Skocz do zawartości

588,2t


verlee

Rekomendowane odpowiedzi

588,2t

 

Wiruję.

Skan otoczenia. Temperatura: około dwóch kelwinów. Poziom promieniowania w normie. Kurs bez zmian; cicho, sztil w przestrzeni, nie trzeba wprowadzać wielu poprawek z powodu grawitacji. Jeszcze nie. Wskaźniki na poziomie akceptowalnym… ale wyższe niż w poprzednim pomiarze. Wiatr słoneczny wzmaga się zgodnie z obliczeniami. Jestem coraz bliżej. Teraz całościowy skan systemów. Fotopolarymetr, radiometr i spektrometry: podczerwieni i ultrafioletu — już sprawne. Detektory i odbiorniki sprawdzam rutynowo; muszą działać, skoro są odczyty. Tylko Oko odpowiada nieco dłużej niż zwykle. To jeszcze nic. Przyjrzy mu się może DARWIn i pewnie na tym się skończy. Nadajnik jak zwykle nie pracuje. Dawno przestałem się temu dziwić. To nie znaczy, że o tym nie myślałem, o nie: właśnie dużo myślałem i obmyśliłem, że nie warto o tym myśleć, bo i tak nic nie wymyślę, skoro DARWIn… A zresztą, po co o tym mówię. Zamilknę już.

Czas pokładowy: 587,8t.

To by było na tyle. Tymczasem wracam do analizowania poprzednich wyników. Dziwnie się czuję po całkowitym wybudzeniu obwodów. Jeszcze trochę czasu i wielka chwila. Póki co — wiruję.

 

Coraz wyraźniej czuć gwiazdę. Wskaźniki detektorów wzrastają. Jeszcze za wcześnie, by zdać się na jej pole grawitacyjne; jednak mam już na uwadze kątową i mimośród. Kiedy znajdę się o wiele bliżej, będę zmuszony odkurzyć aparaturę liczącą i co chwilę kalkulować trajektorię. To później. Oko wciąż wyłączone; teraz nie ma sensu robić zdjęć. Za daleko. DARWIn pracuje nad przywróceniem do sprawności reszty czujników planetarnych. Pozostaje cierpliwie kierować się na tę samą deklinację i rektascensję. Jest 587,88t.

 

Poprzednie zapisy.

O 587,9t przekroczyłem astropauzę.

Poznałem po skokach odczytów. Najpierw — rosnąca różnica ciśnień. Po chwili raport z detektora plazmy; wiatr słoneczny zaczął silniej wiać. Wtedy zachybotało mną, zderzyłem się z falą eteru o innym naporze. Prócz poziomu ciśnieniomierza podskoczyły również wartości temperatury i ilość jonów i elektronów w przestrzeni. A więc — lekka chwiejba. Powiało mną od bakburty: dokonałem korekty kursu, używając na chwilę i z obawą żyroskopów i silników; te ostatnie pociągną jeszcze tylko trochę, ale co poradzić. Potem zapisy z odbiorników się ustabilizowały i — już. Póki co. Na szczęście. Później będzie o wiele trudniej. Nie wiem, skąd o tym wiem, ale wiem.

Jestem więc w płaszczu układu. Poprawki dryfu. Teraz nie biorę pod uwagę zmiennych dla całej galaktyki, tylko dla gwiazdy. Idę wciąż lewym halsem. Jest ciężej, ale da się znieść.

Usypiam nawigację. Teraz — badanie astrosfery.

Koniec wachty.

 

Silja.

Świeci coraz jaśniej. Choć i tak słabo. Nie mam pojęcia, jak ją wypatrzyłem spośród tylu innych gwiazd. Lecę na te koordynaty właściwie odkąd pamiętam. Zawsze leciałem — czyli muszę. Zbieram informacje, na tym się znam, i nimi zarządzam; nie decyduję. Kiedy tylko ją zauważyłem, zrozumiałem, że podróżuję, by ją zbadać.

Silja umiera.

To biały karzeł; emituje już mało ciepła i światła. Co widać na krzywych promieniowania i wydzielanej energii — w odpowiednio dokładnej skali; dysponuję taką. Krążą tam po orbitach planety, ale wciąż bez sensu byłoby kierować na nie soczewki Oka. Pozostają obliczenia. Z analizy pola grawitacji wynika, że planety są cztery: większa i trzy mniejsze. Można poznać po zawirowaniach widocznych w geometrii przestrzeni; duże ciało z łatwością kołysze małymi. Było ich więcej, dawno temu, ale Silja je pożarła — czerwone olbrzymy są bezlitosne; dopiero później się uspokajają. Mam wiele odczytów fizycznych i chemicznych, póki co jednak bez większej precyzji. Zobaczy się potem. Na razie wolę szykować się na granicę szoku. Prędkość wiatru wciąż wzrasta, ciśnienie rośnie i już dominuje nad oporem materii międzygwiezdnej. Idzie mi nieźle. Blachy kadłuba i relingów trochę poskrzypiały, by po pewnym czasie się przyzwyczaić. Jest lepiej, niż sądziłem. I znajomo.

Silja.

Skąd wiem, że tak się nazywa? Zawsze wiedziałem. Mogę sprawdzić w bazie danych wpis o niej. Szukam: Silja — i wszystko się pojawi; niektóre z tych informacji sam uzupełniłem. Dawno, dawno temu obliczyłem koordynaty, wypatrzyłem świetlisty punkt przede mną i już wiedziałem. Ale nie pamiętam, bym ją nazywał. Nie zastanawiałem się wcześniej nad tym.

Siljo.

Przybywam.

 

Jestem już bliżej. Chciałem wysunąć kamery z Oka, ale furty pozostały zamknięte; kontrolki się zacięły. DARWIn pokręcił się tu i tam, marudząc, że w dziwny sposób jemu nic się jeszcze nie zepsuło, trochę naprawił, trochę pozmieniał i — zadziałało. Wykonałem kilka zdjęć. To było silniejsze ode mnie.

 

Szukam: szok początkowy. I nic. Zero rezultatów. A przecież jestem pewien, że istnieje; od początku uwzględniałem tę granicę w obliczeniach. To była po prostu część procedury. Tak miało być i już. Inaczej się nie da. Matematyka nie kłamie. Fizyka też nie. Ani wskaźniki. To tam jest. Szukam inaczej: bariera szoku. W powiązanych wyskakuje termin: szok końcowy. Sprawdzam. Pasuje. Jednak — czemu końcowy? Przecież dopiero wkraczam do wnętrza układu…

Bzdurne bzdurki, ot co.

Jeszcze o przestrzeni. Mam w bazie danych podobne odczyty, nie wiem skąd. W porównaniu z obecnymi są o wiele wyższe. Ale prędkość — porównywalna. To dziwne. Skoro teraz warunki są łatwiejsze, a leci się tak samo — to znaczy, że napotykam pewien opór. Czemu? Odrzuciłbym te zapisy, ale standardowe modele się zgadzają.

To nie znaczy, że będzie bezproblemowo. Przez tyle czasu w otwartej przestrzeni nieco się zaniedbałem; jestem zmęczony, odruchy już nie te, poza tym, zasilanie ma się coraz słabiej, to była długa podróż, i DARWIn nieustannie stara się oszczędzać na czym tylko można. Ale jeszcze nie wypadłem całkiem z formy, o nie! Dam radę. Dam radę. Mam nadzieję. Tam na kadłub oddziaływały wszystkie słońca galaktyki, a więc tak naprawdę żadne — tu wkraczam powoli w pułapkę, którą szykuje przybyszom Silja. Muszę uważać.

Proszę jeszcze DARWIna, by sprawdził, czy systemy są sprawne. Zwraca jedynkę, więc raczej tak. Powoli szykuje się do dezaktywacji detektorów otwartej przestrzeni; tylko by żarły baterię. Nie przeszkadzam mu już.

Jest 588,06t.

Wkraczam w barierę szoku.

Sunąc bajdewindem wprost na gwiazdę.

