Skocz do zawartości

Kino nieme


meyde

Rekomendowane odpowiedzi

„Przygodę” z kinem niemym można zacząć od dwóch filmów… dźwiękowych. Pierwszy z nich to „Sunset Blvd” („Bulwar Zachodzącego Słońca”, 1950, reż. Billy Wilder). Teoretycznie to jeden z najlepszych filmów noir jaki kiedykolwiek powstał, ale podstawą fabuły jest historia filmowej gwiazdy (Norma Desmond), która zatraciła swoją dawną popularność w chwili, kiedy wprowadzono dźwięk. Co ważne, główną rolę zagrała Gloria Swanson, która w dużej mierze kimś takim właśnie była. Do tego należy dodać musical „Singin' in the Rain” („Deszczowa piosenka”, 1952, reż. Stanley Donen). Obraz już konkretnie opowiada o „upadku” niemego kina, choć w sposób bardzo żartobliwy (w opozycji do „Sunset Blvd”). W Polsce sam film o dziwo nie jest zbyt znany; kojarzona jest jedynie sławna scena związana z tytułem. A pod przykrywką „bezpiecznego” i słodkiego humoru kryje się całkiem inteligentna satyra.

 

Początek końca kina niemego datuje się na rok 1927, kiedy powstała pierwsza produkcja, gdzie mogliśmy usłyszeć dialogi. Mowa tutaj o „The Jazz Singer” („Śpiewak jazzbandu”, reż. Alan Crosland) o którym w pewnym sensie opowiada wspomniane wcześniej „Singin' in the Rain”. Ale, co ważne, w latach trzydziestych postały dwa filmy, które spokojnie można wrzucić do klasyki kina niemego. Charles Chaplin długo nie mógł pogodzić się ze zmianami jakie zaszły i dopiero w 1940 roku zdecydował się użyć dźwięku, przy tworzeniu znakomitego „The Great Dictator” („Dyktator”). Wcześniej jednak nakręcił „City Lights” („Światła wielkiego miasta”, 1931) oraz „Modern Times” („Dzisiejsze czasy”, 1936). To również idealne pozycje na sam początek. Głównie dlatego, że są esencją kunsztu Chaplina, a do tego wydaja się dosyć… nowoczesne (dynamika akcji, ilość wątków, rozbrajająca gra aktorów, ciągłe „drugie dno” fabuły).

 

Jeśli jednak cofniemy się do samych początków, to w pierwszej kolejności obowiązkowo trzeba sięgnąć po czternastominutowy „Le voyage dans la lune” („Podróż na Księżyc”, 1902) nieco zapomnianego (choć ostatnio odkurzonego przez Scorsese) francuskiego wizjonera Georgesa Mélièsa. Można zaryzykować stwierdzenie, że był to pierwszy film s-f na taką skalę. Bardziej wytrzymali powinni również zobaczyć „The Birth of a Nation” („Narodziny narodu”, 1915, reż. D. W. Griffith). Ale raczej po to, żeby poznać ważną część kinematografii. Bo szczerze mówiąc trzygodzinna (!) rasistowska propaganda konkretnie męczy (radzę rozbić seans na kilka części).

 

Złote lata dwudzieste to już wysyp znakomitych produkcji. Moim faworytem jest „Metropolis” (1927, reż. Fritz Lang). Niektórzy widzą w „Metropolis” zapowiedź dyktatorskich rządów w Niemczech, ale to przede wszystkim niezwykły, futurystyczny kolos. Dodatkowego smaku dodaje fakt, że nie istnieje oryginał tego filmu, a to, co możemy aktualnie zobaczyć, jest „jedynie” zbiorem zachowanych fragmentów. Szukając kolejnych wrażeń w niemieckim ekspresjonizmie nie sposób ominąć dwa legendarne horrory: „Nosferatu, eine Symphonie des Grauens” („Nosferatu, symfonia grozy”, 1922, reż. F. W. Murnau) i „Das Cabinet des Dr. Caligari” („Gabinet doktora Caligari”, 1920, reż. Robert Wiene). Gwarantuję, że ich psychodeliczny klimat mocno wbije się w pamięć.

