Skocz do zawartości

Kącik depresyjny


Icon

Rekomendowane odpowiedzi

I ch**, może będę/jestem stulejarzem, ale teraz to naprawdę mam to w dupie i chciałem po prostu, gdzieś o tym napisać.

 

Grudzień, czas adwentu, dla mnie to jednak prawdziwa droga krzyżowa, tak nie pomyliły mi się święta. Wstyd mi, że jako katolik nie czekam z radością na świętowanie narodzin Jezusa, czekam tylko ze strachem, boję się świąt. I mam tak od jakiegoś czasu, ale od tamtego roku bardziej, o wiele.

Zacznę od tego, co się stało rok temu. Byłem normalnym jak każdy studentem, II roku, jeździłem do domu prawie co tydzień by odwiedzać rodziców, którzy byli w separacji, ale... gryźli się jak pies z kotem, mieszkali razem. Jeździłem tam, bo wiedziałem, że ze mną mogą tylko pogadać, pocieszyć się (siostra się wyprowadziła 2 lata wcześniej zatrzaskując za sobą drzwi), no i jeździłem. Zdołałem sobie wyrobić silną psychikę słuchając ciągle kłótni i wszystko tak, że czułem, że to przeze mnie, bo ja nie potrafiłem wybrać ojca lub matki, chciałem spędzać czas z NIMI. Były mikołajki, kupiłem im skromne prezenty, tata dostał ode mnie książkę wędkarską, bo lubi i łowi ryby. Po tygodniu jak wróciłem oddał mi ją, mówiąc, że matka mu robi jazdy, bo przyjął ode mnie prezent naciąga mnie i, że trace kasę na kogoś takiego jak on. Nie przyjąłem jej, odłożyłem gdzieś w kąt w "swoim" pokoju, w który mieszkał tata. Kłótnie nie miały końca coraz bardziej byłem w nie wciągany, coraz bliżej świąt, coraz częściej stawało przede mną widmo wyboru - z kim spędzę święta, bo wiadomo, że nie razem. To mnie przerosło do tego stopnia, że 17 grudnia dostałem ataku...bólu. Plecy, brzuch, głowa, gorączki, wymioty - no, wszystko. Do 22 grudnia leżałem w łóżku, opiekowali się mną, byłem nawet... zadowolony, chociaż cholernie bolało. 22 grudnia trafiłem do szpital, bo "nie wiadomo co". Tam myśleli, że to atak trzustki, ale dziś, mądrzejszy o rok wiem, że to był zwykły atak kamicy dróg żółciowych, mam ją teraz co jakiś czas, ale zanim zacznie się "atak" potrafię się przygotować, położyć obok siebie tabletki, położyć się i potem czekać na "cios", przechodzi po 30 min i jest wsio ok. Nic z tym się nie zrobi, bo kamica jest nieoperacyjna. Ale ja nie o tym - ja się nie boję BÓLU. Emocje, psychika wpływa na nasz organizm, to jak się czujemy, tego mnie nauczyli w szpitalu, jakbym był przybity to pewnie dawno bym nie żył, bo sam szpitalny psycholog mi potem mówił, że nie dawali mi większych szans. Nie ważne to, znowu zszedłem na nudny temat zdrowia. Chodzi o rodziców. Święta spędziłem w szpitalu. I było to chyba jedne z lepszych świąt ostatnich lat, bo BYLIŚMY RAZEM!! Nawet siostra przyjechała na trochę. Na Sylwestra jeszcze przed 24 obróciłem się do ściany, łzy mi spływały strumykiem, byłem sam, w oddali było słychać dźwięk fajerwerków... Ze szpitala wyszedłem w połowie lutego, ale już wtedy było znowu źle między rodzicami, moja sytuacja, choroba ich zbliżyła, ale tylko na jakiś czas, potem znbowu wrócili do kłótni, kryli się z tym, tylko dlatego, żebym ja nie cierpiał, ale ja to widziałem. Bali się też odpowiedzialności, w końcu to przez nich trafiłem do szpitala, przez nich przestałem być normalny, przez nich uaktywniła się u mnie po 20 latach "śpiąca w genach" choroba. Wytrzymaliśmy do drugich świąt, ja wyszedłem po raz 2 ze szpitala akurat na święta. Spędziliśmy je w czworo, w domu. Siostra nawet nocowała z nami... BYło ekstra. Żadna choroba nie potrafiłą mnie wtedy zasmucić. W maju wróciło wszystko do normy, ja znowu trafiłem do szpitala i nie wytrzymałem, pokłóciłem się z rodzicami, ojciec okazało się, że mnie cały czas okłamywał, szatnażował siostrą z ubezpieczeniem, a matka nazwała mnie nie swoim synem i ciężarem "wiesz ile koztujesz Twoje utrzymanie?" - nigdy tego nie zpaomnę. Od tamtej pory nie mam z nimi kontaktu. Raz mnie odwiedzili w wakacje w szpitalu (oddzielnie), ale nie chciałem z nimi mieć nic wspólnego. Wstałem na nogi 16 września wyszedłem ze szpitala, jakoś daje rade. Jednak zbliżają się święta, a ja znowu mam koszmary, śnią mi się oni, ten wybór, święta...

