Skocz do zawartości

Chaos przez pracowitość = zrobione


Makk

Rekomendowane odpowiedzi

Sobota, poranek na Okęciu. Odprawa, przelot i wyjście z samolotu minęły błyskawicznie. Cały lot były śmiechy, to z tego, to z tamtego. Całkowicie rozwaliła nas długo noga stewardesa. Laska miała nogi od szyi aż do ziemi. Zgrabne jak cholera 9choć w swoim życiu widziałem ładniejsze), ale nie to było śmieszne. Całą zabawę mieliśmy z trzech typków (na oko 16/17 lat) co nie mogli oderwać swych oczu od tychże nóg oraz dostali silnego ślinotoku.

Wyszliśmy na zewnątrz lotniska zakopcić po szlugu. Następnie się udaliśmy do pociągu, który podwiózł nas do Centrum. Tam mieliśmy się rozstać. Każdy, kto, by oglądał nas i podsłuchiwał z bliska, pomyślałby, że znamy się z pół życia.

Wysiedliśmy i mieliśmy się żegnać.

- Dzięki wielkie panowie za towarzystwo i dobrą zabawę. Uśmiałem się, jak świnia. – rzekłem pierwszy z całkowitym bananem na pysku.

- My też szefie. Wyjazd był przedni, jesteśmy z niego bardzo zadowoleni, aj boys?! – szczerzący się Connor zaczął mnie poklepywać po ramieniu. Nigdy tego nie lubiłem, ale przy tych chłopakach mi to w ogólnie nie przeszkadzało.

- Aj! I pamiętaj, jak będziesz jakoś w pobliżu Dublinu, to daj znać. Spotkamy się, napijemy piwka i pogadamy. Zapraszamy do nas. – ciągnęli dalej Irole.

- Spoko, będę pamiętać. No i oczywiście skorzystam. To samo tyczy się was. Jesteśmy w jako taki kontakcie i odzywajcie się. Normalnie byśmy oblali lekko nasz przylot, ale sorry, rodzina czeka. – odpowiedziałem, ściskając dłoń każdego z nowych kolegów.

- Wiemy, wiemy. Nie zatrzymujemy cię już. Leć! Pozdrów swoje panie. – powiedział Sean i pomachał.

- Jasne, dzięki. – odpowiedziałem, zapiąłem kurtkę i miałem wyjść na zewnątrz dworca. Pogoda do luftu była dziś, padało i wiało. Nie cierpię tego.

- Hej, Makkow, pamiętaj: Eire the Best! – krzyknął w moją stronę Connor.

Odpowiedziałem krótko, acz treściwie:

- AJ!!!

 

Kwadrans później siedziałem już w metrze, które kierowało się w stronę Bielan. Lepiej tym środkiem transportu, a nie jakąś warszawską mafią taksówkarską.

Nie wiem (tzn. wiem skąd, ale totalnie się z nim nie zgadzam) skąd się wzięło powiedzenie „Polak, Węgier dwa bratanki”? Gucio tam prawda! Nie mam za dużo wspólnego ze sobą, jeśli chodzi o normalne życie, podejście do niego i charakter. Mi na pewno jest bliżej z tym wszystkim do Iroli. Naród spod flagi zielono biało pomarańczowej są bliżsi mojemu sercu i cieszą się moją całkowitą sympatią. Co prawda nigdy nie byłem w Irlandii, tylko u sąsiadów- Anglia, Szkocja. Może kiedyś się wybiorę.

Odnośnik do komentarza

Po krótkiej podróży w końcu dotarłem do domciu. Żona i córa się cieszyły, ja też. Miałem dosyć już przebywania w Budapeszcie samemu, ale o tym już wspominałem.

Praktycznie cały dzień spędziliśmy na wspólnych pogaduchach i opowiastkach, co gdzie i jak.

- Czyli zostajesz do niedzieli? – zapytała w końcu zona.

- Ta. W niedzielę rano mam samolot. – odpowiedziałem, odstawiłem kubek z herbatą.

- To już nie jesteś trenerem tego waszego zespołu?

