Skocz do zawartości

Ranking użytkowników

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 14.09.2020 uwzględniając wszystkie miejsca

  1. Luty to dośc pracowity miesiąc. Zaczynamy rozgrywki w połowie miesiąca i gramy co 3 dni. Ewidentnie metodę ustalania harmonogramu stworzono w czasach gdy polskie kluby nie marzyły nawet o wiośnie w rozgrywkach europejskich. W efekcie musiałem trochę przemieszać skład na mecz z moim byłym zawodnikiem. Korona Kielce Roberta Lewandowskiego nie spisuje się póki co najlepiej i jak tak dalej pójdzie to nie dostaną się do grupy mistrzowskiej. Z nami zagrali równe spotkanie, ale jeden błysk Mority (NL) wystarczył aby wyszarpać 3 punkty. W tym spotkaniu zadebiutował 18-letni Jung Jae-Young (OL), który domyślnie będzie stoperem, ale przy braku obsady na lewą flankę i tam daje sobie radę. Po poprawnym wypożyczeniu do grającego w K-League Daejeon można spodziewać się po nim poprawnych występów. 22.02.2032, Ekstraklasa (20/37) [9] Korona Kielce 0-1 Wisła Płock [4] T. Morita (41) D. Migdał - L. Lukac, M. Sedlacek (c), E. Akyildiz (62' M. Maćkowski), J. Jae-Young - M. Kahn (67' K. Jozwiak), I. Radecki, M. Marczuk (73' V. Helenius), M. Rehak - M. Bajerski, T. Morita Pełne skupienie skierowaliśmy na rewanż w Lille. Przegrywając w dwumeczu musieliśmy wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności. I na pewno zrobił to... Francisco Javier Amau (BR), który w tym meczu zatrzymał 15 strzałów celnych, z czego 8 to setki! Dawno nie widziałem bramkarza, który mimo straty 3 goli dostaje notę 9.6. Mieliśmy problemy z pokonaniem go, ale gdy w 10. minucie obrońca gospodarzy kosi Heleniusa (OPŚ) wypuszczonego przez Moritę (NŚ) sędzia musi odgwizdać karnego. Tego prawie nie wykorzystał Vacha (PŚ), bramkarzowi zabrakło może pół centymetra. Gospodarze szybko odpowiedzieli trafieniem po magicznym strzale Bomemanna (PŚ), ale do gry szybko nas przywrócił Jozwiak (PP), któremu asystował Dragowski (PL) przerzucając piłkę na drugą stronę pola karnego, gdzie Kamil zgubił krycie. A kropkę nad "i" i awans dał nam Bajerski (NŚ), który zmienił Japończyka. Ville Helenius prostopadłym zagraniem znalazł lukę w obronie gospodarzy i sytuacji sam na sam nasz snajper już nie dał mu obronić. Odwracamy losy dwumeczu i awansujemy dalej! 26.02.2032, Liga Europy, 1. runda, rewanż LOSC Lille 1-3 (4-5) Wisła Płock H. Bomemann (15) - P. Vacha (kar. 10), K. Jozwiak (24), M. Bajerski (68) D. Migdał - P. Potzinger, E. Dzieciol, M. Maćkowski, Y. Pavlov - K. Jozwiak, P. Vacha (c) (71' I. Radecki), R. Shimohira, Z. Dragowski (63' M. Rehak), V. Helenius - T. Morita (54' M. Bajerski) W ramach Ligi Mistrzów rewanż rozegrał też wicemistrz Polski. Mistrzowie zapewne zagrają równolegle z rewanżem 2. rundy Ligi Europy. PSG 1-1 (2-4) Lech Poznań W każdym razie nie dali się zaskoczyć rywalom i dowieźli pewnie awans dalej. W Lidze Europy w sumie poszło dobrze: Borussia Dortmund 2-2 (5-2) Błękitni Stargard Drużyna ze Stargardu nie pojechała przegrać w Dortmundzie, a walczyć o awans. Udało się ledwie zremisować na terenie rywala, ale myślę, że odpadają w stylu, którego nie muszą się wstydzić. Lechia Gdańsk 3-0 (12-1) Panathinaikos Drużyna z Gdańska wystawiła paru rezerwowych zawodników, pewni awansu jeszcze tylko dobili Greków. Za tą rundę do kasy klubowej wpływa 500 tys €. Naturalnie Liga Mistrzów czeka na rozlosowanie, ale w Lidze Europy już wiemy z kim zagramy. Dobra nowina: na pewno w ćwierćfinale będzie Polski klub. Zła nowina: na pewno w 2. rundzie odpadnie jeden Polski klub. Tak jest 11.03.2032 rozegrany zostanie pierwszy mecz 2. rundy eliminacyjnej: Lechia Gdańsk vs Wisła Płock. Fun fact: jak zwykle terminarz wygląda tak, że w krótkim czasie zagramy 3 mecze: 11.03.32 wyjazd w Lidze Europy 13.03.32 dom w Ekstraklasie 18.03.32 dom w Lidze Europy
    2 punkty