Najchętniej bym w ogóle wymazał ten okres świąteczny z kalendarza. Boję się, że znowu nie wytrzymam. Dostałem zaproszenie od rodziców dziewczyny, którzy fakt, mocno mnie wspierają i znają sytuację, ale... Mieszkałem z nimi przez wakacje (no z 20 dni, reszta to szpital), głupio mi tak, w końcu nie jesteśmy małzeństwem, nie chcę być dla nikogo kłopotem. Najchętniej spędził bym święta sam, w swojej stancji, ale nikt się pewnie na to nie zgodzi. Nic już nie będzie takie jak kiedyś.

 

Nie dawno mówiłem, że już się niczego nie potrafię bać. Nie, kłamałem. Ja boję się wszystkich świąt k***a mać.

Odnośnik do komentarza
  • 4 tygodnie później...

Czas na jakąś tam refleksję nad minionym już rokiem. Wprawdzie piszę tutaj, bo jest to "mój" kącik, wszak pewnie jako jeden z nie licznych tutaj miałem depresję stwierdzoną "na papierze". To było jednak dawno, dziś przychodzi czas rozrachunku, przemyślenia i... jestem szczęśliwy. Tak, właśnie.

 

Zacznę od kilku kwestii, które zmieniły moje życie, było kilka osób, które mi pomogły, ale dzisiaj wiem, że największą pomocą dla siebie... byłem ja sam. Wiem, że to brzmi egoistycznie, ale co z tego. Zasługuję na to.

 

Pojmowanie życia. Nigdy nie zapomnę słów, gdy zapytałem czy już wiadomo co mi jest "nie mówcie mi co to jest, tylko czy da się to wyleczyć". Odpowiedź pewnie wszyscy znają. Ja też, i co z tego? Zmieniłem sposób patrzenia, nie boję się o każde przeziębienie, które może się okazać śmiertelne. Nie, zahartowałem się przez ten rok, tak psychicznie. Walka w środku jest o wiele ważniejsza niż ta na zewnątrz, dobra psychika daje mi siłę fizyczną. Zresztą co z tego, że jutro, za tydzień, miesiąc rok mogę zachorować tak, że znowu szpital albo nawet spotka mnie epitafium skoro to samo może zdarzyć się każdemu? Cegła na głowę, wypadek... Po prostu... trzeba cieszyć się z tego co się ma.

Dziwny jest ten świat przyjrzyj się człowieku

Ty w nim jesteś wart a na fart nie oczekuj

Nigdy nie jest tak by gorzej być mogło

Po to upadam by wstać ziom boy

Rodzice? Tak, nie mam ich. Ale przeżyłem święta bez nich. I było dobrze, byłem na święta u rodziców narzeczonej i co? Oni są teraz, a właściwie będą moją rodziną. Było świetnie. A co do moich rodziców... nie wiem co było gorsze, kartka z opłatkiem wysłana do mnie przez ojca czy kompletny zlew ze strony matki? Nie wiem, nie interesuje mnie to. Jestem niezależny, nie jestem już niczym obciążeniem, nikt mi nie zarzuci już, że wiele kosztuje moje utrzymanie, bo sam wiem ile i na ile mogę sobie pozwolić.

Stałem się też bardzo samodzielny, wiele spraw "dorosłych" nie jest mi już obcych, sam potrafiłem sobie załatwić sprawę w ZUS-ie czy odszkodowanie z ubezpieczalni (chociaż tutaj cały czas walczymy), czuję się mocniejszy. W pewnym sensie mogę im za to podziękować.

 

Co z tego, że byłem przez prawie cały ten rok na diecie? Wreszcie doceniłem wartość smaku, jedzenia. Kilka tygodni nie jadłem nic, bo tylko kroplówki, marzenia i sny o jedzeniu nie były mi obce. A dziś? Odzwyczaiłem się od fast foodów, chipsów, gazowanych napojów i innych takich, mimo, że mogę (oczywiście bez przesady z ilością) je jeść to... nie sięgam. Ewentualnie sporadycznie. Da się, uwierzcie.

 

Rok bez alkoholu? Jasne, co za problem. Przecież to nie jest niezbędny tlen. Tym samym, ostatnio próbowany przeze mnie w mniejszych ilościach smakuje jeszcze lepiej. Aczkolwiek chyba moje lekarstwa mnie uodporniły, bo piłem i piłem... i nic;)

 

Co z tego, że po pierwszej hospitalizacji spadłem 20kg, z 81kg wagi do 59? Dało mi to motywację, dało mi to chęć do powrotu. Dziś ćwiczę, ważę 70kg, jestem silniejszy i chociaż cały cza mi brakuje swojego ciała jeszcze trochę - to jest dobrze, mogę biegać, ćwiczyć! Korzystam ze swojej sterydoterapii, pomaga mi to we wzroście masy. Oczywiście muszę być ostrożny, bo zbyt wielkie przeciążenie może być tragiczne w skutkach, ale... Nawet nie wiecie jakie to wspaniałe uczucie, móc biegać! Ktoś kto rok tego nie robił dopiero to docenia.

Pięć miesięcy w szpitalu? Co z tego, przecież 7 byłem w domu. I tak dalej.

Ludzie, pięć miesięcy byłem przykuty do łóżka, musieli mnie do kibla k***a prowadzać, a dziś? W Sylwestra, gdy wybiła północ i składałem sobie z narzeczoną życzenia na ratuszu podniosłem ją na ręce i kręciłem się jak głupi w kółko. I wiecie co? Spojrzałem potem w lustro i z pełną dozą egoizmu i skurwysyństwa powiedziałem do siebie - "Jesteś k***a wielki".

Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

Nie czytałem tego, ale mam nadzieję że to życiowy wygryw, a nie przegryw.

