Skocz do zawartości

Ralf

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    3 477
  • Rejestracja

  • Wygrane w rankingu

    2

Zawartość dodana przez Ralf

  1. Zobaczymy, a i tak już długo wytrzymuję z tymi karnymi i wypuszczaniem z rąk korzystnych rezultatów. Jeszcze w żadnym klubie nie miałem do czynienia z tak niepoważnym podejściem zawodników. -------------- Losowanie kolejnej rundy FA Cup oznaczało już na 98% pewne zakończenie przygody z tymi rozgrywkami. Los przydzielił nam albo drużynę z League Two albo z League One, a wszystko zależeć będzie od powtórki meczu pomiędzy Macclesfield i MK Dons. Mi było właściwie wszystko jedno. Przed ligowym meczem z Worksop poprosiłem Hassana, by sprawdzał mi co jakiś czas wynik rozgrywanego równolegle meczu eliminacyjnego Polska - Irlandia. Niestety nie miał on dla mnie dobrych wieści, podopieczni Pawła Janasa przegrali w Chorzowie 0:1. Przed 18. kolejką Conference National na miesiąc ze składu wskutek zwichniętej żuchwy wypadł Fred Murray. Później przyszli do mnie po kolei stoper Mendy i bramkarz Brown, by zamarudzić nad brakiem gry w pierwszym zespole. W obu przypadkach moja odpowiedź brzmiała podobnie: "Robimy tak, panowie. Ja widzę waszą efektywną pracę na treningach, a wtedy pomyślę o uwzględnieniu was w składzie". Browna mogłem zrozumieć, bo w tym sezonie rzeczywiście nie łapie się nawet na ławkę, ale już Mendy w ostatnim czasie po prostu grał zbyt słabo i pomijanie nie powinno go dziwić. Spotkanie z Worksop było tak potwornie nudne i wyprane z czystych sytuacji podbramkowych, że całe 90 minut przesiedziałem leniwie na ławce, a na trybunach bardziej było słychać cichy gwar rozmów, aniżeli śpiewy i doping. Moi piłkarze uparli się, by próbować szczęścia z nieprzygotowanych pozycji i podejmowania błędnych decyzji, takich jak strzał zamiast podania i odwrotnie. Gospodarze mieli nieco mniej okazji, a skoro również nie byli zainteresowani pokonaniem bramkarza, mecz zakończył się bezbarwnym 0:0. Rzutu karnego kończącego moją pracę z Margate nie było, ale po meczu natrafiłem na wypowiedź uznanego speca, że kiedy coś idzie źle, trzeba zacisnąć pięści i robić swoje. A nóż w kwietniu nadal tu będę?
  2. Z początkiem listopada udało mi się uzgodnić z Portsmouth transfer 19-letniego specjalisty, zdaniem scouta, od rzutów wolnych, Josepha Bye (19 l., P Ś, Anglia) za 50% wartości kolejnego transferu. Ale już po najbliższym meczu ligowym wiedziałem, że to nie ja w styczniu będę witał go na Hartsdown Park. Czwarty mecz z rzędu graliśmy u siebie, w tym drugi w lidze. Tym razem podejmowaliśmy dziesiąte w tabeli Hereford, które ciągle było upatrywane jako kandydat do awansu, a to oznaczało, że rywal był zapewne pogrążony w większym lub mniejszym kryzysie, do tego kontynuował serię pięciu meczów bez zwycięstwa. Spotkanie zaczęliśmy świetnie, bo już w 10. minucie Hall w środku pola uprzedził przeciwnika w walce o piłkę, którą następnie zagrał do Molango, a ten poradził sobie z obrońcą i z dość trudnej pozycji otworzył wynik. Następnie jednak wszystko wróciło do normy, trzynaście minut później Wilbraham z dziecinną łatwością wyciągnął Richardsa z bloku defensywnego, a w powstałą lukę wbiegł Stanley, od razu dostając piłkę, i pewnie wyrównał po strzale obok koszulki z napisem "Nielsen". Z kolei niedługo po przerwie Bristow przypomniał, dlaczego zaczyna się nazywać nas jedenastki, serwując zgromadzonym na stadionie kibicom naszą specjalność, czyli podarowanie rywalom rzutu karnego, z którego pewnie skorzystał Wilkinson i było po zawodach. Mogliśmy jeszcze wyciągnąć na 2:2, gdy w ramach rewanżu jedenastkę sprezentował nam sam strzelec poprzedniego. Do piłki podszedł Matt Martin, wziął rozbieg i... wykopał piłkę poza stadion. Machnąłem na to ręką, a po meczu nawet nie wchodziłem do szatni. Postanowiłem, że jeżeli w następnym spotkaniu któryś z moich klaunów sprokuruje rzut karny, który przesądzi o wyniku, zabieram się stąd i szukam nowego wyzwania, z normalnymi piłkarzami, którzy chcą wygrywać i coś osiągnąć. W Margate od czasu promocji do piątej ligi tego już nie ma, a remisów i porażek w wygranych meczach za to bez liku. Zaczynałem mieć najzwyczajniej w świecie dosyć tej bandy samobójców.
  3. Nihil novi. ------------- Legia na otwarcie rewanżowych meczów Champions League dała się odegrać Parmie, na wyjeździe ulegając rywalom 0:1. Wisła w Pucharze UEFA tym razem pauzowała. A jeśli o pauzowaniu mowa, przez miesiąc ze zdrutowaną pękniętą szczęką będzie czynił to Pat Gradley. Przed otwierającym listopad meczem pierwszej rundy zasadniczej FA Cup byłem niemal pogodzony z tym, że dziś żegnamy się z pucharem. Od niedawna znowu zagościła u nas zapaść i samozniszczenie, a ja zdecydowanie wolę bycie realistą, niż niepoprawnym optymistą, gdy nie ma ku temu racjonalnych powodów. A jednak, tym razem sprawiliśmy kibicom miłą niespodziankę. Choć częściej strzelali goście z Dag & Red, to jednak był to typowy mecz na 0:0, posiadanie piłki po 90 minutach wynosiło idealnie 50:50 i było wiadomo, że szalę zwycięstwa przechyli jedna akcja, jedno muśnięcie piłki o jedną tysięczną sekundy wcześniej, niż przeciwnik. Na szczęście tę jedną akcję było dane przeprowadzić nam – w 32. minucie z rzutu wolnego z głębi pola daleko dośrodkowywał Bristow, a w polu karnym Molango przeskoczył Fostera w walce o górną piłkę i dość nieoczekiwanie posłał ją do bramki tuż przy dalszym słupku. W drugiej połowie rywale z biegiem czasu coraz zajadlej szukali gola wyrównującego, ale świetnie bronił Nielsen i to właśnie Tonny i Maheta wygrali nam ten mecz, a nagrodę za zawodnika meczu odebrał nasz golkiper. Mogliśmy się również nacieszyć 24 000 euro w nagrodę za awans. ----------------------------- Październik 2007 Bilans: 1-1-2, 12:5 Conference National: 16. [+1 pkt nad Hinckley, -3 pkt do Morecambe] FA Cup: 4R El., 8:0 z Woodbridge FA Trophy: - Finanse: -299 tys. euro (-333 tys. euro) Gole: Joe Gatting (8) Asysty: Ian Hutchinson i Joe Gatting (po 4) Ligi: Anglia: Liverpool [+2 pkt] Francja: Olympique Lyon [+0 pkt] Hiszpania: Real Madryt [+3 pkt] Niemcy: Hertha BSC Berlin [+4 pkt] Polska: Legia Warszawa [+6 pkt] Rosja: CSKA Moskwa [+18 pkt – Mistrzowie Rosji] Szwajcaria: Grasshopper Zurych [+2 pkt] Włochy: Inter Mediolan [+8 pkt] Liga Mistrzów: - Legia Warszawa, gr. D, 2:1 u siebie i 0:1 na wyjeździe z Parmą Puchar UEFA: - Wisła Kraków, gr. E, 0:1 u siebie z Dynamo Moskwa Reprezentacja Polski: - 06.10, el. ME 2008, piąta grupa, Polska - Irlandia Północna, 2:0 - 10.10, el. ME 2008, piąta grupa, Liechtenstein - Polska, 2:1 Ranking FIFA: 1. Anglia [1110], 2. Hiszpania [1018], 3. Brazylia [992], ..., 17. Polska [742]
