Skocz do zawartości

Cień wielkiej trybuny


Ralf

Rekomendowane odpowiedzi

Pierwszego lipca ruszyło letnie okno transferowe, w związku z czym w Osnabrücku rozkręciła się transferowa karuzela. Tym razem nie brałem nawet pod uwagę wyskoczenia do Dolnej Saksonii ani na kilka godzin, ponieważ nie chciałem marnować ani chwili w intensywnych przygotowaniach do półfinałowego boju z Niemcami, tak więc nowo przybyłych zawodników, z którymi miałem nadzieję zacząć budować silną drużynę, powitać miałem dopiero po powrocie z Włoch.

 

Gro ruchów kadrowych dotyczyło całej gromady juniorów, którzy zasilali tak drużynę rezerw, jak i U-19. Do pierwszych należeli Michael Reichel (17 l., N, Niemcy) z Babelsbergu, Federico Abate (18 l., P Ś, Włochy) z GAK, Daniel Claaßen (17 l., O L, Niemcy) z Köln, Florian Hauptmann (17 l., OP PŚ, Niemcy) z Lübeck, Giulio Caputo (17 l., O/DBP P, Włochy) kupiony za 40 000 euro z Wangen b. Olten, Manuel Borrelli (18 l., O/DBP P, Włochy) z San Marino, Sven Meyer (17 l., P PŚ, Niemcy) z Bayreuth, Marco Baum (17 l., N, Niemcy), którego za 10 000 euro wyciągnąłem z Wattenschied i kosztujący nas 2 000 euro Sebastian Gerber (17 l., O Ś, Niemcy) z Wuppertalu. Natomiast naszą młodzieżówkę z racji wieku nie pozwalającego jeszcze podpisać profesjonalnego kontraktu zasilili Martin Ulrich (16 l., O Ś, Niemcy) i Jürgen Schumacher (16 l., OP L, N, Niemcy) sprowadzeni odpowiednio za 1 000 i 28 000 euro z Bayreuth. W rozmowie telefonicznej mój asystent Baljić powiedział, że wielu z tych chłopaków było podekscytowanych dostaniem się pod skrzydła naszego programu szkolenia juniorów i ponoć już nie mogli się doczekać awansowania do pierwszego zespołu.

 

Zdecydowanie najważniejszym punktem letnich wzmocnień byli dojrzali gracze. Dzięki temu, że miałem łeb na karku, jedynie Rafał Loda (26 l., LB, O Ś, Polska; 12/0 U-21) sporo nas kosztował, bowiem zapłaciliśmy za niego Legii Warszawa 950 000 euro. Pozostali gracze, którzy wnieść mieli do drużyny sporo niezbędnego doświadczenia, przeszli do nas na prawie Bosmana, a byli to: Jonathan Blondel (30 l., OP LŚ, Belgia; 48/4) z Parmy, stoperzy Mickaël Charvet (26 l., O Ś, Francja) z Toulouse i Josip Projić (26 l., O Ś, N, Serbia; 3/0) ze Sturmu Graz, lewy obrońca Valerio Iavarone (25 l., O L, Włochy; 1/1 U-21) z AS Romy oraz defensywny pomocnik, Kongijczyk Arnol Mvuemba (29 l., DP, DR Konga; 53/5) z Rennes i napastnik Lubomir Suchy (26 l., N, Słowacja; 5/0) z Boltonu.

 

Z Fiołkami pożegnało się także paru niepotrzebnych zawodników i nierozwijających się juniorów. Niewdzięcznik Daniel Steiner odszedł do austriackiego Ried, Sven Krause, który nie chciał przedłużyć kontraktu, przeniósł się do trzecioligowego Wehen, Harald Winkler wrócił do ojczyzny, wybierając grę w wiedeńskim Wiener Sportklub, a na wolny transfer odeszli bramkarz Phillip Pentke, prawoskrzydłowy Ovid Hajou, skrzydłowy napastnik Marco Vorbeck, Brazylijczyk Antônio, Peter Becker, Andreas Gerber i Marco Wagner.

