Skocz do zawartości

Od zera do bohatera - edycja 2017


Vami

Rekomendowane odpowiedzi

FM 2017, baza maksymalna, 100+ lig z całego świata

 

8 grudnia 2031, Maracana, Rio de Janeiro

 

W wieku 47 lat niejeden trener dopiero zaczyna swoją drogę po poważne trofea. Ja z okazji moich urodzin postanowiłem sobie jednak sprawić dość niecodzienny prezent. Flamengo ostatnio przeszło zmiany na górze: prezesa Cavagnariego zastąpił Ricardo Castanho, co tylko dało mi dodatkowy sygnał, iż warto zastanowić się nad przyszłością. Podarunek, o którym wspomniałem, to wcześniejsza emerytura. Przez te kilkanaście lat w zawodzie zarobiłem wystarczająco dużo, by komfortowo oddawać się hedonistycznym przyjemnościom po życia kres. Jeszcze jedno spojrzenie na dzisiejsze wydanie SambaFoot: FLAMENGO POWRACA NA TRON! Karpiński wśród 20 najlepszych trenerów wszech czasów na świecie! - to już France Football. Tak, to chyba odpowiedni moment, by powiedzieć: basta! Ale przecież to nie był bosy spacer po łące...

 

Złe miłego początki

 

Piętnaście lat temu zbierałem pierwsze trenerskie szlify w półamatorskim Naval, w portugalskiej trzeciej lidze. Szło nam koszmarnie, a prezes stracił do mnie cierpliwość po połowie sezonu. Nikt wówczas nie przypuszczał, że ten brodaty dziwak z Polski może za jakiś czas stać się postrachem całej Ameryki Południowej i wzbudzać respekt wśród największych nazwisk w futbolu. Polewając piwo w manchesterskim wielokranie (jakoś trzeba było zarabiać na życie...), trenowałem amatorów z FC United. To taka drużyna, która powstała na zasadzie: na złość mamie odmrożę sobie uszy. Grupie kibiców nie podobało się to, że w ich ukochane Czerwone Diabły Amerykanie pompują miliony. To mózg kibica - tego nie zrozumiesz. W każdym razie, angielska pogoda, bekon i fasola z puszki zapijane dobrym imperialnym stoutem zdecydowanie bardziej mi pasowały niż portugalskie wino i żar lejący się z nieba. Sezon skończyliśmy na wysokim ósmym miejscu, a miejscowe pismaki nawet wybrały mnie raz menedżerem miesiąca. No to obrosłem w piórka. Pierwsze wywiady, gazety, zdjęcia. Człowiek sukcesu - jak się patrzy.

 

Pierwsze przebiśniegi

 

Po upojnych wakacjach wróciliśmy do zimnego Manchesteru zmotywowani jeszcze bardziej i nastawieni wprost na sukces. Tym razem dziennikarze docenili mnie dwukrotnie. Zaledwie - gdyż roznieśliśmy tę ligę w drobny mak. Wygrywając północną grupę szóstej dywizji angielskiej piramidy czułem się co najmniej jakbym został prezydentem USA - tylko takim mniej pomarańczowym na twarzy. Piąta liga to nie przelewki, więc zbieraliśmy raz po raz ostre lanie, natomiast jak na potencjał piłkarski drzemiący w tej przypadkowej zbieraninie robotników i najemników radziliśmy sobie całkiem nieźle. Mój niewątpliwy trenerski talent dostrzegł tam niejaki Konstantin Manzoni - milioner, który właśnie wykupił pakiet większościowy w szkockim Dumbarton. Nie wiem dlaczego, ale właśnie tam chciał zbudować futbolową potęgę i stać się miejscowym Romanem Abramowiczem. Co ciekawe, ustąpił ze stanowiska dopiero w tym roku, po 14 latach, a klub ponownie trafił w szkockie ręce.

 

Szkocki rollercoaster

 

