Skocz do zawartości

W pogoni za En....


Rekomendowane odpowiedzi

Opowiadanie będzie pisane powoli, aczkolwiek systematycznie. Jak znajdę czas pomiędzy pracą a szkołą, dodam coś od siebie.

 

Wersja gry: FM 2008

Baza danych: Standardowa

Wybrane Ligi: Anglia Coca Cola League 2, Rosja 1 liga, USA MLS

Rozmiar Bazy danych: Duża

Zasady: własne

 

Część pierwsza

 

Rivers of tears Erica Claptona wypełniało przestrzeń mojego pokoju kiedy ostatnimi siłami starałem się wydobyć z już pustej butelki po Jacku Danielsie jeszcze kilka kropel tej piekielnej ambrozji. Sterta niedopalonych do końca papierosów L&M tworzyła na podłodze piramidę, z której zupełnie niewinnie ulatywał ostatni zapach tytoniu. Poniedziałek, godzina 10 rano, a ja znowu zalany w belę leżę na czymś, co jeszcze wczoraj wieczorem przypominało pościel. Telefon komórkowy schowałem pod poduszkę, nie ma mnie dla nikogo.

 

Wczorajszy wieczór był jak marzenie. W południe kawa w porcelanowej filiżance, ciastko z wiórkami kokosowymi zanurzonymi w słodkiej białej czekoladzie, wspólny spacer parkowymi alejami po dywanach z liści, a wieczorem przy akompaniamencie blasku księżyca i zapachu ulatującego ciepła promieni słońca wspólne planowanie najbliższej przyszłości. Kiedy na złotym

Officine Panerai wskazówki pokazywały 21, z moją piękną En poszliśmy do pobliskiego pubu. Na środku Sali, na podeście, pomiędzy białymi serpentynami z kwiatów starszy pan w białym garniturze od Armaniego wygrywał na białym Fosterze „ River of tears ” Erica Claptona. Usiadłem z En przy stoliku i zamówiliśmy 2 lampki Chateau Laffite Rothschild rocznik 2002 i zaczęliśmy rozmawiać. Kiedy w Sali zabrzmiały właśnie słowa „ The River …. Of teeeaaaarrrrsss ” zadzwonił telefon. Wyjąłem z kieszeni mojego garnituru czarną Nokię. Na ekranie wyświetlił się „ Jurek ”. Nie odebrałem. Zgaszony zaistniałą sytuacją zacząłem popijać wino drobnymi łyczkami pożerając wzrokiem moją En. Była tego wieczoru piękna. Dla mnie zawsze była najpiękniejsza, ale w tej chwili jej piękno było piękniejsze od wszystkich innych. Kieszeń ponownie zaczęła drżeć. Wyjąłem komórkę, ponownie Jurek, ponownie nie odebrałem. Dochodziła 22. Poczęstowałem En papierosem. Patrzyliśmy sobie w oczy. Milczała. Czułem, że jest coś, o czym powinienem wiedzieć, ale mimo wszystko starałem się ukryć swoje przypuszczenia zatapiając je w czerwieni trunku. Ten wieczór mógł trwać wiecznie.

Po 23 wyszliśmy z pubu jako ostatni goście. Wieczór był chłodny, z ust wydobywały się kłęby pary kiedy rozmawialiśmy. Telefon nie dawał mi spokoju. Przeprosiłem En i odebrałem. Rozmowa trwała bardzo krótko. Kiedy skończyłem, obok nas stał już samochód. Wsiadłem do niego z En i pojechaliśmy do niej do domu. Wiedziałem. Jurek mi powiedział. Byłem zdruzgotany, ale trzymałem się dzielnie. Wręczyłem kierowcy taksówki pomiętolony banknot dwustuzłotowy i kazałem mu czekać na siebie. Przed drzwiami jej domu leżał list. Rozdarła kopertę. W środku był biały papier poplamiony czymś co przypominało na pierwszy rzut oka krew. Na jej oczach pojawiły się łzy. Nie powiedziała nic, dała mi niedbale całusa i zniknęła za drewnianymi drzwiami.

Wiedziałem. On nie dawał jej spokoju. Od kiedy się rozstali dzwonił codziennie. Ukrywała to, ale ja o wszystkim wiedziałem. Wsiadłem do taksówki. Na ekranie komórki wyświetlił się sms – „ Wyjeżdżam. Nie szukaj mnie. Zawsze będę Cię kochać. En ”. Krople deszczu spływające po szybach czarnego Mercedesa zlały się z moimi łzami.

 

Poniedziałkowy poranek był bardzo ciężki. Zmagałem się ze swoim ciałem, które bezwładnie leżało na łóżku. Dziś ostatni dzień szkolenia. Ostatnie 8 godzin i cała przyszłość moja. Przed domem Jurek niemiłosiernie dusił klakson samochodu. Stoczyłem się po schodach i pojechaliśmy na zajęcia. Pochłonąłem na nich przez 8 godzin 5 butelek wody mineralnej. Na koniec szkolenia prowadzący wręczył nam kawałek pięknego papierku, podał dłoń i powiedział „ gratuluję ”. 7 dni szkolenia, 56 godzin na wykładach i treningach, 8 tysięcy złotych i w efekcie kawałek papieru.

Mam przepustkę do lepszego jutra, ale nie mam jej. Moja En …

 

 

Minęło pół roku.

 

 

Miesiąc temu zatrudniłem się w Dolnośląskiej Wyższej Szkole Edukacji we Wrocławiu jako nauczyciel wychowania fizycznego. 3 tysiące miesięcznie + dodatek do mieszkania okazały się dobrym zapleczem finansowym. Lata spędzone na szkoleniach międzynarodowych UEFA, tytuł magistra na AWF, 3 miejsce na zawodach kulturystycznych juniorów w 2003 roku nie dawały mi efektu o którym marzyłem. Chciałem być trenerem piłki nożnej. Byłem na Oporowskiej, ale działacze Śląska wyrzucili mnie z gabinetu prezesa. Każdy tydzień wyglądał tak samo. Poniedziałek – Piątek – po 6 godzin zajęć ze studentami, później siłownia, spotkanie ze znajomymi, TV i spać. I tak już niemalże pół roku życie przepływa przez palce. Nie sądziłem że coś się zmieni … aż do wczorajszego dnia. Wieczorem, około 23, kiedy oglądałem skróty spotkań Champions League zadzwonił telefon. Podniosłem słuchawkę. W głośniku usłyszałem „ Paweł ? Czy rozmawiam z Pawłem ? ”. Cały świat stanął mi przed oczami. Usiadłem na pufie, słuchawka drżała mi w dłoni, a ja nie wierzyłem, że słyszę jej głos. „ Paweł … jesteś tam ? ”

„ Jestem Maleńka …. ”

- nie mogę rozmawiać. On jest w pokoju obok. Błagam, przyjedź, zabierz mnie stąd

- gdzie jesteś ? skąd mam Cię zabrać ? – powiedziałem gryząc nerwowo wargi i ocierając łzy rękawem szlafroka

- West Yorkshire, zab …. Tuut tuuut tuuut Nastała cisza. Słuchawka wypadła z moich rąk, osunąłem się po ścianie upadając na podłogę. Brakowało mi tchu. Moja En … to była moja En ….

 

10 godzin zajęło mi spakowanie swoich ciuchów, wyciągnięcie z konta bankowego ostatnich oszczędności, kupno magicznego skrawka papieru, dzięki któremu mogłem polecieć nad rzekę Aire. Krople potu spływały po moim czole kiedy pas startowy ginął pod białym puchem lekkich jak piórko chmur. Siedziałem spięty pasami bezpieczeństwa z przyklejoną do szyby głową nerwowo ściskając w dłoniach telefon komórkowy. Zadzwoniła po raz drugi.

- Paweł … mieszkam w Yorkshire … nie ma mnie w Polsce

- Wiem Maleńka …

- Zabierz mnie stąd.

- Zabiorę … obiecuję …

- Kiedy ?

