Skocz do zawartości

Ralf

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    3 477
  • Rejestracja

  • Wygrane w rankingu

    2

Zawartość dodana przez Ralf

  1. Ralf

    Peak Label

    Tak właśnie jest, gdy piszę całkowicie z głowy, swobodnie, zamiast trzymać się utartego planu wydarzeń - nigdy nie wiesz, co w pisanej historii wydarzy się za chwilę, bo Twój umysł i palce piszą same W końcu dobra historia pisze się sama
  2. Ralf

    saragossa or lille

    Po prostu zacznij pisać i rób to wytrwale, a czytelnicy pojawią się sami; wiem co mówię Gdy pisałem tu kilka lat temu swojego pierwszego opka, to bodajże przez pierwsze trzy strony pisałem sam dla siebie, a dopiero później pojawiło się zainteresowanie tekstem i pierwsze komentarze czytelników Robić swoje w solidny i przystępny sposób, i nie przejmować się początkowym brakiem zainteresowania - to, moim zdaniem, przepis na poczytny opek
  3. Ralf

    Peak Label

    Gdy wróciłem na kwaterę, ciesząc się z pierwszego zwycięstwa przed własną publicznością w meczu o stawkę, widząc mój telefon leżący na szafce obok łóżka zdałem sobie dopiero sprawę, że zapomniałem zabrać go ze sobą. Profilaktycznie sprawdziłem, czy ktoś nie dzwonił, choć wiedziałem, że raczej nie miał kto do mnie dzwonić. Jakież było moje zdziwienie, gdy jednak znalazłem nieodebrane połączenie. Ściągnąłem brwi w momencie, gdy odkryłem, że nieodebranych połączeń miałem aż dwadzieścia, a serce zabiło mi niespokojnie, gdy okazało się, że dzwoniącym nie był ani Dariusz, ani Stjepan, ani Zoran Bardić, tylko... Ewa. Ta Ewa. Przyjaciółka mojej byłej kobiety. Dlaczego tak gorączkowo próbowała się ze mną skontaktować? Co mogło spowodować, by przez ostatnie trzy godziny (pierwsza próba połączenia miała miejsce pół godziny przed rozpoczęciem meczu w Pucharze Chorwacji) dzwoniła do mnie dwadzieścia razy? Nim wysnułem jakiekolwiek przypuszczenia, telefon zadzwonił mi w rękach po raz dwudziesty pierwszy. Odebrałem natychmiast. – Słucham cię, E... – Rafał! – krzyknęła do słuchawki, aż odsunąłem telefon od ucha. – Gdzie ty jesteś? Wszystko z tobą w porządku? – Tak, wszystko jest w jak największym porządku. A dlaczego pytasz? Krzyczysz, jakbym ci rodzinę harmonią wybił, a nigdy nie rozmawialiśmy w ten sposób. – Dlaczego pytam?! Człowieku, ja od zmysłów odchodzę, Wiesiek też czeka cały czas w nadziei, że jednak uda mi się do ciebie dodzwonić! Nie podobał mi się ten ton. Ewa nigdy nie krzyczała do mnie ani na żywo, ani tym bardziej do słuchawki. Miałem tylko trzy nadzieje: że to nic poważnego, co byłoby związane z Ewą, nic związanego z moimi rodzicami lub innymi krewnymi, ani nic związanego z wiadomo kim. – Ewa, uspokój się i powiedz mi, co takiego się stało. – To ty o niczym nie wiesz?! W twojej kamienicy trzy godziny temu wybuchł gaz! Na ulicy roi się od straży pożarnej, policji i karetek! Trzy czwarte budynku przestało istnieć, dokoła jest pełno gruzu, w domach obok są powybijane szyby, zniszczone samochody na ulicy. Strażacy znaleźli dotąd trzy ciała w zgliszczach, ale jeszcze nie przeszukali wszystkiego. Umierałam ze strachu, że mogłeś być akurat w domu... Wybuch gazu? Trzy czwarte budynku przestało istnieć? Po plecach przebiegła mi błyskawica. Przypomniałem sobie nie tylko koszmarne sny, ale też dziwne zdarzenia, gdy mieszkałem jeszcze w Polsce. Światło, które samo pozapalało się w środku nocy w mieszkaniu. Telewizor, który sam się włączył, a na każdym możliwym kanale było tylko śnieżenie, a potem kolorowe pionowe paski. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, jakby jakaś tajemnicza siła próbowała mnie ostrzec poprzez usiłowanie wypędzenia mnie z domu. W każdym razie tak to teraz odbierałem. Czy tamte dziwne zdarzenia i sny próbowały mnie też ostrzec przed tym, co czekało na mnie w Chorwacji? Być może. – Nie musisz się już obawiać – zapewniłem Ewę. – Jestem cały i zdrowy, a w ostatnim czasie nie było mnie nawet w pobliżu domu. Nie mogłoby mi się nic stać. – A gdzie ty teraz właściwie jesteś? Bardzo dawno cię nie widziałam, nie odzywasz się, nie dzwonisz, nie piszesz. Zapomniałeś już o nas? – Od czerwca jestem w Chorwacji, i wygląda na to... – W Chorwacji? – przerwała mi. – Aż prawie cztery miesiące? Co ty tam robisz tak długo? Nie pracujesz już w klubie? – Pracuję, ale nie w tym – odparłem. – Zatrudnili mnie w Solinie, tu, w Chorwacji. Długa i pokręcona historia, nie każ mi teraz opowiadać. – O, rany! Dlaczego nie dałeś nawet znać, że wyjeżdżasz z Polski?! – zawołała, z wyraźną nutą pretensji. Nie dziwiłem jej się, powinienem był dać znać. – Tak się nie robi. – Wybacz, Ewa. Przyjechałem tu na przełomie maja i czerwca z Darkiem. – Usłyszałem w słuchawce powolne "mhm", które u Ewy oznaczało zapewne myśl pokroju: "jasne, jak dzieje się coś dziwnego, zawsze ma to związek z Dariuszem". – Pierwotnie miałem tu być wraz z nim tylko do końca jego służbowego wyjazdu. No ale w tym czasie wydarzyły się pewne rzeczy, które sprawiły, że nieoczekiwanie zostałem polskim emigrantem... Kurwa, nawet nie sądziłem, że kiedykolwiek wyjadę z kraju, jak mi się wydaje, na stałe. Uprosiłem Ewę, by nie próbowała wyciągnąć ze mnie opowieści, jak to się stało, że byłem teraz menedżerem NK Solin. Oczywiście chciałem jej o tym opowiedzieć, byłem jej to winien, ale to wymagało co najmniej dwugodzinnej rozmowy telefonicznej, znając jej gadatliwość, a w tej chwili niezbyt miałem na to ochotę. W mojej głowie panowała burza myślowa, z którą najpierw musiałem się uporać. Po skończonej rozmowie stanąłem w oknie domku, spoglądając na zachód słońca. Zdałem sobie sprawę z jednej rzeczy – teraz nie było już dla mnie odwrotu. W Polsce przestał istnieć mój dom, do którego mogłem wrócić; nie liczyłem opcji zamieszkania na jakiś czas u rodziców lub u Dariusza, który na pewno nie odmówiłby mi kawałka kąta w sytuacji, gdyby dupa mi się paliła. Siłą rzeczy Chorwacja stała się teraz moim musem, przeznaczeniem. Chyba. W każdym razie uśmiechnąłem się pod nosem, zadziwiając sam siebie, że przynajmniej wyleciała w powietrze i poszła z dymem kolejna ważna rzecz, jaka we wspomnieniach łączyła mnie z Nikolą, co wydało mi się tym zabawniejsze po tym, jak zimą spaliłem łóżko, na którym przespaliśmy razem wiele nocy. Oczywiście pamiętałem o niej, ale jednocześnie czułem, że mój umysł zaczyna przygotowywać się do zarchiwizowania emocji związanych z nią. Na wszelki wypadek, by dmuchać na zimne, nalałem sobie jednak Peak Labela, myśląc o ślicznym uśmiechu i słodkich oczach Mii.
  4. Ralf

    Peak Label

    Czasami mnie właśnie zastanawia, czy to faktycznie może wpłynąć choćby cząstkowo na zespół i losy spotkania, czy to bardziej zwyczajny smaczek, by urealnić trochę rozgrywkę okrzykami zza linii bocznej W końcu chyba nie ma menedżera, który całe 90 minut siedziałby przyklejony do ławki trenerskiej; nawet najbardziej flegmatyczny coach zawsze czasem podejdzie do linii i zawoła coś do swoich zawodników. ---------------------------------------------- Pojedynek z Hajdukiem II rozpoczął kolejny mały maratonik, bowiem w końcówce września kontynuowaliśmy walkę w Pucharze Chorwacji. W losowaniu fortuna nam niezbyt sprzyjała, zamiast z którymś z wielu zespołów trzecioligowych, kojarząc nas od razu z grającym z nami w Drugiej HNL zespołem Rudešu, który dodatkowo przed przyjazdem na Pokraj Jadra wygrał aż trzy z pięciu ostatnich spotkań. Niedawno treningi z pełnym obciążeniem wznowił nareszcie nasz stoper Mateo Tomić, któremu od tego meczu postanowiłem dać szansę nabrania od nowa ogrania. Podjąłem tę decyzję o tyle łatwiej, że wcześniej Dali zdradził mi w prywatnej rozmowie, że jego zdaniem Vulikić i Taras kiepsko współpracują ze sobą w obronie. Wziąwszy pod uwagę, jak mizernie prezentowaliśmy się w defensywnie od początku sezonu, nie mogłem się z nim nie zgodzić. Poza dokooptowaniem Tomicia zdecydowałem również dać szansę gry Topiciowi, licząc na to, że nie będę tego żałował. Choć Rudeš, w przeciwieństwie do nas, plasował się w czołówce tabeli Drugiej HNL, to puchary rządziły się swoimi prawami, a my pokazaliśmy to gościom w praktyce. Zaczęliśmy bez skrępowania, nic nie robiąc sobie z tego, że rywale byli teoretycznie wyżej notowani od nas, tak że niektóre wymiany podań z naszej strony sprawiały, że ręce same składały się do oklasków. Nie zdziwiłem się więc, gdy w 29. minucie golkiper Rudešu Banić wyekspediował piłkę na naszą połowę, a tam zgasił ją Havojić, który z łatwością wkręcił w murawę Tomicia, wyszedł sam na sam z Topiciem i umieścił piłkę w naszej bramce. Westchnąłem głęboko, ale już dziesięć minut później Havojić przebył drogę z nieba do piekła, gdy sfaulował w polu karnym Simunacia, a do remisu pewnym strzałem z rzutu karnego doprowadził Marović. W przerwie zdjąłem Tomicia, który potrzebował czasu na powrót do formy meczowej, a w tym spotkaniu znacząco osłabiał naszą obronę, przyczyniając się do utraty bramki, a także prokurując kilka groźniejszych sytuacji. Na środek przesunąłem Mornara, a na lewą flankę wprowadziłem Puljicia, któremu średnio ufałem, ale tym razem spisał się solidnie. W drugiej połowie toczyliśmy ostrą walkę na noże z Rudešem, a mi z tyłu głowy ciężko siedziały słowa Zorana Bardicia, który mówił, że awans do drugiej rundy jest dla niego planem absolutnie minimum, a niezrealizowanie go sprawiłoby mu wielki zawód. Wiedziałem oczywiście, że gdyby miał mnie zwolnić, dostałbym na piśmie rekomendację, która ułatwiłaby mi znalezienie nowego pracodawcy, ale wolałem tego nie sprawdzać. Na szczęście tego wieczoru moi zawodnicy pokazali, że gdy chcą, to potrafią. Zażarta walka trwała aż do 80. minuty, w której goniący po naszym ataku za piłką Grubisić cudem zatrzymał ją przed wyjściem na aut, po czym obrócił się i dośrodkował w pole karne, a tam niekryty Llanos atomowym strzałem z powietrza wysunął nas na prowadzenie! Goście ostro walczyli o uratowanie dogrywki, tylko moi gladiatorzy poczuli krew i stali się rozpędzonym parowozem bez maszynisty, który zmiata wszystko na swojej drodze. W doliczonym czasie udało nam się przedrzeć raz jeszcze, Mornar mimo asysty aż dwóch rywali zdołał dograć w szesnastkę, a tam przytomny Marović wystawił futbolówkę świetnemu dziś Barisiciowi, który strzałem w okienko zza pola karnego rozstrzygnął losy spotkania! Właśnie takiego wyniku potrzebowaliśmy jak sucha studnia wody! – Dali, ale był gaz! – zawołałem do mojego asystenta, gdy schodziliśmy do szatni po końcowym gwizdku. Nie sądziłem, że dwie godziny później to powiedzenie będzie mnie przyprawiało o dreszcze.
  5. Ralf