 

 

Czerwiec 2014

 

Bilans (Osnabrück): 0-0-0, 0:0

2.Bundesliga: –

DFB-Pokal: –

Finanse: -2,69 mln euro (+1,47 mln euro)

Gole: –

Asysty: –

 

Bilans (Polska): 5-0-0, 16:6

Mistrzostwa Świata: 1. miejsce w grupie C (5:2 z Japonią, 1:0 z WKS, 4:1 z Holandią); 1/18 finału (3:1 z Nigerią); ćwierćfinał (3:2 z Francją); półfinał, vs. Niemcy

Ranking FIFA: 20. [=]

 

 

 

Ligi:

 

Anglia: –

Austria: –

Francja:

Hiszpania: –

Niemcy: –

Polska: –

Rosja: Saturn Moskowskaja Obłast [+2 pkt]

Szwajcaria: –

Włochy: –

 

Liga Mistrzów:

-

 

Puchar UEFA:

-

 

Reprezentacja Polski:

- 06.06, MŚ 2014, gr. C, Polska - Japonia, 5:2

- 12.06, MŚ 2014, gr. C, Wybrzeże Kości Słoniowej - Polska, 0:1

- 18.06, MŚ 2014, gr. C, Polska - Holandia, 4:1

- 22.06, MŚ 2014, 1/8 finału, Polska - Nigeria, d3:2

- 27.06, MŚ 2014, ćwierćfinał, Francja - Polska, 2:3

 

Ranking FIFA: 1. Brazylia [1324], 2. Argentyna [1154], 3. Hiszpania [1096], ..., 20. Polska [751]

Odnośnik do komentarza

Nie byliśmy jedyną rewelacją włoskiego czempionatu; równie dobrze, co my, grała reprezentacja Rumunii, która w fazie pucharowej wyeliminowała Wybrzeże Kości Słoniowej, a następnie lepiej od Czechów egzekwowała rzuty karne. Już teraz te mistrzostwa były określane mundialem dwóch rewelacji, więc to, co stało się w pierwszym półfinale, jeszcze bardziej umacniało tę tezę. Zdecydowanym faworytem była reprezentacja Anglii, która miała we Włoszech zagrać o złoto, a tymczasem Rumuni pokazali wielki charakter i po remisie 1:1 pokonali Synów Albionu w dogrywce, zdobywając w niej dwie bramki. Tak bardzo marzyło mi się, byśmy poszli ich śladem...

 

 

Okazało się niestety, że drobny uraz, z którym Tomek Adamczyk kończył mecz z Francją, okazał się nie być wcale taki błahy, ponieważ uraz łokcia oznaczał, że najprawdopodobniej nasz super-joker mundial miał już z głowy i miało nam go bardzo brakować w meczu na noże z Niemcami.

 

W zamian za to po karze zawieszenia miałem już do dyspozycji Mariusza Zganiacza i Tomka Woźniaka, tak więc mogliśmy wrócić do naszego żelaznego składu, na którym opiera się nasza gra. Reprezentacja Niemiec od zawsze stanowiła nemezis Polski, ale jednak za mojej kadencji udało nam się przełamać klątwę przed czterema laty w Chorzowie, ponadto wielu specjalistów wskazywało na kilka słabych stron naszych rywali, którzy do półfinału doszli w mało przekonującym stylu. Tak czy inaczej, Niemcy zawsze pozostaną Niemcami i 2 lipca na San Siro w Mediolanie czekał nas heroiczny bój o każdy centymetr murawy, a stawką było przejście do historii i gra o puchar.