- Szybciej niż możesz sobie to wyobrazić …

 

Odnośnik do komentarza

Carlsberg w barze Old Peacock smakował jak sfermentowana herbata z dodatkiem taniego bimbru. Kłęby siwego dymu przysłaniały obraz tancerek figlujących z zimnymi rurkami. Zapaliłem ostatniego polskiego papierosa. Ludzie w Yorkshire wydawali mi się tępymi szowinistami z kielichem w ręku, którzy oprócz czubka własnego nosa nie widzieli nic. Podszedł do mnie siwy mężczyzna, na oko 55 lat, krępej budowy. Właśnie kończył cygaro usiłując wcisnąć je w szczeliny pomiędzy brązowymi deskami krzesła.

- Zagramy ? Zapytał wskazując ręką na stół bilardowy.

Nie zastanawiając się długo złapałem za kij, trójkąt bil pękł z hukiem rozrzucając wszystkie po całym stole.

 

- Nie widuję Cię tutaj. Jesteś nowy ? W Yorkshire trzeba uważać, dużo tu osiłków myślących bicepsami a nie mózgiem

- Poradzę sobie. Uśmiechnąłem się szyderczo pakując kolejną połówkę w łuzę.

- Mówisz z dziwnym akcentem. Jesteś Niemcem ?

- Polakiem. Odpowiedziałem znudzony trzymając końcówkę kija przy ostatniej, czarnej bili.

 

Po zakończonej partii bilarda zaprosiłem kompana do baru. Rozganiając kłęby chmur tytoniu zamówiłem 2 razy Jacka Danielsa z lodem. Po streszczeniu ostatnich miesięcy mojego życia nadeszła kolej na rewanż ze strony Anglika.

Czwarta rano uderzyła w gong zegara zawieszonego nad głowami zalanych w trupa studentów. Bramkarze zaczęli wynosić pod pachami młodzież niczym reklamówki pełne zakupów, rzucając ich tuż za drzwiami baru, pod wielką lipą.

Eddie, bo tak nazywał się mój nowy kompan, zreferował mi całe swoje życie przez te kilka godzin. Od 16 roku życia był piłkarzem The Peacocks. Pawie to podobno jeden z najlepszych klubów na wyspach brytyjskich. W ostatnich latach Eddie był trenerem klubu z Ellan Road, ale po degradacji do 3 ligi postanowił opuścić szeregi swojej miłości i tak po dziś dzień żyje z pieniędzy zarobionych na boisku.

Wylewając do gardła ostatnią porcję złotego trunku wziąłem kompana pod pachę i razem opuściliśmy Old Peacock słaniając się na nogach od ściany do ściany.

Telefon zadzwonił o 12 w południe. Jednym okiem odczytałem na wyświetlaczu „ En ”,po czym odwróciłem swoje nafaszerowane alkoholem ciało na drugi bok zasłaniając uszy poduszką. Myśląc że mi się to wszystko śni, usnąłem. Później telefon dzwonił jeszcze kilka razy, ale dopiero późnym popołudniem zerwałem się z łóżka i odebrałem drżącą komórkę.

 

- Gdzie jesteś ? Zapytał anielski głos ukryty w głośniku słuchawki

- Bliżej niż Ci się wydaje.

- Spotkajmy się w sobotę o 14 na Ellan Road pod bramą główną stadionu.

 

Nie zdążyłem odpowiedzieć, w słuchawce zabrzmiał „ tuuut tuuut tuut „.

Eddie Gray, dwunastokrotny reprezentant Szkocji, 577 spotkań rozegranych w barwach Leeds United, były trener Leeds United, Rochdale, Hull City. Przetarłem oczy ze zdumienia wklepując w google imię i nazwisko mojego kompana. To nie może być on, to pewnie zbieżność nazwisk – pomyślałem pochłaniając kolejny łyk czarnego Jacobsa.

Deszcz siąpił niemiłosiernie kiedy z parasolką w ręku stałem pod bramą wielkiego stadionu. Kibice pomalowani na biało, w białych koszulkach, uśmiechnięci od ucha do ucha śpiewali piosenki co chwila uderzając w wielki bęben. Przy kasie stała En. Ubrana była w czarny płaszczyk, czarne kozaczki, a z malutką żółtą parasolką wyglądała jak cukierek polewany kroplą soku z cytryny.

 

- Myślałam, że już nie przyjdziesz. Powiedziała En. Po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. Nie wiedziałem czy to łzy czy krople deszczu, ale w tym momencie było to dla mnie mało istotne.

- Już Cię nigdy nie zo …. Reszta moich słów utonęła w hałasie trąb, bębnów i śpiewów.

 

Port Vale – Leeds United. Jestem trenerem piłki nożnej, instruktorem piłki nożnej, ale nigdy nie sądziłem, że usiądę pośrodku tłumu kibiców na Ellan Road i niesiony falą podniecenia, tzw Genius Locium, zacznę śpiewać razem z nimi trzymając moją En za rękę.

Eddie też był na meczu. Siedział w loży vipów otoczony takimi tuzami jak Terry Venables, Dennis Wise, czy Eddie Murphy.

3:3 do końca. Mało obchodził mnie mecz. Starałem się sprawiać pozory, ale tak naprawdę byłem smutny. En siedziała cicho, przecierając oczy chusteczką, aż zmazała cały makijaż. Po meczu zaczęliśmy rozmawiać. Mówiła mi jak bardzo tęskniła, ile łez wylała, jak jej ciężko było wyjechać, jak ciężko jej żyć beze mnie. Ja jej przez łzy mówiłem o swoim życiu, o swoich problemach, o tym jak rzeczywistość bez niej została wyprana z kolorów. Chusteczka zaczęła przypominać szmatę do wycierania brudnych rąk u mechanika, kiedy nagle En wyprostowała się, przestała płakać, zrobiła wielkie oczy z przerażenia i zamilkła.

 

- Leon, my tu tylko rozmawiamy. Powiedziała En wpatrując się w wysokiego murzyna.

- Idziemy – huknął jak z armaty mężczyzna łapiąc En za rękę.

- Spoko spoko, hola. Co to za ciąganie ?! Krzyknąłem stając w obronie En i wymierzając prawego sierpowego prosto w nos.

Leon zachwiał się, oparł prawą ręką o ławkę, a z nosa zaczęła lecieć jak z kranu krew, zalewając krzesełko, podłogę i jego białe Nike’i. En skuliła się ze strachu. Wziąłem ją pod rękę, splunąłem na krwawiącego mężczyznę i pojechałem z En do mieszkania.

 

Wieczorem zadzwonił Eddie. Zaprosił mnie na piwo do Old Peacock. Pojechałem taksówką z En. Eddie siedział w towarzystwie dwóch mężczyzn ubranych w markowe garnitury, popijających sok z wysokich szklanek udekorowanych parasolkami i połówkami cytryn.

 

- usiądź Paweł. Powiedział do mnie Eddie wskazując na fotel.

Zapaliliśmy w piątkę po cygarze. Na szklanym stoliku, obok popielniczki, świeczek i pustych szklanek po soku leżał segregator. Eddie kazał mi go zabrać do domu, przeglądnąć, przeczytać i dać znać. Podziękowałem za cygaro, wsiadłem z En do taksówki i pojechaliśmy do hotelu. Cały wieczór wertowałem strony pożółkłego wytworu z drewna, studiując wyraz po wyrazie, literkę po literce. Piękne uczucie. W tle spokojna, relaksacyjna muzyka, w łazience pod prysznicem kobieta Twojego życia, a Ty pogrążony w lekturze, która może zmienić twoją przyszłość leżysz pod kołdrą delektując się czekaniem na Nią …

 

- Cześć Eddie. Nie przyjmę tej posady. Wybacz. Wracamy do Polski rzuciłem niedbale segregator na stół. Szkot poparzył na mnie z zażenowaniem i parsknął śmiechem.

- Masz czas na zastanowienie do jutra. Odmówisz ? En, powiedz panu Pawłowi kim jest Leon

En zachlipała pod nosem. Popatrzyłem na nią, na Eddiego, znów na nią.