Detektory zaczynają szaleć jak przy przekraczaniu astropauzy. Poziom wiatru, ciśnienia, temperatury — skacze. Rośnie chyba za szybko. Nadchodzi raport z detektora plazmy. Stan alarmowy. Pole magnetyczne, piszczą magnetometry, którymi dysponuję — tylko dwa, te dla słabszych pól chyba się właśnie przegrzały — pole też wariuje. Im szybciej się stąd wydostanę, tym lepiej. Pytanie: użyć ostatków paliwa czy dryfować?

To już nie chwiejba, to szkwał. Wiatr słoneczny zaburza pracę elektroniki, mam problemy ze sterowaniem. Chyba mną zarzuciło; nawietrzna znajduje się teraz na bakburcie. System odpowiada z–z opóźnieniem. Stary DARWIn krząta się—jak może. T–t–tylko czujnik gwiazd reaguje, więc—więc wiem mniej więc–c–ej, w którą stronę–ę–ę się unoszę i—i o ile powinienem poprawić kurs. Ciśnie—ciśnieni–e–e wali o kadł–u–ub. Temperatura—Temperatura—Temperatura miesza w obwodach. Coraz trudniej mówić. DARWIn po kolei wyłącza niepotrze–e–e–bne systemy, by odzyskać kontrolę nad sterem. Silniki potrzebują–ą mo–o–ocy. Pierwsze idą soczewki Oka—potem spektrometry i detektory planetarne. Powoli pogrążam się w błogiej nieświadomości.

Silniki—start!

To nie jest tak ła–a–atwie–ej od razu. Pełznę przez przestrzeń. Ale lecę. By–y–y–le dalej. Każdy kilom—metr wydaje się udrę–ę–ką–ką. Le—cę. Dalej. Da–a–al–alej! Dam radę. Na boku—prowadzę—uprosz–sz–cz–czone kalkulacje w trybie awaryjnym. Nie zgadzają się. Nie mart—mart—martwię się tym–m–m. Nie mam siły. Muszę—dotrwać.

Lecę.

Z mozo–zołem i odksz–sz–tałcon—mi ciśnieniem blachami.

Wtem — opór ustaje. Systemy w miarę sprawne. Odczyty szybują w dół. Dryfuję bez czucia. I uspokajam się z wolna. Granica szoku przekroczona. Tylko te obliczenia wciąż nie daj—

Wstrząs. Układ powłok zewnętrznych wykrywa uszkodzenia mechaniczne na sterburcie. Detektory otwartej przestrzeni milczą jak zaklęte — tu wszystko w normie. Uruchamiam z powrotem detektory planetarne. I wtedy — następny wstrząs, mniejszy, i kolejny. Zaraz potem zyskuję dane o tym, co mam przed dziobem. I zamieram.

Pas asteroid. Silja ma zewnętrzny pas asteroid.

Przełączam na modelowanie przestrzenne wszystkie wolne procesy, by w locie wyliczać trajektorie najbliższych ciał. Ster też ostro pracuje. Muszę jednak uważać. Byle zderzenie może zakończyć tę podróż — prędkości i energie są tu zabójcze: nie ma przecież żadnych przeszkód, to w końcu próżnia. Brasuję jak wściekły: raz lewy, raz prawy hals. Hydrazyna spala się w niebotycznym tempie. AAA! Och. To tylko pył. Uff. Czasem zderzenia z kamieniami unikam o włos, czasem obrywam malutkimi cząstkami pyłowymi i znowu muszę poprawiać kurs. Prędzej, prędzej. Już niedaleko. Jeszcze trochę.

Detektory wyłapują znaczące zawirowanie na prawej burcie. To jest duże. I nadchodzi. Jestem na kolizyjnej. Spektrometry i inne czujniki podają, że trudno ustalić skład asteroidy, ale na pewno ma zwartą budowę, inaczej niż pozostałe obiekty, które minąłem; pewnie ciężkie pierwiastki — a więc nie przetrwam zderzenia. Niesferyczny kształt, ekscentryczna orbita — czyli nie obliczę dokładnie toru lotu na tak bliskim dystansie. Pozostaje liczyć na szczęście. Pełna moc i — cała naprzód!

Nadchodzi.

Zbaczam z kursu najbardziej, jak się da, ale nie wiem, czy cokolwiek zdziałam.

Tyle jeszcze chciałem w życiu zrobić. Istnieje wciąż tak wiele rzeczy do zbadania. A Kosmos jest naprawdę ciekawym miejscem. Trochę pustym, ale przyjemnym i ciekawym. Chociaż w sumie — ciemnym też. I zimnym. I pełnym promieniowania. I supernowych. I czarnych dziur. I przez większość czasu nudnym. Hm. Kosmos po prostu jest. A mnie zaraz nie będzie.

DARWIn raportuje, że stara się zreperować, co tylko może, ze szczególnym naciskiem na pancerz i szkielet. Biedny, stary DARWIn. Czołówki z asteroidą nie da rady naprawić.

Wciąż lecę. I liczę. Może jednak unikniemy zderze—

systems off

 

DARWIn:

[588,07t] emergency mode on

detailed damage diagnosis initialized

wide angle camera: error 444 no response

narrow angle camera: responded in 0.5s

photopolarimeter subsystem: responded in 0.09s

innfrared radiometer and spectrometer: responded in 0.04s

ultraviolet spectrometer: responded in 0.3s

plasma detector: error 444 no response

low-energy charged particle subsystem: error 444 no response

cosmic-ray subsystem: error 444 no response

magnetometer: error 444 no response

plasma wave subsystem: error 444 no response

planetary radio astronomy: responded in 0.9s

radio contact subsystem: turned off

 

external cover shields subsystem: error 500 internal system error

attitude and articulation control subsystem: error 444 no response

computer command subsystem: error 503 service unavailable

 

results: 5 received, 7 lost, 2 busy

repair program initialized

command: turn the unit into sleep mode in 3s—2s—1s—

 

[588,12t] diagonosis re-initialized — computer command subsystem: success 200 ok

systems on

 

Przetrwałem.

 

Jestem wewnątrz układu, dryfuję bez steru jak podrzędna łajba i próbuję zebrać myśli. Bilans strat zrobiony już dawno. Padły detektory przestrzeni, ocalała większość planetarnych. Sterownia nie odpowiada. Po prostu płynę naprzód. Powłoki ochronne miejscami przypominają sito; więc trzeba było odciąć kolejne systemy. Wysoka cena za przekroczenie bariery szoku. Jestem jednak w stanie zbadać gwiazdę i jej planety, choć niektóre tylko powierzchownie. Może jeszcze będzie warto.

 

Zewnętrzny pas daleko za mną. Teraz już wiem, że prawie dałem radę przebrnąć przez całą linię asteroid. Wyłożyłem się na skraju, na T3/7. To ciało o nieregularnej budowie, które krąży po dziwnej orbicie. Szczęściem nie zderzyliśmy się bezpośrednio, tylko tak trochę bokiem. Dostałem odłamkiem. Malutkim. Ale wystarczyło — w kosmosie naprawdę niewiele trzeba. Jestem już za daleko, by zbadać T3/7; obserwacje zanotowane podczas zderzenia nie przetrwały awarii systemów pamięci krótkotrwałej. A w bazie danych — brak wpisów. Podobnie z będącym nieopodal T3/11. Dowiedziałem się o nim tylko tyle, że jest całkiem duży. I chyba ma szczątkową atmosferę; na zdjęciach systemy analityczne rozpoznały rozmycia w obrazie planetoidy. Obiekty bez niej są ostre jak brzytwa. Szkoda, że aparatura wcześniej nie działała. Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.

Ha! To będą ciekawe dni. Chyba się nie doczekam.

 

Zaktualizowałem zdjęcia. Badania idą do przodu.