 

„Броненосец Потёмкин” („Pancernik Potiomkin”, 1925, reż. Siergiej Eisenstein) potwierdza, że nie każda propagandówka musi być toporna. „Potiomkin” w Polsce jest znany; kiedyś regularnie był u nas puszczany. Jeśli jednak kogoś męczą tak długie filmy nieme, to nic straconego. Surrealistyczny „Un chien andalou” („Pies andaluzyjski”, 1929, Luis Buñuel) trwa ledwie 16 minut i, jak sądzę, każdy powinien kojarzyć ten tytuł (z racji sławnej sceny z okiem). Innym klasykiem tego okresu jest „La passion de Jeanne d'Arc” („Męczeństwo Joanny d'Arc”, 1928, Carl Th. Dreyer). Mistrzowski i jednocześnie ciężki, stąd raczej nie polecam początkującym z taką stylistyką. Na drugim biegunie znajdziemy twórczość Bustera Keatona, specjalizującego się w slapstickowych arcydziełach, takich jak: „Sherlock, Jr.” („Młody Sherlock Holmes”, 1924) czy „The General” („Generał”, 1926). Na dokładkę polecam średnio znany quasi-kryminał z kapitalną oprawą muzyczną „Herr Arnes pen gar” („Skarb rodu Arne”, 1919, reż. Mauritz Stiller). Swego czasu leciał na TVP Kultura. (Co do muzyki, to niestety nie mogę jej namierzyć. Trzeba podkreślić, że filmy nieme posiadały czasem kilka rożnych ścieżek dźwiękowych.)

 

Od razu też podkreślam, że nie jest to żadna lista „najlepszych” filmów, a moich ulubionych. Inna sprawa, że w dalszym ciągu wielu ważnych dzieł nie znam.

 

Najważniejsze, aby polubić styl gry aktorskiej. Brak dźwiękowych dialogów sprawia, że konstrukcja tych filmów jest całkiem inna niż ta, która jest w naszej świadomości. Jest w tym szczypta teatru, ale także multum niedopowiedzeń, przenośni, nawiązań i podtekstów. Teoretycznie powinno być sztywno, a tak naprawdę ogląda się to niezwykle swobodnie. Do tego nie słuchajcie, jeśli ktoś mówi, że to kino nudne. Fani ”niedzielnych seansów z dziewczyną” mogą spokojnie zainwestować w różne slapstickowe pozycje. Rozrywka gwarantowana ;].

 

Nie trzeba też specjalnie się natrudzić, żeby oglądać kino nieme. Na Youtube znajdziecie bardzo dużo filmów.

Odnośnik do komentarza

Nie wiem dlaczego, ale Sunset Blvd mnie totalnie wynudził. Nie odnajduję w tym filmie ani jednej rzeczy, która by mnie do niego przyciągnęła.

 

Za to niemiecki ekspresjonizm uwielbiam! Chociaż nad filmy przedkładam seriale, więc zbyt dużo ich nie oglądam. ;) Na pewno nad Metropolis postawiłbym Gabinet Doktora Caligari. Chyba głównie dlatego, że co do Metropolis miałem ogromne nadzieje i trochę się zawiodłem. Pierwsza, bardziej technologiczna część filmu jest świetna, a moja ulubiona scena to ta gdy syn właściciela zszedł pod ziemię i podziwiał robotników pracujących przy ogromnej maszynie (tuż przed wybuchem). Za to Gabinet poza dobrze skonstruowaną fabułą wybija się przede wszystkim choreografią. To jak stworzony został klimat miasteczka w studiu to jakaś magia. Oglądając film praktycznie przenosimy się do wykreowanego świata, co przy braku obróbki cyfrowej nie było łatwe do osiągnięcia.

Jeszcze do filmów z niemieckiego ekspresjonizmu dodałbym niewymieniony przez meyde Dr. Mabuse, der Spieler. Czyli jak tytuł wskazuje film o Dr. Mabuse, kanciarzu. Fabuła skupia się na jego ucieczce przed policją i zdolnością przekonywującej zmiany wyglądu. Odstraszająca może być długość filmu, szczególnie jak na dzisiejsze standardy, ponieważ trwa on ponad cztery godziny!

 

Dorzucę tutaj jeszcze skecz o Gabinecie Doktora Caligari z serialu Portlandia:

(ostrzeżenie dla tych, którzy podejmą się próby obejrzenia tego filmu ;) )

 

I dwie piosenki inspirowane tymi filmami, które bardzo lubię:

(Das Kabinette)

(Dr. Mabuse)
Odnośnik do komentarza

Temat filmowy to coś dla mnie (w końcu kinematografia to po części mój 'zawód') :). Choć bliższe jest mi kino lat 40-80, tak do kina niemego wracam często. Ten okres historii filmu dostarcza niesamowitych przeżyć i pozwala docenić wysiłek pionierów 10 muzy, biorąc pod uwagę to, co udawało im się osiągnąć pomimo takich a nie innych warunków technicznych.