- Robicie ze mnie debila ? Zapytałem zdenerwowany

- Leon to piłkarz Leeds. Pamiętasz wczorajszy incydent ? Nie mówiła Ci Twoja kobieta o nim ? Ojeej, straszne – powiedział Eddie zakładając nogę na nogę.

- O co w tym wszystkim chodzi ? Zapytałem dusząc się dawką adrenaliny wstrzykniętą przez własny organizm do serca własnego serca. W odpowiedzi usłyszałem tylko trzask zamykanych drzwi. Obróciłem głowę. En już nie było, a ja sam stałem przed Eddiem, który wymachiwał mi przed oczami kartką papieru. Podpisz

 

Podpisałem … jak się okazało później cyrograf z diabłem za 3,1 tysiąca euro tygodniowo. Plan był prosty. Albo mi się uda, albo Eddie Gray i Leon Osman pozwą mnie do sądu za pobicie. Skutkiem pobicia była niedyspozycja zawodnika w 4 spotkaniach, co wybitnie wpłynęło na pozycję Leeds United w tabeli 3 ligi angielskiej.

 

7 lipca 2007 roku, z oplutym sercem na drżącej dłoni, przy akompaniamencie szyderczego śmiechu Eddiego zostałem kapitanem statku zwanego The Whites. Paweł Miśkiewicz, Leeds United, koło ratunkowe, łata na dziurze idącego na dno statku.

Odnośnik do komentarza

Część druga - Ardua Prima Via Est

 

Dziś otwieram pierwszą stronę mojego notatnika. Niedbale porozrzucane zapiski nagryzmolone czarnym atramentem po uporządkowaniu wyglądają mniej więcej tak :

 

 

 

20 piłkarzy powitało mnie na pierwszym treningu krytycznym, pełnym pogardy spojrzeniem. Uzbrojony w gwizdek, notatnik i długopis rozpocząłem rozgrzewkę. Większość z nich powróciła po urlopie do klubu, dlatego pierwszy trening był lekki i przyjemny, jak ptyś.

 

Nie miałem pola manewru jeśli chodzi o mecze towarzyskie. Gustavo Poyet, znany mi z telewizyjnych transmisji spotkań Chelsea Londyn ( jeszcze przed epoką czerwonego Romka ) już w czerwcu zaplanował spotkania towarzyskie.

 

AFC WIMBLEDON

PRESTON

MK DONS

DISTILLERY

PLYMOUTH

GRAYS

 

Wszystkie kluby wybrane przez mojego asystenta były słabego kalibru. Niestety musiałem pogodzić się z rzeczywistością.

Zespół potrzebował wzmocnień. Po konsultacji z Poyetem, i Kenem Batesem postanowiłem zadzwonić do Jurka do Polski.

Jurek znał połowę licencjonowanych agentów piłkarzy, scoutów i ludzi pośrednio związanych z futbolem. Obiecał pomóc.

 

W międzyczasie nadszedł mecz z Wimbledonem. Nie znając jeszcze piłkarzy postanowiłem poprosić Poyeta o pomoc.

Zagrałem klasycznym 4-4-2. Zawodnicy mieli potraktować to spotkanie na luzie, jako rozbieganie.

Efekt był zadowalający

 

17.07.2007 po spotkaniu integracyjnym w Vagina Blood mordowani przez kaca ulegliśmy Preston

Wniosek - Tore Andre Flo ma najmocniejszą głowę.

Odnośnik do komentarza

Trzy dni później postanowiłem zagrać 4-2-2-2z dwoma wysuniętymi pomocnikami. Efekt ? Leeds - MK Dons 2:0

 

Piłkarze wystawieni na listę transferową :

 

Shaun Derry

Nie jest piłkarzem wybitnym, a kontrakt w klubie opiewa na kwotę 7250 euro tygodniowo.

Trzeba uszczuplić budżet, by móc zatrudnić innych.

 

AndyHughes

- nieudany eksperyment mojego poprzednika. Beznadziejny technicznie zajmuje tylko miejsce młodszym.

 

Curtis Weston Jak powyżej. Nic dodać, nic ująć.

 

David Lucas

Miał być wzmocnieniem drużyny, a okazał się przeciętniakiem. Nie potrzeba mi w pierwszym

zespole 3 przeciętnych bramkarzy. Jeśli odeślę go do rezerw będzie psuł morale.

 

Poszerzyliśmy stadion o 4 metry. Będzie łatwiej grać na skrzydłach.

 

Wyjazd i remis z Distillery.

 

W połowie okresu przygotowawczego w mediach ukazała się informacja dotycząca szans poszczególnych zespołów na mistrzostwo ligi. Leeds było niestety w gronie najsłabszych. 200-1. Pójdę chyba do buka i postawię 3 tys euro na swój klub.

Odnośnik do komentarza

Zamknąłem notatnik zostawiając czarną zakładkę na pierwszej stronie. Siedziałem na skórzanym fotelu w gabinecie numer 7. Na brązowych drzwiach widniał napis " Coach Paul ". Biuro wyglądało imponująco. Dwa komputery : jeden do użytku własnego, drugi do spraw zawodowych, tablica elektroniczna do rozpisywania taktyki. Pod oknem stał wielki plazmowy telewizor udekorowany głośnikami wielkości butelki po piwie. Z okna miałem widok na 2 boiska treningowe.

 

Rozsiadłem się wygodnie w fotelu. Popijając drobnymi łyczkami Red Bulla położyłem nogi na stole odchylając się do tyłu i opierając fotel o ścianę zacząłem oglądać spotkania Leeds z sezonu 2006/2007. Na biurku obok dziurkacza do papieru i kubka wypełnionego po brzegi długopisami leżała szara teczka z czerwoną wstążką. Otworzyłem ją. W środku była historia klubu w tzw pigułce.

Byłem rozdarty na trzy części. Z jednej strony pragnąłem wrócić do domu, z drugiej chciałem znaleźć En i porozmawiać z nią a później razem wrócić do domu, z trzeciej zaś strony kusiło mnie wyciągnięcie klubu z dołka. Po raz pierwszy w życiu miałem okazję wykorzystać swoje wykształcenie w celach zarobkowych.

 

Eddie był tego dnia w bardzo dobrym humorze. Ubrany w czerwony strój adidasa siedział na ławce rezerwowych pochłaniając ogromne ilości chipsów. Parking klubowy powoli zapełniał się samochodami, a siatka oddzielająca boisko od niego powoli zaczęła uginać się od wlepiających oczy w stadion kibiców. Usiadłem obok Eddiego z puszką Red Bulla w ręce.

- napij się - powiedziałem do Szkota podając mu puszkę energetyzującego napoju. W odpowiedzi Eddie wstał, podniósł swoją czapkę z białego skórzanego fotela i poszedł w stronę szatni.

Trening rozpoczął się zgodnie z harmonogramem - 10 rano. Po 15 minutach z szatni wybiegł Leon Osman trzymając w rękach swoje korki.

- 100 funtów kary za spóźnienie na trening - krzyknąłem w stronę piłkarza. Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Popatrzył na mnie z pogardą, pokazał mi środkowy palec, założył buty i dołączył do reszty drużyny.

 

Po treningu Eddie czekał na mnie przed klubową kasą. Udałem że go nie widzę i przeszedłem obok niego ze spuszczoną głową.

- Nie udawaj że mnie nie widzisz - powiedział Szkot ruszając za mną.

- Czego chcesz ? Zapytałem.

- Chodź. Pokażę Ci gdzie mieszka En - łapiąc mnie za przegub zaczął prowadzić do samochodu.

Po około 20 minutach jazdy zatrzymaliśmy się w dzielnicy domków jednorodzinnych. Brama otaczająca piękny wielki budynek była otwarta. Wjechaliśmy na posesję. Przy wielkim basenie nafaszerowanym trampolinami i dmuchanymi materacami stało czterech osiłków wytatuowanych od szyi po czubek dużego palca. Pudzianowski przy nich wyglądałby jak York przy Dobermanie, dlatego postanowiłem nie opuszczać ciepłego siedzenia Chevroleta.

