Skocz do zawartości

Pętla


verlee

Rekomendowane odpowiedzi

Pętla

 

Być może nieliczni użytkownicy forum poznają ten tekst, ale zdecydowałem się wrzucić, żeby pomóc w rozruszaniu działu, bo inicjatywa jest dobra. Żeby dopełnić regulaminu, opowiadanie w pierwotnej postaci ukazało się na Warsztatach Forum Fahrenhaita, o tutaj.

 

Zaczęło się tak: wracałem sobie, najzwyczajniej w świecie, do domu, myśląc o mej lubej, nagle łup — i znalazłem się w innej rzeczywistości. Znaczy się, wtedy o tym nie wiedziałem, ale tak właśnie było. Ot, otworzyłem drzwi do mieszkania — lokum kupiliśmy od zdziwaczałego staruszka, a to były naprawdę solidne dębowe drzwi — bez namysłu przekroczyłem próg i już miałem wołać „kochanie, wróciłem!”, gdy spostrzegłem, że zamiast przedpokoju mam przed oczyma ciemnozielony las, a zarówno wejście jak i ulica, z której przyszedłem, znikły bez śladu.

Czasem słyszy się o takich przypadkach. Ktoś stanął w złym miejscu o złym czasie i stało się. A precyzując, los się stał. Bywa.

Dużo później dowiedziałem się, że chodzi nie tylko o los. Te światy — owszem, istnieje więcej niż jeden świat — chyba tak mają. Uśpione Przejścia walają się wszędzie, w dodatku bez żadnej kontroli ani porządku. Słyszałem różne teorie o tym, skąd się wzięły. Pewien naukowiec twierdził, że są pozostałościami po czasach, kiedy Wszechświat był jeszcze młody i przestrzeń można było kształtować jak glinę. Inni z kolei — przeważnie kapłani, ale nie tylko — utrzymują, że w ten sposób bogowie wpływają na nasze przeznaczenie.

Jeśli rzeczywiście tak jest, musiałem nieźle podpaść tym bogom.

Mawiają, że jeśli spotkasz bóstwo w podróży, najlepiej brać nogi za pas i uciekać, gdzie raki zimują. Taka znajomość nie może dobrze się skończyć: odwieczna walka dobra ze złem, przeznaczenie, te sprawy. Można się nieźle wkopać, kolokwialnie rzecz ujmując.

Tak mówią. Nie potwierdzę, bo nigdy nie natrafiłem na żadnego Boga, boga ani nawet bożka. Typowe.

Osobiście skłaniam się ku pierwszej teorii, tej ze Wszechświatem i gliną. Przekraczałem Przejścia już tyle razy, że chyba mogę wypowiadać się jako ekspert. Pierwszym, rzecz jasna, były solidne dębowe drzwi domu, w którym mieszkałem razem z dziewczyną. Potem las, skąd wydostałem się potykając o korzeń, gdy desperacko szukałem wyjścia z labiryntu drzew. Oczywiście — odpowiedni korzeń w odpowiednim miejscu i czasie. Kiedy indziej po prostu wpadłem w portal; szedłem, nucąc wesoło pod nosem, a Przejście znienacka wyrosło wprost pode mną. Czasami tyle wystarczy. W praktyce każde drzwi — wrota, brama, łuk, wejście, drzwiczki, a nawet coś, co jest tylko uważane za drzwi — mogą skrywać za sobą inny świat; trzeba jednak szczęścia, by je aktywować. Odpowiedniej myśli, rzeczy, humoru, towarzystwa, ubrania, czegokolwiek.

Klucza.

I jak tu wierzyć, że bogowie, jeśli istnieją, mogliby maczać palce w czymś tak bezsensownym?

Próbowałem, naturalnie, wrócić do domu. Nie musiałem nawet szukać Przejść — to one mnie znajdywały. Chyba mam zwyczajnie pecha. Przyciągam los, jak powiedział pewien stary pustelnik. Po długiej rozmowie, którą odbyliśmy — nigdzie się wszak nie śpieszyłem, akurat wałęsałem się po górach na drugim krańcu Kosmosu, tu trafiłem po potknięciu się o korzeń — zacząłem nieco lepiej rozumieć własną sytuację. Siedzieliśmy przy ognisku obok chatki, w której zamieszkiwał, zapatrzeni w mgłę opadającą, stopniowo lecz nieubłaganie, na szczyty i zbocza.

