Skocz do zawartości

Wielka rodzina


wenger

Wyniki są wiążące.  

88 użytkowników zagłosowało

Nie masz uprawnień do głosowania w tej ankiecie oraz wyświetlania jej wyników. Aby zagłosować w tej ankiecie, prosimy się zalogować lub zarejestrować.

Rekomendowane odpowiedzi

kurde, nie wiem co palisz, wymyslajac te historyjki, ale ja tez chce :rotfl:

Multikonto? :mrrr:

 

-------------------------------

 

W tym odcinku nie będzie żadnej fikcyjnej fabuły, tylko najprawdziwsza prawda. Otóż, w drużynie naszego kolejnego rywala grał niejaki Grzegorz Mazurkiewicz, chłopak urodzony w Opocznie, mający podwójne obywatelstwo. Reprezentacja Norwegii również ma kłopoty z obrońcami, więc działacze NZPZ zaprosili Grześka do siedziby związku i zapytali:

 

- Chcesz grać w naszej reprezentacji?

- Właściwie to mi wszystko jedno w jakiej reprezentacji zagram. Polska jest niedaleko, mam tam rodzinę po ojcu, a w Norwegii wielu przyjaciół. Moja matka z kolei jest Indianką, więc mógłbym grać nawet w Indiach, tylko tam jest za daleko i pewnie nie przystosowałbym się do ich kultury. Dziadek spod Opoczna był w armii generała Andersa i on z kolei miał żonę Włoszkę, ale u nich duża konkurencja. W rachubę wchodzi jeszcze reprezentacja U.S.A z racji potomków mojej żony, którzy nie z Indii byli, jak myślał Kolumb. A Kolumb był podobno Polakiem i w ten sposób koło się zamyka. Aha, mamy jeszcze owczarka niemieckiego i kota syjamskiego, tak, więc nic nie jest przesądzone. W sumie to może być Norwegia. Będą jakieś testy?

 

- Tak. Powiedz jak nazywa się drużyna, w której obecnie grasz?

- Wanda z kamerą!

- Idź lepiej do Smudy. To, że masz norweski paszport, nie znaczy, że jesteś Norwegiem.

 

...........

 

Mandalskameratene, 14 miejsce.

Kurs 7:2, pięknie!

Azja od razu się ożywiła.

Samuraje zastawili swoje miecze, Chińska Ośmiornica wszystkie swoje odnogi.

Jak nie wygram, będzie „Kill Bill”, czyli rzeź o poranku.

 

Długo nie mogłem zmóc słabego przeciwnika. Dopiero systematyczne przestawianie się na bardziej ofensywną grę w drugiej części meczu dało efekty.

 

3 liga – 3 kolejka

Mandalskameratene[14] – Floy[6] 1:3 (0:0)

63’ – Halvorsen 0:1

67’ – Halvorsen 0:2

73’ – Kristoffersen 0:3

87’ – Berntsen 1:3

 

Widzów: 1479

Notes: Uparcie grałem jednym napastnikiem i dopiero ustawienie tuż za nim dwóch bardzo ofensywnych, środkowych pomocników pozwoliło na zdobycze bramkowe. Przesiadka z FM 2010 jest trochę dziwna, mam wrażenie, że w „ósemce” za często powtarzają się pewne schematy.

Odnośnik do komentarza

Pewnego dnia zadzwonił do mnie jakiś kibic. Po chwili uznałem, że chyba pomylił numery.

 

- Stary, ale jazda! 40 tysięcy ludzi na każdym meczu! Cała okolica drży jak wiara ryknie! Na samych biletach zarobimy w tym sezonie 20 baniek. Rudnesa sprzedamy za 7 mln, Stlica może uda się za pięć, ale tylko do takiego kraju, gdzie lubią oglądać YouTube. Będziemy mieli 30 klocków na transfery, Liga Mistrzów będzie nasza! Kupimy ze Spartaka jakiegoś Murzyna, z Szachtiara ze dwóch rezerwowych, może jeszcze jakiś emeryt się skusi – Henry albo nawet Maakay mógłby być. Będzie pięknie!

