Skocz do zawartości

Cień wielkiej trybuny


Ralf

Rekomendowane odpowiedzi

Wizyty w Mönchengladbach nigdy nie kojarzyły mi się z niczym dobrym. Tym razem, gdy byliśmy na fali i nie zwalnialiśmy tempa, również musiałem robić dobrą minę do złej gry przez całą drogę autokarem, nawet jeżeli Borussia była aktualnie czerwoną latarnią Bundesligi. Na Borussia-Park czekał też pyskaty Frank Leicht, którego szczerze nie znosiłem, a na myśl o nim od razu podnosiło mi się ciśnienie, lecz teraz wyjątkowo nie igrał ze mną przed dziennikarzami, gdyż zajęty był ratowaniem swojej posady. Mocno zagrożonej, nawiasem mówiąc. Podobnie jak było to w rewanżu z Anderlechtem na koniec sierpnia, tak i teraz już na odprawie widziałem dziwną ospałość wśród nas, a niektórzy z zawodników zdawali się wręcz być w początkowym stadium demencji. Z tunelu wychodziłem solidnie podenerwowany.

 

I znów moje wrażenie okazało się całkowicie uzasadnione, gdyż mecz bardzo długo przebiegał tak, jakbyśmy to my tkwili na ostatnim miejscu w lidze, a Borussia rozwalała się w miękkim, przyjaznym fotelu lidera; byliśmy za wolni, niezborni, pozbawieni agresji w próbach odbioru, a często pozbawieni nawet samych prób odbioru. Fatalnego wrażenia nie zmieniła zanadto nawet 11. minuta, w której Salerno wreszcie nie wybił piłki bezmyślnie na rzut rożny, tylko posłał ją na połowę gospodarzy, gdzie Corradini przytomnym zagraniem wyprawił Wolfa na wolne pole, a Daniel mocnym strzałem pokonał Córdobę; czułem, że to nie koniec kłopotów, i nie myliłem się. Ogólnie można rzec, że przez resztę czasu aż do przerwy, gra toczyła się niemal wyłącznie na naszej połowie.

 

Po przerwie nic się zresztą nie zmieniło, chłopaki byli głusi na moje instrukcje i motywacyjne okrzyki, więc Borussia nadal rozbijała obóz na naszej połowie. Tym razem jednak nie bez owoców – w 58. minucie Salerno po raz drugi w drugim meczu ligowym z rzędu opuścił pozycję i wybiegł do przodu, robiąc miejsce zbiegającemu ze skrzydła Visserowi, który dostał proste podanie do nogi, i wreszcie padł gol dla Borussi; nie bez winy był też Gruszka, który odpuścił krycie strzelca bramki. Do szatni powędrował jednak Betz, który był jeszcze bardziej niepewny od Salerno, a do zmiany przygotowany był jeszcze przed stratą bramki.

 

Wszystko wskazywało na to, że gospodarze złapali wiatr w żagle i ku uciesze Leichta lada chwila obejmą prowadzenie, gdyż nasza gra wyglądała naprawdę źle. A jednak jakimś cudem prawo Murphy'ego, że z outsiderem gra się najgorzej, tego dnia nie zadziałało. W 73. minucie Mazzei chyba trochę zlekceważył Franza, za bardzo wierząc, że nie jesteśmy w stanie zrobić Borussii krzywdy, więc Thomas podał prostopadle w pole karne, Werner minął się z piłką, a rezerwowy Denílson przywrócił nam prowadzenie. Niespełna dziesięć minut później Markus Rose wykorzystał z kolei niezdecydowanie strzelca bramki dla rywali, by oddać strzał zza pola karnego i zaskoczyć Córdobę, który za późno dostrzegł piłkę.

 

Wydawać by się mogło, że ten fragment meczu pokazał naszą moc. Nic bardziej mylnego, bo mimo zdobycia dwóch goli cały czas nie graliśmy tak, jak zespół, który lideruje w Bundeslidze, a niedawno rozgromił Borussię Dortmund, co udowodnił faul Thomasa Franza na linii pola karnego, co zwykle było nie w jego stylu, a rzut wolny na gola zamienił Kaiser; na szczęście ostatniego. Wygraliśmy mimo bardzo słabej gry, zaś ja nie mogłem doczekać się konferencji, na której zamierzałem pozdrowić Leichta i zapytać o jego szanse w 2.Bundeslidze.

 

Ale nie pozdrowiłem i nie zapytałem – tuż po zakończeniu meczu rozzłoszczony prezes Borussii zszedł szybko z loży, zatrzymał na wejściu do tunelu i poinformował go o natychmiastowym rozwiązaniu kontraktu. Pomogłem Frankowi Leichtowi stracić posadę – teraz mogłem być pewien, że nasze ewentualnie następne spotkanie będzie jeszcze bardziej burzliwe, niż dotychczas, a na zgrupowanie wyjechałem w dobrym humorze.

 

Cytat

04.10.2026, Borussia-Park, Mönchengladbach, widzów: 50 338; TV

BL (8/34) Borussia Mönchengladbach [18.] – Rot-Weiss Essen [1.] 2:3 (0:1)

 

11' D. Wolf 0:1

58' M. Visser 1:1

73' Denílson 1:2

82' M. Rose 1:3

90+2' S. Kaiser 2:3

 

Rot-Weiss Essen: G.Olivieri 9 – A.Albrechtsen 7, A.Betz 6 (59' L.Hofmann 8), D.Salerno ŻK 5, M.Gruszka 7 – Adriano ŻK 7, T.Franz ŻK 7, M.Rose 9, M.Andreasen ŻK 6 (46' K.Bruns 7) – D.Corradini 7 (46' Denílson 7), D.Wolf 8

 

GM: Markus Rose (P Ś, Rot-Weiss Essen) - 9

 

Odnośnik do komentarza

Ledwo wydostałem się z jednego piekła, a zaraz czekało mnie następne, tyle że na stopie reprezentacyjnej – Hampden Park w Glasgow był drugim po fińskich Helsinkach miejscem, w które nie cierpiałem jeździć z reprezentacją. Nasza ostatnia wizyta w Szkocji nie była zresztą udana, co nie napawało optymizmem przed sobotnim meczem, z drugiej strony odświeżony skład trzykrotnych mistrzów świata dawał nadzieję na dobry występ. Do bramki po kontuzji naturalnie wrócił Piętka, ale z debiutujących graczy od pierwszej minuty zagrał tylko Gruszka na lewej obronie, gdyż kondycyjnie prezentował się lepiej od podmęczonego Iwana; pozostała dwójka czekała na ławce. Gdy wychodziliśmy na murawę, zdołałem wychwycić na sektorach gospodarzy kilka flag z wymalowanym napisem "Scotland 2 - 1 Poland, 07.06.23", co najlepiej pokazywało dzielącą nas różnicę – my mieliśmy na koncie bez liku pięknych chwil na Mistrzostwach Świata i trzy tytuły, podczas gdy Szkoci nadal szczycili się pokonaniem Polski grubo ponad trzy lata temu.

 

Ale teraz gospodarze nie mieli zanadto co liczyć na powtórkę wielkiego sukcesu, gdyż w przeciwieństwie do wieczoru sprzed trzech lat pokazaliśmy dziś żelazną dyscyplinę taktyczną, a ja w końcu nie miałem problemu ze zmotywowaniem moich podopiecznych. Efektem moich szkoleniowych zabiegów byli twardo i konsekwentnie grający Biało-czerwoni i zagubieni Szkoci, którzy nie wiedzieli, co mają począć wobec naszych ataków. W 27. minucie Tomek Wilk dostał podanie od Piątka i przeprowadził z Gruszką dwójkową akcję, po której dośrodkował ze sporej odległości, a w polu karnym Halilović, który na mundialu był w cieniu rewelacyjnie dysponowanych kolegów, zastawił się przed McCannem, przyjął podanie, obrócił się i atomowym strzałem posłał piłkę do siatki razem z próbującym interweniować Brownem. Cała pierwsza połowa upłynęła pod znakiem naszej widocznej gołym okiem przewagi i pozostało mieć nadzieję, że tak pozostanie, a w przerwie tchnę w zespół dodatkową parę.

 

Ale pierwszy kwadrans drugiej odsłony pokazał, że Szkocja może przebudzić się w każdym momencie. Niespodziewanie zostaliśmy dość mocno przyciśnięci, a w 57. minucie Lewandowski nie upilnował Campbella, który dostał fantastyczne podanie od Bacona, po czym w sytuacji sam na sam nie dał Piętce najmniejszych szans. Zrobiło się nieprzyjemnie, szkocka publiczność szalała na trybunach Hampden Park, zupełnie jakby objęli prowadzenie, a ja niedługo później zacząłem przeprowadzać zmiany. I znów jedna z nich znacząco wpłynęła na losy spotkania, co w tym sezonie było już moim znakiem firmowym – w 68. minucie, kiedy przełamaliśmy napór Szkotów i wróciliśmy pod ich pole karne, grający na prawej obronie Kiszka zacentrował spod linii bocznej, a Mariusz Wójcik z Napoli wygrał pojedynek główkowy z Hendersonem i precyzyjnym wykończeniem wysunął nas z powrotem na prowadzenie.

 

Chwilę później zresztą trybuny niemal całkowicie ucichły, bowiem w pozornie straconej akcji Tomek Wilk zaatakował Jacka i odzyskał piłkę, a po krótkiej akcji Rob Koźmiński po nodze Halilovicia dograł na wolne pole do Adamczyka, a Tomek nareszcie się przełamał, strzałem w krótki róg pieczętując nasze zwycięstwo swoim 117. golem w 120. występie w biało-czerwonych barwach. Trzy lata temu Szkoci drwili z nas po wygranym przez siebie spotkaniu, a teraz to my drwiliśmy ze Szkotów po naszym zwycięstwie-zemście. W hinduizmie nazywa się to chyba "karmą", czy czymś w tym rodzaju.

 

Cytat

10.10.2026, Hampden Park, Glasgow, widzów: 50 793; TV

EME (1/8) Szkocja [32.] – Polska [1.] 1:3 (0:1)

 

27' Z. Halilović 0:1

45' M. Smith (SCO) ktz.

