Skocz do zawartości

Ranking użytkowników

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 12.09.2020 uwzględniając wszystkie miejsca

  1. Piastami na razie gra mi się cudnie Siemowit stworzył naleśnika, którego wcześniej tu zaprezentowałem, po śmierci zastąpił go wnuk Szczęsny. Ten to już rozhulał się na dobre: zamordował bezpłodną żonę, wziął zwycięski udział w krucjacie przeciw Normanom w Brytanii (na zdobytych terenach osadził siostry, ale po kilku latach potraciły te prezenty), został ekskomunikowany i obił już niemal wszystkich swoich sąsiadów poza Pomorzanami, którzy też niestety bawią się nieźle. Tym niemniej, po wojnie z Wielkimi Morawami, w której odebrałem im całe księstwo małopolskie, mój Szczęsny został królem Polski. Przy okazji też zaczął prowadzić hodowlę homo superior, wprowadzając do linii potomków trait inteligencja i błyskotliwość (już syn Rusłan jest obdarzony tym pierwszym).
    4 punkty
  2. Ci co śledzą mojego Journeymana wiedzą, że ostatnio przyszło mi prowadzić Real Madryt. Gdy ktoś usłyszy o prowadzeniu drużyny tego pokroju od razu padają zdania, że co to za wyzwanie, samograj, cokolwiek nie ustawimy to przecież i tak wszystko wygramy. I jest w tym sporo prawdy, ale czy wygrywać a wygrywać absolutnie to już różnica. Co może stanowić ową różnicę? Ano - wygranie bez porażki, wygranie 38-0-0, rekordowa ilość strzelonych goli lub... rekordowa ilość goli straconych. U mnie wyszło to ostatnie, aczkolwiek przyznam, że było to dzieło przypadku. Tzn. przypadek zapoczątkował serię, którą potem musiałem już zdecydowanie prowadzić, bo mi się spodobało to wyzwanie. Gra Realem zbiegła się u mnie z lekturą dwóch pozycji - "Gegenpress i tiki-taka. Jak rodził się nowoczesny europejski futbol" Coxa i "Pep Guardiola. Sztuka zwyciężania" Balagui. Zwróciłem tam uwagę na pewne aspekty - mianowicie, że trenerzy trzymali się swojej taktyki, ale często do swojej wizji dopasowywali graczy, kupowali graczy pod taktykę, a nie układali taktykę pod graczy - takie podejście najwygodniej stosować w klubie bogatym. Mało tego, można z tych książek dostrzec to, co właśnie odzwierciedliłem w opisywanym tutaj sezonie Realu. Nie ma dwóch jednakowych graczy i owszem, można jedną wieżę w polu karnym zamienić na drugą licząc na jego lepszą dyspozycję dnia, ale można zamiast tego postawić ruchliwego gońca, które wyprowadzi w pole ustawioną już pod krycie wieży obrońców. To właśnie stosowałem w tym sezonie w Realu. Niemal każda pozycja była u mnie ustawiona pod indywidualnego gracza - np. na prawej pomocy wyborem numer jeden był gracz w roli raumdeuter, ale gdy zmieniali go schodzący napastnik, schodzący skrzydłowy oraz skrzydłowy. Zmieniało to zdecydowanie obraz gry. I czytając te książki tak właśnie często bywa w futbolu - wprowadza się gracza nie po to, aby były świeże siły, ale po to, aby zmienić styl gry. Wymaga to zdecydowanie więcej uwagi podczas grania, gdyż przykładowo: - w środku pola jako prawy środkowy pomocnik mamy mezzalę, a na skrzydle gramy schodzącym napastnikiem - zmieniamy SN na typowego, szeroko grającego skrzydłowego, wtedy mezzala nie ma racji bytu, bo to gracz lubiący szukać grę na skrzydle - zmieniam role środkowych pomocników, mezzala gra teraz jako lewy środkowy pomocnik, a na prawym-środku pomocy gra np. rozgrywający lub długodystansowiec, który lubi wchodzić do przodu, porusza się pionowo, nie poziomo jak mezzala. Tak wyglądał wyjściowy skład, jak widać - wszyscy mają role spersonalizowane, dla przykładu podam pozycję napastnika: Moja gwiazda i zdecydowanie numer jeden - Popov grał tak: Często potrzebowałem jednak zmiany, kogoś kto wejdzie wyżej w obronę, będzie bardziej ruszał do przodu. \\ Gdy jednak prowadziłem i potrzebowałem kogoś głębiej, mniej ruchliwego: I ostatnia opcja: Na lewej pomocy głownie grał odwrócony skrzydłowy: Kiedy potrzebowałem opcji bardziej ofensywnej, kogoś kto nie będzie dogrywał, bo w ataku grał bardziej wspierający niż atakujący to wchodził schodzący napastnik: Ostatnią wariacją był np. F9 w połączeniu z przejściem najlepszego gracza (Popova) na skrzydło i danie mu pełnej swobody: W lidze zdobyliśmy 82 bramki, straciliśmy 5 - dwa z rożnego, jeden z pośredniego rzutu wolnego, a więc tylko stracone dwa gole. Mieliśmy największy conversion rate wśród całej ligi -13%. Czyli najlepiej wykorzystujemy stworzone okazje.