 

I tak jak w temacie służbowym, przepraszam za totalnie bezpodstawne nazwanie nikogo konkretnego przeze mnie stulejarzem. Kajam się i proszę o niebanowanie.

Odnośnik do komentarza
  • 1 miesiąc później...

Może trochę już zanudzam, ale, może niektórym to da jakiegoś powera do życia... :)

 

Dziś historyczny dzień w moim życiu. Wziąłem udział w konkursie kibiców Pogoni - Złoty Gryf i... wygrałem główną nagrodę, czyli kurs na prawo jazdy kategorii B. Kapitalny prezent dla mnie, bo cały czas chciałem iść na prawko, ale bałem się, że kasy braknie. Dodatkowo zwycięzcy (bo nagród było kilka) mogli zagrać dziś, po odebraniu nagród mecz/sparing z ekipą v-ki. Myślałem długo, czy się zdecydować. Śledziona niby się schowała, ale pewności nie ma nigdy. Zwolnienie z w-fu dostałem, bo sale są zakurzone, a wysiłek + kurz = pewne zapalenie płuc, tak usłyszałem od lekarza. Ostatni mecz grałem 1 grudnia 2009 roku, w ramach ligi futsalu. Potem nawet rozgrzewki nie przeżyłem, ale od listopada zacząłem dbać o swoje ciało, ćwiczę, rozciągam się, robię brzuszki, pompki i takie tam. Pozwala mi to normalnie funkcjonować - bez bólu po dniu spędzonym na uczelni czy wyjściu na zakupy. Owszem, czasem jest i jest ciężko, ale wystarczą zaciśnięte zęby i życie marzeniem. Tym marzeniem był dzisiejszy mecz. Zdecydowałem się zagrać. Uczucie biegania, kopania, walki - to jest coś cudownego, coś czego 'normalni' ludzie nie są w stanie ocenić. Pierwszą połowę grałem z przerwami, często łapałem zadyszkę, mięśnie zaczynały boleć. W drugiej połowie zszedłem jednak tylko raz z boiska, na 8 min przed końcem meczu. A graliśmy łącznie 1,5h. Boisko to hala ze sztuczną nawierzchnią, graliśmy po 4, jednego mieliśmy na zmianę. Byłem w niebie. Nie grałem wprawdzie tak, jak przed chorobą, plątały mi się nogi, strzały nie były już takie mocne, celne, ale 4 gole zdobyłem, bardziej jednak się cieszyłem z wielu asyst:) Nie efekty gry były ważne, ale samo to, że grałem, że się nie poddałem, nie zszedłem zaraz z boiska, wytrwałem.

Po meczu zaczęły się problemy, skurcze, bóle. Dotarłem do domu, śledziona wytrzymała, ledwo żyję, zdycham, ze zmęczenia, jutro pewnie cały dzień przeleżę w łóżku z zakwasami, ale mam to w dupie. GRAŁEM.

Relacja zapewne będzie niedługo na stronie pogon.v.pl z całej tej otoczki i grania:)

 

Koledzy, pamiętajcie, że impossible is nothing, zawsze.

Odnośnik do komentarza
  • 1 miesiąc później...

Muzyka do dzisiejszego postu:

http://www.youtube.com/watch?v=TUHFfR8hWcA

 

Niby wszystko jest dobrze, wygrywam przecież z chorobą i to nawet kilkoma bramkami. Grałem już dwa razy w piłkę, byłem na meczu wyjazdowym, co jakiś czas biegam, ćwiczę w domu, studiuję, jem normalnie, czasem imprezuje, piję alkohol, ale... przychodzą takie dni jak teraz. Wspomnienia wracają, te wszystkie stracone dni. Zbliżają się święta. Czas zapiernicza, dokładnie rok temu wyprowadziłem się na stałe z domu rodzinnego. Akurat po świętach spakowałem wszystkie swoje rzeczy i już nigdy tam nie wróciłem. Mija właśnie rok, odkąd nie widziałem się z rodzicami. Staram się nie żyć przeszłością, bo wspominanie tamtych dni na pewno nie jest ani łatwe, ani potrzebne, ale w dni takie jak ten myślę sobie 'co by było gdyby' - a gdybym starał się jeszcze walczyć,wytrzymać to całe zło rodzinne? Czy dzisiaj byłoby lepiej?

Nikt tego nie wie, być może bym teraz przygotowywał się z rodzicami, lub którymś z nich do świąt, a może przegrałbym z chorobą połączoną ze stresem?

 

Zapętlam utwór.

Odnośnik do komentarza
  • 4 miesiące później...

I znowu ja tutaj... teoretycznie powinienem być szczęśliwy, wyszedłem ze szpitala, wracam do pracy, zaraz III rok studiów, w miłości bez zmian, czyli świetnie, ale...

 

Powoli jednak mam... dość może nie, ale nie znam słowa, który mógłby oddać to 'uczucie'. Zaczęło się już w szpitalu, okej z tym, że tam trafiłem się pogodziłem, zniosłem twardo ten cały ból i fizyczny i psychiczny, chociaż były momenty, kiedy naprawdę rozmawiałem już tylko z jedną osobą, tak, z Bogiem. Możecie się śmiać, ale straszne jest to uczucie, gdy czujesz, że możesz nie mieć nawet szansy się pożegnać z bliskimi. W dzień przyjęcia do szpitala miałem 16 tysięcy płytek krwi (http://pl.wikipedia.org/wiki/Ma%C5%82op%C5%82ytkowo%C5%9B%C4%87 --> tutaj link dla porównania, ile jest potrzebnych), jednak przetoczono mi osocze i po kilku dniach wróciłem do żywych. W tym miejsce jeszcze raz wielkie ukłony w stronę osób, które oddają krew... dzięki Wam żyję dalej.

