Skocz do zawartości

Cień wielkiej trybuny


Ralf

Rekomendowane odpowiedzi

Lato z wolna dobiegało końca, zaczynały się pierwsze wyraźnie chłodniejsze noce, którymi wychodząc na wieczorny spacer trzeba już było czasem naciągnąć coś na plecy. Oznaczało to też, że już niebawem do akcji miały wkraczać reprezentacje. Polska w zasadzie udział w eliminacjach do Euro 2028 rozpoczynała w październiku i miały to być nasze pierwsze dwa mecze po mundialu, ale wiedziałem, że tym razem będą mnie czekały dwie trudne decyzje, więc postanowiłem dać szansę godnego pożegnania się z kadrą dla tych, którzy dali już reprezentacji to, co dać mieli. Specjalnie z myślą o tym na początku sierpnia zakontraktowałem szybko mecz towarzyski w Chorzowie z braćmi Węgrami, z którymi za mojej kadencji jakimś cudem mieliśmy mierzyć się... po raz pierwszy.

 

W Kanadzie z przykrością zauważyłem, że naszego długoletniego pomocnika, jednego z największych piłkarzy w historii kraju Piotrka Szymańskiego w końcu dopadł ząb czasu, i choć Piotrek jeszcze do niedawna w niczym nie ustępował młodszym, to niestety na Mistrzostwach Świata nie potrafił już tak nadążać. Z bólem serca uznałem, że najwyższy czas będzie podziękować mu za te wszystkie lata i sprawić, by mógł powiedzieć, że skończył przygodę z kadrą, zdobywając swoje trzecie mistrzostwo świata i mając swój udział w finale.

 

Drugim zawodnikiem, również z potężnymi zasługami, był ten, któremu wprawdzie podziękowałem już przed mundialem, ale teraz również chciałem, by mógł pożegnać kibiców. Mowa oczywiście o Maćku Kwiatkowskim, którego ponadto osobiście wyszkoliłem w Avellino od 17-letniego smarkacza, a teraz, nie mając już nawet klubu, miał rozegrać swój ostatni, setny mecz w narodowych barwach, a być może nawet ostatni w swojej karierze.

 

Dla obydwóch zawodników spotkanie z Węgrami miało być czymś na wzór benefisu. Wśród kibiców mieli pozostać nieśmiertelni, ale obecnie czas na młodą krew. Niestety w Chorzowie zabraknąć miało Pawła Piętki (skręcona kostka), Mateusza Machnikowskiego i Marcina Pawlaka (obaj złamana kość śródstopia), z drugiej strony zadebiutować miał 22-letni pomocnik Zaragozy Marcin Aleksander, który miał szansę dołączyć do biało-czerwonej rodziny, ponadto powołania doczekał się Marcin Kiszka.

 

Szymański i Kwiatkowski, te nazwiska nie pojawiły się na liście powołanych już nigdy więcej.

 

Cytat

Bramkarze:

– Michał Górka (34 l., BR, Wolves, 92/0);

– Michał Piotrowski (30 l., BR, Crystal Palace, 12/0).

 

Obrońcy:
– Andrzej Brzeziński (29 l., O PŚ, AJ Auxerre, 51/4);

– Marcin Kiszka (29 l., O P, Polska, FC Liverpool, 24/1);
– Grzegorz Wilk (26 l., O LŚ, DP, P LŚ, NAC Breda, 7/0);
– Marcin Kowalik (28 l., O Ś, Betis Sewilla, 44/1);

– Tomasz Konieczny (25 l., O Ś, DP, Gillingham, 30/0);

– Zbigniew Lewandowski (30 l., O Ś, DP, Newcastle, 28/3);
– Krzysztof Wróblewski (32 l., O/P P, Ajax Amsterdam, 62/3).

 

Pomocnicy:

– Marcin Konopka (24 l., DP, Schalke 04, 10/0);
– Maciej Kwiatkowski (34 l., DP, –, 99/16);

– Rafał Piątek (30 l., P Ś, Southampton, 63/13);
– Michał Koźmiński (23 l., DP, P PŚ, Chelsea Londyn, 23/5);

– Tomasz Wilk (23 l., P L, Sheffield Wednesday, 19/1);

– Marcin Aleksander (22 l., P Ś, Zaragoza, 13/0 U-21);

– Robert Koźmiński (24 l., P Ś, Leeds United, 17/4)
– Maciej Brodecki (31 l., OP PŚ, Leeds United, 108/8);

– Tomasz Rogalski (25 l., OP PŚ, Napoli, 6/1);

– Piotr Szymański (34 l., OP Ś, Real Madryt, 124/39).

 

Napastnicy:
– Tomasz Adamczyk (31 l., N, AC Milan, 119/116);
– Grzegorz Dudek (20 l., N, Real Sociedad, 16/9);

– Grzegorz Gorząd (30 l., N, Rayo Vallecano, 44/28);

– Zoran Halilović (29 l., N, VfL Osnabrück, 64/43).

 

Odnośnik do komentarza

Sierpień 2026

 

Bilans (Rot-Weiss Essen): 6-0-0, 15:3

Bundesliga: 2. [-0 pkt do HSV, +2 pkt nad BVB]

Liga Mistrzów: 3. runda eliminacyjna, 1:0 i 3:0 z Anderlechtem; awans, gr. B
DFB-Pokal: 1. runda, 5:1 z Aue; awans, vs. Bielefeld

Liga-Pokal: –

Finanse: 17,68 mln euro (+1,55 mln euro)

Gole: Daniel Wolf (5)

Asysty: Sebastian Franz (3)

 

Bilans (Polska): 0-0-0, 0:0

Eliminacje ME 2028: Grupa dziewiąta, vs. Liechtenstein, Szkocja, Czechy i Łotwa

Ranking FIFA: 1. [=]

 

 

Ligi:

 

Anglia: Manchester City [+2 pkt]

Austria: Rapid Wiedeń [+0 pkt]

Francja: Olympique Marsylia [+2 pkt]

Hiszpania: Osasuna [+0 pkt]

Niemcy: HSV Hamburg [+0 pkt]

Polska: Korona Kielce [+1 pkt]

Rosja: Lokomotiw Moskwa [+9 pkt]

Szwajcaria: FC Thun [+3 pkt]

Włochy: Inter Mediolan [+0 pkt]

 

Liga Mistrzów:

- Wisła Kraków, 2. runda eliminacyjna, 1:0 i 3:0 z FH; awans, vs. Hajduk

                                3. runda eliminacyjna, 1:0 i 0:2 z Hajdukiem; out

 

Puchar UEFA:

- Amica Wronki, 2. runda kwalifikacyjna, 2:2 i 0:1 z FC Zurych; out

- Radomiak Radom, 2. runda kwalifikacyjna, 0:4 i 0:3 z FC Basel; out

- Wisła Płock, 2. runda kwalifikacyjna, 1:0 i 1:1 z FC Kopenhaga; awans, vs. Besiktas

 

Reprezentacja Polski:

-

 

Ranking FIFA: 1. Polska [1264], 2. Brazylia [1246], 3. Anglia [1187]

Odnośnik do komentarza

Jakbym miał podobną sytuację jak Ty z Kwiatkowskim, to z sentymentu zatrudniłbym go. Miłe jest to uczucie, gdy piłkarz zaczyna i kończy przy tym samym menagerze karierę, szczególnie tak owocną. Gratuluję Ci tego co osiągnąłeś z reprezentacją Polski i życzę powodzenia w dalszym pisaniu

Odnośnik do komentarza

W sumie... ciekawe spojrzenie :)  Parę sezonów wcześniej już nawet zrobiłem podobnie, gdy ściągnąłem do Rayo Kubę Błaszczykowskiego na ostatni rok jego kariery. Co prawda był już słabiutki w swoim wieku, więc ten ostatni sezon rozegrał w rezerwach, łącząc obowiązki piłkarskie z trenerskimi, ale zawsze to lepsza alternatywa od bezrobocia.

