Skocz do zawartości

schizzm

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    12 564
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    100

Zawartość dodana przez schizzm

  1. I jakoś od razu mu lepiej z oczu patrzy niż w uniformie NEP
  2. W Detroit bez zmian https://lionswire.usatoday.com/2020/01/27/lions-the-only-nfl-team-to-post-a-losing-record-when-leading-after-3-quarters/ Tymczasem GB pierwsze W chyba jakiś błąd. Safety był na początku drugiej kwarty, ale to kilka jardów
  3. Valdes-Scantling - najbardziej dziurawe ręce w Green Bay, ależ on musi wkurwiać Rodgersa I właśnie się zrehabilitował
  4. Jakie piękne podanie Rodgersa na TD na koniec pierwszej połowy 22:7 dla GB
  5. Melduję się, oczywiście na Packs@Vikings
  6. schizzm

    Filmy

    Calle Mayor (Główna ulica), reż. Juan Antonio Bardem, 1956 r. Tym razem trochę hiszpańskiej klasyki. Jest to historia o pewnym prowincjonalnym miasteczku, nieskonkretyzowanym. Typowej małej miejscowości, takiej jak wszędzie, w której życie odbywa się wokół głównej ulicy, gdzie większość ludzi się zna i gdzie wszyscy o wszystkich wiedzą. Grupa mężczyzn, przyjaciół, znudzona małomiasteczkowym życiem, lubi dla urozmaicenia życia robić „żarty” - np. do jednego chorego na grypę mieszkańca wysyłają w prezencie trumnę. Pewnego razu wpadają na doskonały, ich zdaniem, pomysł. Najmłodszy (i najprzystojniejszy) z nich w ramach żartu „zaaranżuje” związek z pewną 35-letnią kobietą – Isabel – starą panną mieszkającą z matką, która wydaje się, że nie znajdzie już miłości swojego życia. Żart jest realizowany , kobieta zakochuje się po uszy w mężczyźnie, który powoli zaczyna mieć wątpliwości co do tego, w czym bierze udział, ale nie wie, jak z tego wybrnąć. Ma dwa wyjścia – odwzajemnić uczucie (czego do końca nie czuje bądź w pewnym momencie sam nie jest tego już pewien) lub powiedzieć jej prawdę, ale nie ma na to odwagi. Jak się cała historia kończy – nie zdradzę, ale trzeba przyznać, że zwroty akcji są bardzo dramatyczne, a film skończył się tak nagle, że zupełnie się tego nie spodziewałem. Bardem wydaje się łączyć w tym filmie dwa światy – amerykański sposób opowiadania melodramatu, typowy dla hollywoodzkiego kina z lat 40. I 50., z włoskim neorealizmem. Zresztą trochę nawet mruga do widza okiem, ponieważ Isabel – w tej roli świetna Betsy Blair, jedyna amerykańska aktorka w obsadzie – wielokrotnie wspomina o jej marzeniu posiadania rodziny, gromady dzieci i domu z wielką kuchnią, takie jakie często widzi w amerykańskich filmach. I tak się ogląda ten film przez jego pierwszą połowę – jako historię pewnej miłości, tylko z tym dyskomfortem z tyłu głowy, że coś tu nie gra, bo to przecież idiotyczny i brutalny „żart”. Ten dyskomfort jeszcze się potęguje dzięki roli Blair. To, jak odgrywa subtelną, poczciwą i delikatną Isabel, jak „zakochuję” się coraz bardziej w Juanie z każdą nową sceną, jak zaczyna marzyć o nowym życiu, pozbyciu się łatki starej panny – ekspresja Blair w tym aspekcie jest niesamowita. Z jednej strony autentycznie cieszymy się (lub chcemy się cieszyć) jej szczęściem, z drugiej zastanawiamy się, jak ta historia się zakończy, wiedząc, co za nią stoi. No i właśnie w drugiej części filmu wchodzi (neo)realizm, który proponuje rozwiązania typowe dla siebie, które są niekoniecznie po drodze z kliszowością amerykańskiej szkoły scenopisarstwa. Film ma piękne zdjęcia, bardzo dużo grania ze światłocieniem, które pięknie portretuje klimat małomiasteczkowości (powyżej mój ulubiony kadr). Czuć klimat tej hiszpańskiej prowincji. Aktorsko – wyśmienicie. Betsy Blair przypomina postać, w którą wcielała się w filmie „Marty” kilka lat wcześniej (też polecam!), za którą zresztą dostała nominację do Oskara. Jej Isabel jest bardzo realna i widz chce kibicować jej z całego serca. Jose Suarez, czyli filmowy Juan, gra typowego dla tej epoki kina „twardego” faceta z zasadami i z wewnętrznymi moralnymi rozterkami. Jeśli szukacie kina nieoczywistego, odskoczni od znanych kinowych klasyków, dajcie mu szansę. Niebanalny, grający na emocjach, wzbudzający wewnętrzny dysonans w trakcie seansu i z niezwykłym zakończeniem. Spokojnie można go stawiać obok twórczości Felliniego z lat 50. Bardzo mocno polecam. To na koniec jeszcze fanowski (chyba) trailer: Film prawie wygrał na Filmowym Festiwalu w Wenecji w 1956 roku. Piszę "prawie", ponieważ wśród jury był remis pomiędzy dwoma filmami, więc ostatecznie zdecydowano się nie przyznać głównej nagrody
  7. Możesz edytować, tylko teraz trzeba klikać trzy kropki w prawym górnym rogu posta i tam jest przycisk edytuj (na czarnej skórce).
  8. schizzm