- A utrzymacie się w lidze?

- Tjiiiii…….. – abonent czasowo niedostępny.

 

............

 

Dopiero w 5 kolejce ligowej doczekałem się prawdziwych emocji. Wcześniejsze mecze rozegrałem niejako bezpłciowo, zupełnie nie czując klimatu tej rozgrywki. Aż w końcu przyszedł moment, kiedy na nowo wstąpił we mnie duch gry i FM znowu zaczął mnie ekscytować.

 

Vard Haugesund, na wyjeździe.

Nie byliśmy faworytami.

Zapowiadała się ciężka przeprawa.

 

Po raz kolejny zacząłem bardzo ostrożnie, toteż przewaga gospodarzy w pierwszej części meczu nie była żadną niespodzianką. Na naszą bramkę sunął atak za atakiem, ale nasz golkiper spisywał się bez zarzutu, potwierdzając, że astronomiczna pensja 1,5 tysiąca euro miesięcznie jak najbardziej mu się należy. Dzielnie przetrzymaliśmy napór przeciwnika, a w samej końcówce odważnie zaatakowaliśmy, mając dwie stuprocentowe sytuacje. Niestety, Halvorsen przegrał pojedynki sam na sam z bramkarzem miejscowych.

Po zmianie stron przestawiliśmy się na bardziej ofensywną grę. Gol padł po znanym, efemowskim schemacie. Po rzucie rożnym, pod bramką rywali nastąpiła potworna kotłowanina, w której przytomnością umysłu popisał się Vonheim i wyprowadził nas na prowadzenie. Nie popełniłem wcześniejszego błędu ze spotkania z drużyną Sognal. Natychmiast na placu gry pojawił się piąty obrońca, a jeden z ofensywnych graczy powędrował do szatni. Ustawieniem 5-4-1 zupełnie zdezorientowaliśmy gospodarzy, którzy od tej pory bardzo rzadko dochodzili do sytuacji strzeleckich. Nie pomogła im nawet druga żółta kartka dla Vonheima, dzięki której grali przez cały kwadrans z przewagą jednego zawodnika. Moje 5-3-1 funkcjonowało jak należy i tylko ostatni rzut rożny i potworne zamieszanie pod naszą bramką trochę podwyższyło mi ciśnienie.

 

3 liga - 4 kolejka

Vard Haugesund[9] – Floy[3] 0:1 (0:0)

64’ – Vonheim

 

Widzów: 580

Notes: Mój ulubiony wynik! Takie mecze lubię najbardziej!

Odnośnik do komentarza

Dawno nic mi się nie śniło, więc dzisiejszej nocy miałem sen. Śniły mi się oczywiście Grand Derby, byłem w Barcelonie!

 

Chwilę postałem w tunelu prowadzącym na murawę, udając ochroniarza. Widziałem uśmiechniętych, wyluzowanych piłkarzy Realu, którzy podchodzili do zawodników Barcelony, witali się z nimi, całowali, poklepywali po plecach. Otworzyłem oczy ze zdumienia. Czy tak wyglądają wojownicy przed bitwą? W ich oczach powinna być śmierć, ich kamienna, skoncentrowana twarz powinna zdradzać gotowość do walki i ogromną chęć zwycięstwa. Nic takiego nie miało miejsca. Grzeczni chłopcy z Madrytu uprzejmości przenieśli również na boisko. Pierwszy faul w środkowej strefie boiska zanotowałem dopiero w 50 minucie. Ach, gdyby tam był Gatuso, to Iniesta i Xavi fruwaliby w powietrzu, zostaliby nabici na boczne chorągiewki. Czuliby oddech swojego vis a vis na każdym centymetrze boiska.