 

-----------------------------

 

Przed wyjazdem na to szczególne zgrupowanie czekał mnie jeszcze mecz, na który ostrzyłem sobie zęby od zeszłego sezonu. Mecz, który pragnąłem wygrać bardziej, niż dotychczasowe. To mogło oznaczać tylko wyjazd do Kolonii, gdzie mieliśmy wreszcie udowodnić 1.FC Köln, z którą przegraliśmy przed rokiem wszystkie mecze, że jesteśmy zespołem lepszym. Cieszyło mnie bardzo, że do drużyny po karze zawieszenia powrócił Diego Salerno, nasz najpewniejszy na tę chwilę obrońca, zatem na RheinEnergieStadion mogliśmy wytoczyć nasze najcięższe działa.

 

A jednak już po dwóch minutach gry moje ręce głośno klapnęły o uda, kiedy Sergienko posłał crossa w nasze pole karne, a Hofmann w taki sposób krył Martina, że ten wsadził nogę przed Larsa i strzelił obok zaskoczonego Olivieriego, przy eksplozji radości na trybunach dając Kolonii prowadzenie. Mój optymizm błyskawicznie zaczął emigrować do Stanów, gdy wraz z kolejnymi minutami i mimo moich motywacyjnych okrzyków, to gospodarze prowadzili grę, bez odpowiedzi z naszej strony. Do tego już po kwadransie usunąłem z boiska Hofmanna, który miał dziś "swój" dzień, rywale przechodzili go jak tyczkę na treningu, a ja nie zamierzałem czekać, aż zawali drugą bramkę. Później moje nawoływania o sportową złość dały do przerwy jedynie taki skutek, że Thomas Franz rzeczywiście się wściekł i ostrym wejściem skręcił kostkę strzelcowi bramki dla Köln.

 

W szatni zatem znowu musiałem potrząsnąć drużyną, pod prysznic udał się cieniujący w ostatnich meczach Wolf, który lada chwila mógł stracić miejsce w wyjściowym składzie, a jego miejsce od początku drugiej połowy zajął Denílson.

 

Efekty moich zabiegów szybko stały się widoczne, teraz to gospodarze zepchnięci zostali do obrony i ograniczali się do sporadycznych kontrataków, ale cóż z tego, skoro nie potrafiliśmy znaleźć sposobu na świetnie dysponowanego Valverdego. Traciłem już rachubę w liczeniu marnowanych okazji, ale na szczęście po raz kolejny przeprowadzane przeze mnie zmiany okazały się brzemienne w skutki. Gdy zaczynałem frustrować się, że zmierzamy po trzecią porażkę z Kolonią z rzędu, w 74. minucie Albrechtsen zacentrował z prawej flanki, Mihajlović nieoczekiwanie wygrał pojedynek główkowy z Uwe Franzem i strącił futbolówkę do Denílsona, a ten potężną bombą wreszcie przełamał ręce Valverdemu, i było już 1:1!

 

Przy wznowieniu gry ryknąłem "Vorwärts!", nakazując przejście do ultraofensywy, i bezpośrednio po wznowieniu gry świetny Markus Rose przeciął podanie Hausera, przebiegł sam pół boiska i na koniec zagrał w uliczkę do Denílsona, który wbiegł między Lorenza z Uwe Franzem i potężnym strzałem umieścił piłkę w siatce. Teraz Kolonia przeszła na 4-2-4, a ja zamiast wycofać zespół do defensywy, nakazałem kontynuowanie ataków. Dwie stracone bramki z rzędu podłamały rywali, więc kilka minut później Albrechtsen znów popisał się dobrą wrzutką, główkę Seby Franza Valverde odbił w przód, a tam do dobitki złożył się nasz kapitan Rose, dobijając gospodarzy golem na 3:1! Nareszcie pokonaliśmy cholerne FC Köln, ponadto dzięki tej wygranej zdołaliśmy wspiąć się na fotel lidera Bundesligi.

 

Cytat

02.09.2026, RheinEnergieStadion, Kolonia, widzów: 35 987

BL (4/34) 1.FC Köln [10.] – Rot-Weiss Essen [2.] 1:3 (1:0)

 

2' H. Martin 1:0

23' H. Martin (FCK) ktz.

74' Denílson 1:1

75' Denílson 1:2

80' M. Rose 1:3

 

Rot-Weiss Essen: G.Olivieri 8 – A.Albrechtsen 8, L.Hofmann 7 (15' A.Betz 9), D.Salerno 8, M.Gruszka 8 – L.Hildebrandt 6 (66' Wellington 7), T.Franz 8, M.Rose 9, S.Franz 8 – Z.Mihajlović 10, D.Wolf 6 (46' Denílson 8)

 

GM: Zeljko Mihajlović (N, Rot-Weiss Essen) - 10

 

Odnośnik do komentarza

Trudno mi było uwierzyć, że przez ponad szesnaście lat mojej kadencji na czele reprezentacji, nie zagraliśmy ani razu z Węgrami, nawet towarzysko. Co prawda chodziły mi po starzejącym się umyśle jakieś wspominki i hokejowy wynik, ale po dłuższym zastanowieniu przypomniałem sobie, że wtedy graliśmy nie z Węgrami, a z Białorusią, natomiast wynik wówczas rzeczywiście był hokejowy. Teraz jednak sportowego ciśnienia nie było, w końcu miał być to mecz przyjaźni polsko-węgierskiej, ponadto najważniejszym celem było godne pożegnanie Piotrka Szymańskiego i Maćka Kwiatkowskiego.

 

– Muchacho, czy ten Kwiatkowski nie zaczynał czasem senior kariery u ciebie? – spytał Moriente w wyczarterowanym samolocie, którym zmierzaliśmy do Warszawy.

 

– W rzeczy samej. Szesnaście lat temu Legia Warszawa, czyli tam, gdzie teraz lecimy, zwolniła go ze swojej młodzieżówki, bo jak to zwykle bywa u nas w kraju, nikt nie dostrzegł w nim wartościowej inwestycji na przyszłość. A że wtedy byłem już selekcjonerem reprezentacji, jako pierwszy się o tym dowiedziałem i niedługo później witałem go już w Avellino.

 

Powiedziawszy te słowa, złapał mnie flashback z tamtego momentu, widziałem to dosyć szczegółowo oczami pamięci. Wyszedłem wcześniej przed klub, prosto w upalne, śródziemnomorskie słońce, miałem wtedy dużo gładszą twarz i jeszcze ani jednego siwego włosa. Po jakichś dziesięciu minutach na parkingu przystanęła zamówiona przeze mnie wcześniej i opłacona z góry taksówka, z której wysiadł 18-letni wówczas Maciek, wizualnie przypominający jeszcze młodego chłopca, aniżeli dorosłego faceta, a jego zarost nad górną wargą wciąż nie łączył się z resztą. Dziś natomiast 34-letni Maciek bez problemu byłby w stanie zapuścić gęste pekaesy w stylu Lemmy'ego Kilmistera. Od tamtego pierwszego dnia widziałem w jego oczach wdzięczność, że wyciągnąłem do niego rękę, a później, przez wiele kolejnych lat, wielokrotnie widziałem tę samą wdzięczność w trakcie zgrupowań i turniejów.

 

Moriente chyba doskonale wyczuł i mój flashback, i moje myśli.

 

– Nie myślałeś, żeby ściągnąć go do Essen? – zapytał. – Kiedyś już tak zrobiłeś, vato. Pamiętasz? Wtedy, jak poznaliśmy się w Madrid, w Rayo, tylko do dziś nie umiem wymówić tego nombre.

 

– Chodzi ci o Błaszczykowskiego?