    2 punkty
  3. "Czy to prawda, że w Moskwie na placu Czerwonym rozdają Samochody? Tak, to prawda, tylko że nie w Moskwie, lecz w Leningradzie, i nie na placu Czerwonym, a na placu Rewolucji nie Samochody, a rowery, i nie rozdają, a kradną". Mniej więcej tak wyglądały moje negocjacje kontraktowe po sezonie. Co się stało? Nie chciałem już zostawać w Realu, pojawiły się dwie ciekawe włoskie opcje - Lazio i Inter. Lazio, które raz na jakiś czas trafia do czołówki, by rywalizować z Torino oraz będący gdzieś zawsze trochę dalej Inter. Konkretniejszy był Inter, ale nie stać ich było na wykup mnie z Realu, bo mam jeszcze rok kontraktu. Poprosiłem Real, żeby mnie puścili - ale nie. Nie? No to sam odejdę. Już miałem tak przecież w Schalke No i trwały negocjacje z Interem, w między czasie też z Lazio, ale zauważyłem, że gram FIFA Club World Cup - nigdy w nich nie grałem, co jest dość... dziwne Na tych MŚ zjawiło się 5 moich byłych klubów, które doprowadziłem do sukcesów - w tym Pogoń. Z 16, które tam grały. No to powiedziałem w Mediolanie - ok przejdę do Was, ale po MŚ. Zgodzili się, rozegrałem mistrzostwa do końca. 1 czerwca pokonałem PSG w finale LM, a teraz KMŚ. No i cóż - myślałem, że lada dzień powiem "jeeesteśmy w Mediooolaaanie", ale nie. Dni mijały, a ja życie jak w Madrycie... No dobra, to przestaje być śmieszne... wchodzę w kontrakt - odchodzę... nie mogę! Mam tylko opcję emerytury, teraz lub... po MŚ. Aaaa, bo prowadzę Iran, aaa bo nie chodziło o FIFA Club World Cup tylko FIFA World Cup, które są... za rok. Zostałem uwięziony na kolejny sezon w Madrycie. W tym czasie Inter będzie bez trenera. Na discordzie czytałem propozycję, żeby... grać jak najgorzej Realem, żeby sprawdzić czy da się mnie wyrzucić, skoro sam odejść nie mogę.