 

Punktualnie o 19:00 mecz się rozpoczął. Już w drugiej minucie ruszyliśmy ze śmiałym natarciem, Meier odzyskał piłkę, ale wyszarpał mu ją Frankiewicz, po czym Zganiacz przypuścił groźny, acz niecelny strzał zza pola karnego. Wydawało się, że to początek naszych morderczych ataków, ale rzeczywistość okazała się inna. Niemcy szybko złapali swój rytm i całkowicie zepchnęli nas w pole karne, naprawdę długimi minutami nie pozwalając nam nawet na chwilę przekroczyć linii środkowej. W tej fazie meczu najlepszym polskim zawodnikiem był Marcin Bęben, który rozgrywał turniej życia na zwieńczenie kariery i ratował nas niezliczoną ilość razy, w pewnym momencie odbijając strzał Drewsa i natychmiastową dobitkę Kuranyi. Wyglądało to naprawdę bardzo źle, a wtedy tuż po półgodzinie rozpaczliwej obrony ten jeden raz Bęben miał okazję wznowić od bramki, słaby dotąd Brodecki ruszył co sił prawym skrzydłem, przeszedł Mertesackera, wrzutkę Maćka wybił Schumacher, po czym Błaszczykowski podał na linię pola karnego, zaś Korzym fantastycznym lobem z półobrotu przerzucił zbyt wysuniętego Hildebranda! Goooooool! To wszystko stało się w tak niespodziewanym momencie, że Niemcy po tym ciosie trochę spuchnęli i do przerwy udało nam się dowieźć nikłe prowadzenie.

 

Na początku drugiej połowy wydawało się, że odnaleźliśmy nasz rytm towarzyszący nam od początku turnieju, ale niestety miałem coraz więcej zastrzeżeń do naszej linii obrony, a najwięcej do Kowalczyka, który przegrywał zatrważającą liczbę pojedynków główkowych. W końcu w 55. minucie stało się najgorsze, co mogło się wydarzyć – po pozbyciu się piłki spod pola karnego Cichy był wysunięty zbyt daleko do przodu, Kowalczyk za bardzo z boku, a Kuba Błaszczykowski łamał linię spalonego, co skończyło się tym, że Podolski ruszył sam na sam z Bębnem, a Marcin w tym przypadku nie miał już nic do powiedzenia. Starając się być przykładem dla moich podopiecznych, szybko przestałem kryć twarz w dłoniach i zdecydowanymi gestami zachęcałem do wzmożonej walki.

 

Mimo to mecz zdawał się wymykać nam spod kontroli, przez co Niemcy ponownie zepchnęli nas pod własne pole karne i mieliśmy spore kłopoty. Tym bardziej powinni beatyfikować Bębna, który wyczyniał autentyczne cuda w bramce, a kiedy w 85. minucie Kroos obsłużył Podolskiego, ten posłał kosmicznie podkręconą bombę, która nieuchronnie zmierzała w okienko... I w tym właśnie momencie, w ostatniej chwili, jak spod ziemi wyrósł Bęben, który pryskając na boki potężnymi kroplami potu wytrącił to ze światła bramki! Brawo!

 

Wszystko zmierzało do dogrywki, kiedy w najmniej oczekiwanym momencie padło rozstrzygnięcie... Była już 89. minuta, kiedy w naszych szeregach nastąpił ostatni zryw, Woźniak wznowił z autu na połowie rywali, Frankiewicz posłał centrę spod linii końcowej, Cieluch przedłużył ją głową, a wtedy zza pleców Aogo wyskoczył Gołoś, uderzył z główki i przerzucił rozpaczliwie interweniującego Hildebranda! Jeeeeest!!! Witamy się z gąską! Pamiętamy jednak, że to Niemcy, i potrafią wcisnąć gola nawet sekundę przed końcem... Przeprowadzam ostatnią zmianę, by skraść trochę czasu, po czym cofamy się do ultradefensywy. Zaczął się horror... Niemcy oblegli nasze pole karne, są wszędzie! Nie potrafimy wybić piłki, co chwilę powtórne dośrodkowania. Ostatnia minuta. Zganiacz nie zdołał powstrzymać Meiera, który przypuszcza centrę. O nie! Aogo uwalnia się spod opieki i strzela z dwóch metrów... Bęben broni! Kurnay dobija z metra na pustą bramkę... Słupek! Żyjemy! Sędzia kończy mecz – POLSKA W FINALE MISTRZOSTW ŚWIATA!!! Wszyscy z ławki trenerskiej ruszamy galopem na boisko, nie żałujemy sobie i szalejemy ze szczęścia, a w Polsce w tym samym czasie istna kanonada strzelających szampanów i ryków płaczących ze szczęścia kibiców.