 

– Si! Blasi..ci... Buyscy... Barzcy... No importa, język połamię i zasyczę się na śmierć. Jeśli dobrze recuredo, wtedy też wziąłeś go na ostatni rok i rozegrał go w rezerwach, przymierzałeś go na trenera.

 

– Racja, tylko że Maciek nie ma, ani nie robi obecnie żadnych papierów, a przynajmniej nic mi o tym nie mówił... – stwierdziłem, ale zauważyłem, że Moriente patrzał na mnie z uśmieszkiem mówiącym "dobra, dobra, skończ pieprzyć".

 

– Pomyśl, muchacho, jakie piękne zakończenie: tak zasłużony gracz zaczyna i kończy karierę u tego samego gerente...

 

Pomyślałem i w mojej głowie urodził się bardzo niegłupi pomysł.

Odnośnik do komentarza

Choć dwie godziny przed meczem spadło sporo deszczu, to jednak sobota 5 września nawet pod wieczór była bardzo ciepłym dniem, więc murawa szybko przesychała. Na zgrupowaniu tradycyjnie nie pojawił się Tomek Adamczyk, jak zwykle zatrzymany przez pieprzonego menedżera Milanu, ponadto wielu graczy było przemęczonych, przez co np. Tomek Rogalski nie zasiadł nawet na ławce, a wyjściowy skład musiałem sklejać taśmą klejącą. Ostatecznie i tak udało mi się złożyć niezłą jedenastkę, oczywiście z Szymańskim i Kwiatkowskim w środku pola, by po raz ostatni wysłuchali hymnu z poziomu murawy.

 

Chociaż nasza drużyna daleka była od optymalnej, to jednak Węgrzy szybko przekonali się, że od lat dwutysięcznych Polska wzniosła się na wyżyny i teraz poważnie była jednym z najlepszych zespołów na świecie. Wzajemne badanie sił zakończyła w 19. minucie akcja dwóch reprezentacyjnych Wilków, Tomka i Grześka, z czego temu pierwszemu piłkę spod nóg w polu karnym wybił Kozma, a drugi przejął ją po lewej stronie i odesłał w szesnastkę, gdzie celną główką prowadzenie dał nam Dudek. Pięć minut później Grzesiek Wilk wykonywał rzut wolny pośredni, dośrodkowania nie zdołał przeciąć ponownie Kozma, więc niepilnowany Michał Koźmiński podwyższył na 2:0, a po kolejnych czterech minutach przebłysk własnej klasy pokazał na zwieńczenie kariery Piotrek Szymański, który jak za dawnych lat zawinął rogala zza pola karnego w samo okienko, i to z asysty Maćka Kwiatkowskiego. Tego widoku nie zapomniałem aż do dziś – Piotrek stojący w narożniku z rozłożonymi rękami, łzami w oczach i jednocześnie z szerokim uśmiechem, za plecami zbiegają się do niego koledzy z reprezentacji, a na końcu przybija piątkę z Maćkiem.

 

W przerwie miejsce Górki w bramce zajął Piotrowski, na prawej stronie Kiszka wymienił się z Brzezińskim, a zmęczony Michał Koźmiński z Wróblewskim. Tuż po wznowieniu gry swoją drugą asystę, tym razem dośrodkowaniem z rzutu rożnego, zaliczył Kwiatkowski, którego wrzutkę mimo krycia przez Lukácsa zgasił Halilović, obrócił się i pokonał Takácsa. Dziesięć minut później Maciek również miał wielki wkład w kolejną akcję, kiedy świetnie zagrał na wolne pole do Wróblewskiego, który następnie wyłożył piłkę Zoranowi, a ten zdobył swojego drugiego gola. Później wyraźnie odpuściliśmy Węgrom, którzy w 75. minucie zdobyli nawet honorowego gola za sprawą Kocsisa po beznadziejnym podaniu Kiszki i nieudanej interwencji Lewandowskiego, ale strata nic nie znaczącego gola z braćmi Węgrami w ogóle mnie nie przejęła.

 

W końcu w 79. minucie musiał nadejść ten moment. Do zmiany przy linii bocznej byli gotowi Robert Koźmiński i strzelec ostatniego gola Mistrzostw Świata 2026 Rafał Piątek, a sędzia techniczny pokazał na tablicy świetlnej najpierw numer 9, a za chwilę 10. Wtedy właśnie zaczęliśmy schodzić się bliżej środka boiska, a Piotrek z Maćkiem powoli wymieniali przyjacielskie uściski ze swoimi kolegami. Gdy już to zrobili, ruszyli bardzo nieśpiesznym krokiem w kierunku naszej ławki, poklepywani raz po raz po plecach przez napotykanych zawodników i oklaskami dziękujący kibicom za wszystkie lata. Wyglądali na bardzo wzruszonych, jakby ostatkiem sił hamowali łzy, a ja musiałem przyznać, że pierwszy raz widziałem absolutnie cały Stadion Śląski, niemalże w jednym tempie bijący brawo.

 

Nie dziwiłem się temu, w końcu ja sam niemal nie zauważyłem, jak również zacząłem oklaskiwać moich dwóch niezłomnych podopiecznych. Ponadto do tego stopnia zaszkliły mi się oczy, że widziałem przed sobą jedynie rozmazany obraz. Gdy obaj dotarli już do mnie, a Robert z Rafałem wbiegli na boisko, uściskałem ich, mocno i serdecznie, jednocześnie po ojcowsku i przyjacielsku. Następnego dnia zdjęcia z tego momentu miały znaleźć się w krajowych dziennikach sportowych, a z biegiem czasu w różnych kompilacjach "When legends have to say goodbye" na YouTube, gdzie ujęcia z tej soboty przewijały się wśród pożegnań innych najlepszych piłkarzy świata. I właśnie mistrz świata Piotr Szymański i mistrz świata Maciej Kwiatkowski zasłużyli na miejsca w tych zaszczytnych gronach, jak mało kto.

 

Cytat

05.09.2026, Stadion Śląski, Chorzów, widzów: 33 276; TV

TOW Polska [1.] – Węgry [109.] 5:1 (3:0)

 

19' G. Dudek 1:0

24' M. Koźmiński 2:0

28' P. Szymański 3:0

46' Z. Halilović 4:0

57' Z. Halilović 5:0

75' G. Kocsis 5:1

 

Polska: M.Górka 8 (46' M.Piotrowski 8) – A.Brzeziński 7 (46' M.Kiszka 7), T.Konieczny 9, Z.Lewandowski 8, G.Wilk 8 – M.Koźmiński 8 (46' K.Wróblewski 7), M.Kwiatkowski 8 (79' R.Koźmiński 7), P.Szymański 8 (79' R.Piątek 7), T.Wilk 8 – G.Dudek 8 (62' G.Gorząd 6), Z.Halilović 9

 

GM: Zoran Halilović (N, Polska) - 9

 

  • Lubię! 1
Odnośnik do komentarza

Pomysł w zasadzie nie był mój, tylko został mi podsunięty, ale nieco go podrasowałem, bo nie tylko mógłbym zapewnić Maćkowi Kwiatkowskiemu klub na schyłek kariery, i jak pomogłem ją rozpocząć, tak pomóc zakończyć, ale wręcz byłbym w stanie dać mu szansę gry w Pucharze Niemiec, w którym trafialiśmy w tym roku teoretycznie łatwiejszych rywali. Mógłbym go wystawić nawet na jakieś pojedyncze spotkania w Bundeslidze, w tym na ostatni mecz w maju, oczywiście o ile nie będzie to dla nas spotkanie decydujące np. o mistrzostwie.