- Tam nad pierwszym oknem po prawej, widzisz ? - Eddie wskazał palcem na balkon.

Na balkonie na leżaku, w zupełnym negliżu delektowała się słońcem En. Nie zauważyła naszego samochodu.

- Nie jesteś jej potrzebny. Sam widzisz. Jej tu dobrze - powiedział Eddie włączając wsteczny bieg.

- Gówno prawda - krzyknąłem zdenerwowany.

- Mów sobie co chcesz. Ale wdepnąłeś w wielkie gówno - zaśmiał się Szkot - Lepiej żeby Ci się udało wyciągnąć klub z tarapatów. Inaczej możesz już nie zobaczyć Wrocławia. Popatrz tam - pokazał palcem na wysokiego bruneta w garniturze obróconego do nas plecami. - To jest Fabrizzo. Jedni mówią, że jest biznesmenem. Inni, że odziedziczył spadek po dziadku. Fabrizzo ma większość udziałów w akcjach klubu. Po spadku do 3 ligi stracił majątek - powiedział Eddie i wyjechał z posesji.

 

Moralny kac miażdżył mój umysł do końca dnia. Po raz kolejny przyjaciel alkohol pomógł mi na chwilę oderwać się od brutalnej rzeczywistości. Z poduszką na głowie, na mokrej od łez pościeli, z rozdzierającym serce krzykiem zasnąłem.

Odnośnik do komentarza

Druga strona mojego notatnika była zapisana od góry do dołu wyrwanymi z kontekstu zdaniami...

 

Ostatnie dwa sparingi :

 

- Plymouth - Leeds 0 : 1

- Grays - Leeds 0:3

 

Mecze towarzyskie na plus. Brak defensywnego pomocnika. Brak lewego obrońcy. Zadzwonił Jurek. Jego brat, scout Legii Warszawa był właśnie w Afryce wyszukując piłkarzy którzy mieli być wzmocnieniem warszawskiego klubu.

Niestety jego poszukiwania spełzły na niczym, bo w Legii zakontraktowano już wystarczającą ilość piłkarzy. Z jego rekomendacji do Leeds trafił na zasadzie wolnego transferu Seyfo Soley - reprezentant Gambii.

 

 

 

Pierwsze spotkanie w sezonie było dla mnie bardzo ważne. Pojechaliśmy do Brighton. 6421 kibiców obejrzało porażkę swojego zespołu. Brighton - Leeds 1:2.

 

Kolejnymi wzmocnieniami, wypełnieniem luk byli kolejno :

 

- Damian Gorawski

- Michał Brzozowski

 

Z trzema nowymi piłkarzami przystąpiłem do Pierwszej Rundy Pucharu Ligi. Na Christie Park pod batutą sędziego Paula Melina podejmowaliśmy słabiutkie Morecambe. Postanowiłem dać szansę wszystkim nowo pozyskanym.

 

Morecambe - Leeds United 1:2

 

30 tysięcy powędrowało do sakiewki zespołu.

 

Po tym spotkaniu dałem odpocząć moim podopiecznym. Jeden dzień przerwy od treningów zrobił im " dobrze ".

W lidze Tranmere uległo nam 0:3, a pierwszą bramkę w zespole zdobył Damian Gorawski.

Odnośnik do komentarza

Rozpoczęło się głośne pukanie kropel. Jedna za drugą głośno krzyczały ginąc na tafli twardego szkła w plastikowej ramie.

Patrząc na zatapiany świat wlepiłem wzrok w jeden martwy punkt, a myśli rozrzuciłem po skrzyżowaniach dróg.

Para unosiła się z czerwonego kubka, w którym od 5 minut napar z przetworzonych liści herbaty nabierał koloru i smaku.

Rozmyślałem. Jeszcze kilka miesięcy temu piliśmy wino przy akompaniamencie melodii miłości, a dziś splątany sidłami niezdecydowania siedzę tu, w pokoju wypełnionym po brzegi pustką i walczę sam z sobą.

Zapaliłem świeczkę...

 

Zegar wybijał północ kiedy ktoś zaczął pukać do drzwi. Z zamkniętymi oczami podszedłem do judasza. Słaniając się na nogach spojrzałem przez niego, ale nie zobaczyłem nikogo po drugiej stronie. Pomyślałem sobie " śniło mi się " i wróciłem do łóżka. Nie zdążyłem jednak nałożyć kołdry na siebie, kiedy ponownie ktoś zastukał w czarne, hebanowe drzwi.

- Kto tam ? - krzyknąłem ubierając kapcie i poprawiając nerwowo włosy.

Nie usłyszałem jednak odpowiedzi.

- Pytam kto tam ?! - powtórzyłem głośniej. W szczelinę między dolną krawędzią drzwi a podłogą ktoś wsunął szarą kopertę, nacisnął na klamkę i ... nastała cisza.

Złapałem kopertę, usiadłem na łóżku i oderwałem jej krawędź. W środku znalazłem kilka zdjęć posesji na której byłem razem z Eddiem w ubiegłym miesiącu. Czarno-białe fotografie przedstawiały Fabrizzo i jego goryli. Uzbrojeni po zęby spoglądali w stronę fotografa z śmiercią w oczach.

Z tyłu jednego ze zdjęć nabazgrany był numer telefonu. Nie zastanawiając się długo wykręciłem na czarnej Nokii podany numer.

- Nic nie mów. Nie jest istotne kim jestem ani dlaczego do mnie dzwonisz akurat o tej godzinie. Słuchaj uważnie, bo powtarzać nie będę. Fabrizzo to jeden z bossów Ndranghety. Pasqualle Condello został pojmany w Reggio Calabria - Pellaro. Fabrizzo i Condello to kuzyni. Jeśli w jakikolwiek sposób uda Ci się awansować do wyższej ligi pomożesz kuzynowi Condello wyprać okrągłą sumkę brudnych pieniędzy i tym samym umożliwisz mu wpłacenie kaucji za brata. Jeśli zaś Ci się nie uda, Twoja En zginie. Tuuut tuuut tuuut - mroczny i przerażający dźwięk skończył monolog słuchawki telefonu.

Przerażony usiadłem na krańcu łóżka rozlewając łokciem zaparzoną wcześniej herbatę. Wyciągnąłem z kieszeni kurtki leżącej na krześle obok łóżka paczkę papierosów i zacząłem wdychać zawartość gilz jedną po drugiej, jedną po drugiej.

 

Dzwonek telefonu przerwał ceremonię powolnego pogrzebu moich płuc.

- Paweł ... musimy się spotkać - usłyszałem w słuchawce.

- En. O co w tym wszystkim chodzi ? Kim jest ten cały Fabrizzo ? Krzyczałem do słuchawki jak oszalały.

- Paweł, spotkajmy się, musimy porozmawiać. Tylko Leon nie może nas zobaczyć - chlipała En do słuchawki.

- W co ty ze mną grasz ? Jak możesz !! - nie dawałem za wygraną i atakowałem moją ukochaną

- Dobrze, uspokój się, powiem Ci wszystko tylko się uspokój. Dwa lata temu mój brat Przemek wyjechał do Włoch w poszukiwaniu pracy. W ogłoszeniu w gazecie przeczytał " poszukuję ogrodnika ". Nie zastanawiając się długo zadzwonił pod podany numer i w kilka dni później miał dobrze płatną pracę. Mieszkał w wielkiej willi, dostawał trzy posiłki dziennie, miał do dyspozycji dla siebie samochód i dostawał Tysiąc euro miesięcznie. Pewnego razu do domu Fabrizzo - pracodawcy Przemka przyjechał jakiś człowiek. Przemek podsłuchał jak rozmawiali o ciemnych interesach. Nagle z bagażnika samochodu ten człowiek wyciągnął dwóch mężczyzn, oparł ich o drzewo i zaczął krzyczeć do Fabrizza. Po kilku minutach Fabrizzo wyjął pistolet, przyłożył do głowy jednego z nich i strzelił. To samo zrobił po kilku minutach z drugim. Przemek widział wszystko. Niestety miał pecha. Jeden z osiłków Fabrizza zauważył mojego brata, na nieszczęście rozmawiającego wtedy właśnie ze mną. Później słyszałam już tylko krzyk i huk tłuczonej porcelany. Przemek krzyczał po polsku do nich " zostawcie mnie, zostawcie " i to były ostatnie jego słowa jakie usłyszałam. Za kilka minut zadzwonił do mnie z jego telefonu Fabrizzo. Przemek już nie żył. Płakałam.