  2. Sezony 7, 8 i 9 2 czerwca 2025 roku zostałem nowym managerem Lecha Poznań. Był to gigantyczny krok w mojej karierze – oznaczało to nie tylko walkę o mistrzostwo kraju, ale też pierwsze kroki na arenie międzynarodowej. W pierwszym sezonie graliśmy w Conference League, podobnie jak 3 inne polskie drużyny: Legia , Cracovia i Lechia. My trafiliśmy w grupie na Rennes, Panathinaikos i Saburtalo. Zaprezentowaliśmy się bardzo dobrze i mogliśmy nawet wygrać grupę, ale w ostatnim meczu z Saburtalo zgubiliśmy punkty, chociaż mecz mógł zakończyć się nawet dwucyfrówką... Na wiosnę graliśmy z portugalskim Famalicao i na tym zakończyliśmy nasz udział w tych rozgrywkach. Ekstraklasa jak to Ekstraklasa, zaczęliśmy przeciętnie, ale mieliśmy tak napięty terminarz, więc jest to jakaś wymówka. Przed przerwą zimową rozegraliśmy aż 36 spotkań! Na wiosnę mieliśmy w zasadzie już tylko rozgrywki ligowe, więc kwestią czasu było odrobienie strat punktowych do rywali. Tak też się stało i zdobyłem swój pierwszy tytuł mistrzowski! Zdobycie mistrzostwa oznaczało, iż mogliśmy spróbować swoich sił w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Trafialiśmy średnio, ale daliśmy sobie radę zarówno z Dinamem Zagrzeb, jak i z Young Boys, co oznaczało, że po wielu latach przerwy znowu będziemy mieć polską drużynę w fazie grupowej Ligi Mistrzów! Szkoda, że trafiliśmy w grupie na... Atletico, Chelsea i Romę... W tak ciężkiej grupie zaprezentowaliśmy się dobrze i nawet udało nam się wygrać mecz! Ostatecznie 5 punktów na nic nie wystarczyło, ale przynajmniej nie było wstydu. Ekstraklasa tak jak rok temu - póki graliśmy w Europie, to walka była wyrównana. Na wiosnę bez konkurencji, chociaż Cracovia zaprezentowała się całkiem nieźle. Zmagania europejskie w trzecim i ostatnim moim sezonie w Lechu zaczęliśmy od rundy barażowej. Dwumecz z Celticiem był niesłychanie nudny. Pierwszy mecz był w Szkocji i poza naszym trafieniem nie wydarzyło się nic. W rewanżu były dwa karne, po jednym dla każdej z drużyn i to tyle. 2:1 w dwumeczu. W grupie mieliśmy Arsenal, Benficę i Marseille. Zanim jednak zaczęliśmy zmagania grupowe, to przeprowadziliśmy najgłośniejszy transfer w historii Ekstraklasy - PSG zapłaciło nam 51 mln euro za Ofera Aziziego. Izraelczyk co prawda strzelał bramki jak szalony, ale nigdy w życiu nie powiedziałbym, żeby był wart chociaż połowę tej kwoty! Wracając do Ligi Mistrzów, graliśmy nieźle, a zebrane punkty pozwoliły nam na dalszą grę w europejskich pucharach na wiosnę. Za długo się jednak nie nagraliśmy, bo już w pierwszej rundzie pucharowej odpadamy ze Sportingiem. Ponownie, wstydu nie było. W międzyczasie podpisałem kontrakt z nowym klubem, więc nie miałem nic do powiedzenia w kwestii zimowych transferów. Wzmocnień nie potrzebowaliśmy, więc nie był to jakiś problem. Szkoda tylko, że zarząd postanowił działać i najpierw za 1 mln euro sprzedał jednego z naszych bardziej utalentowanych juniorów, który był dodatkowo ważną postacią w środku pola… Pół roku temu odrzucałem oferty wynoszące kilkanaście milionów… A potem za grosze ściągnęli jakiś szrot, a na koniec okienka przyzwoitego bramkarza. Problem był taki, że kosztował on 10 mln euro, a zarabia… ponad 2 mln euro rocznie. Tyle, co 4 pozostałych najlepiej zarabiających ŁĄCZNIE. Na szczęście to już nie będzie mój problem. A jeśli chodzi o ligę i PP, to tutaj nie było żadnej dyskusji odnośnie tego, kto jest najlepszą drużyną w Polsce. 102 punkty w lidze, PP zdobyty mimo gry drugim składem… Cieszę się, że odchodzę z Lecha, bo poza kilkoma meczami w Europie, zaczęło się robić bardzo nudno. Jako ciekawostkę dodam, że po zakończeniu sezonu zarząd Lecha rozszalał się z nowymi kontraktami, podnosząc niektórym zawodnikom pensję kilkukrotnie. No cóż, jak wspominałem, to już nie mój problem - czas rozpocząć nową przygodę… we Włoszech!