    2 punkty
  4. Jeden z dziennikarzy zapytał kiedyś Cristiano Ronaldo, co sprawiło, że jest najlepszym piłkarzem na świecie. Portugalczyk odpowiedział, że zdał sobie w pewnym momencie sprawę, że za dużo czasu poświęca na zabawę piłką, sztuczki, indywidualne popisy, a za mało na strzelanie bramek - a to właśnie to powoduje, że przechodzisz do historii jako absolutny top. Podobną drogę przebyłem w swej taktycznej podróży w FM 2020 - moim journeymanie. Od właściwie samego początku mojej przygody z serią grałem według jednego schematu: powoli, po ziemi, krótkimi podaniami i wąsko. Do tego dołączałem prostopadłe piłki w ostatniej fazie konstrukcji. Można powiedzieć, że grałem tiki-taką, a właściwie jej bardziej wertykalną wersją, od mniej więcej CM 3. Praktycznie nigdy zaś nie korzystałem ze skrzydłowych, którzy kojarzyli mi się z archaiczną brytyjską piłką polegającą na posyłaniu piłki na wysokiego napastnika z nadzieją, że się od tego drewnianego kołka odbije. Styl brytyjski zawsze kojarzył mi się źle - prymitywnie i mało wyrafinowanie. Co innego południowoamerykańska joga bonito, klepka, drybling i sztuczki. Zawsze kochałem finezyjną grę rodem z Copacabany, przedmieść Buenos Aires czy Montevideo. Dużo kosztowało mnie wyrzeczenie się tego wszystkiego i dojście do wniosku, że aby wygrywać mecze, trzeba strzelać bramki. Aby je zaś zdobywać, należy jak najszybciej przechylić ciężar gry na stronę rywala - jak najbliżej jego bramki, najlepiej tak, aby nie zdążył zareagować. Kłóciło się to z moim dotychczasowym podejściem, ale w wieku ponad siedemdziesięciu menedżerowych lat postanowiłem dokonać spektakularnej taktycznej rewolucji. Do widzenia 600 podań wszerz boiska, jakie potrafiłem wymienić w Pumas. Liczy się tylko atak, napór i nieustanne, bezlitosne bombardowanie bramki rywala. W ten sposób najpierw powstała taktyka o nazwie inspirowanej legendarnym utworem niemieckiej grupy Accept "Fast as a Shark", która mutowała czterokrotnie, aż w końcu z ustawienia 4-3-1-2 przeszła na dobrze znane z rekordowego sezonu w Boca Juniors 4-2-4. Oto jak do tego doszło. Wszystko zaczęło się 7 kwietnia 2057 roku w Stambule. Prowadziłem wówczas Fenerbahce, w którym zostałem zatrudniony jako strażak, gdyż groził im brak awansu do europejskich pucharów. Męczyłem się przez wiele tygodni, aby ustawić dobrze mój nowy klub, osiągając dość mieszane rezultaty. Wówczas to postanowiłem wykorzystać największe atuty indywidualne kadry, którą dysponowałem. W tej zaś miałem niesamowicie szybkich skrzydłowych i to na nich miał od teraz spoczywać ciężar konstruowania akcji za pomocą błyskawicznych dryblingów, a następnie odegrania albo do ofensywnego pomocnika, albo do dwójki napastników. Tyły miał zabezpieczać cofnięty rozgrywający i czwórka obrońców - zupełnie nienaturalnie dla mnie nastawiona wybitnie statycznie - bez rajdów pod pole karne rywala. Muhsin Demir ukłuł trzykrotnie, a czwartego gola zdobył Bizu. Rozgromiliśmy Antalyaspor 4:0 przed własną publicznością, mając zaledwie 45% posiadania piłki. Rzecz dla mnie absolutnie niesłychana. Przecież w Pumas bywało ponad 70%! Sivasspor pokonaliśmy 2:0 na wyjeździe - posiadanie 42%. Niesamowite rzeczy działy się w Turcji pod moją wodzą. Nikt nie poznawał nowego stylu gry polskiego weterana na ławce trenerskiej. Ostatecznie wygraliśmy wszystkie sześć spotkań pozostałych w sezonie i awansowaliśmy do Ligi Europy. Zadanie wykonane. Wówczas przyszła niespodziewana oferta... po 73-letniego dziadka zgłosiła się jego ukochana Jagiellonia. To tu miałem zakończyć trenerską przygodę. Nie była to jednak Jagiellonia biedna. Wprost przeciwnie. W Białymstoku rządziło meksykańsko-amerykańskie konsorcjum, które wpompowało w klub miliony dolarów, aby ten