    Rock, Metal

    Debiut był bardzo fajny, dwójka była nudna (chociaż na żywo niektóre piosenki dawały radę). Vigil póki co fajnie. I can't breathe też było spoko, zobaczymy jak wyjdzie to podpięcie wprost pod BLM
  9. schizzm

    Filmy

    Pixote: a Lei do Mais Fraco (Pixote: The Law of the Weakest), reż. Hector Babenco, 1980 r. Tym razem będę dodawać klatki z filmu. Pamiętacie taki film jak Miasto Boga? Brazylijski film o dorastających chłopcach w fawelach Rio de Janeiro i jak są przejmowani przez kryminalne macki środowiska, w którym żyją? Ten obraz Meirellesa odbił się głośnym echem, zdobywając nawet aż cztery nominacje do oskara. Jeśli ktoś przypadkiem nie widział, to niech nadrobi, bo warto. To był 2002 rok. Cofnijmy się w czasie. Rok 1980, a problem ukazany w Mieście Boga był już jak najbardziej aktualny. Omawiany przeze mnie film zaczyna się od dokumentalnego wstępu, w którym poznajemy prawdziwy dom głównego bohatera, tytułowego Pixote, i zostaje nam nakreślona aktualny problem przestępstw wśród młodocianych. Otóż prawo brazylijskie działało tak, że do 18 roku życia dzieci/nastolatkowie przyłapani na złamaniu prawa mogli: a) trafić na krótki czas do ośrodka resocjalizacyjnego, b) byli puszczani wolno, bo w we wspomnianych ośrodkach nie było po prostu miejsca. I tak dzieci/młodzież z faweli była jawnie wykorzystywana przez "dorosłych" kryminalistów w swoich biznesach, bo złapanie ich praktycznie nie groziło żadnymi konsekwencjami. Historia w filmie została podzielona na niemal dwie równe części, w których śledzimy losy 13-letniego Pixote. W pierwszej chłopak zostaje złapany za jakieś wykroczenie i wraz z grupą innych chłopców trafia do zakładu resocjalizacyjnego. Nieludzkie warunku, skorumpowani nadzorcy i policjanci, antagonizmy pomiędzy osadzonymi, gnębienie fizyczne i psychiczne, morderstwa - absolutnie zerowa szansa, żeby kogokolwiek "wychować" na dobrego obywatela w takich warunkach. Druga część filmu rozpoczyna się wraz z wybuchem buntu i ucieczką części chłopców z ośrodka. Gdy trafiają na z powrotem na wolność, robią to, co potrafią - kradną, handlują dragami, robią za gońców dla dorosłych przestępców, prostytuują się. Wpadają w kolejne tarapaty, wykruszają się i próbują dążyć do, no właśnie, do czego? Reżyser pokazuje zagubione dzieciaki, które nie znają innego/normalnego życia, poza światem przestępczym, w którym się wychowali, które żyją chwilą, z dnia na dzień i w obawie przed dniem, kiedy osiągną 18 lat. Bo jak sami mówią, wtedy to wszystko się skończy i trzeba będzie się "wycofać", tylko do czego? Ogromną siłą tego filmu jest jego naturalizm i zupełny defetyzm. Wspomniane