    2 punkty
  3. No to postanowiłem dołączyć. Na początek trafiam do Szwecji, gdzie czeka mnie bardzo ciężkie zadanie, gdyż w 10 kolejkach muszę wyczłapać z 15 miejsca na 13 (baraż) lub 12. Do barażu tracimy 4 punkty, do utrzymania 8. Wyndrowicz zastał ubogi skład, do tego nie ma nawet za bardzo kasy do dysponowania, zatem uczymy się FM20 dość ciekawie ;]
    1 punkt
  4. Kocham FM-a Mój najlepszy skrzydłowy złapał kontuzję. 5 tygodni out. Wrócił, doszedł do pełnej sprawności. Ostrożnie wprowadzam go do gry, wchodzi jako zmiennik w 60 minucie meczu. Niemal od razu zalicza asystę. 5 minut później łapie kolejną kontuzję. 8 tygodni out Nasz najlepszy strzelec Liam Millar (ponad 100 bramek dla klubu) to ciekawy przypadek. Chłopak miewa straszne przestoje po czym wali dwa hat-tricki z rzędu https://imgur.com/a/HNTeyxB
    1 punkt
  5. Można powiedzieć, że robię rzecz odwrotną, czyli z Worda nie korzystam wcale, a odcinki piszę bezpośrednio na forum, przed ich zamieszczeniem czytając je w całości, by wychwycić powtórzenia, literówki i zbędne słowa, więc taka mała redakcja Nigdy nie wybiegam też z grą do przodu; stan mojego save'a odpowiada sytuacji najnowszego odcinka – dla przykładu ostatni post powyżej, w którym opisałem odwołanie pierwszych trzech sparingów i zakontraktowanie w ich miejsce nowych rywali, oznacza, że miałem odpalonego save'a w Football Manager i właśnie zaplanowałem sparingi z nowymi rywalami Czasami się zdarza, że rozegram mecz, ale nie mam czasu napisać z niego odcinka w opowiadaniu – wtedy zostawiam to sobie np. na następny dzień i nie rozgrywam następnego spotkania, dopóki nie wrzucę odcinka z tym ostatnim. Nie KIM, lecz CZYM Przede wszystkim różnymi wydarzeniami z własnego życia – im jesteś starszy, tym lepiej i barwniej piszesz, bo mierzysz się z kolejnymi rzeczami, dzięki czemu masz w głowie coraz bogatszy magazyn doświadczeń, które możesz w sposób dowolny przelewać na papier, tworząc historie, które spokojnie mogłyby wydarzyć się w rzeczywistości, bo są pisane bardzo życiowo i wiarygodnie. Zaś co do zapytania o dokładnie przytoczony fragment odcinka, to nie ma tutaj niczego osobistego Przykładowo, wszystkie moje byłe panny miały ojców o przyjemnych aparycjach; nie liczę jedynie przelotnych romansów, które też mam na koncie, bo ojców tychże niewiast nie widziałem, więc nie wiem; to samo z koleżankami, przyjaciółkami itd. W tym przypadku zwyczajnie uznałem, że mam ochotę wprowadzić taki detal pt. "brzydki ojciec - piękna córka", toteż go wprowadziłem. Wszyscy bohaterowie, którzy dotąd pojawili się w "Peak Label", są postaciami fikcyjnymi – jedynie osoba Dariusza jest wzorowana na moim serdecznym przyjacielu, ale i tak zmieniłem imię To wszystko nie zmienia jednak faktu, że jeżeli będziesz uważnie rozglądał się dokoła, niejeden raz ujrzysz bardzo ładną pannę, której ojciec zdecydowanie nie zrobiłby kariery w roli amanta
    1 punkt
  6. Przynajmniej wiesz gdzie chcesz zacząć. Ja mam jak zwykle problem z dylematem między 5 ligami O ile sam robię podobnie czyli jak już tworzę fabułę to spisuję ją w wordzie przed rozgrywką i jak gram na przód to też piszę sobie osobno posty, to niestety ciężko zacząc kiedy nie wie się gdzie chce się ruszyć ^^ jak żyć panie Ralfie? Journeymana zacząłem równolegle licząc, że zaspokoję szał ligowy, ale to nie to samo Przyznaj się, kim się inspirujesz?