W tydzień po tym tragicznym zdarzeniu poszłam z Tobą do pubu. Jak mnie odprowadzałeś do domu pod drzwiami mojego mieszkania leżał list napisany do mnie przez Przemka :

 

Kochana En. Piszę do Ciebie ostatni raz w życiu. Przepraszam za wszystko co złego zrobiłem. Ucałuj mamę, tatę, Pawła. Napisz na forum www.pilka.pl że już nigdy nie napiszę posta. Piszę do Ciebie, bo Fabrizzo mi kazał. On wie, że Ty wiesz, że ja Ci powiedziałem o wszystkim co tutaj zobaczyłem. Każe mi napisać, że jeśli nie przyjedziesz tu gdzie jestem, zginą nasi rodzice.

 

- Boże ... dlaczego mi wcześniej o tym nie powiedziałaś ? - wycierałem łzy skrawkiem poszewki otaczającej poduszkę.

- Nie miałam jak. Cały czas jest przy mnie jeden z goryli Fabrizzo. Nie zabił mnie, bo obiecałam mu, że pomogę mu w praniu jego brudnych pieniędzy. Paweł, ja nie miałam wyjścia. Ja musiałam Cię tu ściągnąć. Paweł, zrozum mnie - płakała En do słuchawki.

- Maleńka .... - pierwszy raz w życiu nie wiedziałem co mam powiedzieć.

- Muszę kończyć, Leon idzie - powiedziała En i rozłączyła się.

 

Cała paczka Nervosolu przywiezionego z Polski została zatopiona w moich ustach szklanką Whisky.

Odnośnik do komentarza

Kolejna kartka notatnika ujrzała światło dzienne

 

Od 3 rano nie spałem. Dziś pierwszy mecz u siebie a ja nie mogłem zasnąć obmyślając taktykę na to spotkanie. Musiałem pokazać się kibicom i działaczom z jak najlepszej strony. Na stadionie zasiadło prawie 19 tysięcy ludzi rządnych obejrzenia widowiska rodem z walk gladiatorów.

Doncaster okazał się bardzo wymagającym rywalem. 7 minut po rozpoczęciu drugiej połowy Beckford strzelił jedynego gola.

Leeds - Doncaster 1:0.

Kolejne trzy punkty. Strefa spadkowa, kara - 15 punktów powoli stawała się przeszłością.

 

Kolejnym sprawdzianem dla mojego zespołu była batalia z Birmingham City w Pucharze Ligi Angielskiej. Pech chciał, że podczas losowania par pani Raven Riley wylosowała od razu zespół z Premiership.

Damian Gorawski po raz kolejny udowodnił, że pieniądze wyłożone na niego nie poszły w błoto.

Kibice na Ellan Road obejżeli mrożące krew w żyłach widowisko. Po 90 minutach był remis 1:1. W doliczonym czasie gry nadal był remis, ale 2:2. Mecz rozstrzygnęły dopiero rzuty karne/ Taktyka jaką wymyśliłem była eksperymentalna, ale dowiodła, że nie taki diabeł straszny jak go malują.

Po tym spotkaniu czytałem, że prezes Birmingham David Gold z nerwów uderzył jednego z natrętnych dziennikarzy. Mój zmysł stał się powodem frustracji.

 

Sierpień zakończył się naprawdę wyśmienicie. 5 kolejnych zwycięstw z rzędu, awans w pucharach, kilka wzmocnień. Palce lizać. Żyć, nie umierać.

 

Do czasu ....

 

 

google postanowiło poszerzyć moje horyzonty. Przez bite trzy godziny faszerowałem swój mózg informacjami dotyczącymi włoskiej mafii, członków gangów i natrafiłem na ...

 

Ilja Pawłow

Georgij Iljew

Aleksandar Tasew

 

Wszyscy byli trenerami Loko Płodwiw, wszyscy mieli hektary pieniędzy, wszyscy zginęli od strzału prosto w serce. Każdy z nich wcześniej dostał ostrzeżenie. Ginęli kolejno od 2003 do 2006 roku. Każdy z nich dostał ostrzeżenie kilka dni przez zamachem ...

 

Dźwięk wciąganej kartki do drukarki przerwał chwilę nostalgicznej wolności mojego umysłu. Podszedłem do okna i oparłem łokieć o parapet. Życie trenera to nie bułka z dżemem. Pieniądze są, sława jest, samochód, prasa, telewizja, radio, drogie zegarki, markowe ciuchy, burżuazja w pełnej krasie. Niestety oprócz namacalnych wartości istnieje druga strona medalu. Siedząc w moim biurze nie wiedziałem co mnie czeka jutro. Ktoś wrzucił do czystej wody mojego życia kamień mącąc taflę pozornie spokojnej rzeczywistości. En nie odzywała się od ostatniego telefonu, ktoś uzmysłowił mi gdzie jestem i o co walczę, a ja zagubiony w tym wszystkim staram się wspiąć na czubki palców by zobaczyć tam, hen wysoko, przyszłość.

 

Huk rozbitego szkła ukuł moje bębenki słuchowe, a ja przerażony schowałem się pod biurko myśląc, że ktoś do mnie strzela. Kamień wrzucony przez frontowe drzwi był zawinięty w szary worek przypominający na pierwszy rzut oka kawałek podkoszulki. W środku worka znalazłem pogniecioną fotografię zamordowanego Tasewa. Na odwrocie widniał napis " Uważaj komu podajesz dłoń ". Nie zdążyłem doczytać słów do końca kiedy przed rozbitymi drzwiami zjawiło się trzech ochroniarzy wymachujących bronią.

- Nic panu nie jest ? Zapytał ogromny murzyn chowając pistolet w kaburę.

- Nic. Ale drzwi trzeba będzie wstawić nowe - odpowiedziałem wskazując palcem na sześciany rozbitego szkła.

 

Czy to było moje ostrzeżenie ? - pomyślałem opuszczając teren Ellan Road.

Odpowiedź nadeszła kilka dni później ....

Odnośnik do komentarza

Z kart notatnika ...

 

 

Koniec letniego okienka transferowego nadszedł szybciej niż sądziłem. Kiedy pierwszy września położył swoje łapy na moich barkach w porannym The Times przeczytałem, że zostałem wybrany przez dziennikarzy menadżerem miesiąca.

 

Nie byłem zadowolony do końca z transferów, chociaż zakupy uważałem za trafione.

1 września rozpoczął się dla mnie miłym akcentem i liczyłem że takowym się również skończy. Po zwycięstwie nad wielkim Birmingham kibice zgromadzeni na trybunach Ellan Road czekali na spotkanie z Bournemouth. Gorąca zupa zwana sensacją z dodatkiem mięsnej wkładki w postaci pierwszego spotkania podopiecznych młodego Polaka od rana była skrupulatnie gotowana. Mecz był nudny jak flaki z olejem. Bramkę na wagę trzech punktów strzelił niedoceniany przeze mnie Paul Hutington.

Leeds United - Bournemouth 1:0.

 

Opinia zarządu przedstawiona mi przez Marka Taylora podbudowała mnie po ostatnich wydarzeniach w biurze.

Po tym spotkaniu jeden dzień piłkarze mogli poświęcić na załatwianie osobistych spraw, wyjazd z rodziną za miasto na piknik, lub na zwykłe leniuchowanie przed ekranem telewizora.

 

3 dni później w Pucharze Johnstone's Paint graliśmy z Hartlepool. Na wyjazd do miasta rywala wybrało się ponad 500 kibiców z Leeds. Na stadionie Victoria Park stworzyli przepiękną oprawę. Pierwszą bramkę w zespole zdobył pozyskany w tym okienku z chorzowskiego Ruchu Brzozowski. Jak się później okazało była to bramka na wagę zwycięstwa.