57' D. Campbell 1:1

68' M. Wójcik 1:2

70' T. Adamczyk 1:3

 

Polska: P.Piętka 7 – M.Kiszka 8, T.Konieczny 8, Z.Lewandowski 8, M.Gruszka 7 – M.Koźmiński 7, R.Piątek 7 (58' M.Wójcik 7), R.Koźmiński 7 (80' M.Konopka 7), T.Wilk 8 – T.Adamczyk 8, Z.Halilović 8 (74' P.Kaczmarek 6)

 

GM: Tomasz Wilk (P L, Polska) - 8

 

Czechy w tej kolejce przyglądały się naszym zmaganiom przed telewizorem, zaś w drugim spotkaniu Łotwa bez trudu rozbiła Liechtenstein 4:0. Już pierwszy mecz pozwolił nam wskoczyć na pierwsze miejsce w grupie, a w reprezentacji dość udanie zadebiutowała cała trójka nowych twarzy, pokazując mi, że będę mógł na nich liczyć. Żałowałem jedynie, że uraz stopy, z którym spotkanie kończył Zbychu Lewandowski, jednak uniemożliwił mu występ przeciwko Czechom w Chorzowie i zmusił go do opuszczenia zgrupowania.

 

Dziewiąta grupa:

1. Polska – 3 pkt – 3:1

2. Szkocja – 3 pkt – 2:3

3. Czechy – 3 pkt – 4:0

4. Łotwa – 3 pkt – 4:1

5. Liechtenstein – 0 pkt – 0:8

Odnośnik do komentarza

I znów byliśmy w Chorzowie. Choć powodów do radości miałem w ostatnich miesiącach mnóstwo, to jednak kryzys wieku średniego nadal czaił się gdzieś za oknem, bowiem gdy dzień przed meczem z Czechami wybrałem się na Stadion Śląski, patrząc na doskonale mi znane trybuny dręczyła mnie świadomość, że kiedyś to wszystko przeminie. Musiałem jednak nie przejmować się tymi myślami i pozwolić im płynąć jak chmurom na niebie, gdyż z Czechami jeszcze nigdy nie wygraliśmy w meczu o stawkę; w sparingach owszem, ale nie o punkty. Należało teraz przełamać fatum, choć musieliśmy radzić sobie bez naszego kapitana, za którego wystąpił Kowalik, do tego prawe skrzydło powierzyłem Tomkowi Rogalskiemu, który doszedł już do siebie po grypie.

 

Na murawie Kotła czarownic było widać, że wcale łatwo nie będzie, i jak się okazało, wygodniejsze dla nas było spotkanie w Glasgow, niż tego wieczoru w Chorzowie. Czesi, ze Zdenkiem Machačkiem w składzie, grali bardzo dobrze i twardo się nam stawiali. Dobrze więc, że do maksimum wykorzystaliśmy okres przewagi, który przydarzył się nam po upłynięciu pierwszego kwadransa; w 18. minucie po akcji pozycyjnej Kiszka dośrodkował w pole karne, a Piątek urwał się Urbankowi i Svobodzie, zgasił piłkę i pokonał Lukaša. Chwilę później z kolei Lička podarował nam rzut wolny na 30. metrze, a taka odległość zdawała się nie robić wrażenia na Adamczyku, który bez problemu wkręcił piłkę w okienko czeskiej bramki. Te kilka minut, jak się okazało w drugiej połowie, było na wagę złota.

 

W przerwie zdjąłem poobijanego Piątka, gdyż nie widziałem sensu w dalszym trzymaniu go na boisku. Kilka minut później żałowałem, że nie przeprowadziłem jeszcze jednej zmiany – Kowalik, który cały mecz grał bardzo niepewnie i popełniał masę błędów, postanowił przypomnieć mi, dlaczego na mundialu nie zagrał ani minuty, a ja nie w pełni potrafiłem mu zaufać, gdy w 51. minucie podarował Czechom rzut karny po faulu na Novotnym, zamieniony na gola przez Holuba. To nie pierwsza taka wpadka Marcina, a ja nie rozumiałem fenomenu, jakim cudem tak świetny obrońca nieodmiennie zawodzi w reprezentacji, tak że wręcz bałem się za każdym razem, gdy posyłałem go na boisko, bo nigdy nie wiedziałem, co tym razem odstawi.

 

Kowalik oczywiście zaraz powędrował do szatni i mógł być pewien, że stracił resztki szans na wywalczenie miejsca w wyjściowej jedenastce. Doping publiczności nie słabł, i bardzo dobrze, bo w 67. minucie niewidoczny dotąd Rogalski uruchomił Adamczyka, Tomek po nodze Urbanka dograł do uciekającego Halilovicia, a Zoran mimo asysty Lički podwyższył na 3:1. Niestety ostatnie słowo nie należało do nas, bo w 82. minucie najpierw Kiszka przegrał pojedynek główkowy przed polem karnym, a bezpośrednio po tym Konieczny nie upilnował Šveča, który zmniejszył rozmiary czeskiej porażki. Niemniej jednak nadal byliśmy niepokonani na Stadionie Śląskim, zły urok Czech został zdjęty – trybuny oklaskiwały nas na stojąco, gdyż był to nasz 48. z rzędu mecz bez porażki w Chorzowie.

 

Cytat

14.10.2026, Stadion Śląski, Chorzów, widzów: 44 961; TV

EME (2/8) Polska [1.] – Czechy [66.] 3:2 (2:0)

 

18' R. Piątek 1:0

21' T. Adamczyk 2:0

51' J. Holub 2:1 rz.k.

68' Z. Halilović 3:1

82' P. Šveč 3:2

 

Polska: P.Piętka 7 – M.Kiszka ŻK 7, T.Konieczny 7, M.Kowalik 5 (51' M.Iwan 6), M.Gruszka 6 – T.Rogalski 7, R.Koźmiński 7, R.Piątek 7 (46' M.Wójcik 6), T.Wilk 7 – T.Adamczyk 8 (78' M.Pawlak 6), Z.Halilović 8

 

GM: Tomasz Adamczyk (N, Polska) - 8

 

Szkocja pozbierała się po przegranej sprzed czterech dni i rozbiła na wyjeździe Liechtenstein 4:0; dla reprezentantów Księstwa była to trzecia porażka 0:4 w trzecim meczu eliminacji, tak że mogli legitymować się średnią czterech traconych bramek na mecz i zerem zdobytych.

 

Dziewiąta grupa:

1. Polska – 6 pkt – 6:3

2. Szkocja – 6 pkt – 6:3

3. Czechy – 3 pkt – 6:3

4. Łotwa – 3 pkt – 4:1

5. Liechtenstein – 0 pkt – 0:12

Odnośnik do komentarza

Konflikty ze spotkaniami międzynarodowymi sprawiły, że DFB postanowiła przełożyć nasz mecz z Wolfsburgiem na końcówkę października, co pozwoliło rywalom w Bundeslidze podgonić nas w tabeli. Tym samym, gdy razem z Marcinem Gruszką wróciliśmy do Essen, z marszu czekał nas kolejny wyjazd, tym razem do Londynu, gdzie Rot-Weiss Essen czekał ciężki mecz z Chelsea na Stamford Bridge. Do Anglii poleciał z nami nawet prezes Hempelmann, całe Essen zasiadło przed telewizorami, a dla naszych stoperów miał to być ostateczny sprawdzian, którego oblanie mogło skończyć się utratą miejsca w wyjściowym składzie.

 

Choć Chelsea była jednym z najsilniejszych klubów Starego Kontynentu, to jednak kibice The Blues na Stamford Bridge musieli zaliczyć spory szok, gdy okazało się, że nie przestraszyliśmy się faworyzowanych gospodarzy i podjęliśmy z nimi twardą walkę, do której sygnał dał Corradini minimalnie niecelną główką po centrze Andreasena. Mogłem być spokojny, gdyż Chelsea nie zagrażała nam tak, jak przewidywałem, aż w 27. minucie fantastyczny dziś Andreasen zabrał piłkę niefrasobliwemu Douchezowi, mając mnóstwo swobody wyłożył ją Corradiniemu na środek, a Daniele złapał na błędzie Stefano Fiorego i otworzył wynik spotkania. Stracony gol trochę zmobilizował Chelsea, i w 42. minucie Salerno oblał sprawdzian nieupilnowaniem Montgomery'ego, a Olivieri niepotrzebnym wyjściem z bramki ułatwił napastnikowi The Blues wyrównanie na 1:1.

 

W szatni Salerno oczywiście dostał już wolne i od przyszłego meczu w jego miejsce, przynajmniej na razie, grać miał Hofmann. Musiałem też zmienić Daniela Wolfa, który tuż przed gwizdkiem na przerwę doznał urazu pięty i do szatni trafił na noszach. Wiedziałem, że jesteśmy w stanie sprawić dziś sensację, a wszystko zależało od mojej przemowy przed drugą połową.

 

Podołałem zadaniu. Od wznowienia gry nadal prowadziliśmy z Chelsea otwartą wymianę ciosów, na boisku panował ruch dwukierunkowy, ale wejście Hofmanna uspokoiło naszą defensywę, i wraz z Betzem skutecznie czyścił nasze przedpole. The Blues aż tak dobrej defensywy dziś nie mieli, więc w 56. minucie Topolski z Andreasenem zrealizowali moje polecenie prowadzenia akcji lewą stroną, by korzystać z fatalnej gry Doucheza, Mikkel znów perfekcyjnie dośrodkował, a zbiegający ze skrzydła Adriano przeskoczył Blake'a razem z Giargulo i przywrócił nam prowadzenie. Bardzo zdziwiło mnie, że Chelsea nieszczególnie garnie się do hiperofensywy w końcówce, ale nie przeszkadzało nam to ani trochę, dlatego pięć minut przed końcowym gwizdkiem Rose dograł przed pole karne do czającego się Franza, a Thomas ładnym rogalem obok spóźnionego Fiorego rozstrzygnął losy rywalizacji, puszczając sensację w świat!

 

Cytat

21.10.2026, Stamford Bridge, Londyn, widzów: 41 124; TV

LM Gr.B (3/6) Chelsea Londyn [ENG] – Rot-Weiss Essen [GER] 1:3 (1:1)

 

27' D. Corradini 0:1

42' A. Montgomery 1:1

45+3' D. Wolf (RWE) ktz.