    1 punkt
  7. Dwóch dostało chyba po drugiej żółtej. A to już można za całokształt, albo za kilka słów do siebie.
    1 punkt
  8. Dokończyłem wasteland 3. Trochę czasu zeszło, ale podtrzymuję ocenę. Dobre misje główne, lepsze wątki poboczne, których realizacja może trochę ułatwić później grę. Do tego grałem pierwszy raz od dawien dawno jako ten dobry i było to fajną odmianą. Do tego nie wszystko jest dobre lub złe, czasem trzeba podjąć decyzje moralne - być dobrym, być praworządnym, czy może lecieć na moc i kasę? Walki są względnie zbalansowane. Nie ma na siłę upychania niewiarygodnie silnych wrogów, aby podbić poziom, tak jak nie ma zasypywania małymi słabiakami. Eksploracja mapy świata jest taka sobie, ale nie ma za bardzo co się doczepić. Mogłaby być bogatsza, ale ujdzie. Za to minusem jest głębia postaci pobocznych. Skład musi mieć 4 stworzone przez nas i 2 NPC. I prawdę mówiąc NPC były bieeeeeeeeeeedne. Historia pierwszego spotkanego Kwona nie istnieje w ogóle. Nie ma on głębi, nic nie wnosi w dialogach. Parę dialogów z pozostałymi tylko mnie upewniło, że postaci poboczne jak w Pillars of Eternity są nudne i nawet nie sztampowe, bo te chociaż czymś interesują. I niby mogą odejść ze składu, ale meeeeeeeeeeh. Minusem jest też sterowanie. Troszkę toporne momentami, parę razy moja postać zamiast rozbroić minę wbiegała w nią. Niewygodnie też przed walką rozstawia się skład. Co jest też niedorzeczne gdy obok ostrzeliwują się dwie strony, co sprytnie rozwiązano wiecznym miss miss miss ale w efekcie wygląda to śmiesznie gdy moi ludzie spokojnie przechodzą sobie między świszczącymi kulami zajmując dogodne pozycje. Zabija immersję. Do tego mój komputer średnio sobie radził z loadingami. Troszkę ich jest, ale na nowszym sprzęcie pewnie to nie boli za bardzo. Ogólnie bardzo polecam grę, gdyż mimo minusów wciągnąłem się i mogę powiedzieć że to dobry RPG! Ma okejkę zonkową ^^
    1 punkt
  9. Tak zauważyłem, że chyba AI kuleje, bo potrafi stracić duuużo armii idąc z jednego końca Polski na drugi, żeby oblegać Radom, zamiast zacząć np od Świebodzina, który dana armia ma pod nosem. Do tego reagowanie na rozdzielenie armii sprawia, że potrafi zgłupieć i stać z miesiąc dwa w miejscu ;/ a że z maszynerią oblężniczą idzie dość szybko podbijanie tribal grodów... ¯\_(ツ)_/¯ Bonus z reddit:
    1 punkt
  10. Calle Mayor (Główna ulica), reż. Juan Antonio Bardem, 1956 r. Tym razem trochę hiszpańskiej klasyki. Jest to historia o pewnym prowincjonalnym miasteczku, nieskonkretyzowanym. Typowej małej miejscowości, takiej jak wszędzie, w której życie odbywa się wokół głównej ulicy, gdzie większość ludzi się zna i gdzie wszyscy o wszystkich wiedzą. Grupa mężczyzn, przyjaciół, znudzona małomiasteczkowym życiem, lubi dla urozmaicenia życia robić „żarty” - np. do jednego chorego na grypę mieszkańca wysyłają w prezencie trumnę. Pewnego razu wpadają na doskonały, ich zdaniem, pomysł. Najmłodszy (i najprzystojniejszy) z nich w ramach żartu „zaaranżuje” związek z pewną 35-letnią kobietą – Isabel – starą panną mieszkającą z matką, która wydaje się, że nie znajdzie już miłości swojego życia. Żart jest realizowany , kobieta zakochuje się po uszy w mężczyźnie, który powoli zaczyna mieć wątpliwości co do tego, w czym bierze udział, ale nie wie, jak z tego wybrnąć. Ma dwa wyjścia – odwzajemnić uczucie (czego do końca nie czuje bądź w pewnym momencie sam nie jest tego już