— Przyciągasz los. Tak się czasem zdarza.

— Zdarza? — zapytałem z przekąsem. — To znaczy?

— Nic. I wszystko — mruknął, dorzucając drwa. Brodę, długą i poskręcaną, oświetliły mu płomienie. — Ten świat…. te światy… czy można powiedzieć, że kierują się logiką? Rozejrzyj się. Człowiekiem rządzi przypadek. Cały czas, wszędzie wokół. Robimy wszystko, by o tym nie myśleć bądź myśleć inaczej, sądzimy, że możemy temu zapobiec. Jesteś synem przypadku, chłopcze. Może miałeś zostać herosem z legend, może przeznaczonym ci było, by uratować świat. A może nie.

— Marne pocieszenie. Jaki w tym sens?

— Nie wszystko musi mieć sens. Niektóre rzeczy po prostu .

Najwyraźniej ów los, o którym stary mówił, nie wiedział, co zrobić ze mną dalej. Błąkałem się więc po sferach, licząc, że przez któreś drzwi wrócę wreszcie z powrotem.

I tak przez kilkadziesiąt lat.

Teraz mam siwą brodę sięgającą pasa i obolałe kości. Jestem już zmęczony. Poznałem mnóstwo ludzi, setki kultur i języków, ale nigdzie nie zdołałem zagrzać miejsca na dłużej. Chcę wreszcie odpocząć, znaleźć choćby spokój. Kiedy przekroczyłem pierwsze Przejście, byłem młodzieńcem beztrosko cieszącym się życiem, a gdzieś tam, daleko, majaczyła perspektywa ożenku i założenia rodziny. Minęło tyle czasu…

Właśnie — czas.

Tłumaczyłem już, że portale pochodzą prawdopodobnie z czasów, kiedy można było swobodnie formować przestrzeń. Czasem odnosiłem jednak wrażenie, jakby wpływały też na czas. Jeśli spojrzymy na czasoprzestrzeń jak na drzewo — tłumaczył znajomy fizyk, któremu opowiedziałem o tym fenomenie — wówczas główny strumień wypadków przypomina pień, zaś gałęzie ilustrują pomniejsze wydarzenia. To standardowy model. Zaproponowałem jednak inną teorię: niech czasoprzestrzeń wygląda bardziej jak krzew — niech wszystkie rzeczywistości rozgałęziają się dalej i dalej, ale też plączą ze sobą; każdy wybór, który podejmujemy, oznaczałby utworzenie kolejnych, alternatywnych światów z innymi możliwymi wyborami… miliardów światów, jeśli nie więcej… Nigdy nie miałem dowodów, że tak naprawdę jest, bo nie poznałem żadnej sfery na tyle, by się przekonać. To raczej mgliste przypuszczenia, że „już tu kiedyś byłem”, że wszystko się zmieniło, a okolica i tak wygląda znajomo. Byłem turystą. Nie miałem pewności.

Do niedawna.

Bo stało się tak, że najwyraźniej potknąłem się o właściwy korzeń we właściwym miejscu i czasie. I wylądowałem w swoim świecie. Na początku nie wiedziałem, gdzie się znajduję, ale z czasem poznałem znajome miejsca, a także język, którego nie słyszałem od lat… Szybko sprawdziłem — to była ta sfera, ten kraj i to miasto. Płakałem ze szczęścia, zupełnie jak dziecko. I podskakiwałem wesoło, ignorując bóle w kościach, i pozdrawiałem wszystkich napotkanych przechodniów. Wróciłem!

Prawie biegiem ruszyłem w stronę ulicy, gdzie mieszkaliśmy z ukochaną.