 

Odniosę się do wypowiedzi meyde'ego, który w zasadzie wypunktował kanon kina niemego, który można uzupełnić o kilka pozycji.

 

„Przygodę” z kinem niemym można zacząć od dwóch filmów… dźwiękowych. Pierwszy z nich to „Sunset Blvd” („Bulwar Zachodzącego Słońca”, 1950, reż. Billy Wilder). Teoretycznie to jeden z najlepszych filmów noir jaki kiedykolwiek powstał, ale podstawą fabuły jest historia filmowej gwiazdy (Norma Desmond), która zatraciła swoją dawną popularność w chwili, kiedy wprowadzono dźwięk. Co ważne, główną rolę zagrała Gloria Swanson, która w dużej mierze kimś takim właśnie była. Do tego należy dodać musical „Singin' in the Rain” („Deszczowa piosenka”, 1952, reż. Stanley Donen). Obraz już konkretnie opowiada o „upadku” niemego kina, choć w sposób bardzo żartobliwy (w opozycji do „Sunset Blvd”). W Polsce sam film o dziwo nie jest zbyt znany; kojarzona jest jedynie sławna scena związana z tytułem. A pod przykrywką „bezpiecznego” i słodkiego humoru kryje się całkiem inteligentna satyra.

 

Ciekawy wybór wprowadzenia do kina niemego. Zawsze, gdy spotykam się z pytaniem - od czego zacząć przygodę z kinem niemym? - mam ogromny dylemat z udzieleniem odpowiedzi. Dzisiaj mało kto pamięta, że również kino nieme miało liczną grupę gatunków, podgatunków oraz istniejących ówcześnie "fal" twórczych. W takiej sytuacji jedynym miernikiem, który staram się przyjąć, jest przystępność filmu, aby z miejsca nie odrzucić potencjalnego widza. Stąd też moje typy dla początkującego adepta to "Generał" Keatona, filmy Meliesa lub coś z duetu Nosferatu/Caligari.

 

Początek końca kina niemego datuje się na rok 1927, kiedy powstała pierwsza produkcja, gdzie mogliśmy usłyszeć dialogi. Mowa tutaj o „The Jazz Singer” („Śpiewak jazzbandu”, reż. Alan Crosland)

 

W sumie Śpiewak nadal pozostaje kwestią sporną co do swojego pierwszeństwa. Dlatego należy brać tę informację pod rozwagę.

 

Charles Chaplin długo nie mógł pogodzić się ze zmianami jakie zaszły i dopiero w 1940 roku zdecydował się użyć dźwięku, przy tworzeniu znakomitego „The Great Dictator” („Dyktator”). Wcześniej jednak nakręcił „City Lights” („Światła wielkiego miasta”, 1931) oraz „Modern Times” („Dzisiejsze czasy”, 1936). To również idealne pozycje na sam początek. Głównie dlatego, że są esencją kunsztu Chaplina, a do tego wydaja się dosyć… nowoczesne (dynamika akcji, ilość wątków, rozbrajająca gra aktorów, ciągłe „drugie dno” fabuły).

 

Do znakomitych Świateł wielkiego miastaobowiązkowo należy dorzucić chaplinowskiego Brzdąca. Osobiście uważam to za największe jego osiągnięcia w kinie niemym.

 

Jeśli jednak cofniemy się do samych początków, to w pierwszej kolejności obowiązkowo trzeba sięgnąć po czternastominutowy „Le voyage dans la lune” („Podróż na Księżyc”, 1902) nieco zapomnianego (choć ostatnio odkurzonego przez Scorsese) francuskiego wizjonera Georgesa Mélièsa. Można zaryzykować stwierdzenie, że był to pierwszy film s-f na taką skalę.

 

W przypadku Mélièsa wybór filmów rozszerzyłbym do czegokolwiek, co wyszło spod jego ręki. Geniusz, wizjoner, bez którego kino prawdopodobnie przez dłuższy czas zamknęło się w przeznaczeniu tylko dokumentalnym. Niesprawiedliwością dziejową jest sposób, w jaki skończył Méliès (po kilkunastu latach tworzenia z pasją swoich trickowych opowieści zbankrutował, kończąc jako sprzedawca słodyczy i zabawek na paryskim Motmartre) - jednak taki los jest częsty dla najwybitniejszych w swoich dziedzinach. Człowiek, który udowodnił, że kinematograf ma niograniczony potencjał rozrywkowy. Przeczuwał to od początku. Miał szczęście znajdować się na pierwszym pokazie braci Lumiere w Salonie Indyjskim w Paryżu. Od początku zabiegał do ojca braci, aby odsprzedali mu swój wynalazek. W końcu swoją nieustępliwością dopiął swego, opierając się na własnych prototypach urządzeń i pomysłach, których kreatywność i innowacyjność zadziwia. Oczywiście dla dzisiejszego widza, trickowe filmy wydają się pocieszne, jednak nalezy pamiętać, kiedy one powstały i na jakim etapie była wówczas sama wiedza na temat wynalazku kinematografu.