Wracając do roku 2018, tuż przed świętami zadzwonił wspomniany Manzoni i zaprosił na rozmowę. Stwierdził, że Alex Rae (który - nota bene - zrobił właśnie awans z trzeciej ligi), to nie jest odpowiedni człowiek w jego wizji budowania dumbartońskiej potęgi. O dziwo, drugą ligę chciał zawojować ze mną u steru i nie przeszkadzał mu brak doświadczenia na tak wysokim poziomie. No cóż - przeskok z biednego jak mysz kościelna beniaminka piątej ligi angielskiej do napakowanego forsą jak kulturysta sterydami Dumbarton potraktowałem jak wygrany los na loterii. Oczywiście z tyłu głowy wciąż miałem świadomość, że mojemu poprzednikowi nawet awans i zwycięstwo w ligowych rozgrywkach nie pomogły w utrzymaniu posady. Współpraca z chimerycznymi nowobogackimi właścicielami to zawsze rollercoaster bez pasów bezpieczeństwa, gdzie tylko od kaprysu barona zależy twoja przyszłość. Okazało się, że nie było tak źle. W pierwszym sezonie dość pewnie utrzymaliśmy się w drugiej lidze, a ja znów cieszyłem się nagrodą najlepszego menedżera miesiąca. Nie zapominajmy jednak, że moim szefem był wizjoner-milioner, który chciał sukcesów tu i teraz. Sypnął groszem i postawił jasny warunek: ma być awans. Natychmiast. Mając finansowy komfort mogłem trochę poszaleć na transferowym rynku, jednak problemy były dwa: porządni zawodnicy z Europy nie chcieli grać na szkockim zadupiu, a piłkarze którzy pragnęli z innego (nieunijnego) zadupia się wyrwać - nie mogli otrzymać pozwolenia na pracę. Na szczęście najlepszy skrzydłowy ligi - Paul McMullan z Livingston czy legendy reprezentacji Malty - Andre Schembri i Andrew Hogg nie mieli skrupułów. Niestety, mimo doświadczenia nie wnieśli jednak zbyt wielkiej jakości do kadry. Tu wciąż brylowali Andy Ryan, Markus Bay i nasz diament z akademii - 17-letni bramkarz Michael Campbell. Gdy to piszę, ma na koncie 2 występy w reprezentacji Szkocji i właśnie odszedł z klubu, po 12 latach gry na najwyższym poziomie. Nie ma co jednak pisać o indywidualnych zawodnikach. Mogę jeszcze tylko napomknąć o niejakim Lee Burnsie. To Australijczyk, który trenował u mnie młodzież. Zabrałem go ze sobą do Brazylii, gdzie po kilku latach pracy w akademii Flamengo został samodzielnym trenerem i doprowadził Atletico Goianiense do kilku stanowych mistrzostw. Uznaję to także za swój sukces. Lee zawsze uważał mnie za swojego mentora i przyjaciela. Wracając do Dumbarton, sezon 2019/20 to nasza totalna dominacja. Pięć statuetek od pismaków, awans i pewne mistrzostwo. Drugie trofeum na moim koncie. Manzoni nie byłby jednak sobą, gdyby nie marzył o międzynarodowych sukcesach. W Dumbarton przesiedziałem jeszcze dwa lata, dwukrotnie finiszując na czwartym miejscu w szkockiej Premiership. Poznaliśmy także smak europejskich pucharów, a ja zostałem dwukrotnie wybrany najlepszym menedżerem roku. Przed sezonem 2022/23 coś zaczęło się psuć, atmosfera siadła, a ja nie chciałem kolejny rok siedzieć w zimnej Szkocji. Te pół dekady na Wyspach sprawiło, mimo sukcesów, że zapragnąłem słońca. Czytając doniesienia ze światowych aren, zauważyłem, że nie lada kryzys przeżywa legendarne Flamengo, nie mogąc dobić do czołówki swojego kraju. Żebyście mieli dobry obraz, Flamengo 2031 a Flamengo 2022, to mniej więcej tak jak Polska Nawałki i Polska Apostela czy Ćmikiewicza. To wyglądało jak wyzwanie dla mnie.

 

 

Copacabana, Maracana i fawele

 