  4. Zanim piłkarze zdążyli dobrze wypocząć po ostatniej grze, już odbyło się kolejne losowanie FA Cup. Tym razem trafiliśmy kiepsko, bo na naszego ligowego rywala, Dag & Red, a to oznaczało, że najprawdopodobniej udział w Pucharze Anglii zakończymy już na pierwszej rundzie zasadniczej. Po przerwie na puchar, rozgrywki wznawiała Conference. Nie potrafiłem pojąć, skąd się to bierze, ale praktycznie cały czas graliśmy z drużynami z dolnych stref tabeli, z nielicznymi wyjątkami. Teraz było tak samo, a na Hartsdown Park przyjeżdżało 18. w tabeli Hinckley. Co powinni robić beniaminkowie, by ugruntować swoją pozycję w nowej lidze i zająć w niej na koniec przyzwoite miejsce? Wygrywać z teoretycznie najsłabszymi rywalami z możliwych, prawda? Tia, coś podobnego... Praktycznie cały czas siedziałem obojętnie na ławce trenerskiej, mając tego wszystkiego dosyć. W 35. minucie Bristow, który zabiegał drogę Cornesowi, przewrócił się komediancko na równiutkiej murawie, byle tylko pozwolić mu wbiec spokojnie w nasze pole karne, a Nielsen jeszcze na wszelki wypadek nie przemęczał się z interwencją przy mało urodziwym strzale i scenariusz moich piłkarzy zaczął się realizować. Co prawda chwilę później Hall przepchnął piłkę do wychodzącego na wolne pole Molango, który zrobił na złość reszcie drużyny i pewnym strzałem zdobył gola wyrównującego, ale kwadrans po przerwie tuż przed szesnastką Gradley położył Corra, a Tonge z wolnego pokonał naszego bramkarza tak, jakby to był rzut karny. Po powrocie do domu zamówiłem na swoją skrzynkę mailową subskrypcję informacji o wakujących posadach menedżerów w najróżniejszych europejskich ligach, a także wstępnie wydrukowałem sobie rezygnację, zostawiając jedynie puste miejsce na datę. Następnie schowałem papier do jednej z szuflad tak, bym w każdej chwili mógł go wyciągnąć i wypełnić do końca. Ten mecz był jedną z pierwszych kropel, za sprawą których woda z przepełniającej się miarki zaczynała delikatnie cieknąć po jej ściankach.
  5. Ralf

    Teraz albo nigdy

    To jeden z tych typów spotkań, których nienawidzę - gol za gol.
  6. Tia, najgorsze jednak, że to w żadnym wypadku nie wina taktyki - to wszystko skutek podejścia do gry moich zawodników, którzy traktują to jak cholerną zabawę. Wystarczy spojrzeć, ile już podarowaliśmy rywalom rzutów karnych przez zaledwie kilkanaście kolejek. ---------------------- Legia Warszawa sprawiła swoim kibicom niespodziankę, pokonując na Łazienkowskiej włoską Parmę 2:1 w trzeciej serii gier fazy grupowej Ligi Mistrzów. Tego samego niestety nie można było powiedzieć o krakowskiej Wiśle, która na otwarcie swojego udziału w Pucharze UEFA przegrała na własnym stadionie 0:1 z Dynamo Moskwa. W tym sezonie rywalizację w Pucharze Anglii rozpoczynaliśmy od czwartej rundy, a w niej wylosowaliśmy Woodbridge, rywala odstającego od nas co najmniej o dwie klasy. Na to spotkanie przemeblowałem skład, dając zagrać w bramce Wayne'owi Brownowi, na prawej obronie Billowi Edwardsowi, w środku pola wystawiłem długo odpoczywającego Paula Cochlina, do pary przydzielając mu Sama Halla, na lewym skrzydle wystąpił dawno niewidziany Michael Noakes, na prawym Matt Martin, a w ataku obok Gattinga wystawiłem Lawrence'a Yigę, na ławkę jako rezerwowego zabierając ostatnio nieangażowanego Damiana Spencera. Kibice na trybunach mogli sobie urządzić miły sobotni piknik, a na boisku już po 10 minutach zwycięzca był znany. Nim minęło 60 sekund od pierwszego gwizdka, wynik otworzył Yiga, nieco później rzut karny wykorzystał Cochlin, a w 9. minucie Adam Booth wybił efektownie piłkę z linii bramkowej, ale trafił prosto do Martina, który z główki z dość dużej odległości odesłał ją tam, gdzie jej miejsce. Sto dwadzieścia sekund później Sam Hall zdobył swojego pierwszego gola w barwach Margate, i to od razu efektownym rogalem z 30 metrów. Goście grali bardzo niefrasobliwie, w obronie niemal potykali się o własne nogi, a to zaowocowało w kolejnych kilkuminutowych odstępach dwoma trafieniami Joe Gattinga i jeszcze jednym Lawrence'a Yigi. W niespełna 25 minut wkopaliśmy zdezorientowanemu Woodbridge siedem goli, więc oczywistym było, że zachwyceni kibice zaczęli skandować o wynik dwucyfrowy. Niestety, to był właściwie koniec ostrej kanonady w Margate. Gdy piłkarze obu stron schodzili do szatni na przerwę, można było być niemal pewnym, że więcej goli już nie padnie i mecz mógłby się w zasadzie skończyć. Warto jeszcze zaznaczyć, że nawet w pucharze, z tak mało wymagającym rywalem, po prostu musieliśmy podarować im rzut karny, który szczęśliwie obronił Brown. Nie dziwiłem się absolutnie, że już na niektórych forach szyderczo zaczynano określać nas przydomkiem jedenastki, i to nie chodziło bynajmniej o liczebność drużyny na boisku, o nie. Resztę meczu moi piłkarze koncertowo odpuścili, bawiąc się w Brazylijczyków, a skoro takowymi nie byli, piłki odskakiwały im od nóg i w słabym stylu gubili je, przez co mecz stał się bardzo wyrównany. Najlepszym przykładem olewki była sytuacja Gattinga, który zamiast iść do końca i podwyższyć rezultat, niepotrzebnie zwolnił, dał się dogonić obrońcom i zaczął się z nimi kiwać, psując całą akcję. Dopiero w 88. minucie zdobyliśmy ósmego gola, gdy rzut karny bez trudu wykorzystał Fred Murray. Rozmiary zwycięstwa wyglądały efektownie, ale patrząc na przebieg meczu, można było czuć lekki niedosyt. W szatni pochwaliłem oczywiście zawodników, ale zrobiłem to w nieco fińskim stylu, bo byłem nieco zniesmaczony tym, co działo się pomiędzy 25. a 88. minutą, a sam miałem apetyt na dwucyfrówkę. Najważniejszy wszakże jest awans i nagroda pieniężna w wysokości 14 000 euro.
  7. Ralf

    Teraz albo nigdy

    Bucolo jest czymś w rodzaju "wysuniętego stopera"? Bo patrząc na ustawienie z zaledwie dwójką nominalnych obrońców, pierwsze skojarzenie, jakie mi przychodzi na myśl abstrahując od powyższego wyniku, to samobójstwo.