 

Już w korytarzu pod trybunami Stadionu Śląskiego, poza wszelkimi kamerami, aparatami fotograficznymi i mikrofonami reporterskimi, raz jeszcze podziękowałem moim – mogę ich tak określić – przyjaciołom zza drugiej strony linii bocznej. Teraz, gdy nikt już nie widział, Piotrek wreszcie pękł i spociły mu się oczy. W przeciwieństwie do Maćka, który regularnie ocierał twarz rękawkiem koszulki jeszcze na murawie, gdy po raz ostatni schodził z boiska.

 

– W porządku Piotrek, prawdziwy facet nie wstydzi się łez – powiedziałem, gdy zauważyłem jak natychmiast spuścił głowę. – Dziękuję wam za wszystko, dobrzy z was chłopcy. – Przygarnąłem do siebie obu i mocno uścisnąłem za szyje.

 

Niedługo później, gdy rozmawiałem akurat z Andrzejem Niedzielanem, przeprosiłem go na chwilę.

 

– Maciek! – zawołałem, podchodząc szybkim krokiem do Kwiatkowskiego, zanim mi gdzieś zniknie. Po drodze zignorowałem Skorżę, który myślał, że wołam jego. – Jesteś teraz bez klubu, tak?

 

W odpowiedzi rozłożył tylko bezradnie ręce.

 

– Chcesz iść do mnie do Rot-Weiss Essen? Daję ci gwarancję zatrudnienia aż do momentu, w którym postanowisz odejść na sportową emeryturę, choćbyś chciał kopać piłkę jeszcze i pięć lat.

 

– Mówisz poważnie? – spytał.

 

– Całkowicie poważnie. Jeżeli chcesz, masz kontrakt od zaraz – powiedziałem tak, by zabrzmiało to możliwie jak najbardziej przekonująco. – Oczywiście nie mogę zapewnić ci regularnej gry w pierwszym zespole, nie mogę zapewnić ci w nim nawet miejsca na ławce, ale rezerwiści potrzebują dobrego mentora, poza tym w Pucharze Niemiec...

 

Nie dokończyłem, bo Maciek nagle złapał mnie za barki, a w jego oczach, tak samo jak szesnaście lat temu, zobaczyłem dobrze mi znaną wdzięczność:

 

– Szeryfie, obecnie nie mógłbym dostać lepszej propozycji. Pewnie, że chcę iść do Rot-Weiss Essen! Niezależnie od warunków! Daj mi tylko dosłownie trzy, góra cztery dni na przeprowadzenie się z Kaiserslautern, proszę.

Odnośnik do komentarza

Istotnie, już we wtorek wszystko było gotowe. Około południa w Essen był już Maciek, tylko tym razem nie zamawiałem opłaconej z góry taksówki, bo przyjechał swoim własnym wozem. W ten oto sposób Maciek Kwiatkowski (34 l., DP, Polska; 100/16) miał spokojnie dograć końca kariery w Rot-Weiss Essen, klubie, który nieustannie rósł w siłę pod moją wodzą.

 

W środę z kolei rozpoczęły się eliminacje do Euro 2028, w których wiele drużyn miało sobie coś do udowodnienia. Podczas gdy my pauzowaliśmy, w naszej grupie, z której żadna ekipa nie wystąpiła na ostatnim mundialu, Czechy pewnie pokonały w Teplicach Liechtenstein 4:0, a jedną z bramek zdobył Zdenek Machaček efektownym rogalem z rzutu wolnego, z kolei Szkocja skromniutko pokonała Łotwę 1:0.

 

Dziewiąta grupa:

1. Czechy – 3 pkt – 4:0

2. Szkocja – 3 pkt – 1:0

3. Polska – 0 pkt – 0:0

4. Łotwa – 0 pkt – 0:1

5. Liechtenstein – 0 pkt – 0:4

  • Lubię! 1
Odnośnik do komentarza

Idealnym dowodem tej rosnącej siły była wypowiedź menedżera HSV Quique Mediny, który w przedmeczowych wypowiedziach bredził coś o wygrywaniu z najlepszymi i sugestiach, że w przypadku porażki z jego zespołem powinniśmy wyznaczyć sobie jakiś inny cel na ten sezon, niż walkę o mistrzostwo. Użyłem określenia "bredził", bo nie poświęcałem jego wypowiedziom zbyt wiele uwagi, ewentualne kłótnie i wbijanie szpil zostawiając sobie na pomeczową konferencję, która zawsze była moją koronną konkurencją; nie liczyłem już nawet, ile razy pośpiesznie przerywano konferencje, bo uszczypliwymi i bezpardonowymi ripostami wyprowadzałem swoich "kolegów" po fachu z równowagi. Zależało mi, by gorąco powitać HSV na Georg-Melches-Stadion, a pomóc miał w tym Adriano, który zastąpił na skrzydle Hildebrandta, a na lewej stronie za kontuzjowanego Sebę Franza zagrał Machaček.

 

Byłem pełny optymizmu, ale w 3. minucie złapałem się za głowę, gdy zobaczyłem, jak bramkarz HSV wykopuje piłkę spod własnej bramki, a nasi fantastyczni obrońcy byli tak perfekcyjnie ustawieni, że Simon Moore bez trudu wybiegł na wolne przyjął piłkę i na oczach kompletu publiczności przebiegł samotnie pół boiska, by pokonać Olivieriego. Prawdę mówiąc, widząc to wpadłem w furię, a okrzyki "co wyście, kurwa, zrobili?!" były najłagodniejszym przykładem z potoku bluzgów, jaki runął z naszej ławki trenerskiej. Nawet nie mówię, co miałem ochotę zrobić Hofmannowi i Salerno, którzy jak skończeni debile wysunęli się tak daleko do przodu, ale na szczęście niedługo później się uspokoiłem.

 

A to dzięki temu, że nie wywiesiliśmy białej flagi, a zaczęliśmy walczyć. W efekcie w 12. minucie Albrechtsen przerzucił piłkę z prawego skrzydła, Mihajlović wyskoczył ponad Torresa i zgrał ją do Wolfa, a Daniel, widząc zagradzających mu drogę Pinto i Witta, rąbnął bez zastanowienia zza pola karnego, zaskakując Baldiniego. Ogółem przez całe spotkanie trwała zażarta walka, podobnie jak to było w sierpniu z Werderem, tylko tym razem zawiodła nas skuteczność, w czym przodował Mihajlović, który nie potrafił oddać dziś ani jednego celnego strzału, choć miał na nodze co najmniej dwie setki. HSV oczywiście nie zdołało nas pokonać, i choć byłem rozczarowany, bo mogliśmy wygrać, to jednak nie omieszkałem zacząć konferencji od pytania skierowanego do Quique Mediny:

 

– I co, panie Medina? Może powinniście przemyśleć sprawę i wyznaczyć sobie jakiś inny cel na ten sezon?

 

Cytat

12.09.2026, Georg-Melches-Stadion, Essen, widzów: 25 540

BL (5/34) Rot-Weiss Essen [1.] – HSV Hamburg [3.] 1:1 (1:1)

 

3' S. Moore 0:1

12' D. Wolf 1:1

 

Rot-Weiss Essen: G.Olivieri 7 – A.Albrechtsen 7, L.Hofmann 7, D.Salerno 7, M.Gruszka 6 – Adriano 7 (79' Wellington 6), T.Franz 7, M.Rose 7, Z.Machaček 6 (70' K.Bruns 6) – Z.Mihajlović 7 (51' Denílson 7), D.Wolf 8

 

GM: Daniel Wolf (N, Rot-Weiss Essen) - 8

 

Odnośnik do komentarza

Tak oto dotarliśmy do 15 września 2026; dnia, w którym Rot-Weiss Essen rozpoczynało nowy rozdział w swojej "nowożytnej" historii, a więc początek występów w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Rywal ku temu był idealny, bowiem do Essen przyjechał wielki Real Madryt, który, choć od kilkunastu lat pogrążony był jak na siebie w kryzysie (ostatni finał Champions League w... 2002 roku, ostatnie mistrzostwo Hiszpanii w 2011), to na arenie międzynarodowej nieodmiennie wzbudzał wielkie emocje. Nic więc dziwnego, że Georg-Melches-Stadion wypełnił się szczelnie kibicami, a w chwili, w której na środku boiska powiewała wielka biała płachta z czarnymi gwiazdami – logo UEFA Champions League – zaś my i Królewscy wysłuchiwaliśmy hymnu elitarnych rozgrywek, księgowy popijał bratwursta haustami piwa, widząc w kasie rekordowy przychód z biletów w wysokości 1 000 000€.