Dokładnie 9 lat i 80 dni temu zameldowałem się w Brazylii, po uprzedniej miłej rozmowie z prezesem Tamaranem de Souzą. Flamengo zajmowało dziewiąte miejsce w tabeli, a od ostatniego mistrzowskiego tytułu klubu, który wychował Zico, Romario i Adriano, minęło już trzynaście lat. Spoglądam właśnie na dawne karty ze składem. Alex Muralha - doświadczony golkiper, który się ocierał o reprezentację. Czasem mam wrażenie, że nawet dziś mógłby wrócić z emerytury i pobronić trochę w naszej drużynie. Kończył karierę w Meksyku, zdobywając puchary dla Cruz Azul. W obronie Raul - późniejszy piłkarz Porto i Espanyolu, obecnie dogorywający w Americe Natal. Ramon - nawet w kadrze zagrał - pokopał u nas jeszcze trzy lata i poszedł na emeryturę do Arabów. Jonathan Silva - niemający nic wspólnego z naszą obecną gwiazdą - Jhonatanem Silvą - szybko uciekł do Europy: Sporting, Nantes i potem Austria. W końcu Wallace - nasz Matuzalem - w wieku 37 lat wciąż jest podporą Montreal Impact, a i u nas by pograł. Prawdziwa legenda i Flamengo, i Internacionalu, dokąd odszedł w 2024 roku. W drugiej linii mieliśmy Kolumbijczyka Cuellara, defensywnego zawodnika, który potrafił też uderzyć z dystansu. Zagrał prawie trzy setki meczów dla Flamengo, zanim odszedł do Botafogo. Obok Matheus Jesus - kolejny defensywny, ale z niesamowitym ciągiem na bramkę. To nasz wychowanek, którego musieliśmy odkupić z Palmeiras. Zanim poszedł na emeryturę do Chin, od niego rozpoczynałem ustalanie drugiej linii. Problemem byli skrzydłowi, bo w Brazylii raczej się nie gra europejskimi formacjami, a ja koniecznie chciałem przełożyć swoją filozofię wypracowaną w Dumbarton na nowy teren. Tak - wirtuozi futbolowej samby mieli uczyć się grać po szkocku! Nie posiadając w drużynie klasycznych szybkich bocznych pomocników obdarzonych świetnym dośrodkowaniem i dryblingiem, kazałem pobierać odpowiednie nauki napastnikom. W ten sposób na lewej stronie wystąpił Neilton, który jednak szybko zmył się do Ameriki Meksyk, a na prawej Richarlison - niesamowity napastnik vel skrzydłowy, który potrafił strzelić dwadzieścia bramek w sezonie. Obił się o reprezentację, choć w niej nigdy nie zagrał. Karierę kończył zostając legendą ligi katarskiej w barwach Al-Arabi. W końcu napastnicy. Cofnięty Adriano Albuquerque - taki brazylijski wonderkid z krwi i kości. Wiecie - z tych, co to Pele ogłasza ich swoimi następcami. Średnio jest ich z piętnastu na rok. Albuquerque był tak dobry, że po kilkunastu miesiącach zgłosiło się po niego Paris Saint-Germain, które zapłaciło nam bagatela 25 milionów plus jeszcze trochę bonusów. Miał zostać nowym Neymarem, a przez te osiem lat nigdy tak naprawdę nie przebił się do pierwszej jedenastki. Występy w Ligue 1 łączył z grą w rezerwach. Ostatnio widziano go na wypożyczeniu w Milanie. Wielki, zmarnowany talent. Przed nim, na szpicy, stał legendarny Ramon Abila. Mimo, że był po trzydziestce, zapewniał odpowiednią jakość. Zanim zakończył karierę, zdążył strzelić dla nas 79 bramek, zostać królem strzelców i najlepszym piłkarzem Ameryki Południowej. Już wtedy jednak do drużyny wchodzili późniejsi liderzy. Mając tak doskonałą akademię, jaką dysponuje Flamengo, postanowiłem jak największą uwagę przykładać do wprowadzania utalentowanej młodzieży do naszej drużyny. W 2022 roku po kilkanaście meczów zagrali młodziutki wówczas Cassiano - bramkarz, dziś reprezentant Brazylii i Mistrz Świata, Darci Miguel - rekordzista wszech czasów, mający równo 400 ligowych meczów w barwach Flamengo, także Mistrz Świata, oraz rekordzista klubu w liczbie strzelonych bramek - Pacoca. Z wynikiem 147 trafień przeskoczył w annałach legendarnego Zico. Co prawda nie jest to nasz wychowanek, ale przybył z Ceary w wieku 18 lat. Co ciekawe, dopiero rok później do składu na dobre wskoczył Leonardo Bruno, inny Mistrz Świata i lider drugiej linii. Wystarczy jednak tych wspominek pierwszego sezonu. Nie zakończył się on wszak najlepiej - Flamengo mimo mojego entuzjazmu skończyło rozgrywki na odległym, dziesiątym miejscu i kibice zaczęli głośno i dobitnie domagać się wyjaśnień. Jedynym plusem było wywalczenie Pucharu Brazylii. To nieco osłodziło fanom przegrany sezon ligowy.

 

Budowa potęgi

 

Tak naprawdę budowę drużyny mogłem zacząć dopiero w 2023 roku, mając cały okres przygotowawczy i sezon stanowy dla siebie. Pierwszy oficjalny mecz nowego sezonu. Jedziemy do Friburguense. Tablica wyników. Albuquerque 3, Jesus 1, Abila 6. Friburguense 0, Flamengo 10. Dzień dobry, Brazylio! - powiedzieliśmy dość wyraźnie. W pierwszej fazie pokonaliśmy Botafogo  i Fluminense, jednak już w play-offach męczyliśmy się z tymi pierwszymi niesamowicie. Po bezbramkowym remisie doszło do serii rzutów karnych, które - niestety - przegraliśmy. Zwycięsko natomiast wyszliśmy z pojedynków Pucharu Międzystanowego (takie rozgrywki dla drużyn z południowego Minas-Gerais oraz Rio). Bez szwanku wyszliśmy z grupy śmierci (Cruzeiro, Internacional, Fluminense), po czym pokonaliśmy Atletico Mineiro po karnych oraz rozgromiliśmy 6:0 Avai. Czas na finał. Nasz rywal - odwieczny wróg - Fluminense. Derby Flu-Fla jako apogeum sezonu stanowego. Albuquerque - raz. Abila - dwa. Wydawało się, że wszystko już jasne. Niestety, Luiz Ricardo (później Olympique Marsylia, legenda reprezentacji Brazylii) jeszcze przed przerwą dał nadzieję rywalom, a Matheus Indio wyrównał. Znów czekała nas seria jedenastek. Tym razem - na szczęście - wyszliśmy z niej zwycięsko. Drugie trofeum dla Flamengo stało się moją zasługą. W lidze wywalczyliśmy czwarte miejsce, co oznaczało spory progres względem poprzedniego sezonu. Ze szkockiego 4-2-2-1-1 zmieniliśmy też formację na dość dziwne 3-2-3-2, z trzema środkowymi obrońcami i pomocnikami oraz dwójką ultraofensywnych cofniętych skrzydłowych. Albuquerque po tym fantastycznym sezonie odszedł do wspomnianego PSG, a w pierwszej jedenastce obok Matheusa Jesusa zadomowili się młodzi Leonardo Bruno i Darci Miguel. Ta dwójka nie odda miejsc w składzie przez co najmniej następne osiem lat.