wcześniej Miasto Boga było filmem bardzo żywym, często korzystającym z jasnych barw, zrealizowanym w szybkim, momentami teledyskowym klimacie. I przede wszystkim niósł ze sobą jakąś nadzieję (pasja do fotografii ucieczką od codziennego syfu). Tutaj zupełnie nie ma na to miejsca. Przez całe dwie godziny filmu, nie licząc może dwóch scen, jesteśmy otoczeni brudem, przygnębiającymi kolorami, bijącymi z kadrów syfem, smrodem, stęchlizną i beznadziejnością. Wszyscy młodzi aktorzy to naturszczycy, wywodzący się ze środowisk przestępczych. Wystarczy wspomnieć, że wcielający się w rolę Pixote, FENOMENALNY(!) Fernando Ramos da Silva, po krótkiej sławie uzyskanej dzięki filmowi wrócił z powrotem na przestępcza drogę i skończył tragicznie. Siedem lat później, w wieku 20 lat, został zastrzelony przez policję. Pixote to film ciężki, przygnębiający i szokujący w wielu aspektach. Mamy tu gwałty na nastolatkach/dzieciach, nagość tychże, przemoc fizyczną, seks z dorosłymi osobami i seks w towarzystwie dzieci/nastolatków, homoseksualizm, transgresję, queer, brutalność, zabójstwa dzieci, żeby wymienić tylko część... I choć reżyser daje w pewnym momencie opowiadanej historii małą iskierkę nadziei dla bohaterów filmu tak wszystko kończy się brutalnym sprowadzeniem na ziemie. Nie ma nic. Bardzo mocne i przerażające kino. Miasto Boga przy tym obrazie to lekki film . Ogląda się znakomicie od początku do samego końca. Często powoduje poczucie autentycznego dyskomfortu, zaskakuje kilkoma naprawdę odważnymi scenami. I dołuje, tym bardziej, jeśli pomyśli się o tym, że powstał w oparciu o autentyczne historie setek dzieci. Nie dla każdego, nie na każdą wrażliwość, ale w pełni POLECAM. Tylko trzeba nastawić się na ciężki seans. (ale za to przyjemnością jest słuchanie brazylijskiej odmiany portugalskiego, to jeden z najprzyjemniej brzmiących języków )
  10. schizzm

    Pożegnajmy zmarłych

    Diana Rigg czyli niezapomniana Emma Peel z Rewolweru i Melonika
  11. Kurde, każdy typ ustawienia dalej przenosi mnie do ostatniego wpisu
  12. Na białej dzieje się to samo, więc pewnie aktualka forum coś pozmieniała Tylko u mnie na mobilnej nie wyświetlają się nazwy tematów tylko same nazwy działów więc najpierw muszę wejść w dział, a dopiero potem kliknąć temat.
  13. No ja zawsze wybierałem ile minut temu i teraz przerzuca mnie do ostatniego napisanego posta w temacie
  14. Chyba, że coś źle robię, jak przechodzisz do ostatniego nieprzeczytanego posta na mobilnej?
  15. Dark na mobilce jest nie bardzo, nie można przejść z głównej tablicy forum do ostatniego nieprzeczytanego posta w danym wątku, co jest mocno uciążliwe.
  16. schizzm

