Skocz do zawartości

Przeklęta klątwa


wenger

Rekomendowane odpowiedzi

The Crystal Method - Keep Hope Alive :-)

Vul, dzięki... :przytul:

-----------------

 

Od dwóch tygodni graliśmy w najsilniejszym składzie, ponieważ po kontuzji powrócił do składu pomocnik Jon Conde.

 

Barakaldo.

Na dźwięk tego słowa moje serce przyśpieszało swój rytm, pięści zaciskały się same, szukając czegoś ciężkiego w pobliżu, a oczy przeszywały wroga na wylot, chcąc go unicestwić samym tylko spojrzeniem zanim wyjdzie na zieloną murawę.

 

Podbudowani ostatnim sukcesem z wielką nadzieją wyszliśmy na murawę naszego stadionu. Pierwsza połowa minęła praktycznie niezauważalna. Oba zespoły próbowały atakować, ale klarownych sytuacji było niewiele. Emocje zaczęły się dopiero po przerwie, kiedy w 48 minucie przeprowadziliśmy wspaniałą akcję. Pitu przytrzymał piłkę z przodu i poczekał aż nadbiegną partnerzy. Zagrał do środka do Aritza, a ten bez zastanowienia, z pierwszej piłki, uruchomił wbiegającego z lewego skrzydła Jona Conde, który kropnął z całej siły w krótki róg i piłka ugrzęzła w siatce! GOOOL!!! 1:0!!! Trybuny szalały, a na ławce znowu nerwy. Obgryzałem paznokcie, skubałem drzazgę ze zniszczonej ławki, obydwie powieki drgały mi jak opętane, w łydkę złapał mnie skurcz, przelatujący gołąb nasrał mi na kaskietkę… Pindo na szczęście spudłował w idealnej sytuacji. Maguregi, zuch chłopak! Za chwilę kontra gości powinna zakończyć się golem, ale frajerzy, patałachy ostatnie z Barakaldo fatalnie rozegrali piłkę przed Maguregim. I dobrze… Kolejne minuty to dwie stuprocentowe sytuacje dla rywali, ale ich napastnicy najwyraźniej nie mieli dobrego dnia. W końcówce napięcie było nie do zniesienia… Trzy minuty doliczone… Narbiza wybija, wybił! Dlaczego oni jeszcze grają, panie sędzio! 60 sekund, błagam… 20 sekund, strzał w boczną siatkę. 5 sekund, Maguregi wybija piłkę daleko od bramki. Koniec!!! 1:0!!!

 

I liga – 23 kolejka

Durango[15] – Barakaldo[10] 1:0 (0:0)

48’ – Conde

 

Widzow: 963

Notes: Znowu statystyki na remis. Coś ruszyło! Pozmieniałem niedawno nastawienie, kreatywność i pressing każdemu z osobna zawodnikowi! Efekty widać! Walka, determinacja, charakter! Jedziemy dalej, do szczęścia potrzeba sześciu zwycięstw w 15 meczach. Przed nami jeszcze wszystkie drużyny z dołu tabeli. Nabrałem energii i wiary, że jednak się uda. Do boju!!!

Odnośnik do komentarza

Awansowaliśmy przecież... o jedno oczko :]

-------------------------------------------------

 

- Wenger, dwa mecze wygrałeś, masz dwa dni urlopu! Możesz odwiedzić nas w bazie!

- Hurra! Odsapnę trochę, odstresuję się, siwe włosy przefarbuję na czarno, aby mnie wiedźma dalej kochała! I odwiedzę znajomych rzecz jasna…

- A pewnie, pewnie… Jakiś bankiecik przygotujemy, przekąski, truneczki, karaoke. O dziewczyny się nie martw. Profesor awansował i swoje z Białorusi sprowadził, już trzeci dzień baluje.

- Awansował??? Niechcący pewnie… Dobra, nie mam zamiaru tracić czasu. To co, przez kibelek?

 

Fruuu…

 

Byłem w firmie. W ubikacji spotkałem Wujka Przecinaka, który był tak zaskoczony moim widokiem, że potknął się o plastikowy kosz i wyrżnął głową w posrebrzane lustro. Spod koszuli wyleciała mu jakaś zmiętolona, sprośna broszura „XXL Porno Hardcore”.

- No co? – Wujek bez najmniejszego zażenowania uśmiechnął się głupkowato – Fikander mi pożyczył.