 

Sen pozwolił mi wcielić się na chwilę w zawodnika Barcelony. Powiem wam, dawałem radę! Nikt mnie nie atakował, przyjmowałem sobie piłkę w środku pola i podawałem do napastników, którzy z łatwością wbiegali za plecy zbyt wysoko ustawionych obrońców Realu. Sama przyjemność! „Gramy z nimi w dziada”, ktoś krzyknął i się dostosowałem. Duży był ten dziadek, na całym boisku 11x11, ale fajnie to wyglądało. Mogliśmy się umówić z nimi, że po 15 podaniach będą chodzić na czworakach i szczekać, ale byłoby to dla nich zbyt duże upokorzenie. I tak mieli go aż nadto.

 

Potem przewróciłem się na drugi bok, podniosłem powiekę i zobaczyłem na sobie białą koszulkę Realu. Ciężko mi było grać, gdyż cały czas jakiś głos (chyba mojej mamy?) mnie instruował. "Synu, jesteś grzecznym chłopcem, nie możesz kopać przeciwników, nie możesz ostro ich atakować, bo ich będzie bolało." No to się tylko przyglądałem jak Barcelona gra z nami w dziada. Pamiętam jeszcze Renatę jak macha rękami, a ja się pytam Mourinho, czy go kopnąć w dupę. Już się nawet zamachnąłem, ale w tym momencie sen prysnął.

 

Mourinho. Taktyka. Porażka.

Zbyt wysoko ustawiona, źle zorganizowana obrona + brak agresywnego pressingu w środku pola = samobójstwo.

Każdy mecz można przegrać, to tylko sport, ale nie w taki sposób. Mecz wyglądał tak, jakby w FM’ie spotkała się wielka drużyna z czwartoligowcem w Pucharze Hiszpanii. Tak to wyglądało.

 

............

 

Szarość ligowa? Wcale nie. Tutaj też zapowiadają się wielkie derby. Z tabeli wychodzi, że o awans będziemy się bić z sąsiadem zza miedzy, drużyną z tego samego miasta, z wielkim Startem Kristiansand. My jesteśmy przy nich malutcy, bardzo malutcy, ale derby to derby i będzie się wiele działo. Wpierw jednak rozegraliśmy mecz w ramach pierwszej rundy pucharu Norwegii.

 

Puchar Norwegii – 1 runda

Floy[3L] – Kjelsas[2L] 5:2 (2:1)

2’ – Espeland 1:0

17’ – Sundsbo 2:0

25’ – Elingsten 2:1

67’ – Haland 2:2 samob.

73’ – Halvorsen 3:2

80’ – Hernanes 4:2 samob.

85’ – Halvorsen 5:2

 

Widzów: 218

Notes: Dałem pograć kilku rezerwowym, którzy odpłacili się bardzo dobrą grą. Jednak w końcówce musiałem wpuścić Halvorsena, ponieważ wynik wciąż był niepewny.

Odnośnik do komentarza

Pamiętam jeszcze Renatę jak macha rękami, a ja się pytam Mourinho, czy go kopnąć w dupę. Już się nawet zamachnąłem, ale w tym momencie sen prysnął.

A więc Ty też tak masz! Jak we śnie już się ma coś fajowego wydarzyć, to się budzę :D

No, bez kitu, ja tez tak, mam a czasem to aż jestem wkurzony jak sie budze... :P

Odnośnik do komentarza

Przed snem zablokujcie sobie niektóre wyskakujące okienka :P

 

 

Policja nie pozwoliła, aby Grand Derby Kristiansandu odbyły się podczas weekendu. Mecz przesunięto na wtorek, co bardzo mnie ucieszyło, gdyż moi zawodnicy mieli trochę więcej czasu na odpoczynek. Co innego kibice. Gdyby mecz przesunięto jeszcze o kilka dni, kto wie, czy ostałby się chociaż jeden zdrowy fan mojej drużyny. We czwartek nasi szalikowcy dostali propozycję ustawki od osławionej ekipy Startu. Cóż mieli robić? Honor nie pozwalał na odmowę. Bez przygotowania pojechali na leśną ścieżkę, gdzie łomot był nieunikniony.