pewien) lub powiedzieć jej prawdę, ale nie ma na to odwagi. Jak się cała historia kończy – nie zdradzę, ale trzeba przyznać, że zwroty akcji są bardzo dramatyczne, a film skończył się tak nagle, że zupełnie się tego nie spodziewałem. Bardem wydaje się łączyć w tym filmie dwa światy – amerykański sposób opowiadania melodramatu, typowy dla hollywoodzkiego kina z lat 40. I 50., z włoskim neorealizmem. Zresztą trochę nawet mruga do widza okiem, ponieważ Isabel – w tej roli świetna Betsy Blair, jedyna amerykańska aktorka w obsadzie – wielokrotnie wspomina o jej marzeniu posiadania rodziny, gromady dzieci i domu z wielką kuchnią, takie jakie często widzi w amerykańskich filmach. I tak się ogląda ten film przez jego pierwszą połowę – jako historię pewnej miłości, tylko z tym dyskomfortem z tyłu głowy, że coś tu nie gra, bo to przecież idiotyczny i brutalny „żart”. Ten dyskomfort jeszcze się potęguje dzięki roli Blair. To, jak odgrywa subtelną, poczciwą i delikatną Isabel, jak „zakochuję” się coraz bardziej w Juanie z każdą nową sceną, jak zaczyna marzyć o nowym życiu, pozbyciu się łatki starej panny – ekspresja Blair w tym aspekcie jest niesamowita. Z jednej strony autentycznie cieszymy się (lub chcemy się cieszyć) jej szczęściem, z drugiej zastanawiamy się, jak ta historia się zakończy, wiedząc, co za nią stoi. No i właśnie w drugiej części filmu wchodzi (neo)realizm, który proponuje rozwiązania typowe dla siebie, które są niekoniecznie po drodze z kliszowością amerykańskiej szkoły scenopisarstwa. Film ma piękne zdjęcia, bardzo dużo grania ze światłocieniem, które pięknie portretuje klimat małomiasteczkowości (powyżej mój ulubiony kadr). Czuć klimat tej hiszpańskiej prowincji. Aktorsko – wyśmienicie. Betsy Blair przypomina postać, w którą wcielała się w filmie „Marty” kilka lat wcześniej (też polecam!), za którą zresztą dostała nominację do Oskara. Jej Isabel jest bardzo realna i widz chce kibicować jej z całego serca. Jose Suarez, czyli filmowy Juan, gra typowego dla tej epoki kina „twardego” faceta z zasadami i z wewnętrznymi moralnymi rozterkami. Jeśli szukacie kina nieoczywistego, odskoczni od znanych kinowych klasyków, dajcie mu szansę. Niebanalny, grający na emocjach, wzbudzający wewnętrzny dysonans w trakcie seansu i z niezwykłym zakończeniem. Spokojnie można go stawiać obok twórczości Felliniego z lat 50. Bardzo mocno polecam. To na koniec jeszcze fanowski (chyba) trailer: Film prawie wygrał na Filmowym Festiwalu w Wenecji w 1956 roku. Piszę "prawie", ponieważ wśród jury był remis pomiędzy dwoma filmami, więc ostatecznie zdecydowano się nie przyznać głównej nagrody
    1 punkt
  11. Wy nie czekacie, ja dostarczam A na poważnie @ajerkoniaksię opierdala i nie chodzi do kina, to ktoś musi uzupełniać content Ptak o kryształowym upierzeniu (L'Uccello dalle piume di cristallo), reż. Dario Argento, 1970. aaaccchhh, mój pierwszy film giallo, jaki widziałem w życiu. Byłem starszym pacholęciem (taka późna podstawówka, może początek liceum), jakiś przypadkowy seans złapany gdzieś po nocy w TV. I już wtedy wciągnęła mnie ta historia. I choć nie jest to mój ulubiony giallo, to zawsze chętnie do niego wracam. Ale zacznijmy od początku. Przede wszystkim jest to reżyserski debiut Dario Argento, debiut cholernie udany, który w zasadzie z miejsca nakreślił reguły gry w giallo. ---- Jeśli ktoś nie wie, filmy giallo to charakterystyczne włoskie kino