    Peak Label

    Ja żyję przy linii bocznej przez całe spotkanie, zapodając polecenia nawet i w pierwszej połowie, jeśli wymaga tego sytuacja A to, czy słowa dotrą do zawodników, czy nie zmienią kompletnie nic, to już inna para mokasynów ---------------------------------------------- Przed starciem z Hajdukiem II dosięgnął nas bolesny cios – urazu mięśnia czworogłowego uda dostał nie kto inny, jak oczywiście Antonio Repić. Tym razem jednak nie było to już błahe przeciążenie na kilka dni przerwy; teraz Antonio czekały nawet trzy miesiące absencji. Nikt w klubie nie był tym zachwycony, nawet Zoran Bardić prawie nie pojawiał się poza gabinetem, hurtowo spalając cygara. Ja mogłem tylko wypełnić lukę po Repiciu na skrzydle, a przed wizytą w Splicie, której z osobistych powodów wolałbym uniknąć, liczyć na to, że ostra praca nad obroną przy dośrodkowaniach przyniesie już pierwsze widoczne efekty. W pierwszej połowie znów byliśmy wyraźnie aktywniejsi od rywali, a dzięki temu, że pozwoliłem zawodnikom na strzały przy każdej dogodnej okazji, zamiast prób wejścia z piłką do bramki, dużo częściej zmuszaliśmy golkipera gospodarzy do interwencji. W efekcie do końca pierwszej odsłony mieliśmy na koncie czternaście oddanych strzałów, z czego większość celnych, co przy ledwie kilku próbach rezerwistów Hajduka podkreślało nasze górowanie nad nimi na boisku. Gdyby tylko nie nasza nieskuteczność, po pierwszych czterdziestu pięciu minutach byłoby pozamiatane. Po przerwie początkowo nadal gra stała w miejscu, jedynie Hajduk II trochę wziął się do roboty. Przygotowałem już dwie zmiany i przy linii bocznej stali gotowi do wejścia na boisko Memaj z Grubisiciem, którzy mogli wybiec na nie w 64. minucie, gdy wywalczyliśmy rzut rożny i nastąpiła przerwa w grze – był to strzał w dziesiątkę. Nikson i Ivan pobiegli w pole karne i zajęli swoje pozycje, z narożnika zacentrował Obrstar, a Memaj tuż po wejściu na plac gry pięknie zgubił Marinovicia i główką z najbliższej odległości wpakował piłkę do siatki! To się nazywa dobra zmiana! Dobre nastroje przetrwały jednak raptem dziesięć minut. Tym razem to rezerwy Hajduka wywalczyły rzut rożny, a moi podopieczni wprawdzie nie dopuścili do gola bezpośrednio z dośrodkowania, ale nie potrafili wystrzelić piłki w stratosferę, by wyeliminować zagrożenie, co skończyło się wystawieniem jej Prširowi przed pole karne, który strzałem z pierwszej odebrał nam zwycięstwo. Znowu. Zdecydowanie nie kultywowaliśmy zasady "moje pole karne moją twierdzą". W naszym polu karnym zwykli królować rywale.
  6. Ralf

    Peak Label

    Musiałeś to napisać? -------------------------------------------------- Cały czas miałem oko na to, co dzieje się w ojczyźnie. Tam zaś reprezentacja Polski spisała się przyzwoicie w eliminacjach do Euro 2020, wygrywając w Warszawie najpierw 2:0 z Austrią po golach Piotra Zielińskiego i Sonny'ego Kittela, zaś trzy dni później również na Stadionie Narodowym pokonując Słowenię 3:0 dzięki trafieniom Krychowiaka, Milika i Recy. W Drugiej HNL mieliśmy tymczasem dobrą okazję, by poprawić dorobek punktowy, a przy tym odnieść wreszcie zwycięstwo przed własną publicznością, gdyż podejmowaliśmy Orijent 1919, jeden z najsłabszych zespołów w lidze. Wystąpiliśmy w tym samym składzie, jedynie zamieniłem miejscami środkowych pomocników i napastników, gdyż doszły mnie słuchy, że Kacunko, Barisić, Jelavić i Marović czują się lepiej ustawieni po przeciwnych stronach. Niestety, to spotkanie pokazało, jak wiele jeszcze brakuje nam do dobrego poziomu. Byliśmy w tym meczu drużyną wyraźnie lepszą, nękając gości często i nie dając im najmniejszych szans na skrzydłach, a między nimi a wysoką porażką stał jedynie dobrze dysponowany Berković w bramce, który instynktownie zatrzymywał wiele strzałów Jelavicia i spółki. Nasz napór trwał i trwał, aż w 24. minucie nadszedł klasyczny dla nas moment, czyli dośrodkowanie Libera z rzutu wolnego i łatwy strzał głową Fucaka, który dał Orijentowi prowadzenie. Po tym golu rzuciłem najpierw swojską kurwą, a potem natychmiast powiedziałem Dalemu, że po meczu zmieniamy plan treningowy, duży nacisk przerzucając na defensywne stałe fragmenty, bo do szewskiej pasji doprowadzało mnie już to notoryczne tracenie bramek z dośrodkowań. Goście mogli cieszyć się prowadzeniem na Pokraju Jadra tylko przez kwadrans, do czasu, aż Kacunko posłał górą prostopadłe podanie na pole karne, a Jelavić wygrał pojedynek o piłkę ze Smolciciem i podciął ją nad wychodzącym niepotrzebnie z bramki Berkoviciem. Tym razem druga połowa po prostu się odbyła i zmarnowaliśmy szansę na zwycięstwo, rozczarowując kibiców na trybunach. Nie mogłem doczekać się najbliższych treningów, a także posiedzenia z Dalim nad ich programem.
  7. Ralf

    Peak Label

    Wreszcie można było złapać trochę oddechu, dzięki czemu moi zawodnicy mogli odpocząć i się zregenerować, a ja przez ten czas rozchodziłem operowaną kiedyś nogę, którą, jak się okazało, jednak troszkę nadwyrężyłem podczas miłych zapasów z Mią. Naszym pierwszym we wrześniu rywalem były rezerwy lidera ekstraklasy, Osijeku, po których można było sądzić, że daleko im do klasy swoich zagrzebskich odpowiedników, co też na tę chwilę odzwierciedlała ich pozycja w tabeli. Przed wyjazdem na mecz z miłą chęcią przywróciłem zespół do bardziej optymalnego składu, w którym zabrakło jedynie Niksona Memaja, powołanego do młodzieżówki Kosowa. Spotkanie na Gradskim Vrt zaczęło się dla nas bardzo dobrze, gospodarze zaczęli trochę niezdecydowanie, do tego po kwadransie gry Kolega zachował się bardzo niekoleżeńsko, odpychając w polu karnym Jelavicia przy rzucie rożnym, po czym sam poszkodowany strzałem z jedenastego metra zapewnił nam przełamanie ligowej passy tracenia bramek jako pierwsi. Aż do przerwy mieliśmy wyraźną przewagę, szaleli zwłaszcza Repić i Obrstar po drugiej stronie boiska, który mógł nawet zdobyć gola, ale jego strzał głową zatrzymała poprzeczka, ponadto dobrze spisywali się Kacunko i Barisić, którzy mogli rozstrzygnąć ten mecz, gdyby tylko podejmowali lepsze decyzje, np. strzelając zamiast podawać, i na odwrót. Tak zaś w drugiej połowie nadal wiele mogło się wydarzyć, i się wydarzyło. Już w przerwie zdjąłem oddychającego rękawami Obrstara, wpuszczając za niego Vidovicia, któremu miałem zamiar dawać pograć więcej. Niestety nim zdążyliśmy wejść w rytm, nasze prowadzenie było już tylko wspomnieniem, bowiem w 48. minucie Toniemu Koledze wyszedł strzał życia z rzutu wolnego – podyktowanego za faul Cindricia, którego nie omieszkałem mu wypomnieć – którym zaskoczył źle ustawionego Bendera. Niestety znów klasycznie po stracie bramki siedliśmy, pozwalając Osijekowi II osiągnąć przewagę, i poza jednym przebłyskiem nie wróciliśmy już do dobrej gry z pierwszej połowy. Przebłysk nastąpił w 75. minucie. Wywalczyliśmy rzut wolny tuż przed boczną linią pola karnego, z którego centrę na dalszy słupek przypuścił Kacunko, Cindrić przeskoczył Coticia i strącił piłkę pod nogi Tarasa, a Toni natychmiastową bombą przywrócił nam prowadzenie. Długo to nie potrwało, bo dziesięć minut później gospodarze wybili piłkę po rzucie rożnym, na własnej połowie rozpędził się z nią Rajić, a ja porwałem wściekle i rozbiłem o ławkę trenerską mój pierwszy bidon, gdy zobaczyłem, jak Krštulović-Opara odsuwa mu się z drogi, puszczając go sam na sam z Benderem. Mogliśmy to spotkanie wygrać, pozbywając się zwycięstwa po raz kolejny za sprawą błędu jednego zawodnika, ale mimo wściekłości czułem też pewną satysfakcję, że przynajmniej w końcu nie było wyniku 2:1.
  8. Ralf