56' Adriano 1:2

85' T. Franz 1:3

90' B. O'Shaughnessy (CHE) ktz.

 

Rot-Weiss Essen: G.Olivieri 7 – A.Albrechtsen 8, A.Betz 8, D.Salerno 7 (46' L.Hofmann 8), M.Gruszka 9 – Adriano ŻK 8, T.Franz 8, M.Rose 8, M.Andreasen 9 – D.Corradini 7 (76' Z.Machaček ŻK 6), D.Wolf Ktz 7 (46' M.Topolski 8)

 

GM: Mikkel Andreasen (P L, Rot-Weiss Essen) - 9

 

Zaskakująco pewne zwycięstwo sprawiło, że wzruszony Herr Rolf uronił w szatni kilka łez, gdy wyrażał swój zachwyt nad grą zespołu, a ja czułem niepohamowaną ulgę, że po ubiegłym sezonie dałem się ostatecznie przekonać do spróbowania szczęścia w jeszcze jednym sezonie. Póki co wszystko wskazywało na to, że w tej La Loteria, jak określiłby to Moriente, wyciągnąłem zwycięski los, a najbliższych kilka miesięcy miało to potwierdzić lub obalić.

 

W drugim spotkaniu naszej grupy również padł dość niespodziewany wynik, gdyż Real Madryt tylko zremisował 1:1 na wyjeździe z Club Brugge. Taki układ wyników oznaczał, że rozdawaliśmy karty w grupie B i wcale nie musieliśmy skupiać się na walce o Puchar UEFA, bo mieliśmy duże szanse na awans, ale do fazy pucharowej Champions League, i to z pierwszego miejsca.

 

Grupa B:

1. Rot-Weiss Essen – 7 pkt – 11:3

2. Real Madryt – 5 pkt – 6:3

3. Club Brugge – 2 pkt – 2:8

4. Chelsea Londyn – 1 pkt – 2:7

Odnośnik do komentarza

W Bundeslidze robiło się coraz ciekawiej. HSV w poprzedniej kolejce przegrało na wyjeździe z Schalke, dzięki czemu byliśmy jak dotąd jedynym niepokonanym zespołem w lidze, a po nadrobieniu zaległego spotkania mieliśmy szansę odskoczyć na sześć punktów siedzącemu nam na plecach Werderowi. Tymczasem po wartościowym zwycięstwie nad Chelsea czekał nas drugi z rzędu wyjazd, ale do Norymbergii, gdzie czekała na nas miejscowa 1.FC Nürnberg, ligowy średniak. Tak jak zapowiadałem, w tym spotkaniu parę stoperów utworzyli Hofmann z Betzem, ponadto na lewej obronie w miejsce Gruszki postanowiłem wystawić Reginaldo, gdyż dowiedziałem się od kilku zawodników, że Brazylijczyk zaczyna powoli przebąkiwać o zbyt rzadkiej grze w pierwszym składzie.

 

Spotkania z zespołami z dolnej połowy tabeli zawsze kojarzyły mi się z trudnymi przeprawami, i nie inaczej było tego dnia. Z początku jednak wyraźnie dominowaliśmy nad rywalami, którzy nie mogli sobie z nami poradzić, i w 14. minucie Thomas Franz wybiegł z piłką na prawe skrzydło, wyciągając za sobą Schneidera, po czym dośrodkował na piąty metr, a Denílson wyskoczył ponad Bergmanna i skutecznie zamknął centrę. Dopiero z czasem gospodarze zgodnie z moimi obawami zaczęli stawiać nam czoła, co niestety również zgodnie z tym, czego się obawiałem, skończyło się golem wyrównującym. W 28. minucie pozwoliliśmy Norymberdze pograć piłką przed naszym polem karnym, Bergmann odkupił swoje winy podaniem do Edu, a ten obiegł z futbolówką moich osłupiałych jak rzadko obrońców i pokonał bezradnego Olivieriego.

 

Trochę mnie ta sytuacja zeźliła, więc w szatni powiedziałem, że brak zwycięstwa w Norymberdze będzie dla nas potężnym policzkiem po wygranej z Chelsea, ponadto posadziłem Reginaldo, gdyż to z jego flanki padło podanie, które okazało się asystą przy golu Edu.

 

W drugiej połowie szybko zaczęliśmy udowadniać, że jesteśmy zespołem lepszym, gdy już w 48. minucie Adriano dostrzegł w polu karnym uwalniającego się spod opieki Rosego, wyłożył mu piłkę, a nasz kapitan bombą po ziemi zdobył swojego piątego gola w sezonie. Dziesięć minut później Thomas Franz wyprowadził piłkę z pola karnego po ataku rywali, Corradini rozpoczął kontratak, a Andreasen podał na dobieg do Denílsona, który uniknął wślizgu Magala i nie dał najmniejszych szans Johnsonowi, podwyższając na 3:1.

 

Ale to nie był koniec emocji, bowiem w doliczonym czasie Olivieri popełnił koszmarny błąd przy wyjściu z bramki, zamiast bezpiecznie wybić piłkę na aut, wykopał ją na oślep w pole wprost do Schneuwly'ego, pomocnik Norymbergi natychmiast dograł do Edu i było już tylko 3:2. Na szczęście gospodarze nie powalczyli o remis, bowiem chwilę później Andreasen mierzonym podaniem znalazł przesuniętego do ataku Adriano, który wbiegł między Magala i Schneidera, lobem ponad Johnsonem pieczętując nasze zwycięstwo i pozostanie na pozycji lidera Bundesligi.

 

Cytat

24.10.2026, Frankenstadion, Norymberga, widzów: 40 568

BL (9/34) 1.FC Nürnberg [12.] – Rot-Weiss Essen [1.] 2:4 (1:1)

 

14' Denílson 0:1

28' Edu 1:1

48' M. Rose 1:2

69' Denílson 1:3

90+1' Edu 2:3

90+4' Adriano 2:4

 

Rot-Weiss Essen: G.Olivieri 8 – A.Albrechtsen 8, A.Betz 8, L.Hofmann 8, Reginaldo 6 (46' M.Gruszka 7) – Adriano ŻK 9, T.Franz 8 (70' S.Franz 6), M.Rose ŻK 8, M.Andreasen 9 – D.Corradini 7 (74' K.Bruns 6), Denílson 9

 

GM: Denílson (N, Rot-Weiss Essen) - 9

 

Odnośnik do komentarza

Cztery dni później z kolei przyjechał do nas Stuttgart, zespół zawsze niewygodny, nawet gdy pogrążony w kryzysie. Tym razem miałem małą zagwozdkę kadrową, ponieważ dobrze grający, ale zbierający przy tym dużo kartek Adriano dochrapał się w końcu jednego meczu zawieszenia. Kandydatów do jego zastępstwa było kilku, rozważałem m.in. niegrającego ostatnimi czasy Hansa Vinka, ale doszły mnie słuchy, że Wellingtonowi również przestawała podobać się rzadsza gra, więc finalnie zagrać miał właśnie on.

 

Goście potwierdzili moje zdanie o nich, bowiem na oczach niemal kompletu publiczności już w 50. sekundzie Lorenzi atomowym strzałem zmusił Olivieriego do ekwilibrystycznej interwencji. My jednak nie pozostaliśmy dłużni, więc w 7. minucie Andreasen płasko zagrał w pole karne, strzał Franza obronił Salerno, a Corradini przepchnął Kowalczuka i bez problemu wbił piłkę do bramki. Kibice chyba wyczuli dzisiaj wielką bitwę na Georg-Melches-Stadion, bowiem trybuny mogły emocjonować się walką o każdy centymetr murawy, a Olivieri musiał wyjątkowo ciężko pracować na swoją premię za czyste konto, co tego wieczoru wychodziło mu perfekcyjnie.

 

W przerwie za poobijanego Denílsona wszedł Beer, i znów było to kluczowe posunięcie. W 71. minucie, gdy Stuttgartowi zaczęło się już śpieszyć, Franz zdążył przed Ettorim do podania Gerlacha i natychmiast uruchomił osamotnionego Beera, który uniknął spalonego z racji tego, że wszystko działo się przed linią środkową, więc po długim rajdzie wymanewrował Salerno i zapewnił nam kolejne cenne zwycięstwo. Na tym etapie sezonu wraz z Werderem wykrystalizowaliśmy się na dwójkę liderów Bundesligi, przy czym należało pamiętać, że rywale z Bremy nadal mieli jeden rozegrany mecz więcej od nas, dzięki czemu ich strata mogła wzrosnąć. Coraz bardziej liczyłem na to, że w końcu doczekałem się swojego czasu.

 

Cytat

28.10.2026, Georg-Melches-Stadion, Essen, widzów: 24 989

BL (10/34) Rot-Weiss Essen [1.] – VfB Stuttgart [13.] 2:0 (1:0)

 

7' D. Corradini 1:0

71' A. Beer 2:0

 

Rot-Weiss Essen: G.Olivieri 7 – A.Albrechtsen 8, A.Betz 7, L.Hofmann 7 (77' M.Negro 6), Reginaldo 7 – Wellington 7, T.Franz 8, M.Rose 9, M.Andreasen 8 – D.Corradini 7 (68' M.Topolski 7), Denílson 7 (46' A.Beer 7)

 

GM: Markus Rose (P Ś, Rot-Weiss Essen) - 9

 

Odnośnik do komentarza

Październik kończyliśmy wyjazdowym meczem z Hoffenheim, tegorocznym beniaminkiem, z którym dwa lata temu walczyliśmy o utrzymanie. Po karze zawieszenia do wyjściowej jedenastki powrócił Adriano, co osobiście uznałem za znaczące wzmocnienie, za to rozważałem wystawienie od pierwszej minuty Mario Negro za kogoś z pary Hofmann - Betz, ale uznałem, że nie będę ryzykował jakiejś głupiej wpadki. Jak się wkrótce okazało, spokojnie mogłem dać Mario zagrać, bo i tak nie zmieniłoby to raczej niczego w przebiegu spotkania.