 

Niemcy też płaczą. Po końcowym gwizdku jak jeden mąż padli na murawę, a wielu z nich drżącymi rękoma naciągało koszulki na twarze, które na wysokości oczu szybko robiły się jeszcze bardziej mokre, niż były. Gdy piłkarze skończyli mnie już podrzucać do góry, podszedłem i poklepałem po plecach menedżera rywali, mojego imiennika Ralfa Rangnicka, i podziękowałem za heroiczną walkę. Kazimierz Górski byłby z nas dumny, "mecz na wodzie" pomszczony. Teraz liczy się już tylko finał z Rumunią.

02.07.2014, San Siro, Mediolan: 85 667; TV

MŚ PłF Polska [20.] - Niemcy [15.] 2:1 (1:0)

 

31' M. Korzym 1:0

55' L. Podolski 1:1

89' K. Gołoś 2:1

 

Polska: M.Bęben 8 – J.Błaszczykowski 7, A.Kowalczyk 6 (56' M.Piotrowski 6), W.Cichy 7, T.Woźniak 7 – M.Brodecki 6 (72' A.Gudewicz 7), K.Gołoś 8, M.Zganiacz 7, D.Frankiewicz 7 – M.Korzym 7 (89' S.Peszko 6), M.Cieluch 7

 

GM: Lukas Podolski (OP/N Ś, Niemcy) - 8

Odnośnik do komentarza

W rozgrywanym na Stadio Olimpico w Rzymie meczu o 3. miejsce równie rozczarowane reprezentacje Anglii i Niemiec stoczyły zacięty pojedynek, w którym decydujący okazał się gol Rooneya z 78. minuty, ustalający wynik na 2:1. Tym samym brązowy medal powędrował w ręce Synów Albionu, a Niemcy wydawali się być największymi przegranymi fazy pucharowej.

 

Rankiem w dniu finału odebrałem telefon od Baljicia, mojego asystenta z Osnabrücku, który poinformował mnie o dołączeniu do drużyny rezerw Michele Fiore (17 l., O Ś, Włochy) z Morro d'Oro. Jednakże szybko o tym fakcie zapomniałem z powodu tego, co działo się w obozie reprezentacji. Najpierw dowiedziałem się, że Tomek Adamczyk nie zdąży się wykurować na finał i w drugim meczu z rzędu go zabraknie, a na sam koniec czekała nie tylko mnie, ale całą drużynę oraz całą Polskę istna bomba...

 

Owa bomba miała na imię Marcin, a na nazwisko Bęben. Nasz bramkarz był w doskonałej formie, wybronił nam wiele beznadziejnych sytuacji nie tylko przeciw Niemcom, ale i przez cały turniej, a teraz miał szansę uświetnić zakończenie swojej kariery efektownym sukcesem, jakim byłoby zdobycie srebrnego lub złotego medalu Mistrzostw Świata, a więc osiągnięciem, którego w swoim życiu nie doświadczy każdy piłkarz. Cały mankament polegał na tym, że Marcin zaplanował zakończenie kariery na dzień 6 czerwca, a więc w dniu wielkiego finału. Przed mundialem rozumiałem przez to, że będzie to ostatni jego dzień jako czynnego zawodnika, a tymczasem Marcin... podziękował nam wszystkim rano, spakował swoje rzeczy i zaopatrzył się w identyfikator, który upoważnia go do zajęcia miejsca na ławce trenerskiej wśród sztabu szkoleniowego reprezentacji.