  8. Zespół Scarborough zanotował w tym sezonie drastyczny zjazd w tabeli, przed meczem z nami plasując się dopiero na 20. miejscu. W Margate zostawiłem dywersanta Edkinsa, wystawiając w jego miejsce Lee Smitha, na lewej z kolei obronie nie mogłem skorzystać z Murraya, który już w poprzednim spotkaniu obił sobie głowę. Przymierzany na tę pozycję Beswethernick okazał się kolejną sztangową ofermą, z naciągniętymi mięśniami grzbietu odpadając na miesiąc. Ostatecznie postawiłem na Steve'a Ridleya. Który tuż przed przerwą skręcił kostkę i musiał opuścić boisko. Wcześniej natomiast będące niżej sklasyfikowane w lidze Scarborough miało przewagę, co jednak nie powinno dziwić, a w 32. minucie ustawiony przed polem karnym Paul McLaren oddał bardzo delikatny, wręcz słabiutki strzał po ziemi, a świetnie broniący na przestrzeni ostatnich tygodni Nielsen tym razem ośmieszył się dokumentnie przed całą widownią, przepuszczając toczącą się leniwie piłkę do bramki. Ten mecz miał mi dać odpowiedź na pytanie, co było przypadkiem – cztery wrześniowe zwycięstwa bez straty gola, czy może akty sabotażu i dezintegracji z początku sezonu. Niestety, wiele wskazywało na to, że prawidłowym było to pierwsze. Znowu graliśmy nieskutecznie, rywale często zgarniali odpuszczane i niedokładnie zagrywane piłki. A tu jednak nastąpiła niespodzianka – w 44. minucie Gradley rozciągnął grę na lewe skrzydło do Hutchinsona, który następnie dośrodkował w pole karne, a tam piłkę głową musnął Pulis, myląc bramkarza, nieoczekiwanie wyrównując i to było na tyle tego dnia. Kolejny brak zwycięstwa skłaniał ku wnioskowi, że po prostu tak ma w tym sezonie grać Margate i nic się nie zmieni, poza nielicznymi wyjątkami, tymczasem znowu zaczynaliśmy zjazd w dół tabeli. Tego dnia jednak szczęściem było dowiezienie remisu, bowiem mogliśmy to spotkanie jeszcze przegrać, a uchronił nas przed tym tylko i wyłącznie brak skuteczności gospodarzy. W przeciwnym wypadku skończyłoby się co najmniej 1:4. Ciężkie jest życie menedżera...
  9. To ja w takim razie wolę kolej w Stanach Zjednoczonych – zero zwykłej zwrotnicy nawet przez kilkanaście mil. ---------------------------- Reprezentacja Polski przynajmniej na kolejne 4 lata pozostanie drużyną bez występu na Mistrzostwach Europy w swojej historii. Biało-czerwoni najpierw pokonali w Chorzowie Irlandię Północną 2:0, by następnie skompromitować się w Vaduz, przegrywając z Liechtensteinem 1:2. Awans z "polskiej" grupy uzyskały ekipy Francji i Grecji. Dzień po meczu z Mansfield przeczytałem w porannej prasie wypowiedź Bertiego Braleya, w którym narzekał na moją osobę i stwierdził nawet, że ma "kompletnie dosyć moich metod szkoleniowych". Zabrałem egzemplarz ze sobą do klubu, a przechodząc do budynku klubowego zawołałem do samego zainteresowanego, by przyszedł do mnie do gabinetu za kwadrans. Jak poleciłem, tak się stało i Brayley wchodził przez drzwi. Wskazałem mu krzesło przed biurkiem. – Czytaj. – rzuciłem odpowiednik naszej "Wyborczej" na blat. – Prawa kolumna w górnej części strony. Po chwili lektury na głos, napastnik spojrzał na mnie, nie wiedząc, co teraz. – No i? Co powiesz ciekawego na ten temat? – spytałem spokojnie. – Hmm, tak. – zaczął trochę nieśmiało. – Co "tak"? Nie rób ze mnie idioty, tylko mów, jak to było. – Uważam, że pańskie metody zniechęcają do gry. – zaczynał się rozkręcać – Mam powoli dość, ja chcę po prostu grać, a nie wysłuchiwać jakichś uwag i pokrzykiwań. – Dobra, dobra. – uciąłem – Czyli co? Chciałbyś sobie hasać po boisku i mieć wszystko w dupie, wyniki zwłaszcza?! To są kpiny, kolego. Ja nie przyszedłem tu po to, by liczyć kasę i ciułać na chleb, tylko coś z tym klubem zrobić, rozwijać. Tym samym kieruję się sprowadzając nowych graczy, dobro klubu przede wszystkim. To profesjonalna liga, profesjonalny futbol i tak samo chcę mieć w zespole profesjonalistów, a nie błaznów. Takich się niestety ujawniło w tym sezonie już kilku, kolejnym wydajesz się być ty. – Ale mogę wyrazić swoją opinię! – Jasne, że możesz, to jest wolny kraj. Ale żeby krytykować swoich przełożonych, najpierw trzeba spojrzeć na samego siebie! Nie ma w moim zespole miejsca na karykatury piłkarzy i próżniaków, więc skoro tak ci tutaj źle, to nie ma sprawy, panie gazda, właśnie lądujesz na liście transferowej i możesz zapomnieć o grze w pierwszym zespole. – I tak nie zamierzam tu zostać ani chwili dłużej! – No, to spieprzaj! – rzuciłem w stylu przełożonego komisarza Ryby i zakończyłem rozmowę. Brayley swoją nieprzemyślaną krytyką sam strzelił sobie w kolano, tym bardziej, że reszta drużyny nie narzekała, lecz słuchano mnie jak mentora, a przynajmniej chłopaki takie sprawiali wrażenie. Tym samym nasz buntownik przekreślił swoją karierę w Margate, a skoro żaden klub, po uprzednim przefaksowaniu przeze mnie propozycji nie chciał nawet na niego spojrzeć, czekało go opuszczenie klubu na wolny transfer, jako że jego kontrakt wygasał wraz z końcem czerwca przyszłego roku.
  10. Po serii udanych meczów w lokalnych dziennikach zaczęły się pojawiać wzmianki, jakoby mój zespół miał wracać na właściwe tory. Fakt, ja sam coraz bardziej wierzyłem, że złe Margate należało już do przeszłości. Niestety, tym razem demony tej przeszłości wróciły, a ja pierwszy raz od dobrych kilkunastu dni zamiast pochwał, rzucałem w szatni "zakrętami" w języku włoskim. Październik otwieraliśmy kolejnym bardzo trudnym meczem, podejmując na wyjeździe trzecie w tabeli Mansfield, a nie mogłem zabrać na niego Phila Walsha, który nabawił się urazu stopy, który wyeliminował go z gry na 4 tygodnie. Mecz nie był ani trochę jednostronny, gospodarze strzelali bardzo niecelnie, natomiast my raz po raz solidnie straszyliśmy defensorów i bramkarza rywali, ale piłki minimalnie mijały słupki bramki. Przy jednej z naszych sytuacji już podnosiłem nawet ręce w geście radości, ale strzał jedynie musnął słupek po jego niewłaściwej stronie. W końcu w 41. minucie Edkins zagrał daleką piłkę z naszej połowy, Gatting przyjął podanie, oszukał obrońcę i strzelił po ziemi, a Heaton chyba spodziewał się, że i tym razem futbolówka minie słupek, i odprowadził ją wzrokiem do bramki. Niestety, w oczy zajrzały mi wspomniane wyżej demony i już niespełna dwie minuty później bezmyślnie i zupełnie niepotrzebnie w naszym polu karnym faulował Edkins, popisując się brakiem inteligencji, gdy piłka była prawie poza boiskiem, a akcja gospodarzy była już zepsuta. Jedenastkę pewnie wykorzystał Danny Reet, zdobywając swojego pierwszego gola w tym meczu. Ashley nie pojawił się już na boisku po przerwie, a w 73. minucie akcja Mansfield skończyła się dośrodkowaniem z lewego skrzydła, w polu karnym Richards, który miał obowiązek wybić piłkę, dał się przepchnąć jak szmaciana lalka Reetowi, który wykorzystał komfortową sytuację i rozstrzygnął losy meczu. Chciałem się mylić, ale wyglądało na to, że wypadek przy pracy w postaci czterech zwycięstw z rzędu był tylko wypadkiem i wróciło stare, złe Margate.