 

Sędzia Kern rozpoczął rywalizację, i już w 3. minucie gospodarze wyprowadzili kontrę, po której Fiedler zagrał w miejsce, w którym powinien być Hofmann, ale Lars w tej chwili zwiedzał środek boiska, więc Potočnik przyjął piłkę i nieatakowany przez nikogo umieścił ją w naszej bramce. Ta sytuacja nie tyle mnie wkurzyła, co po prostu zażenowała, więc kręcąc głową skryłem twarz w dłoni. Spodziewałem się, że to wypadek przy pracy, tak jak już kilka razy nam się zdarzało, ale nie tym razem. Po stracie bramki wywiesiliśmy białą flagę, więc dziesięć minut później rywale chyba przez pół minuty podawali sobie piłkę na naszej połowie, aż Hoffmann strzałem zza pola karnego pokonał dostosowującego się do poziomu kolegów Olivieriego.

 

Tym razem w ruch momentalnie poszły dwie zmiany z naszej strony, do szatni niemal na butach wyniosłem Reginaldo i Albrechtsena, ale po kolejnych dziesięciu minutach rezerwowy HIldebrandt, który zmienił Andersa, po prostu podał piłkę do Potočnika, który golem na 0:3 rozstrzygnął losy rywalizacji. W szatni zgotowałem drużynie piekło, pod prysznic, również niemal na butach, odesłałem Corradiniego, ale drogi powrotnej już nie mieliśmy, nie z taką mentalnością. W drugiej połowie zatem piłkarze Hoffenheim bawili się tylko z nami w kotka i myszę, pierwszy i jedyny celny strzał oddaliśmy dopiero w 85. minucie (!!!), a w doliczonym czasie czwarty gwóźdź do naszej trumny wbił Fiedler.

 

Byłem tak wściekły, że z szatni niewiele pamiętam, chyba tylko i wyłącznie bluzgałem wściekle. Zagraliśmy jak skończone pizdy, nie mogłem pochwalić absolutnie nikogo, a po powrocie do Essen postanowiłem, że cała wyjściowa jedenastka – poza Albrechtsenem i Reginaldo, którzy grali zbyt krótko, oraz Rosem, który zagrał najmniej beznadziejnie – z góry do dołu otrzymuje karę finansową, choćbym miał zostać za to zwolniony. Porażki są częścią sportu, ale jeżeli chcieliśmy coś ugrać w tym sezonie, nie mogłem akceptować takiej cipowatej gry. Jakby tego było mało, mecz z urazem kolana kończył Olivieri, a według wstępnej opinii Zetzmana mieliśmy radzić sobie bez Gabriele aż cztery tygodnie. Super.

 

Cytat

31.10.2026, Dietmar-Hopp-Stadion, Hoffenheim, widzów: 11 245

BL (11/34) TSG Hoffenheim [11.] – Rot-Weiss Essen [1.] 4:0 (3:0)

 

3' M. Potočnik 1:0

13' T. Hoffmann 2:0

22' M. Potočnik 3:0

90+3' B. Fiedler 4:0

 

Rot-Weiss Essen: G.Olivieri 5 – A.Albrechtsen 6 (14' L.Hildebrandt 6), A.Betz 5, L.Hofmann 5, Reginaldo 5 (14' M.Gruszka 6) – Adriano 5, T.Franz 5, M.Rose 6, M.Andreasen 5 – D.Corradini 5 (46' M.Topolski 6), Denílson 5

 

GM: Björn Fiedler (N, TSG Hoffenheim) - 10

 

Odnośnik do komentarza

Choć spodziewałem się ogólnego buntu w drużynie, który mógłby się ciągnąć przez najbliższy czas, to jednak następnego dnia na porannym treningu zebrała się cała wyjściowa jedenastka, na której czele stał oczywiście Markus Rose, mimo że sam nie został ukarany. Grupa podeszła do mnie przed rozpoczęciem zajęć, a Rose przemówił w imieniu wszystkich:

 

– Meister, chcieliśmy przeprosić za to, co się wczoraj stało. Takie mecze nie powinny mieć miejsca i obiecujemy, że w kolejnych spotkaniach będziemy bardziej zmotywowani.

 

Widziałem, że wszystkim naprawdę jest bardzo przykro, nie wyłamał się absolutnie nikt. Uśmiechnąłem się, uświadamiając sobie kontrast w porównaniu do Osnabrücku, gdzie w podobnych sytuacjach drużyna zazwyczaj stawała okoniem. Tego dnia zrozumiałem, że Rot-Weiss Essen było zespołem o wiele dojrzalszym od Fiołków. Zadbałem jednak o to, żeby mój uśmiech nie był zbyt szeroki.

 

– W porządku, chłopcy – odparłem. – Trzymam was za słowo, bo jeśli mamy walczyć o najwyższe cele, więcej takich meczów w tym sezonie zagrać nie możemy. Pamiętajcie, że zupełnie inaczej traktuję porażkę po walce do końca, a inaczej klęskę w taki sposób, jak wczoraj. Co było, minęło, czas zaczynać zajęcia, bo mamy wiele do poprawienia.

 

Ruszyłem te dwa kroki i przybiłem piątkę z każdym po kolei. Na koniec, gdy wszyscy rozeszli się na rozgrzewkę, przywołałem do siebie Rosego.

 

– Gratuluję, Markus – powiedziałem, podając mu dłoń.

 

– Czego, Meister?

 

– Jeszcze nie wiesz? Zostałeś ogłoszony Piłkarzem Miesiąca Bundesligi, to powód do dumy nie tylko dla ciebie, ale i dla całego klubu.

 

 

Październik 2026

 

Bilans (Rot-Weiss Essen): 4-0-1, 12:9

Bundesliga: 1. [+1 pkt nad Werderem] / jeden zaległy mecz

Liga Mistrzów: grupa B, 1. [+2 pkt nad Realem Madryt], 3:1 z Chelsea
DFB-Pokal: 3. runda, vs. 1860 Monachium

Liga-Pokal: –

Finanse: 15,32 mln euro (-1,14 mln euro)

Gole: Daniel Wolf (13)

Asysty: Mikkel Andreasen (6)

 

Bilans (Polska): 2-0-0, 6:3

Eliminacje ME 2028: Grupa dziewiąta, [+0 pkt nad Szkocją] / jeden rozegrany mecz mniej

Ranking FIFA: 1. [=]

 

 

Ligi:

 

Anglia: Chelsea Londyn [+2 pkt]

Austria: Rapid Wiedeń [+3 pkt]

Francja: St. Etienne [+1 pkt]

Hiszpania: FC Barcelona [+1 pkt]

Niemcy: Rot-Weiss Essen [+1 pkt]

Polska: Wisła Kraków [+1 pkt]

Rosja: Lokomotiw Moskwa [+1 pkt]

Szwajcaria: FC Thun [+3 pkt]

Włochy: AC Milan [+2 pkt]

 

Liga Mistrzów:

-

 

Puchar UEFA:

- Wisła Kraków, gr. E, 1:0 u siebie z Zetą

 

Reprezentacja Polski:

- 10.10, eliminacje ME 2028, Szkocja - Polska, 1:3

- 14.10, eliminacje ME 2028, Polska - Czechy, 3:2

 

Ranking FIFA: 1. Polska [1255], 2. Brazylia [1223], 3. Anglia [1170]

Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

Tragiczny mecz przyszedł w bardzo niefortunnym momencie, po którym nie mieliśmy zbytnio szansy szybko odbudować się zwycięstwem z dogodnym rywalem, ponieważ do Essen przyjechała wielka Chelsea, by na otwarciu rewanżowych spotkań fazy grupowej Ligi Mistrzów odegrać się na nas za porażkę ze Stamford Bridge. Choć kusiło mnie strasznie, to postanowiłem jedynie wystawić na lewej obronie Marcina Gruszkę, a w bramce doszło do dość ciekawej roszady. Z uwagi na kontuzję Olivieriego w pierwszej kolejności myślałem o Kanté, ale po rozmowach z Olkiem Wasoskim i trenerami bramkarzy postanowiłem, że upragnionego debiutu w pierwszej drużynie doczeka się Björn Neumann, a gdyby się spisał, miał zagrać również w następnym spotkaniu. Innymi słowy, dałem drużynie duży kredyt zaufania. Taki sam kredyt dali nam kibice, którzy tłumnie zjawili się tego wieczoru na Georg-Melches-Stadion, nie odwracając się od nas po klęsce w Hoffenheim.

 

I po tym wieczorze nikt nie żył z długiem na karku. Po prostu zmiażdżyliśmy Chelsea po wspaniałym meczu, przyjezdni nie mieli u nas czego szukać i wrócili do Londynu z podkulonymi ogonami oraz sporą traumą. Już w 8. minucie Albrechtsen efektownie przeszedł Rogerio na prawej stronie i dośrodkował po nodze Spahicia, wrzutki sięgnął wbiegający z głębi pola Rose, a Fiore sparował strzał na nogę Denílsona, który otworzył wynik spotkania. Dwie minuty później rywale dodatkowo strzelili sobie w kolano, gdy Montgomery wycofał piłkę daleko do tyłu, wprost do Corradiniego, który przejął ją i po krótkim rajdzie z Blake'iem na plecach pokonał Fiorego strzałem po ziemi na dalszy słupek.

 

W 26. minucie dla odmiany przeprowadziliśmy akcję lewym skrzydłem, Gruszka po wymianie podań z Andreasenem posłał piłkę na pole karne, a Corradini dziecinnie łatwo zgubił Richardsona i podwyższył na 3:0. Po chwili również w kolejne natarcie zaangażowało się lewe skrzydło, Gruszka tym razem był inicjatorem, a po linii z piłką zabrał się Denílson, który najpierw przeszedł Watsona, po nim bezradnego Giargulo, a Corradini zamienił podanie Brazylijczyka na fantastycznego hat-tricka. Graliśmy tak dobrze i składnie, że po przerwie mogłem pozwolić sobie nawet na zdjęcie poturbowanego Rosego, co nie miało w tym przypadku najmniejszego wpływu na dalsze losy spotkania. Po końcowym gwizdku wpadliśmy sobie w objęcia, gdyż byliśmy już pewni awansu do fazy pucharowej, kibice do późnej nocy świętowali na ulicach Essen, a my odbiliśmy sobie porażkę w najlepszy z możliwych sposobów – Rot-Weiss Essen było najlepszym dziełem mojej całej kariery, choć przecież tego dnia wciąż mieliśmy pustą gablotę.