 

Mój przyjaciel pech

 

Pech prześladował mnie, mimo całkiem sporych osiągnięć, przez cały okres pracy we Flamengo. Weźmy na przykład taki sezon 2024. W końcu wygraliśmy Mistrzostwa Rio - rzecz niezwykle ważna dla każdego fana. W końcu trzeba pokazać dominację w mieście i stanie. Do gablotki dołożyliśmy też kolejny krajowy puchar. Graliśmy na tyle dobrze, że wydawało się, iż powrót Flamengo na mistrzowski tron, który opuściło w 2009 roku, jest niemal pewne. Szansa na to pojawiła się w ostatniej kolejce. Przewodzące stawce Sao Paulo potknęło się w konfrontacji z Corinthians, a nam wystarczyło pokonać zespół Ponte Preta, aby zdobyć upragnione mistrzostwo. Remis dawał tytuł Sao Paulo... różnicą bramek. Futbol nie byłby tak piękny i tragicznie romantyczny, gdyby tego typu historie nie stawały się samospełniającymi się przepowiedniami. Ponte Preta - zero, Flamengo - zero. Sao Paulo i Flamengo po 70 punktów. Blians bramkowy +27 kontra +21. Mistrzem Brazylii - Sao Paulo. Jeśli chodzi o zespół, to do bramki wszedł w końcu późniejszy Mistrz Świata Cassiano, a doświadczony Alex Muralha udał się na zasłużoną emeryturę do Meksyku. Miejsce Albuquerque zajął kupiony z Cruzeiro za prawie dwadzieścia milionów euro Emerson. 41 bramek w dwa lata wystarczyło, by sprzedać go ze sporym zyskiem do Atletico Madryt, gdzie gra do dziś.

 

Totalna anihilacja

 

 

Upór i determinacja to coś, czego nigdy mi nie można było odmówić. Tym razem, rozsierdzony tą ostatnią kolejką z Ponte Preta, postawiłem sobie za punkt honoru roznieść tę ligę w pył. Zmianie uległa formacja i styl gry. Jednego ze środkowych pomocników przesunąłem do przodu, za napastników. Powstała w ten sposób jedna z najbardziej skutecznych, niszczycielskich taktyk, jaką widziano w Brazylii. Do klubu dołączył niesamowity lewy obrońca (u mnie: cofnięty skrzydłowy) Roberto Arroz, który mimo iż kosztował nas aż 34 miliony euro, wart był każdego centa. Magia tego, co wyprawiał Arroz na skrzydle, uwieczniona właściwie mogła być tylko w pieśniach lokalnych bardów. Średnie ocen oscylujące wokół 8,00 mówią same za siebie. 22 asysty w 59 meczach także. Rozstaliśmy się szybko, gdyż Flamengo było za małym klubem na jego ogromny talent. Bayern zapłacił nam 51 milionów, a on stał się niekwestionowaną gwiazdą Bundesligi, kapitanem reprezentacji Canarinhos i Mistrzem Świata. Mimo tego, że nie pobył u nas zbyt długo, zostawił po sobie niesamowite wspomnienia. Inny transferowy hit tamtego roku to Tomas Conechny - niegdysiejszy argentyński supertalent, który zasłynął z tego, że nie pojechał na młodzieżowe Mistrzostwa Świata, bo doznał kontuzji... grając na konsoli. Tomas przybył na Maracanę jako już dorosły, 27-letni mężczyzna, wykupiony z Villarrealu. Przez pięć lat nastrzelał tyle goli, że prawie dogonił rekordowe osiągnięcie Zico. Dopiero Pacoca i jego fenomenalny strzelecki wynik pogodził tę dwójkę. Na dzień dzisiejszy klasyfikacja snajperów wszech czasów wygląda tak: 147 - Pacoca, 139 - Zico, 137 - Conechny. Ciekawostka jest taka, że Tomas w wieku 30 lat zapragnął wyemigrować na Bliski Wschód, pokłócił się ze mną, gdy go zatrzymałem, ale jego wymarzony klub nie złożył ponownie oferty i został. Rok później, gdy miał 18 bramek strzelonych w 17 meczach, zgłosiło się po Argentyńczyka meksykańskie Monterrey. Tym razem pozwoliłem mu odejść. Był to kolosalny błąd dla samego piłkarza. Przez dwa lata zdobył tam zaledwie osiem goli i wrócił do nas z podkulonym ogonem. Przyjąłem go właściwie tylko za zasługi, ale w minionym sezonie i tak zdołał dziesięciokrotnie pokonać bramkarzy rywali. Do drużyny wchodził też nasz kolejny wonderkid - Osmar Gomes Crespo - który wkrótce miał rzucić na kolana całą Brazylię. Sezon 2025 to zdecydowany powrót Flamengo na tron. 5:1 w finale Pucharu Międzystanowego z Cruzeiro, Vasco pokonane w finale Mistrzostw Rio, Santos odprawiony z kwitkiem w finale Pucharu Brazylii i - w końcu - upragnione mistrzostwo. Dziesięć punktów przewagi nad Sao Paulo wystarczyło, by cieszyć się z historycznego sukcesu. Kibice czekali na to czternaście lat!