Pogodziłem się z pobytem, powrotem do tych ludzi, w 95% starszych ludzi, mocno schorowanych, zazwyczaj to rak lub białaczka. Mało w tych ludziach szczęścia, wiary, nadziei, siły... Komentarze pytające o mój wiek i o tym, że 'przejebane mam', też wytrzymałem, bo przecież 5 miesięcy z tego najgorszego roku w życiu nauczyły mnie przyjmowania tego wszystkiego z pokorą. Gdy po 19 dniach miałem wyjść cieszyłem się jak cholera - znowu wrócę do swojego trybu życia, który preferowałem przez ostatnie 11 miesięcy, a więc 'szybkiego życia', wręcz ekstremalnego jeśli patrzeć na moją kartę lekarską. Pani profesor ze szpitala jednak mnie skutecznie sprowadziła do ziemi. Dostałem ostrą reprymendę za Zlot - musiałem wszystko opowiedzieć, więc mówiłem o obozie sportowo-rekreacyjnym z naciskiem na rekreację, jednak usłyszałem ' to nie dla Ciebie'. 'Wiem, że życie pod kloszem jest trudne, ale musisz się przyzwyczaić' - po tym zdaniu nawiązałem dyskusję o ostatnich 11 miesiącach, mówiłem jak żyłem i z jakim skutkiem, że nie bywałem w szpitalu, usłyszałem tylko zabijające 'miałeś szczęście'. To nie było koniec, przy wypisie dostałem oczywiście zalecenia co do diety (wątrobowa) oraz brak ćwiczeń, dźwigania, zapytałem kiedy mogę zacząć biegać to znowu powalono mnie tekstem ' jak się przebiegniesz to Ci pęknie śledziona (24cm miała, teraz ma trochę mniej) i zacznie krwawić, a z Twoją krwią to wykrwawisz się na śmierć', powiedziane ot tak, jak zwykły tekst, że mam przeziębienie.

 

No nic wracamy do życia. Zastanawiałem się, jak to teraz będzie wyglądało. Odcięty jestem od powrotu do formy przez brak możliwości ćwiczenia czy jakiegoś większego ruchu, dieta? Pieprzę to. Miałem ochotę na karpia i zjadłem smażonego karpia. 8 września mam kontrolne badania parametrów wątrobowych i wtedy się okaże czy to faktycznie od jedzenia moja wątroba jest taka.

/

Co innego mnie jednak przeraża. Wracam do pracy, umowa do 21 września, więc jakoś sobie poradzę teraz. Studia? III rok i licencjat też nie powinny być problemem, ale ... co potem? 2012 to koniec renty, koniec mojej niepełnosprawności według ZUS-u i innych tego typu instytucji.

 

Czy ja mam w ogóle jakieś inne szanse niż życie na tej rencie? Składać o przedłużenie i zostać do końca życia nieudacznikiem? Chciałbym pracować w Sejmiku Wojewódzkim, Urzędzie Miejskim, ale ... coraz bardziej wątpię w to, że mi się uda, że ktoś zatrudni kogoś takiego jak ja. Chciałbym też zostać na uczelni, być wykładowcą, ale to też powyżej moich progów. Miałem iść też na szkołę policealną, dwuletnią na technika farmaceutę, by mieć jakąś alternatywę, ale to dopiero za rok, bo to też dziennie, dodatkowo bym robił studia mgr zaocznie, ale... skąd wziąć na to pieniądze, skoro pracować nie mogę tak jakbym chciał?

Chciałbym jak każdy zapierdzielać non stop, chociażby jak normalny facet na budowie, ale ja po 6h stania w sklepie z butami wracam z pyralginem i ketonalem. Mieć w sobie siłę. Tymczasem ja myślałem, że ją mam, a okazuje się, że jestem taką samą popierdołką, jaką byłem, kiedy wychodziłem po raz pierwszy ze szpitala, po 2 miesiącach. Tyle samo mogę.

 

Dobijające są sytuacje takie jak ta dziś, wsiadam do PKS-u, proszę u kierowcy bilet dla osoby niepełnosprawnej uczącej się, cały przód gapi się na mnie, jakbym z innej planety przyleciał. Kierowca biletu mi nie sprzedał, bo jak mówi - są wakacje, a w wakacje nie mogę być niepełnosprawny, za to studencki sprzeda mi jak najbardziej. 11 zł drożej. Za te zaoszczędzone 11 zł miałbym już na pudełko lekarstw.

 

Pozostaje mi jednak żyć dniem, przynajmniej ten rok, a potem - po prostu próbować wszystkiego i zobaczyć co się uda. Jak już pisałem, do 8 września testuje wątrobę. Po 8 września poddaje się trochę 'eksperymentalnemu' leczeniu, które niestety kosztuje, ale przynajmniej nie będę sobie pluł w brodę, że nie spróbowałem.

 

Ktoś niedawno w Maryni dobrze powiedział, za co się oburzyłem, jednak zrozumiałem, że miał rację - ponad pewien poziom - sprzedawcy butów - nie przeskoczę.

Niestety.

 

Co mi zostaje?

Life fast...