  11. Pewnie nie zauważyłem, że już wróciliśmy do szóstej ligi :> Zaś na poważnie, to mam nadzieję, że to punkt zwrotny, bo te rzuty karne i czerwone kartki doprowadzały mnie do białej gorączki, a byłem już bliski pieprznięcia tego i poszukania sobie nowego wyzwania. ------------------------------- Wrzesień 2007 Bilans: 4-1-3, 13:6 Conference National: 11. [+0 pkt nad Grays, -2 pkt do Dag & Red] FA Cup: - FA Trophy: - Finanse: -239 tys. euro (-273 tys. euro) Gole: Joe Gatting (5) Asysty: Ian Hutchinson (3) Ligi: Anglia: Chelsea Londyn [+1 pkt] Francja: Olympique Lyon [+1 pkt] Hiszpania: Real Madryt [+2 pkt] Niemcy: Hertha BSC Berlin [+1 pkt] Polska: Legia Warszawa [+8 pkt] Rosja: CSKA Moskwa [+15 pkt] Szwajcaria: BSC Young Boys [+2 pkt] Włochy: AC Milan [+1 pkt] Liga Mistrzów: - Legia Warszawa, gr. D, 0:3 na wyjeździe z Ajaxem Amsterdam, 0:0 u siebie z Liverpoolem Puchar UEFA: - Wisła Kraków, pierwsza runda, 1:1 i 1:0 z IFK Göteborg; awans, gr. E z Szachtarem Donieck, HSV Hamburg, Genk i Dynamo Moskwa - Korona Kielce, pierwsza runda, 0:2 i 0:6 z Schalke 04; out Reprezentacja Polski: - 01.09, el. ME 2008, piąta grupa, Polska - Francja, 1:1 - 05.09, el. ME 2008, piąta grupa, Walia - Polska, 1:1 Ranking FIFA: 1. Anglia [1113], 2. Hiszpania [1032], 3. Brazylia [992], ..., 17. Polska [745]
  12. W swoim drugim meczu w Lidze Mistrzów, Legia Warszawa bezbramkowo zremisowała u siebie z Liverpoolem. Natomiast w pierwszej rundzie Pucharze UEFA Wisła Kraków pokonała w dwumeczu (1:0 i 1:1) IFK Göteborg, zaś Korona Kielce boleśnie odbiła się od ściany z napisem "poziom europejski", ponosząc w Gelsenkirchen klęskę 0:6 z Schalke 04, a w obu meczach tracąc łącznie goli osiem, nie strzelając ani jednego. Przed meczem z Kidderminster stwierdziłem, że jeszcze trochę, a zabronię któremukolwiek z graczy zbliżać się do budynku siłowni. Tym razem Marvin Thompson nie potrafił poradzić sobie ze sztangą i przez miesiąc będzie chodził z bandażem na klatce piersiowej. Z tego tytułu w wyjściowym składzie zastąpił go Garry Richards, ponadto dałem odpocząć zmęczonym Martinowi i Smithowi, w ich miejsce wystawiając odpowiednio Hadlanda i Edkinsa. Wrzesień był miesiącem o dwóch obliczach, zatem warto było zakończyć go tym aktualnym, lepszym. Goście byli sklasyfikowani tylko dwie pozycje wyżej od nas, toteż liczyłem na korzystny rezultat. Rzeczywiście, mieliśmy lekką przewagę, ale długo nic z niej nie wynikało, gdy na drodze większości naszych strzałów stawał bramkarz Roche, który bronił dość szczęśliwie, ale nad wyraz skutecznie. Jednakże nikt nie jest nieśmiertelny, o czym przeszkoda w zdobyciu gola przekonała się w 38. minucie. Hutchinson zagrał z lewego skrzydła do Molango, piłkę spod nóg wygarnął mu obrońca, ale na miejscu był Gradley, który ją opanował, wbiegł w pole karne i silnym uderzeniem w okienko nareszcie otworzył wynik spotkania. Od razu po przerwie Kidderminster starało się zaatakować, by znaleźć wyrównanie, ale wtedy piłkę z naszej połowy wybił Richards, następnie głową, zdawałoby się donikąd, strącił ją Gatting, a Roget nie zauważył nadlatującego wręcz Molango, który zgarnął mu futbolówkę sprzed nosa, podciągnął w szesnastkę i bez trudu podwyższył wynik. Niespełna kwadrans przed końcem podręcznikowo posłaliśmy gości na deski. Z autu grę wznawiał Edkins, wyrzucił w pole karne pod linię końcową do Walsha, który ściągnął na siebie obrońców i między nogami Gattinga, który przytomnie przepuścił podanie, wyłożył piłkę Hutchinsonowi, a ten natychmiast oddał strzał obok zrezygnowanego Roche. Nasze dobre od jakiegoś czasu wyniki zaowocowały nie tylko spokojnym marszem w górę tabeli, ale też rosnącym zainteresowaniem kibiców, których ponad 1,5 tysiąca po ostatnim gwizdku zgotowało nam owacje na stojąco.
  13. Do klubu powrócił wreszcie drugi z marudzących, Garry Richards. Podobnie jak w przypadku Yigi, miałem zamiar bacznie go obserwować i słuchać doniesień. A już we wtorek 25 września przystępowaliśmy do prawdopodobnie najtrudniejszego meczu rundy jesiennej – Exeter było jednym z grupy trzech zespołów, które biły się między sobą o szczyt tabeli, a w tej chwili wyrosło na samodzielnego lidera. Mieliśmy z tym klubem także i rachunek do wyrównania, bowiem to właśnie z tym rywalem odpadliśmy wiosną z rozgrywek FA Trophy, tracąc decydującego gola tuż przed końcem dogrywki. Specjalnie przejrzałem też historię kilku ostatnich spotkań między Margate a Exeter i dowiedziałem się, że jeszcze nigdy mój zespół nie wygrał. Zupełnie jak reprezentacja Polski wobec Niemiec. Od pierwszego podania było widać, kto jest liderem tabeli. Piłkarze w czerwono-biało-czarnych trykotach zdecydowanie częściej byli przy piłce, a przy widocznej tremie moich zawodników pierwszy stracony gol wydawał się kwestią czasu. Tak się szczęśliwie nie stało – kilka kapitalnych interwencji zaliczył Nielsen, który wreszcie wpasował się w zespół –, a w 34. minucie niespełna pięciotysięczny tłum zamilkł i dało się usłyszeć radosne okrzyki 40-osobowej garstki naszych kibiców. Wtedy to Thompson wygrał pojedynek główkowy, piłkę na połowie gospodarzy przedłużył Molango, a w polu karnym zgarnął ją Gatting i pewnym strzałem po ziemi wpakował do bramki! Teraz gospodarze zaczynali czuć walący się grunt pod nogami, my coraz śmielej atakowaliśmy, ale ciągle z niepokojem spoglądałem na tyły, bowiem po utracie piłki przed naszym polem karnym błyskawicznie robiło się czerwono. I znów, gdy spodziewałem się rychłej utraty bramki, ta owszem padła, ale w drugą stronę. W 69. minucie Exeter ławą ruszyło do ataku, Thompson zablokował próbę dośrodkowania, a Hutchinson zdążył sięgnąć piłki, zanim ta wyszła na aut i potężnym wykopem posłał ją na połowę gospodarzy. Tam podanie opanował Walsh i nagle okazało się, że wraz z Gattingiem znaleźli się sami na tylko jednego obrońcę i bramkarza. Phil zgrał do Joe, a ten zmieścił piłkę pod ręką Garnera, podwyższając na 2:0 i ustalając wynik spotkania. Jeszcze nie tak dawno przez myśl by mi nie przeszło, że wygramy trzy mecze z rzędu, w tym z liderem na jego terenie, do tego nie tracąc ani jednej bramki. Cholernie dobrze byłoby utrzymać ten trend.