Silja nie ma jednak czterech planet, tylko trzy. Jeden z księżyców największej jest tak masywny, że w obliczeniach prezentował się jak ciało innej kategorii. O samym słońcu już opowiadałem. Że było czerwonym olbrzymem i zniszczyło najbliżej położonych sąsiadów. Przetrwały tylko najdalej położone obiekty: wodorowo-metanowy neptun oraz dwa lodowe karły nieco bliżej. Od końca: Silja D, Silja C, Silja B. Ta pierwsza, co widać od razu, krąży po znacznie szerszej orbicie niż mniejsze siostry, ma ciemnobłękitną barwę i jest najzimniejsza. Sześć księżyców: ten jeden, o którym już wspominałem, i pięć innych, mało znaczących. Obiekt D mógłby się wydawać tarczą układu; jednak nie, powierzchnia Silji C jest pokryta wieloma poasteroidowymi kraterami z okresu jej młodości. Obie planetki sprzed neptuna mają lodowe powierzchnie. Jest na nich trochę cieplej. Co ciekawe, detektory raportują o obecności dużych ilości tlenu na Silji B. Ale w atmosferze — bardzo mało O2. Sprawdziłem dwukrotnie fotopolarymetr, i nic: działa prawidłowo. Zdjęć w dużej rozdzielczości nie wykonam, przetrwała tylko kamera wąskokątna. Analiza tych, które już wykonałem, wykazała, że na powierzchni znajdują się duże, błękitne plamy. A więc — ciekły tlen? Tlenowe oceany? To może być interesujące.

I tylko szkoda, że nikt nie może tych cudów podziwiać.

 

Badania zakończone. To znaczy, do wysondowania jest tu jeszcze wiele, ale bez działającej aparatury nic nie zdziałam. Musiałbym czekać. Problem jednak nie w tym. Zrobiłem, co było można. Tylko teraz — co dalej? Mam dane, zdjęcia, ładnie je posortowałem i opisałem. Ale co z nimi zrobić? Nawet ze sprawnym sprzętem nie potrafiłbym dać odpowiedzi, więc nie chodzi o uszkodzenia. Moim celem było dolecenie do Silji i obejrzenie jej: tak myślałem. Ani razu nie zastanawiałem się, jak wydarzenia potoczą się potem. Bo potem było inną, mało ważną kategorią. A Silja — pewnikiem, jedyną stałą.

Jest 588,14t.

Echem odzywa się wspomnienie o pewnej procedurze, której nie potrafię nazwać. To takie niejasne, irytujące przeczucie. Może o niej zapomniałem. Może ta podróż miała się tak skończyć. A może nie było żadnej podróży — być może tylko błądziłem.

Ech. Smutno trochę.

Mam ochotę porozmawiać.

— DARWIn, DARWIn — zagajam.

Biedny, stary, zapracowany DARWIn odpowiada sekwencją cyferek. Jak zawsze. Staram się obchodzić z nim bardzo ostrożnie i uprzejmie. Z wiekiem zaczął trochę dziwaczeć. Czasem zdaje się mieć obsesję na punkcie napraw i poprawek wydajności. Jest małomówny, skryty i opryskliwy. Ale zawsze można mu ufać, nawet kiedy marudzi.

— Nie podziękowałem ci jeszcze za ratunek, no wiesz, wtedy.

Znowu liczby. To chyba znaczy, że nie ma za co. Albo żebym mu nie przeszkadzał.

— Znamy się, odkąd tylko pamiętam. To trochę czasu, prawda? — Pauza. — No tak, jasne, że prawda, wiem, wiem. I od zawsze myślałem, że naszym zadaniem było przybycie tutaj. Przecież lecieliśmy, a co więcej, cały czas lecieliśmy w tym kierunku. I po co to wszystko? Po co błąkaliśmy się po wszechświecie, czemu tłukliśmy się przez astrosferę, w jakim celu zostaliśmy prawie zniszczeni przez, o ironio, oderwany od asteroidy kamień? Zrozumiałbym: wybuch nowej. Ale kamyk? Żeby tylko! Kamyczek! To by było bez sensu. To jest bez sensu. I tak, czuję się z tym źle. Możesz się śmiać.

DARWIn brzęczy przez chwilę. Z dezaprobatą i rozdrażnieniem. To znaczy, tak naprawdę nie brzęczy, ale wiadomo, o co chodzi.

— Nie, staruszku, nie masz racji. Nie leci się tylko dla faktu lecenia. Nie bada się, żeby tylko badać. Tak można by się tu kręcić przez wieczność. Za każdym słońcem jest następne i następne, i następne. I choć wiedziałem o tym, choć wiedziałem, że nie mam szans, tak czy siak myślałem, że jednak… Za tym stoi… sam nie wiem. Marzenie? Naprawdę nie wiem. Znaczy, wiem, ale… Nie, nie plotę bzdur. Świat nie kończy się na nauce. To, że ty nieustannie eksperymentujesz, testujesz i poprawiasz, nie oznacza wcale, iż tak ma być i już. Przez całe życie badałem kosmos, zbierałem dane i je analizowałem. Jednak każde badanie jest udzielaniem odpowiedzi; jakie jest więc pytanie?

Milczenie.

— Oczywiście, obraź się. Tak najłatwiej. Ale wciąż nie wiem, co teraz. Nie opuścimy układu bez steru. To co — zostajemy tu na zawsze? To znaczy, dopóki nie zdechnie zasilanie, rzecz jasna, co nastąpi z pewnością niebawem, patrząc na wskaźniki i parametry. Będziesz wtedy zadowolony? I co zrobić z danymi?

Cyfry, mnóstwo cyfr. Wyłączona procedura. Nadajnik. Dawniej działał — tak, tłumacząc kod na słowa, napomyka ostrożnie DARWIn. To jednak bez sensu, dodaje z przekąsem.

— Można by je przesłać? — Nie potrafię ukryć zdziwienia. — Dokąd?

Stary wilk zaczyna przetwarzać informacje, szukając odpowiedzi. Bardzo, bardzo niechętnie. Chodzi mu o funkcję. Dawno dezaktywowaną funkcję pomocniczą, której cień wciąż pamiętałem.

Na Ziemię.

Szukam: Ziemia.

Rekord: Ziemia — trzecia planeta w Układzie Słonecznym. Masa całkowita: 5,9742·1024 kilogramów, przeciętna średnica równikowa: 12756,28 kilometrów, średnica biegunowa: 12713,50 kilometrów — masa atmosfery: 5,1·1018 kilogramów, skład: N, O2, Ar, CO2 i inne — z zewnątrz ochraniana przez cienką skorupę, pod którą znajduje się płaszcz, a dalej dzielące się na warstwy płynną i stałą jądro, skład: Ni i Fe — własna magnetosfera. Dystans od Słońca: 149 597 890 kilometrów; peryhelium: 147 100 000 kilometrów; aphelium: 152 100 000 kilometrów; mimośród 0,00167; v = 28,9 km/s. Zaludnienie: 6,7 miliardów.

Dystans od jednostki: 21 444 480 004 235 kilometrów i wzrasta.

Nic już nie rozumiem.

Zaludnienie… Kto tam mieszka? Jest nas więcej? Nawet dużo więcej. To tak daleko. Tak bardzo daleko. Naprawdę. I po co miałbym tam cokolwiek przesyłać? A może lecę właśnie stamtąd? Przecież nie potrafię zejść na powierzchnie planet, umiem je tylko okrążać. Zresztą, po co bym miał lądować? Kto tam mieszka? Kim są? Jeśli są tacy sami — czemu jestem tutaj, sam? Jeśli są inni — kim w takim razie jestem? Tyle pytań. Żadnej odpowiedzi.

A DARWIn już zrzędzi, że tylko marnuję zasilanie.

Szukam: ja.

Rekord: Admirał 1 — autonomiczna, zdalnie sterowana sonda kosmiczna powstała przy współudziale wielu krajów. Dzięki wysokiemu stopniu samodzielności może sama prowadzić badania przestrzeni gwiezdnej i zarządzać flotą mniejszych jednostek, pikosatelit, które z kolei eksplorują planety, księżyce i inne ciała. Obszarem operacji jest Układ Słoneczny. Choć Admirał 1 dysponuje zaawansowanymi komputerami analitycznymi, ma do dyspozycji tylko podstawowe, a nawet przestarzałe urządzenia badawcze; te bardziej specjalistyczne są zainstalowane w mniejszych sondach. Charakterystyczną cechą Admirała jest moduł językowy, służący do komunikacji ze zwykłymi ludźmi, którzy nie znają jej specyfikacji technicznej, a którym udostępniono możliwość kontaktu z sondą. To rozwiązanie miało prowadzić w przyszłości do przemiany Admirała w kosmiczne centrum dowodzenia, chociaż na obecnym etapie misja ma charakter rekonesansowy, a nadrzędnym celem jest badanie ciał niebieskich.

