 

Przytoczę skład powszechnie dostępnego w sklepach napoju pomarańczowego: kwas cytrynowy, kwas jabłkowy, kwas askorbinowy, pektyny, mączka chleba świętojańskiego, guma arabska, ester glicerolu i żywicy roślinnej, acesulfam K, aspartam, cyklaminian sodu, sorbinian potasu, benzoesan sodu, betakaroten. Co pan sądzi na temat takiego soku?

Ja takiego "soku" nie kupię. Ta cała chemia ma na celu oszukanie naszego smaku i węchu. W zasadzie wszystkie składniki są legalne. Nie znamy proporcji, więc nie mogę nic więcej powiedzieć. Ale przecież to oczywiste, że nie jest to napój ze świeżych owoców. Wystarczy spojrzeć na cenę: jest to zwykle 2-3 złote. Lepiej kupić wodę i dodać zagęszczonego soku z własnej spiżarki. Moje dzieci piją tylko jeden sok gotowy, od lat tego samego producenta, który w składzie ma sok, wodę i witaminę C. Często pijemy świeżo wyciskany sok. Cena 1 kg pomarańczy to około 4 zł a mamy z tego około pół litra soku, jak dobrze przycisnąć.

 

Każdy z przytoczonych przeze mnie składników tamtego "soku" ma swój odpowiednik w kojarzonych z chemią symbolach E (odpowiednio: E330, E296, E300, E440, E410, E414, E445, E950, E951, E952, E202, E211, E160a). Czy zastępowanie ich pełnymi, mniej chemicznie brzmiącymi nazwami nie jest oszustwem ze strony producenta?

E ma złą sławę, może właśnie dlatego, że ma związek z proszkiem do prania. Ale mówiąc poważnie, rzeczywiście producenci sięgają po różne sztuczki: nie piszą E, albo pozorują że nie ma chemii, pisząc wielkimi literami "BEZ KONSERWANTÓW", a potem następuje długa lista utwardzaczy, kolorantów, poprawiaczy smaku itp., które w rozumieniu prawa nie są konserwantami. Ale przeciętny konsument widząc ten napis, chętniej kupi produkt, bo nie zagłębi się w etykietę, a tylko złapie się na haczyk reklamowego tricku.

 

Jakimi kryteriami kieruje się pan wybierając produkty w sklepie?

Etykieta to podstawa mojej decyzji. Czasami w sklepie spędzam znacznie więcej czasu niż przeciętny klient, co wzbudza niekiedy wesołość obsługi a niekiedy podejrzliwość czy nie jestem czasem inspektorem w cywilu. Każdy produkt oficjalnie dostępny w polskim sklepie musi mieć skład chemii zgodny z przepisami oraz normami. W roku 2008 Minister Zdrowia wydał rozporządzenie, w którym szczegółowo wymienione są wszelkie dodatki do żywności. Tylko że to jest ponad 100 stron tabel z obco brzmiącymi nazwami, żaden przeciętny konsument nie jest w stanie tego rozszyfrować. Dlatego najlepsza zasada to kupować produkt zawierający naturalne składniki, maksymalnie pięć składników na produkt i jak najmniej nieznanych, obco brzmiących E.

 

Gdybym jednak zechciał przebić się przez te 100 stron, to czym mam gwarancję, że znajdę tam pełen wykaz chemicznych dodatków?

Niestety, nie. Bo żeby było jeszcze trudniej, lista E nie obejmuje tzw. dodatków smakowo-zapachowych identycznych z naturalnymi, których zgodnie z prawem UE nie trzeba dokładnie specyfikować, pod warunkiem, że ich stężenie nie przekracza 1 proc. masy tych produktów!

 

Których składników z etykiet powinniśmy szczególnie się wystrzegać?

Jak wcześniej wspomniałem, oficjalne dodatki w ilościach dopuszczalnych nie są niebezpiecznie dla zdrowia. Oczywiście, o ile nie są spożywane w różnych produktach jednocześnie. Myślę, że te dodatki, które występują najczęściej, powinny być traktowane ostrożnie, zarówno ze względu na przewód pokarmowy, jak wątrobę i nerki. Te najczęściej stosowane to pochodne kwasu benzoesowego, sorbowego, związki siarki, azotu i aspartam.