    Filmy

    Wy nie czekacie, ja dostarczam A na poważnie @ajerkoniaksię opierdala i nie chodzi do kina, to ktoś musi uzupełniać content Ptak o kryształowym upierzeniu (L'Uccello dalle piume di cristallo), reż. Dario Argento, 1970. aaaccchhh, mój pierwszy film giallo, jaki widziałem w życiu. Byłem starszym pacholęciem (taka późna podstawówka, może początek liceum), jakiś przypadkowy seans złapany gdzieś po nocy w TV. I już wtedy wciągnęła mnie ta historia. I choć nie jest to mój ulubiony giallo, to zawsze chętnie do niego wracam. Ale zacznijmy od początku. Przede wszystkim jest to reżyserski debiut Dario Argento, debiut cholernie udany, który w zasadzie z miejsca nakreślił reguły gry w giallo. ---- Jeśli ktoś nie wie, filmy giallo to charakterystyczne włoskie kino gatunkowe obracające się w klimatach kryminałów i thrillerów, z uwielbieniem do ukazywania morderstw przy pomocy broni białej (taka mała inspiracja dla późniejszych amerykańskich slasherów), z czasem trochę bardziej krwistych i najczęściej chociaż z minimalną ilością nagości. Ale w pierwszej kolejności to kryminał (zresztą nazwa została wzięta z wydawanych we Włoszech kryminałów w postaci książkowej, w charakterystycznej żółtej okładce, od której wzięła się nazwa serii giallo). ---- Argento zdążył wcześniej pobrać sporo szlifów filmowych, pisząc scenariusze m.in. do spaghetii westernów czy współtworząc z Leone i Bertolluccim wstępną wersję westernowego opus magnum Leone Once upon a Time in the West. Świeżakiem nie był, rękę do historii miał, a jak się okazało, miał ją również do sprawnego prowadzenia całego projektu filmowego. Co zatem mamy w Ptaku? Amerykański pisarz Sam, który właśnie zbiera się do wyjazdu z Rzymu, by wrócić do USA, jest przypadkowym świadkiem próby morderstwa w galerii sztuki. Szamotanina odzianego w czarny płaszcz i kapelusz mężczyzny z kobietą kończy się zranieniem tej drugiej, a wszystko to dzieje się na oczach głównego bohatera. Komisarz prowadzący śledztwo "szantażuje" Sama, zabierając mu paszport i licząc na to, że ten pomoże mu ruszyć ze śledztwem, tym bardziej, że nasz główny bohater przyznaje, że widział w tym napadzie coś istotnego, jakiś ważny szczegół, ale nie może sobie przypomnieć co dokładnie (szok?). Sam wciąga się w rozwiązanie sprawy, a my razem z nim, jak w wytrawnej kryminalnej intrydze, podążamy różnymi ścieżkami, aby odkryć prawdę. Film, chociaż momentami naiwny czy scenariuszowo naciągany, to wciąga w opowiadaną historię, a to w kryminale najważniejsze. Duża zasługa w tym dużemu wyczuciu w budowaniu klimatu i sposobowi filmowania. Za zdjęcia odpowiadał tu Vittorio Storaro, który już niedługo miał wejść do panteonu wielkich, pracując m.in. przy Ostatnim tangu w Paryżu i otrzymując łącznie trzy oskary za Czas apokalipsy, Czerwonych i Ostatniego Cesarza. Storaro i Argento świadomie lub nie ugruntowali pewną poetykę filmową giallo, która później była kontynuowana w rozkwicie gatunku. Aktorsko może szału nie ma - Tony Musante (Sam) wzbudza sympatię, Suzy Kendall jest ładna (bo w swoich scenach trochę odstaje) - jest to typowa dla tego kina gatunkowego nadekspresywność, do której można się przyzwyczaić. ALE dwie role bardzo poboczne zasługują na oddzielne wyróżnienie. Reggie Nalder - posiadacz jednej z najbardziej charakterystycznych fizjonomii w historii kina - który pojawia się w roli płatnego zabójcy, oraz absolutnie fenomenalny Mario Adorf wcielający się w szalonego malarza, który wykreował zdecydowanie najfajniejszą scenę w całym filmie . Coś można jeszcze dodać? Soundtrack stworzył Ennio Morriconne, jednak nie zapada on szczególnie w pamięć. IMHO nadal warto ten film obejrzeć, trzeba przymknąć oko na pewne umowności i włoską ekspresję, ale historia nadal wciąga, szczególnie że giallo nie lubowało się w prostych rozwiązaniach . No i od tego filmu zaczęła się rodzić legenda Argento, który w najbliższych latach stworzył dwa kolejne filmy, zamykając swoją "zwierzęcą" trylogię giallo. A potem przyszło Profondo Rosso , a jeszcze później Suspiria, a reszta jest już historią Oczywiście nie może zabraknąć za długiego trailera, oglądać na własną odpowiedzialność
  17. schizzm