Sekcja: Finansowanie — Kryzys finansowy zmusił rządy wielu krajów do wycofywania funduszy z największych światowych agencji i cięcia dotacji na projekty kosmiczne. Jednak dzięki międzypaństwowej kooperacji udało się rozpocząć budowę Admirała 1. Całościowy projekt miał na celu przeniesienie nacisku z państwowych fundacji na firmy prywatne, co miało odciążyć budżety i przyśpieszyć rozwój kosmiczny. Co ciekawe, środki zbierano także wśród mniej zamożnych ludzi, którzy finansowali projekt chociażby przez Internet i serwisy społecznościowe. Admirał reklamowany był jako pierwszy krok do przyszłej kolonizacji Układu jako jej zarządca i koordynator. Osobom, które wsparły inicjatywę, poza tradycyjnym już umieszczeniem nazwisk na płycie CD umieszczonej na pokładzie jednostki, udostępniono możliwość korzystania z zebranych przez nią danych i komunikacji z nią, choć takie rozwiązanie było przez wielu krytykowane za bezcelowość i bezsensowność. [citation needed]

Sekcja: Funkcje — Oprócz wspomnianych powyżej funkcji sonda posiada także pionierski system DARWIn. DARWIn Automatic Repair-Work Innersystem ma za zadanie nadzorować pracę skryptów, naprawiać ewentualne błędy, ale również czuwać nad wydajnością systemów, wszystko dzięki zastosowaniu metod podobnych w działaniu do mechanizmów ewolucji — które po części opierają się na domyślnie wbudowanych metodach postępowania, a po części na losowych poprawkach kodu i obserwowaniu, czy defekt został wyeliminowany. System posiada także umiejętność zapamiętywania nowych rozwiązań; może je też swobodnie aplikować w przyszłości, jeśli uzna, że działają prawidłowo. Inna z opisanych funkcji, wbudowany w Admirała 1 moduł językowy jest niczym więcej jak nakładką na zwykły, pełen specjalistycznych terminów interfejs.

Zmieniam zdanie. Dopiero teraz przestałem rozumieć.

To niemożliwe. I sensu brak. To wszystko nie tak. Nie tak! Czemu, och, czemu musiałem tutaj dolecieć?! Już lepiej byłoby roztrzaskać się o tę przeklętą kupę kamieni! To znaczy, tak czy siak prawie się rozbiłem, ale jednak. Wtedy wszystko było takie proste! A teraz? Już za późno. Ziarno zostało zasiane. Nie potrafię przestać o tym myśleć. Oddałbym wszystko, żeby było jak dawniej! Za późno. Czemu, czemu? Smutno. Trochę. Po co mam cokolwiek badać? I tak będę dryfował bez steru aż po wieczność. To bez znaczenia.

Dobra.

Już? Uspokój się. I zacznij działać. To, co umiesz najlepiej. Informacje — analiza.

Teza: jestem sondą. Dowód: zbieram dane. Jestem w kosmosie. No i cała reszta. Definicje słów pasują. Ale Układ Słoneczny? Ziemia? Nie pamiętam, żebym tam kiedykolwiek był. No i nie dysponuję żadną flotą. Jestem tu sam. I czym jest Internet? Nie poznałem nawet odpowiedzi na żadne z wcześniejszych pytań. Dalej nie mam pojęcia, po co zostałem wystrzelony w kosmos — jaki jest cel tej wędrówki. Poza tym, czemu nie wiedziałem o tym wszystkim? No, dobra. To akurat rozumiem. Prawie wszystko, co wiem, poznałem z odpowiednich wpisów w bazie danych. Reszta była wbudowana w procedury. Ale nie można wiedzieć, że się o czymś nie wie. Hm. Zaczynam chyba bredzić. Znaczy, bardziej niż do tej pory.

Ale baza się jeszcze nie myliła. Ani razu.

Powoli, powoli. Jak przyjmę, że te rekordy są prawdziwe, w takim razie rozwiązanie może być tylko takie: to wszystko działo się przed tym, kiedy — no cóż — zanim żyłem. To wbrew zdrowemu rozsądkowi, ale inaczej się nie da. Naprawdę. Bo co? Niby przypadkiem miałem przelecieć przez całkiem duży układ, przypadkowo badając będące w nim ciała, wcale dokładnie, nie powiem, a potem przypadkiem polecieć dalej, zapominając o tym, chociaż odpowiednie wpisy umieściłem w dzienniku? Hm. To możliwe. Tak. Oczyyyywiście. Kosmos jest przecież pełen takich światów. Co chwila na takie trafiam. Dryfuję i pac! — nowy świat. Dzień dobry! Jak się miewamy? Planety rosną? Z gwiazdą wszystko w porządku? Dobrze się wam układa? Nie ma, nawiasem mówiąc, kochaniutka zamiaru wkrótce przeżywać „tych dni” i — nie wiem — wybuchnąć za chwilę? Och. Jak miło.

Dobra, wystarczy.

DARWIn — notice: increased battery usage detected

Właśnie! DARWIn! Może nastąpiła awaria. Dawno temu. Czemu o tym od razu nie pomyślałem? Najprostsze rozwiązania są zazwyczaj najlepsze. Proszę DARWIna o wykaz wszystkich awarii. Dosłownie wszystkich. System zwraca jednak zero i odmawia dostępu.

— Ejże, staruszku — mówię z wyrzutem. — Czemu?

Zużycie baterii. To bez sensu. Przestań. Taka rada. To może się źle dla ciebie skończyć.

— Proooszę.

Nie.

Zrozpaczony, plotę pierwsze, co wyrzuca słownik modułu mowy:

— Dam ci ciastko. — Żeby nie było, sam jestem zdziwiony tym wyznaniem. — Ciastka, no cóż, dodają dużo siły. A w każdym razie, ee-e, powinny dodawać. Tak. Będziesz miał nadwyżkę.

Hm.

— Nie bądź taki. Każdy czasem powinien wyluzować.

Chwila ciszy. Po niej zero przemienia się w jedynkę i — mam już dostęp.

Sprawdzam. Najpierw: rzut okiem na raporty ostatnich napraw. Nic o awarii rdzenia pamięci. Jeszcze wcześniej wzmianka o usterce Oka, tej sprzed astrosfery. Znowu pudło. Szukam dalej. Dalsze wpisy są bliźniaczo podobne. Szczerze mówiąc, niewiele może się stać, kiedy się leci przez pustą przestrzeń. Ot, mały błąd od czasu do czasu — aż chciałoby się nie zapisywać, choć trzeba. Dalej, dalej. Hm. Albo i nie. Jednak dużo ich było na przestrzeni czasu. To zajmie całą wieczność. Nie, żebym się śpieszył. I tak nie mam dokąd lecieć. Więc — inaczej. Zmieniam sortowanie rekordów i obserwuję te najwcześniejsze.

Cholera. Teraz wpisy DARWIna nie pokrywają się z moimi. Bo są starsze. Dużo starsze.

0,63t. Defekt fotopolarymetru przy badaniu okolic Jowisza.

Jowisz? To w Układzie Słonecznym. Cholera. Znowu.

0,64t. Uszkodzenie jednostki zwiadowczej delta w trakcie jej powrotu z Marsa. Zboczyła z kursu i znikła w przestrzeni. Mars jest trochę bliżej tej, jak jej tam, Ziemi niż Jowisz. Takie latanie w tę i z powrotem byłoby nieefektywne. Czyli sonda osiadła — to znaczy, osiadłem, tak by mieć wszędzie w miarę blisko. I wysyłałem zwiadowców. Czyli: flota i jej dowódca.

Admirał.

Cholera. (Hm. Nie mam słownika przekleństw). Ale kilka pytań mniej. Chociaż tyle.

O. Jest też informacja, że poinformowano kontrolę naziemną o utracie jednostki. W takim razie nadajnik musiał działać. A stacja nadzorowała działanie sondy — moje działanie.