 

Bardziej wytrzymali powinni również zobaczyć „The Birth of a Nation” („Narodziny narodu”, 1915, reż. D. W. Griffith). Ale raczej po to, żeby poznać ważną część kinematografii. Bo szczerze mówiąc trzygodzinna (!) rasistowska propaganda konkretnie męczy (radzę rozbić seans na kilka części).

 

Griffitha powinien poznać każdy, kto chce wiedzieć, od kogo tak naprawdę zaczął się amerykański przemysł filmowy. Rozmach, widowiskowość, a także umiejętne operowanie montażem oraz 'wynalazienie' chwytu z ratunkiem w ostatniej chwili, który podnosił emocje widzów. Narodziny narodu rzeczywiście mogą być obecnie ciężkostrawne, dlatego można też spróbować z jego drugim klasykiem - Nietolerancją. Choć na dobrą sprawę, poza tematyką obywa filmy są sobie bliskie pod względem formy realizacji (i Nietolerancja była ogromną klapą finansową). Miłośnicy melodramatów mogą się zmierzyć z kolei z Męczennicą miłości. Niesmowita Lillian Gish (muza Griffitha) i robiąca także dzisiaj wrażenie scena z krami lodu zmierzającym ku wodospadowi, tym bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że odegrali ją aktorzy bez dublerów.

 

W przypadku kina amerykańskiego nie można zapomnieć o Napadzie na ekspress(The Great Train Robbery 1903) Edwina S. Portera. Film uznawany za pierwszy fabularny western, który odniósł gignantyczny sukces (jak na owe czasy) i był wielokrotnie przerabiany lub kręcony na nowo (doliczono się kilkunastu kolejnych wersji, w tym kilku nakręconych przez Portera. Warto wspomnieć jedną The little train robbery 1905, ta sama historia, tylko przeniesiona w świat... dzieci :)). Film, w którym poraz pierwszy świadomie użyto zlibżenia (sławna ostatnia scena ze strzelającym bandytą) oraz techniki suspensu.

Zresztą western jest oddzielną i wbrew pozorom znaczącą gałęzią historii kina (także niemego), o której, jesli ktoś miałby ochotę podyskutować lub czegoś się dowiedzieć, zapraszam do dyskusji i pytań. ;)

 

Złote lata dwudzieste to już wysyp znakomitych produkcji. Moim faworytem jest „Metropolis” (1927, reż. Fritz Lang). Niektórzy widzą w „Metropolis” zapowiedź dyktatorskich rządów w Niemczech, ale to przede wszystkim niezwykły, futurystyczny kolos. Dodatkowego smaku dodaje fakt, że nie istnieje oryginał tego filmu, a to, co możemy aktualnie zobaczyć, jest „jedynie” zbiorem zachowanych fragmentów.

 

Co do Metropolis. Film ten obrósł zadziwiającym kultem, choć tak naprawdę od strony fabularnej jest okropnie wręcz słaby. Zbyt sentymentalny i ckliwy. Rzeczywiście jedyne co go broni to wykonanie ze scenografią i rozplanowaniem scen na czele. Osobiście uwielbiam oglądać ten film pod tym drugim kątem. Fritz Lang miał niesamowity zmysł do geometrycznego i przestrzennego budowania scen w swoich filmach (w końcu studiował architekturę :)), gdzie dbałość o ich odpowiedni układ był niesamowity. Jako historia kompletnie się nie broni. Przymierzam się także do obejrzenia - w końcu - langowskich Nibelungów, widział już ktoś może? :)

 

A z Langa bym polecał M - Morderca. Najlepszy jego film, choć jest to już dzieło dźwiękowe.

 

Szukając kolejnych wrażeń w niemieckim ekspresjonizmie nie sposób ominąć dwa legendarne horrory: „Nosferatu, eine Symphonie des Grauens” („Nosferatu, symfonia grozy”, 1922, reż. F. W. Murnau) i „Das Cabinet des Dr. Caligari” („Gabinet doktora Caligari”, 1920, reż. Robert Wiene). Gwarantuję, że ich psychodeliczny klimat mocno wbije się w pamięć.