- jestem, jestem. Chwilową przerwę na dwa mecze sobie wziąłem. A co! Kto mi zabroni? – uśmiechnąłem się i powiedziałem ta kwestię z ironią moją ulubioną i ciągnąłem dalej – Dadzą sobie beze mnie radę albo nie dadzą.

- Cały tydzień z nami zabawisz? – przyszła córa i wypytywała.

- No prawie. Ale codziennie będziemy razem drałować do szkoły. Chcesz?

- Tak. – odpowiedziała mała.

- No dobra, to jesteśmy ugadani. W czwartek mam tylko spotkanie w firmie. Ale to o godzinie zdaje się 12.

W tym momencie włączyła się w konwersację żona:

- Coś konkretnego będziecie omawiać?

Na chwilę się zamyśliłem o tej kwestii i odpowiedziałem:

- Nic mi na ten temat nie wiadomo. Pewnie o ostatniej wizycie tych Irlandczyków, co ci mówiłem i takie tam podobne.

- Zapytaj albo powiedz, żeby przenieśli cię tu, bliżej domu. – żona zaczęła drążyć temat.

- Taa albo na Wyspy Cooka, żeby mnie odesłali. Szczerze mówiąc, ten Budapeszt zaczął mnie już trochę męczyć. Wolałbym was tam mieć, koło siebie.

- Dobra, już nie zaczynaj. Wiesz, jak jest i jak uzgodniliśmy. – już lekko pochmurniała moja małżonka.

- Wiem, wiem. Tak tylko mówię i…- wtedy wpadła do kuchni córka.

- Tatuś, chodź, jest film!

- Jaki znowu film? – mówiła mi wcześniej o dzisiejszym naszym wieczornym seansie, ale szczerze zapomniałem, co mieliśmy oglądać.

- No Gizmo.

- Aa! Gremliny są. Ok., no to idziemy. – wziąłem kubeczek z piciem i poszliśmy do pokoju.

Odnośnik do komentarza

Czwartek, nie tak późne popołudnie. Za oknem ponuro, mokro i wieje. Szitowy październikowy dzień. Jakieś dwie godziny wcześniej wróciłem do domu. Zdążyłem zjeść, odpocząć chwilę, odrobić z małą lekcje.

Spotkanie w robocie było średnio ciekawe. Z wyglądu i osobowo nic się w siedzibie nie zmieniło. Wszystko po staremu.

Na zebraniu nudy, przedstawienie wyników z ostatniego półrocza, omawianie działania oddziału Budapesztu pod moją pieczą i tak dalej. Powiem nieskromnie, że wyglądało to więcej niż dobrze. Mój były szef gratulował mi działania i sam siebie utwierdzał w przekonaniu, że podjął dobrą decyzję wcześniej, co do obsady rzeczonego stanowiska.

Teraz już tylko czekaliśmy na żonę i wspólny obiad.

Wróciła i od razu kazała sobie opowiadać co u mnie słychać. W skrócie dużym powiedziałem o nudnych rzeczach.

- I w sumie tyle. Mówił Conrado, że Irlandczycy byli zachwyceni wizytą w Budapeszcie. Chcę się wzorować totalnie na tym oddziale i prowadzić go dokładnie tak samo.

- Aha. No to gratulować ci. Widzisz, jakim dobrym szefem jesteś. – mówiła żona praktycznie poważnie, ale z małą nutką ironii w głosie.

- Wiem. Nikt nie narzekał na mnie. Wręcz przeciwnie. Nawet chłopaki w drużynie. – odparłem leniwie.

- A właśnie: jak tam twoja drużyna? Gracie coś tam? Wygrywacie?

- Raz tak, raz tak. Szału nie ma. Teraz byliśmy chyba na 4 pozycji. W sobotę opuściłem mecz, co prawda chłopaki nie dali rady ESMTK. Przegrali u siebie 1-2. Po tym meczu spadli na piąte miejscu w tabeli. W tę sobotę też będą beze mnie. Mamy wyjazd z RAFC – napiłem się łyka i spojrzałem na piekarnik, który zaczął pikać. Pizza mrożona prosto z pieca była już gotowa. Wyjąć, pokroić, zjeść.