 

Czy to prawda, że najwięcej chemii znajduje się produktach w torebkach?

Nie zgodzę się, że w torebkach jest najwięcej chemii, bo może być tam liofilizat, czyli odwodniony produkt pochodzenia naturalnego. Wszystko zależy od składu.

 

Które produkty w supermarkecie możemy uznać za bezpieczne?

Za najbezpieczniejsze uznajemy świeże produkty pochodzące z certyfikowanych gospodarstw, mrożonki, susze, a także koncentraty.

 

Ale jak stwierdzić, czy dany owoc pochodzi z ekologicznej czy masowej produkcji?

Tu musimy każdy produkt oceniać indywidualnie i przede wszystkim zaufać smakowi i węchowi. Owoce pochodzące z chemicznie wspomaganej hodowli nie mają ani smaku, ani zapachu typowych dla świeżych produktów.

 

Kiedyś zanim spożyło się kurczaka hodowało się go 70 dni. Dziś ten okres wynosi 48 dni, a w dodatku kurczak jest wtedy dwukrotnie cięższy. Dlaczego?

To efekt wielu różnych zabiegów, w tym paszy, dodatków przyspieszających wzrost, a także sposobów hodowli. W masowych hodowlach kurczaki praktycznie nie ruszają się, a tylko jedzą, co powoduje, że tkanka przyrasta szybko, ale nie jest to pełnowartościowa tkanka mięśniowa. W latach 70. mój ojciec jeździł na targ pod Łochowem po świeże mięso. Przywoził w bagażniku pół świniaka i zamrażał, a potem jedliśmy z tego mięsa różne przetwory, część robiliśmy sami, a część sąsiedzi. I to była zdrowa żywność. Natomiast każdy produkt żywnościowy produkowany na dużą skalę, posiadający długi okres ważności, musi być naszpikowany chemią. Myślę, że niebawem wrócą czasy, gdy będziemy poszukiwać dostawców indywidualnych i niejeden raz zatęsknimy za "panią z jajkami i cielęciną", która chodziła po domach ze świeżymi swojskimi produktami.

 

W jakim stadium rozwoju człowieka chemia jest dla niego najgroźniejsza?

Najgroźniejsza jest chemia dla organizmów w okresie rozwoju. Szczególną ostrożność muszą zachować kobiety w ciąży, matki karmiące piersią oraz rodzice dzieci i młodzieży. A tu czyha sporo pułapek, ot choćby słodycze, chipsy, wysoko słodzone napoje, sosy i tym podobne.

 

A propos dzieci, 20-30 lat temu dziewczynki po raz pierwszy miały okres w wieku 13-14 lat. Dziś to raczej 11-12. Czy to przypadkiem nie jest związane z tymi kurczakami z masowych hodowli?

Zmiany w gospodarce hormonalnej dzieci mają wiele różnych przyczyn, między innymi wielu badaczy podkreśla rolę tzw. fitohormonów, czyli substancji roślinnych imitujących działanie ludzkich hormonów, w szczególności estrogenów. Fitohormony są szczególnie niekorzystne dla organizmów dzieci przed okresem dojrzewania. Jednak przyspieszenie dojrzewania płciowego ma wiele innych przyczyn, takich jak wysokotłuszczowa dieta czy zmiany klimatyczne.

 

Zostańmy jeszcze przy dzieciach, które jak wiemy, uwielbiają chipsy, batony, colę. Co mogą tam znaleźć?

Sól, cukier, kwas fosforowy, utwardzacze, guma arabska – to składniki niekorzystnie wpływające na rozwój dziecka, przede wszystkim prowadzą do rozwoju otyłości, zaburzeń gospodarki węglowodanowej, co może prowadzić do rozwoju cukrzycy, kamicy nerkowej, zaburzeń przewodu pokarmowego, stłuszczeń wątroby.

 

A jak chemia w jedzeniu wpływa na wskaźniki otyłości, które jak wiemy, drastycznie idą w górę?