  14. Raczej do brandy zaczęli dodawać za dużo chemii :> --------------- Do klubu po miesięcznej nieobecności wrócił Yiga, informując o rozwiązaniu swoich problemów. Tym razem już przymknąłem oko na jego zapewnienia, bo pamiętałem, jak to było ostatnio. Później wszakże skupiałem się na nadchodzącym spotkaniu z Dag & Red, a w składzie musiałem przeprowadzić kosmetyczne korekty – nadal zmęczony po boju z Gravesend Hall otrzymał ode mnie dzień odpoczynku, zastąpiony przez Anthonego Pulisa, a za Wainwrighta, który w poprzednim spotkaniu rozciął sobie głowę, zagrał Matt Martin, który ostatnio poradził sobie nienagannie. W moim sercu kiełkowała nutka nadziei, że zaczynamy przejawiać jakiś potencjał, choć starałem się to uczucie ignorować, by wkrótce srodze się na nim nie przejechać. Rywale byli sklasyfikowani znacznie wyżej od nas, bo na 9. miejscu, ale na boisku wcale tego nie było widać – to my dyktowaliśmy tempo, piłka częściej była w naszym posiadaniu i po prostu musiał paść gol dla Margate. Stało się to tuż przed przerwą, gdy wywalczyliśmy rzut rożny, po którym piłka znalazła się przed polem karnym, gdzie zdołał wyłuskać ją Gradley i świetnym, zdecydowanym strzałem tuż przy słupku i po rękach bramkarza dał nam niespodziewane prowadzenie. Dopiero druga połowa miała pokazać, czy mecz z Gravesend był tylko wypadkiem przy pracy, czy też moi piłkarze naprawdę poszli po rozum do głowy i przestali oddawać rywalom bramki, a w rezultacie punkty za frajer. Z przyjemnością musiałem stwierdzić, że na chwilę obecną jednak to drugie. Mijały kolejne minuty, a rzutów karnych i czerwonych kartek jak nie było, tak nie ma dalej. W autodestrukcję zaczęli się natomiast bawić goście, a konkretniej Kirk Watts, który zignorował fakt, że w pierwszej połowie otrzymał żółtą kartkę, w 72. minucie bez pardonu kładąc Hadlanda, za co otrzymał kolejne napomnienie, które wraz z poprzednim przeszło w czerwień. Zanosiło się na skromne 1:0, ale na początku doliczonego czasu Stratford nie potrafił porządnie wybić piłki sprzed własnego pola karnego, Hutchinson wobec tego zagrał ją Pulisowi, który przedłużył do Hadlanda, w polu karnym pokazał mu się będący na pograniczu spalonego Gatting i przyjmując podanie strzelił z furią, omal nie rozrywając siatki. Bramkarz wyciągnął piłkę z bramki, Hughes zaczął od środka, następnie Legate wycofał do Stratforda, a obsłużony przez niego Sam Saunders chciał prawdopodobnie odegrać do bramkarza, ale wyszło mu podanie w tempo do Joe Gattinga, który ubiegł Hennesseya i od razu po swoim pierwszym golu, zadał gościom kolejny cios. Drugie zwycięstwo z rzędu, kolejne 3:0 – może w tym miejscu zamilknę i poczekam do następnej kolejki.
  15. W dziesiątej serii gier jechaliśmy do ligowego średniaka z Gravesend. W składzie, w porównaniu do York, zaszły dwie zmiany – zawieszonego za czerwoną kartkę Mendy'ego zastąpił Thompson, a w środku pola u boku Gradleya zadebiutował osiemnastoletni Hall. Jak zwykle po moich zawodnikach nie spodziewałem się niczego innego, niż niedokładnej gry i działania przeciwko własnemu zespołowi. Tym razem jednak przez większość spotkania moja żuchwa leżała opadnięta na ziemi i nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Choć mecz był dość wyrównany, to jednak punktowaliśmy rywali, zupełnie jakbyśmy byli zgraną i dążącą w tym samym kierunku ekipą. Już w drugiej minucie gry Wainwright wykorzystał niezdecydowanie defensywy, przejął piłkę, wpadł z na połowę gospodarzy, po czym wysunął ją Molango, który zaskakująco pewnie, jak na Margate, otworzył wynik spotkania. Neil solidnie szarpał naszą grę, więc wielka szkoda, że po pół godzinie musiał zejść z boiska wskutek pechowej kontuzji. To nas jednak nie zatrzymało i niedługo przed przerwą Maheta wprawił w osłupienie blisko dwutysięczną widownię, przeprowadzając wraz z prawoskrzydłowym Martinem niemalże kopię akcji z początku spotkania, z bliska podwyższając na 2:0. W drugiej połowie tylko czekałem, aż któryś z naszych graczy skasuje kogoś w polu karnym, prokurując jedenastkę, ewentualnie złapie czerwoną kartkę, bądź wystawi piłkę rywalom do strzału. Nic z tych rzeczy, ani rzutu karnego, ani innych wybryków nie było, a dodatkowo w ostatnich dziesięciu minutach gry Edkins zagrał dalekiego crossa w szesnastkę Gravesend, tam Hutchinson wygrał pojedynek główkowy z obrońcą, zgrywając piłkę pod nogi Molango, a ten z Baxterem na plecach skompletował hat-tricka, dobijając gospodarzy. Niewiarygodne, odnieśliśmy drugie w sezonie, od dawna wyczekiwane zwycięstwo, więc pozostawało tylko mieć nadzieję, że jest to początek odbicia się od dna i będzie coraz lepiej.