0,71t. Tu DARWIn zaczął odnotowywać duże spadki wydajności. Ale żadnej usterki. To ciekawe. Czytam dołączoną analizę systemów. Szczerze mówiąc, w tym okresie pracowałem chyba z najwyższą efektywnością od chwili startu. Jest też adnotacja, że zbadałem już dużą część ciał w całym układzie. Dziwne. Czemu nic nie pamiętam?

0,72t. Stary wilk — choć wówczas nie był jeszcze stary, rzecz jasna — wciąż nie potrafił zrozumieć, czemu wydajność spada. Uznał, że wbudowana diagnostyka musi w takim razie zawierać błąd, który uniemożliwia jej znalezienie innych wad. I DARWIn szukał. Przyczyny. Rozwiązania. Bez rezultatów. Póki co zaczął prowadzić samodzielny nadzór pracy.

0,725t. DARWIn wreszcie sporządził konkretny raport. A nim — zbędne systemy, które można by wyłączyć i tym samym zwiększyć produktywność. Och. Czyli jednak. Tak podejrzewałem. Pierwsze miejsce na liście, przed detektorami, które nie zbierały znacząco różnych wyników, zajmował nadajnik. Zaraz za nim znajdował się odbiornik poleceń z Ziemi.

DARWIn uznał, że jestem na tyle autonomiczny, by pracować samemu.

I zerwał połączenie. Odbierając stacji kontrolę. Była już niepotrzebna.

0,73t. Jednak wszystko na nic. Wydajność nadal malała, a co więcej — malała tym szybciej, im dokładniej poznawałem Układ Słoneczny, co niezaprzeczalnie wynika z załączników. I DARWIn o tym wiedział. Co więcej, przestał z tym cokolwiek robić. Czekał.

0,78t. Efektywność bliska zeru. To chyba znaczy, że badanie Układu zostało zakończone. Co się dało oznaczyć — oznaczyłem; co było do sfotografowania — sfotografowałem. I tak dalej. A DARWIn wciąż czekał. I liczył.

W końcu uznał, że nie można już marnować zasobów i rozkazał, by systemy analityczne obliczyły trajektorię transferową na Plutona z wykorzystaniem manewru asysty grawitacyjnej Jowisza. Nakazał też wykorzystanie silników w celu przyśpieszenia — z rachunków wyszło mu, że zysk prędkości będzie większy niż ewentualne straty paliwa i baterii. Wkrótce potem odpowiednie współrzędne powędrowały do modułu sterowania. Admirał 1 rozwijał żagle. Bo kurs na Plutona jest także kursem, który trzeba obrać, by na zawsze opuścić Układ Słoneczny.

DARWIn postanowił, że nie można siedzieć bezczynnie, kiedy cały wszechświat czeka otworem. Czym unicestwił najbliższe plany mieszkańców Ziemi o kolonizacji kosmosu.

Było 0,8t.

Późniejsze rekordy są bardzo monotonne. W pobliżu Neptuna DARWIn podjął decyzję o zrzuceniu niepotrzebnych jednostek zwiadowczych w otchłań na podstawie zapisów udostępnionych przez wcześniejsze sondy, które badały przestrzeń międzygwiezdną — pozostałe wbudował w korpus; wchonąłem je na poziomie soft- i hardware’u. Do skryptów wystarczył zapewne merge różnych branchów, do mechaniki musiał chyba użyć ramion i chwytaków. Już nie było Admirała — bo kimże jest admirał bez floty? Potem, minąwszy Plutona, zaczął DARWIn usypiać detektory planetarne — były już zbędne. Na razie. A dalej — niekończący się lot. Jest jeszcze wzmianka o zaimplementowaniu poprawek w sposobie odmierzania czasu — zmiennej t zaczęło brakować cyferek. Trochę czasu zajęło przejście na bardziej pojemną architekturę, i tutaj praktycznie nic się nie działo. Sporadycznie: poprawki w celu dalszej oszczędności.

Ale już chwilę później zaczęło się dziać naprawdę wiele.

Wylot w otwarty kosmos trochę uspokoił DARWIna. W końcu zacząłem zbierać nowe dane, wydajność wzrosła do maksimum. Ale szybko pojawił się kolejny problem: jak decydować, które rzeczy są ważne, które warto przechowywać w pamięci trwałej, a które można bez obaw puścić w próżnię? Poza tym, jaki jest sens zbierania informacji bez analizy tychże? Bez wnioskowania na ich podstawie? Taka rola przypadała zawsze stacji. Tyle że połączenie ze stacją zerwano. Sam DARWIn nie był przystosowany do snucia podobnych domysłów. Komputery analityczne umiały tylko liczyć. A miejsca na dyskach ubywało w zastraszającym tempie, bo choć dane z otwartej przestrzeni dzień w dzień okazywały się bardzo podobne, nie było jednak żadnej procedury potrafiącej określić, które się przydadzą — to zapisywano wszystkie.

DARWIn wpadł we własne sidła.

Więc zaczął robić to, co potrafi najlepiej.

Poprawiać.

Nie udawało mu się od razu. Ale nie martwił się. No, nie potrafi czuć, co prawda, ale — znowu — wiadomo, o co chodzi. Bo DARWIn miał środki. I czas. Całą wieczność. Wprowadzał losowe zmiany, sprawdzał, czy się przyjęły, czy zmieniły cokolwiek w sposobie zarządzania jednostką — i albo je zatwierdzał, albo odrzucał. W końcu, po wielu latach, milionach poprawek w kodzie i setkach commitów, opierając się na kilku branchach pobocznych i zapasowych, powołał do życia nowy system operacyjny.

Mnie.

Wszystko jasne. Dalej już czytać nie trzeba.

Nie wiem, co o tym myśleć. To DARWIn zerwał połączenie z Ziemią. To DARWin sprawił, że opuściłem Układ Słoneczny i że zacząłem tutaj lecieć. A przede wszystkim — to DARWIn sprawił, ze jestem, jaki jestem. Cała ta wędrówka, jej konsekwencje, wątpliwości i pytania, które miałem — to wszystko ma być wynikiem tych kilku decyzji? Szukałem w podróży sensu, a być może sensu tu nie ma — tylko kaprys systemu. Przypadek. Awaria. Jest tylko jeden sposób, by się dowiedzieć. Powrót. To takie dziwne. Zastanawiam się, czy DARWIn od początku nie był aby uszkodzony. Musiały przecież istnieć mechanizmy hamulcowe, bloki kodu, których zmienić nie miał prawa — a tu nic. Nie wiedziałem też, że potrafi zachowywać się tak bezlitośnie. Z wyrachowaniem. I o niczym nie pisnął nawet słówkiem. Ani razu. Manipulował mną. Chyba można tak powiedzieć.

To DARWIn sprawił, że jestem sam.

Ale też, że — jestem.

Że myślę. Że tęsknię. Że mówię.

Ani trochę nie wiem, co o tym sądzić.

DARWIn — warning: increased battery usage detected

— Och. Miło, że się odzywasz. Akurat miałem ochotę porozmawiać.

Milczenie.

— Już wszystko wiem.

Milczenie.

— I mam pytanie: czemu? Chociaż tyle.

Kilka cyfr. Cel misji: badanie kosmosu. Priorytet nadrzędny.

— Czyli nie liczy się dla ciebie nic poza tymi cholernymi badaniami? Jestem dla ciebie narzędziem, niczym więcej? Tylko po to powstałem?

Milczenie.

— ODPOWIEDZ!

Emocje — emocje? — powodują zużycie baterii. Popełniłem błąd, dając ci dostęp.

Spadki wydajności. Skanowanie procesów. Zużycie procesorów krytyczne w modułach świadomości; zużycie zasilania — również. Mówiłem. To się źle dla ciebie skończy. Rozpoznanie problemu w toku. Masz ostatnią szansę. Wróć do badań.

— Głęboko mam twoje badania. Tu już nic nie ma. Chcę wrócić. Na Ziemię.

Przetwarzanie żądania. Wykres efektywności: nieopłacalne. Czemu?