 

W salach zagranicznych wrzało. I nic dziwnego, ponieważ końcówka sezonu we wszystkich ligach budziła zrozumiałe emocje. Najgłośniej było w pokoju Barcelony, gdzie trwała zażarta dyskusja, kto ma zostać nowym trenerem tej drużyny. Już miałem wejść, pośmiać się z Franka, że do mojej wiedźmy chodzi, zaproponować jedynie słusznego kandydata, czyli Jose Mourinho, ale w porę zauważyłem Icona i szybko się wycofałem… jeszcze mnie szczęka dość mocno bolała po ostatnim razie. Icon jedną ręką trzymał Me Who za grdykę, drugą obijał Grzelowi nerkę i krzyczał na cały korytarz: „Co wy chcecie od Franka? On jest najlepszy, największy, najpiękniejszy! A jeszcze raz ktoś wypowie słowo „Mourinho”, to w ryj!”. Pośpiesznie uciekłem na koniec korytarza, skąd dobiegała głośna muzyka. Jakieś skąpo odziane dziewczyny tańczyły na stole, przy którym siedział… Profesor! W rozpiętej koszuli, w kalesonach od Armaniego, w ręku trzymał niedopitą butelkę szampana i przyjaźnie wołał mnie do siebie. Zabawiłem na tyle długo, że już na bankiecik nie doszedłem… bo mnie tam zanieśli. Niewiele z niego pamiętam, coś tam śpiewałem, obmacywałem jakąś młodą sekretarkę, z Vulem, który już dawno wrócił z Islandii, zapaliliśmy zapalniczki i słuchali "The Crystal Method". Fajnie było, ale się skończyło i do roboty trzeba było wracać.

 

Burgos.

Po cichu liczyłem na niespodziankę, może damy radę?

Nie daliśmy, chociaż niewiele brakło, tylko dwanaście minut. Stało się niemal tradycją, że pierwsi strzelamy bramkę, więc tym razem również otworzyliśmy wynik. Już na początku meczu Pitu wykończył szybką kontrę po rogu przeciwnika i dał nam prowadzenie. Długo, bardzo długo prowadziliśmy, ponieważ gospodarze atakowali, ale jakoś niemrawo. Dopiero w drugiej połowie po stałym fragmencie zdołali wbić nam gola, kiedy dośrodkowanie z rzutu rożnego zamienił na bramkę Tartata. Wcale się tym nie przejąłem, gdyż trzeba przyznać, że miejscowi mieli wyraźną przewagę. Przewaga przewagą, ale minuty płynęły i rywale nie mogli nam strzelić drugiej bramki. Już byliśmy blisko, prawie w ogródku, ale niestety, hierarchia została zachowana i Pekas rozwiał nam resztki nadziei..

 

I liga – 24 kolejka

Burgos[10] – Durango[14] 2:1 (0:1)

9’ – Pitu 0:1

54’ – Tartara 1:1

78’ – Pekas 2:1

 

Widzów: 3309

Notes: Dlaczego w końcówce nie cofnąłem się głębiej i nie broniłem remisu… :doh!:

Odnośnik do komentarza

Na tyle forumowych mord, to samogon już się dawno skończył… :/

----------------------------------------------------------------------------------

 

Mecz o życie w Amurrio.

Oni 18 miejsce, my 14, musieliśmy wygrać, innej opcji nie było.

Wszystko potoczyło się tak, jak sobie zaplanowałem, czyli w wyrównanym meczu to my otworzyliśmy wynik i spokojnie kontrolowaliśmy przebieg wydarzeń. I wszystko byłoby pięknie, radość przepełniałaby nasze serca, gdyby nie feralna 83 minuta, która zadecydowała, że z wygranego meczu zrobił się remis. Nic nie zapowiadało dramatu, wprawdzie patrzyłem nerwowo na boiskowy zegar, ale czułem, że rywal nie jest w stanie nam strzelić. I oto stało się to, czego nie sposób było przewidzieć. Zabawa w tyłach, podanie do bramkarza, który przecież wielkim technikiem nie jest, i źle przyjęta piłka, którą przechwycił czujny napastnik. Jeszcze patrzyłem z nadzieją, że może nie trafi na pustą bramkę, ale przecież musiał, był bardzo blisko… Dramat, prawdziwy dramat, zakryłem twarz w dłoniach i długo nie podnosiłem się z ławki.