 

Ważny dla nas mecz, który z loży honorowej uważnie oglądał sam Rolf Hempelmann, rozpoczął się od naszych huraganowych ataków, po których już w 3. minucie Mihajlović obił słupek bramki Realu, a później minimalnie niecelnie strzelali Rosi raz jeszcze MihajlovićKrólewscy nie bardzo wiedzieli, co się właśnie dzieje, i ograniczali się do pojedynczych prób, tak jak w 21. minucie, gdy Olivieri pewnie obronił strzał Thomasa z rzutu wolnego. Kibice na stadionie i przed telewizorami mogli być spokojni, bo mieliśmy nad Realem przewagę, która sugerowała, że bramka dla RWE jest kwestią czasu.

 

Nic więc dziwnego, że po półgodzinie zaczęły padać gole dla Realu. Zaczęło się w 29. minucie, kiedy Boumelaha dośrodkował w nasze pole karne, a Albrechtsen zlekceważył Vidala, który bez trudu wyskoczył ponad niego i wbrew przebiegowi meczu dał gościom prowadzenie strzałem głową. Zaledwie dwie minuty później w kluczowym momencie Machaček w skandaliczny sposób odpuścił krycie Boumelahy, za którym nie chciało mu się dalej biec, więc Vidal odwdzięczył się koledze precyzyjną wrzutką i przegrywaliśmy 0:2.

 

W tym momencie myślałem, że szlag mnie trafi, gdyż nienawidziłem przegrywania wygranych spotkań. W ruch natychmiast poszły dwie zmiany – do szatni wykopałem winnego pierwszej bramki Albrechtsena i obciążonego drugim golem Machačka – a ja nie mogłem się doczekać przerwy. Piłkarze chyba wyczuli, co się święci, bo po wznowieniu gry wzięliśmy się w garść, dzięki czemu pięć minut później Adriano dośrodkował w pełnym biegu z prawej strony, a przesunięty na lewe skrzydło Gruszka strącił piłkę Wolfowi, który z najbliższej odległości zdobył kontaktową bramkę. W końcu!

 

W przerwie podjąłem skalkulowane ryzyko, gdyż instynkt podpowiadał mi, bym zdjął Wolfa, który mimo zdobytej bramki rozgrywał niezbyt dobre spotkanie, a w jego miejsce wpuścił młodziutkiego Beera. I w tym spotkaniu ostatecznie uznałem, że powinienem ufać własnym przeczuciom – po kwadransie drugiej połowy rekonwalescent Reginaldo rozegrał z Gruszką dwójkową akcję, Brazylijczyk przerzucił piłkę na pole karne, gdzie nie sięgnął jej Camino, a Andreas Beer niczym rutyniarz strzelił po ziemi na dalszy słupek, i Miguel wyciągał piłkę z siatki po raz drugi! Na przechylenie szali na naszą korzyść zabrakło nam trochę szczęścia, ale remis z Realem na otwarcie udziału w Lidze Mistrzów, w dodatku po odrobieniu dwubramkowej straty, wstydu na pewno nam nie przyniósł. Tego samego zdania był Rolf Hempelmann, który zajrzał do nas do szatni, a także telewizyjni eksperci.

 

Cytat

15.09.2026, Georg-Melches-Stadion, Essen, widzów: 25 002; TV

LM Gr.B (1/6) Rot-Weiss Essen [GER] – Real Madryt [ESP] 2:2 (1:2)

 

29' M. Vidal 0:1

31' V. Boumelaha 0:2

36' D. Wolf 1:2

39 M. Vidal (RM) ktz.

60' A. Beer 2:2

 

Rot-Weiss Essen: G.Olivieri 6 – A.Albrechtsen 6 (32' L.Hildebrandt 7), L.Hofmann 7, D.Salerno 7, M.Gruszka 7 – Adriano 7, T.Franz 7, M.Rose 7, Z.Machaček 6 (32' Reginaldo 7) – Z.Mihajlović 7, D.Wolf 7 (46' A.Beer 7)

 

GM: Vincent Boumelaha (P P, Real Madryt) - 8

 

W drugim spotkaniu naszej grupy również nie było rozstrzygnięcia, gdyż Chelsea tylko zremisowała 1:1 z Club Brugge.

 

Grupa B:

1. Real Madryt – 1 pkt – 2:2

2. Rot-Weiss Essen – 1 pkt – 2:2

3. Chelsea Londyn – 1 pkt – 1:1

4. Club Brugge – 1 pkt – 1:1

  • Lubię! 1
Odnośnik do komentarza

Tak naprawdę, nasz niedawny mecz z HSV zapoczątkował małą serię ciężkich spotkań, jako że wciąż mając w głowach echo pojedynku z Realem, czekał nas piekielnie trudny wyjazd do Monachium, gdzie w meczu na szczycie musieliśmy walczyć z Bayernem. Bawarczycy po tragicznym poprzednim sezonie pozbierali się, wracając do czołówki Bundesligi, ja zaś dałem odpocząć Machačkowi, który rozczarował w Lidze Mistrzów, a jego miejsce powierzyłem Andreasenowi. Na Allianz-Arenie, poza naszą wyjazdową ekipą, pojawiło się ponad 60 tysięcy żądnych zwycięstwa kibiców gospodarzy, a naszym zadaniem było zepsuć im wieczór.

 

I rzeczywiście, od pierwszego gwizdka ruszyliśmy na gospodarzy niczym Luftwaffe, szybko groźną próbą postraszył ich (i niestety sektory za bramką również) Thomas Franz, ale pierwszy szok szybko opadł i my także zaczęliśmy mieć problemy. Wtedy właśnie po raz pierwszy błysnął Olivieri, który obronił wyrafinowany strzał Rossiniego z dystansu. Bayern zrobił się od tego momentu naprawdę groźny i ciężar gry wkrótce miał przenieść się na naszą połowę, tym bardziej bezcenne było to, co stało się w 7. minucie. Salerno zagrał crossa na pole karne, gdzie Mihajlović wyskoczył do główki wyżej od Vasa, strzał Serba obronił Kunze, ale na miejscu był nasz doskonały lis pola karnego, Daniel Wolf, który pewnie dobił piłkę do bramki, uciszając trybuny.

 

Od tej pory sprawy się trochę skomplikowały, bo nie dość, że Bayern mocno nas gniótł, to jeszcze zaczęliśmy się łamać, gdyż do przerwy nie dograł Mihajlović z powodu urazu karku, a zmieniający go Denílson kończył mecz ze stłuczonym żebrem, które również zmusiło go do pauzy. Na szczęście na scenę w porę wkroczył Olivieri, który ponownie przeciwko Bayernowi rozegrał mecz życia i do spółki z zaskakująco pewnymi Salerno i Hofmannem, którzy sumiennie asekurowali Gabriele, praktycznie rzecz ujmując wygrał nam to spotkanie. Francuz wyciągnął łącznie dziesięć strzałów w światło bramki, a niemożliwego dokonał w 71. minucie, gdy zatrzymał bombę Forresta z bliska oraz natychmiastową dobitkę... Gruszki, który nieudanym wejściem omal nie wyrównał stanu meczu samobójczym trafieniem. Gdy rozbrzmiał ostatni gwizdek sędziego Bauera, nie mogłem uwierzyć, że ku niezadowoleniu miejscowych kibiców dowieźliśmy 1:0 i utrzymaliśmy się na fotelu lidera.