Większość dodatków chemicznych nie zawiera nadliczbowych kalorii, jednak jeśli chemia kryje w produkcie zwiększoną zawartość węglowodanów lub tłuszczów, to przyczynia się do zwiększenia ryzyka otyłości i cukrzycy. Z kolei nadmiar związków sodu może prowadzić do rozwoju nadciśnienia i chorób układu krążenia.

 

Lekarze alarmują, że w kwestii otyłości podążamy "amerykańskim szlakiem". Około 20 proc. Amerykanów ma cukrzycę typu drugiego, mówi się, że z powodu chemii w żywności. W filmie dokumentalnym "Food Inc." znajduje się wymowna scena, w której prowadzący spotkanie z Amerykanami mężczyzna zadaje pytanie: "Kto z was ma choćby jedną osobę w rodzinie, która choruje na cukrzycę?". Wszyscy podnoszą ręce. Czy nas czeka to samo?

Nie mam wątpliwości, że przejmując zachodni styl życia, w tym nawyki żywieniowe oparte o fast foody idziemy w tym samym kierunku, a ponieważ dzieje się to bardzo szybko, to efektów możemy doczekać się w ciągu najbliższych 20 lat.

 

Jak wobec zalewu żywności chemią wyglądają instytuty kontroli jakości żywności, które owszem, kontrolują, lecz nie ujawniają publicznie nazw producentów żywności napakowanej chemią?

W mojej opinii, wszelkie informacje uzyskane przez publiczne służby nadzoru, powinny być ujawniane na żądanie organizacji konsumenckich. Nie jestem pewny, czy ukrywanie oszustów to dobra praktyka. Myślę także, że największe znaczenie ma kontrola konsumencka, niezależnych organizacji, które powinny publikować wyniki swoich testów w internecie.

 

A jak w tym samym kontekście wyglądają znane instytuty zdrowia, jak choćby Instytut Matki i Dziecka, który sygnuje swoją nazwą ("Woda dopuszczona przez Instytut Matki i Dziecka do spożycia przez niemowlęta") jedną z wód, w której zawartość bakterii jest wyższa niż dopuszczalna przez Sanepid ilość bakterii w kranówce?

Trudno mi komentować decyzje dyrektorów tych instytucji. Mam nadzieję, że zanim wydadzą pozytywną opinię, wykonują podstawowe badania. Jednak z punktu widzenia konsumenta, taka opinia nie ma wiążącego znaczenia. W wielu przypadkach jest to jedynie chwyt promocyjny. Jeśli jakość produktu nie spełnia kryteriów wymaganych przez polskie przepisy, powinien być wycofany z obrotu, bez względu na pozytywną opinię jakiegokolwiek instytutu.

 

Czy istnieją proste zasady, których stosowanie pozwoli nam ustrzec się przed chemią w żywności?

 

* Podstawowa zasada to: zacznij myśleć co jesz i pijesz, a już będziesz zdrowszy.

* Po drugie: czytaj etykiety produktów i unikaj tych zawierających więcej niż 5 składników.

* Po trzecie: unikaj wysoko przetworzonej żywności, fast foodów i wypełnionych sztucznymi składnikami przekąsek, jak słodycze, chipsy czy napoje gazowane.

* Po czwarte: kupuj produkty o krótkim okresie ważności.

* Po piąte: nie żałuj czasu na przygotowanie posiłków w domu, kupuj nieprzetworzone składniki i sam przygotowuj jedzenie dla siebie i swojej rodziny.

 

klik

Odnośnik do komentarza
  • 4 tygodnie później...

Zbliżają się święta. W każdym regionie Polski są jakieś tradycyjne potrawy bożonarodzeniowe, których nie można spotkać nigdzie indziej. Nie wyobrażam sobie świąt bez Śląskiej Moczki i Makówek. Fakt, że już trochę późno, ale może ktoś się skusi i spróbuje ugotować najsmaczniejszą z wszystkich zup czyli Moczkę. Ja właśnie skończyłem z matką gotować ten przysmak i już nie mogę się doczekać degustacji po wieczerzy wigilijnej.