 

Przeszarżowany sezon

 

Gdy wygrywasz wszystko, co było do wygrania, zaczynasz się zastanawiać, kombinować, dążysz do dominacji totalnej. Myślisz, że możesz wystawić czwarty skład, z piątym bramkarzem na środku ataku, a i tak wygrasz. Kolejne dwa sezony zweryfikowały jednak nasze mocarstwowe ambicje. W 2026 roku jeszcze bardziej uofensywniłem taktykę. Zamiast 3-2-2-1-2, zaczęliśmy grać jakimś karykaturalnym 3-2-2-3, które opierało się na nieustannym ataku. Oczywiście - efekty były zarówno spektakularne, jak i przekomiczne. Sezon, w którym czterech piłkarzy jednego klubu strzela ponad 20 bramek, a piąty 19, musi wzbudzać ciekawość. A, zapomniałem, Conechny strzelił ich... 46! Pomimo, iż jedyne trofeum, jakie wygraliśmy, to Puchar Brazylii (w finale Mistrzostw Rio pechowo przegraliśmy z Vasco 4:2 0:3 w dwumeczu), rok 2026 dał mi naprawdę wiele frajdy. Czy może bowiem nie cieszyć kanonada, jaką zaprezentowaliśmy na Maracanie gościom z Sao Cristovao? Było to mniej więcej tak: gwizdek, gol, gwizdek, gol, gwizdek, itd... Po kwadransie (!) na tablicy wyników widniał kosmiczny rezultat... 6:0. Ostateczny wynik? 17:0. Siedemnaście. A mogło być więcej! Albo derby Fla-Flu. Kibice do dziś stawiają darmowe drinki Conechnemu za ten mecz. Rozgromiliśmy arcyrywali 7:1, a Tomas pięciokrotnie umieścił piłkę w siatce. W tym sezonie praktycznie nie remisowaliśmy. Przegraliśmy aż 13 meczów, co dało nam czwartą pozycję, ale wynik 87 strzelonych bramek przetrwał aż do... tego sezonu. Zajęło nam pięć lat, by poprawić tamten rezultat i zakończyć obecne rozgrywki z 95 golami na koncie. Pisałem wcześniej o Crespo - to kolejny wielki talent i - niestety - kolejny nie do końca zrealizowany. Po ustrzeleniu 30 goli ,jako 19-latek trafił do reprezentacji, zdobył nawet w niej 3 bramki, po czym został bohaterem głośnego transferu do Zenitu Sankt Petersburg, gdzie - owszem - gra i strzela, ale zupełnie zniknął z radaru międzynarodowych skautów. Został lokalnym bohaterem. Na zmianę z Cassiano bronił inny nasz wychowanek - Ronald - później także Mistrz Świata (bez meczu) i gwiazda Borussii Monchengladbach. Z akademii do pierwszej jedenastki przedarł się jeszcze jeden utalentowany gracz: Marcos Henrique (Mistrz Świata, obecnie Arsenal). To, że kupiliśmy największe gwiazdy Santosu (Nicolas Volpe, obecnie Inter) i Internacionalu (Pereira, obecnie Juventus), którzy także zachwycali, tylko wspomnę. Warto jednak przywołać jeszcze nazwiska dwóch zawodników z odległej Afryki - Cyrila Bandy - wyłowionego z ligi RPA reprezentanta tego kraju, który tak się u nas wypromował, że trafił do madryckiego Realu, oraz Victora Wanyamy, który okazał się niepotrzebny ze względu na wiek w Manchesterze United. Przez trzy lata zdążył jeszcze rozegrać dla nas 93 spotkania i zostać liderem defensywy. Dzięki, Czerwone Diabły!