 

Cytat

03.11.2026, Georg-Melches-Stadion, Essen, widzów: 24 954; TV

LM Gr.B (4/6) Rot-Weiss Essen [GER] – Chelsea Londyn [ENG] 4:0 (4:0)

 

8' Denílson 1:0

10' D. Corradini 2:0

26' D. Corradini 3:0

31' D. Corradini 4:0

 

Rot-Weiss Essen: B.Neumann 8 – A.Albrechtsen 8, A.Betz 8, L.Hofmann 9, M.Gruszka 8 – Adriano 8, T.Franz 8, M.Rose 7 (69' L.Hildebrandt 6), M.Andreasen 8 (77' K.Bruns 7) – D.Corradini 10, Denílson 8 (46' A.Beer 7)

 

GM: Daniele Corradini (N, Rot-Weiss Essen) - 10

 

Real Madryt tym razem podołał już zadaniu i pokonał Club Brugge 3:2, choć nie bez trudu, i był obecnie murowanym kandydatem do awansu u naszego boku. Chelsea z kolei była o krok pożegnania się z pucharami na ten sezon.

 

Grupa B:

1. Rot-Weiss Essen – 10 pkt – 15:3; Awans

2. Real Madryt – 8 pkt – 9:5

3. Club Brugge – 2 pkt – 4:11

4. Chelsea Londyn – 1 pkt – 2:11

  • Lubię! 1
Odnośnik do komentarza

Z niecierpliwością czekaliśmy na następną kolejkę Bundesligi, może z wyjątkiem Denílsona, który w meczu z Chelsea naciągnął ścięgno pachwiny i musiałem zdjąć go w przerwie, za to po wyleczeniu urazu na ławce zasiąść miał Daniel Wolf. A teraz, 7 listopada, znów czekał nas bardzo ważny dla mnie mecz, w którym graliśmy na wyjeździe z VfL Osnabrück, moim klubem z poprzedniej dekady. Fiołki się nie zmieniały, znów po dobrym sierpniu zaczęły zjazd w tabeli, a przed meczem z nami osiadły na 7. lokacie. Miejsce w bramce RWE naturalnie utrzymał Neumann, za to atak uzupełnił Marek Topolski, który wraz z Corradinim miał nękać defensywę mojego byłego klubu.

 

Ale o pierwszej połowie najchętniej od razu bym zapomniał. Mimo optycznej przewagi nad Osnabrückiem nie potrafiliśmy jej udokumentować bramkami, a Corradini, cztery dni temu bezwzględny kat Chelsea, teraz nieustannie marnował okazje, strzelając albo w Masiniego, albo w trybuny. Gospodarze tylko raz zagrozili naszej bramce, ale na posterunku był Neumann, który pewnie wyłapał zmierzającą do siatki piłkę. Kolejna strata punktów z teoretycznie słabszym rywalem mi się nie uśmiechała, ale w przerwie postanowiłem nie przeprowadzać jeszcze zmian.

 

I właśnie tuż po rozpoczęciu drugiej odsłony Masini wybił piłkę po dośrodkowaniu Andreasena, ale nie cofnął się do bramki i pozostał na jedenastym metrze, dzięki czemu Topolski po podaniu od Hofmanna przelobował Giovanniego, którego przed laty osobiście sprowadzałem do Osnabrücku, dając nam prowadzenie. Po chwili postanowiłem zdjąć już kiepskiego dziś Corradiniego, za którego wszedł rekonwalescent Wolf, i dziesięć minut później Gruszka podaniem za linię obrony uruchomił Topolskiego, który uciekł Célo, wpadł w pole karne, strzelił po ziemi w słupek, a nadbiegający Wolf w swoim pierwszym występie po kontuzji dobił piłkę do pustej bramki. W końcówce zbyt wcześnie zaczęliśmy cieszyć się ze zwycięstwa, co w doliczonym czasie skończyło się wreszcie tym, że Hofmann zawalił krycie, a Schumacher zdobył kontaktowego gola, ale na więcej Osnabrückowi zabrakło już na szczęście czasu.

 

Tym samym umocniliśmy się na prowadzeniu w Bundeslidze, a Björn Neumann w wielu przypadkach bronił może i nie zawsze pewnie, ale za to skutecznie, już w swoim drugim występie otrzymując nagrodę dla gracza meczu.

 

Cytat

07.11.2026, Osnatel-Arena, Osnabrück, widzów: 27 646

BL (12/34) VfL Osnabrück [7.] – Rot-Weiss Essen [1.] 1:2 (0:0)

 

49' M. Topolski 0:1

64' D. Wolf 0:2

90+1' S. Schumacher 1:2

 

Rot-Weiss Essen: B.Neumann 9 – A.Albrechtsen ŻK 8, A.Betz ŻK 8, L.Hofmann 9, M.Gruszka 7 – Adriano 7, T.Franz 7, M.Rose 7 (70' Wellington 7), M.Andreasen 8 (77' K.Bruns 6) – D.Corradini 7 (54' D.Wolf 7), M.Topolski 8

 

GM: Björn Neumann (BR, Rot-Weiss Essen) - 9

 

Odnośnik do komentarza

Wspaniały rok, który przeszliśmy do tej pory z kompletem zwycięstw i zdobytym trzecim mistrzostwem świata w historii, kończyliśmy wyjazdowym dwumeczem z Włochami i Szwecją, co oznaczało, że w pierwszym z nich mieliśmy zmierzyć się z jedynym mistrzem świata, z którym do tej pory nie wygraliśmy (był jeszcze Urugwaj, ale nie zagraliśmy z nim nigdy za mojej kadencji). Szwedzi natomiast mieli niepowtarzalną okazję zebrać od nas drugi łomot w przeciągu pół roku, ze starań o który nie omieszkałem rezygnować.

 

Nareszcie do drużyny wrócili tacy zawodnicy, jak Grzesiek Wilk, Zbychu Lewandowski, Maciek Brodecki, czy Grzesiek Gorząd, za to nadal brakowało Machnikowskiego, który wznowił już treningi, ale jeszcze czekał na powrót na boisko, natomiast identyczna kontuzja dopadła Zorana Halilovicia, które najbliższe kilka miesięcy miał mieć z głowy.

 

Cytat

Bramkarze:

– Michał Górka (34 l., BR, Wolves, 93/0);

– Paweł Piętka (28 l., BR, Bordeaux, 16/0);

– Michał Piotrowski (30 l., BR, Crystal Palace, 13/0).

 

Obrońcy:
– Andrzej Brzeziński (29 l., O PŚ, AJ Auxerre, 52/4);

– Marcin Kiszka (29 l., O P, Polska, FC Liverpool, 27/1);

– Grzegorz Wilk (27 l., O LŚ, DP, P LŚ, NAC Breda, 8/0);
– Marcin Kowalik (28 l., O Ś, Betis Sewilla, 45/1);

– Tomasz Konieczny (25 l., O Ś, DP, Gillingham, 33/0);

– Zbigniew Lewandowski (30 l., O Ś, DP, Newcastle, 30/3);

– Marcin Gruszka (26 l., O/DBP/P L, Rot-Weiss Essen, 2/0);
– Krzysztof Wróblewski (32 l., O/P P, Ajax Amsterdam, 63/3).

 

Pomocnicy:

– Marcin Konopka (24 l., DP, Schalke 04, 11/0);
– Rafał Piątek (30 l., P Ś, Southampton, 66/14);
– Michał Koźmiński (23 l., DP, P PŚ, Chelsea Londyn, 25/6);

– Tomasz Wilk (23 l., P L, Sheffield Wednesday, 22/1);

– Marcin Aleksander (22 l., P Ś, Zaragoza, 1/0);

– Robert Koźmiński (24 l., P Ś, Leeds United, 20/4);

– Maciej Brodecki (32 l., OP PŚ, Leeds United, 108/8);
– Tomasz Rogalski (26 l., OP PŚ, Napoli, 7/1);

– Mariusz Wójcik (26 l., OP LŚ, N, Napoli, 2/1).

 

Napastnicy:

– Paweł Kaczmarek (25 l., OP/N Ś, Crystal Palace, 1/0);
– Tomasz Adamczyk (32 l., N, AC Milan, 121/118);
– Grzegorz Dudek (20 l., N, Real Sociedad, 17/10);

– Grzegorz Gorząd (30 l., N, Rayo Vallecano, 45/28);

– Marcin Pawlak (29 l., N, Sevilla, 84/47).

 

Odnośnik do komentarza

Zanim jeszcze wyjechałem do Polski, w Essen niestety, mimo moich starań, zaczął się plenić pierwszy ferment niezadowolonych graczy, którzy zamiast ruszyć tyłek na treningach, byli przekonani, że miejsce w składzie należy im się z urzędu. Marudzić zaczął Mario Negro, marudzić zaczął Brahima Kanté, otwarcie na łamach prasy swoje niezadowolenie wyraził w końcu Wellington. Później jednak dowiedziałem się, że Reginaldo, główny zmiennik Gruszki, nie może odnaleźć się w esseńskim środowisku, w dodatku rola dublera, na jaką umawiałem się z nim przed sezonem, nagle przestała mu odpowiadać. W związku z tym ogłosiłem, że Brazylijczyk czeka na kupca, gdyż nie zamierzałem na siłę trzymać go tam, gdzie źle mu się żyje.

 

 

Jakby na zawołanie przyszła pora na trzecią rundę DFB-Pokal, w którym mieli zagrać właśnie zawodnicy rzadziej ogrywani, z tego powodu parę stoperów utworzyli Negro i Salerno, na lewym skrzydle znalazł się Kevin Bruns, w środku pola w miejsce Franza zagrał Hans Vink, a prawe skrzydło otrzymał Wellington. Jak na złość, fortuna się od nas odwróciła, i zamiast na jakiegoś drugoligowca, trafiliśmy od razu na TSV Monachium, a więc rywal, za którym niespecjalnie przepadałem. Spodziewałem się, że możemy ten mecz przegrać, ale nie sądziłem, że praktycznie go poddamy, co zaważyło na pozycji tych, którzy mieli udowodnić mi, że są wystarczająco dobrzy na grę w Rot-Weiss Essen.