 

Piątek.

Ustawka na leśnej ścieżce. 8 na 8 (powyżej 18 lat). Czas zawodów 30 sekund. Wynik: wygrana Startu.

Pomimo kilku złamań i rozbitych głów, warto było zmierzyć się z lokalną bojówką. Notowania naszych „hooligans” wyraźnie wzrosły, a sami przeciwnicy docenili odwagę i podziękowali za przybycie.

 

- Szacun.

- Szacun.

- Spoko.

- Nara.

 

Naszym kibolom spodobało się mordobicie i wykorzystując braki w ekipie odwiecznego wroga (pojechali na ustawkę z Ruchem Chorzów), postanowili odgryźć się w samej jaskini lwa.

 

Sobota.

Klubowa knajpa Startu. Najazd kibiców Floy.

To była szybka akcja. Nasi wpadli jak pioruny i wszystkich, co siedzieli przy stolikach poczęstowali dwoma, szybkimi strzałami, a potem błyskawicznie rozpierzchli się pomiędzy blokami. Wieść obiegła miasto. Byli bohaterami, ale tylko jednego dnia. Nazajutrz prawdziwe bojówki Startu wróciły z wyjazdu.

 

Niedziela.

Osiedle na naszym terenie. Najazd kibiców Startu. 5 samochodów, w każdym pięciu ziomów z kijem bejsbolowym. Prali wszystkich, kogo spotkali. Wszystko wróciło do normy.

 

Poniedziałek.

Internet. Kibice zwaśnionych ekip sieją napinkę. Bohaterowie ustawek mają poważanie nie tylko w sieci, ale również przy klatce schodowej swojego bloku, a nawet w Realu, gdzie nocą układają towar. Aby nie wyjść z wprawy, od czasu do czasu sprzedają liścia jakiemuś ogryzkowi z nocnej zmiany.

 

Wtorek.

Zakaz picia od rana. Przygotowanie oprawy. Na rozgrzewkę niewinne starcia z psami.

Dwie godziny do meczu. Wjazd na stadion razem z bramą, do której wgnieciono kilku wystraszonych pracowników ochrony.

 

 

Grand Derby – prezentacja

 

Start Kristiansand – 1 miejsce, 12 punktów.            Floy Kristiansand – 3 miejsce, 10 punktów.

Wartość:  12 milionów.                                 Wartość:  300 tysięcy

Spadkowicz, prognoza mediów – 2 miejsce.               Prognoza mediów – 7 miejsce

Stadion: 14300                                         Stadion - 3375

Dobra baza treningowa.                                 Dość podstawowa baza treningowa.

Dobre obiekty młodzieżowe.                             Mizerne obiekty młodzieżowe. 

Trener: siedzi na bombie zegarowej,                    Trener: nienawidzi przegrywać, dla dobra zawodników, lepiej,                                                                                                                                                                                                                                                                                                
jeśli nie awansuje, to wylatuje.                       aby wygrywali. 

Odnośnik do komentarza

W przeddzień meczu kontuzji doznał nasz niezawodny dotąd bramkarz, Myrum. Przyczyna była dość zagadkowa. Na przejściu dla pieszych jakiś motocyklista przejechał mu po lewej kostce. Przed wielkimi derbami nic nie działo się przypadkiem.