Odnośnik do komentarza

Pół godziny później, już po zjedzeniu mrożonki, legnąłem się na łóżku odpocząć. Najadłem się bardzo. No może inaczej- zapchałem się. Nie jest to najlepsze i najzdrowsze żarcie, ale bardzo mi smakuje. Tak leżałem i zbierałem się w sobie, żeby dodać coś jeszcze w temacie pracy.

- I coś jeszcze było na zebraniu. Zaproponowali mi coś. – powiedziałem spokojnie.

- Co znowu? Wracasz tu? Nie będziemy się tak kręcić Warszawa- Budapeszt? – zapytała lekko rozdrażniona i zaciekawiona jednocześnie Marta.

- I tak i nie.

- To znaczy co?

- Pamiętasz ten zachwyt Iroli? – zapytałem.

- No tak. Co z nimi?

- Nic. Chcą, żebym do nich przybył i prowadził siedzibę. Szefostwo też chce tego. Gadali coś, że idzie im pięciokrotnie słabiej niż zakładali oczywiście pomimo tego, że dopiero startują. - ciągnąłem opowieść z dnia.

- Zaraz! Chcesz powiedzieć, że znowu będą jakieś przenosiny? Przeprowadzka? - zła już była moja Marta.

- Poczekaj. Chwila. - też się troszkę zezłościłem na jej reakcję zbyt pochopną. - Nie skończyłem jeszcze mówić, to raz. Dwa- jak coś, to wiesz, że nie podjąłbym jakieś decyzji ważnej bez ciebie.

- No wiem. Sorry. Mów dalej. - rzekła już mniej zestresowana żona.

- No, więc... Tak, dostałem propozycję bycia szefem oddziału "wyspiarskiego". Conrado nawet bardzo nalegał. Byłem zaskoczony tym wydarzeniem, więc nic specjalnego nie powiedziałem. No może tylko tyle, że: "Przemyślę". - usiadłem na łóżku, oparłem się o ścianę. Brzuch miałem pełny. Wstałem. - Zapalę i powiem ci resztę.

- Jaką resztę?

- No nic takiego. Moment. - i wyszedłem na balkon zajarać.

 

Po jakiś 5 minutach wróciłem z fajka. Zdjąłem kurtkę, wszedłem do pokoju i siadłem z powrotem na łóżku.

- Więc? Co powiedzieli? - już nie mogła się doczekać moja druga połówka.

- Generalnie zaproponowali mi, powiedzmy pięć razy lepsze warunki. Nie chodzi tylko o kasę. Jak już coś, to byśmy się przeprowadzali wszyscy.

- Ale... - przerwała mi Marta.

- Daj mi dokończyć.

- Ok.

- Trochę więcej kasy mi dali, dom nam od ręki wynajmują. Przez pierwszy rok opłacają go. Dla małej załatwiają szkołę. - wyliczałem plusy oferty.

- Całkiem nieźle. A ja? Co z moją robotą? Co z domem?

- Nie wiem. Nic. Robotę się jakąś tam dla ciebie znajdzie. I szczerze mówiąc, nie bardzo mnie już bawi ten Budapeszt. Nie pasuję tam jakoś. - odetchnąłem trochę od tej całej pogawędki.

- Wiesz, jak masz dosyć, to rzuć to. Sam zawsze mówiłeś: "jak coś jest źle, to trzeba to zmienić". - trochę się odgryzła.

- Wiem. Pamiętam. Jest trochę czasu do namysłu. Stołek i umowa jest od 1 stycznia. Mam miesiąc na zastanowienie się. Damy radę, będzie dobrze. Poza tym sama zobaczysz- Irlandczycy to naprawdę fajni ludzie. Spodoba ci się tam. Zawsze mówiłem, że cię zabiorę do Anglii. Jakoś tam się nie udało, ale na Zielonej Wyspie jest podobnie. Może trochę fajniej. - byłem zadowolony i z miny i z nowego podejścia Marty.