Odnośnik do komentarza

Gówno a nie nie przeskoczysz. Jesteś tak silny jak silna jest Twoja nadzieja i gówno mnie obchodzi to, że mówię to ja, który całą nadzieję utracił. Co Ci zostaje? Przede wszystkim modlitwa, a poza tym cholerna wiara w cud. Próbuj wszystkiego, eksperymentalnych terapii, znachorów, zielarzy, kogokolwiek. Pierdol to co mówi społeczeństwo. Kariera naukowa? Spójrz na Stephena Hawkinga - jemu też pewnie nikt większych szans nie dawał... A że biegać nie możesz czy dźwigać? Dasz radę. Możesz chyba wykonywać jakieś lekkie ćwiczenia. Może będzie to trudniejsze i żmudniejsze, ale da się. Co do śledziony - są ludzie, którzy żyją bez niej, można ją usunąć. Oczywiście wiąże się to z zagrożeniami typu sepsa czy urazy inne świństwa, ale wcale nie musi... No i przede wszystkim masz tak blisko do Niemiec, że to grzech nie pojechać na leczenie tam. Powiem Ci przykład z białostockiego Uniwersytetu Medycznego. Pojechała dziewczyna (magister farmacji) do Hiszpanii na staż i wróciła z większą wiedzą niż polscy profesorowie, bo w Polsce nie ma nawet takiej aparatury jak tam. Nie zastanawiaj się i spróbuj leczenia za granicą. Serio. Co do renty - to zawsze możesz pracować na czarno robiąc jakieś tłumaczenia albo coś, dojąc lewiatana jednocześnie ;)

Odnośnik do komentarza
Gość MitnickMike
I znowu ja tutaj... teoretycznie powinienem być szczęśliwy, wyszedłem ze szpitala, wracam do pracy, zaraz III rok studiów, w miłości bez zmian, czyli świetnie, ale...

ameryki nie odkryłeś bejbe, witamy z powrotem :) wiesz gdzie może tkwić wg mnie, domorosłego psychologa...w tym, że nie masz (jeżeli się mylę to sprostuj) z kim porozmawiać w tych chwilach zwątpienia. Tzn masz nas, bo jakby nie było pomimo tego, że pełno tu miekkich chujków którzy wyśmieją cokolwiek byś nie robił to jest grono ludzi myślących do których możesz się odezwać czy to na gadu czy na fb. Lepiej spuścić z wentyla bezpieczeństwa w depresyjnym niż dusić wszystko w sobie. I nie jest to oznaka żadnej słabości.

 

 

 

Powoli jednak mam... dość może nie, ale nie znam słowa, który mógłby oddać to 'uczucie'. Zaczęło się już w szpitalu, okej z tym, że tam trafiłem się pogodziłem, zniosłem twardo ten cały ból i fizyczny i psychiczny, chociaż były momenty, kiedy naprawdę rozmawiałem już tylko z jedną osobą, tak, z Bogiem.

Gościu, znam mnóstwo chłopaków którzy w takiej sytuacji by spanikowali i robili pod siebie...

 

 

Mało w tych ludziach szczęścia, wiary, nadziei, siły... Komentarze pytające o mój wiek i o tym, że 'przejebane mam', też wytrzymałem, bo przecież 5 miesięcy z tego najgorszego roku w życiu nauczyły mnie przyjmowania tego wszystkiego z pokorą

Czego się spodziewasz od starych ludzi? Oni już swoje 5 minut mieli. Z pokorą to możesz przyjmować obecny stan rzeczy jeżeli chodzi o Twoje zdrowie a nie pieprzenie ludzi którzy prócz narzekania nic innego nie potrafią. Takie gadanie czy głupie przytyki powinno się odrzucać i zapominać.

 

No nic wracamy do życia. Zastanawiałem się, jak to teraz będzie wyglądało. Odcięty jestem od powrotu do formy przez brak możliwości ćwiczenia czy jakiegoś większego ruchu, dieta? Pieprzę to.

 

 

Jeżeli faktycznie dieta nie ma nic do Twojej choroby... Bo jeżeli ma to dajesz dupy po całości w tym momencie i sam sobie robisz kuku. Bezmyślność i brak kontroli nad samym sobą.

 

Czy ja mam w ogóle jakieś inne szanse niż życie na tej rencie? Składać o przedłużenie i zostać do końca życia nieudacznikiem?

Szanse masz zawsze. Branie renty jest dla Ciebie wyznacznikiem nieudacznictwa życiowego? Z jakiego powodu? No to na zlocie gadałeś właśnie z jednym z nieudaczników.

 

 

Chciałbym też zostać na uczelni, być wykładowcą, ale to też powyżej moich progów. Miałem iść też na szkołę policealną, dwuletnią na technika farmaceutę, by mieć jakąś alternatywę, ale to dopiero za rok, bo to też dziennie, dodatkowo bym robił studia mgr zaocznie, ale... skąd wziąć na to pieniądze, skoro pracować nie mogę tak jakbym chciał?

Chciałbym, miałem... chcę i za rok pójdę... nie zakładaj od razu, że nic Ci się nie uda. Spróbuj chociaż. Skąd brać pieniądze? Taki pierwszy przykład... zwróć się do powiatowego PCPR ale na piśmie. Oni organizują rokrocznie kursy na prawo jazdy, szkolenia, finansują szkołę w jakimś tam zakresie. Dadzą odmowę to pisz do Starosty Powiatowego itd. To nie jest żebranie, to walka o swój byt w tych popierdolonych czasach gdzie byle pijaczek dostaje zasiłek a osoba chora musi wyrwać z gardła urzędnikowi każdą złotówkę. Kolejna sprawa, że "inwalidę" chętnie przyjmie każda firma gdyż są często refundacje stanowisk pracy z PFRONu. Dzwonić, pisać. Nic na gębę.