 

Inaczej nie mogę nazwać tego, że przez pierwsze 45 minut gra toczyła się tylko i wyłącznie na naszej połowie. Nie przeprowadziliśmy w tym czasie ani jednej akcji ofensywnej, ani razu nie przekroczyliśmy z piłką linii środkowej, z resztą w ogóle rzadko kiedy byliśmy w posiadaniu tejże piłki, gdyż niemal nieustannie rozgrywali ją zawodnicy TSV. Wyglądaliśmy wręcz nie jak lider Bundesligi, a bardziej jak żałosny klubik ze strefy spadkowej Regionalligi. Dość długo piłki szczęśliwie wyłapywał Neumann, w pozostałych sytuacjach gospodarze haniebnie pudłowali, ale w końcu w 31. minucie sam Björn popełnił katastrofalny błąd w ustawieniu, pozwalając przelobować się Edmílsonowi z połowy boiska. Od tego momentu mecz był przegrany.

 

Do przerwy w statystykach jedynym punktem, w którym nie mieliśmy zera, były faule, co dopełniało obrazu braku walki z naszej strony, więc w przerwie solidnie potrząsnąłem drużyną. Zmieniło to tylko tyle, że w drugiej połowie zaczęliśmy trochę (to dobre słowo) atakować i strzelać, ale nawet jak już strzelaliśmy, to nie sprawialiśmy większych trudności Edílsonowi w bramce TSV. No a w 63. minucie Negro oczywiście nie upilnował Markieła, który zamykając centrę Agostiniego ostatecznie rozstrzygnął losy awansu. Na domiar złego ostatni kwadrans musieliśmy grać w dziesięciu po tym, jak boisko z urazem stopy na noszach opuścił Gruszka. Paradoksalnie uzyskaliśmy w tym momencie przewagę, dzięki której rozmiary porażki zmniejszył niezawodny Wolf, ale więcej ugrać nie zdołaliśmy, w słabym stylu żegnając się z Pucharem Niemiec, po którym zostało nam tylko pocieszenie w postaci 375 tysięcy euro.

 

Cytat

10.11.2026, Allianz-Arena, Monachium, widzów: 27 773

DFB-P 3R TSV 1860 Monachium [BL] – Rot-Weiss Essen [BL] 2:1 (1:0)

 

31' Edmílson 1:0

63' A. Markieł 2:0

74' M. Gruszka (RWE) ktz.

84' D. Wolf 2:1

 

Rot-Weiss Essen: B.Neumann 8 – A.Albrechtsen 8, M.Negro 7, D.Salerno 7, M.Gruszka Ktz 7 – Wellington 6 (49' Adriano 7), H.Vink 7, M.Rose ŻK 6 (64' T.Franz 7), M.Andreasen 8 (77' K.Bruns 6) – D.Corradini 6, M.Topolski 6 (46' D.Wolf 7)

 

GM: Björn Neumann (BR, Rot-Weiss Essen) - 8

 

Nie załamywałem się po porażce, w końcu to zawsze jeden puchar mniej, w dodatku taki, który nie znajdował się na mojej liście priorytetów, ale już ten mecz powiedział mi wiele o co poniektórych zawodnikach. Po pierwsze, Neumannowi, który niespodziewanie po raz drugi z rzędu otrzymał nagrodę dla MVP spotkania, brakowało tego, co posiadał Olivieri, a więc umiejętności wybronienia meczu. Po drugie, o ile Salerno rzeczywiście walczył i widać było, że nie reprezentuje RWE bez powodu, o tyle Negro tym meczem ostatecznie pogrzebał swoje szanse na wywalczenie miejsca w wyjściowym składzie, gdyż był po prostu beznadziejnym obrońcą z fatalnym kryciem. Po trzecie wreszcie, Wellington powinien rozejrzeć się za posadą w mniej wymagającym środowisku, gdyż nasze skrzydło zaczęło funkcjonować dopiero po wejściu na boisko Adriano, a więc zbyt późno.

Odnośnik do komentarza

Tradycyjnie jedną z pierwszych rzeczy, jaką zrobiłem po rozpoczęciu zgrupowania, była ostra publiczna krytyka menedżera AC Milan, który nadal nie potrafił się niczego nauczyć i znów tradycyjnie we Wronkach nie pojawił się Tomek Adamczyk, zatrzymany przez niego w klubie. Powinienem się co prawda przyzwyczaić, ale wpieprzanie się do moich powołań irytowało mnie na tyle, że zamierzałem wylewać mu na głowę pomyje za każdym razem, gdy Tomka nie będzie przez niego na zgrupowaniu, aż do końca moich dni na stanowisku.

 

 

 

Spotkanie z Włochami miało dla mnie o tyle większe znaczenie, że rozegrane miało zostać w... Avellino, dokąd wobec tego wracałem po latach. W uwielbianej przeze mnie Italii wylądowaliśmy na lotnisku w Neapolu w pełnej mobilizacji, gdyż nadal wielu z nas pamiętało przegrany finał Euro 2020, a mi jako selekcjonerowi z pokonanych wielkich drużyn brakowało na rozkładzie już tylko Azzurrich. W składzie na to spotkanie zdecydowałem się na nieco zmodyfikowaną konfigurację personalną, w której na prawej stronie obrony zagrał Krzysiek Wróblewski, na lewej zamiast kontuzjowanego Gruszki znalazł się Grzesiek Wilk, w drugiej linii w wyjściowej jedenastce wybiegł duet z Napoli, natomiast partnerem Pawlaka w ataku mianowałem tego wieczoru Pawła Kaczmarka.

 

Po wyjściu z tunelu pierwszy i ostatni raz w karierze widziałem Stadio Partenio niemal całkowicie wypełnione, a tych kilka tysięcy wolnych miejsc było rozsiane po całych trybunach, co sprawiało, że nie rzucały się w oczy. Mecz rozpoczął się od zdecydowanej przewagi Włochów, którzy spychali nas do obrony, ale na tym ich ofensywne zapędy się kończyły, gdyż Lewandowski z Koniecznym skutecznie czyścili nasze pole karne, a Piętka bez wysiłku wyłapywał dośrodkowania. Dopiero po kwadransie zaczęliśmy przechodzić do kontrofensywy, w której zaskakująco sprawnie radziliśmy sobie z rywalami; gorzej, gdy przychodziło oddać strzał na bramkę, czego ilustracją mogło być np. pudło Roberta Koźmińskiego. Ale nasze wysiłki zostały w końcu nagrodzone po tym, jak w 38. minucie Pawlak zaatakował w narożniku boiska Bartoliniego, odebrał mu piłkę i natychmiast zagrał do nieobstawionego jeszcze Kaczmarka, który strzałem po ziemi bez przyjęcia zdobył swojego pierwszego gola w narodowych barwach.

 

W przerwie postanowiłem przeprowadzić tylko jedną zmianę, zdejmując poobijanego Rogalskiego, a wejście zmieniającego go Michała Koźmińskiego miało spory wpływ na przebieg drugiej połowy. W 54. minucie  Wójcik z rzutu wolnego rozciągnął na prawo do Wróblewskiego, Krzysiek podał płasko w pole karne, a tam pomocnik Chelsea uwolnił się spod opieki Pellegrino i pewnie pokonał Ferreriego. Chwilę później znów doskonałą robotę wykonał Michał, który w pełnym biegu przeciął podanie Bartoliniego, wypuszczając sobie od razu piłkę do rajdu, po którym wyłożył futbolówkę Gorządowi, a Grzesiek pewnie podwyższył na 3:0.

 

Włosi byli już na kolanach, ale później przydarzył nam się słabszy okres, w którym bezbłędny dotąd Konieczny ten jeden raz nie upilnował Martinellego, co skończyło się honorowym trafieniem dla gospodarzy. Później jednak odzyskaliśmy kontrolę nad boiskiem, mogliśmy nawet zdobyć czwartą bramkę, ale Brzeziński zawiódł i strzelił wprost w Ferreriego z rzutu karnego, i tak oto upadł ostatni mistrz świata i Europy, którego za mojej kadencji nie pokonaliśmy nigdy wcześniej.

 

Cytat

14.11.2026, Stadio Partenio, Avellino, widzów: 27 485; TV

TOW Włochy [5.] – Polska [1.] 1:3 (0:1)

 

31' M. Fiore (ITA) ktz.

38' P. Kaczmarek 0:1

54' M. Koźmiński 0:2

59' G. Gorząd 0:3

90+1' A. Brzeziński (POL) nw.rz.k.

 

Polska: P.Piętka 8 – K.Wróblewski 7 (67' A.Brzeziński 7), T.Konieczny 9, Z.Lewandowski ŻK 9, G.Wilk 8 – T.Rogalski 7 (46' M.Koźmiński 8), R.Koźmiński 8 (77' M.Konopka 7), M.Wójcik 8 (77' M.Aleksander 7), T.Wilk 8 – P.Kaczmarek 7 (50' G.Gorząd 7), M.Pawlak 7 (67' M.Brodecki 7)

 

GM: Tomasz Konieczny (O Ś, DP, Polska) - 9

 

Odnośnik do komentarza

Cztery dni później byliśmy już w Sztokholmie, gdzie pojedynkiem ze Szwecją mieliśmy zakończyć fantastyczny rok 2026. Naturalnie nastąpiło kilka zmian w wyjściowej jedenastce, m.in. w bramce szansę gry otrzymał Michał Piotrowski, w środku pola Marcin Aleksander, a w ataku pojawił się Grzesiek Dudek. Wiedziałem, że jesteśmy dużo lepszym zespołem od Trzech Koron, ale doskonale zdawałem sobie sprawę, że nie warto nastawiać się na powtórkę 5:0 z mundialu.