gatunkowe obracające się w klimatach kryminałów i thrillerów, z uwielbieniem do ukazywania morderstw przy pomocy broni białej (taka mała inspiracja dla późniejszych amerykańskich slasherów), z czasem trochę bardziej krwistych i najczęściej chociaż z minimalną ilością nagości. Ale w pierwszej kolejności to kryminał (zresztą nazwa została wzięta z wydawanych we Włoszech kryminałów w postaci książkowej, w charakterystycznej żółtej okładce, od której wzięła się nazwa serii giallo). ---- Argento zdążył wcześniej pobrać sporo szlifów filmowych, pisząc scenariusze m.in. do spaghetii westernów czy współtworząc z Leone i Bertolluccim wstępną wersję westernowego opus magnum Leone Once upon a Time in the West. Świeżakiem nie był, rękę do historii miał, a jak się okazało, miał ją również do sprawnego prowadzenia całego projektu filmowego. Co zatem mamy w Ptaku? Amerykański pisarz Sam, który właśnie zbiera się do wyjazdu z Rzymu, by wrócić do USA, jest przypadkowym świadkiem próby morderstwa w galerii sztuki. Szamotanina odzianego w czarny płaszcz i kapelusz mężczyzny z kobietą kończy się zranieniem tej drugiej, a wszystko to dzieje się na oczach głównego bohatera. Komisarz prowadzący śledztwo "szantażuje" Sama, zabierając mu paszport i licząc na to, że ten pomoże mu ruszyć ze śledztwem, tym bardziej, że nasz główny bohater przyznaje, że widział w tym napadzie coś istotnego, jakiś ważny szczegół, ale nie może sobie przypomnieć co dokładnie (szok?). Sam wciąga się w rozwiązanie sprawy, a my razem z nim, jak w wytrawnej kryminalnej intrydze, podążamy różnymi ścieżkami, aby odkryć prawdę. Film, chociaż momentami naiwny czy scenariuszowo naciągany, to wciąga w opowiadaną historię, a to w kryminale najważniejsze. Duża zasługa w tym dużemu wyczuciu w budowaniu klimatu i sposobowi filmowania. Za zdjęcia odpowiadał tu Vittorio Storaro, który już niedługo miał wejść do panteonu wielkich, pracując m.in. przy Ostatnim tangu w Paryżu i otrzymując łącznie trzy oskary za Czas apokalipsy, Czerwonych i Ostatniego Cesarza. Storaro i Argento świadomie lub nie ugruntowali pewną poetykę filmową giallo, która później była kontynuowana w rozkwicie gatunku. Aktorsko może szału nie ma - Tony Musante (Sam) wzbudza sympatię, Suzy Kendall jest ładna (bo w swoich scenach trochę odstaje) - jest to typowa dla tego kina gatunkowego nadekspresywność, do której można się przyzwyczaić. ALE dwie role bardzo poboczne zasługują na oddzielne wyróżnienie. Reggie Nalder - posiadacz jednej z najbardziej charakterystycznych fizjonomii w historii kina - który pojawia się w roli płatnego zabójcy, oraz absolutnie fenomenalny Mario Adorf wcielający się w szalonego malarza, który wykreował zdecydowanie najfajniejszą scenę w całym filmie . Coś można jeszcze dodać? Soundtrack stworzył Ennio Morriconne, jednak nie zapada on szczególnie w pamięć. IMHO nadal warto ten film obejrzeć, trzeba przymknąć oko na pewne umowności i włoską ekspresję, ale historia nadal wciąga, szczególnie że giallo nie lubowało się w prostych rozwiązaniach . No i od tego filmu zaczęła się rodzić legenda Argento, który w najbliższych latach stworzył dwa kolejne filmy, zamykając swoją "zwierzęcą" trylogię giallo. A potem przyszło Profondo Rosso , a jeszcze później Suspiria, a reszta jest już historią Oczywiście nie może zabraknąć za długiego trailera, oglądać na własną odpowiedzialność
    1 punkt
×
×
  • Dodaj nową pozycję...