 

 

 

Mieć w sobie siłę. Tymczasem ja myślałem, że ją mam, a okazuje się, że jestem taką samą popierdołką, jaką byłem, kiedy wychodziłem po raz pierwszy ze szpitala, po 2 miesiącach. Tyle samo mogę.

Skończ. Gdybyś nie miał siły to byś rzucił to wszystko w pizdu już dawno temu. Bo po co się leczyć? Po co walczyć? Masz siłę i odpowiedni charakter.

 

 

Dobijające są sytuacje takie jak ta dziś, wsiadam do PKS-u, proszę u kierowcy bilet dla osoby niepełnosprawnej uczącej się, cały przód gapi się na mnie, jakbym z innej planety przyleciał. Kierowca biletu mi nie sprzedał, bo jak mówi - są wakacje, a w wakacje nie mogę być niepełnosprawny, za to studencki sprzeda mi jak najbardziej. 11 zł drożej. Za te zaoszczędzone 11 zł miałbym już na pudełko lekarstw.

Legitymacji nie wziąłeś czy jak?

 

 

Pozostaje mi jednak żyć dniem, przynajmniej ten rok, a potem - po prostu próbować wszystkiego i zobaczyć co się uda. Jak już pisałem, do 8 września testuje wątrobę. Po 8 września poddaje się trochę 'eksperymentalnemu' leczeniu, które niestety kosztuje, ale przynajmniej nie będę sobie pluł w brodę, że nie spróbowałem.

Ja to widzę w swój spaczony sposób... Jedni mają w życiu 10 rund do stoczenia, nudnych, monotonnych, 10 bitych rund po 3:30 każda... i punktują, powoli, mozolnie... w 10 rundzie sędzia wskazuje wygranego. Nikt nie pamięta takich walk i ludzi którzy je toczą. Niektórzy natomiast, ci którzy mają talent, predyspozycje i siłę do walki mają 3-4 rundy w których idą na wymiany, dają dobre widowisko, szybciej kończą jednak mają uznanie i szacunek wśród ludzi którzy nie mają odwagi się odkryć i przyjąć ciosu.

 

 

Ktoś niedawno w Maryni dobrze powiedział, za co się oburzyłem, jednak zrozumiałem, że miał rację - ponad pewien poziom - sprzedawcy butów - nie przeskoczę.

Niestety.

Branie słów krytyki z Maryni do siebie jest niepoważne. Kto tam może wskazywać Ci jakiekolwiek braki jeżeli 90% osób w Twojej sytuacji by się załamała i obsrała ze strachu? No bez jaj, chłopie doceniaj siebie. Chcesz normalnej pracy "na budowie" a sam krytykujesz swoją obecną pracę? Nie zrozum mnie źle, bo bagatelizowanie Twojej sytuacji i słowa "będzie dobrze" nie padną. Nie będzie dobrze jeżeli sam o to nie zadbasz. Jeżeli się poddasz może być tylko bardzo źle. Przytyki, podśmiechujki - to zostawiaj na sobą. Na zlocie wygrałeś ważny, życiowy, zakład z pawojem :) Jednak nie pozostawiaj zbyt wielu spraw przypadkowi, staraj się działać, pytaj, czasami przypadek otwiera drogę do lepszego jutra. Daj mu szansę bo nikt sam z siebie nie zapuka do Twoich drzwi i nie zapyta czy nie potrzebujesz pieniędzy. Masz dziewczynę która mimo przeciwności jest z Tobą. Gdybyś był taką miernotą, TYLKO sprzedawcą butów, to już dawno by Cię zostawiła.

 

Chwile zwątpienia przychodzą zawsze, tylko trzeba umieć szybko wyczyścić z nich umysł i walczyć dalej. Jeżeli walki nie podejmujesz to wtedy jest problem...

Odnośnik do komentarza

Gówno a nie nie przeskoczysz. Jesteś tak silny jak silna jest Twoja nadzieja i gówno mnie obchodzi to, że mówię to ja, który całą nadzieję utracił. Co Ci zostaje? Przede wszystkim modlitwa, a poza tym cholerna wiara w cud. Próbuj wszystkiego, eksperymentalnych terapii, znachorów, zielarzy, kogokolwiek. Pierdol to co mówi społeczeństwo. Kariera naukowa? Spójrz na Stephena Hawkinga - jemu też pewnie nikt większych szans nie dawał... A że biegać nie możesz czy dźwigać? Dasz radę. Możesz chyba wykonywać jakieś lekkie ćwiczenia. Może będzie to trudniejsze i żmudniejsze, ale da się. Co do śledziony - są ludzie, którzy żyją bez niej, można ją usunąć. Oczywiście wiąże się to z zagrożeniami typu sepsa czy urazy inne świństwa, ale wcale nie musi... No i przede wszystkim masz tak blisko do Niemiec, że to grzech nie pojechać na leczenie tam. Powiem Ci przykład z białostockiego Uniwersytetu Medycznego. Pojechała dziewczyna (magister farmacji) do Hiszpanii na staż i wróciła z większą wiedzą niż polscy profesorowie, bo w Polsce nie ma nawet takiej aparatury jak tam. Nie zastanawiaj się i spróbuj leczenia za granicą. Serio. Co do renty - to zawsze możesz pracować na czarno robiąc jakieś tłumaczenia albo coś, dojąc lewiatana jednocześnie ;)

 

Vami, na wszystko trzeba mieć pieniądze. Na razie skupiam się na tej terapii, zobaczymy co przyniesie, jak nic nie da to będę myślał nad następną. W Polsce faktycznie wyczerpałem swoje możliwości 'normalnego' leczenia, bo byłem już w każdym większym mieście konsultowany. Życie bez śledziony? Owszem, ale to tak samo niebezpieczne w moim przypadku jak przeszczep. Żaden lekarz by się tego nie podjął, gdy jestem w takim stanie, z takimi chorobami.