Odnośnik do komentarza

Tydzień w Warszawie minął strasznie szybko. Dopiero co przyleciałem, a teraz stoję na Okęciu z dokumentami w ręku i czekam na odlot do Budapesztu. Za cholerę nie chce mi się tam wracać.

Wczoraj dostałem smsa od chłopaków z drużyny. Wiadomość była sympatyczna, tym razme dobrze dali sobie radę beze mnie. Spotkanie na wyjeździe wygrali. Mecz RAFC 1-4 Újbuda, dla nas strzelali: Lettrich, A.Nagy, Stevica x2. Jednak zmiana ustawienia na 4-2-3-1 spisuje się bardzo dobrze. No i Simeon Stevica się rozegrał i strzela. Chłopaki zaskoczyli i idą w dobrym kierunku.

Wiem, że jeszcze nie podjąłem decyzji, co do pozostania czy też wyjazdy z Budapesztu, więc zostały mi co najmniej 3 spotkania w roli "trenera" Újbudy TC. Tyle też zostało do rozegrania w tym roku. Kolejne mecze już po nowym roku.

Jutro poniedziałek i zaczynamy przygotowania do spotkania z wiceliderem tabeli- Budaors. Co tu dużo gadać- mamy grać swoje, strzelić co najmniej jedną bramkę więcej od przeciwnika. Od cała filozofia. Jakiegoś specjalnego ustawiania się pod przeciwnika, kluczowych zawodników i ich zagrań rywala nie ma. Nie ma czasu na takie rzeczy. Uroki amatorskiego grania.

Odnośnik do komentarza

30.11.2013, Budapeszt, Arok, godz.15:00.

 

Szabo- Lettrich, Lorincz, Varga, Kiss- Suth- Banati (k) (`45 Szajcz)- Vago (`14 Die), Stevica, A.Nagy (`45 Sebestyen)- G.Nagy

 

Gospodarze od samego początku rzucili się na nas. Z odrobiną szczęścia i sporymi umiejętnościami odparliśmy ich ataki.

Następnie my przycisnęliśmy. W 21. minucie Aristide Die wykonał rajd prawą stroną, kiwnął obrońcę i technicznie uderzył. Prowadziliśmy 1-0.

Chwilę przed przerwą Die ponownie dał o sobie znać. Po podaniu z rzutu wolnego wyszedł ładnie z muru i nogą wcisnął piłkę do bramki.

W przerwie musiałem zmienić Adriana Nagy i Banati`ego. Obaj zostali nieźle poturbowani i skarżyli się mocno na bóle w nodze.

W 72. minucie genialne uderzenie Roberta Kiss z lewej strony wpada do siatki! Lewy obrońca ma rajd po skrzydle, chce dośrodkować tuż spod linii bocznej, ale mu "nie wychodzi". Gała wpada prosto w okienko. Fantastyczny gol.

Pięć minut później Laszlo Herczeg strzela pierwszą bramkę dla gospodarzy bramkę. Drugą ładuje nam Peter Szucs mocnym uderzeniem z pola karnego.

A tak ładnie szło.

Uff! Wygrana w sumie fartowna. Tyle błędów prowadząc 3-0 nie powinniśmy zrobić. Coś się chłopaki za bardzo rozluźnili.

Grunt, że mamy 3 punkty i awans na trzecie miejsce. Mamy stratę aż 8 pkt. do lidera.

 

[2.] Budaors 2-3 Újbuda [5.] L15 /30

0:1 Die

0:2 Die

0:3 Kiss

1:3 Herczeg

2:3 Szucs

 

MoM: Aristide Die

Frekwencja: 659

Odnośnik do komentarza

14.12.2013, Budapeszt, Újbudi Sportmax palya, godz.15:00.

 

Szabo- Lettrich, Veloti, Lorincz, Ihasz- Suth- Banati (k)- Stevica, Balint (`45 Szajcz), A.Nagy (`45 Die)- G.Nagy

 

Aż do 26. minuty dzielnie opieraliśmy się rezerwom Honvedu. Wtedy to właśnie Adam Csontos uderzył strasznie mocno z linii pola karnego i się nie pomylił. Wpakował ładną bramkę.