Tymczasem rozmyślałem, jak się zmieniła przez te wszystkie lata, czy nie zapomniała — czy może raczej ułożyła sobie życie na nowo z kimś innym?... Szybko odrzuciłem od siebie te myśli; nie ważne, co się stało, i tak musiałem sprawdzić. Chociaż tyle — chciałem po prostu wiedzieć, co się wydarzyło. Póki co. Krok po kroku.

Wkrótce dotarłem na miejsce.

I stanąłem jak wryty, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.

Bo miejsce, gdzie powinien stać nasz dom, wiało pustką.

Sprawdziłem nazwę ulicy — pasowała. Zresztą, poznawałem niektóre z budynków.

Nagle doznałem olśnienia: wstąpiłem do najbliższego kiosku i sięgnąłem po darmową gazetę. Sprawdziłem datę. Po czym poczułem, że tracę wszelką nadzieję.

Było kilka lat przed moim urodzeniem. Trafiłem w dobre miejsce — lecz w zły czas.

Noc spędziłem w parku. Jak bezdomny. Nie miałem ani rodziny — wszak jeszcze się nie urodziłem… — ani znajomych, u których można by przenocować. Wciąż nie mogłem uwierzyć we wszystko, co się stało. Na zmianę złościłem się i wygrażałem całemu światu. Potem błagałem o litość bogów i wszystkie siły wyższe, jakie poznałem w czasie wędrówki. W końcu pogrążyłem się w żalu. Trwałem tak przez jakiś czas w stanie między depresją a rezygnacją, aż wreszcie pewnego ranka obudziłem się i leżąc na ławce, czując na twarzy promienie słońca, z miejsca palnąłem się w łeb.

Nie mogłem się tak łatwo poddać.

Nie po to tyle przeszedłem. Nie po to tutaj wróciłem.

Byłem stary i zmęczony, lecz miałem asa w rękawie.

Wiedziałem, co się stanie.

Zacząłem działać. Zarabiać pieniądze.

Wystarczył tydzień, bym mógł wynająć mieszkanie. Miesiąc, bym stanął na nogi. Minął rok i już byłem w posiadaniu małej fortunki. Dobrze inwestowałem. Zawsze byłem w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. W kuluarach szeptano, że przyciągam los. Wkrótce zarobiłem tyle, by móc w spokoju pożyć jeszcze tych kilka lat, i usunąłem się w cień.

Kupiłem działkę w tym samym miejscu, gdzie mieszkaliśmy razem z dziewczyną. Postanowiłem wybudować tam dom, identyczny jak ten, który został gdzieś w innym świecie i czasie, po drugiej stronie krzewu Wszechświata… Ech. Sentymentalny się na starość zrobiłem.

Jako pierwsze — zaraz po wylaniu fundamentów — kupiłem drzwi.

Solidne dębowe drzwi.

Odnośnik do komentarza

Robi wrażenie. Tekst jest napisany na totalnym luzie, poza tym niektóre wstawki są bardzo ciekawe, fajne, tak jak pisze zibi, tekst może dać nawet do myślenia.

— Marne pocieszenie. Jaki w tym sens?

— Nie wszystko musi mieć sens. Niektóre rzeczy po prostu .

Taka prawda ;). Dobra wstawka. Ja się lubię czepiać, ale u Ciebie raczej nie ma czego się podczepić, bo to ma nadane swój styl, są momenty przemyśleń, wydarzeń, dobrze to napisałeś, ale mogłem się po Tobie tego spodziewać. Robią wrażenie przejścia do następnej linijki. Tworzy to jakąś jedną całość i chce się czytać.

Odnośnik do komentarza

Prawdę mówiąc liczyłem na puentę, która nada temu tekstowi większy sens.

Puenta jest, odnosi się do początku tekstu i tytułu. ;) Jak kto zrozumie, nie moja już sprawa.

 

A inne teksty... cóż, na pewno są na tym dysku, nie wiem, czy lepsze, choćby ostatnio pewien skończyłem, ale mam co do niego inne plany, bardziej, hm, ambitne.

 

Dziękuję za opinie i miłe słowa. :)

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić obrazków. Dodaj lub załącz obrazki z adresu URL.

Ładowanie
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...