liczył się w kraju i w Europie. Warto zaznaczyć, że lata 2036-46 to okres dominacji Jagi, w którym białostoczanie zdobyli 11 tytułów mistrzowskich z rzędu (!). Niestety, obecnie przechodzili okres dwunastoletniej posuchy. Ostatecznie mistrzostwo zdobyliśmy. Nawet trzy razy z rzędu i przywróciliśmy status Jagi jako najlepszej drużyny w Polsce - jednak miało być o taktyce... Debiutancki sezon w Jadze zagraliśmy tak jak w Fenerbahce, zdobywając mistrzostwo sześć punktów przed Legią. Do modyfikacji doszło w kolejnym sezonie. Pierwszych kilka spotkań rozegraliśmy jeszcze innym ustawieniem, ale w końcu zdecydowałem się na modyfikację "Sharka". Schodzącego do środka prawego obrońcę zastąpiłem moim ulubionym CWB, a skrzydłowych zdywersyfikowałem w ten sposób, że prawy miał więcej ofensywnych zadań niż lewy. Graliśmy też coraz odważniej, to znaczy mentality positive zmieniłem na attacking. Zwiększyliśmy też tempo, bezpośredniość podań, pressing i agresję odbioru. Jednym zdaniem: nastawialiśmy się na absolutną dominację. Dzięki takiej grze wygraliśmy mistrzostwo z przewagą 31 punktów (!), wyszliśmy z grupy Ligi Mistrzów, w której pokonaliśmy Real, Borussię i Ajax, a następnie Liverpool 4:0 w 1/8 finału! Odpadliśmy dopiero w ćwierćfinale z Manchesterem City, który dominuje w Europie od wielu lat. Rok później spotkał nas zresztą ten sam los rundę wcześniej. W kolejnym sezonie jeszcze bardziej dokręciliśmy śrubę rywalom. Tym razem mieliśmy już dwóch CWB, obu skrzydłowych na "ataku", a do tego kazałem piłkarzom strzelać z każdej pozycji! Taktyka była prosta: maksymalny atak skrzydłami i strzał gdy tylko pojawi się ku temu okazja. Pod koniec rundy przeszliśmy chwilowo na płaskie 4-3-3, jednak bardzo szybko wróciliśmy wiosną do stylu, którym zachwycaliśmy kibiców. Zmieniłem jednak kolejne rzeczy w ustawieniu. Zrezygnowałem z 4-1-3-2 na rzecz 4-2-4, wysunąłem skrzydłowych jeszcze bardziej do przodu, cofnąłem ofensywnego pomocnika na pozycję mezzali, a jednego z bocznych obrońców przykleiłem do linii, tworząc de facto trzyosobowy blok, gdy prawy idzie do ataku. Dochodziło do wielu dyskusji z moim asystentem - Zorzayą Ochirbaatarem, który pracuje ze mną od prawie dwudziestu lat w każdym klubie (od Boca Juniors!) i ostatecznie, w wyniku jego sugestii, zmodyfikowałem polecenia dotyczące aż tak bezpośrednich podań i szalonego tempa, a także usunąłem strzały z każdej pozycji. Środkowi obrońcy zaś przestali rozgrywać i skupili się na bronieniu. W ten sposób taktyka nabrała obecnego wyglądu. Sezon zakończyliśmy bilansem 34-1-2, strzelając aż 118 bramek, bijąc mój osobisty rekord z Boca Juniors. W liczbie stworzonych sytuacji, strzałów, a także skuteczych dośrodkowań, mieliśmy niemalże dwukrotną przewagę nad resztą ligi. Co ciekawe, w podaniach byliśmy przedostatni, nie wymieniwszy ich nawet 10 tysięcy przez cały sezon. To jest zupełnie nowy, inny, lepszy Vamiball. Podejście ultraofensywne, ale z ciężarem położonym na skrzydłach, na dryblingu zamiast podań, na dośrodkowaniach zamiast klepce, na strzałach zamiast wyczekiwaniu na szansę. W Polsce jesteśmy niezniszczalni. W Europie zagrozić nam może tylko Manchester City.
    1 punkt
  5. Rościsław z Moraw dał się ochrzcić Cyrylowi i Metodemu. Potem rozpoczął świętą wojnę z Wielkopolską (żył jeszcze Siemowit). Było strasznie źle, jakoś tak zajrzałem w zakładkę z tą fatalną wojną, a tam......... elegancki przycisk z konwersją na rzymski katolicyzm kończący wojnę Ale dojście do feudalizmu to faktycznie mordęga. Jak rozumiem, muszę mieć te 20 innowacji by wyjść z fazy plemiennej... miałem 6, mam 8, przyrasta to strasznie wolno, a w dodatku rośnie mi tyle, że po finalizacji będę miał 15 skompletowanych, nie 20... Nie rozumiem tego.