Hartlepool - Leeds 0:1

 

 

 

leciało właśnie w głośnikach mojego czerwonego Rovera kiedy podekscytowany wygranym meczem wracałem z Hartlepool autostradą numer 34. Licznik wskazywał 180 na h. W jednej chwili z osoby nie znanej nikomu stałem się wszędzie rozpoznawaną osobą, z którą rzesze dziennikarzy pragnęły przeprowadzić wywiad. Jedną ręką trzymałem kierownicę, w drugiej zaś telefon. Dzwoniłem do En. Niestety w słuchawce zamiast głosu mojej kobiety usłyszałem " abonent jest tymczasowo niedostępny. Poinformujemy go o próbie połączenia ". Kolejny dzień, kolejne godziny spędzone samotnie pośrodku granatowego asfaltu.

Przez całą drogę myślałem o incydencie z kamieniem, o serii tajemniczych zabójstw w Bułgarii.

Nagle telefon zaczął dzwonić.

 

- Paweł, jestem przy bramie, jesteś w biurze ? - zapytała En drżącym głosem

- Nie, wracam właśnie do domu. Mogę być w biurze za 10 minut - odpowiedziałem wrzucając jednocześnie czwarty bieg.

- Poczekam. Pospiesz się. - po tych słowach nastało tradycyjne " tuuut tuut ".

 

10 minut zamieniło się w szybkie 3 minuty. Pedał gazu naciśnięty z całej siły odkrył kilkadziesiąt koni ukrytych gdzieś głęboko w czeluściach silnikowych. Z piskiem opon zajechałem na klubowy parking. Zatrzaskując drzwi samochodu zobaczyłem En siedzącą na murku przy bramie głównej.

 

- Chodźmy stąd - powiedziała ubrana w czarną marynarkę En, po czym złapała mnie za rękę.

Poszliśmy na spacer do pobliskiego parku znajdującego się naprzeciwko znanego mi Old Peacock.

- Teraz już wiesz dlaczego zadzwoniłam do Ciebie. Nie jesteś na mnie zły ?

- Nie jestem. Dla mnie liczy się to, że jesteś, że będziesz

- Zdajesz sobie sprawę, że jeśli nie uda Ci się awansować, Fabrizzo zabije nas ? Zapytała zdziwiona En.

- Awansuję Maleńka - powiedziałem przytulając En do piersi i gładząc jej włosy palcami prawej dłoni.

 

Spacerowaliśmy przez resztę dnia trzymając się za ręce. Byłem przez te kilka godzin najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Dla mnie bliskość mojego sensu życia zaklętego w drobniutkie ciało En było największą nagrodą za wszystkie cierpienia jakim musiałem się poddać przyjeżdżając tu. W jednej chwili zapomniałem o pieniądzach, klubie, zdjęciu Tasewa. Nie na długo.

Przy drewnianej budce przy wejściu do parku stał czarny samochód z dwoma łysymi mężczyznami wpatrującymi się w nas od kilku minut. Nagle jeden z nich wysiadł z samochodu i zaczął iść w naszym kierunku, drugi zaś odpalił silnik i czekał.

- Fabrizzo chce się z Tobą widzieć - powiedział wielki osiłek podchodząc do mnie.

En złapała mnie mocniej za rękę. Poszliśmy pod eskortą nakoksowanego mężczyzny do samochodu.

 

Woda w basenie miała kolor bordo. Obok basenu na wielkim białym fotelu ze skóry siedział Fabrizzo. Popatrzył na nas, wyjął z srebrnego pudełka wielkie brązowe cygaro, odgryzł zębami końcówkę, zapalił, założył nogę na nogę i wskazał na mnie dłonią. Jeden z osiłków złapał mnie za przedramię i skiną w stronę Włocha.

 

- Cieszę się, że tak dobrze Ci idzie - powiedział Fabrizzo chowając zapalniczkę w kieszeni koszuli.

- Dziękuję - odpowiedziałem starając się uśmiechnąć w stronę gangstera.

- Nie myśl, że zaprosiłem Cię tutaj, żeby Cię pochwalić - zaśmiał się Fabrizzo

Nie odpowiedziałem nic.

- Kim jest dla Ciebie ta kobieta ? - zapytał Fabrizzo wskazując ręką na En.

- Kobietą z która spędzę resztę życia - odpowiedziałem prostując się z dumą.

- To się jeszcze okaże - ponownie zaśmiał się Fabrizzo - Masz równy rok na awansowanie. Jeśli tego nie zrobisz ja stracę kilkadziesiąt milionów euro. Minie kilka lat, odkuję się. Dla Ciebie jest to jednak walka o coś więcej niż pieniądze. Pamiętaj o tym - powiedział Fabrizzo wyrzucając cygaro do bordowej wody w basenie.

- Wiem, nie musisz mi o tym przypominać - powiedziałem odwracając się plecami do rozmówcy.

- Z szacunkiem proszę, z szacunkiem ! Pozwoliłem odejść ? - krzyknął Fabrizzo - Tasew też myślał, że jest większy niż klub. Nie popełnij jego błędu.

Krople zimnego potu spłynęły niczym górski potok po moich plecach kiedy usłyszałem te słowa. Odwróciłem głowę w stronę gangstera. Włoch siedział nadal na swoim fotelu z uśmiechem wpatrując się w En. Wiedziałem, że zabójstwa w Bułgarii miały coś wspólnego z Ndranghetą, ale potrzebowałem na to dowodów. A jednak kamień ze zdjęciem Tasewa był ostrzeżeniem. Pogrążony w rozmyślaniach opuściłem rezydencję Fabrizza w towarzystwie ochroniarzy. En została zabrana do środka. Nie mogłem nic zrobić.

Odnośnik do komentarza

Z kart notatnika ...

 

Po 4 kolejkach byłem na 24 miejscu z dorobkiem minus 3 punktów. 4 spotkania i 4 zwycięstwa spowodowały, że w gazetach zaczęli pisać o mnie " Zbawca z kraju alkoholu i ogórków ".

W kolejnym spotkaniu Leeds United podejmowało u siebie Luton Town. Postanowiłem nie zmieniać obecnego składu. Na Ellan Road zagraliśmy szybko i zdecydowanie. Moja taktyka polegała na grze skrzydłami z włączającym się ofensywnym pomocnikiem zagrywającym prostopadłe podania do napastników ( Brzozowski ). Efekt nie był może powalający, ale kolejne trzy punkty spowodowały, że kibice powoli zaczęli uczyć się wymowy mojego nazwiska. Trzech Polaków powoli wyciągało Leeds z dołka.

 

Postanowiłem zacząć eksperymentować z zespołem. Po nudnych zwycięstwach 1:0 klub tracił powoli wolę walki. Bałem się, że może się to odbić na kolejnych spotkaniach. Brzozowski i Gorawski okazali się strzałami w dziesiątkę. Zarówno zarząd jak i kibice tryskali euforią po kolejnym zwycięstwie w lidze.

 

Po Luton nadszedł czas wojaży z żywą legendą angielskiego futbolu Nottingham Forest. Przed spotkaniem postanowiłem uszczelnić formację defensywną. W odstawkę poszedł po raz kolejny znienawidzony przeze mnie Leon Constantine.

Do meczu na wyjeździe przystąpiłem z dwoma defensywnymi pomocnikami i jednym napastnikiem. Efekt ? 2:2 na wyjeździe z ciężkim rywalem był dla mnie zadowalający.

 

 

Odbiliśmy od brzegu strefy spadkowej. Ster lewa na burtę. Kurs 3 miejsce w tabeli. Cała naprzód !!!

Odnośnik do komentarza

Karty notatnika

 

W drodze do Millwall zepsuł się nam autokar. Dwie godziny spóźnienia sprawiły, że trening przed meczem stał się tylko legendą. Zmęczeni, spragnieni, po 3 godzinach trasy bez klimatyzacji dotarliśmy na stadion oblegany przez kibiców rządnych oprócz emocji sportowych hektolitrów krwi. Otoczeni przez tabuny ochroniarzy przecisnęliśmy się przez wąski tunel do szatni gubiąc po drodze ( całkiem nieprzypadkowo ) kilka koszulek, szalików i czapek ( żeby w Millwall nas pamiętali ).