 

Powrót do sprawdzonych metod

 

Ten ekstrawagancki eksperyment trzeba było niestety zakończyć, gdyż ostatecznie w futbolu chodzi o zdobywanie trofeów, a nie miażdżenie siedemnastoma bramkami czwartoligowców. Cofnąłem jednego z napastników i wróciłem do dawnego ustawienia. Nową-starą rolę pełnił Pacoca, któremu tak podpasowała, że zdobył w niej 34 gole i poczynił kolejny krok do późniejszego ustanowienia rekordu klubu w tej materii. Dołączyli do nas weterani i legendy reprezentacji - Danilo i Casemiro, a także 25-letni Jorge Luiz, który nie przedłużył kontraktu z Internacionalem. Po dwóch sezonach u nas, trafił za grube miliony do Paris Saint-Germain, które następnie sprzedało go do Manchesteru United za... 84 miliony euro! Oczywiście został też Mistrzem Świata, ale to chyba niedziwota? Tamten złoty skład opierał się przede wszystkim na byłych i obecnych graczach Flamengo. Nie można nie wspomnieć o świetnym sezonie Viniciusa Jose na środku defensywy, który zresztą zdecydował się reprezentować Portugalię, nie mając większych szans na powołanie do Canarinhos. Wkrótce także zasilił PSG. Tym razem wygraliśmy Mistrzostwo Stanowe, ale już w finale Pucharu Międzystanowego ulegliśmy sensacyjnie... Criciumie, która sprawiła największą niespodziankę roku, sięgając po to trofeum. Liga - niestety - ponownie nie była nasza. Tym razem finiszowaliśmy o oczko wyżej, a tytuł przypadł Vasco.

 

Do trzech razy sztuka

 

Mawiają: do trzech razy sztuka. Gdyby nie udało się nam w 2028 roku, pewnie odszedłbym z pracy. Na szczęście tym razem nie zawiedliśmy. Zanim napiszę o szczegółach, w telegraficznym skrócie przekażę, iż zostałem najlepszym menedżerem roku oraz wywalczyliśmy trzy trofea. Pucharu Brazylii pozbawiło nas... Avai (zapamiętajcie tę nazwę - to nie ostatni raz, gdy napsuli nam krwi), eliminując Flamengo bramkami zdobytymi na naszym terenie (0:0 1:1 w ćwierćfinale). Przede wszystkim ponownie odzyskaliśmy frajdę ze strzelania bramek i masakrowania amatorów. Pobiliśmy nawet rekord i zmiażdżyliśmy Nova Iguacu 18:0, a Tomas Conechny trafił do siatki ośmiokrotnie. Innym dwubramkowym zwycięstwem był tryumf 12:0 na stadionie Friburguense. Tak, ponownie zdecydowałem się na dziwnie wyglądające 3-2-2-3, jednak nieco zmieniłem poszczególne polecenia zawodników. Jak widać - poskutkowało. Conechny zakończył rozgrywki z 45 bramkami na koncie, a do składu weszli piłkarze, którzy i dziś stanowią o jego jakości - argentyńscy napastnicy Eduardo Maglio i Pablo Martin Arias, niechciany w Palmeiras snajper Jonnathan Gomes (późniejszy... król strzelców Mistrzostw Świata (!) i - oczywiście - złoty medalista) czy w końcu Jhonatan Silva - autor 21 asyst w minionym sezonie - prawy... obrońca.

 

Potwierdzenie dominacji

 

Jako że powróciliśmy na mistrzowski tron w wielkim stylu, w sezonie 2029 należało powtórzyć ten wyczyn. Wciąż graliśmy trzema napastnikami w linii i - mimo wściekłości rodzimych nacjonalistów - tercet ten stanowiła trójka argentyńskich goleadorów (Conechny - Arias - Maglio). Ten ostatni nawet trafił do reprezentacji, ale zagrał tylko raz (strzelił w debiucie bramkę). Arias pojechał z kolei na Copa America, ale nie wystąpił w żadnym spotkaniu. Perypetie Conechnego z kadrą to właściwie historia na osobny wpis. Przyglądali się mu zarówno selekcjonerzy reprezentacji Argentyny, jak i Hiszpanii, jednak ostatecznie nie wystąpił na poziomie krajowym w żadnym spotkaniu. Znów częściej bronił Ronald niż Cassiano, a świetnie spisywali się Jonnathan Gomes i Pacoca. Udało się także ściągnąć za darmo Herculesa - pomocnika Atletico Mineiro, którego z ligowego średniaka zamieniłem na lidera środka pola i sprzedałem za 22,5 miliona euro do Benfiki. Kolejny sezon dobrze grał Douglas (zastąpił swego czasu Wanyamę - podobna charakterystyka), a odkryciem sezonu był z pewnością kupiony z Cruzeiro 20-letni obrońca Eduardo Marcon, sprzedany po sezonie do Atletico Madryt, reprezentant Brazylii i - a jakże - Mistrz Świata. Mieliśmy drużynę tak kompletną, że pierwszą porażkę odnieśliśmy w... czerwcu. Przez pół roku nikt nie potrafił pokonać wielkiego Flamengo. Udało się to dopiero Vasco. Wzięliśmy za to rewanż w krajowym pucharze, eliminując ich na etapie półfinału. Internacional w wielkim finale także nie stanowił problemu. Ostatecznie z minimalnie gorszym bilansem niż rok wcześniej (o 2 remisy więcej), obroniliśmy tytuł i zdobyliśmy wszystkie trofea. Ponownie zostałem Menedżerem Roku (w 2028 także), a my zaliczyliśmy drugi komplet.