 

Na godzinę przed meczem nasz malutki stadion był praktycznie pełny. Takiego najazdu kibiców nie pamiętał nawet siwy dziadek, sprzedający przed bramą główną prażone orzeszki i łuskany słonecznik. Nie obyło się bez niewinnych starć przedmeczowych. Przerażeni porządkowi nie wiedzieli, co się dzieje i nie zareagowali, gdy grupka przyjezdnych zaatakowała kilku typów od nas, którzy niefrasobliwie spacerowali w pobliżu ich sektora. Na szczęście były to tylko napinające się szczeniaki, które ujrzawszy psy na koniach ubrane w żółwie, szybko zawinęły się na swoje sektory.

Oczekiwanie na pierwszy gwizdek trzeba było wypełnić wzajemnymi uprzejmościami. Gdy ambitny repertuar przyśpiewek już się wyczerpał, a przebywający gościnnie ziomale z innych rejonów Norwegii zaczęli się nudzić, w stronę sektora gospodarzy spadły celnie wystrzelone race. Nasi byli na to przygotowani i niczym Spartanie w filmie „300”, skryli się za drewnianymi tarczami. Wykorzystując słabą przejrzystość powietrza, jeden z naszych, Zenek Dopalacz, zdecydował się na desperacki odwet. Szybko przeskoczył ogrodzenie, pobiegł w stronę sektora gości i jedyną ręką jaką posiadał (drugą odrąbała mu paczka Wikingów z Sosnowca podczas ustawki z użyciem podręcznego sprzętu) ściągnął z ogrodzenia znienawidzoną flagę Startu. W biegu podpalił ją zapalniczką i zaczął robić okrążenia wokół stadionu. Nikt go nie śmiał gonić, był przecież mistrzem województwa w biegu dla niepełnosprawnych na 400 metrów. Żarty się skończyły dopiero wtedy, gdy na murawie pojawił się sędzia techniczny i wyciągnął z kieszeni czerwoną kartkę. Zenek, w asyście psów przebranych za normalnych ludzi, musiał opuścić nasz stadion, korzystając z uprzejmości nieprzyzwoicie wyjącej z zachwytu, niebieskiej suki.

 

Przed wyjściem do tunelu, prowadzącym na murawę, przestrzegłem swoich zawodników:

- Żeby któremuś kurwa nie przyszło do głowy przywitać się z przeciwnikiem. Macie ich kopać po łydkach już tunelu!

 

Start, nasz największy wróg.

Ich bilans same zwycięstwa…. 18:1 w bramkach.

To nie jest zwykły mecz.

To jest wojna!!!

 

Taaa… Większość mojej kadry stanowili gracze z zewnątrz, którzy nie czuli atmosfery derbów. Ten mecz ich przerósł pod każdym względem. Przez 15 minut nie wiedzieli, co się dzieje. Grali nerwowo i chaotycznie, piłkę wybijali na oślep, byle dalej od własnej bramki. Gdy byliśmy przy piłce, nie było ani jednego zawodnika, który próbowałby zawiązać ofensywną akcję. Praktycznie nie podchodziliśmy pod pole karne przeciwnika. Co innego rywale. Grali spokojnie, dokładnie rozgrywali atak pozycyjny, byli pewni swojej wyższości. Ale bramki nie padały, wszystkie strzały mijały cel i w konsekwencji na przerwę schodziliśmy bez strat bramkowych.

Zagrałem va bank. Na drugą część meczu wyszliśmy z bardziej ofensywnym nastawieniem i trzema nowymi piłkarzami. Pudło! Goście nie zmienili swojego stylu gry i zostali za to nagrodzeni. Worek z bramkami otworzył w 50 minucie Vikstal, który tak się cieszył, że… pomylił sektory i zaczął manifestować swoją radość przed osłupiałymi i zdumionymi kibicami Floy. Za chwilę na strzelca posypał się grad butelek po coca coli, cztery scyzoryki i dwie zużyte prezerwatywy. Vikstal, po strzeleniu drugiego gola, wolał pozostać na boisku.

 

3 liga – 5 kolejka

Floy[3] – Start[1] 0:3 (0:0)

50’ – Vikstal

65’ – Vikstal

90’ – Ferstadroll

 

Widzów: 3054 (!)