Niestety zmęczeni ledwo doprowadziliśmy do remisu.

Millwall - Leeds United 2:2

 

Miałem po dziurki w nosie naszej skuteczności. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i wybrać się na poranną przechadzkę po fizjoterapeutach i trenerach. Nie potrafiłem po angielsku wyrazić swojego zdenerwowania, więc wpadłem na iście polski pomysł. Przed porannym treningiem na drzwiach szatni wywiesiłem kartkę " more shots, more gols. No gols, no many. No many - transfer list, and by by. Coach Paul".

 

Na efekty nie musiałem czekać długo. Trzy dni po spotkaniu z Millwall na Ellan Road podejmowaliśmy Hull - zespół z Championship. Kibice byli pewni zwycięstwa, gazety rozpisywały się chwaląc mój styl gry.

Tygrysy przyjechały na mecz w najsilniejszym składzie. Po ciężkiej i zażartej walce zespół niżej notowany zwyciężył 2:1 dzięki fenomenalnej grze rutyniarza Flo.

 

Euforia po zwycięstwie nad Hull nie miała końca. Po skończonym meczu kibice wyszli na ulice trąbiąc i drąc się w niebogłosy. Zostałem wezwany przez Kena Batesa do swojego biura. Zastanawiałem się o co chodzi. Może nie podoba się mu styl prowadzenia zespołu, albo znów jakiś konfident Constantine wymyślił podstęp, by mi podciąć skrzydła.

U Batesa siedziałem dosłownie 5 minut. Gratulacje trwały krótko, ale za to bardzo przyjemnie.

Odnośnik do komentarza

Czytałem ,powiem więcej, świetne, jedno z lepszych opowiadań, ma w sobie to coś, pewnien rodzaj klimatu, który sprawia, że sama rozgrywka w FM jest tak naprawdę drugoplanowa, a historia, rodząca się z połączenia kryminału i futbolu, tworzy naprawdę przepiękne dzieło. Pozostaje więc tylko jedno pytanie, kiedy następne części...

Odnośnik do komentarza

- Zawieje, zamiecie, ale przez większość dnia będzie świecić słońce. Witam państwa w ten piękny jesienny poranek. Dla największych śpiochów kilka tonów muzyki.

Zerwałem się z łóżka zrzucając poduszkę na panelową podłogę. Dźwięk budzika z radiem oznaczał, że kolejne 24 godziny już zaczęły płynąć po oceanie rzeczywistości zatapiając falami mój sen. Poranek wyglądał tak samo jak zawsze. Odrobina kawy w małym czerwonym kubku po jacobsie przywiezionym jeszcze z Polski, omlet, dawka witamin, tranu, magnezu.

 

- Cześć Paweł. Schodzisz już ? - w głośniku mojego domofonu zaskrzeczał głos Eddiego.

- 5 minut, daj mi 5 minut - odpowiedziałem usiłując wcisnąć stopę w otwór spodni z którego wychodziła nogawka.

- Czekam na dole przy ... a gdzie Twój samochód ? - natarczywie Eddie psuł moje ukojone kawą nerwy.

- 5 minut do holeryyyy! - krzyknąłem przewracając się na podłogę z wielkim hukiem. Nogawka wygrała z moim ciałem.

 

o 9 byliśmy już na Ellan Road. Eddie przez całą drogę nie pisnął ani słowa pożerając wnętrze mojego samochodu gałkami ocznymi. Gdyby nie fakt, że musiał czasami zamknąć usta by wciągnąć nosem zapach delikatnej pręgowanej skóry mojej tapicerki, ślina utopiłaby jego krawat w mgnieniu oka.

 

- Trenerze, może zmienimy dziś trochę rozkład dnia ? - zapytał Damian wiążąc sznurówki swoich srebrnych predatorów.

- Dlaczego ? - zapytałem nie patrząc w stronę rodaka.

- Ostatnio nasza skuteczność jest delikatnie mówiąc beznadziejna. Czy nie moglibyśmy zrobić więcej treningów strzeleckich ? - szepnął Gorawski wstając z kolan.

- Pomyślimy o tym. Idź się rozgrzewać - odpowiedziałem otwierając mój notatnik.

 

Trening wyglądał rzeczywiście odrobinę inaczej niż zwykle. Podzieliłem drużynę na 4 grupy : bramkarze, obrońcy, pomocnicy, napastnicy. Każdy miał swoje zadania, którym musiał podołać.

- Jeśli wywiążecie się z zadań, macie do południa wolne. Jeśli nie, będziecie trenować tak długo, aż o 14 rozpocznie się drugi trening. Tym samym stracicie cały dzień na szkolenie. Jeśli się komuś nie podoba proszę o opinie. Czekam - wykrzyczałem słowa z taką pasją, że sam Leon aż otworzył szeroko usta ze zdumienia wypuszczając futbolówkę z rąk.

Odczekałem minutę w ciszy, po czym wskazałem każdej z grup miejsce w którym będą trenować.

 

Seledynowe tyczki wbiłem na odcinku 100 metrów jedna przy drugiej, bardzo ciasno. Każdy z napastników musiał pokonać dystans 100 metrów w czasie o 6 sekund dłuższym, niż czas biegu bez przeszkód na tym odcinku. Po ominięciu ostatniej tyczki piłkarz zagrywa futbolówkę do kompana, ten z pierwszej piłki wysuwa ją przed pole karne, a napastnik strzałem musi pokonać bramkarza. Każdy z napastników musi zdobyć 5 bramek.

Bramkarze zmieniali się co strzał.

Obrońcy z pomocnikami mieli za zadanie ćwiczyć stałe fragmenty gry. Defensywne i ofensywne.

Defensywne polegały na ustawianiu muru, piłkarzy przy słupku, na ćwiczeniu rzutów rożnych. Bramkarze biorący udział w tym treningu wzięci zostali z drużyny juniorów.

Pomocnicy mieli za zadanie trafić z rzutu wolnego w mały otwór wycięty w specjalnej kartonowej ścianie. Każdy musiał zaliczyć 5 trafień.

 

Po moim treningu oddałem drużynę w ręce trenerów.

 

Rozsiadłem się wygodnie w skórzanym fotelu zakładając nogi na stół. Na parapecie spoczywał niedopalony papieros wciśnięty w szczelinę pomiędzy kubkiem a popielniczką. Odpaliłem białą rurkę i delektując się szarym dymem pożerałem kawałek po kawałku boisko skrupulatnie notując wszystko co przykuwało moją uwagę na kartce papieru.

 

 

Jedna po drugiej zaczęły spadać na szary beton ginąć od uderzenia bez krzyku. Założyłem kaptur zakrywając swoją głowę i podciągnąłem zamek kurtki chowając w czarnej nicości twarz. Trzask przekręcanego klucza w zamku oznaczał, że dzień w pracy dobiegł końca. W biurach nie było już nikogo. Głucha cisza niszczyła bębenki w uszach niemym krzykiem plamiąc moją skórę dreszczami. Wiatr rozpoczął pogoń za własnym ogonem uderzając o wszystkie napotkane przeszkody. Zszedłem po schodach na dół zatrzymując się przy niebieskiej butli z wodą. Spojrzałem na bańki powietrza uciekające z dna do góry. Przy akompaniamencie latających liści dźwięk jaki wydawała woda mroził krew w żyłach. Nalałem sobie do plastikowego kubka odrobinę cieczy i odwróciłem się w stronę szklanych drzwi. Piorun rozświetlił pochmurny kolor dnia. Powolnym krokiem połączonym z małymi łyczkami wody szedłem w kierunku drzwi. Kolejny blask pioruna rozświetlił ciemność wieczoru. Stanąłem jak wryty. Przez tą sekundę wydawało mi się, że zobaczyłem jakąś postać w czarnej kurtce stojącą obok drzwi. Postawiłem kubek na ladzie portierni, zgasiłem wszystkie światła i przykucnąłem przy ścianie wpatrując się w obraz za szybą.