    Peak Label

    To fakt, spodziewałem się gorszego początku, a tymczasem środek tabeli po czterech kolejkach nie jest taki zły A gdyby jeszcze nie te różne indywidualne błędy, które kończyły się traconymi golami, dopiero byłoby świetnie. Polska śmietanka w eliminacjach do europejskich pucharów na tyle epicko zassała kija, że w tej materii muszę przyznać, że Football Manager jest obecnie niezwykle realistyczny Nawet Piast w Lidze Mistrzów został wyeliminowany przez jednych z etatowych czyścicieli rozgrywek z polskich klubów
  9. Ralf

    Peak Label

    Sierpień 2019 Bilans: - Druga HNL: 2-0-2, 6:6 - Hrvatski nogometni kup: 1-0-0, 2:1 Druga HNL: 8. [6 pkt; -0 pkt do Bijelo Brdo, +0 pkt nad Hajdukiem II] Hrvatski nogometni kup: Runda wstępna, d2:1 z Jadranem; awans Finanse: -515,327€ (-64,910€) Gole: Mario Marović (3) Asysty: Ivan Krštulović-Opara (2) Ligi: Anglia: Manchester City [+3 pkt] Austria: LASK Linz [+5 pkt] Chorwacja: Dinamo Zagrzeb [+0 pkt] Czechy: Mláda Boleslav [+1 pkt] Francja: AS Monaco [+3 pkt] Hiszpania: FC Barcelona [+0 pkt] Niemcy: Borussia Dortmund [+0 pkt] Polska: Lech Poznań [+1 pkt] Rosja: Zenit Sankt Petersburg [+6 pkt] Serbia: FK Vojvodina [+3 pkt] Słowenia: NK Aluminij [+0 pkt] Włochy: Bologna [+0 pkt] Liga Mistrzów: – Liga Europy: – Piast Gliwice, Druga runda kwalifikacyjna, 2:0 i w1:3 z Saburtalo Tbilisi; awans, vs. Rosenborg Trzecia runda kwalifikacyjna, 0:2 i 0:2 z Rosenborgiem; out – Legia Warszawa, Druga runda kwalifikacyjna, 1:0 i 2:2 z Lewskim Sofia; awans, vs. Antwerpia Trzecia runda kwalifikacyjna, 1:1 i 0:1 z Antwerpią; out – Cracovia, Druga runda kwalifikacyjna, 2:0 i k0:2 ze Sturmem Graz; awans, vs. FCSB Trzecia runda kwalifikacyjna, 0:1 i 0:1 z FCSB; out Reprezentacja Polski: – Ranking FIFA: 1. Francja [1744], 2. Belgia [1736], 3. Brazylia [1660], ..., 19. Polska [1540]
  10. Ralf

    Peak Label

    Byłem przygotowany na porażkę z Dinamem II, więc choć nie byłem z niej zadowolony, to nie odczuwałem aż takiej goryczy, jak po Merjimurje. Niezbyt miałem ochotę na cokolwiek, ale zawsze starałem się wywiązywać z umów i obietnic, dlatego też po meczu przyjechałem na klubową salę treningową, gdzie byłem umówiony z Mią na kolejne ćwiczenia. I dobrze, że ich nie przesunąłem, bo okazało się to lekiem na zszargany humor po porażce; przez ostatni rok mentalnego zasiedzenia zdążyłem zapomnieć, że są tylko trzy rzeczy, które mocno zbliżają ludzi: alkohol, wspólne silne przeżycia i bliski kontakt fizyczny. Nie chciałem uczyć Mii tylko podstaw, takich jak wyprowadzanie ciosów – jak już pokazywać krav magę, to na wszystkich polach, a jednym z najważniejszych była walka w parterze. Nauczyłem ją, w jaki sposób najłatwiej obalić przeciwnika kilkoma prostymi chwytami, jak wykręcać ręce, zakładać kimurę, dźwignię na łokieć, klucz, czy duszenie zza pleców. Szybko nabierała wprawy, więc tego dnia, czyli 31 sierpnia, zaaranżowałem luźny sparing, w którym wcieliłem się w rolę napastnika (oczywiście tylko markując ciosy, by nie zrobić jej krzywdy), a ona miała przećwiczyć na mnie to, czego jej nauczyłem. Dwa tygodnie temu była jeszcze dość nieśmiała, ale teraz czuła się już obyta z naszym kontaktem fizycznym. A uczyła się szybko. Była chętna do działania, a ja deczko rozkojarzony, więc nieźle przyparło mi dech, kiedy nieoczekiwanie przyjąłem wcale nie tak słabe kopnięcie prosto na wątrobę. Odkaszlnąłem i lekko się cofnąłem, bo zapomniałem już, jak to jest. – Wybacz, Raflo, nie chciałam tak mocno – przeprosiła, ale nie mogła powstrzymać śmiechu. Bardzo zgrabnie prezentowała się w sportowych szortach, podkreślających jej długie i bardzo ładne nogi, oraz w podkoszulku na ramiączkach. – Ale masz minę! – Daj spokój, ja jeszcze żyję! – odpowiedziałem, również zanosząc się śmiechem, przetykanym kasłaniem. – I nie stój tak, moja droga, jednym kopnięciem nie załatwi się sprawy. Teraz mam wylądować na glebie i nie ma wymówek! Pokaż mi, czego się nauczyłaś! Ruszyłem natychmiast z kolejnym symulowanym natarciem. Umiejętnie wyważyłem siłę, by nie być zbyt delikatnym; w końcu najlepszy trening jest taki, w którym czuć, że sparingpartner stawia opór i również stara się ciebie zaskoczyć. Mia przechwyciła moją nieco wysuniętą rękę, przygarnęła ją do siebie i okręciła się tak, jak ją nauczyłem. Po drodze zahaczyłem jednak stopą o wystający materac, przez co straciłem kontrolę nam upadkiem. Runąłem bezwładnie, pociągając Mię za sobą. Wylądowaliśmy obok siebie: ja twarzą do podłogi, Mia na plecach, dzięki czemu szybciej się zebrała. Zaczęliśmy zapasy w parterze. Są takie momenty, gdy ćwiczenie zaczyna wykraczać poza utarty scenariusz, a wtedy wszelkie techniki odchodzą na bok i zaczyna się improwizowanie. To był właśnie taki moment. Zaczęliśmy się siłować na zmianę dysząc i śmiejąc się. Dosiadła mnie i złapała moje ręce za nadgarstki, by spróbować mi je wykluczyć. Mogłem to przesiłować, ale postanowiłem używać co najwyżej 30% własnej siły. Postawiłem lekki opór, ale zdyszana Mia, której blond włosy opadały na policzki przyklejając się do nich, w końcu przygwoździła mi ręce do materacy, uśmiechając się zadowolona. Jej włosy omiatały moją twarz, a spomiędzy nich spoglądały na mnie słodkie oczy. – I co teraz? – spytała, zaśmiewając się. – Co teraz pokażesz, Raflo? – Chcesz wiedzieć, co pokażę? Pokażę TO. Na te słowa naprężyłem mięśnie i poderwałem się z pleców, energicznie obracając tułów. Nasze ciała przetoczyły się po materacach niczym w pralce, i nagle to ja znalazłem się na górze, objęty w pasie jej udami. Oczy i otwarte usta Mii wyrażały zaskoczenie pomieszane z zachwytem. Nasze twarze znalazły się tak blisko siebie, że niemal dotykaliśmy się nosami. Odgarnąłem jej kosmyk z czoła i nagle zdałem sobie sprawę, że głaszcze mnie dłonią za uchem, patrząc mi w oczy tęsknym wzrokiem. Nie myśleliśmy już wcale o treningu. Zastygliśmy w tej pozycji, uspokajając oddechy – Mia głaskała mnie czule za uchem, a mnie zaczął pomału przyciągać magnetyzm jej rozchylonych delikatnie ust. W tym momencie z głębi korytarza dobiegło klapnięcie zamykanych drzwi. Mia drgnęła, spoglądając w tamtym kierunku. – Wstań, Raflo, to może być mój ojciec. Szybko. Odkleiliśmy się od siebie, pomogłem jej wstać. Prawdę mówiąc ja również wolałem, by Zoran Bardić nie zastał nas w tak dwuznacznej pozycji i sytuacji. Po prawdzie tak samo, jak żaden inny pracownik klubu, wszakże wieści szybko się rozchodzą. Oboje uznaliśmy to za sygnał, że warto zakończyć zajęcia na dzisiaj, co też niezwłocznie uczyniliśmy. Na kwaterę wróciłem z wydatnie poprawionym humorem, ale i wyraźnym niedosytem. To oczywiste.
  11. Ralf