Notes: Jedyną korzyścią były wpływy do klubowej kasy, oszacowane przez księgowego na około 20 tysięcy euro.

Odnośnik do komentarza

Ach, musiałem jakoś odreagować sromotną porażkę i poszedłem do kina. Ciekawy film grali pt. „Scenomania”. Akcja działa się w powiecie forumowskim. Władza trzymana w rękach najmądrzejszych, waśnie z sąsiednimi gminami, gierki polityczne i wyskoki młodych gniewnych, którzy chcieli zaistnieć. Ot, samo życie! A ja lubię, jak jest o życiu, a szczególnie kiedy zbliżają się Złote Krakersy i niektórzy chcą się przebić przed szereg, myśląc, że są wielcy. W jednej z gmin działał młody, ambitny aparatczyk. Na krwawicy wójta wychowany, w nieskazitelnie skrojonym garniturku, wylizanej fryzurze i z głową pełną pomysłów. Rozpierała go ambicja, przerost ambicji. Chciał wynieść się na wyżyny wszelkimi sposobami, nie zawsze trafionymi. Pisał broszurki, przewodniki, poprawne politycznie felietony. Za mało na popularność, za mało na wybicie się z redakcyjnej szarości! Zaczął pisać paszkwile, kontrowersyjne felietony i zyskał chwilową popularność. Chełpił się własnym ego. „Ale przywaliłem!” - piała jego dusza z zachwytu. Ale to mu nie wystarczało. Po chwilowej popularności, kiedy duma rozpierała naszego bohatera, narcyzm przerastał rozsądek, nastąpiła znowu cisza, która dla konkwistadora była czymś nie do zniesienia. Popularność na swoim podwórku nie dawała satysfakcji, on chciał więcej, przecież był kimś. Mam być wielki, jestem wielki – pomyślał – muszę coś uczynić, aby znowu o mnie mówiono. Coś spektakularnego. Pewnego dnia wszedł więc do urzędu sąsiedniej gminy i oznajmił zdumionym urzędnikom:

 

- Po co wam ta gmina? Przecież nasza jest najlepsza. Jestem zameldowany w waszej miejscowości, płacę podatki, pomagałem w powodzi, chcę decydować o losach tego regionu. Żądam referendum na temat sensu istnienia wójta i całego tego biurokratycznego bałaganu. Jest demokracja, żądam demokracji. Mam tutaj listę spraw, które trzeba poddać pod publiczną dyskusję:

 

1. Żeby lokalna prasa nie krytykowała żadnej z gmin, szczególnie naszej.

2. Zlikwidować lokalne wybory i plebiscyty. Po co wam to? My w swojej gminie wszystko zorganizujemy. Jesteśmy najlepsi, nikt inny lepiej tego nie przeprowadzi.

3. Najlepiej, abyście się rozwiązali sami. Wójta tutaj nie potrzeba, mieszkańcy mogą zostać, abym ja, wielki orator, miał do kogo wygłaszać swoje przemyślenia. Dajcie mi władzę, sam zaprowadzę tutaj ład i porządek.

 

Przyszedł woźny i wyprosił „Wyżej Srającego Niż Można Natręta”, ale nasz bohater dopiął swego. Znowu był popularny. I o to przecież chodzi w tej całej polityce. Nieważne jak, nieważne gdzie, byleby zaistnieć! Na dodatek wójt, stary wyga polityczny, rzeczywiście zorganizował referendum. Miał pewnie ku temu swoje polityczne korzyści. Jakie? Tego dowiem się, kiedy obejrzę w kinie kontynuację serii, czyli „Scenomanię II”.

 

A na koniec tego filmu były rozdawane różne Krakesy.

 

„Grand REVe Krakers” – dla najbardziej lubianego przez siebie samego, w mniemaniu swym wielkiego szefa propagandy.