W 36. minucie szereg podań przed i w polu karnym w naszym wykonaniu przynosi w końcu gola! Strzela Simeon Stevica.

Choć przeważaliśmy w każdym aspekcie gry, niestety nie udało nam się wygrać. Uciułaliśmy ledwie punkt.

 

[3.] Újbuda 1-1 Honved-MFA [13.] L16 /30

0:1 Csontos

1:1 Stevica

 

MoM: Mark Meszaros
Frekwencja: 700

Odnośnik do komentarza

Jakąś chwilę po powrocie do Budapesztu razem z moją Martą podjęliśmy decyzję odnośnie Irlandii. To było w sumie łatwe- nie chcieliśmy jeszcze jakiś czas być rozdzieleni.

Późną jesienią zapadła klamka- rzucam stolicę Węgier, ten oddział poradzi sobie, rzucam prowadzenie Újbudy. Wiele fajnych chwil zawdzięczam chłopakom z drużyny, ale rodzina ważniejsza.

Poinformowałem ich o tym fakcie niedługo po dogadaniu się. Przyjęli to z lekkim zawodem na twarzy. Byli rozczarowani faktem. Trochę się im nie dziwię. Zaczęliśmy projekt pod tytułem Újbuda TC, a teraz się żegnaliśmy. Coś za coś.

Naszym pożegnaniem miało być spotkanie z Csepel na wyjeździe. Ostatni mecz rundy, ostatni mecz w 2013 roku, ostatni mój mecz na czele teamu. To miało się odbyć 22 grudnia. Kolejnego dnia już miałem znajdować się w samolocie lecącym do Warszawy. Święta w domu, Sylwester też, a później już wylot na Zieloną Wyspę.

Plan wydawał się prosty i wszystko szło w dobrym kierunku. Nawet moje panie w Polsce trzymały się ustaleń. Spokojnie można było odliczać już dni do przeprowadzki.

Powiem tak- zaraz po przybyciu na miejsce będę miał masę rzeczy do ogarnięcia, ale prowadzenia drużyny będzie mi brakować. Jakoś się w tym odnalazłem.

Może jak córka pójdzie do szkoły i drużyna szkolna będzie potrzebować trenera, to się na bank zgłoszę. Wkręciłem się w to bardzo.

Ale to nie czas i miejsce na takie dywagacje.

Odnośnik do komentarza

22.12.2013, Budapeszt, Beke teri Stadion, godz.15:00.

 

Szabo- Lettrich, Veloti, Lorincz, Ihasz- Suth- Banati- Stevica, Nemeth (k), A.Nagy- G.Nagy

 

Moje pożegnanie z zespołem.

Już w 7. minucie powracający po kontuzji Attila Nemeth pakuje piłkę do siatki gospodarzy. W piętnastej minucie wyprowadzamy mega szybki, zabójczy kontratak, który kończy się golem. Tym razem strzela doświadczony Simeon Stevica.

Ten sam gracz odnotowuje swoje 9. trafienie w sezonie kilka minut później. Prowadzimy już 3-0.

Nie minęło kilka chwil, jak lewy obrońca Patrik Ihasz wpada na pełnej szybkości w pole karne przeciwnika i pakuje futbolówkę do siatki.

Po przerwie obrońca Lorincz po rzucie rożnym główką strzela bramkę. 5-0 dla nas.

Takim wynikiem ostatecznie kończy się spotkanie. Ładne pożegnanie zgotowali mi chłopaki.

Tym razem udało nam się zgnieść przeciwnika.

 

[14.] Csepel 0-5 Újbuda [5.] L17 /30

0:1 Nemeth

0:2 Stevica

0:3 Stevica

0:4 Ihasz

0:5 Lorincz

 

MoM: Simeon Stevica

Frekwencja: 265

Odnośnik do komentarza

Pakując się na lotnisku prawie już do samolotu powrotnego do Warszawy, stanąłem przed wejściem. Wyjąłem fajka i chciałem zapalić ostatniego w Budapeszcie. Mój kolega- asystent Miklosz Vincze towarzyszył mi w tej "ostatniej drodze".