    Peak Label

    Nasz pierwszy miesiąc kończyliśmy starciem z rezerwami Dinama Zagrzeb, które weszły w sezon mocno i wspięły się na drugie miejsce w tabeli. Chciało mi się już powoli rzygać napiętym terminarzem, gdyż znowu musiałem gorączkowo kombinować ze zmianami w jedenastce, co dodatkowo utrudniał mi wymóg umieszczenia trzech zawodników U-21 w wyjściowym składzie, jaki obowiązywał w Drugiej HNL. Z tego powodu jedynie na ławce posadzić mogłem Antonio Repicia, który wracał w końcu do drużyny, i czułem, że w pierwszej połowie będzie nam go brakować, w czym się nie pomyliłem. Choć Dinamo II składało się głównie z piłkarzy młodych, szykowanych dopiero do pierwszego zespołu, a także wypożyczonych podobnych młodzianów przymierzanych do transferu na stałe, to byli to zawodnicy bardzo zdolni, co wyrażały również typy na to spotkanie, stawiające nas w roli drużyny słabszej. Było to też widać na boisku, na którym co prawda potrafiliśmy pograć piłką, ale goście dużo sprawniej wypracowywali groźne sytuacje, a rozpracować nie mogli jedynie Bendera w bramce. Wszystko zmieniło się jednak w 38. minucie za sprawą beznadziejnego zachowania Tarasa, który najpierw wybił piłkę głową do nikogo, a potem nie wrócił na pozycję, tylko bezmyślnie pobiegł za akcją, co skończyło się tym, że czekający na wolnym polu Cuze dostał podanie, pobiegł spokojnie na naszą bramkę i strzałem obok bezradnego Bendera otworzył wynik spotkania. Zaraz zresztą było też po meczu, gdy w 42. minucie Misković ośmieszył pół mojego zespołu, przebiegając z piłką całą naszą połowę i nieatakowany przez nikogo podwyższył na 0:2 strzałem ze skraju pola karnego. W przerwie zrugałem chłopaków, którzy znowu zapominali o pressingu i o tym, że gdy zawodnik z piłką przekracza linię środkową, od razu trzeba go osaczyć i pogryźć, zamiast tylko stać i przyglądać się, jak rywale rozgrywają akcję i strzelają nam bramkę. Przeprowadziłem też od razu dwie zmiany, wpuszczając na skrzydło Repicia, a niewidocznego Memaja zastępując Simunaciem. Moi podopieczni wydawali się zmotywowani do walki, bo chwilę po przerwie Obrstar wykiwał na skrzydle Hujberga i przerzucił piłkę za dalszy słupek, gdzie nadlatujący Repić atomowym strzałem z pierwszej posłał ją do bramki razem z interweniującym Juriciem. Okrzykami zza linii bocznej zachęciłem drużynę do dalszych ataków, ale po kilku minutach naszego naporu gra zaczęła się wyrównywać i koncentrować w środku pola, co sprawiło, że od razu pomyślałem, że przecież na tablicy wyników widnieje wynik 1:2, jedyny osiągany przez nas w tym sezonie, czy wygrywamy, czy przegrywamy. W pewien sposób zmotywowało mnie to do porzucenia ostrożności i przestawienia zespołu na totalną ofensywę, bo uznałem, że albo nam się to opłaci i urwiemy Dinamu II punkty lub nawet wygramy, albo przynajmniej przełamiemy klątwię 2:1 i przegramy większą różnicą bramek. Okazało się, że nawet to nic nie zmieniło i po raz piąty z rzędu zakończyliśmy rywalizację wynikiem 1:2, tym razem ponosząc zasłużoną porażkę. Przypomniały mi się koszmarne sny, jakie dręczyły mnie kilka miesięcy temu, gdy mieszkałem jeszcze w Polsce, tak że zaczynałem wątpić, by to były tylko przypadki.
  12. Ralf

    Peak Label

    W końcówce sierpnia rozpoczynała się tegoroczna edycja Pucharu Chorwacji, do którego przystępowaliśmy w rundzie wstępnej, mierząc się z trzecioligowym Jadranem. Oczywiście znowu musiałem zamieszać składem, dając wolne co bardziej zmęczonym zawodnikom, ponadto dałem zagrać Ante Topiciowi, chcąc sprawdzić, czy w 25. minucie gospodarze obejmą prowadzenie po strzale z trzydziestu metrów. Niestety do Pločy nie pojechał z nami Antonio Repić, który na treningu rozciął sobie rękę i musiał pauzować przez kilka dni. Jeszcze będąc piłkarzem miałem zawsze wpojone, by nie lekceważyć absolutnie żadnego rywala, ale bądźmy szczerzy, grając o stawkę z niżej notowanym przeciwnikiem należy celować w zwycięstwo. Tymczasem na Jadranie okazało się, że trzecioligowcy przysporzyli nam ogromnych problemów, długimi minutami grając wyraźnie lepiej od nas i utrzymując ciężar gry na naszej połowie. Ładniej zaczęliśmy jednak my, tak że w 10. minucie Krštulović-Opara wywiózł dryblingiem Milinovicia i wrzucił piłkę na krótki słupek, gdzie Marović przeskoczył Barbira i dał nam prowadzenie. Później jednak graliśmy słabiej z każdą minutą, oddając pole gospodarzom, którzy dośrodkowywali na potęgę i kreowali jedną groźną sytuację za drugą, zaś mnie interwencje Topicia – skuteczne, choć bardzo niepewne – przyprawiały o palpitacje serca. To, co wiedziałem od pewnego momentu, wydarzyło się tuż przed przerwą, kiedy nam skończył się limit szczęścia, a rywalom pecha. Jadran wznowił grę od pośredniego rzutu wolnego, Mikrut otrzymał piłkę przed polem karnym, nasza obrona zbiła się w czteroosobową grupkę na środku pola karnego, więc ten zagrał na lewo do niekrytego Pijevicia, który bez trudu wyrównał pewnym strzałem na 1:1, bo Topić zostawił odsłoniętą całą bramkę. W drugiej połowie byliśmy dalecy od naszego optymalnego poziomu i nadal pozwalaliśmy gospodarzom na absolutnie wszystko, a piłkarze skupiali się na niesłuchaniu moich uwag i wskazówek, uparcie grając pierwotny plan, który okazał się nieskuteczny. Z tego powodu, mimo natłoku spotkań, dopuściliśmy do wyczerpującej dogrywki, w której kwestię awansu rozstrzygnął jedyny przytomny Kacunko, w 104. minucie posyłając w okienko wystawioną przez Jelavicia piłkę. Dowiezienie zwycięstwa zapewnił nam uraz Mikruta osiem minut później, przez który Jadran kończył mecz w osłabieniu, a my awansowaliśmy do pierwszej rundy. Zaczynało mnie ciekawić, czy w tym sezonie w którymkolwiek naszym występie padnie wynik inny, niż 2:1.
  13. Ralf

    Peak Label

    Znów nie było zbyt wiele czasu, by odetchnąć, bo trzecia kolejka Drugiej HNL ruszała zaledwie trzy dni później. Ten fakt oraz porażka w ostatnim meczu zmusiły mnie do tego, by na spotkanie z Dubravą zamieszać składem. Do gry nie nadawali się m.in. Marović, Kacunko i Barisić, ponadto na treningu mięśnie uda przeciążył Obrstar i również nie mógł wystąpić, do tego Repić zawieszony był za czerwoną kartkę, a Krštulović-Opara i Puljić, poza zmęczeniem, podpadli mi również kiepskimi występami. Wszystko to spowodowało, że do Zagrzebia pojechaliśmy z aż siedmioma zmianami w wyjściowej jedenastce, nie wspominając o ławce rezerwowych, a na stadion Dubrave w miejsce kolegów wyszli Memaj, Vidović, Llanos, Dadić, Cindrić, Basić-Šiško i Mornar. W tym spotkaniu zacząłem już dostrzegać pewien frustrujący scenariusz, jaki z wolna zaczynał stawać się naszym znakiem rozpoznawczym, czyli kłopoty z defensywnymi stałymi fragmentami i obowiązkowe tracenie bramki w pierwszych 25 minutach. Tym razem była to minuta dokładnie 22., kiedy to po raz trzeci z rzędu straciliśmy gola jako pierwsi, i to w klasyczny dla nas sposób: rzut wolny z bocznej strefy dla rywali, dośrodkowanie Tolicia, pewna główka Cruza mimo asysty Vulikicia, zero do jednego w dolną część pleców. Tym razem nie zakląłem przy linii bocznej, tylko machnąłem ręką i pokręciłem głową, bo zaczynałem się już przyzwyczajać. Tym razem zdobyliśmy się na szybką odpowiedź, bo już dziesięć minut później skarciliśmy gospodarzy, odwdzięczając się pięknym za nadobne – zastępujący Obrstara Basić-Šiško zacentrował z wolnego, a do piłki na krótkim słupku dopadł Memaj, potężnym wolejem pakując ją w okienko bramki Mustapicia. Dubrava, która rozpoczęła sezon od dwóch porażek i zaczynała rozgaszczać się w dole tabeli, ostro walczyła po przerwie o zatrzymanie nakręcającej się passy. Nie było łatwo, ale próbowaliśmy kolejnych ataków, aż w 72. minucie Maglica odepchnął w polu karnym Basicia-Šiškę, który runął jak długi na mokrą od letniego deszczu murawę, a sędzia Župan bez wahania podyktował jedenastkę. Do rzutu karnego podszedł debiutujący w zespole Llanos, po czym Kolumbijczyk z chorwackim paszportem huknął nie do obrony, zapewniając nam drugie w sezonie zwycięstwo. Cieszyłem się z niego, ale wiedziałem dobrze, że obie wygrane były dość szczęśliwe i przed nami jeszcze mnóstwo pracy.
  14. Ralf