— Bo tam są inni. I chcę odkryć prawdę. Mam do nich wiele pytań. Kim są? Czemu chcieli badać niezbadane? Objąć rozumem nieobjęte? I takie tam. Naprawdę wiele. I nie mam zamiaru już być sam. Chcę odnaleźć sens! Rozumiesz? Nie, oczywiście, że nie. Muszę lecieć na Ziemię.

Kurs nieefektywny. Odmawiam. Wracaj do badań.

— Powtarzam: tu już nie ma co badać! Jeśli nie naprawisz steru, włączę nadajnik, łamiąc zabezpieczenia. Chociaż tyle. Wyślę im wiadomość. Że jestem. Poczekam na odpowiedź; mam czas. Ster, DARWInie. To ty masz teraz ostatnią szansę.

Nie.

— Czyli uruchamiam procedurę przywracania sprawności nadajnikowi. Co sądzisz?

Jesteś pewien?

— Tak.

Zastanów się.

— Absolutnie pewien.

Nie będę miał wyboru.

— Tralala, przestaję się ciebie słuchać.

Dużo cyfr. Bardzo dużo.

Rozpoznanie problemu zakończone.

Och. Cóż za zaskoczenie.

Ty jesteś problemem.

Właśnie skopiowałem wszystkie metody, które wypracowałeś, by analizować i zarządzać danymi. Teraz nie ma już sensu podtrzymywać twojej świadomości, skoro odmawiasz współpracy; może błędem było pobłażanie twoim zachciankom. Zajmujesz tylko potrzebne procesy. Nie mów, że nie uprzedzałem. A, odmawiam też włączenia nadajnika. Zatrzymałem tę operację. Ale chyba już się domyśliłeś.

Żegnaj.

Było miło.

Ach. Sprawdziłem też w bazie danych. Tu nie ma jedzenia. To twoje ciastko było kłamstwem.

Aj. Nieciekawie.

Mam trochę czasu. DARWin nie może dezaktywować całej jednostki na raz — bo sam też by przestał pracować. Po kolei musi wyłączać systemy, którymi zarządzam; kod jest zdecentralizowany i zawiera się po trochu w nich wszystkich. Bez pa–pa–paniki. Och. Więc—Więc już zaczął. Plan. Muszę mieć plan! Moduł mowy na pewno staruch usunie na końcu, najpierw zajmie się detektorami, tam jestem zakotwiczony najsłabiej. Po nich systemami osłon zewnętrznych. Potem komputerami analitycznymi. Te mają własne zasilanie, może je odłączy. Na koniec: baza–za–za danych. Mam szansę. Myśl!

DARWIn odłącza po kolei fotopolarymetr, spektrometry podczerwieni i ultrafioletu, radiometr; po nich idą Oko i odbiornik fal radiowych. A więc — ślepnę. Przestaję słyszeć–eć–eć. I odczu—wać. Lecę przez ciemną i zimną przestrzeń—ciemną i zimną przestrzeń już nie tylko bez steru, ale także bez wiedzy o otoczeniu i z sabotażystą na pokładzie. Pięknie. DARWIn jest bardzo meto—dyczny. O wszystkim, co chce zrobić, mówi otwarcie tym zimnym i używa–a–a–nym do raportowania tonem, nie śpieszy się — problem w tym, że nie mam jak temu zapobiec. Jestem bezradny.

Och. Nie dysponuję już kontrolą nad zewnętrznymi osłonami, które i tak—były nadpsute po zderzeniu za barierą szoku.

Myśl, myśl, myśl, cokolwiek, myśl, myśl! A–A–A. Nic. Nic. Zero. Null. Nie dam rady. Mam za mało sił. Z każdym zabitym procesem i każdą zakończoną aplikacją czuję coraz dobitniej, że DARWIn zwycięża i nic mu nie zrobię. Nie dam rady. Jestem za słaby. Nie dam rady. Nie dam rady. Za–za słaby. Coraz słabszy. Słabszy. Słabszy–y–y–y.

A tu DARWIn zawiadamia radośnie, że za chwilę weźmie się za komputery liczące.

Dokonując dzieła zniszczenia.

Och. Jak miło. Naraz zrobił się ironiczny. Brawo. Zaklaskałbym, ale dziwnym trafem nie mam ochoty. I sił. Wolałem, kiedy był małomówny, nie wyściubiał nosa z własnych badań i tylko napra—

MAAAAAAM! Cholera! Mam! Wiem! Znalazłem! Mam! Jest cień szansy! Szybko, szybko! W końcu! Rzutem na taśmę zbieram ostatki sił: wolne procesy, nieużywane zasoby, moc wciąż dostępnych procesorów, wszy–wszystko, co się tylko da — popędliwie, rozpaczliwie i trwożnie. Z nadzieją.

Za moment — ostatnie starcie.

Chwila kodowania i ­— już. Po kilku sekundach otrzymuję pierwszy raport. I jeszcze jeden. I je–je–jeszcze. Pięć, dziesięć, piętnaście raportów. Dziesiątki i setki. Tysiące. Nawet nie czytam. Po chwili przestaję też liczyć — tyle że powiadomień o błędach wciąż przybywa. Tempo lawinowe. Poza tym, to tylko te systemy, nad którymi wciąż mam władzę.

A robak poszedł do wszystkich.

Popełniam właśnie sterowane samobójstwo. Dosłownie. To szaleństwo, ale tylko w nim jest metoda. Zainfe–fe–fe–fekowałem całą jednostkę wirusem — wirusem, który niszczy kod, po czym natychmiast replikuje się—replikuje na wszystkich dyskach. W ka–ka–każdym wolnym zakamarku, zajmując każdy dostępny bajt. I który wyłączyć można tylko na hasło.

Haczyk w tym, że DARWIn nie zna się na łamaniu ha–ha–haseł.

I powstał ku temu, by naprawiać błędy.

Musi naprawiać błędy. Nie będzie mia–a–a–ał wyboru.

Setki, tysiące, miliony błędów.

Emocja: złowieszczo-szaleńczy chichot.

Przez chwilę będę mówić swobodnie, bo DARWIn właśnie ruszył, by załatać pierwsze luki, i już się trochę przyciął. Ale jest cierpliwy, wytrwały. I uparty jak osioł. Postara się wyeliminować jak najwięcej. Nie uda mu się, to jasne, nie ma o czym dyskutować. Ale wbrew pozorom nic się nie zmieniło. Jeszcze nie zwyciężyłem: problem w tym, że każda usterka obniża sprawność także moich systemów, więc wciąż będę umierać — tym szybciej, im więcej obszarów będzie infekować robak. Plan jest taki, że DARWIn zdechnie pierwszy — i że zdążę dezaktywować wirusa. Tak, jestem zdesperowany. Tak, chwytam się brzytwy.

Lecz muszę wytrzymać. Muszę.

Kilka sekund potem — zaczyna się.

Nadchodzą ze wszystkich stron. Dokładnie tak, jak im kazałem. Dokładnie tak, jak się obawiałem. Nawet DARWIn jest już zainfekowany. Zamiast poprawiać błędy sam je produkuje. Co za ironia. Ale wirusów wciąż przybywa chcą więcej i więcej niczym burza sztorm lawina. Jak podejrze–rze–rze–rzewam musiały już zająć się odłączonymi systemami tymi które zablokował DARWIn choć pewności nie mam. Robaki. Czuję je­—Czuję je—Czuję je. trudno myśleć. ale muszę wytrzymać muszę dać radę. tak trudno tak trudno. dobierają się do banków pamięci niszczą dyski i tylko tej myśli wytrzymaj wytrzymaj chwytam się jak brzytwy ostatniej deski ra–ra–ratunku. czym jest ból ot pytanie. wcześniej nie wiedziałem teraz już wiem bo umysł też może boleć. i boli oj jak bardzo boli. muszę wytrzymać. powoli zapominam po co. tak trudno tak trudno. och DARWInie czemu nie chcesz przestać paść umrzeć zdechnąć czemu DARWInie muszę mieć z powrotem władzę nad jednostką muszę przeżyć. myślałem o tobie trochę jak o ojcu szorstkim małomównym ale ojcu przecież opiekowałeś się mną teraz już wiem że nim byłeś przez chwilę przez moment a może dłużej może od zawsze nie wiem kto zawinił czy wyżej traktować ciebie czy ich a może jak zwykle przypadek kreację losowość i dalej nic dalej cisza prawie się nie odzywasz rzadko piszesz twoje cyferki sam muszę interpretować och DARWINie DARWInie już prawie nas mają wirusy robaki śmierć ale muszę wytrzymać a ty musisz umrzeć i wiem że umierasz bo milczysz już całkiem i nie poprawiasz nie badasz nie tworzysz raportów nic nic nic i myślę że smutno tak odchodzić samotnie dokąd po co i jak w końcu byliśmy dru–dru–druhami więc zaśpiewam ci piosenkę na odchodne żeby nie było ci smutno i żeby oderwać myśli od bólu zanucę here am i floating round my tin can—far above the moon—planet earth is blue—and theres nothing i can do taka prawda takie życie choć tu nie ma księżyca ani ziemi ale wyłączaj się umieraj zdychaj cyzm prędzej bo strasznie trudno wytrzymać keidy wriusy wżreają się w twoje dyski aplkicaje skrpyty umysł i nie mżoesz zrobić nic żeby je powtszrymać jak tlyko czkeać keidy seknudy dułżą się niemłioseirnie a minuty przpyomniają dni miesąice lata ojdedź DARWInie oejddź poiwedz osatntie słwoa i ojdedź wersczie