 

A po raz drugi z rzędu sukces zawdzięczaliśmy Olvieriemu, do którego, tak jak w styczniu, podszedłem na stronie:

 

– Gabriele – powiedziałem – brak mi słów, jak tak dalej pójdzie, będziesz przekleństwem Bayernu. Masz u mnie drugą kratę Wietbiera i dwukrotność premii za zachowanie czystego konta. Tak między nami, oczywiście.

 

Cytat

19.09.2026, Allianz-Arena, Monachium, widzów: 66 250

BL (6/34) Bayern Monachium [2.] – Rot-Weiss Essen [1.] 0:1 (0:1)

 

7' D. Wolf 0:1

42' Z. Mihajlović (RWE) ktz.

 

Rot-Weiss Essen: G.Olivieri 10 – A.Albrechtsen 7, L.Hofmann 9, D.Salerno 8, M.Gruszka 7 – Adriano 7, T.Franz 7 (78' Z.Machaček 6), M.Rose 7, M.Andreasen 7 – Z.Mihajlović Ktz 7 (42' Denílson 6), D.Wolf 7 (68' D.Corradini 6)

 

GM: Gabriele Olivieri (BR, Rot-Weiss Essen) - 10

 

Odnośnik do komentarza

Choć byliśmy coraz bardziej głodni dalszej ligowej rywalizacji, to czekała nas przerwa na mecz drugiej rundy Pucharu Niemiec, w którym mierzyliśmy się w Bielefeld z miejscową Arminią. Tym razem nie przeprowadzałem większych zmian w wyjściowej jedenastce, by nie wytrącać zespołu z rytmu meczowego, więc wystawiając jedynie Beera w miejsce kontuzjowanego Mihajlovicia, a także Reginaldo na lewej obronie, by dać odpocząć Gruszce, ruszyliśmy na SCHÜCO-Arenę w najmocniejszym składzie.

 

Który, obiektywnie rzecz biorąc, zawiódł w Bielefeld. Momentami graliśmy z outsiderem 2.Bundesligi jak równy z równym, bardzo lekką ręką marnowaliśmy okazje, Wolf z Beerem uparli się strzelać prosto w Kruga, kreując bramkarza Arminii na gracza meczu, a ja nie zdziwiłem się, gdy w 36. minucie Andreasen wykosił Douglasa w polu karnym, dając jeszcze gospodarzom jedenastkę. Los jąder Mikkela spoczywał wyłącznie w rękach Olivieriego, i na szczęście Duńczyk od tego momentu również wisiał Gabrielemu kratę Wietbiera, bo ten doskonale wyczuł intencje Hellera i obronił rzut karny.

 

Taka gra nie przystoi liderowi Bundesligi, więc w szatni opieprzyłem drużynę za przechodzenie obok meczu, a Andreasena, by nie wywinął więcej numerów, zastąpiłem Kevinem Brunsem, którego musiałem w końcu zacząć na poważnie wprowadzać do zespołu. Zmiana trochę pomogła, bo po dziesięciu minutach drugiej odsłony Adriano kiwnął na prawym skrzydle Castellaniego, wbiegł w pole karne i dośrodkował przed bramkę, a tam Bruns, obstawiony przez KumaraDouglasa i Marinowa, zdołał zamknąć akcję celną główką. Jeżeli ktoś spodziewał się, że worek z bramkami się rozwiąże, srodze się rozczarował, bo kolejne bramki dla RWE nie tylko nie padły, ale wręcz w 77. minucie Salerno opuścił swoją pozycję w obronie, pozwalając Jonasowi wyrównać na 1:1.

 

Przed dogrywką po raz drugi więc w ruch poszła tzw. suszarka, która po raz drugi nic nie dała, dogrywka odbyła się, a mecz musiał rozstrzygać konkurs rzutów karnych. Oczyma wyobraźni widziałem już spektakularne pudła moich podopiecznych, w szczególności Wolfa, który przez cały mecz marnował sytuacje jak najęty, ale tym razem pozytywnie się zaskoczyłem. Wszyscy, których wyznaczyłem do jedenastek, FranzGruszkaRoseWolf i Corradini, wykazali się zabójczą skutecznością z jedenastu metrów, ani razu nie dając Krugowi cienia szansy, z kolei rywalizację ustawił obroniony rzut karny (drugi w tym meczu!) Olivieriego, który zatrzymał strzał Cardinalego, i właśnie wtedy Corradini rozstrzygnął losy awansu. Prawda była jednak taka, że ten remis musieliśmy potraktować jako zimny prysznic. Taki z kostkami lodu.

 

Cytat

22.09.2026, SCHÜCO-Arena, Bielefeld, widzów: 13 714

DFB-P 2R Arminia Bielefeld [2BL] – Rot-Weiss Essen [BL 1:1 (ft. 1:1) (dp. 0:0) [rzuty karne: 3:5]

 

36' Ch. Heller (AB) nw.rz.k.

56' K. Bruns 0:1

77' Jonas 1:1

 

Rzuty karne:

– T. Franz – gol [0:1]

– B. Stadler – gol [1:1]

– M. Gruszka – gol [1:2]

– M. Klein – gol [2:2]

– M. Rose – gol [2:3]

– M. Cardinalli – nw. [2:3]

– D. Wolf – gol [2:4]

– S. Simon – gol [3:4]

– D. Corradini – gol [3:5]

 

Rot-Weiss Essen: G.Olivieri 6 – A.Albrechtsen 7, L.Hofmann 6, D.Salerno 7, Reginaldo 6 (78' M.Gruszka 7) – Adriano ŻK 7, T.Franz 7, M.Rose 7, M.Andreasen 7 (46' K.Bruns 8) – A.Beer 7 (55' D.Corradini 7), D.Wolf 7

 

GM: Werner Krug (BR, Arminia Bielefeld) - 8

 

Odnośnik do komentarza

"Pretendenci do tytułu" – tak mówiono o nas w mediach sportowych nie tylko w Niemczech, ale i w zagranicznych portalach o Bundeslidze; niezłe to osiągnięcie, przypominając sobie, jak zaledwie dwa lata temu długo okupowaliśmy miejsce w strefie spadkowej. Tymczasem nadszedł czas na jeden z najważniejszych dla nas spotkań rundy jesiennej, a więc derbowa wojna z Borussią Dortmund. Zimny prysznic sprzed czterech dni przyszedł w samą porę, gdyż słabego występu przeciwko naszemu największemu krajowemu rywalowi, kibice by nam po prostu nie wybaczyli. A znów wypełniony był cały Georg-Melches-Stadion.

 

Sędzia Baumann rozpoczął spotkanie, Afriyie zagrał od środka, a po nie więcej niż pięciu podaniach gości przejęliśmy piłkę, Albrechtsen przerzucił po skrzydle do Adriano, który nieoczekiwanie ściął z futbolówką do środka, spektakularnym slalomem minął Webera i Schreiera, po czym dotarł z piłką przed pole karne, nieatakowany przez nikogo przełożył ją sobie na prawą nogę i efektownym rogalem pokonał osłupiałego Carlosa Alberto. Publiczność, która nie zdążyła się nawet rozgrzać, wybuchła radością, a ja po meczu widziałem swoje zdjęcie, na którym uchwycił mnie fotograf, jak stoję przy linii bocznej z otwartymi ustami, łapiąc się z niedowierzania za głowę. Prowadzenie w 36. sekundzie, i to jeszcze po takim rajdzie naszego skrzydłowego.