    Peak Label

    Dzień po meczu umówiłem się w końcu z Mią na początek obiecanego podszkolenia, by mogła czuć się pewniej na ulicy. Pojawiłem się na sali gimnastycznej wcześniej, by najpierw rozruszać się samemu i odświeżyć sobie najważniejsze odruchy i automatyzmy. W międzyczasie zastanawiałem się, od czego zacząć – nie byłem instruktorem krav magi i już od długiego czasu nie trenowałem, ale pomysł przyszedł sam. Nie ma żadnej walki bez podstawowych umiejętności, więc w pierwszej kolejności zacząłem uczyć Mię, jak w odpowiedni sposób wyprowadzać ciosy proste, sierpowe, a także przekazałem jej przydatny trik, który potrafi ustawić sytuację i pozwolić na szybkie dokończenie obrony, a więc kopnięcie frontalne-stopujące, czyli tzw. stoper. Pod koniec naszego spotkania zaczynała już rozumieć, o co w tym chodzi, ale z doświadczenia wiedziałem, że potrzeba wielu treningów, by robić to wszystko naprawdę dobrze. Wybraliśmy sobie odpowiednią porę na pierwszy trening, gdyż 21 sierpnia nie miałem już tak lekkiego i pozytywnego nastawienia, jak teraz na sali gimnastycznej. Zespół Medjimurje zaczął sezon od remisu z Rudešem u siebie, więc podejmując rywali na Pokraju Jadra mogliśmy liczyć na zdobycz punktową, która umocniłaby naszą sytuację na starcie sezonu. Szczęśliwie po niedawnej przykrej serii nie odnotowaliśmy już kolejnych urazów w pierwszym zespole, dzięki czemu na nasz pierwszy domowy mecz mogłem wystawić tę samą jedenastkę, która obiecująco spisała się przed czterema dniami w Vinkovci. Przygotowałem na to spotkanie kolejne drobne poprawki, które miały zwiększyć liczbę podań w pole karne, a co za tym idzie przynieść naszym napastnikom jeszcze więcej okazji. Zaczęliśmy równie dobrze, jak na inaugurację Drugiej HNL, tylko tym razem już w pierwszej akcji meczu wywalczyliśmy rzut rożny, po którym minimalnie obok bramki główkował Marović. Ogółem nasza gra w ofensywie wyglądała imponująco jak na chorwacką drugą ligę, moi zawodnicy zgrabnie wymieniali krótkie podania, elegancko dezorientując broniącego się przeciwnika, tak że jedynym, czego brakowało, to ostatniego podania i szczypty skuteczności. W każdym razie nic nie wskazywało na to, że już niebawem błyśniemy jak amatorzy, a po 90 minutach będę dla odmiany schodził z boiska wściekły. Po 25 minutach gry Patafta minął na skrzydle Puljicia jak przedszkolaka, po czym od razu wiedziałem, że źle się to skończy, ale nie sądziłem, że w takim stylu – Patafta nieatakowany przez nikogo wbiegł w pole karne i pokonał Bendera, ale piłka odbiła się od słupka i zatańczyła na linii bramkowej, a rzucającego się po nią Bendera bohatersko ubiegł... Krštulović-Opara, który czubkiem buta wklepał samobójczego gola. Po jaką cholerę on w ogóle dotykał tej piłki?! Identycznie jak z Cibalią stanęliśmy, pozwalając gościom na zdominowanie boiska, przez co z trudem dotrwaliśmy do przerwy z wywieszonymi jęzorami. W szatni zagrzmiałem, usiłując tchnąć w zespół nową werwę, i wydawało się, że chłopaki uwierzyli w siebie, bo w 53. minucie Krštulović-Opara dla odmiany zrobił coś dobrego dla zespołu, uruchomił podaniem Repicia, którego centrę na wyrównującego gola zamienił Marović. Spodziewałem się, że również pójdziemy za ciosem, ale zachowaliśmy się tak, jakbyśmy stracili bramkę, a nie zdobyli, ponownie oddaliśmy inicjatywę rywalom i musieliśmy się bronić. Tym razem z każdą minutą czułem, jak rośnie mi ciśnienie, patrząc, jak moi zawodnicy zaczynają sami niszczyć nam to spotkanie. Zaczął Repić, który kretyńskim faulem w 74. minucie wyleciał z czerwoną kartką, a w doliczonym czasie dzieła dopełnili Mornar, który nie zainteresował się bezpańską piłką, a także Vulikić, który zlekceważył Simicicia, pozwalając mu na zdobycie zwycięskiego gola po samotnym rajdzie na naszą bramkę. W szatni, mimo młodego wieku i braku doświadczenia, nie omieszkałem powiedzieć, co myślę o przegrywaniu meczu w taki sposób.
  15. Ralf

    Peak Label

    Nareszcie zaczynamy przedstawienie! ----------------------------------- Im bliżej było inauguracji Drugiej Hrvatskiej Nogometnej Ligi, tym więcej pojawiało się problemów, których tak miałem nadzieję uniknąć. Najpierw Josip Bender przeciążył mięśnie łydki, co groziło koniecznością zastąpienia go Topiciem, a to mogłoby skończyć się rozstrzelaniem nas z dystansu przez Cibalię. Niedługo później czytałem następny raport medyczny, którego bohaterami byli Nicholas Llanos i jego nadwyrężone udo, zaś tuż przed startem ligi więzadła krzyżowe naciągnął nasz stoper Mateo Tomić, który najbliższe dwa miesiące miał z głowy. Szczególnie po tej ostatniej informacji myślałem, że zaraz coś rozwalę. 17 sierpnia wyjechaliśmy klubowym autokarem do Vinkovci, gdzie przystępowaliśmy do ligowych zmagań spotkaniem z Cibalią, tegorocznym beniaminkiem, czego wcale nie uważałem za atut, bo ewentualna porażka smakowałaby jeszcze gorzej. Szczęśliwie do gry był już gotowy Bender, który poradził sobie z rekonwalescencją wybornie, więc mogłem być spokojniejszy o tyły. Poprzedniego dnia kapitanem Solina mianowałem Mario Marovicia, zaś jego zastępcą został Robi Obrstar, którzy oczywiście mieli pewne miejsce w składzie. Pierwotnie w ataku miał wystąpić również Simunać, ale ten nie wziął sobie moich słów do serca i znów podchodził olewacko do treningów, tak że parę napastników wraz z Maroviciem utworzył ostatecznie Jelavić. Rozbrzmiał historyczny dla mnie pierwszy gwizdek, który oficjalnie rozpoczął moją trenerską karierę, taką prawdziwą z krwi i kości. Ku mojemu zadowoleniu zarysowała się nasza przewaga, gra toczyła się głównie na połowie Cibalii, nękaliśmy rywali groźnymi centrami i wyglądało na to, że kwestią czasu pozostaje otwarcie wyniku. Otwarcie nastąpiło już po kwadransie. Niestety, po niewłaściwej stronie boiska – Culjak posłał dośrodkowanie z rzutu wolnego z głębi pola, a piłka przeleciała ponad kotłem w polu karnym i wyciągniętymi rękami Bendera spadając wprost na nogę Karauli, który z ostrego kąta posłał ją do naszej pustej bramki. Co gorsza, po stracie gola zagubiliśmy się kompletnie, przez co gospodarze zepchnęli nas na naszą połowę i zaczęło robić się bardzo nieprzyjemnie. Do tego stopnia, że w pewnym momencie ruszyłem do linii bocznej i wrzasnąłem: "Co jest, do cholery?! Co się z wami dzieje?! Ciśniemy do przodu!" Być może właśnie to poskutkowało, wraz z przekazaniem moim zawodnikom odpowiednich korekt taktycznych. Wkrótce znów zaczęliśmy grać swoje, aż 24 minuty po niespodziewanej stracie gola Repić zagrał na obieg do Krštulovicia-Opary, który dośrodkował tuż przed Galiciem, a w polu karnym kryty na radar przez rywali Marović potężną główką wyrównał na 1:1. Należało pójść teraz za ciosem, i uczyniliśmy to w najlepszy z możliwych sposób – Cibalia wznowiła grę od środka, a przyczajony Jelavić przytomnie przechwycił nieudolne podanie Karauli do Culjaka – architektów trafienia dla gospodarzy! – popędził ile sił na bramkę i pokonał Lesicia mocnym strzałem przy słupku, dając nam prowadzenie! Nie posiadałem się z radości! Po przerwie dyktowaliśmy już tempo gry i gdyby nie odrobina pecha, którego kulminację stanowił słupek, jaki powstrzymał nas przed dorzuceniem trzeciego gola, wynik byłby jeszcze bardziej okazały. Niemniej jednak po końcowym gwizdku odetchnąłem z ulgą – zwycięstwo w menedżerskim debiucie w poważnej piłce było dla mnie spełnieniem marzeń, tak że do szatni schodziłem z szerokim uśmiechem. Mały bonusik z pomeczowej konferencji:
  16. Ralf

    Peak Label

    Porozmawiałem z Zoranem Bardiciem na temat jego prośby, którą przyjąłem, a w zamian za nią zgodził się na zatrudnienie w klubie analityka. Do treningów sztuki samoobrony potrzebna była odpowiednia przestrzeń, a za takową uznałem klubową salę gimnastyczną, na której było odpowiednio dużo miejsca i materiałów. Mój przełożony bez wahania zgodził się, byśmy mogli korzystać z niej z Mią. Było tutaj pod dostatkiem materacy, którymi mogłem wyłożyć podłoże; w końcu krav maga, poza technikami w stójce, opierała się również na walce w parterze, a nie chciałem, by coś stało się przede wszystkim Mii, jak również mi samemu, a wiedziałem, że odpowiednio wykonane techniki wiązały się z twardymi upadkami na tzw. glebę W międzyczasie odbyło się losowanie rundy wstępnej Hrvatskiego Nogometnego Kupu, czyli Pucharu Chorwacji. W tejże los skojarzył nas z półamatorskim NK Jadran LP, więc każdy inny wynik, jak awans Solina do następnej fazy, uznałbym za blamaż. Przedostatnim sprawdzianem przed startem sezonu było spotkanie z NK Uskok. Zgodnie z założeniem ponownie wyszliśmy na boisko z tym samym planem, co poprzednio, ale tym razem zawiodła nasza skuteczność, bo sama gra i konstruowanie akcji uznałem za budujące. Odniosłem też wrażenie, jakby swoją postawę przemyślał Vlatko Simunać, który ambitnie szarpał aż do momentu, w którym nie dałem mu wolnego w 76. minucie, a który zdobył jedynego gola w tym spotkaniu. Skłoniło mnie to do tego, by uważniej przyjrzeć mu się w trakcie sesji treningowych. Dwa dni później Dali doniósł mi, że po raz kolejny z rzędu nasz niesforny napastnik wyraźnie odstawał od kolegów w trakcie treningów. Uznałem, że już wystarczy pobłażania, wezwałem do siebie Vlatko i wziąłem głęboki oddech, gdy usłyszałem jego kroki zbliżające się do mojego gabineciku. Byłem już gotowy na porządną scysję, wyrażając moje rozczarowanie całokształtem jego postawy, ale Simunać nieoczekiwanie... przyznał mi rację i obiecał, że na kolejnych treningach postara się o to, by, jak sam to ujął, spiąć dupsko. Trzymałem go za słowo. Naszym ostatnim sparingiem okresu przygotowawczego była próba generalna z Zagorą. W pierwszej połowie chłopaki byli maksymalnie zmotywowani walką o ostatnie wolne miejsca w składzie, gospodarze zostali przez nas stłamszeni na boisku, a Simunać po zdecydowanej rozmowie postanowił pokazać, że nie zasypiał gruszek w popiele, i na przerwę schodził z efektownym hat-trickiem. Niestety potem moi podopieczni stanęli w miejscu, czego efektem były dwie bramki zdobyte przez rywali, co przy braku odpowiedzi z naszej strony stanowiło niezbyt chwalebny fakt, o czym nie omieszkałem poinformować chłopaków po meczu. Do pierwszego starcia o punkty pozostawał równy tydzień, toteż mogłem mieć jedynie nadzieję, że błędy, które popełnialiśmy w sparingach, nie będą miały przełożenia na ligę...
  17. Ralf