 

Po tym wszystkim padłem bezwładnie na fotel przy recepcji, nie mogąc uwierzyć w decyzję naszego niekwestionowanego filaru drużyny. Na nic zdały się moje próby przekonania go, by wstrzymał się jeszcze te kilkanaście godzin – pozostało nam wszystkim wierzyć, że Boruc będzie w formie...

Odnośnik do komentarza

Wielki finał poprzedziła ceremonia zamknięcia mistrzostw, którą na San Siro uświetniły krótkie koncerty sławnych artystów oraz wymyślne pokazy taneczne, przeplatane z przemowami najważniejszych oficjeli. Po tejże czym prędzej zamknęliśmy się w szatni, bym mógł szczegółowo raz jeszcze nakreślić plan na Rumunów, który i tak wałkowaliśmy przez te wszystkie dnie i noce przed finałowym starciem. Przede wszystkim co rusz powtarzałem, że Rumunię musimy traktować jeszcze bardziej poważnie, niż Holendrów, Francuzów i Niemców razem wziętych, bo najgorszym, co mogliśmy teraz zrobić, to uznać, że po pokonaniu trzech światowych potęg nikt nam nie straszny.

 

 

Jedyną, wymuszoną zmianą względem półfinału była oczywiście obsada bramki, w której znalazł się Artur Boruc, nasza wielka niewiadoma, ponieważ Bęben uparcie obstawał przy swoim. Cała reszta składu pozostała bez zmian, bo głupotą byłoby rozmontowywanie zwycięskiego monolitu, a w ramach maksymalnej konsolidacji zabrałem nawet na ławkę jako oficjalnego rezerwowego Tomka Adamczyka z ręką na temblaku, choć oczywiście na występ w takim stanie szans nie miał.

 

Wychodząc na murawę w akompaniamencie hymnu FIFA mijaliśmy wraz z rumuńską jedenastką około metrową kolumnę, na której stał Puchar Świata z pustym miejscem na wygrawerowanie zwycięzcy, a zaraz za nim drugą ze wzbogaconą o złote kolory finałową wersją oficjalnej piłki mistrzostw, którą pochwycił arbiter główny, Jerôme Gohiri. Niesamowitym przeżyciem było widzieć to z poziomu murawy, będąc jedną z najważniejszych postaci tego dnia.

 

Batalia na śmierć i życie o złoto zaczęła się od naszych huraganowych ataków, a także zabójczych kontr Rumunów, w których niepokojąco dobrze z naszymi defensorami radził sobie Marica, przez co ten już w trzeciej minucie był o krok od urwania się z piłką na wolne pole. Najważniejszym było, że walczyliśmy bez pardonu, a moim jedynym zmartwieniem było to, w jakiej dyspozycji jest Boruc. Po 22 minutach tego zaciętego pojedynku Rumuni przejęli na chwilę inicjatywę, przy czym od razu Voicu podał przed pole karne do Maricy, a ten strącił na nogę Grigore, który strzałem z pierwszej piłki z szesnastu metrów pokonał Artura Boruca... Stało się, ale na tym mundialu polski piłkarz to wojownik nie do zajechania, dlatego w akompaniamencie moich motywacyjnych okrzyków już dwie minuty po stracie gola ruszyliśmy z agresywnym natarciem, po którym wywalczyliśmy rzut rożny, wybitą piłkę zgarnął Błaszczykowski i zagrał prostopadle w szesnastkę, a tam świetnie ustawił się Zganiacz, zszedł na prawo i rąbnął z niebywałą furią, omal nie zrywając siatki w bramce Oprea'i! Nie poddamy się! Oko za oko, gol za gol.