 

O niemieckim ekspresjonizmie nie będę się rozpisywać, bo chyba nei ma sensu. Obejrzeć i się zachwycać! Odszedłbym jedynie od doczepiania etykietki "horroru". Są to jednak filmy "grozy". Różnica subtelna, jednak w przypadku tych filmów dość znacząca. :) Do powyższych obrazów dorzuciłbym jeszcze równie klasycznego Portiera z hotelu Atlantic Friedricha W. Murnaua. Arcydzieło sztuki operatorskiej (i oświetlenia).

 

Na razie odniosę się tylko do tej części wypowiedzi, bo wyszło to dośc długie. W najbliższym czasie dodam coś do kolejnych akapitów oraz przedstawię też kilka swoich propozycji :)

Odnośnik do komentarza

"Mabuse" planuje obejrzeć.

 

 

Do znakomitych Świateł wielkiego miastaobowiązkowo należy dorzucić chaplinowskiego Brzdąca. Osobiście uważam to za największe jego osiągnięcia w kinie niemym.

 

Nie chciałem w tamtym poście za bardzo rozpisywać się o Chaplinie, bo ten chyba nawet zasługuje na oddzielny wątek ;). Ilość udanych jego filmów jest porażająca. Bardzo lubię także "A Dog's Life" ("Pieskie życie", 1918) i "The Circus" ("Cyrk", 1928). Ale ze wstydem muszę przyznać, że dopiero zamierzam obejrzeć "The Gold Rush" ("Gorączka złota", 1925)... W Polsce Chaplina trochę dobiera się jako "śmiesznego pana z wąsikiem", dlatego wystarczy obejrzeć przynajmniej jedno jego dzieło, a wszystko się zmieni.

 

 

W przypadku Mélièsa wybór filmów rozszerzyłbym do czegokolwiek

 

To też, niemniej w tym wypadku warto zaczynać od najbardziej znanego filmu (to naprawdę świetne wprowadzenie).

 

 

Griffitha powinien poznać każdy, kto chce wiedzieć, od kogo tak naprawdę zaczął się amerykański przemysł filmowy.

 

O właśnie. Tylko wtedy trzeba się mocno przygotować ;]. Bo jeśli chodzi o walory, hm, rozrywkowe, to łatwo nie jest.

 

 

Zresztą western jest oddzielną i wbrew pozorom znaczącą gałęzią historii kina (także niemego), o której, jesli ktoś miałby ochotę podyskutować lub czegoś się dowiedzieć, zapraszam do dyskusji i pytań. ;)

 

Z tym akurat trzeba by było przenieść się do "Filmów", ale tak na szybko: Peckinpah, Leone, "High Noon" Zinnemanna, "Unforgiven" Eastwooda, "The Man Who Shot Liberty Valance" Forda i w sumie jestem szczęśliwy ;). Ale tutaj mam jednak spore luki. No i antywestern, spaghetti western > klasyczny western.

 

Co do Metropolis. Film ten obrósł zadziwiającym kultem, choć tak naprawdę od strony fabularnej jest okropnie wręcz słaby. Zbyt sentymentalny i ckliwy. Rzeczywiście jedyne co go broni to wykonanie ze scenografią i rozplanowaniem scen na czele. Osobiście uwielbiam oglądać ten film pod tym drugim kątem. Fritz Lang miał niesamowity zmysł do geometrycznego i przestrzennego budowania scen w swoich filmach (w końcu studiował architekturę :)), gdzie dbałość o ich odpowiedni układ był niesamowity. Jako historia kompletnie się nie broni.

 

Szczerze mówiąc nigdy za bardzo się nie wczuwałem w fabułę "Metropolis". Dla mnie to bardziej... narkotykowy seans (nie wiem czy jest sens rozwijać ;]).

 

A z Langa bym polecał M - Morderca. Najlepszy jego film, choć jest to już dzieło dźwiękowe.

 

Zdecydowanie! Przecież to tak naprawdę film niemy... z dźwiękiem ;).

 

 

O niemieckim ekspresjonizmie nie będę się rozpisywać, bo chyba nei ma sensu. Obejrzeć i się zachwycać! Odszedłbym jedynie od doczepiania etykietki "horroru". Są to jednak filmy "grozy".

 

Wolę się trzymać tego określenia, bo jest bardziej atrakcyjne. Także dlatego, że sporo fanów horrorów zupełnie zapomina o tych produkcjach. Mają np. opanowaną klasykę z lat '70, ale do tego podchodzi się z dużym dystansem. A przecież tam już napisy początkowe wywołują GROZĘ ;].

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić obrazków. Dodaj lub załącz obrazki z adresu URL.

Ładowanie
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...