 

Gospodarze przystąpili do tego spotkania z dużo większą pokorą, niż w czerwcu w Kanadzie, co było widać na boisku, bowiem przez pierwszych kilkanaście minut byli stroną przeważającą, bardzo podobnie, jak przed czterema dniami Włosi. Inna sprawa, że tego wieczoru zagraliśmy dużo słabiej, niż w Avellino; pojawiło się więcej niecelnych podań, niewłaściwych decyzji przy rozegraniu, do tego formę nagle stracił Paweł Kaczmarek, który najpierw zmarnował sytuację sam na sam, a później przestał w ogóle trafiać w bramkę, zupełnie jakby skuł go pięciostopniowy mróz panujący tego dnia w Sztokholmie. Patrząc na liczbę marnowanych okazji, staraliśmy się mocno o bramkę dla Szwecji, a najmocniej rozczarowujący Michał Koźmiński, który w 36. minucie dopuścił się faulu w polu karnym, ale na szczęście Piotrowski obronił strzał Arnensona z jedenastu metrów. To jednak odwlekło tylko nieuniknione, ponieważ w 42. minucie Piotrowski najpierw obronił strzał z dystansu Hanssona, a Lewandowski rozczarował, pozwalając Karlssonowi na dobitkę.

 

W szatni tym razem poleciały w ruch trzy szybkie zmiany, które tradycyjnie odmieniły losy meczu, a szczególnie dwie z nich. Marcin Kiszka na prawej obronie usprawnił naszą grę tym skrzydłem, z kolei Marcin Pawlak był dziś doskonałym mentorem dla naszych pozostałych napastników. W 53. minucie Karlsson, który dał swojej drużynie prowadzenie, tym razem trafił z nieba do piekła, bo jego podanie do tyłu padło łupem Pawlaka, który wyszedł sam na sam z Larssonem i uderzeniem na dalszy słupek pokazał Kaczmarkowi, jak się strzela, wyrównując na 1:1.

 

Później bardzo długo nie mogliśmy zorganizować naszej gry w środku pola, która była zbyt chaotyczna i ułatwiała Szwedom holowanie bardzo korzystnego z ich perspektywy remisu. Czy wspominałem już kiedyś, że szczęście sprzyja lepszym? Wydawało się, że zmarnujemy szansę na zakończenie roku z kompletem zwycięstw tuż przed metą, w ostatnim meczu, lecz raz jeszcze pokazaliśmy charakter. W doliczonym czasie, gdy arbiter spoglądał już na zegarek, Wójcik przeciął podanie Nissona na 30. metrze i natychmiast zagrał w uliczkę do Pawlaka, który w sytuacji sam na sam z Larssonem zapewnił nam wygraną. Tym samym w 2026 roku wygraliśmy wszystkie mecze, łącznie z tym najważniejszym, czyli finałem Mistrzostw Świata z Niemcami.

 

Cytat

17.11.2026, Råsunda, Sztokholm, widzów: 27 068; TV

TOW Szwecja [17.] – Polska [1.] 1:2 (1:0)

 

27' Ch. Lindgren (SWE) ktz.

36' F. Arnenson (SWE) nw.rz.k.

42' R. Karlsson 1:0

53' M. Pawlak 1:1

90+2' M. Pawlak 1:2

 

Polska: M.Piotrowski 7 – K.Wróblewski 6 (46' M.Kiszka 8), T.Konieczny 7, Z.Lewandowski 5 (66' M.Kowalik 7), G.Wilk 7 – M.Koźmiński 7 (46' T.Rogalski 7), M.Aleksander 7 (73' R.Piątek 6), M.Wójcik 9, T.Wilk 7 – P.Kaczmarek 7 (46' M.Pawlak 8), G.Dudek 7 (73' G.Gorząd 6)

 

GM: Mariusz Wójcik (OP LŚ, N, Polska) - 9

 

Odnośnik do komentarza

Półtorej godziny po meczu, w miejscu, gdzie zwykle ustawiony jest tłum reporterów, którzy zadają pytania przechodzącym zawodnikom i trenerom, zatrzymał mnie jeden z dziennikarzy. Początkowo nie bardzo rozumiałem, o co chodzi, ale szybko wyjaśnił mi naprędce, co się stało.

 

– Panie trenerze – zagadnął, trzymając mikrofon tuż przy ustach – jak odpowie pan na krytykę ze strony Erica Sikory?

 

– A kim jest Eric Sikora? – spytałem, nie kryjąc zdziwienia. Jak się po chwili okazało, w ten sposób nieświadomie wbiłem malutką szpilkę w dumę rzeczonego Erica Sikory.

 

Dziennikarz na szybko wyjaśnił mi, że ów tajemniczy osobnik jest szkoleniowcem Realu Sociedad, a więc klubu Grześka Dudka, który podobno był na mnie zły, że zignorowałem jego polecenia wystawienia Grześka nie dłużej, niż na 45 minut. Ponoć powiedział, że zawodnicy mają ważne zobowiązania wobec klubów, a ich powrót z urazami z meczów towarzyskich niczego nie ułatwia. Zwyczajnie o tym zapomniałem, ale pamiętając o moim trwającym od lat konflikcie z menedżerem Milanu, bardzo szybko ogarnęła mnie złość. W zasadzie nie złość, a dzika wściekłość, prawie furia. Miała kolor czerwony.

 

– Proszę pana – zacząłem stanowczo. – Jeśli Sikora rzeczywiście powiedział o zobowiązaniach wobec klubów, to ja powiem inną rzecz. W chwili, w której zawodnik otrzymuje ode mnie powołanie na zgrupowanie reprezentacji, ma zobowiązania wobec MOJEJ drużyny i MOJEJ osoby, a nie wobec jakiegoś klubiku z Primera División i Erica Sikory, o którym nigdy wcześniej nie słyszałem. Spotkaniami towarzyskimi przygotowuję reprezentację do walki o najwyższe cele w eliminacjach i na turniejach, i nie pozwolę nikomu wtrącać się w moje kompetencje i utrudniać mi pracy. Uprzedzając pytania, TO JA będę decydował o tym, co się dzieje w reprezentacji. Ja, i nikt inny, a już na pewno nie Eric Sikora.

 

Skoro Sikora chciał ze mną wojny, to ją dostał. I mogłem go zapewnić, że na pewno jej nie wygra. Nie w tym życiu.

Odnośnik do komentarza

Po powrocie do Essen, przed którym udzieliłem jeszcze kilku negatywnych wypowiedzi prasowych pod adresem Erica Sikory, nie miałem zbyt wiele czasu na odpoczynek, ponieważ zaraz czekał nas kolejny ważny mecz, jakim był derbowy pojedynek z VfL Bochum. A mieliśmy spore rachunki do wyrównania z naszym drugim odwiecznym rywalem, ponieważ w poprzednim sezonie przegraliśmy z Bochum wszystkie mecze, i teraz należało się za to odwdzięczyć na Georg-Melches-Stadion. Niestety nadal kontuzję leczył Olivieri, treningi tyle co wznowił Gruszka, więc teraz musiał zagrać za niego Reginaldo, czy tego chciał, czy nie, za to za słabego ostatnio Corradiniego do wyjściowej jedenastki wrócił Daniel Wolf, a wraz z nim pozostali pewniacy.

 

I powrót do bardziej optymalnego składu wrócił nas na właściwe tory. Znów zagraliśmy pewnie, składnie i skutecznie, tak że rywale przeżyli ciężki wieczór w Essen. Po kwadransie cierpliwych prób podkręciliśmy tempo, w 18. minucie Thomas Franz rozciągnął akcję na lewą stronę, skąd Andreasen dośrodkował na nogę wbiegającego Adriano, który nastrzelił Mosquerę, ale piłka idealnie do niego wróciła, a za drugą próbą wpakował ją już do bramki Bochum. Goście bronili się jak mogli i starali się ograniczać straty ze wszystkich sił, ale nie udało im się to, ponieważ nie mieli tak dobrej defensywy, jak nasza, i w doliczonym czasie Albrechtsen posłał centrę na piąty metr, którą nadlatujący Andreasen zamknął potężnym szczupakiem obok bezradnego Mosquery.

 

W drugiej połowie spokojnie trzymaliśmy Bochum krótko, a Markus Rose po świetnym meczu i dwóch asystach przeciwko Finlandii w barwach reprezentacji Niemiec wrócił do wysokiej formy. I to właśnie nasz kapitan podaniem na skrzydło zainicjował naszą akcję z 60. minuty, w której fenomenalny w tym sezonie Albrechtsen znalazł mierzonym podaniem Thomasa Franza, który z Herrerą wiszącym mu na koszulce pewnie ustalił wynik na 3:0. Rewanż na Bochum wyszedł nam doskonale, a korzystne wyniki pozostałych spotkań sprawiały, że nasza przewaga w tabeli nad grupą pościgową wzrosła już do sześciu punktów.

 

Cytat

21.11.2026, Georg-Melches-Stadion, Essen, widzów: 22 485

BL (13/34) Rot-Weiss Essen [1.] – VfL Bochum [12.] 3:0 (2:0)

 

18' Adriano 1:0

45+2' M. Andreasen 2:0

60' T. Franz 3:0

83' R. Szestakow (VfL) ktz.

 

Rot-Weiss Essen: B.Neumann 8 – A.Albrechtsen 8, A.Betz 7, L.Hofmann ŻK 9, Reginaldo 7 – Adriano 8, T.Franz ŻK 7 (76' H.Vink 6), M.Rose ŻK 9, M.Andreasen ŻK 8 (69' K.Bruns ŻK 7) – D.Wolf 7, M.Topolski 6 (46' A.Beer 7)

 

GM: Lars Hofmann (O Ś, Rot-Weiss Essen) - 9

 

Odnośnik do komentarza
20 godzin temu, Ralf napisał:

Uprzedzając pytania, TO JA będę decydował o tym, co się dzieje w reprezentacji. Ja, i nikt inny, a już na pewno nie Eric Sikora.

Zawsze mnie wnerwia takie piszczenie :D a jeszcze bardziej jak mi buc jakiś wycofuje zawodnika i wiele nie mogę z tym zrobić poza powrzeszczeniem do monitora :keke:

Odnośnik do komentarza

Piona! Klubowy menedżer nie powinien mieć prawa ingerencji w pracę selekcjonera reprezentacji, a w szczególności zabierać mu zawodnika, którego ON powołał. Nawet jeśli to "tylko" mecz towarzyski. Taki Adamczyk praktycznie w ogóle nie gra w sparingach, bo ciągle wycofuje mi go wał z Milanu, któremu najchętniej przygrzmociłbym za to przez łeb pucharem Ligi Mistrzów.

 

W lutym przeciwko Serbii Dudek rozegra pełne dziewięćdziesiąt minut, chyba, że będzie już zmęczony, to tylko wtedy go zdejmę.