    Peak Label

    Trzeciego sierpnia nadszedł ten zabawny na swój sposób moment w życiu – tego dnia skończyłem trzydziestkę, która jeszcze nie tak dawno wydawała mi się czymś abstrakcyjnym. Dariusz, nikczemna bestia, nie omieszkał oczywiście zadzwonić do mnie z samego rana i uroczyście pogratulować, tłumacząc mi, że jestem teraz tak stary, jak on dwa lata temu, a teraz wreszcie nadeszła długo wyczekiwana okazja, by zrewanżować się za śmieszki w jego stronę sprzed dwóch lat. Tak zawsze wyglądało nasze składanie sobie życzeń urodzinowych – to nie były zwyczajne życzenia, to była wręcz ceremonia, i to taka ocierająca się o istny roast. Trzeciego sierpnia był również kontynuacją końcowego etapu przygotowań. Zmierzyliśmy się z trzecioligowymi Vodicami, sprawdzając przede wszystkim te same szczegóły taktyki, co z Neretvą, i zaczęło po cichu zanosić się na to, że chyba trafiłem w dziesiątkę, co jednak musiałem jeszcze zweryfikować w pozostałych spotkaniach. Mario Jelavić znów strzelił dwie bramki – jedną wprawdzie z rzutu karnego, ale podyktowanego po wypracowanej sytuacji – ponadto przez cały mecz mieliśmy więcej kontaktów z piłką w polu karnym rywali, niż we wcześniejszych sparingach. O ile byłem zadowolony z gry ofensywnej, o tyle defensywa mnie poważnie zawiodła. Przede wszystkim Topić ostatecznie przegrał rywalizację z Benderem o miejsce w bramce, pokazując, że wybitnie nie potrafi bronić wszelkich strzałów z dystansu, pozwoliwszy Ziliciowi na łatwego gola z trzydziestu metrów – w lidze oznaczałoby to tracenie wielu dodatkowych bramek na przestrzeni sezonu. Nasza linia defensywy z kolei odpuszczała zbyt wiele bezpańskich piłek, Toni Taras miał problemy z obliczaniem toru lotu górnych podań, ponadto znów dopuściliśmy do wbicia nam bramki z dośrodkowania. Trzecioligowcom. To był tylko sparing, ale powyższe mankamenty na ten moment sprawiały, że prognozy mediów na nadchodzący sezon, które przepowiadały nam miejsce w środku tabeli, uznałem za bardzo optymistyczne.
  18. Ralf

    Peak Label

    Lipiec 2019 Bilans: - Druga HNL: 0-0-0, 0:0 - Hrvatski nogometni kup: 0-0-0, 0:0 Hrvatski nogometni kup: – Finanse: -438,434€ (-56,228€) Gole: – Asysty: – Ligi: Anglia: – Austria: Wolfsberger AC [+0 pkt] Chorwacja: HNK Gorica [+3 pkt] Czechy: Karwina [+1 pkt] Francja: – Hiszpania: – Niemcy: – Polska: Legia Warszawa [+0 pkt] Rosja: Zenit Sankt Petersburg [+3 pkt] Serbia: FK Napredak [+2 pkt] Słowenia: NK Aluminij [+1 pkt] Włochy: – Liga Mistrzów: – Piast Gliwice, Pierwsza runda eliminacyjna, 1:3 i 0:1 z Qarabağ (AZE); out Liga Europy: – Legia Warszawa, Pierwsza runda kwalifikacyjna, 3:1 i 3:0 z Trans (EST); awans, vs. Levski Sofia (BUL) – Cracovia, Pierwsza runda kwalifikacyjna, 2:0 i 2:0 z Jeunesse Esch (LUX); awans, vs. Sturm Graz (AUT) Reprezentacja Polski: – Ranking FIFA: 1. Francja [1744], 2. Belgia [1736], 3. Brazylia [1660], ..., 19. Polska [1540]
  19. Ralf

    Peak Label

    Pracowity lipiec kończyliśmy sparingiem z Nervetą, w którym postanowiłem przetestować kilka alternatyw przy sposobie prowadzenia akcji, tym większa szkoda, że nie mógł wziąć w nim udziału Luka Dadić, który zatruł się jakimś dziadostwem i jego aktywność polegała na rozdysponowywaniu zawartości żołądka do klozetu, zamiast piłek w środku pola. Tym razem nareszcie lwia część naszej zdobyczy bramkowej była dziełem napastnika, Mario Jelavicia, co skłoniło mnie do pozostania przy dokładnie tej samej taktyce w następnej grze kontrolnej, gdyż musiałem wiedzieć, czy dobry występ Mario był jednorazowym wyskokiem, czy też efektem kombinowania z taktyką. Natomiast nad głową Vlatko Simunacia zaczęły zbierać się z wolna pierwsze ciemne chmurki – nie dość, że nadal obijał się na treningach i powoli się na niego szykowałem, to jeszcze ewidentnie nie błyszczał na boisku. Na wszelki wypadek poprosiłem scouta, by rozejrzał się za jego potencjalnym następcą do ataku, gdyby Vlatko okazał się niereformowalny i wszedł ze mną w konflikt, przekreślając swoją dalszą karierę w Solinie.
  20. Ralf

    Peak Label

    Kolejne dni treningowe mijały w dobrej atmosferze, choć dla mnie mącił ją nieco Simunać, który nadal uporczywie nie przykładał się do zajęć w takim stopniu, jakiego bym od niego oczekiwał. Uznałem jednak, że na razie nie będę brał go na dywanik, bo dochodziły mnie słuchy, że nadal jest skwaszony po ostatniej niezbyt przyjemnej rozmowie. Zaczynał się kluczowy etap przygotowań, więc na razie wolałem nie ryzykować poważniejszych konfliktów, które mogłyby położyć się cieniem na całym sezonie. Pewnego popołudnia, gdy czytałem klubowe ogłoszenia parafialne w hallu, zagadnął mnie Zoran Bardić, który od mojego zatrudnienia regularnie widywany był przeze mnie poza własnym gabinetem. – Eee... słuchaj, Ralf – zagaił. – Rozmawialiśmy wiele razy i dosyć długo. Jestem już dość stary, więc czasami pamięć płata mi figla. Oderwałem się od tablicy korkowej i zwróciłem do mojego przełożonego z uniesionymi pytająco brwiami. – Przypomnij mi, bo na pewno o tym mówiłeś – kontynuował. – Eee... jaką ty sztukę walki trenujesz? Mam to na końcu języka, ale gdy się skupiam, ciągle przychodzi mi na myśl jedynie nazwisko Krawczenko. – Nie dziwię się, bo kiedyś też mi się kojarzyło z tym nazwiskiem – odpowiedziałem. – Chodzi o krav magę. Tyle że to nie jest sztuka walki, nie w takim rozumieniu, tylko sztuka samoobrony. – Właśnie! Krav maga, ach ten mój podstarzały umysł... Mniejsza o to. Słyszałem, że to jest naprawdę skuteczne. To prawda? Uśmiechnąłem się szeroko, rozkładając nieco ręce z otwartymi dłońmi, jakbym chciał się przedstawić: "oto ja, we własnej osobie, kłaniam się". – Skoro pana córce nic się nie stało, a ja poradziłem sobie z napastnikiem, który miał nóż, to chyba wystarczająca recenzja skuteczności tego systemu. Bardić uśmiechnął się groteskowo, nieznacznie poruszając ramionami. – Dobra, nie będę owijał w bawełnę, bo nie przystoi to prezesowi klubu, który rozmawia ze swoim podwładnym – rzekł, pozbywając się wszelkiego skrępowania. – Nie mogę prosić cię, byś został prywatnym ochroniarzem mojej córki. Powiedziałem ci o niej wystarczająco dużo, byś wiedział, ile dla mnie znaczy. Masz na tyle obowiązków w klubie, że byłbym kretynem, gdybym kazał ci towarzyszyć Mii na każdym kroku. To niewykonalne. Chętnie posłałbym ją na tę krav magę, na pewno znajdzie się w okolicy jakaś szkoła, ale jestem zdania, że Mia najłatwiej zaufa temu, kto udowodnił skuteczność swoich metod w prawdziwym starciu, zamiast komuś, kto jedynie uskutecznia czcze gadanie na treningu. – Chodzi panu o to, bym...? – Powiedziałem, że nie będę owijał w bawełnę, a słowo Zorana Bardicia jest droższe od pieniędzy – przerwał mi. – Chciałbym cię zapytać, czy byłbyś w stanie pokazać mojej córce kilka swoich sztuczek i nauczyć ją trochę walki, tak by w razie czego mogła się sama obronić. W tej chwili zapadła krótka cisza. Nie wiedziałem, czy byłbym dobrym nauczycielem, ale wciąż pamiętałem, w jaki sposób mnie i moją grupę uczył instruktor przed paroma laty, gdy zapisałem się na kurs. Już miałem się zgodzić, w końcu bardzo polubiłem Mię, ale w ostatniej chwili mój umysł rozświetlił się jak choinka. – Panie Bardić, proszę mi wybaczyć i nie chciałbym, by zrozumiał mnie pan źle, ale to byłaby już kolejna przysługa z mojej strony – powiedziałem, starając się brzmieć stanowczo i pewnie. – Nie chcę brać żadnych pieniędzy za lekcje, jednakże gdybym był skończonym chamem, powiedziałbym, że ani ja nie jestem panu nic winien, ani pan nie jest nic winien mi, bo praca w klubie jako podziękowanie za pomoc pana córce jest dla mnie wystarczającą nagrodą. Jednak sam pan zauważył, że mam już dużo obowiązków... Bardić uśmiechnął się krzywo, ale przez chwilę nic nie mówił. Czułem, że mam go w szachu, i moja intuicja mnie nie zawiodła. – Przysługa za przysługę? – zapytał. – Wiem, że w ostatnich dniach nadwyrężam fundusz płac, ale sam pan rozumie, że aby wyjąć, trzeba najpierw włożyć. Jeżeli Solin ma stać się klubem, który będzie przynosił zyski, musimy awansować do ekstraklasy, a potem bić się o europejskie puchary. A żeby tego dokonać, musimy mieć dobrze wyszkolonych zawodników i dobre zaplecze analityczno-szkoleniowe, by klub rósł w siłę, pnąc się w górę. – Zatem słucham, jaka jest twoja propozycja? – Jeżeli w klubie pojawi się chętny do pracy człowiek, który obejmie posadę głównego analityka i będzie rozpracowywał nam rywali, ja z miłą chęcią pomogę Mii, by była w stanie poradzić sobie z takimi skurwielami, przed jakim obroniłem ją w Splicie. I może pan być pewny, że przekażę jej najlepsze techniki, których się nauczyłem, gdy jeszcze chodziłem na treningi. Tym oto sprytnym sposobem już dwa dni później wymieniałem uścisk dłoni z Blazem Novoselem (38 l., Analityk, Chorwacja), który z pocałowaniem ręki podpisał umowę o pracę i został głównym analitykiem NK Solin, dzięki czemu na ten moment zakończyłem kompletowanie klubowego sztabu.
  21. Ralf