    Filmy

    10 Rillington Place (Dom przy Rillington Place 10), reż Richard Fleischer, 1971 r. ... czyli thriller o jednej z ciemniejszych kart brytyjskiego wymiaru sprawiedliwości. Film opowiada o Johnie Christie'em (znakomity Richard Attenborough), seryjnym mordercy, zamieszkałym przy tytułowej ulicy w londyńskim Nothing Hill. Ten niepozorny człowiek mordował i gwałcił pośmiertnie zwabiane do swojego domu kobiety, ciała ukrywał w ogrodzie lub mieszkaniu, i wiódł spokojne życie typowego angielskiego mieszczanina z żoną u boku (która o mrocznej stronie swojego męża nic nie wiedziała... aż w końcu sama zginęła z jego rąk). W filmie skupiono się przede wszystkim na jednej sprawie – gdy w tej samej kamienicy zamieszkała młoda para - Timothy i Beryl - wraz z ich małą córeczką Geraldine. Christie, wykorzystując dobroduszność nowych lokatorów, zaczyna manipulację, która kończy się zamordowaniem Beryl i Geraldine oraz zrzuceniem winy na Tima. Sprawa trafia do sądu, Christie wychodzi bez szwanku, za podwójne morderstwo na karę śmierci zostaje skazany niewinny Tim. Dopiero kilka lat później wyszła na jaw prawdziwa natura Christie'ego, która doprowadziła do pośmiertnej rehabilitacji Tima i skazania prawdziwego zwyrodnialca. Film jest nieśpieszny, prowadzi nas przez historię bardzo spokojnym, można powiedzieć brytyjsko-flegmatycznym tempem. Stara się sportretować zagadkową sylwetkę mordercy oraz odtworzyć przebieg wydarzeń i w jakiś sposób nabudować psychologię bohatera. Christie w wykonaniu Attenborough jest magnetyczny, na swój sposób upiorny, ale fascynujący i przyciągający. Znakomita rola! Zresztą pod względem aktorskim wszyscy tutaj wypadają świetnie. Grający Timothy'ego Evansa John Hurt (Kane z Aliena!) świetnie kreuje postać poczciwego i prostego chłopaka, który daje się łatwo wmanipulować w szaloną spiralę wydarzeń. Tak samo podobała mi się Judy Geeson jako Beryl (piękna dziewczyna tak swoją drogą), która z jednej strony potrafi postawić się mężowi, z drugiej niewiarygodnie łatwo poddaje się swojej naiwności. No właśnie, z dzisiejszej perspektywy może razić bardzo duża naiwność bohaterów, którzy bardzo łatwo dali się wciągnąć tę makabryczną historię, ale składam to na karb tego, że jednak były to inne czasy i inaczej wyglądało powojenne współżycie i stosunki ludzi . Dobry, mroczny angielski klimat, lekka teatralność, świetnie się ogląda. Film twierdzi, że starał się być tak blisko faktów, jak to możliwe. Czy to prawda, nie wiem, aż tak dokładnie nie zagłębiałem się w samą sprawę (aczkolwiek postać Timothy'ego trochę wybielili, bo podobno w rzeczywistości był większym ancymonem). Tradycyjnie trailer, który równie tradycyjnie jest za długi i za dużo pokazuje (ale za to ten głos lektora ) Z tego co widzę, w 2016 roku powstał mini serial BBC Rillington Place, który ponownie podjął temat Christie'ego. W główną rolę wcielił się Tim Roth i chyba z jego powodu rzucę na tę produkcję okiem. Jestem ciekaw jak wypadł w porównaniu ze świetną rolą Richarda Attenborough
  18. Sorry za brak odp. Nie kupili jeszcze wołam @Ernie Souchak
  19. schizzm