 

Prawdziwi przyjaciele są zawsze przy tobie - czyli pech Flamengo, sequel


Pewnie zastanawiacie się, czemu nie piszę w ogóle o pucharach kontynentalnych. Otóż jakimś cudem w roku 2021 (czyli przed moim przybyciem do Brazylii), rozgrywki Copa Libertadores zostały zawieszone. Po prostu nie rozlosowano kolejnej edycji. Szkoda. Reprezentantem Ameryki Południowej na Klubowych Mistrzostwach Świata była drużyna zapraszana przez organizatorów. O tym jednak za chwilę. Rok 2030 to definicja pecha Flamengo. Zaczęło się świetnie. Znowu dwucyfrówka (13:0) z Friburguense, porażka z Fluminense pomszczona 4:1 w ćwierćfinale międzystanówki, wygrany tenże puchar, a w Mistrzostwach Rio - niestety - porażka z Vasco w półfinale. W lidze trafiła się jednak kiepska forma. Porażki z Santosem, ale także tak egzotycznymi drużynami jak Sport Recife czy Vitoria, spowodowały, że musieliśmy gonić stawkę. Pogoń ta trwała do samego końca, aż w końcu wyszliśmy na pozycję lidera. Mieliśmy pięć punktów przewagi i dwa mecze do końca sezonu. Słabe w tym sezonie Sao Paulo wygrało z nami 1:0, ale wciąż przed ostatnią kolejką byliśmy liderem. Zaskoczyć nas mogło jedynie Cruzeiro, ale graliśmy przecież z Avai - drużyną, która raczej broni się przed spadkiem, niż bije się o mistrzostwo. I tu stało się coś niesamowitego. Mimo szaleńczego naporu, dziesiątek strzałów, przegraliśmy 0:1. Na własnym stadionie, na legendarnej Maracanie, ulegliśmy słabeuszom z Avai i przerżnęliśmy mistrzostwo w ostatniej kolejce. Cruzeiro wyprzedziło nas o punkt. Pisałem wcześniej, żebyście zapamiętali nazwę Avai. Oto i druga odsłona ich udziału w pechu Flamengo. Jeśli chodzi o skład personalny, to trochę się pozmieniało. Do bramki wrócił Cassiano, a w obronie grali wychowankowie Marcos Henrique i Fabao, kupiony kilka sezonów wcześniej z Sao Paulo stoper Santos oraz dwaj reprezentanci Brazylii - były Zeca (mimo 36 lat wciąż świetna forma) oraz obecny (i - a jakże - Mistrz Świata) - Jura. W ataku nie mieliśmy już Conechnego, którego zastąpił sprowadzony z Fenerbahce Kairon Piccinini - okazjonalny reprezentant, ale ogólnie raczej niewypał. W tym i poprzednim sezonie grywał także Vini, były król strzelców z Santosu, ale nie spełnił pokładanych w nim nadziei bycia nowym Conechnym. Powracając do tematu Klubowych Mistrzostw Świata w RPA - otrzymaliśmy tamże zaproszenie. Zdruzgotani porażką w ostatniej kolejce i utratą tytułu, wystąpiliśmy zdemotywowani i bez ikry. Najpierw przegraliśmy 1:3 z Ameriką Meksyk, a potem po kwadransie dostaliśmy dwie bramki od Orlando Pirates - drużyny gospodarzy. Dopiero po przerwie Jonnathan Gomes i Zeca dali nam zwycięstwo i w konsekwencji brązowy medal. Pozostał duży niedosyt.