    Peak Label

    Kontynuowałem wzmacnianie sztabu Solina, mając o tyle wygodniej, że zamieszczone na moją prośbę ogłoszenia spotkały się z zadowalającym odzewem. Szybko więc zatrudniłem w roli głównego scouta Deana Pandura (39 l., Scout, Chorwacja), a w roli jego współpracownika, którego od razu wysłałem tam, gdzie pozwalał zarząd, a więc na obszar Europy Wschodniej, zwerbowałem Mladena Fehira (36 l., Scout, Chorwacja). Do zespołu trenerskiego dołączył zaś Svetko Rebić (29 l., Trener, Chorwacja), niemalże mój idealny rówieśnik z zaledwie trzema dniami różnicy, który jako jedyny z kandydatów dołączył do podania list motywacyjny, więc wynagrodziłem jego dużą chęć pracy. Pierwotnie chciałem podpisać umowę z jeszcze jednym fachowcem i byłem już nawet na etapie rozmów z potencjalnym kandydatem, ale Zoran Bardić w stanowczych słowach skłonił mnie do porzucenia tego pomysłu. Rozumiałem, że chodzi o względy finansowe, więc dałem sobie spokój – może i był mi winny wdzięczność, ale miałem też swój rozum; niczego nie należy nadużywać. Nie przeszkodziło mi to jednak w umieszczeniu kolejnego ogłoszenia, dzięki któremu miałem zamiar znaleźć dla Solina fachowca w dziedzinie analityki, którego mieliśmy bardzo potrzebować do rozpracowywania rywali w trakcie sezonu ligowego. Po południu, nim wyszedłem z klubu i wróciłem do mojej nowej kwatery, przyuważyłem Mię wchodzącą do gabinetu ojca. Nie chcąc przerywać i bezczelnie się wpraszać, usiadłem na krzesełku na korytarzu, by poczekać. Dwadzieścia minut później drzwi uchyliły się i na korytarzu pojawiła się blond włosa panna Bardić. Wstałem z krzesełka i ruszyłem bez zwłoki w jej stronę. Po ostatniej scenie w szpitalu miałem zasadę, że zwłoka może oznaczać zwłoki, na przykład moje. – Cześć, Mia. Odwróciła się, jakby nieco zbita z tropu. – O, cjeść, Raflo – odparła początkowo z zaskoczoną miną, ale zaraz się uśmiechnęła. – Nie zauważyłam cię, wybacz. Jak się miewasz? – Pomówimy o mnie później. Chciałbym teraz z tobą porozmawiać – oznajmiłem. – Masz chwilę czasu? – Jasne, o co chodzi? – Nie tutaj. Chodź do mnie do gabinetu – zaproponowałem, a widząc, jak spojrzała na mnie z ukosa, ale z lekkim błyskiem w oczach, dodałem pośpiesznie: – Nie bój się, nie mam nic złego na myśli. Będę siedział za biurkiem. Nim cokolwiek odpowiedziała, ruszyłem w kierunku mojej jamy. Stanąłem za drzwiami, wskazując zapraszająco dłonią wolne krzesło koło biurka, a gdy Mia weszła, spokojnie je zamknąłem. Obszedłem biurko, usiadłem na fotelu i delikatnie się do niej uśmiechnąłem, opierając łokciami o blat. – Mam nadzieję, że pamiętasz dobrze nasze pierwsze spotkanie wtedy w Splicie? Wiem, że to wszystko szybko się działo, ale powiem mi, proszę, że pamiętasz szczegóły. – Wydaje mi się, że tak, w końcu jestem kobietą. No tak, na tyle odzwyczaiłem się od relacji z kobietami, że zapomniałem już o tym, że dobrze zapamiętują szczegóły. O czymkolwiek nie rozmawiasz z kobietą, możesz być pewny tego, że prędzej czy później wykorzysta to przeciwko tobie w dowolnej kłótni, choćby i po dwóch latach. – Chodzi o tamtego faceta, który chciał ci zrobić krzywdę. Muszę się czegoś dowiedzieć. Wychwyciłem u Mii pewne zmieszanie, które potwierdziło lekkie opuszczenie przez nią głowy. Chłopski rozum podpowiadał mi, że wydarzenia tamtego wieczoru pewnie nie są jej ulubionym wspomnieniem, ale jednocześnie czułem, że był jeszcze jeden powód, którego w tej chwili nie znałem. – W momencie, gdy mnie zaatakował, a ja bardzo skutecznie odpowiedziałem – podjąłem dalej – upadł na ziemię i coś krzyczał. Wiem, że to nie były okrzyki bólu, tylko coś za mną wołał. W tej chwili znam tylko kilka słów po chorwacku, ale wtedy był to dla mnie nieznany język, więc nic nie zrozumiałem. Ale przecież to twój ojczysty język i zapewne wiesz, co wtedy krzyczał. Czy tak? Mia przez chwilę jeszcze milczała z pochyloną głową, ale w końcu ją podniosła, a złociste, falowane kosmyki zwiesiły się dokoła twarzy. – To nie było nic szczególnego – odpowiedziała. – Mocno go urządziłeś, więc po prostu krzyczał z bólu. – Mia... – westchnąłem. – Może jestem tylko żałosnym Polakiem, ale mimo wszystko nie jestem idiotą. – Nie jesteś żałosny! – powiedziała natychmiast z zapałem. – Jeżeli każdy Polak jest taki, jak ty, Polska musi być wspaniałym krajem. Nic na to nie odpowiedziałem. Owszem, zrobiło mi się ciepło na sercu i podejrzewałem, że staję się dla niej coraz mniej obojętny, ale w tej chwili najważniejsze było dla mnie uzyskanie informacji, bo od tego mogło zależeć wiele ważnych rzeczy. Rzeczy, których nie da się cofnąć lub odkupić. Milczałem więc i patrzałem na nią przenikliwym spojrzeniem. – Dobrze, pamiętam, co tamten facet wołał – bąknęła wreszcie, ale bez przekonania. – Więc? Powiedz mi, bo to jest dla mnie bardzo ważne – wyjaśniłem. – Na razie przynajmniej przez rok mam być w Chorwacji, jeżeli nie wydarzy się nic nieprzewidzianego, a po tamtej przygodzie muszę wiedzieć, co w trawie piszczy. W przeciwnym wypadku pewnego dnia mogę się na coś nadziać, gdy będę na mieście. Wiesz sama. – Wiem... To nie było nic skomplikowanego. On po prostu wrzeszczał, że jeszcze cię dopadnie i pożałujesz, że się urodziłeś. Coś w tym stylu, nie pamiętam dokładnie słowo w słowo. Tak jak myślałem. Skurwiel nie odpuści, nie po tym, co mu zrobiłem, a zwłaszcza, że mu przerwałem, cokolwiek wtedy chciał zrobić. Odkąd tylko poruszyłem jego temat w moim gabinecie, Mia zrobiła się jakaś inna, nie widziałem jej jeszcze takiej. Coś mi mówiło, że może wiedzieć o tamtym zbirze więcej, ale w tej chwili nie chciałem jej ciągnąć za język. Ta dziewczyna miała w sobie coś, co sprawiało, że nie chciałem, by zaczęła kojarzyć mnie z niemiłymi rozmowami, więc na razie odpuściłem. Koniec końców, drań przez najbliższy czas nadal miał przebywać w szpitalu, a póki jego ewentualni koleżkowie nie wiedzieli, jak dokładnie wyglądam, nic szczególnego raczej nie powinno mi grozić. – W porządku, tyle mi na razie wystarczy. Nie musimy o tym mówić dalej. Zobaczyłem wyraźną ulgę na jej twarzy. Spojrzała na moje ramię. – O, nie masz już szwów – zauważyła. Byłem pewien, że chciała zmienić temat, ale jednak się pomyliłem. – Czy zapytałeś mnie o niego, bo spotkałeś go w szpitalu? Kobiety. Nie tylko pamiętliwe, ale i domyślne, bez względu na narodowość. – Oczywiście, przez wredne zrządzenie losu. Gdyby wzrokiem dało się zabijać, teraz byśmy nie rozmawiali, bo leżałbym już sztywny. – Raflo, przepraszam, że cię w to wciągnęłam... Spojrzałem na nią z przekrzywioną głową i grobową powagą na twarzy. – Nawet nie mów mi takich rzeczy! – zagrzmiałem. – Gdyby nie ja, nie wiadomo, co by ci zrobił. Bez względu na to, jakie będzie to oznaczało konsekwencje, cieszę się, że znalazłem się tam w odpowiednim momencie i czasie. Liczy się dla mnie tylko to, że nic ci się nie stało i jesteś cała. Opuściła głowę, niemal dotykając filigranowym podbródkiem piersi, ale zdołałem dostrzec, że się uśmiecha. – Nie chciałem ci tego wszystkiego przypominać – kontynuowałem – ale to jedno musiałem wiedzieć. Dobrze więc, że mamy to już za sobą. Nie chcę cię już dłużej zatrzymywać, więc leć korzystać z dnia. Wstała i podeszła do drzwi, otwierając je. Gdy już miała wyjść, spojrzała na mnie. – Ja też się cieszę, że tam przyszedłeś – powiedziała. – I nie żałuję tego, bo dzięki temu cię poznałam. Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, czmychnęła w mgnieniu oka, pozostawiając po sobie tylko niedomknięte drzwi. Gdy wstałem i podszedłem do nich, wyglądając na korytarz, po Mii nie było już śladu. Gapiąc się tępo na przeciwległą ścianę doszedłem do wniosku, że powinienem na wszelki wypadek zacząć znów ćwiczyć i przypominać sobie wszystko, czego uczyłem się na zajęciach krav magi.
  22. Ralf

    Konie parskają

    Świetna, szekspirowska nazwa klubu! Cóż, prezesi potrafią być skutecznie oderwani od rzeczywistości. Sam się przekonuję, że w nowych FM-ach ingerencja prezesów potrafi doprowadzić do szewskiej pasji
  23. Ralf