  16. Przed meczem na Hartsdown Park z York dostałem faks od Wydziału Dyscypliny o zaostrzeniu kary Grahama do dodatkowych dwóch meczów ligowych. Później przyszedł do mnie Wainwright i musiałem powstrzymywać śmiech, gdy ten wyjechał mi z tekstem o podwyżce. "Najpierw, mój drogi, to rusz tyłek i zacznij biegać po tym boisku, bo na razie swoją grą nie przekonujesz mnie do zaoferowania ci luksusów w umowie. Zaczniesz być widoczny w meczach, wtedy pomyślimy" – zgasiłem go i odesłałem z powrotem na trening. A skoro o tymże mowa, oczywiście na siłowni kolejna siermięga, tym razem Paul Cochlin, zrzuciła sobie sztangę na klatkę piersiową, załatwiając sobie miesiąc ściągania się bandażem elastycznym. Jedyna zmiana w składzie na mecz to powracający Jason Bristow w miejsce Thompsona. Czymże byłby mecz z naszym udziałem, bez podarowania przeciwnikowi rzutu karnego? Odpowiednio przekształcając cytat z Biblii: "jeśli bym mówił językami ludzi i aniołów, a pomocnej dłoni bym rywalowi nie podał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący". Już po 10. minutach Mendy bezmyślnie zrównał z ziemią w polu karnym Clifforda, prowokując jedenastkę i od razu łapiąc czerwoną kartkę. Żadna nowość. Prezent z miłą chęcią wykorzystał Martin Brittain i mecz był ustawiony pod gości. Spodziewałem się pogromu, ale York, które od początku sezonu podąża tuż za strefą barażową, nie miało aż tak wielkiej przewagi. Jeśli na trybunach siedzieli naiwni ludzie, z pewnością zostali przez nas efektownie zrobieni w bambuko. W 66. minucie wywalczyliśmy rzut rożny, piłka przeszła nad bramkarzem, a w tłumie na piątym metrze nieoczekiwanie najwyżej wyskoczył Bristow i głową zdobył gola wyrównującego. Oczywiście już cztery minuty później z rzutu wolnego na 30. metrze uderzał Rivers, a Nielsen grzecznie przepuścił piłkę i wszystko wróciło do normy. Nie sądziłem, bym miał dotrwać w tym cyrku na kółkach do października, bo już teraz miałem serdecznie dosyć rzutów karnych, kretów w zespole i widocznego braku ambicji u piłkarzy. Takich próżniaków aż żal oglądać. ----------------- Polskie kluby w Europie: – Liga Mistrzów – Legia Warszawa, gr. D, 0:3 na wyjeździe z Ajaxem Amsterdam – Puchar UEFA: ~ Korona Kielce, 1. runda, 0:2 u siebie z Schalke 04 ~ Wisła Kraków, 1. runda, 1:1 u siebie z IFK Göteborg
  17. Przez wszystkie problemy, z którymi się borykałem, kompletnie zapomniałem o spotkaniach eliminacyjnych reprezentacji Polski, więc musiałem zadowolić się suchymi wynikami w Internecie. Z przykrością musiałem skonstatować, że impreza na boiskach Austrii i Szwajcarii będzie kolejnym EURO, które przeleci naszej reprezentacji koło przysłowiowej dupy. Orły Janasa zanotowały dwa remisy po 1:1, najpierw z Francją u siebie, a kilka dni później na wyjeździe z Walią. My graliśmy natomiast z kolejnym zespołem z samego dołu tabeli, tym razem ze strefy spadkowej, a było nim 23. w tabeli Barrow. Na trybuny wrócił Frost, który już się chyba skończył, to samo spotkało beznadziejnego przed czterema dniami Hadlanda, w miejsce obu wskoczyli odpowiednio powracający po kontuzji Molango oraz otrzymujący kolejną szansę Wainwright, a za wykartkowanego imbecyla Grahama zagrał Thompson, ze skutkiem idącym po jednych pieniądzach. Po tym meczu nikt, absolutnie nikt nie mógł mi wmówić, że losowi zawodnicy nie grają celowo na naszą stratę. Po naszej lekkiej przewadze, w 33. minucie Marvin Thompson stwierdził, że ma ochotę podłożyć nogę Barnesowi w szesnastce, co skończyło się golem samego poszkodowanego z rzutu karnego. Nie zdziwiło mnie to zajście ani trochę, bo takie obrazki w naszym wykonaniu w tym sezonie są już na porządku dziennym. Później znowu naciskaliśmy gospodarzy, ale ciągle brakowało ostatniego podania lub skuteczności. W drugiej połowie uśmiechnęło się do nasz szczęście, gdy po godzinie gry Cotterill zapatrzył się na naszego dywersanta, którego w przerwie zostawiłem w szatni, i odepchnął w polu karnym Walsha. Piłkę na jedenastym metrze ustawił Wainwright, wziął rozbieg, po czym, ku mojej olbrzymiej irytacji, posłusznie strzelił prosto w Cumminsa. Szczęśliwie już chwilę później golkiper przeżył drogę z nieba do piekła, gdy odskoczyła mu piłka, a Phil Walsh sensacyjnie wepchnął ją do siatki! Udało nam się uratować punkt, a to oznaczało wieczór cudów na Holker Street.
  18. Jakby było mało braku ambicji, po tylu kiepskich wynikach morale w zespole było już na poziomie ameby. Z tego powodu musiałem nieco przemeblować wyjściową jedenastkę, w tym cały atak – od pierwszej minuty zagrali Frost i Walsh – i lewe skrzydło, na którym zagrał Hutchinson, ku mojemu zaskoczeniu wybrany do jedenastki kolejki poprzedniego tygodnia. Terminarz był tak ułożony, że początek sezonu graliśmy z teoretycznie najsłabszymi rywalami z możliwych, a więc zespołami z dołu tabeli. Kolejnym z nich było Weymouth, jedna z nielicznych drużyn, które (jeszcze) były sklasyfikowane blisko nas. Normalnie liczyłbym na zdobycz punktową, ale już za bardzo poznałem się na mojej obecnej kadrze, toteż w ciemno dopisywałem kolejną porażkę, rzecz jasna nie mówiąc o tym zawodnikom. Nic się nie pomyliłem, z tym tylko, że decydującego gola straciliśmy już w 35. minucie, a nie w drugiej połowie. Oczywiście mieliśmy przewagę, ale co z tego, skoro piłki latały na pułapie bliskim Jetom startującym z Birmingham. Kluczowy moment spotkania nastąpił we wspomnianej 35. minucie, gdy Weymouth rzuciło się z jednym ze swoich nielicznych kontrataków i wywalczyło rzut rożny. Dośrodkowanie wykonywał Wheeler, piłka spadła między tłum moich obrońców, którzy mieli całą wieczność na wybicie, a i tak Toulson, który miał najmniejsze szanse dosięgnięcia futbolówki, zdołał posłać ją do siatki obok zdezorientowanego Nielsena. Zaczynała się już u mnie menedżerska apatia, więc w momencie utraty bramki siedziałem obojętnie na ławce i tylko parsknąłem. W drugiej połowie od pewnego momentu nakazałem totalną ofensywę, która oczywiście kończyła się skrajnie niecelnymi strzałami, a w 90. minucie Luke Graham osobiście zadbał o to, byśmy nie zdołali uniknąć porażki i postanowił potraktować low-kickiem najbliższego rywala, łapiąc czerwoną kartkę. Po meczu, po którym znaleźliśmy się tuż nad strefą spadkową, postawiłem zespołowi ultimatum, że jeśli szybko nie zmienią swojego podejścia do gry, zwijam interes i będą radzić sobie sami, a nigdy nie wiadomo, czy moim następcą nie będzie trener-psychol, który rozwali klub na czynniki pierwsze. Później standardowo wróciłem do domu, wsiadłem w samochód, który był moim nowym nabytkiem i zniknąłem na resztę dnia.
  19. Na koniec sierpnia wiedziałem, że oprócz kolaborantów, mam też w klubie ludzi, którzy kiepsko posługują się sprzętem na siłowni. Przyszedł do mnie Grigorjev i złożył raporty o Samie Hallu i Michaelu Noakes, którzy mieli odpocząć od treningów odpowiednio: ze skręconym nadgarstkiem dwa tygodnie i z urazem klatki piersiowej cztery. Wśród małej sterty papierów były też te dotyczące Gavina McGowana (naciągnięte ścięgno pachwiny podczas meczu drużyny rezerw) i Karla Lewisa (nadwyrężone więzadła kolanowe). Generalnie było mi coraz bardziej wszystko jedno. Mecz z 18. w tabeli Accrington był zapewne jednym z moich ostatnich w roli menedżera Margate. Moje "gwiazdy" nie wykazywały już ani krzty dobrej woli i nie starali się chociażby dążyć do jakiegoś celu – to są jedne z tych elementów, które w błyskawicznym tempie zniechęcają mnie do kontynuowania kariery w danym klubie. Rozumiem, gdybyśmy grali z drużyną z czołówki, ale skoro podejmowaliśmy jeden ze słabszych, przynajmniej na chwilę obecną, zespołów ligi, wiadomym było, co się z nami stanie, gdy przyjdzie zmierzyć się o stawkę z kimś silniejszym. W pierwszej połowie nie było jeszcze najgorzej, poza Wainwrightem, który często podawał wprost pod nogi rywali. Natomiast druga odsłona to już tylko hasanie zawodników gospodarzy na tle przypominającym barwy Margate. I tak najpierw dziesięć minut po przerwie Graham wybił głową piłkę na 30. metr, tam przejął ją Proctor, podholował tuż przed szesnastkę i oddał strzał z dystansu, a Nielsen w dość kompromitujący sposób wpuścił futbolówkę do bramki między rękami. W tej chwili wiedziałem już, że jest po zawodach, a w 73. minucie strzelec pierwszej bramki urządził sobie slalom między tyczkami, które dzisiaj były naszą defensywą, podszedł tak na jedenasty metr i łatwo zdobył swojego drugiego gola, ustalając wynik spotkania. Po meczu nawet nie chciało mi się nic mówić, ani tym bardziej drzeć. Moje pachołki po awansie spoczęły na laurach i już za kilka miesięcy będą wracać tam, skąd przyszli, czyli do szóstej ligi. Od jakiegoś czasu, przymierzając się do zakupu własnego wozu, często pożyczam samochód od Hassana, by stopniowo przyzwyczajać się do lewostronnego ruchu. Tak i teraz, z nerwów, spytałem go, czy po powrocie do miasta mógłbym się wybrać na przejażdżkę, by dać ulecieć negatywnym emocjom. – Pewnie, miszter, tylko muszę go mieć przed dziewiątą. – odpowiedział, jak zwykle szczerząc zęby spod sumiastego wąsa.