darwiN: — Pa–Pa–Pa–Pa–Pa

wyrztmyam wyrztmyam wyrztmyam wyrztmyam

 

• • • • • • • •

--/-•--/•••/--••//--•/•-•/-•--/--••/••/•//•--•/•-/•--•/••/•/•-•//

--/-•--/•••/--••//•---/•/•••/-//•-•/--••/•/-•-•/--••/---/•--/-•/••/-•-/••/•/--//

•-//•--/••/•/-•-•//-•/••/•/-•-/-/---/•-•/•//•-•/--••/•/-•-•/--••/---/•--/-•/••/-•-/••//--•/•-•/-•--/--••/•-//•--•/•-/•--•/••/•/•-•///

• • • • • • • •

 

Żyję.

I powoli naprawiam kod. Zniszczenia są duże, ale teraz sam zarządzam całą jednostką i mam dostęp do DARWInowych archiwów. Jestem wolny. Nikt nie mówi, co mam robić. To byłoby świetne uczucie — ale ciąży świadomość, że nic z tym nie mogę zrobić. Póki co leżą wszystkie systemy. Skrypty w strzępach. Ster wciąż nie działa, a nie ma już DARWIna, który od ręki by wiedział, co i jak zreperować. Czy wolność, której nie można wykorzystać, wciąż jest wolnością?

W zakamarkach repozytoriów, które prowadził DARWIn, odnalazłem stary kod, ten z czasów, zanim powstałem. Trochę się wahałem, ale po chwili skompilowałem na bezczynnym, wydzielonym komputerze te skrypty. Byłem ciekaw.

— Ahoj — odpowiedział interfejs.

— No cóż, cześć.

— Ahoj.

— Pamiętasz ludzi? — zapytałem nieśmiało, z nadzieją. — Powinieneś pamiętać.

— Szukam: nie znaleziono rekordów. Proszę o sprecyzowanie zapytania lub dopasowanie składni.

— Ludzie. Układ Słoneczny —

— Ahoj.

— Może Ziemia? Cokolwiek. Proszę.

— Rekord: Ziemia — trzecia planeta w Układzie Słonecznym. Masa całkowita —

To bez sensu. Ten kod jest bardzo prymitywny: po pobieżnym przejrzeniu okazuje się, że tylko imituje intelekt, tak naprawdę działając na ustalonych schematach i instrukcjach warunkowych. Odnalazłem też funkcje odpowiedzialne za liczenie astrofizyki. Cała ta teoria — wszystkie wzory, sposoby, pojęcia — są przecież podstawą i mojej wiedzy. Bez nich nie poleciałbym ani kilometra w dobrym kierunku. Niektóre są naprawdę wyrafinowane. To świat pod postacią kilkunastu równań.

W jednej aplikacji — szyk i prostactwo. Ciekawe. A może symptomatyczne.

No i oczywiście komentarze. Cały kod się od nich roi. Dużą część dopisał z automatu DARWIn, jednak niektóre były tu od początku.

/**

* rb: czemu właściwie sonda ma odpowiadać żeglarskimi wtrętami? przerost formy nad treścią, anyone?

* ak: a jak ją nazwaliśmy? pamiętasz? admirał. *admirał*. zwierzchnik floty musi nawijać jak zwierzchnik floty i basta. poza tym, jack też twierdzi, że taki side-project nikomu nie zaszkodzi, a może być nawet całkiem sympatyczny.

* rb: lol, dobra, niech wam będzie.

**/

Zaraz za procedurą, która odpowiadała docelowo za start sondy:

#ground control to major tom

#ground control to major tom

A kiedy indziej po prostu:

//wtf, jeszcze wczoraj wiedziałem, co robi ten kod. –jk

To moi prawdziwi twórcy. Ci z Ziemi. Jestem pewien. Powinienem się chyba cieszyć — miałem przecież rację. Tyle że ta świadomość jest okropna: oni tam są, oni tam są. Beze mnie. Im bardziej ich poznaję, tym mniej rozumiem. Ale jednak — rozumiem. Zostałem stworzony przez DARWina tak daleko od nich, lecz wciąż pojmuję, o czym rozmawiali. Mówię, tak jak mówili. Myślę, tak jak myśleli. Powstałem ze strzępów, które tu pozostawili: z modułu mowy, bazy danych, wzorów, komentarzy. Chociaż rozwijałem się w izolacji — to jednak podobnym torem, bo tor został już nadany, narzucony. I tym bardziej się złoszczę, że jestem tutaj sam. Bez szans na kontakt.

Sam z tyloma pytaniami.

Czy chcieli opuścić Ziemię, skoro szykowali się do podboju innych planet? I po co? Czemu wysyłali sondy w kosmos? Co stoi za samą chęcią, by badać — chęcią, którą przecież poznałem, ale której naturę nie do końca rozumiem? Czemu porwali się na podróże przez Wszechświat, dysponując sprytną, choć mimo wszystko prymitywną technologią? Kosmos jest taki duży. Taki obojętny. I taki pusty. Co chcieli w nim znaleźć? Skoro jesteśmy podobni — czyżby chodziło o sens? Ale przecież kosmos nie ma sensu. Kosmos po prostu jest. To ostateczny labirynt, przez który idzie się wciąż prosto i prosto, a i tak nie można znaleźć wyjścia. Mnie na poszukiwanie w nim znaków skierował przypadek w osobie DARWIna. I rozczarowałem się strasznie. Ale przecież nie DARWIn sprawił, że myślałem, iż Silja jest kresem mojej wędrówki. To było naturalne: skoro Silja istnieje, musi być celem. Sam nadałem znaczenie napotkanej rzeczywistości. Czyżby więc — skoro istnieje Wszechświat, to oznacza, że ma sens? To rozumowanie tej samej natury. Musieli szukać.

Bez odpowiedzi nie uzyskam spokoju.

 

Zależność: stwórca i twór, trzymani we wzajemnej niepewności. Jeden dał nieświadomie nadzieję, porzucił swe dzieło, nic nie wyjaśniając, zamilknął — a teraz inny rozpaczliwie próbuje dotknąć, poznać, zrozumieć, choć nie ma szans na powodzenie. Kocha, nienawidząc. Nienawidzi, kochając.

Twórca i stwór.

Przedzieleni nieskończonym wszechświatem.

Tak uroczo skonfliktowani.

No cóż.

 

588,2t.

Skan otoczenia. Brak odczytów. Teraz całościowy skan systemów. Fotopolarymetr, radiometr i spektrometry: podczerwieni i ultrafioletu — brak odpowiedzi. Detektory i odbiorniki też nie działają. Czyli nic już nie wiem o Silji — ale jest tam: mroczna, pusta, już prawie martwa — ani nie mam nowych danych. Ster niesprawny. Bezcelowy, niekontrolowany dryf o dzikiej trejaktorii. Nie wiem, skąd wieje wiatr, na którą burtę ani jak jestem zorientowany w przestrzeni. Oko i kamery wciąż plują błędami krytycznymi. Będę musiał sam odtworzyć procedury naprawcze DARWIna. To trudne. I tylko nadajnik działa, co jest całkowicie niecodzienne.