    1 punkt
  6. Taktyka oparta o formację 4-2-3-1, którą straciłem zaledwie 8 goli w sezonie ligowym. Wypracowana w Deportivo, gdzie zdobyłem 3 mistrzostwa Hiszpanii z rzędu, przerywając prawie 50-letnią dominację Barcelony i Realu, a potem dopracowana w Ajaksie, gdzie ugraliśmy dublet krajowy. Taktyka składa się z trzech wariantów. Pierwszy to Depor (A) — na mecze ze słabszymi przeciwnikami, grającymi ostrożnie lub defensywnie. Drugi to Depor (S) — na mecze z równymi sobie przeciwnikami. Trzeci to Depor (D) — na mecze, gdzie zamierzamy się bronić. Pobierz taktykę Depor (A).fmf Depor (S).fmf Depor (D).fmf Opiszę pokrótce główny wariant (A) i różnice, które znajdziemy w pozostałych. AM (A) Ofensywny pomocnik na wzór Thomasa Müllera z Bayernu AD 2020. Często schodzi w boczne strefy boiska tworząc tam overloady ze skrzydłowymi i bocznymi obrońcami. VOL (S) Jedna z ważniejszych roli, generał środka pola, atakuje puste miejsce zostawione przez ofensywnego pomocnika, gdy ten roamuje na jedno bądź drugie skrzydło. Czasem, kiedy AM (A) zostaje w środku pola, VOL pełni funkcję false eight i formuje z AM (A) system dwóch dziesiątek w stylu Manchesteru City Pepa Guardioli. DLP (D) Kiedy VOL zostaje z tyłu, część podwójnego pivotu. Kiedy VOL idzie do przodu, DLP (D) zostaje przed obroną jako samodzielny pivot z rolą podobną do tej znanej z ustawienia 4-3-3. Jest źródłem długich podań na wysuniętego napastnika. CF (A) W przypadku słabszych zawodników może być zmieniany na PF (A). Wysunięty napastnik, który gra możliwie ofensywnie, ponieważ ma za sobą agresywnie nastawionego AM (A), przez co nie musi regularnie schodzić do pomocy. On również operuje w bocznych strefach boiskach i kanałach, a kiedy ściąga tam obrońców, robi miejsce dla AM (A) i VOL (S). IW (S) + WB (S) / IF (S) + CWB (A) Skrzydła ustawione w systemie: jedno mniej agresywne, drugie bardziej, co zapewnia balans w defensywie. WB jest ustawiany jako FB w mniej agresywnych wariantach taktyki. BPD (ST) Środkowy obrońca grający jako stoper, mający za zadanie asekurować lukę pozostawioną w double pivocie przez wychodzącego do przodu VOL (S). Wyniki Poniżej sezon, w którym straciłem mniej niż 10 goli, co było moim celem. Pobierz taktykę Depor (A).fmf Depor (S).fmf Depor (D).fmf
    1 punkt
  7. Bez obaw, zwyczajnie Ralf zasuwa na najwyższych obrotach na wielu polach, co nieodłącznie wiąże się z tym, że w sposób rotacyjny muszę się wszystkim zajmować - raz znajdę czas, żeby napisać tutaj nowy odcinek, zaś innym razem muszę poświęcić możliwość pisania, by wziąć na warsztat następne zajęcie Chcę już zacząć grać (czyli wreszcie pojawią się z dawna wyczekiwane odcinki z opisami spotkań), ale nie chcę tego robić kosztem nagłego spadku jakości opowiadania Szacuję, że jeszcze jakieś 2-3 odcinki i zaczynamy sparingi. Możliwe, że dzisiaj pojawi się następna cegiełka, ale jeśli już, to zdecydowanie na wieczór, a bardziej prawdopodobnie w nocy, bo wtedy zwykle mam największą iskrę do pisania i najwydajniej rozkręca mi się wyobraźnia.