 

 

---

 

 

ameryki nie odkryłeś bejbe, witamy z powrotem :) wiesz gdzie może tkwić wg mnie, domorosłego psychologa...w tym, że nie masz (jeżeli się mylę to sprostuj) z kim porozmawiać w tych chwilach zwątpienia. Tzn masz nas, bo jakby nie było pomimo tego, że pełno tu miekkich chujków którzy wyśmieją cokolwiek byś nie robił to jest grono ludzi myślących do których możesz się odezwać czy to na gadu czy na fb. Lepiej spuścić z wentyla bezpieczeństwa w depresyjnym niż dusić wszystko w sobie. I nie jest to oznaka żadnej słabości.

 

Niby mam, ale jednak czasami wolę wysłuchać i poczytać 'ludzi z boku', co mają do powiedzenia.

 

 

Jeżeli faktycznie dieta nie ma nic do Twojej choroby... Bo jeżeli ma to dajesz dupy po całości w tym momencie i sam sobie robisz kuku. Bezmyślność i brak kontroli nad samym sobą.

 

Nie wiem czy ma. Tak mi mówią lekarze, ale sami chyba nie są pewni, bo przez ten okres, gdy żyłem pełną piersią, nie jadłem wprawdzie jak dzisiejsza młodzież (fast food), ale jadłem prawie wszystko. Wiedziałem czego nie mogę tylko ze względu na kamicę. Teraz chcę to po prostu sprawdzić, by mieć pewność, 8 września będę miał badania kontrolne, wiec się okaże.

 

Legitymacji nie wziąłeś czy jak?

 

Miałem, ale według kierowcy i/lub przepisów niepełnosprawny jest tylko wtedy, kiedy jeździ z domu do szkoły lub do lekarza (mając to udokumentowane), w wakacje szkoły nie ma, więc zniżki nie dał. Nie udowodnię też np, że jadę do rodzinnego, bo... jak jadę to dopiero wtedy może mi dać zaświadczenie, a nie zanim u niego byłem... Dowiadywałem się na forum PKS Szczecin z adminem i pisał mi, że mi przysługują, kilka razy w wakacje je dostawałem, ale co zrobię jak kierowca nie chce mi jej dać? Planuje złożyć na niego skargę, ale nie wiem czy to coś da.

 

 

 

Ja to widzę w swój spaczony sposób... Jedni mają w życiu 10 rund do stoczenia, nudnych, monotonnych, 10 bitych rund po 3:30 każda... i punktują, powoli, mozolnie... w 10 rundzie sędzia wskazuje wygranego. Nikt nie pamięta takich walk i ludzi którzy je toczą. Niektórzy natomiast, ci którzy mają talent, predyspozycje i siłę do walki mają 3-4 rundy w których idą na wymiany, dają dobre widowisko, szybciej kończą jednak mają uznanie i szacunek wśród ludzi którzy nie mają odwagi się odkryć i przyjąć ciosu.

 

A inni nazywają ich głupcami albo wariatami bez zdrowego rozsądku.

 

 

 

Chwile zwątpienia przychodzą zawsze, tylko trzeba umieć szybko wyczyścić z nich umysł i walczyć dalej. Jeżeli walki nie podejmujesz to wtedy jest problem...

 

Za dużo odwagi włożyłem w tę 'wojnę', by w którym momencie po prostu stchórzyć, jasne, że będę walczył do końca, czasami właśnie mam takie momenty, kiedy wydaje mi się 'po co to wszystko', mogę przecież leżeć brać kasę od państwa i narzekać na swój los, bo gdy staram się i walczę, a potem znowu dostaje po dupie i jestem w tym samym miejscu to samo nasuwa się pytanie 'po co?'. Z drugiej strony, jeśli mam walczyć to tylko w pięknym stylu. Dziś pierwszy dzień pracy po szpitalu za mną, dałem radę. Jutro i poniedziałek będą trudniejsze, ale teraz żyję przyszłą sobotą i myślą, że zawitam na stadion Pogoni :) Jak wpadam w ten wir życia to zapominam o tym wszystkim, ale jak mam chwilę by usiąść i pomyśleć to wszystko wydaje się do dupy.

Odnośnik do komentarza

 

Dobijające są sytuacje takie jak ta dziś, wsiadam do PKS-u, proszę u kierowcy bilet dla osoby niepełnosprawnej uczącej się, cały przód gapi się na mnie, jakbym z innej planety przyleciał. Kierowca biletu mi nie sprzedał, bo jak mówi - są wakacje, a w wakacje nie mogę być niepełnosprawny, za to studencki sprzeda mi jak najbardziej. 11 zł drożej. Za te zaoszczędzone 11 zł miałbym już na pudełko lekarstw.