W sumie będę bardzo miło wspominał tutejszy pobyt i ludzi. Czy to z roboty, czy też z klubu.

Stanęliśmy i mało co gadaliśmy. Już pomijam fakt kiepskiej pogody. Dziś dzień był totalnie pochmurny, zimny, chłodny wiatr wiał.

Chwilowo wpadłem w małą zadumę. W głowie podsumowałem (szybko) swoją "karierę" trenerską:

mecze- 20,

wygrane- 12,

remisy- 4,

porażki- 4.

 

Pod moją wodzą Újbuda zdobyła 52 bramki, straciliśmy 21. Wyszło 2,6 gola na spotkanie, całkiem nieźle.

Do swojego CV mogłem wpisać procent zwycięstw na poziomie 60. Tu akurat szału nie ma, ale weźmy pod uwagę całkowicie nową kadrę totalnych amatorów.

 

Z rozmyślania wyrwał mnie głos Miklosza:

- Hej, tu ziemia! Zaraz twoja odprawa. Gdzie żeś odpłynął?

- Jasne, tak. Wspominałem nasze potyczki z zespołem. Mały rachunek sumienia trenera zrobiłem. - odpowiedziałem.

- Hehe, spoko. I jak wyszło? - ciągnął Miklosz gasząc peta.

- Całkiem, całkiem. Jakbym tu dłużej posiedział to i spotkań, by było więcej i wygranych więcej. Może kiedyś. Teraz dla mnie ważniejsza jest rodzina i bycie z nią.

- Jasne, rozumiem cię. Chłopaki też. Polubili cię, ale mogą się domyślać, jak jest źle w takiej odległości od rodziny. - poklepał mnie po ramieniu i się uśmiechnął Vincze.

- Dzięki. W firmie już mówiłem, że jesteś jako tako ogarnięty i możesz spokojnie zająć moje miejsce, jako szef. - powiedziałem z lekką nutką ironii i wyciągnąłem rękę w stronę asystenta.

- Dziękuję. Dam sobie radę. Przynajmniej będę się starał.

- Wiem. Pogadam z prezesem Deli, żeby ciebie wbił na miejsce pierwszego trenera Újbudy. Na tym fotelu też dasz radę. Prowadź ich dobrze.

- Tak jest szefie! - prawie zasalutował Miklosz.

Podaliśmy sobie ręce, wyściskaliśmy tamtejszym zwyczajem. W końcu znajomość krótka, aczkolwiek treściwa, intensywna. Trochę rzeczy żeśmy razem przeżyliśmy i o trochę powalczyliśmy.

Wszedłem do samolotu, usiadłem i spojrzałem przez okno. Ostatni rzut oka na Budapeszt.

To już zostaje za mną.

Usiadłem wygodnie w fotelu, rozłożyłem go lekko, włączyłem swój odtwarzacz mp3 i puściłem dobre klimaty- Dropkich Murphys "Rocky Road to Dublin". No może nie do końca tam, ale prawie...

Odnośnik do komentarza

Święta, Sylwester mignęły nam. Dosłownie. Jedna chwila i już mamy nowy rok. W kalendarzu jest data 01 Stycznia 2014. Kacyk mały męczy, ale ogólnie jest dobrze.

Wylot i zameldowanie się w nowym mieście na szczęście udało mi się przełożyć na 2 stycznia. Także jeden dzień w zapasie jeszcze był na odpoczynek i dopakowanie rzeczy.

Cała nasza trójka była gotowa.

 

Kolejnego dnia, prawie że na wariata dotarliśmy na lotnisko, zapakowaliśmy się do maszyny latającej, hop siup i byliśmy w miejscu prawie docelowym.

Irlandia witała nas całkiem znośną pogodą. Oczywiście jak przystało na tę porę roku. Było dokładnie 7 stopni C. W Polsce było o jakieś 10 mniej.