    1 punkt
  8. Calle Mayor (Główna ulica), reż. Juan Antonio Bardem, 1956 r. Tym razem trochę hiszpańskiej klasyki. Jest to historia o pewnym prowincjonalnym miasteczku, nieskonkretyzowanym. Typowej małej miejscowości, takiej jak wszędzie, w której życie odbywa się wokół głównej ulicy, gdzie większość ludzi się zna i gdzie wszyscy o wszystkich wiedzą. Grupa mężczyzn, przyjaciół, znudzona małomiasteczkowym życiem, lubi dla urozmaicenia życia robić „żarty” - np. do jednego chorego na grypę mieszkańca wysyłają w prezencie trumnę. Pewnego razu wpadają na doskonały, ich zdaniem, pomysł. Najmłodszy (i najprzystojniejszy) z nich w ramach żartu „zaaranżuje” związek z pewną 35-letnią kobietą – Isabel – starą panną mieszkającą z matką, która wydaje się, że nie znajdzie już miłości swojego życia. Żart jest realizowany , kobieta zakochuje się po uszy w mężczyźnie, który powoli zaczyna mieć wątpliwości co do tego, w czym bierze udział, ale nie wie, jak z tego wybrnąć. Ma dwa wyjścia – odwzajemnić uczucie (czego do końca nie czuje bądź w pewnym momencie sam nie jest tego już pewien) lub powiedzieć jej prawdę, ale nie ma na to odwagi. Jak się cała historia kończy – nie zdradzę, ale trzeba przyznać, że zwroty akcji są bardzo dramatyczne, a film skończył się tak nagle, że zupełnie się tego nie spodziewałem. Bardem wydaje się łączyć w tym filmie dwa światy – amerykański sposób opowiadania melodramatu, typowy dla hollywoodzkiego kina z lat 40. I 50., z włoskim neorealizmem. Zresztą trochę nawet mruga do widza okiem, ponieważ Isabel – w tej roli świetna Betsy Blair, jedyna amerykańska aktorka w obsadzie – wielokrotnie wspomina o jej marzeniu posiadania rodziny, gromady dzieci i domu z wielką kuchnią, takie jakie często widzi w amerykańskich filmach. I tak się ogląda ten film przez jego pierwszą połowę – jako historię pewnej miłości, tylko z tym dyskomfortem z tyłu głowy, że coś tu nie gra, bo to przecież idiotyczny i brutalny „żart”. Ten dyskomfort jeszcze się potęguje dzięki roli Blair. To, jak odgrywa subtelną, poczciwą i delikatną Isabel, jak „zakochuję” się coraz bardziej w Juanie z każdą nową sceną, jak zaczyna marzyć o nowym życiu, pozbyciu się łatki starej panny – ekspresja Blair w tym aspekcie jest niesamowita. Z jednej strony autentycznie cieszymy się (lub chcemy się cieszyć) jej szczęściem, z drugiej zastanawiamy się, jak ta historia się zakończy, wiedząc, co za nią stoi. No i właśnie w drugiej części filmu wchodzi (neo)realizm, który proponuje rozwiązania typowe dla siebie, które są niekoniecznie po drodze z kliszowością amerykańskiej szkoły scenopisarstwa. Film ma piękne zdjęcia, bardzo dużo grania ze światłocieniem, które pięknie portretuje klimat małomiasteczkowości (powyżej mój ulubiony kadr). Czuć klimat tej hiszpańskiej prowincji. Aktorsko – wyśmienicie. Betsy Blair przypomina postać, w którą wcielała się w filmie „Marty” kilka lat wcześniej (też polecam!), za którą zresztą dostała nominację do Oskara. Jej Isabel jest bardzo realna i widz chce kibicować jej z całego serca. Jose Suarez, czyli filmowy Juan, gra typowego dla tej epoki kina „twardego” faceta z zasadami i z wewnętrznymi moralnymi rozterkami. Jeśli szukacie kina nieoczywistego, odskoczni od znanych kinowych klasyków, dajcie mu szansę. Niebanalny, grający na emocjach, wzbudzający wewnętrzny dysonans w trakcie seansu i z niezwykłym zakończeniem. Spokojnie można go stawiać obok twórczości Felliniego z lat 50. Bardzo mocno polecam. To na koniec jeszcze fanowski (chyba) trailer: Film prawie wygrał na Filmowym Festiwalu w Wenecji w 1956 roku. Piszę "prawie", ponieważ wśród jury był remis pomiędzy dwoma filmami, więc ostatecznie zdecydowano się nie przyznać głównej nagrody
    1 punkt
  9. jakoś tak czytelniej na nowym skrypcie/odświeżonym layout GJ Modtim
    1 punkt
  10. Jak chcesz oznaczać podforum jako przeczytane, to można klikać w to kółko:
    1 punkt