Odnośnik do komentarza

Na najbliższe spotkanie nie tylko całe Essen ostrzyło sobie zęby, ale również muchacho Moriente niemal chodził po ścianach, bowiem jechaliśmy do Hiszpanii, do jego rodzinnego Madrytu, gdzie w Lidze Mistrzów zamierzaliśy tym razem nie pozwolić Realowi zdobyć ani punktu, a on mógł odwiedzić swoje stare kąty w Villa de Vallecas... i ja w sumie również, bo chwilę tu mieszkałem.

 

 

Przed tym spotkaniem do pełnych treningów powrócił już Olivieri, ale miał przed sobą jeszcze daleką drogę do odzyskania formy i kondycji, więc wielką szansę zagrania na Santiago Bernabéu otrzymał Neumann, a wraz z nim oczywiście obaj Polacy, Marcin Gruszka i Marek Topolski. Awans mieliśmy już zapewniony, ale w tym sezonie byliśmy zespołem z ambicjami, więc w Madrycie zamierzaliśmy grać o pełną pulę, bez kalkulacji.

 

Tym razem udało nam się to, czego nie zrobiliśmy przy naszym pierwszym burzliwym spotkaniu, a więc wykorzystaliśmy początkową przewagę po tym, jak w 4. minucie Topolski zabrał się z imponującym rajdem lewym skrzydłem, jego centry sięgnął Camino, lecz Wolf wytrącił ją niefrasobliwemu stoperowi Królewskich z powrotem do Marka, który wyłożył wbiegającemu 

Adriano, a ten pewnym strzałem po ziemi dał nam prowadzenie. Utrzymaliśmy je raptem dziesięć minut, ponieważ po 

kwadransie gry Neumann przypomniał mi, że mimo udanych kilku spotkań nadal jest bardzo młody, i wpuścił do bramki uderzenie 

Meiera z rzutu wolnego z 30 metrów. Do tego po kolejnych dziesięciu minutach i centrze tegoż Meiera sprawę zawalił Hofmann, który dał się przeskoczyć Rodriguezowi na piątym metrze, przez co od 25. minuty przegrywaliśmy już 1:2.

 

Królewscy byli przekonani, że teraz wszystko pójdzie siłą rozpędu, lecz czekały ich cięgi po łapach. W 34. minucie Gruszka wznowił grę od rzutu wolnego, następnie Andreasen uruchomił Topolskiego, który w kopii akcji z 4. minuty znów dośrodkował na piąty metr, a tym razem Wolf wyskoczył ponad Filipowa z wychodzącym z bramki Benítezem, i wróciliśmy do gry. Teraz nie pozwoliliśmy Realowi odpowiedzieć, w 41. minucie Wolf zacentrował pod bramkę gospodarzy, gdzie Andreasen zastawił się przed Boumelahą i na raty pokonał Beníteza, przywracając nam cenne prowadzenie.

 

Po przerwie wypadało dobić rywali, by nie wydarli nam dwóch punktów w końcówce, ale nieszczególnie nam to wychodziło, a ofensywne wysiłki zespołu sabotował szczególnie Topolski, któremu udało się zmarnować aż trzy sytuacje sam na sam z Benítezem. Jakby tego było mało, gdy Real przeszedł na 4-2-4 i odsłonił tyły, wyczyny Marka przebił Mihajlović, który po świetnym podaniu i uniknięciu spalonego przebiegł samotnie prawie pół boiska tylko po to, by na koniec obić wątrobę golkiperowi Królewskich. Brawo, Zeljko. Szczęśliwie w 89. minucie wyprowadziliśmy udaną już kontrę, po której rezerwowy Machaček podał na wolne pole do Topolskiego, a Marek w końcu wymanewrował Beníteza i golem na 4:2 sprawił, że RWE zebrało kolejny bezcenny skalp na europejskiej arenie, tym razem wprost z Santiago Bernabéu. W tym sezonie mecze z naszym udziałem gwarantowały mnóstwo bramek.

 

Cytat

25.11.2026, Santiago Bernabéu, Madryt, widzów: 71 356; TV

LM Gr.B (5/6) Real Madryt [ESP] – Rot-Weiss Essen [GER] 2:4 (2:3)

 

4' Adriano 0:1

15' Ch. Meier 1:1

25' F. Rodriguez 2:1

34' D. Wolf 2:2

41' M. Andreasen 2:3

89' M. Topolski 2:4

 

Rot-Weiss Essen: B.Neumann 8 – A.Albrechtsen 8, A.Betz 8, L.Hofmann 8, Reginaldo 8 – Adriano 9, T.Franz 8, M.Rose 7 (79' K.Bruns 7), M.Andreasen 8 (77' Z.Machaček 7) – D.Wolf 8 (70' Z.Mihajlović 7), M.Topolski 10

 

GM: Marek Topolski (OP/N Ś, Rot-Weiss Essen) - 10

 

Bezbramkowym wyjazdowym remisem z Club Brugge londyńska Chelsea udowodniła, że Liga Mistrzów chyba niezbyt ją w tym roku interesuje, z kolei Real, mimo porażki, mógł cieszyć się z awansu do fazy pucharowej.

 

Grupa B:

1. Rot-Weiss Essen – 13 pkt – 19:5; Awans

2. Real Madryt – 8 pkt – 11:9; Awans

3. Club Brugge – 3 pkt – 4:11

4. Chelsea Londyn – 2 pkt – 2:11

Odnośnik do komentarza

Z 1860 Monachium mieliśmy rachunki do wyrównania za Puchar Niemiec, który może i traktowałem ulgowo, ale nie oznaczało to, że nie pamiętałem tego, czego nie zapamiętać nie można. Na treningach napłynęły do mnie same doskonałe wieści, jako że Gabriele Olivieri miał już zielone światło na grę, a i sam Francuz uznał z pełnym przekonaniem, że odzyskał formę sprzed urazu, wobec czego momentalnie powrócił między słupki bramki RWE. Neumann póki co nie miał większych szans w rywalizacji z Gabriele, bo mimo dobrych występów w Lidze Mistrzów można było zaskoczyć go strzałami, z którymi Olivieri radził sobie bez większego trudu.

 

I w Monachium moje słowa znalazły potwierdzenie, gdyż już w pierwszych kilku minutach Gabriele imponował nadzwyczajną pewnością przy interwencjach i bez trudu zatrzymał dwa uderzenia z dystansu w okolice słupka, które Björnowi sprawiały spore problemy. Niestety w pierwszej połowie bardzo długo widziałem na boisku powtórkę z DFB-Pokal, monachijczycy mieli przewagę przy naszej mało agresywnej postawie, a nasze ataki były niebywałą rzadkością. Jedynym agresywnym zawodnikiem był Adriano, tyle że trochę opacznie rozumiał pojęcie "agresia", otrzymując w 34. minucie drugą żółtą kartkę; dziurę na prawym skrzydle załatałem, wpuszczając Hildebrandta za beznadziejnego dziś Wolfa, po czym przysiągłem sobie, że jeżeli przegramy, 

Adriano pociągnie to po kieszeni.

 

I już kilka minut później nasz skrzydłowy mógł zacząć stresować się w szatni, ponieważ właśnie prawą stroną boiska przedarł się Baran, a po jego centrze Betz oczywiście zawalił krycie Markieła i przegrywaliśmy 0:1. Po chwili jednak wywalczyliśmy rzut rożny, wybitej poza pole karne piłki dopadł Albrechtsen i powtórnie dośrodkował, a Thomas Franz zgasił futbolówkę po lewej stronie i strzałem z ostrego kąta zaskoczył Edílsona, wyrównując na 1:1.

 

Mimo gry w osłabieniu nadal atakowaliśmy od początku drugiej połowy, wspierani przez Olivieriego w bramce, który naprawiał błędy rozgrywającego słaby mecz i dezorganizującego naszą obronę Hofmanna. W 68. minucie dodatkowo błąd popełnił pomocnik gospodarzy Mendy, który nie przyjął podania Agostiniego, dzięki czemu Rose natychmiast przerzucił piłkę ponad defensywą do Mihajlovicia, który zmienił obijającego bezlitośnie bramkarza Topolskiego, a Zeljko w tej sytuacji pokazał Markowi, jak się strzela, uderzeniem obok Edílsona dając nam prowadzenie! Wszystko wskazywało na to, że dowieziemy minimalne zwycięstwo, aż nie nadeszła 88. minuta, w której Monachium egzekwowało rzut rożny, a w polu karnym moi zawodnicy karygodnie zignorowali czającego się Worobjowa, który z najbliższej odległości wepchnął piłkę do bramki...

 

Gospodarze rzucili się sobie w objęcia, przekonani, że w ostatniej chwili odebrali nam wygraną, ale mieliśmy inne plany. Wściekłem się i nakazałem chłopakom totalną ofensywę, i dwie minuty później Gruszka jeszcze raz dośrodkował z lewego skrzydła, Mihajlović strzelił szczupakiem wprost w interweniującego golkipera, ale na miejscu był Hildebrandt, który atomową dobitką został bohaterem RWE! Zemsta miała słodki smak, więc po końcowym gwizdku z szerokim uśmiechem uścisnąłem dłoń niezadowolonego Jürgena Kloppa.

 

Cytat

29.11.2026, Allianz-Arena, Monachium, widzów: 65 589

BL (14/34) TSV 1860 Monachium [5.] – Rot-Weiss Essen [1.] 2:3 (1:1)

 

34' Adriano (RWE) czrw.k.

40' A. Markieł 1:0

42' T. Franz 1:1

68' Z. Mihajlović 1:2

88' W. Worobjow 2:2

90' L. Hildebrandt 2:3

 

Rot-Weiss Essen: G.Olivieri 7 – A.Albrechtsen 7, A.Betz ŻK 8, L.Hofmann 6, M.Gruszka ŻK 8 – Adriano CzK 5, T.Franz 8, M.Rose 8, M.Andreasen ŻK 7 (74' Z.Machaček 7) – D.Wolf 6 (34' L.Hildebrandt 7), M.Topolski 8 (60' Z.Mihajlović 7)

 

GM: Markus Rose (P Ś, Rot-Weiss Essen) - 8

 

Odnośnik do komentarza
  • Pulek zablokował ten temat
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...