 

Najlepsze, że ta akcja nie była przypadkiem, bo mocno usiedliśmy na zdezorientowanym zespole Borussii, i już chwilę później oblężenie bramki rywala skończyło się fantastyczną centrą Adriano, który posłał piłkę Wolfowi prosto na woleja, a Daniel miękkim strzałem po ziemi zamienił ją na bramkę numer dwa dla RWE. Z czasem i BVB zaczęło szukać swojej szansy, to zaś skończyło się tak, że w 23. minucie Andreasen zabrał piłkę zagapionemu Nicolettiemu i natychmiast zagrał na wolne pole do Wolfa, który z kolei w polu karnym wyłożył ją po rękach Carlosa Alberto do Corradiniego, zaś Włoch strzałem do pustej bramki zdobył swoją pierwszą bramkę dla RWE. Przybijając piątki ze wszystkimi z naszej ławki cieszyłem uszy rykiem naszych rozentuzjazmowanych kibiców.

 

Tym razem jednak, zamiast drugiego gola z rzędu, przyszła pora na chwilę dla Borussi, której sponsorem stał się Salerno, ponieważ to on po dwóch minutach nie przeciął podania do Afriyie, który obrócił się sam przed Olivierim i strzałem w okienko zdobył gola dla BVB; na szczęście honorowego. Diego po tym błędzie nie potrafił się pozbierać, więc dziesięć minut później profilaktycznie zdjąłem go z boiska; mogłem jednak być spokojny, bo posadzony na ławce Hofmann, za którego wystąpił dziś Betz, dał świetną zmianę. Finalnie tuż przed przerwą i tak cieszyliśmy się my, ponieważ w doliczonym czasie obrońca gości Celso podarował nam jeszcze rzut karny, który na gola bez trudu zamienił Wolf.

 

Borussia była na kolanach, a po przerwie nie potrafiła już z nich powstać, więc mogliśmy grać spokojniej, pilnując bezpiecznej przewagi. Nie oznaczało to jednak, że nie szukaliśmy kolejnych bramek; w 78. minucie Franz ładnie przeszedł Nicolettiego i zagrał prostopadle do rezerwowego Brunsa, a Kevin z pierwszej piłki wyprawił Corradiniego za linię obrony, który nie miał problemów z ustaleniem wyniku na fantastyczne 5:1. Po końcowym gwizdku opuszczaliśmy boisko przy aplauzie naszych kibiców, którzy później żegnali rywali szyderczymi przyśpiewkami, a w szatni emanujący zapachem piwa prezes Hempelmann nie mógł mi się nadziękować, że zostałem w klubie. Nasza przewaga nad drugim w tabeli HSV wzrosła do czterech punktów.

 

Cytat

26.09.2026, Georg-Melches-Stadion, Essen, widzów: 25 543

BL (7/34) Rot-Weiss Essen [1.] – Borussia Dortmund [4.] 5:1 (4:1)

 

1' Adriano 1:0

4' D. Wolf 2:0

23' D. Corradini 3:0

25' M. Afriyie 3:1

45+3' D. Wolf 4:1 rz.k.

78' D. Corradini 5:1

 

Rot-Weiss Essen: G.Olivieri 8 – A.Albrechtsen ŻK 9, A.Betz 8, D.Salerno 5 (35' L.Hofmann 8), M.Gruszka 8 – Adriano ŻK 8, T.Franz 8, M.Rose 7, M.Andreasen 7 (69' K.Bruns 7) – D.Corradini 10, D.Wolf 10 (74' A.Beer 6)

 

GM: Daniel Wolf (N, Rot-Weiss Essen) - 10

 

Odnośnik do komentarza

Za wcześnie. Osnabrück nauczył mnie jednego — początek sezonu bywa mylący, a przełom września i października jest doskonałym momentem, by zacząć przegrywać i odpadać coraz bardziej od nowego lidera.

 

Jeżeli w marcu/kwietniu nadal będziemy na czele tabeli, dopiero wtedy zacznę wierzyć w możliwość zdobycia pierwszego tytułu od czasu Gratkorn z 2009.

Odnośnik do komentarza

Nasza druga wizyta w Belgii w tej edycji Ligi Mistrzów nie zapowiadała się na specjalnie ciężką, bowiem Club Brugge prezentował podobny poziom, co Anderlecht, który bez problemu pokonaliśmy w 3. fazie eliminacyjnej. Jako że postanowiłem, iż teraz w obronie kilka spotkań od pierwszej minuty rozegra Betz, wyszliśmy na Jan Breydelstadion tym samym składem, którym zdemolowaliśmy Borussię Dortmund; zabrakło jedynie Brunsa, który doznał urazu łokcia. Telewizyjni eksperci oczywiście zapowiadali niezwykle wyrównane spotkanie, ja osobiście oczekiwałem naszego zwycięstwa, ale to, co wydarzyło się tego wieczoru w Brugii, przerosło wszelkie oczekiwania.

 

Już jedna z naszych pierwszych akcji skończyła się dla gospodarzy tragicznie, gdy w 4. minucie Wolf przeskoczył De Wittego, świetnie zagrywając głową do niepilnowanego Franza, Thomas wyszedł sam na sam z bramkarzem, a Hansen skrócił kąt, ale koszmarnie minął się z piłką, dzięki czemu Corradini bez problemu wklepał ją do pustej bramki. Teraz Club Brugge mógł się przekonać, co to znaczy rozpędzone RWE, i rzeczywiście – nieustannie siedzieliśmy na rywalach, a gdyby nie kiepska dyspozycja Wolfa, który w pół godziny zmarnował trzy sytuacje sam na sam, strzelając prosto w Hansena, wynik hokejowy mielibyśmy już do przerwy. Tymczasem na następne trafienia trzeba było poczekać do końcówki pierwszej połowy; najpierw w 40. minucie pięknym strzałem z rzutu wolnego popisał się Gruszka, podwyższając na 2:0, a w ostatniej minucie podstawowego czasu Andreasen dośrodkował z lewego skrzydła na pole karne, gdzie piłkę zgasił Rose, okręcił się na De Grootem i bombą przy krótkim słupku dobił załamanych rywali i ich kibiców.

 

A to wcale nie był koniec. W przerwie opieprzyłem trochę Wolfa, bo całe dobre wrażenie ze swojej gry psuł trzema zmarnowanymi setkami, co przyniosło taki skutek, że na drugą połowę wyszedł odmieniony Daniel. Tuż po wznowieniu gry Albrechtsen dośrodkował z prawej strony, na środku pola karnego Wolf wyskoczył ponad Prevosta i przełamał swoją niemoc strzałem głową, a Hansen po raz czwarty wyciągał piłkę z siatki. Ale już po chwili musiał robić to po raz piąty, ponieważ w 52. minucie Andreasen po rozciągnięciu od Rosego znalazł centrą Corradiniego, który złapał na błędzie źle ustawionego Hansena i spokojnym szczupakiem podwyższył na 5:0. Gdyby nie licznie przybyli fani RWE, na trybunach w drugiej połowie panowałaby chyba zupełna cisza, tak że nasi kibice uratowali sytuację. W 67. minucie przeprowadziliśmy więc kolejną akcję prawym skrzydłem, które mieliśmy z każdym meczem coraz mocniejsze, Albrechtsen zacentrował, a najlepszy na boisku Wolf urwał się Ronchettiemu i bez problemu zamknął akcję celnym strzałem. 

 

Po końcowym gwizdku rywale wyglądali, jakby zderzyli się z pociągiem pancernym, ja zaś nie wyobrażałem sobie, byśmy mieli nie zająć co najmniej trzeciego miejsca w grupie. Póki co, z naszego pierwszego występu w fazie grupowej Ligi Mistrzów mogliśmy być zadowoleni.