Na lotnisko przybył po nas kierowca, który miał nas dostarczyć pod sam dom. Oprócz przywitania się i zapakowania nas do pojazdu pan "szofer" nie wykazał się większą interakcją z nam, niestety był małomówny strasznie.

Po przyjeździe pod obiekt mieszkalny, pożegnaliśmy się z panem i tyle.

Byliśmy bardzo zadowoleni z wyglądu domku przy Windsor Ave 44. Żona zachwycona.

Lurgan wyglądało na pierwszy rzut oka sympatycznie. Liczę bardzo, że będzie tak długo i będzie się nam żyć tu bardzo fajnie.

Irlandio Północna i Lurgan- oto jestem!

Odnośnik do komentarza

Po trzech dniach aklimatyzacji ruszyłem w wir pracy. Wszyscy w firmie (całe jakieś 10 osób) przywitało mnie bardzo serdecznie. Z trzech Iroli, którzy odwiedzili mnie w Budapeszcie ostało się dwóch- Connor i Ronan. Sean pilnuje dostaw w porcie w Dublinie. Chłopaki bardzo się ucieszyli, jak mnie zobaczyli. Od razy były wspominki niedawnych wspólnych wypadów.

Moje dziewczyny wręcz przeciwnie do mnie. Rzuciły się w miasto. Zwiedzanie, oglądanie i małe ferie. Postanowiliśmy, że córka odpocznie jeszcze od szkoły ze dwa tygodnie. Za dużo nowości na raz, by było dla niej.

Ja powoli zacząłem badać poczynania dotychczasowe tutejszego B.E.J.chemu i krok po kroku wprowadzać swoje zasady ze stolicy Węgier. Musiałem doprowadzić do ładu dosyć sporą część terenu wyspiarskiego. Na chwilę obecną działaliśmy na małą skalę w Irlandii, Irlandii Północnej i Anglii. Natomiast apetyt szefostwa, co do tego obszaru był trochę większy. Ja miałem to zapewnić. I po to tu byłem.

 

Przez prawie trzy tygodnie byłem w trybie: dom- praca- dom- praca, nie miałem chwili na coś innego. Wszystko zostawało na później.

Jako wielki pasjonat piłki nożnej w chwili obecnej nawet nie spojrzałem co i jak w tym kraju zacnym. Nic nie byłem sobie w stanie przypomnieć na temat futbolu w Irlandii Północnej.

Wiedziałem, tylko że lubują się bardzo w innych dyscyplinach, takich jak rugby i futbol gaelicki. Też fajne i ciekawe sporty, polecam.

A co do piłki kopanej? Hmmm, pustka w mej głowie. Chyba kiedyś Reprezentacja Polski z tym krajem grała. Ale włosów nie dam sobie obciąć, fanem krajowej reprezentacji jakoś nie jestem.

Klubowa piłka też raczej nie jest na wysokim poziomie, skoro w eliminacjach LM i fazie grupowej nie było zespołów tutejszych. Na bank.

Poziom może nie tak duży, ale to nie znaczy, że tu ciekawie nie jest.

 

Na całe szczęście pracowity styczeń powoli się kończył. Miała nadejść chwila odpoczynku i niespodzianek. Przynajmniej dla mnie.

Odnośnik do komentarza

Dziś mamy 3 lutego. Siedzę, patrzę się przez okno. 5 stopni na termometrze, lekko wieje i pada. Normalnie wzorcowa wyspiarska pogoda.

I zdaje się, że właśnie dlatego nie chce mi się pracować. Grunt, że na ten tydzień nie ma za wiele do roboty.

Myślałem o...niczym. Po chwili przyszedł mi do głowy pomysł na dzisiejsze popołudnie razem z rodziną- obiad w restauracji (wielką chęć mam na rybę smażoną), a potem film w domu przy rozpalonym kominku.

Wyrwałem się z tego zamyślenia, miałem wyjść na fajka. Zamiast tego usłyszałem pukanie do drzwi gabinetu. Obróciłem się fotelem w kierunku odgłosów. Wstałem i podszedłem otworzyć.