 

Potwierdzenie hegemonii

 

I tak przechodzimy do sezonu ostatniego, właśnie zakończonego, czyli roku 2031. Puchar Międzystanowy wygraliśmy w finale z Joinville, które najwyraźniej poczyniło postępy, zaś z Mistrzostw Rio odpadliśmy w najgorszy możliwy sposób, czyli z arcyrywalem - Fluminense. Na ten sezon postanowiłem zupełnie zmienić grę Flamengo. Starą, wysłużoną formację, postanowiłem zastąpić czymś, co kiedyś nazwałem Winged Almagrana Rigid. Jest to ultraofensywna taktyka, opierająca się na maksymalnym pressingu na całym boisku, dryblingach, mocno wysuniętej linii obrony z pułapkami ofsajdowymi oraz biegających od własnego pola karnego do przeciwnika bocznymi obrońcami, a także środkowymi pomocnikami. Do tego dwóch stoperów i czwórka napastników: dwóch wchodzących ze skrzydeł, jeden cofnięty grający za napastnikiem i żądło z przodu. Do zmiany doszło w bramce - częściej niż Cassiano występował Peter Reynoso - reprezentant USA, który już od pewnego czasu pukał do drzwi pierwszej jedenastki. Uważam ich za równorzędnych golkiperów, więc grają mniej więcej po równo od dwóch lat. Największy problem miałem z lewym obrońcą, gdyż 37-letni Zeca się połamał na pół roku i zostałem z kupionym z Realu Madryt reprezentantem Brazylii Luisem Felipe, który jednak jest zawodnikiem zupełnie innego typu i za bardzo mi nie pasował do taktyki. Całkiem sporo, zwłaszcza w sezonie stanowym, pograł legendarny Gabriel Barbosa, który przed poprzednim sezonem trafił do nas z Borussii Dortmund, a prawdziwym objawieniem okazał się Jorge Luiz (nie ten, o którym pisałem wcześniej). To nasz wychowanek, który w wieku 16 lat zdobył... 60 bramek (!) w ciągu sezonu - oczywiście dla naszej drużyny juniorów. Następnie na wypożyczeniu w Santosie został wicekrólem strzelców Serie A, w wieku 18 lat pojechał na Copa America, gdzie został złotym medalistą, najlepszym piłkarzem i królem strzelców, po czym w barwach Flamengo strzelił 14 bramek i trafił za grube miliony do Arsenalu. W dalszej fazie sezonu zastępował go doświadczony Maglio. Najlepszym asystentem ligi niespodziewanie został Adavilson, sprowadzony z Gremio defensywny pomocnik. Warto wspomnieć jeszcze o Thiago Augusto - to środkowy obrońca, który jest z nami od 2025 roku i właściwie zawsze kręcił się gdzieś w pobliżu pierwszej jedenastki. W ten sposób nazbierał 204 mecze ligowe, a minione rozgrywki zakończył jako najlepszy obrońca Serie A. Miniony sezon mógł się jednak potoczyć zupełnie inaczej. W pewnym momencie mieliśmy już 12 punktów przewagi i raczej nikt nie spodziewał się, że może stać się coś, co zabierze nam upragniony tytuł. Tymczasem... przyszedł taki kryzys, że w głowie się nie mieści. Był to głównie problem mentalny, połączony z płaczami o niesprawiedliwe traktowanie zawodników i złamane obietnice gry w pierwszym składzie (spróbujcie utrzymać na wodzy trzydziestu genialnych graczy tak, żeby każdy był zadowolony). Zaczęło się od porażki w derbowym pojedynku z Fluminense, a potem nastąpił efekt kuli śniegowej. Odpadliśmy z krajowego pucharu z Gremio, a w lidze przez miesiąc nie mogliśmy odnieść zwycięstwa. Apogeum kompromitacji był pogrom w Sao Paulo, gdzie dostaliśmy baty 2:7. Piłkarze postanowili zwrócić kibicom pieniądze za bilety na to spotkanie. I tu znów w opowieści pojawia się niepozorna drużyna Avai. Tym razem - na szczęście - w odwrotnej roli. Po męczarniach pokonujemy rywali 3:2 i nabieramy nowej energii do działania. Kolejne spotkanie - z mistrzami kraju (Cruzeiro) - i 2:0. Pozostały dwa mecze. My i Vasco mamy tyle samo punktów. W przedostatniej kolejce gromimy Amerikę Minas Gerais 7:2, by w ostatnim meczu, w przeddzień moich urodzin, stawić czoła Santa Cruz. Zwycięstwo dawało nam mistrzostwo. Kibice zastanawiali się, czy znów da znać o sobie pech Flamengo... Na szczęście na posterunku był Pacoca. Nasz rekordzista zdobył jedynego gola i zapewnił nam tryumf.

 

Epilog

 

Tak też kończy się moja przygoda z Flamengo i z futbolem w ogóle. Przez ten czas zdobyłem 23 różne trofea, 15 nagród indywidualnych, zostałem najbardziej utytułowanym trenerem w historii Brazylii oraz wśród Polaków. W klasyfikacji kontynentalnej ustąpiłem jedynie Neyowi Franco. Udało się także dostać do światowego Top 20, na dziewiętnastą lokatę. Odchodzę szczęśliwy i spełniony. Kto zostanie nowym trenerem Flamengo? Nie wiem, ale chciałbym, aby był to Lee Burns!

  • Lubię! 6
Odnośnik do komentarza
  • Makk zablokował ten temat
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...