 

Cytat

30.09.2026, Jan Breydelstadion, Brugia, widzów: 22 523; TV

LM Gr.B (2/6) Club Brugge [BEL] – Rot-Weiss Essen [GER] 0:6 (0:3)

 

4' D. Corradini 0:1

40' M. Gruszka 0:2

45' M. Rose 0:3

46' D. Wolf 0:4

52' D. Corradini 0:5

67' D. Wolf 0:6

 

Rot-Weiss Essen: G.Olivieri 8 – A.Albrechtsen 9, A.Betz 8, D.Salerno 8, M.Gruszka 8 – Adriano 8, T.Franz 9, M.Rose 8 (78' Z.Machaček 7), M.Andreasen 8 (62' S.Franz 7) – D.Corradini 10 (71' A.Beer 7), D.Wolf 10

 

GM: Daniel Wolf (N, Rot-Weiss Essen) - 10

 

Za zwycięstwo otrzymaliśmy 325 000€ oraz, oczywiście, znaleźliśmy się na czele grupy B. W drugim spotkaniu Real Madryt rozbił Chelsea na Santiago Bernabéu 3:0, wraz z nami wypracowując sobie dobrą sytuację w tabeli.

 

Grupa B:

1. Rot-Weiss Essen – 4 pkt – 8:2

2. Real Madryt – 4 pkt – 5:2

3. Chelsea Londyn – 1 pkt – 1:4

4. Club Brugge – 1 pkt – 1:7

Odnośnik do komentarza

Duże powody do radości mieli Daniel Wolf i Adriano, którzy zajęli 2. i 3. miejsce w konkursie na Bramkę Miesiąca Bundesligi; Austriak wkupił się pięknym, wyrównującym golem z meczu z HSV, zaś Brazylijczyk zebrał owoc swojej wspaniałej, otwierającej wynik bramki przeciwko Borussii Dortmund. Oby tak dalej!

 

 

Wrzesień 2026

 

Bilans (Rot-Weiss Essen): 4-3-0, 19:6

Bundesliga: 1. [+4 pkt nad HSV]

Liga Mistrzów: grupa B, 1. [+0 pkt nad Realem Madryt], 2:2 z Realem Madryt i 6:0 z Club Brugge
DFB-Pokal: 2. runda, k1:1 z Bielefeld; awans, vs. 1860 Monachium

Liga-Pokal: –

Finanse: 16,95 mln euro (-732 tys. euro)

Gole: Daniel Wolf (12)

Asysty: Zeljko Mihajlović (5)

 

Bilans (Polska): 1-0-0, 5:1

Eliminacje ME 2028: Grupa dziewiąta, vs. Liechtenstein, Szkocja, Czechy i Łotwa

Ranking FIFA: 1. [=]

 

 

Ligi:

 

Anglia: Manchester City [+0 pkt]

Austria: Rapid Wiedeń [+1 pkt]

Francja: St. Etienne [+2 pkt]

Hiszpania: Betis Sewilla [+0 pkt]

Niemcy: Rot-Weiss Essen [+4 pkt]

Polska: Wisła Kraków [+1 pkt]

Rosja: Lokomotiw Moskwa [+3 pkt]

Szwajcaria: FC Thun [+2 pkt]

Włochy: AC Milan [+0 pkt]

 

Liga Mistrzów:

-

 

Puchar UEFA:

- Wisła Kraków, Pierwsza runda, 2:0 i 1:0 z Portadown; awans, gr. E

- Wisła Płock, Pierwsza runda, 0:2 i 0:1 z Besiktasem; out

 

Reprezentacja Polski:

- 05.09, Mecz towarzyski, Polska - Węgry, 5:1

 

Ranking FIFA: 1. Polska [1257], 2. Brazylia [1246], 3. Anglia [1190]

Odnośnik do komentarza

Drugiego października nadszedł termin rozesłania powołań na rozpoczynające nasz udział w eliminacjach Euro 2028 spotkania ze Szkocją i Czechami, będące zarazem jednymi z najważniejszych w kontekście walki o norweski turniej. Zgodnie z zapowiedzią nie widziałem już miejsca w reprezentacji dla Maćka Kwiatkowskiego i Piotrka Szymańskiego, którzy od tego zgrupowania mieli być już tylko legendami.

 

Niestety po mundialu spadła na nas jakaś cholerna szarańcza w postaci plagi kontuzji, gdyż wrócili co prawda Paweł Piętka i Marcin Pawlak, za to wymiotło nam Grześka Wilka z powodu rozciętej głowy, Maćka Brodeckiego przez uraz stopy i Grześka Gorząda z kontuzjowanym kolanem. Do tego Tomek Rogalski zmagał się z ostatkami grypy, więc najprawdopodobniej finał Mistrzostw Świata przez kolejny miesiąc miał być jego ostatnim rozegranym meczem w kadrze, a rekonwalescencja złamania śródstopia Mateusza Machnikowskiego wciąż się przedłużała.

 

W efekcie ostateczne powołania były dość niespodziewane w niektórych przypadkach, m.in. pierwszy raz od dawna z powodu braku lewych obrońców znalazł się Michał Iwan, do tego na zgrupowaniu pojawić miało się aż trzech debiutantów, jeden głośniejszy od drugiego. Pierwszym z nich został, uwaga, Marcin Gruszka, który w tym sezonie na tyle dobrze grał w Rot-Weiss Essen, że doczekał się powołania, by wraz z Iwanem załatać lewą obronę. Tomka Wilka na lewym skrzydle odciążać miał Mariusz Wójcik, a więc kolega Rogalskiego z Napoli, a w ataku duże szanse na debiut miał z kolei kumpel Michała Piotrowskiego z Crystal Palace, Paweł Kaczmarek.
 

Cytat

Bramkarze:

– Michał Górka (34 l., BR, Wolves, 93/0);

– Paweł Piętka (28 l., BR, Bordeaux, 14/0);

– Michał Piotrowski (30 l., BR, Crystal Palace, 13/0).

 

Obrońcy:
– Andrzej Brzeziński (29 l., O PŚ, AJ Auxerre, 52/4);

– Marcin Kiszka (29 l., O P, Polska, FC Liverpool, 25/1);

– Michał Iwan (25 l., O LŚ, FC Basel, 6/1);
– Marcin Kowalik (28 l., O Ś, Betis Sewilla, 44/1);

– Tomasz Konieczny (25 l., O Ś, DP, Gillingham, 31/0);

– Zbigniew Lewandowski (30 l., O Ś, DP, Newcastle, 29/3);

– Marcin Gruszka (25 l., O/DBP/P L, Rot-Weiss Essen, 7/0 U-21);
– Krzysztof Wróblewski (32 l., O/P P, Ajax Amsterdam, 63/3).

 

Pomocnicy:

– Marcin Konopka (24 l., DP, Schalke 04, 10/0);
– Rafał Piątek (30 l., P Ś, Southampton, 64/13);
– Michał Koźmiński (23 l., DP, P PŚ, Chelsea Londyn, 24/6);

– Tomasz Wilk (23 l., P L, Sheffield Wednesday, 20/1);

– Marcin Aleksander (22 l., P Ś, Zaragoza, 1/0);

– Robert Koźmiński (24 l., P Ś, Leeds United, 18/4)
– Tomasz Rogalski (25 l., OP PŚ, Napoli, 6/1);

– Mariusz Wójcik (26 l., OP LŚ, N, Napoli, U-19).

 

Napastnicy:

– Paweł Kaczmarek (25 l., OP/N Ś, Crystal Palace, 10/1 U-21);
– Tomasz Adamczyk (32 l., N, AC Milan, 119/116);
– Grzegorz Dudek (20 l., N, Real Sociedad, 17/10);

– Zoran Halilović (29 l., N, VfL Osnabrück, 65/45);

– Marcin Pawlak (29 l., N, Sevilla, 83/47).

 

Odnośnik do komentarza
  • Pulek zablokował ten temat
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...