„ZONEoneoneone Krakers” – dla redaktora nowicjusza, za to, że przyjął wyzwanie.

„CENTRA Akumulator-Krakers" – dla tych, co są zawsze pod napięciem. Samochód jedzie normalnie, ale nigdy nie wiadomo skąd przyjdzie zagrożenie.

POLSKA SCENA Krakers (tutaj było kilka kategorii) – Dla Najlepszego Maryniarza, Dla Najlepszego Livescorowca, Dla Najlepszego Fristajlowego, Dla Najlepszego Fachowca od Porad Sprzętowych, Dla Najlepszego Znawcy Bundesligi itd. itd.

 

..............

 

Przed kolejnym meczem zadzwonił Qcz i oznajmił bez ogródek:

- Wenger, niczym się nie przejmuj. Przeciwnicy są urobieni, bylebyś tylko nie przeszkadzał swoim zawodnikom i nie spieprzył coś w taktyce, a będzie dobrze.

 

Czekał nas bardzo ciężki mecz wyjazdowy, ale wszystko potoczyło się nadzwyczaj łatwo. Przeciwnicy wyglądali na bardzo zmęczonych i nie mieli ochoty do gry. Było coś na rzeczy. Po wyjściu z szatni zauważyłem przemykający tylną bramą zastęp chińskich cipek.

 

3 liga – 6 kolejka

Bryne[3] – Floy[4] 0:3 (0:2)

2’ – Bentsen

21’ – Halvorsen

83’ – Espeland

 

Widzów: 1935

Notes: Dlaczego tak łatwo? Tego nie wiem, oby tak do końca.

Odnośnik do komentarza

Dziękować :D

 

Łaziii, to my przez tyle lat walczyliśmy o demokrację, a ty nawet nie wiesz, że mamy referendum? Marsz do urny!

---------------------------

 

Apokalipsa

Szedłem wśród ruin, zgliszcza dogorywały, wydobywając resztki gryzącego dymu, ostatnie tchnienie. Potem nie będzie już nic, wszystko zrównane z ziemią, wszystko przepadnie…

 

Nagle ktoś chwycił mnie za ramię i energicznym ruchem pociągnął w dół. Próbowałem się bronić, zaskoczony, ale człowiek w zgniłozielonym hełmie, z kuszą gotową do strzału jednym ruchem nakazał milczenie.

 

- Ciii… Nadlatują. Tyś chyba zwariował, człowieku. Nie boisz się latających pucków? Wyczuwają obcego na kilka kilometrów, a potem żrą go na surowo.

 

Poznałem! Wujek Przecinak. Należał do tych, którzy przetrwali, do nielicznych, którzy przeciwstawili się najeźdźcy.

 

- Wujek!?! Wy wszyscy żyjecie, gdzie się ukrywacie???

- Żyjemy, bo zawsze trzymaliśmy się razem. MOWA nigdy nie zginie, MOWA nigdy nie zdradzi. Popatrz – skinął na przemykającą pomiędzy betonowymi kikutami skuloną postać - Brachu zaraz zrobi przedstawienie.

 

Pucki nadleciały ze Wschodu, świdrującymi, przekrwionymi oczami penetrowały teren, szukając wroga. Brachu podszedł bardzo blisko. Zakamuflowany, udając cegłówkę, przymierzył z procy i trafił pucka prosto w oko. Nietoperz zaskrzeczał przenikliwie i spłoszony odleciał w siną dal. Jego klony natychmiast zareagowały, zrywając się do ataku. Brachu wyciągnął miotacz ognia i bezlitośnie zionął w ich stronę. Piekło! Apetyczny zapach pieczonego mięsa uniósł się w powietrze.

 

- Chodź, mamy kolację – skinął na mnie Wujek i gwiżdżąc na palcach, odwołał akcję.

- Gdzie wy żyjecie, to niesłychane!