 

I liga – 25 kolejka

Amurrio[18] – Durango[14] 1:1 (0:1)

43’ – Joshua 0:1

83’ – Cano 1:1

 

Widzów: 1032

Notes: Tragedia, oddane za darmo punkty. Mieliśmy wiele okazji, aby podwyższyć wynik, niestety, tego dnia nie dane nam było wygrać.

Odnośnik do komentarza

:|

 

 

Zalla, czerwona latarnia, a mimo tego zdecydowany faworyt. Ci, którzy na nas postawili stali się bogatymi ludźmi…

Okazje, okazje, okazje… Czekaliśmy na bramkę, na szczęście nie za długo. Wynik otworzył Joshua, który sfinalizował dokładne podanie kolegi z ataku Pitu. Potem przeważaliśmy zdecydowanie i kibice w końcu mogli obejrzeć festiwal strzelecki w wykonaniu swoich pupili. Po raz pierwszy mogłem spokojnie porobić wszystkie zmiany, niech sobie chłopaki pograją! Po meczu schodziliśmy przy owacji na stojąco, niech się cieszą chwilą, bo kto wie, co nas czekać będzie w następnych meczach.

 

I liga – 26 kolejka

Durango[14] – Zalla[20] 5:0 (2:0)

17’ – Joshua

27’ – Pitu

48’ – Conde

62’ – Hernaez

84’ – Vinas samob.

 

Widzów: 1239

Notes: Słownie: pięć do zera!

Odnośnik do komentarza

„Stary” nie omieszkał mi pogratulować, ale szybko chciał kończyć, gdyż jakieś poważne zmartwienie miał na głowie.

- Coś taki zafrasowany szefie, jakieś kłopoty?

- I to jakie, wczoraj odwiedził nas "dzielnicowy"!

- O cholera… pewnie któryś narozrabiał? Uciekł taksówkarzowi nie płacąc za kurs?

- Nie, to nie to…

- Napadł na dostarczyciela pizzy, albo nie… ukradł z ogródka piwnego parasol „Żywca”! Ale żeby „Żywca”, fuj…

- Nie, nie… przyniósł stos wydruków A4 i kazał nam jakąś ankietę wypełniać.

- Sam ją napisał, niemożliwe!?!

- No właśnie, sam się zdziwiłem, ale zarzekał się, że własnoręcznie sklecił wszystkie odpowiedzi. Sęk w tym, że my z tego nic nie rozumiemy. Chciałem skontaktować się z Szk’iem , ale ten zapadł się pod ziemię i znaleźć go nie można.

- Ja wiem, gdzie on jest. Siedzi w Tajlandii i fortunę na moich meczach zbija. Podobno działki wokół Warszawy wykupuje, baron handlu nieruchomościami się z niego robi.

- Tak? To ty masz jakieś pewne typy? A może ja mógłbym…

- No cóż, teraz gramy z Cultural Leonesa i najmniejszych szans nie mamy, nie warto. W poprzedniej rundzie strzału na bramkę nie oddaliśmy, lepiej się wstrzymać i poczekać, aż ze słabszymi grać będziemy.

 

Dzień, jak co dzień.

Ludzie pili poranną kawę, ktoś szedł do kościoła, klaksony oznajmiały początek ulicznego ruchu, słońce wstało, potem zaszło, w międzyczasie przeszła burza z piorunami przeplatana gradobiciem, a pod wieczór piękny księżyc przedarł się śmiało pomiędzy gwiazdami i rozświetlił równiutką jak stół murawę naszego stadionu. To nie był jednak zwykły dzień… W ten ciepły, gwiaździsty wieczór narodziła się prawdziwa drużyna, drużyna z charakterem, moja drużyna…

 

Nie dawano nam żadnych szans i początek meczu tylko potwierdził te prognozy. Wprawdzie walczyliśmy, nie odpuszczaliśmy rywalom skrawka trawy, ale i tak sytuacje były tylko po stronie przeciwników. W 41 minucie doszło do tego, co było nieuniknione – straciliśmy bramkę. Revetria błyskawicznie wyszedł do podania i głową umieścił piłkę w bramce. Po takim ciosie nigdy się nie podnosiliśmy, toteż praktycznie było po meczu. Byliśmy słabi psychicznie, nieprzygotowani mentalnie, byliśmy mięczakami. Spuszczone głowy mówiły wszystko, czekaliśmy na wyrok, wyrok nieunikniony, większość zawodników pewnie nie chciała nawet wychodzić na drugą połowę, bo i po co?