 

Coraz bliżej było przerwy, a na boisku status quo – my atakowaliśmy, Rumuni groźnie kontrowali, ale kolejnych goli nie było. W końcu w ostatniej minucie zaatakowaliśmy środkiem, Zganiacz zagrał prostopadle w pole karne do Korzyma, a w tym momencie nie wytrzymał Chivu i przewrócił Maćka! Mamy rzut karny! Piłkę na jedenastym metrze ustawił Kowalczyk, ja przy linii bocznej pocę się jak mysz, Artur rusza do rozbiegu... Gooool! Prowadzimy w finale Mistrzostw Świata! A raczej prowadziliśmy, bo jeszcze zanim arbiter zagwizdał na przerwę, Rumuni poszli za naszym przykładem, ruszyli raz jeszcze, a Marica przeszedł Cichego, po czym obsłużył Balasa, który bez trudu pokonał Boruca i do przerwy było 2:2.

 

W szatni rozważałem zdjęcie mocno poobijanego Korzyma, ale zdecydowałem zaryzykować i dać mu dziesięć minut. Już chwilę po przerwie moje posunięcie zostało dobitnie zweryfikowane – po ledwie dwóch minutach od rozpoczęcia drugiej odsłony tego spektaklu nareszcie obudził się Brodecki, który na skrzydle kiwnął Miteę, a na wysokości pola karnego zacentrował niemal na linię bramkową, skąd piłkę do bramki władował nie kto inny, jak niezniszczalny Maciek Korzym! Po raz drugi tego wieczoru uczucie surrealizmu wdarło się w moje serce! Tym razem Rumuni nie zdołali już szybko odpowiedzieć, co było dla nas wodą na młyn, a kapitalne zawody rozgrywał Zganiacz, który rządził i dzielił w środku pola. Na kwadrans przed końcem zacząłem kraść czas zmianami, a w końcu w 83. minucie rozbiliśmy atak rywali na naszej połowie, Gołoś ruszył z solowym rajdem przez środek boiska, fantastycznie dostrzegając wychodzącego na wolne pole Sławka Peszkę, który niezłomnie wpadł w pole karne i strzelił na dalszy słupek! Gol! Gol! Goooool! Już nic nie zabierze nam triumfu! Rumuni całkowicie opadli z sił i motywacji – JESTEŚMY MISTRZAMI ŚWIATA!!! Co za mecz!!! Serce dudni jak oszalałe!

 

Chwila, w której całą reprezentacją wspięliśmy się na podium na głównej trybunie, gdzie czekał już Joseph Blatter z wieloma oficjelami, a ze złotymi medalami na naszych szyjach nasz kapitan, Witek Cichy, wzniósł w górę Puchar Świata, została uwieczniona przez tysiące obiektywów i wiele kamer. Zewsząd wystrzeliło wielobarwne konfetti, nad San Siro rozgorzały fajerwerki, w całej Polsce chyba nie było już trzeźwej osoby, a my ganialiśmy po zmęczonej murawie z trofeum, napędzani radością tym sukcesem – wraz z dzielnymi Rumunami zapewniliśmy światu taki mundial, jakiego jeszcze nie było, i jakiego chyba nigdy nie uda się przebić. Piękne to momenty, a to dopiero początek after party.

06.07.2014, San Siro, Mediolan: 85 671; TV

MŚ F Rumunia [39.] - Polska [20.] 2:4 (2:2)

 

22' M. Grigore 1:0

24' M. Zganiacz 1:1

45+1' A. Kowalczyk 1:2 rz.k.

45+3' R. Balasa 2:2

48' M. Korzym 2:3

83' S. Peszko 2:4

 

Polska: A.Boruc 7 – J.Błaszczykowski 7, A.Kowalczyk 9, W.Cichy 7, T.Woźniak 8 – M.Brodecki 8, K.Gołoś 7, M.Zganiacz 9, D.Frankiewicz 8 (90' E.Smolarek 6) – M.Korzym 7 (80' S.Peszko 7), M.Cieluch 7 (72' W.Łobodziński 6)

 

GM: Mariusz Zganiacz (OP Ś, Polska) - 9

Odnośnik do komentarza
  • Makk przypiął ten temat
  • Pulek zablokował ten temat
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...