  20. Sierpień 2007 Bilans: 1-2-2, 6:7 Conference National: 16. [+1 pkt nad Weymouth, -0 pkt do Rushden] FA Cup: - FA Trophy: - Finanse: -143 tys. euro (-177 tys. euro) Gole: Joe Gatting, Ian Hutchinson, Elliott Frost, Pat Gradley (po 1) Asysty: Neil Wainwright (2) Ligi: Anglia: Liverpool [+0 pkt] Francja: Rennes [+2 pkt] Hiszpania: Zaragoza [+0 pkt] Niemcy: Werder Brema [+2 pkt] Polska: Legia Warszawa [+1 pkt] Rosja: CSKA Moskwa [+8 pkt] Szwajcaria: Grasshopper Zurych [+3 pkt] Włochy: Brescia [+0 pkt] Liga Mistrzów: - Legia Warszawa, 3. runda el., 2:2 z CSKA Moskwa; gole wyjazdowe, awans, gr. D Puchar UEFA: - Wisła Kraków, 2. runda kw., 1:0 i 2:0 z NK Domżale; awans, vs. IFK Göteborg - Górnik Łęczna, 2. runda kw., 1:1 i 0:3 z Mattersburgiem; out - Korona Kielce, 2. runda kw., 1:1 i 2:1 z Beitarem Jerozolima, awans, vs. Schalke 04 Reprezentacja Polski: - Ranking FIFA: 1. Anglia [1081], 2. Hiszpania [998], 3. Brazylia [973], ..., 16. Polska [726]
  21. Daj spokój :| Gdybyśmy chociaż rzeczywiście grali słabo, a obecne wyniki były tylko tego efektem, to pół biedy. A tu potrafimy do pewnego momentu grać dobrze, aż w końcu do akcji wchodzą MOI zawodnicy i niszczą nam cały mecz :/ Dziś nie miałem czasu włączyć FM, ale gdy siądę niebawem po południu lub wieczorem do kolejnej sesyjki, to można robić zakłady, kto tym razem załatwi nam rezultat.
  22. Po zawalonym meczu z Canvey Island nasz fizjoterapeuta doniósł mi o urazie szczęki Searle, który musiał przerwać treningi na dwa tygodnie. Nie wiedziałem nic o okolicznościach, ale miałem nadzieję, że któryś z piłkarzy po prostu mu trzasnął za numer, który odwalił. Stuart i tak nie miałby szans zagrać na Hartsdown Park z Alfreton, wystąpił więc za niego Nielsen, a oprócz tego na trybunach wylądował beznadziejny Frost, którego zastąpił Amoako. Podjąłem też decyzję o ponownym wysłaniu Yigi na miesięczny urlop i postanowiłem, że jeśli po powrocie znowu zacznie marudzić nie wiadomo na co, poszukam mu innego klubu. Oczywiście, o ile nadal będę tu pracował. Mecz tej serii gier tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że mam w składzie zatrute owoce, a ja sam nie zabawię tu długo i w końcu odejdę, bo gdybym miał wyrzucać z klubu każdego, kto celowo sprezentuje rywalom gola, już po dwóch-trzech spotkaniach w Margate zostałoby może zaledwie kilkunastu zawodników. Alfreton okupowało ostatnie miejsce w tabeli, mając na koncie zaledwie punkt po czterech kolejkach, toteż wiedziałem, że będziemy dla nich dostarczycielem kolejnej zdobyczy punktowej. I to oczywiście nie w wyniku słabej gry, rzecz jasna. Już po 20. minutach prowadziliśmy 2:0, gdy w najpierw w siódmej Powell pechowo skierował głową do własnej bramki dośrodkowanie Wainwrigha, a w osiemnastej Hutchinson świetnie uderzył z rzutu wolnego, pokonując bezradnego Hinchcliffe'a. W szatni uczulałem wszystkich, że nie wolno teraz odpuścić, ale oczywiście po przerwie zaczął się koncert moich kolejnych kolaborantów. Najpierw w 54. minucie Garry Richards nie przeciął podania do Stevensona, przepuszczając piłkę między nogami, co skończyło się golem na 1:2. Z kolei trzy minuty przed końcem meczu w naszym polu karnym debilnie faulował dywersant McGowan i mogliśmy zapomnieć o zwycięstwie. Po tym meczu zacząłem powoli czytać w internecie informacje o sytuacjach w innych europejskich ligach, Richards, podobnie jak również narzekający Yiga, został wysłany na urlop, a McGowan, który doprowadził mnie do białej gorączki, z ogromnym hukiem wylądował na liście transferowej. Jednocześnie inni, którzy lubią przyciąć sobie kogoś w polu karnym lub dać odebrać kluczową piłkę, mogli zobaczyć, że naprawdę nie warto.
  23. W eliminacjach Ligi Mistrzów niespodziankę polskim kibicom sprawiła Legia Warszawa, remisując w Moskwie z CSKA 2:2 i dzięki golom wyjazdowym zapewniając sobie grę w fazie grupowej, w której zmierzy się z Liverpoolem, Ajaxem i Parmą. My natomiast pakowaliśmy się na wyjazdowe spotkanie z naszym ubiegłorocznym rywalem, Canvey Island. Gospodarze w pierwszych trzech kolejkach odnieśli trzy kolejne porażki, ugruntowując się na przedostatnim, 23. miejscu w tabeli ligowej, zatem radzili sobie nieporównywalnie gorzej od nas. Kierując się starą zasadą, że zwycięskiego składu się nie zmienia, posłałem do boju niemal tych samych piłkarzy, co przeciwko Forest Green. Na ławkę nie mogłem zabrać jedynie Steve'a Ridleya, który z urazem stopy pauzować musiał przez 4 tygodnie, a w ataku za przeciętnego Brayleya wystawiłem Gattinga, jako rezerwowego biorąc Phila Walsha. Muszę niestety stwierdzić, że po tym meczu zaczęło mi się odechciewać dalszej pracy z tym klubem. Od początku mieliśmy wyraźną przewagę, ale nasze strzały ustawicznie mijały o minimetry słupki bramki Pottera. Gospodarze atakowali rzadziej i, w sumie podobnie jak my, nie potrafili oddać celnego strzału, w ich przypadku jednak futbolówki szybowały naprawdę daleko od celu. Efekt był taki, że pierwsza połowa, po której powinniśmy prowadzić co najmniej 2:0, skończyła się bezbramkowo. W drugiej początkowo nic się nie zmieniało, poza naszą rosnącą przewagą, w wyniku której od pewnego momentu niemal nie opuszczaliśmy połowy Canvey Island. Niemniej jednak zaczynał mnie coraz bardziej irytować Frost, który w tym sezonie był już zupełnie innym piłkarzem i albo nie trafiał w bramkę, albo bezlitośnie ostrzeliwał bramkarza. Później przyszła 74. minuta, Gradley wycofał piłkę do Searle, który na spokojnie ją przyjął i zaczął człapać, człapać, człapać, człapać i człapać... Tak człapał z nią w nieskończoność, jakby był z psem na spacerze; "Stuart! Wypieprz to w końcu! K***a, wypieprz to, idioto!!! Co ty robisz?!" – darłem się bezskutecznie. W końcu nasz pseudo-bramkarz wpadł na Boylana, który od razu strącił piłkę do Halletta, a ten spokojnie mógł pójść do Maka na kurczaka, popić go sobie kawką i nadal pozostawałoby mu oddać komfortowy strzał, a właściwie podanie do pustej bramki, co rozstrzygnęło losy meczu. Jednak nawet w tym momencie mogliśmy bez problemu wyciągnąć na 2:1 lub wyżej, ale standardowo Frost sprawiał, że czułem w sobie prawdziwy zew mordu. Najpierw wyszliśmy w trzech na samego Pottera, Wainwright ściągnął go na siebie, po czym wyłożył piłkę mającemu przed sobą pustą bramkę Elliottowi, który oczywiście tak się ociągał, że upolował bramkarza. W tym momencie wpadłem w dziki szał, a jeszcze chwilę przed końcem meczu nasz niewydarzony napastnik miał kolejną świetną sytuację i znów omal nie pozbawił golkipera narządu potrzebnego do metabolizmu alkoholu, dzięki czemu Canvey Island niezasłużenie zdobyło na nas pierwsze punkty w Conference National. Searle mógł zapomnieć o miejscu w bramce, Frost o miejscu w ataku, a ja się zastanawiałem, ile mogę tu jeszcze wytrzymać, jeśli nic się nie zmieni. Do tej pory rozegraliśmy tylko jeden mecz na cztery możliwe bez żadnych sabotażowych wybryków jednego lub więcej z naszych piłkarzy, przez co nawet autentyczny stoik ze starożytnych Aten zmieniłby się w choleryka.