Legitymacji nie wziąłeś czy jak?

 

Zniżka dla niepełnosprawnego obowiązuje wtedy, gdy dojeżdżasz do/ze szkoły, albo do/ze szpitala. W każdej innej sytuacji jesteś zdrowy... Miałem to samo, świetna sprawa...

Odnośnik do komentarza

jmk, nie wmawiaj sobie, że jesteś słaby, bo ja znam wiele osób, ale Twój przypadek opisuję zawsze jako wzór dla wszystkich, którzy się załamali i pieprzą, że życie nie ma sensu. Jesteś jedną z najsilniejszych osób jakie znam. Tak jak napisał Mitnik - 99% tych bohaterów z Maryni by się obsrała gdyby była na Twoim miejscu. Nie przejmuj się opiniami ludzi, którzy w życiu nic nie osiągnęli. Dla nich dowalenie komuś to metoda na przetrwanie w ich marnym życiu, próba dowartościowania się, udowodnienia sobie, że jest jeszcze ktoś kto ma gorzej.

 

Ja też miałem poważne problemy ze zdrowiem. Przy Twoich była to jednak kropla w morzu. Też wtedy znalazło się grono osób, które widząc, że prawie sięgam dna, wykorzystało to żeby jeszcze bardziej mnie zdołować, kopnąć, zniszczyć. Oczywiście były to osoby z tego forum. Jesteś sprzedawcą butów? Ktoś się z Ciebie śmieje z tego powodu? To świadczy tylko i wyłącznie o nim, jakim jest prostakiem. Ja też kiedyś pracowałem jako sprzedawca. Tyle, że na stacji paliw. Również z tego powodu spotkało mnie tu wiele nieprzyjemności. To, że dziś jesteś sprzedawcą nie znaczy, że jutro nie będziesz kimś dobrze zarabiającym. Od czegoś trzeba zacząć. Tym większy szacunek dla Ciebie, bo wiąże się to z ogromnym wysiłkiem fizycznym, mimo iż z boku praca może się wydawać łatwa.

 

Czasami, tak nie po chrześcijańsku, chciałbym aby Bóg zesłał jakieś ciężkie choroby na tych, którzy nie potrafią okazać zrozumienia dla ludzi chorych, którzy zamiast im pomagać, wspierać na duchu, wbijają im szpile. Musisz być silny. Poznaliśmy się na zjeździe, uważam Cię za bardzo fajnego chłopaka, jeżeli będziesz miał jakieś problemy z krwią, to daj znać, jest przecież możliwość dedykowania swojej krwi dla wybranej osoby, mamy taką samą grupę krwi, dla mnie to nie będzie nic wielkiego wypisać karteczkę, a dla Ciebie ta krew to życiodajna dawka pomagająca odzyskać siły.

 

Trzymam za Ciebie kciuki i modlę się o zdrowie dla Ciebie.

Odnośnik do komentarza
Gość MitnickMike

jmk tak czy siak dla mnie jesteś jednym z najtwardszych i najbardziej charakternych osób jakie znam :) Poruszyłeś jeszcze jedną ważną kwestię - wiary. Wiara i modlitwa są potrzebne, nie na pokaz, nie dla innych, dla siebie, dla odnalezienia spokoju i równowagi. Wszystkie nasze zwycięstwa i porażki są zapisane przez Boga i tylko dzięki jego przychylności możemy cokolwiek zdziałać w codziennym życiu. Jeżeli coś nam nie wychodzi - widocznie tak musi już być, musimy spróbować innej drogi, drogi która być może będzie dla nas lepsza.

 

Pamiętaj o najważniejszym, że to nie zawartość portfela czy zajmowane stanowisko wyznacza wartość człowieka a jego czyny.

Odnośnik do komentarza

To forum jest szczególne, nie ma innego takiego. Gromadzą się tutaj ludzie o różnych charakterach, poziomie intelektualnym, temperamencie i spojrzeniem na codzienne życie. To jest nasze forum, jesteśmy rodziną nawet wtedy, kiedy się kłócimy, wymieniamy sprzeczne uwagi i opinie. Wielu z nas nie zna prawdziwych problemów użytkownika z drugiej strony klawiatury. Czasem, właśnie w takich przypadkach wypadałoby wiedzieć, że z tej drugiej strony są ludzie, których trzeba podziwiać i brać z nich przykład.

 

Jmk, masz w sobie tyle siły, aby przezwyciężyć wszystko. Tylko wiara czyni człowieka niezwyciężonym, wiara nie pozwoli na chwilę załamania, dodaje siły do dalszej walki. Silni przeżyją wszystko, słabi odpadną, poddadzą się. Ty jesteś silny. Nie przejmuj się komentarzami lekarzy, to typowa, zawodowa znieczulica. Będą mówić ci chorobie, jak o jajku na miękko na śniadanie. Mojemu teściowi chcieli uciąć nogę 20 lat temu, a on do dzisiaj na niej chodzi. Tak naprawdę kowalem swojego losu jesteś ty sam, organizm zareaguje tak, jak podpowie głowa. Głowa nie może mieć chwili zwątpienia. Krew? Wystarczy skromny sygnał i wielu chętnych by się znalazło. Powtarzam, jesteśmy rodziną, każdy potrzebujący pomocy może tutaj na nią liczyć. Tak myślę. Trzymaj się!

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić obrazków. Dodaj lub załącz obrazki z adresu URL.

Ładowanie
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...