Na wejściu stał Ronan. Uśmiechnął się i kiwnął głową.

- Siema szefie. Można?

- Jasne właź. Żeś tak pukał, jak nie wiem kto?! Trzeba było zapukać raz i wchodzić. – odpowiedziałem i zamknąłem za nim drzwi.

- Pukałem lekko, ale nikt się nie odzywał. – powiedział rudy.

- Sorry, zamyśliłem się. Co ci trzeba?

- Tej wysyłki do Kromarche. Miałeś zaakceptować i odesłać. – wyczułem lekką niepewność w głosie kolegi.

- Hmm, dziwne. Jestem raczej pewny, że wysłałem wczoraj. Zaraz spojrzę. – odwróciłem się w stronę komputera i włączyłem pocztę. Mój współpracownik spoczął sobie spokojnie w fotelu naprzeciwko. – Jest już. Poszło wczoraj. Spójrz w spamie czy nie ma.

- Ok., zaraz zobaczę. Bo już dzwonili z magazynu czy wstrzymać dostawę.

- Jasne. Luzik, dziś pójdzie, to będzie ok. Siadaj sobie. Chcesz coś do picia? – Ronan wstał z fotela, pokiwał przecząco głową na propozycję czegoś do picia.

- To już moment, pójdę sprawdzić tego maila, pchnę go dalej i już wracam. – zaproponował.

-Dobra.

Odnośnik do komentarza

Po krótkiej chwili przybył ponownie. Wszedł i siadł.

- Co tam chciałeś? – zapytał.

- Interesujesz się piłką nożną? – moja ciekawość pod tym względem była spora.

- No trochę. Jakieś tam mecze Ligi Mistrzów obejrzę. A tak to jakoś niespecjalnie. A czemu pytasz?

- Z ciekawości. Słabo się orientuję w tutejszej piłce. Nazwa typu Linfield, czy też Glentoran obiła mi się o uszy kiedyś. I tyle. Dalej nic. – zacząłem wypytywać Ronana.

- Sorry, nie pomogę za bardzo. Ja kibicuję Shamrock Rovers i znam dobrze nasze rozgrywki. – usłyszałem w zamian, ale tego akurat mogłem się domyślić.

- Spoko, ja też im kibicuję. No nic, nie zatrzymuję cię w takim razie. Odpalę sobie zaraz neta i poszukam informacji. – pożegnałem z uśmiechem na ustach kolegę.

 

Nalałem w szklankę wody, rozłożyłem się w fotelu i zacząłem czytać. A więc, co my tu mamy? Oo, rozgrywki piłkarskie w Irlandii Północnej są podzielone na trzy główne poziomy:

- IFA Premiership – najwyższa klasa rozgrywkowa, 12 drużyn obecnie występuje,

- Championship 1 – druga klasa, same półamatorskie zespoły, 14 drużyn,

- Championship 2 – najniższa zrzeszona klasa, praktycznie sami amatorzy, 16 drużyn.

 

Dalej są już okręgowe rozgrywki amatorskie.

Tak naprawdę liczy się tylko Premiership. Aczkolwiek tu nie ma też żadnego klubu zawodowego. Hasło „Against Modern Football” pełną gębą.

Najbliżej celu i najbardziej rozpoznawalną drużyną jest chyba Linfield FC. Teoretycznie jest to najbardziej utytułowany team w Europie- na swoim koncie mają 51(!!!) mistrzostw kraju, 41 Pucharów Irlandii Północnej, 8 Pucharów Ligi.

Na arenie pucharów europejskich nie ma żadnych sukcesów. Ani ta drużyna, ani żadna inna.

 

Do tego dochodzi kilka pucharów krajowych:

- JJB Sports Irish Cup,

- Co-operative Insurance Cup,

- County Antrim Shield,

- Steel & Sons Cup,

- WKD Intermediate Cup,

- Mid-Ulster Cup.

Jest jeszcze puchar pod tytułem Setanta Cup, który jest rozgrywany pomiędzy drużynami z Irlandii i Irlandii Północnej.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...