 

W szatni nie było krzyków, nie podnosiłem głosu, przecież nic by to nie dało:

- Dalej pozwolicie sobą pomiatać? Śmieją się z was, wyzywają od kelnerów, a wy spuszczacie głowy i przyjmujecie to z pokorą, jakbyście przepraszali, że w ogóle istniejecie. Kto nie wierzy w zwycięstwo, niech lepiej nie wychodzi z szatni, na murawę niech wybiegną tylko ci, którzy pokażą gniew, pokażą złość, pokażą charakter…

 

Nikt nie został w szatni.

 

W drugiej połowie stała się rzecz zaskakująca. Przeciwnicy stanęli w miejscu, przestali grać, jakby zaskoczeni tym, że ośmieliliśmy się zaatakować. Myśmy grali, myśmy biegali, a oni patrzyli bezradni, całkowicie sparaliżowani takim obrotem sprawy. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Pitu wyrównał w 54 minucie. Ta bramka dodała nam skrzydeł, doping kibiców pchał nas do przodu, nie było straconych piłek. Przeciwnik nie reagował, zamarł w bezruchu, czekał na cios ostateczny, cios nieunikniony… W 68 minucie Pitu spełnił życzenia nas wszystkich i przytomnym lobem pokonał wychodzącego bramkarza. W opętanym szale radości pobiegł do kibiców i na długo zginął w ich objęciach. Cuciliśmy go dobry kwadrans, ale kto by się przejmował jego zdrowiem, ważne, że przeżył.

Pomny wcześniejszych doświadczeń natychmiast wycofałem drużynę na własną połowę, aby obronić wynik. Asier ofiarnie, własną piersią zablokował niebezpieczny strzał. To wszystko, na co było stać przeciwnika. Nie było więcej gry, nie było strzałów! Koniec! JEEEST!!!

 

I liga – 27 kolejka

Durango[14] – Cultural Leonesa[5] 2:1 (0:1)

41’ – Revetria 0:1

54’ – Pitu 1:1

68’ – Pitu 2:1

 

Widzów: 1323

Notes: I niech mi ktoś powie, że to tylko gra... Już dawno się tak nie cieszyłem! Chyba najbardziej pasjonująca kariera w mojej przygodzie z FM-em. Peedro miał rację, przybędzie mi siwych włosów na głowie.

Odnośnik do komentarza

Nie myślcie, że już nam tak zostanie...

-----------------------------------------------

 

Profilaktycznie umówiłem się na seans uspokajający u mojej wiedźmy. Tłok na korytarzu był niesamowity, czekałem chyba z półtorej godziny. Nic dziwnego, koniec sezonu to okres, kiedy wielu trenerom zaczynają się palić stołki pod dupami, więc pocieszenia szukają u wróżek, które przepowiednie na każdą okazję mają przygotowane. Przede mną wszedł Frank Rijkaard i przez roztargnienie, zestresowany do bólu, nie domknął za sobą drzwi, dzięki czemu mogłem usłyszeć końcową litanię wygłoszoną do niego przez wiedźmę:

 

„Miałeś chamie złoty róg, teraz pójdziesz wnet na bruk

Miałeś chamie samograja, a zostały tylko jaja

Nie jest sztuką zrobić coś, gdy za ciebie robi ktoś

Sztuka to nalać z niczego, złoto zrobić z gówna psiego

Twoja gwiazda zaraz zgaśnie, niech cię piorun jasny trzaśnie

Rzuć ręcznikiem, zejdź z honorem, niech ci Wenger będzie wzorem”

 

Po chwili Frank wyszedł i popatrzył smutno w moją stronę:

 

- Barcelona potrzebuje trenera, chcesz?

- W życiu! Wolałbym umrzeć!

- Psiakrew, znowu jakiś nawiedzony…

 

 

Jeżeli ktoś myślał, że teraz będziemy tylko wygrywać, ponieważ byliśmy… zdeterminowani(?), to się grubo mylił. Już w następnym meczu przeciętne Marino pokazało nam miejsce w szyku, pokonując nas na własnym boisku. Uczciwe trzeba przyznać, że rywale byli o tą jedną bramkę lepsi i to wystarczy za cały komentarz do tego nieciekawego spotkania.

 

I liga – 28 kolejka

Marino[14] – Durango[15] 1:0 (1:0)

42’ – Moi

 

Widzów: 369

Notes: Na wyjeździe ciężko…

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...