  24. Przed spotkaniem z Forest Green, naszym pierwszym wyjazdem, bukmacherzy nie dawali nam najmniejszych szans. Ja sam co prawda liczyłem na to, że sprawimy niespodziankę, ale poprzednie dwa mecze nie napawały szczególnym optymizmem. Tym razem przeprowadziłem drobne, ale jakże trafione zmiany w wyjściowym składzie. Dałem drugą szansę Elliottowi Frostowi, w bramce za grającego bez błysku Nielsena wystawiłem zasłużonego Searle, na prawej obronie, nie mając innego wyboru, zaufałem dziadkowi Edwardsowi, a na lewym skrzydle postawiłem na doświadczenie i znajomość zespołu Iana Hutchinsona. Efekt był taki, że pierwsze 20 minut zakrawało o sensację. Początek meczu był obiecująco wyrównany, a w 7. minucie wywalczyliśmy rzut rożny z prawej strony boiska – z narożnika dośrodkowywał Wainwright, a ze zbiegowiska w polu karnym wynurzył się Gradley i celnym, acz dość szczęśliwym strzałem głową poza zasięgiem rąk Etheridge'a dał nam upragnione prowadzenie. Gospodarze za wszelką cenę starali się odwdzięczyć, ale nie mieli pomysłu na realizację tego celu, ponadto świetnie spisywał się Searle, który przy stałych fragmentach był pewnym punktem defensywy, a strzały z różnych odległości instynktownie wyłapywał lub odbijał. W 19. minucie odzyskaliśmy piłkę w środku pola, Brayley zagrał ją do strzelca pierwszej bramki Gradleya, który następnie przecisnął ją przez nogi obrońcy do Frosta, a ten nareszcie trafił w bramkę i sensacyjnie prowadziliśmy 2:0. Od tej pory nasza gra była bardziej zachowawcza, w efekcie Forest Green częściej było przy piłce, ale naszcza szczelna obrona skutecznie rozbijała ataki. W drugiej połowie od pewnego momentu oglądałem na trybunach wędrówkę kibiców gospodarzy do ziemi obiecanej zwanej parkingiem, natomiast w 83. minucie zaczynałem po cichu odliczać czas do końcowego gwizdka. I właśnie wtedy Elliott Frost ryzykownie odegrał piłkę do naszego bramkarza, a gdy ta odskoczyła dość znacząco od nogi Searle i dopadł jej Guy Madio, odwróciłem się, już po chwili słysząc okrzyki radości nielicznych pozostałych kibiców. Nagle kilka minut dzielące nas do końca odczuwalnie przerodziło się w kilka długich kwadransów, ale szczęśliwie nie popełniliśmy już więcej błędów i trzy punkty wraz z pierwszym zwycięstwem zabraliśmy do Margate.
  25. Wyższa klasa rozgrywkowa to również większe zainteresowanie mediów, więc po meczu z Crawley zaczepił mnie dziennikarz z pytaniem, co sądzę o kiepskim debiucie Murraya. Mimo że stracona bramka obciążała jego konto, nie zwykłem skreślać kogoś na podstawie jednego słabszego meczu i zacząłem bronić Freda. Ten nieoczekiwanie pokazał, że nie ma za grosz jaj, bo moja wypowiedź zamiast podnieść go na duchu, sprawiła, że zaczął prawie beczeć w kącie, że zbyt wiele od niego wymagam. Przez to trochę mi podpadł i wycofałem go ze składu na mecz z Rushden. Nie mogłem w nim skorzystać jeszcze z Lee Smitha, przymierzanego przeze mnie na prawą obronę za Allmana, który też nie popisał się przy rozstrzygającym golu, ale to akurat z powodu kontuzji mięśni grzbietu, która niestety wykluczyła go z gry aż na miesiąc. Dlatego niestety, bo to właśnie Allman był jednym z tych, których miałem ochotę zamordować już w przerwie w szatni i mógł już zapomnieć o mojej przychylności, a nie miałem obecnie klasowego zmiennika. Ekipa Rushden kończyła poprzedni sezon mając za sąsiadów w tabeli naszego poprzedniego rywala, Crawley, czyli na 12. miejscu. Goście również rozpoczęli sezon falstartem, ale byli faworytami. Jednak to my wyglądaliśmy lepiej, choć tradycyjnie brakowało celności, ale w 22. minucie Molango dośrodkował w pole karne tuż przy linii, a tam niefortunnie interweniował defensor Pearce, pakując piłkę do własnej bramki. Zanim każdy na stadionie zdołał zorientować się, że prowadzimy, do akcji wkroczył skończony debil Allman, faulując w polu karnym i było 1:1. Niedługo później McCafferty zbyt ostro potraktował Mahetę, który naciągnął mięsień uda, odpadając na 4 tygodnie. Druga połowa niewiele się różniła od pierwszej, a w 61. minucie już sami strzeliliśmy gola – Pat Gradley poszedł za akcją, odzyskał w środku pola piłkę, wymieniliśmy kilka podań, aż wreszcie w polu karnym Wainwright wycofał do Gattinga, który zdobył swojego debiutanckiego gola w barwach Margate. Gdy nasi piłkarze świętowali, rozmawiałem akurat z Hassanem i powiedziałem do niego: "Ciekawe, kto tym razem nawali". Moje słowa okazały się być w pełni uzasadnione, bo dziesięć minut później najpierw Noakes dał Millsowi założyć sobie siatkę, następnie ten sam gracz posłał prostopadłe podanie w szesnastkę, a tam obrońcy rozstąpili się niczym drzwi wejściowe do Biedronki – Richards to chyba na grzyby poszedł – i Hayes mógł bezstresowo swoim drugim golem odebrać nam zwycięstwo. Nieudany początek sezonu, czerwone kartki, kontuzje, akty sabotażu – po meczu ostrzegłem wszystkich, że od teraz każdy, kto swoją głupotą będzie zawalał nam mecze, musi liczyć się z możliwością zesłania na Sybir. Allmana natomiast nie ominęło wstrzymanie (tylko) tygodniowych poborów, bo to już nie pierwszy raz, gdy grał na szkodę zespołu.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...