- W piwnicach, pod tonami gruzu mamy swoją bazę. Prowadzimy wojnę podjazdową. Zasadzamy się na pucków, podkładamy im miny w dowlandzie, gwałcimy ich kobiety. Jednym słowem, partyzantka.

- Czy tak będzie zawsze, nie ma ratunku?

- My mamy to gdzieś, co się z tym światem stanie. Nam do wzajemnej adoracji wystarczy kawałek piwnicy. A gnębimy ich atakami tylko dlatego, aby nie myśleli, że nas nie ma. Muszą się z nami liczyć.

 

……………….

 

W następnej kolejce było dokładnie odwrotnie. Miało być łatwo, tymczasem męczyliśmy się niemiłosiernie. Taktyka przeciwnika 4-2-3-1 z pięcioma środkowymi pomocnikami sprawiała nam mnóstwo kłopotów i długo nie mogliśmy wypracować sobie klarownej sytuacji. W przerwie poszedłem po rozum do głowy i przestawiłem się na 4-3-3. W polu karnym przeciwnika od razu zrobiło się niebezpiecznie. Złota bramka padła w 62 minucie, a szczęśliwym autorem trafienia był wprowadzony w II części meczu Espeland.

 

3 liga – 7 kolejka

Floy[3] – IF Floya[9] 1:0 (0:0)

62’ - Espeland

 

Widzów: 304

Notes: Ciężko, ale zwycięsko.

Odnośnik do komentarza

Wziąłem jednodniowy urlop, aby zobaczyć, co się dzieje w bazie. Najpierw, we wszystkich możliwych Krakersach, porozwieszałem kilka swoich plakatów. Potem dałem załodze kiełbasę wyborczą, aby mieli czym przegryzać bimber, który podarował mi Profesor.

 

- Masz, mnie już w tym roku nie będzie potrzebny.

- Jak to??? A czerwony dywan, tłumy fotoreporterów, kolejne Krakersy do kolekcji?

- Mnie to zwisa i powiewa. Nawet, gdyby mnie zaprosili jako gościa honorowego, to nie przyjdę, mam swój honor.

 

Machnąłem ręką, z komunistami nie sposób się dogadać. Na korytarzu spotkałem Fenomena.

 

- Wenger, mamy nowych kierowników – zagadnął mnie i szepnął coś do ucha.

- Ten Dudek? Czekaj, biegnę po autograf!

- Nie, nie ten. Mamy jeszcze kogoś – i znowu szepnął mi do ucha.

- Nie!!! Naprawdę? Ten od „Nogi barana”? Nie, czekaj… wiem, od „Koziej dupy?”

- Wenger, to była owca.

- Ach, może spotkam go przy automacie z kawą? Tylko co ja mu powiem? Od razu poprosić o autograf, czy coś zagaić? Może o pogodzie albo jak się czuje to kalekie zwierzę, które tutaj kiedyś zostawił? Oooo, idzie! Ja go! Myślałem, że jest większy, że czoło będzie miał wyższe. Przecież mądrzy ludzie mają wysokie czoła i mało włosów na głowie. A on jest normalny. Tak po prostu, jak człowiek.

- Wenger, ciebie chyba pojebało.

- Racja, idę zażyć bromu.

 

...............

 

Kolejny mecz i kolejne zwycięstwo. Słabymi zawodnikami ogrywam słabe zespoły. Przestaje mnie to bawić. I tak awansu nie będzie, gdyż nasz lokalny rywal połyka przeciwników, niczym Borussia Dortmund w Bundeslidze.

 

3 liga – 8 kolejka

Noest-Sotra[10] – Floy[3] 1:2 (0:0)

47’ – Halvorsen 0:1

84’ – Espeland 0:2

87' - Daley 1:2

 

Widzów: 894

Notes: Wejście drugiego napastnika, jokera Espelanda, załatwiło sprawę.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...