 

Moczka nie jest typową zupą. To przysmak na słodko, którego recepturę zna każda Hanyska i jest wiele szkół gotowania moczki. Jedni dodają więcej kompotu agrestowego i cytryny, bo lubią smak kwaskowaty, inni więcej kompotu ze śliwki, jedni wolą moczkę gęstą, drudzy bardziej wodnitą. Moja mama do ugotowania moczki stosuje następujący przepis:

 

200 g. piernika

1 litr kompotu agrestowego

1 litr kompotu ze śliwki węgierki

(lub można zamiast agrestu wlać sok z wiśni)

40 dag rodzynek

20 dag suszonych moreli

20 dag śliwek suszonych

10 dag obranych ze skóry migdałów

20 dag orzechów włoskich

można dodać inne rodzaje bakalii wedle upodobań

Tabliczka czekolady

 

 

Przygotowujemy bardzo duży garnek (5-litrowy), bo jest sporo składników, które trzeba ze sobą wymieszać. Dzień przed przyrządzaniem moczki kroimy zakupiony wcześniej piernik. Najlepiej pokroić go na małe kawałki. Około 200 g. piernika namaczamy w 2 litrach przegotowanej i ostudzonej wody. Zostawiamy na noc (proces można przyśpieszyć mikserem). Rano kroimy morele na drobne kawałki, migdały i orzechy siekamy nożem, ale trzeba uważać aby nie zrobić z nich miazgi. Orzechy powinny być mniej więcej wielkości 1/4 względem naturalnej wielkości.

 

Miksujemy rozmoczony piernik tak aby kawałki były praktycznie zmieszane z wodą. Piernik, który wcześniej zmiksowaliśmy, teraz stawiamy na palniku i intensywnie mieszamy tak długo aż wszystko zewrze. Wrzucamy kostki czekolady. Intensywne mieszanie jest bardzo ważne żeby nie przypiec piernika, bo zupa będzie się nadawać co najwyżej do wylania. Kiedy już zabulgoce zaczynamy mieszanie wszystkich składników. Zaczynamy od pokrojonych owoców i rodzynek (cały czas mieszając), następnie wlewamy cały kompot z agrestu, czekamy chwilę (2-3 minuty) i dolewamy drugi kompot. Cały czas mieszamy intensywnie od dna. Na koniec jak wszystko zewrze dodajemy orzechy. Warto skosztować wtedy zupę i ewentualnie ją dosłodzić cukrem i dodać cytrynę wedle upodobań. Najważniejsze - ciągle mieszać przez cały cykl gotowania.

 

Czekamy aż zupa ostygnie i delektujemy się jej smakiem.

 

 

Kto chce multimedialnego przepisu + przepisu na makówki to niech sobie zobaczy ten filmik z TV Silesia :) wprawdzie prowadzący Remigiusz Rączka godo po ślonsku, ale chyba zrozumiecie, w razie czego pytajcie. Gotowanie moczki zaczyna się od 7:50. W II części od 3:15. Kto chce spisany przepis na makówki to niech da znać, a podam ;)

Odnośnik do komentarza
  • 1 miesiąc później...

Od jakiegoś czasu dość nieregularnie bawię się w domowe pieczenie chleba. Wbrew pozorom to mało wymagający i dość szybki proces, przynajmniej w tym stopniu, który sam praktykuję.

 

Ale co tak naprawdę jest esencjonalne w domowych wypiekach, to zakwas. Wiele jest legend krążących o zakwasach, włącznie z takimi, że niektóre rodziny hodują jeden zakwas już kilkadziesiąt lat (co może być prawdą), ale też że zakwas jest wiedzą tajemną i ciężko go zrobić prostemu człowiekowi. Nic bardziej błędnego.

