Mój wielki król Rusłan przez jakiś czas musiał się zajmować tłumieniem dwóch kolejnych rebelii wschodniofrankijskich arystokratów, połączonych przy okazji piętnem waldeńskiej herezji. Za każdym razem zwyciężył, choć raz naprawdę ledwo (szybko zaproponowany biały pokój w trakcie masywnej bitwy, która słabo mi szła).
Spokojny front wewnętrzny i dramatyczne osłabienie Lotaryngii (o czym niżej) sprawiły, że projekt anszlusu Bawarii mógł stać się ciałem. Co okazało się zawstydzająco łatwe.
Następnie przyszła kolej na Lotaryngię. Spotkała ją feudalna katastrofa: po śmierci króla Karlomana III oderwała się od niej Burgundia. Oczywiście od razu pojawiły się sępy, w tym mój Rusłan, który wyrwał małoletniemu władcy Lotaryngii kilka południowych hrabstw.
No i wreszcie normańskie Królestwo Halicko-Wołyńskie. Były tam dwie prowincje de iure polskie. No to już nie są, Rusłan odbił je po kilkumiesięcznym perunokriegu. Trochę po to, by dorwać babę, która kiedyś z nieznanych powodów zabiła mu ojca, trochę po to by ZJEDNOCZYĆ ZACHODNICH SŁOWIAN.
Rusłan Wend, tak na niego wołają.
993. Wstydź się, Chrobry