Nagle klamka zaczęła zmieniać swoją pozycję z poziomu w dół. Trwało to dosłownie trzy sekundy, ale dla mnie w tej chwili była to wieczność. Złapałem za drąg flagi Leeds leżącej przy ladzie na podłodze. Moje nadgarstki zacisnęły się w okół czarnego plastiku z całych sił.

Klamka powędrowała w górę a do środka wielkiego hallu zaczęły wlatywać jak zwariowane liście, krople deszczu. Ryk piorunu zrzucił kilka kartek z biurka rozrzucając je po wszystkich ścianach. Nagle nastała cisza. Słyszałem czyjeś kroki. Woda kapała z ubrania na podłogę, świst ortalionowej kurtki wdzierał się do moich uszu a ja w myślach zacząłem przypominać sobie Bułgarię i niedawne zamachy.

Kroki ustały. Wyjrzałem zza biurka chowając się nadal w ciemnościach. Wysoki mężczyzna rozglądał się po hallu wytrzeszczając oczy i szczerząc zęby. Nie miał ich wiele, dlatego ciężko było mi dojrzeć czy się uśmiecha czy szczerzy je w geście nienawiści. Jego oddech był cięższy niż wszystkie ciężary jakie w życiu podniosłem na wszystkich siłowniach. Zdjął kurtkę i usiadł na plastikowym krześle zrzucając ręką wszystkie notatki, długopisy i gadżety klubowe z biurka.

- Zobaczmy, co my tu mamy - zapał mężczyzna włączając szarym guzikiem komputer.

Spoglądałem na postać przerażony i skulony, zagryzając z całych sił zęby. Niestety nie panowałem nad moimi dreszczami, bo trzęsłem się niemiłosiernie. Po kilku sekundach zahaczyłem ręką o biurko i w hallu rozległ się głuchy huk uderzenia w drewno.

- ooo, widzę, że mam towarzystwo - zerwał się na równe nogi mężczyzna wyjmując z kurtki coś metalowego - Kici Kici, gdzie jesteś - szczerząc zęby zaczął krążyć po hallu zostawiając mokre ślady na podłodze.

Złapałem za drążek flagi i przycisnąłem go do piersi. Najciszej jak mogłem wstałem, oparłem się o szybę i w mileczniu czekałem na mojego oprawcę.

- Kici Kici skur...nu, wyjdź i pokaż się, nie zrobię Ci nic złego - krzyczał mężczyzna obracając w dłoni świecący metalowy przedmiot.

Kiedy przechodził obok mnie obrócony plecami wyskoczyłem zza lady i z całej siły uderzyłem napastnika drągiem flagi w tył głowy. Echo krzyku było przerażające. Mężczyzna upadł na ziemię przewracając doniczki kwiatów. Nie namyślając się długo rąbnąłem go w głowę jeszcze raz i jeszcze jeden i jeszcze i jeszcze.

Krew zaczęła spływać po policzkach spowitych głębokimi cięciami. Oczy zamknęły się jak we śnie a z dłoni mężczyzny wypadł nóż. Dźwięk metalu uderzającego o podłogę przywrócił mi zdrowe zmysły i przestałem lać w niego drągiem.

Oparłem się o ladę. Przede mną w kałuży krwi leżał z zamkniętymi oczami ktoś, kto przyszedł po mnie by zakończyć moją karierę człowieka.

Zadzwoniłem na policję. Cisza oczekiwania na stróży prawa trwała dosłownie 5 minut.

Szyby szklanych drzwi zajaśniały od świateł reflektorów przeciwmgielnych i syren policyjnych kiedy do środka wpadło trzech uzbrojonych policjantów. Po 20 sekundach leżałem na ziemi z wykręconymi do tyłu rękoma. Dłonie moje ozobiono wielkimi obrączkami połączonymi łańcuchem. Ten wieczór zapowiadał się długi ... bardzo długi.

Nie zdążyłem się schylić. Pamiętam tylko że wsiadałem do radiowozu trzymany za tył głowy.

- Masz prawo zachować milczenie, wszystko co powiesz zost ... i nastała cisza. Rozbiłem głowę o dach radiowozu.

Odnośnik do komentarza

Zimna stal dotykająca mojego policzka zbudziła mnie skuteczniej niż filiżanka kawy. Leżałem na czymś co przypominało łóżko, tyle że nie miało ani kołdry, ani poduszki, a nogi były przyspawane do podłogi. Nad głową sterty pajęczyn wyglądały jak serpentyny łańcuchów choinkowych. Cela aresztu nie różniła się zupełnie od tych które oglądałem w filmach fabularnych. Wstałem z łóżka podpierając się zimnej, brudnej ściany i złapałem prawą ręką za kratę.

- Halo ! Jest tu ktoś ? - krzyknąłem na pół przytomny jeszcze po uderzeniu w dach radiowozu.

- Czego ! ? - ochrypły głos z kąta ciemnego pokoju zadawał się być głosem policjanta który kilka godzin wcześniej odczytywał mi moje prawa.

- Pić mi się chce ! - odpowiedziałem łapiąc drugą ręką za kratę i potrząsając metalową konstrukcją w nadziei, że nie zostałem zamknięty na klucz.

Gruby policjant o rysach twarzy sierżanta Garcia z Zorro podszedł do mnie z plastikowym kubkiem wypełnionym wodą.

- Pij chłopie. Pij - chlusnął mi wodą w twarz oblewając mnie od czoła po szyję.

- Ty gnoju - krzyknąłem do grubasa szarpiąc za kraty z całych sił.

- Jutro inaczej będziesz śpiewał - zarechotał Garcia odwracając się do mnie plecami.

 

Noc spędzona w areszcie była ciężka. Przez cały czas leżałem na łóżku patrząc w sufit i rozmyślając. Tęskniłem za moją En, za Wrocławiem, ba, nawet za Leeds. Przypominałem sobie chwile spędzone na zielonej murawie, każdego papierosa, każdy oddech, każde spojrzenie, zapach, dotyk, każde ... moją En.

 

- Pobudka - na dźwięk uderzeń gumową pałką policyjną o kraty mojego " pokoju " zerwałem się na równe nogi.

- Wychodzisz - powiedział Garcia bekając przy tym ohydnie. Pęk kluczy zatrząsł się przy zamku krat. Byłem wolny.

Wychodząc z aresztu musiałem tylko podpisać w starym obdartym zeszycie na poplamionej kartce, że kaucja została wpłacona.

Była 14ta. Dziś moi podopieczni mieli spotkać się z Sanseą w Pucharze Anglii. Garcia popatrzył na mnie kręcąc kłową na boki :

- Ja Cię skądś znam koleżko - powiedział grubas wsadzając sobie palec wskazujący raz do nosa, raz do buzi.

Nie odpowiedziałem nic. Zmierzyłem policjanta wzrokiem, splunąłem na podłogę i ruszyłem ku drzwiom. Przed nimi na drewnianych popękanych krzesłach siedział Eddie i jakiś mężczyzna w czarnym garniturze. Kiedy otworzyłem drzwi obaj zerwali się na równe nogi.

- Nie było łatwo - powiedział Szkot ocierając dłonią spocone czoło.

- Jak Leeds ? - Zapytałem wciągając w piersi łyk świeżego powietrza.

- Wszystko ok. Gustavo wszystko załatwił - powiedział Eddie pokazując mi laptopa z notatką

 

Całą drogę siedziałem w milczeniu. Nie pytałem co się stało, kim był ten człowiek z nożem, dlaczego siedziałem i kto wpłacił kaucję. Mętlik w głowie ściskał bruzdy mojego mózgu tak mocno, że nie byłem w stanie wydobyć najmniejszego dźwięku. Stary poczciwy Poyet. Gdyby nie on, Fabrizzo by mnie pewnie ukarał w niesmaczny sposób.

Żyję i to się liczy.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...