    Filmy

    Live like a cop, die like a man (Uomini si nasce poliziotti si muore), reż. Ruggero Deodato, 1976 r. Ostatnio wróciłem do włoskiego kina gatunkowego i utwierdzam się w przekonaniu, że to mój ulubiony rozrywkowy kawałek historii kina Niniejszy film o jakże wspaniałym tytule jest przedstawicielem włoskiego nurtu poliziotteschi, czyli filmów kryminalnych/policyjnych w często przerysowanym obiektywie. Jest to historia dwóch policjantów - stylizowanych na Alaina Delona i Roberta Redforda - kumpli, typowych "buddych", członków oddziału specjalnego policji, którzy zajmują się zdejmowaniem trudnych i niebezpiecznych spraw. Na akcje jeżdżą motorem (jednym! ), są zawsze wyluzowani, skorzy do żartów, a przy tym bezwzględnie skutecznie, szowinistyczni wobec kobiet, brutalni i po prostu... morderczy. I to jest największy paradoks tego filmu. Bo główni bohaterowie są czystym przykładem anty-bohaterów. Na dobrą sprawę to oni są najbardziej okrutni i przerażający w tym filmie, a ich zachowanie to uczucie dyskomfortu tylko potęguje. To trochę jakby dwóch chłopców z dobrych domów, którzy mają mordercze skłonności, zrekrutować do policji i udawać, że nic się nie dzieje Sama fabuła jest w zasadzie pretekstowa. Widzimy bohaterów w kolejnych akcjach, którzy chcą dojść do "finałowego bossa". A akcje są przeróżne - otwierający film ponad 10 minutowy brawurowy pościg na motorach ulicami Rzymu, odbijanie zakładników, zapobieganie napadowi na bank, przesłuchania itp. Wszystko prowadzone bez większej głębi psychologicznej - akcja, brutalność (jak na lata 70. film jest brutalny, nawet pomimo nienaturalnego koloru krwi ), trup ściele się gęsto, nagość, która pojawia się trochę z czapy , i luzacki styl życia i żarty głównych bohaterów. Ogólnie to udane kino rozrywkowe, z ciekawie rozwiązanym zakończeniem i kilkoma zaskakującymi scenami (pojedynek strzelecki z puszkami!), i kilkoma, które nie bardzo wiadomo, po co są . Para policjantów-psychopatów - o zgrozo - wzbudza sympatię i aż trochę żałuję, że nikt się nie pokusił o jakąś kontynuację. Ode mnie okejka! Na zachętę mega długi trailer (4 minuty!), który w zasadzie pokazuje cały film Na YT też ktoś wrzucił całość, więc jak ktoś nie ma co oglądać, a szuka niekonwencjonalnej propozycji filmowej, to może spróbować
  20. Czy MT może usunąć tę emotkę?
  21. schizzm

    Pożegnajmy zmarłych

    Maria Janion Nie wiem, czy nie najważniejsza postać polskiej humanistyki po 1945 roku. Wielka strata.
  22. Toros pozostaną kolejny rok w zawieszeniu, dzięki za zaproszenie
  23. schizzm

    Konsole

    Ciężka sprawa, w zasadzie to obecnie żadna. Moda na ruchowe gry w zasadzie przeminęła, pojawiają się gry taneczne, ale coś poza tym? Ok Switch ma rodzynka ring fit, a tak działkę przejęła technologia VR, ale to dalej jest IMHO meh. Więc jak już szukać, to chyba zwrócić się w stronę klasyki i popatrzec za Wii, bo chyba mieli tego najwięcej. No i bez kontrolera w ręce to chyba trochę ciężko na chwilę obecną
×
×
  • Dodaj nową pozycję...