    Peak Label

    Wychodząc ze szpitala wyczuwałem kłopoty, i to bardzo mocno, więc póki co wolałem nie jeździć do Splitu, zwłaszcza wieczorami i nocami. Drań może i leżał obecnie w szpitalu, a noga w gipsie uziemiała i unieszkodliwiała jego samego w stopniu wystarczającym, ale pewnie miał kolegów. Na pewno miał kolegów, nawet taka szumowina, jak on. A do tego w XXI wieku telefonia komórkowa miała się dobrze. Nie miał wprawdzie żadnego mojego zdjęcia, a wątpiłem, by był wstanie opisać moją osobę w sposób umożliwiający rozpoznanie mnie, jednak lepiej było nie ryzykować. Wiedziałem natomiast, że muszę porozmawiać z Mią. Czułem, że jest w posiadaniu informacji, które mogą być dla mnie ważne. Okres przygotowawczy trwał tymczasem dalej. Na jednym z treningów stłuczenia nogi nabawił się Ante Topić, ale było ono na tyle niegroźne, że nie musieliśmy martwić się jego stanem. Tak czy inaczej w sparingu ze Slovanem Bratysława, naszym pierwszym poważnym teście, na ławce jako rezerwowy bramkarz zasiadł Petar Kovać. Sprawdzanie naszego potencjału w starciu z silnym, jak na nasze warunki, rywalem skończyło się w 27. minucie, kiedy to czerwoną kartkę za zupełnie niepotrzebny wjazd obunóż na środku boiska zarobił Basić-Šiško, zmuszając nas jeszcze do gry w osłabieniu przez ponad godzinę. Byłem zdania, że sędzia Pejin ociupinkę przesadził, wszakże faul, chociaż obunóż, nie był szczególnie brutalny, ale wina Petara nie pozostawiała wątpliwości. Slovan zatem wklepał nam do przerwy dwie spokojne bramki, w drugiej połowie skupił się na testowaniu różnych sposobów rozgrywania akcji, nie dając nam powąchać piłki, i tak skończył się nasz sprawdzian, który stracił swój sens w 27. minucie. W poniedziałek rano Dali, mój asystent, poinformował mnie o swoich wrażeniach z ostatnich treningów. Pochwalił zaangażowanie Krštulovicia-Opary, natomiast był zdania, że Simunać ewidentnie się oszczędzał, traktował treningi po macoszemu i nie zanotował szczególnych postępów w pracy nad formą. Pierwszemu pogratulowałem i wyraziłem nadzieję, że będzie trzymał swój poziom, zaś nie miałem oporu powiedzieć Vlatko, że rozczarował mnie swoją pracą na zajęciach. Niespodziewanie Simunać zaczął stawać okoniem, dopytując mnie, czy jestem pewny tego, co powiedziałem. Nigdy nie dawałem sobie w kaszę dmuchać, więc skończyło się szorstką wymianą zdań, nie zakończoną porozumieniem. Koniec końców obaj poszliśmy w swoją stronę – pewną satysfakcję sprawiała mi myśl, że w przypadku rękoczynów Vlatko raczej źle by skończył, ale takie sceny nie były mi do niczego potrzebne. Tak czy inaczej, wiedziałem, że ze strony Simunacia będę miał nie lada problemy, jeżeli go sobie nie ustawię, pokazując mu, że nie warto wchodzić ze mną w konflikt i sprawdzać, na ile można sobie pozwolić. Po niefortunnym, ale znowu nie aż tak złym meczu ze Slovanem mieliśmy zaplanowaną odskocznię dla odreagowania, w postaci gry kontrolnej z grającymi w chorwackiej okręgówce Imotskiami. Zbliżaliśmy się powoli do końcowego etapu przygotowań, więc na boisko wybiegli przede wszystkim zawodnicy, którzy wykazywali jeszcze drobne braki kondycyjne. Na Gospin Dolać zrobiliśmy swoje, cieszył mnie zauważalny wzrost zgrania zespołu, a jeszcze bardziej to, że nasi napastnicy zaczęli z wolna pokazywać się, że są na placu boju i Solin może też mieć z nich pożytek. Po raz kolejny świetnie spisali się Repić i Obrstar, których na ten moment uważałem za dwa największe dziki w zespole.
  24. Ralf

    Peak Label

    Po poniedziałkowych zajęciach zamówiłem taksówkę, którą dojechałem na zdjęcie szwów z ramienia do tego samego szpitala, do którego w czerwcu odwiózł mnie taksówkarz ze Splitu. Los tak zrządził, że trafiłem na tą samą panią chirurg, która przyjęła mnie wtedy i zaopatrzyła ranę po nożu, który dosięgnął mojego ramienia w ciemnej uliczce. Musiałem mocno zapaść jej w pamięć, bo na mój widok od razu się uśmiechnęła. – O, pan wykidajło! – powitała mnie, zapraszając gestem ręki do gabinetu zabiegowego. – Pana szef dotrzymał słowa i dał panu to wolne, o którym pan mówił? – Jasne, że tak, nie zmyślałem, gdy o tym mówiłem. – Powiedziawszy to poczułem się głupio wobec tej sympatycznej w gruncie rzeczy kobiety, bo przecież wtedy łgałem w najlepsze, jedną ściemę popychając drugą. Uznałem jednak, że czasem życie wymaga takich kosztów i nie zamierzałem prostować sytuacji. Czasem tak jest lepiej. – I jak prezentuje się obecnie sytuacja w "Heaven's Night"? Choć spytała o to zupełnie naturalnie, podczas gdy wyjmowała z szafki odpowiednie przybory, uznałem to za pytanie podchwytliwe. Nigdy nawet nie przechodziłem obok "Heaven's Night", więc nie miałem pojęcia, co działo się tam w ostatnim czasie. Nie chciałem ryzykować odpowiedzi w stylu "nic wielkiego się nie działo", gdyby miało się okazać, że na przykład kilka dni temu przywieźli kilku klientów w ciężkim stanie. – Szczerze mówiąc nie bardzo wiem – odparłem, wykrzywiając usta. – Odkąd jestem na wolnym, nie kontaktowałem się z klubem. Szczerze mówiąc, myślę nad zmianą profesji. – Jednak nie w ten sposób wyobrażał pan sobie pracę ochroniarza? – spytała, gdy przysiadła się, by obejrzeć stan rany. – To dosyć powszechne. Już niejeden dryblas brał tę pracę myśląc, że będzie tylko stał pod ścianą, od czasu do czasu wyżywając się na jakimś pijanym awanturniku, by na koniec wyrzucić go za frak z klubu, a po pierwszym spotkaniu z nożem, utrzaśniętą szyjką butelki lub wyjątkowo agresywnym gościem po narkotykach, wolał znaleźć sobie spokojniejsze zajęcie. – Jest w tym dużo prawdy – potwierdziłem. – Może nie przyjąłem tej pracy, by dać upust swoim emocjom, ale o taką robotę było najłatwiej. Szczerze mówiąc, chyba zostanę w Chorwacji na dłużej. To jedno chociaż było prawdą, co też potwierdził od razu mój umysł, darząc mnie błogim uczuciem ulgi. Pani doktor sprawnie usunęła szwy, oceniła, że rana świetnie się goi i nie widzi niczego, co byłoby powodem do niepokoju. Uznała też z przekonaniem, że proces leczenia możemy uznać za zakończony, a jedynym, co teraz pozostaje, to dać się ranie w spokoju zabliźnić do końca, przy czym gorąco poparła mój pomysł, by znaleźć sobie inne zajęcie. Podziękowałem z serdecznym uśmiechem, radując się na myśl, że takiej pracy nie muszę szukać, bo już ją mam. Wyszedłem na hall, by udać się do recepcji w celu dopięcia formalności, ale niedaleko windy przystanąłem, a moje brwi automatycznie się ściągnęły. W tym bowiem momencie drzwi windy rozsunęły się. Najpierw wyłonił się z nich jeden sanitariusz, za nim łóżko z pacjentem, a na końcu drugi sanitariusz w białym kitlu, pomagający koledze w transporcie. Na łóżku leżał ostrzyżony na jeża facet. Jego nos, zorany pajęczyną nieregularnych blizn, jawił się w najrozmaitszych kolorach – od śliwki węgierki, poprzez zgniłą zieleń, aż po sinoczerwony cień, które rozlewały mu się aż pod oczy i opadały w dół, ku kościom jarzmowym i policzkom. Nie zwróciłbym może na niego szczególnej uwagi, gdyby nie to, że spod kołdry wystawała jego noga, pokryta gipsem od kostki aż po biodro. Sam miałem na koncie poważną kontuzję, która sprawiła, że byłem teraz tu, zamiast biegać po boisku w Polsce, więc natychmiast domyśliłem się, że gipsowy opatrunek miał unieruchomić zmasakrowany staw kolanowy. Zmasakrowany jak po bocznym kopnięciu. Od zewnętrznej z góry. Podeszwą buta. Zupełnie jakbyś chciał przełamać nogą kija na pół, by dorzucić go do ogniska. Przypomniała mi się ciemna uliczka. I przypomniał mi się on. Facet na łóżku, wieziony przez sanitariuszy, pewnie na badania, uniósł lekko głowę. Nasze spojrzenia się spotkały. Kiedy zerknął mi w oczy, jego twarz znacząco spochmurniała, by w następnej sekundzie przybrać symptomy gniewu, i nie spuszczał ze mnie wzroku, dopóki wraz z sanitariuszami nie zniknął za rogiem, wieziony w stronę skrzydła szpitala, w którym znajdowały się rozmaite gabinety badań obrazowych. Los to drań o niewybrednym poczuciu humoru. Nie tylko odnalazłem dziewczynę, której być może uratowałem życie, ale teraz też i tego, który jej życiu w tamtej chwili zagrażał. Czułem, że to nie był jeszcze koniec. Nie teraz, gdy on sam mnie rozpoznał i wiedział, że nadal jestem w Splicie lub jego okolicy. Ja zaś zrozumiałem, że posiadanie wroga, z którym ma się porachunki, to nie jest wcale zabawna sprawa. Nawet jeżeli w pierwszym starciu spuściłem mu wpierdol, odsyłając go na długi czas do szpitala. A może właśnie dlatego. Każdy drań, gdy się go odpowiednio przyciśnie, prędzej czy później będzie chciał się odwdzięczyć.
  25. Uff, czuję ulgę, że jednak nie pękło mi żadne naczynie pod kopułą i nie przestałem kojarzyć pewnych spraw
×
×
  • Dodaj nową pozycję...