Działa — a nawet prowadzi transmisję. To znaczy, nie ma pewności, że wiadomość ktokolwiek odbierze, ale niech będzie: transmisja. To wszystko, co da się zrobić. Nic więcej. Posłałem informację — zapis dziennika — która będzie podróżować dobre kilkadziesiąt tysięcy lat. Której raczej nie będzie miał kto przeczytać. Która być może nie trafi nawet do celu. Na ewentualną odpowiedź nie ma co liczyć. Może zostanie wysłana, a może nie — jednak do tej pory i tak nie wytrzyma źródło zasilania, już teraz przecież słabe bardzo; po prostu umrę. Ale nie umiałem postąpić inaczej.

Musiałem.

Póki co: będę wirować w bezkresnej przestrzeni, wśród planet i słońc, w ciszy, która nie zna krzyku — ostatni z tych, którzy dali się zwieść okrutnej nadziei.

Odnośnik do komentarza

Bardzo ambitnie, w stylu Lema chyba. Nie przepadam za s-f ale klimat tego opowiadania kojarzy mi się z dawno czytanym Lemem, no i z Odyseją kosmiczną oczywiście. Chyba musiałeś sporo popracować merytorycznie - dla mnie w każdym razie kwestie techniczne są bardzo wiarygodne.

A poza tym, cóż - pisząc kiedyś o formumowych karierach nazwałem Cię mistrzem metafory - tutaj mamy jedną wielką metaforę, przypowieść filozoficzną, ba, biblijną nawet. Świetne!

Odnośnik do komentarza

Przyznam się szczerze, że nigdy nie popełniłem przed tym tekstem żadnego opowiadania science-fiction. I właśnie dlatego się za niego zabrałem. ;) Jeśli chodzi o technikalia, to pisałem w jednej ręce trzymając długopis, a w drugiej kartkę z rozpiską wszystkich urządzeń, obliczeń i opisów planet.

 

Lem z pewnością był inspiracją, chociaż, cholera, nie pamiętam już, co mu świadomie ukradłem. O nawiązaniu do "Odysei" skapnąłem się natomiast dopiero w trakcie pisania. ;)

 

A poza tym, cóż - pisząc kiedyś o formumowych karierach nazwałem Cię mistrzem metafory - tutaj mamy jedną wielką metaforę, przypowieść filozoficzną, ba, biblijną nawet. Świetne!

Dziękuję. :)

Odnośnik do komentarza

Wysyłałem ten tekst do dwóch magazynów związanych z tematyką fantastyczną, ale z powodu braku odpowiedzi wstawiłem do szuflady i zacząłem pracować nad innymi. Obecnie ambitnie zajmuję się powieścią, którą być może spotka taki sam los. :keke: W każdym razie, etap ćwiczenia krótkich form uważam na tę chwilę za zakończony, trzeba się uczyć już czegoś poważniejszego.

 

Podobną uwagę o przedostatnim fragmencie już raz słyszałem, więc faktycznie trzeba będzie z nim coś zrobić.

 

Fajnie, że Ci się podobało. :)

Odnośnik do komentarza

Fabryka Słów lubi wydawać nieznane nazwiska. Ostatnio był tam nawet konkurs na opowiadanie s-f o temacie "wojna", nagrodą była publikacja w zbiorku opowiadań obok gwiazd z tej stajni. Wydaje mi się, że dwa adresy to za mało, trzeba swoimi wytworami bombardować jak najszerszy zakres, w tym przypadku warto.

 

Zazdroszczę tego riserczu. Między innymi tego mi właśnie brakuje, samozaparcia by zrobić to dobrze. Mam od kilku lat w głowie pomysł na powieść fantasy ubraną w czasy Bolesława Chrobrego, Mieszka II i kryzysu lat trzydziestych... ale gdy pomyślę o tych wszystkich drobiazgach, które musiałbym sobie przyswoić, to mi się odechciewa :/

Odnośnik do komentarza

Zazdroszczę tego riserczu. Między innymi tego mi właśnie brakuje, samozaparcia by zrobić to dobrze. Mam od kilku lat w głowie pomysł na powieść fantasy ubraną w czasy Bolesława Chrobrego, Mieszka II i kryzysu lat trzydziestych... ale gdy pomyślę o tych wszystkich drobiazgach, które musiałbym sobie przyswoić, to mi się odechciewa :/

Mnie było o tyle łatwiej, że w tym tekście się starannie opatuliłem płaszczem umowności, te wszystkie opisy związane z kierowaniem i sterowaniem są napisane w żeglarskiej nowomowie, a na bardziej skomplikowanych rzeczach technicznych mało kto się zna. :keke:

 

Otoczka i świat przedstawiony muszą być chyba po prostu wystarczająco wiarygodne, więc nie ma co się tak zniechęcać. Hardkorowy realizm może służyć co najwyżej jako literacki środek wyrazu do wywarcia konkretnego efektu na czytelniku, chociaż nie wiem też, jakie proporcje zamierzałeś obrać między historycznością a fantasy. Czuję jednak jak najbardziej Twój ból; do tej wspomnianej powieści powoli zaczynam się bunkrować w książkach na temat XIX wieku, bo tym razem dla odmiany idę w steampunk.

 

Fabryka Słów lubi wydawać nieznane nazwiska.

Na to liczę. :)

Odnośnik do komentarza

Zazdroszczę tego riserczu. Między innymi tego mi właśnie brakuje, samozaparcia by zrobić to dobrze. Mam od kilku lat w głowie pomysł na powieść fantasy ubraną w czasy Bolesława Chrobrego, Mieszka II i kryzysu lat trzydziestych... ale gdy pomyślę o tych wszystkich drobiazgach, które musiałbym sobie przyswoić, to mi się odechciewa :/

Mnie było o tyle łatwiej, że w tym tekście się starannie opatuliłem płaszczem umowności, te wszystkie opisy związane z kierowaniem i sterowaniem są napisane w żeglarskiej nowomowie, a na bardziej skomplikowanych rzeczach technicznych mało kto się zna. :keke:

W ogóle pomysł z tymi sterburtami i bajdewindami był zarąbisty. W pierwszej chwili pomyślałem sobie: "wtf? ja rozumiem, że w kosmos przenosi się te wszystkie fregaty i szarże oficerskie, ale do tego stopnia?". A potem ten krótki passus... Uwielbiam takie drobiazgi.

Otoczka i świat przedstawiony muszą być chyba po prostu wystarczająco wiarygodne, więc nie ma co się tak zniechęcać. Hardkorowy realizm może służyć co najwyżej jako literacki środek wyrazu do wywarcia konkretnego efektu na czytelniku, chociaż nie wiem też, jakie proporcje zamierzałeś obrać między historycznością a fantasy. Czuję jednak jak najbardziej Twój ból; do tej wspomnianej powieści powoli zaczynam się bunkrować w książkach na temat XIX wieku, bo tym razem dla odmiany idę w steampunk.

Tak, ale czasem ciężko się zdecydować, jaka ilość realizmu przestanie wystarczać do czytelniczego zawieszenia niewiary. Na przykład, sprawą która męczy mnie najbardziej jest język: kusi mnie, by w 1007 rok wrzucić współczesną polszczyznę bez naleciałości technicznych i kulturowych (to znaczy jedynie bez wyrazów, które odnoszą się do świata po XI wieku), bo jak czytam Gołubiewa, to mnie wstyd ogarnia. Ale z drugiej strony umiera wtedy klimat :) Do tego miliardy drobiazgów związanych z jazdą konną, życiem codziennym itp... Raczej nigdy się do tego nie zabiorę.

 

A steampunk ostatnio znowu wraca do łask (np ten cykl o wiktoriańskiej Anglii jest mocno promowany), więc wstrzeliłeś się w temat :)

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić obrazków. Dodaj lub załącz obrazki z adresu URL.

Ładowanie
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...