Do zrobienia zakwasu w domu potrzebne będą trzy rzeczy:

- woda

- mąka żytnia (można dostać czasem w supermarketach, albo w sklepach ze zdrową żywnością, podejrzewam że w piekarni czy młynie mogą też odsprzedać kilogram ;))

- jakiś sterylny pojemnik - ja używam litrowego słoika z zakrętką (tu też są różne szkoły, niektórzy przykrywają gazą, ja zakręcam szczelnie)

 

Zakwas się robi w cyklu 12-godzinnym: pierwszego dnia rano do wyparzonego słoika wsypuje się ok 100g mąki żytniej i tyleż ciepłej wody i miesza, żeby wyszło takie półgęste ciasto, jak na naleśniki, wieczorem ok 50 g i trochę ciepłej wody i znów zamieszać. Drugiego dnia i trzeciego dnia rano identycznie (50g) i trzeciego dnia wieczorem można się brać za pieczenie chleba (pozostały zakwas można schować do lodówki, albo zostawić na wierzchu i dosypywać raz dziennie trochę mąki i dolewać trochę wody, a dwa razy dziennie mieszać).

 

Przepis na prosty chleb pszenny na żytnim zakwasie dla początkujących (jaki sam piekę):

- mąka pszenna (650 albo wyższa) - 500g

- woda - ok 300g

- zakwas żytni - ok 150g (ilość wody można regulować w zależności od gęstości zakwasu)

- drożdże piekarskie - 6-8g

- łyżka soli

- łyżeczka miodu

 

Wszystkie składniki wrzucamy do jakiejś dużej miski i urabiamy aż ciasto będzie jednolite (najlepiej jakby odchodziło od ręki, czy łyżki, ale jak się będzie trochę lepić, to do pieczenia w keksówce też się nada ;)) - w razie potrzeby dodajemy wody lub mąki. Po urobieniu trzeba odstawić na jakieś pół godziny (ja to robię w nagrzanym do minimum - 50*C - a następnie wyłączonym piekarniku), jeszcze raz ugnieść i albo ułożyć bochenek w koszyku do wyrastania chleba, albo w keksówce (silikonowej, albo zwykłej, metalowej, nasmarowanej olejem) do wyrośnięcia przez jakieś 2 godziny (tak naprawdę aż ładnie urośnie, przynajmniej dwukrotnie). Jak czas rośnięcia zbliża się do końca, piekarnik nagrzewamy do 220*C, chleb smarujemy olejem (najlepiej pędzelkiem do oleju, ale ja nie mam i smaruję palcami :P)i pieczemy przez jakieś 30-40 minut. Dobrze jest nawilżyć przed pieczeniem piekarnik, np wstawiając żaroodporne naczynie z małą ilością wody.

 

Po pieczeniu wyjąć i jak tylko da się dotknąć kroić i zajadać z masłem ;) Aczkolwiek najlepszy jest następnego dnia rano.

Odnośnik do komentarza

Ja ostatnio namiętnie piekę pizzę w domu. Pizza a'la Vami wygląda tak:

 

Wyrabiamy ok 5 minut z 0,5 kg mąki, paru łyżek oleju, 30-50 dag drożdży, soli i stopniowo dolewanej wody. Można wbić jedno jajko ale nie trzeba. Odkładamy na godzinę na kaloryfer. Potem wyjmujemy blachę i kładziemy ciasto na niej rozwałkowując (jak nie macie wałka to można rękami - ja tak robię) i układając w pożądany kształt. Na to dużo sosu pomidorowego, 10-15 dużych plasterków sera żółtego, 25 dag niebieskiego ostrego sera duńskiego, pikantne salami, dużo chili, dużo ziół (oregano, bazylia, cząber, estragon, lubczyk, tymianek), sporo kminku, świeży imbir i wkładacie do nagrzanego na 225 stopni piekarnika z termoobiegiem na 12-15 minut.

Odnośnik do komentarza

Od jakiegoś czasu dość nieregularnie bawię się w domowe pieczenie chleba. Wbrew pozorom to mało wymagający i dość szybki proces, przynajmniej w tym stopniu, który sam praktykuję.

 

Jeśli chodzi o domowy chleb to polecam różnego rodzaju maszyny do tego celu przeznaczone. Moi rodzice kupili sobie taką rok temu (kosztowała około 300 zł) i chleby zniej wychodzą wprost rewelacyjne.

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić obrazków. Dodaj lub załącz obrazki z adresu URL.

Ładowanie
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...