  11. Pixote: a Lei do Mais Fraco (Pixote: The Law of the Weakest), reż. Hector Babenco, 1980 r. Tym razem będę dodawać klatki z filmu. Pamiętacie taki film jak Miasto Boga? Brazylijski film o dorastających chłopcach w fawelach Rio de Janeiro i jak są przejmowani przez kryminalne macki środowiska, w którym żyją? Ten obraz Meirellesa odbił się głośnym echem, zdobywając nawet aż cztery nominacje do oskara. Jeśli ktoś przypadkiem nie widział, to niech nadrobi, bo warto. To był 2002 rok. Cofnijmy się w czasie. Rok 1980, a problem ukazany w Mieście Boga był już jak najbardziej aktualny. Omawiany przeze mnie film zaczyna się od dokumentalnego wstępu, w którym poznajemy prawdziwy dom głównego bohatera, tytułowego Pixote, i zostaje nam nakreślona aktualny problem przestępstw wśród młodocianych. Otóż prawo brazylijskie działało tak, że do 18 roku życia dzieci/nastolatkowie przyłapani na złamaniu prawa mogli: a) trafić na krótki czas do ośrodka resocjalizacyjnego, b) byli puszczani wolno, bo w we wspomnianych ośrodkach nie było po prostu miejsca. I tak dzieci/młodzież z faweli była jawnie wykorzystywana przez "dorosłych" kryminalistów w swoich biznesach, bo złapanie ich praktycznie nie groziło żadnymi konsekwencjami. Historia w filmie została podzielona na niemal dwie równe części, w których śledzimy losy 13-letniego Pixote. W pierwszej chłopak zostaje złapany za jakieś wykroczenie i wraz z grupą innych chłopców trafia do zakładu resocjalizacyjnego. Nieludzkie warunku, skorumpowani nadzorcy i policjanci, antagonizmy pomiędzy osadzonymi, gnębienie fizyczne i psychiczne, morderstwa - absolutnie zerowa szansa, żeby kogokolwiek "wychować" na dobrego obywatela w takich warunkach. Druga część filmu rozpoczyna się wraz z wybuchem buntu i ucieczką części chłopców z ośrodka. Gdy trafiają na z powrotem na wolność, robią to, co potrafią - kradną, handlują dragami, robią za gońców dla dorosłych przestępców, prostytuują się. Wpadają w kolejne tarapaty, wykruszają się i próbują dążyć do, no właśnie, do czego? Reżyser pokazuje zagubione dzieciaki, które nie znają innego/normalnego życia, poza światem przestępczym, w którym się wychowali, które żyją chwilą, z dnia na dzień i w obawie przed dniem, kiedy osiągną 18 lat. Bo jak sami mówią, wtedy to wszystko się skończy i trzeba będzie się "wycofać", tylko do czego? Ogromną siłą tego filmu jest jego naturalizm i zupełny defetyzm. Wspomniane wcześniej Miasto Boga było filmem bardzo żywym, często korzystającym z jasnych barw, zrealizowanym w szybkim, momentami teledyskowym klimacie. I przede wszystkim niósł ze sobą jakąś nadzieję (pasja do fotografii ucieczką od codziennego syfu). Tutaj zupełnie nie ma na to miejsca. Przez całe dwie godziny filmu, nie licząc może dwóch scen, jesteśmy otoczeni brudem, przygnębiającymi kolorami, bijącymi z kadrów syfem, smrodem, stęchlizną i beznadziejnością. Wszyscy młodzi aktorzy to naturszczycy, wywodzący się ze środowisk przestępczych. Wystarczy wspomnieć, że wcielający się w rolę Pixote, FENOMENALNY(!) Fernando Ramos da Silva, po krótkiej sławie uzyskanej dzięki filmowi wrócił z powrotem na przestępcza drogę i skończył tragicznie. Siedem lat później, w wieku 20 lat, został zastrzelony przez policję. Pixote to film ciężki, przygnębiający i szokujący w wielu aspektach. Mamy tu gwałty na nastolatkach/dzieciach, nagość tychże, przemoc fizyczną, seks z dorosłymi osobami i seks w towarzystwie dzieci/nastolatków, homoseksualizm, transgresję, queer, brutalność, zabójstwa dzieci, żeby wymienić tylko część... I choć reżyser daje w pewnym momencie opowiadanej historii małą iskierkę nadziei dla bohaterów filmu tak wszystko kończy się brutalnym sprowadzeniem na ziemie. Nie ma nic. Bardzo mocne i przerażające kino. Miasto Boga przy tym obrazie to lekki film . Ogląda się znakomicie od początku do samego końca. Często powoduje poczucie autentycznego dyskomfortu, zaskakuje kilkoma naprawdę odważnymi scenami. I dołuje, tym bardziej, jeśli pomyśli się o tym, że powstał w oparciu o autentyczne historie setek dzieci. Nie dla każdego, nie na każdą wrażliwość, ale w pełni POLECAM. Tylko trzeba nastawić się na ciężki seans. (ale za to przyjemnością jest słuchanie brazylijskiej odmiany portugalskiego, to jeden z najprzyjemniej brzmiących języków )
    1 punkt
×
×
  • Dodaj nową pozycję...