Skocz do zawartości

Per aspera ad astra


jmk

Rekomendowane odpowiedzi

W sumie to wszyscy byli zadowoleni z mojej pracy. Walter poza tym jednostkowym wejściem do szatni raczej nie mieszał się w sprawy klubu, ot był prezesem, chodził na mecz, ale też nie zawsze. Nie ustawiał mi składu, nie wtrącał się w transfery... i oby już tak pozostało, bo ta jedna wizyta jednak mnie trochę zdenerwowała.

 

Interesy szły świetnie, nikt nam nie zagrażał, mogliśmy nawet zwiększyć stawki dla podległych nam policjantów i nikt nawet nie wąchał naszych osiedli. Wrócił nasz człowiek od proszku, produkcja, dystrybucja, wszystko szło pełną parą. Osiedla były całe białe, chociaż do śniegu jeszcze daleko. Mieliśmy idealną okazję do następnej imprezy.

 

Zabrałem ze sobą Marka, w końcu to mój przyjaciel, do tego już nieco wtajemniczony, a więc nie zdziwi go chyba już nic... Nie wiedziałem, że będzie to kolejny z tych błędów. Życiowych błędów. Atmosfera była kapitalna, Marek zabawiał się z kolejną dziewczyną, ja byłem na niezłym rauszu, a do tego wręcz musiałem spróbować naszego towaru eksportowego. Muszę przyznać, że nasz chemik zna się na rzeczy. Był z nami zarówno Vincenzo jak i Taco, było kilku pomniejszych ludzi z klanu, łącznie było nas dziesięciu.

 

Bawiliśmy się w naszym klubie w Avellino, jedno z niewielu takich miejscu tutaj, ale zabawa nie lubi próżni, więc i tutaj muszą być takie uciechy. Marek w pewnym momencie przesadził z alkoholem, stał się agresywny. Jak tu u Polaka bywa, włączyła mu się nieśmiertelność. Bardzo ordynarnie zaczął zwracać się do barmana, oczywiście "naszego". Nie spodobało się to chłopakom, Taco zwrócił mu uwagę, lecz Marek nakręcił się jeszcze bardziej:

 

- Bo co, zastrzelisz mnie? Pieprzeni mafiosi.

 

Nastała cisza. Widziałem, że krew zaczęła wrzeć w żyłach Taco, zacisnął pięść, ale w tym momencie wkroczyłem, przeprosiłem i powiedziałem, że ja już Marka zabieram do domu. Odpuścili.

 

Wyszliśmy, wsiedliśmy do auta. Po drodze Marek zaczął się tłumaczyć, przepraszać. Nie wytrzymałem. Zatrzymałem samochód gdzieś na jakimś przystanku, wysiadłem, wyszarpałem też Marka z auta i zacząłem go okładać pięściami, szybko padł na ziemię. Przepraszam jeszcze głośniej, ale ja byłem jak w amoku, wymierzyłem mu jeszcze kilka kopów.

 

- Co ty sobie wyobrażałeś skurwysynu?

 

- Aaa...Adrian.

 

Opanowałem się. Wsiadłem do auta. Zostawiłem go tam na tym przystanku...

 

Nie wiem jak wrócił, kiedy wrócił, czym wrócił. Ale w domu się pojawił. Ja akurat wychodziłem na trening, kiedy wróciłem, Marka już nie było, minęła kolejna noc, kiedy nie było go ze mną. Myślałem, że się wyprowadził, bo się na mnie obraził, ale jego rzeczy jeszcze były w moim domu. Spakowałem się, bo akurat graliśmy mecz wyjazdowy. Udawaliśmy się do Agrigento, byłem tak nabuzowany tą ostatnią sytuacją, że myślałem iż jak znowu zremisujemy to rozwalę tę szatnię.

 

Ledwie niecałe dwa tysiące widzów oglądało nasze widowisko. Mecz, który zagraliśmy oczywiście jak zwykle, bardzo poprawnie w defensywie. Niech najlepiej o naszej formacji obronnej świadczy fakt, że według lokalnych gazet, które rozdają średnie po każdym meczu w skali od 1 do 10 - cała moja obrona ma te liczby powyżej siódemki. Razem z bramkarzem. Bez zmian za to w ofensywie, zadziałało to na tyle, że bardzo duży udział przy golu miał Insigne, który nabił jednego z defensorów rywala i w 34 minucie objęliśmy prowadzenie. Przeciwnik nie dążył za wszelką cenę do odrobienia strat, więc my też nie forsowaliśmy tempa. A jak to w takim wypadku się zdarza, wynik nie uległ zmianie.

 

Akragas - Avellino 0:1 (sam.)

 

Fratalli - Pisano, Esposito, Migliorini, Bertoldi - Arini, D'Angelo, Paghera, Sbaffo - Mokulu, Insigne

Odnośnik do komentarza

Coś mnie opuściliście :-k

 

---

 

Czy wy myślicie, że mi to tak łatwo się z tym wszystkim żyje? Pewnie, życie jak z bajki, z marzeń. Młody, bądź co bądź, chłopak, nagle zostaje trenerem na zachodzie, niby trzecia liga, ale kasa przyzwoita. A gangsterska sztuka? Ilu z Was o tym nie marzyło? Ilu chciało tak naprawdę kiedyś poczuć się jak postać z GTA? No, przyznajcie się..

.

To jednak nie jest takie proste. Czasem wydaje mi się, że jestem coraz gorszym człowiekiem. Narkotyków nie odmawiam, nie będę zaprzeczał, kilka kresek w życiu wciągnąłem, a zielonych chmur wytworzyłem jeszcze więcej. Alkohol zawsze strumieniem na imprezach, które rzadko też nie bywają. W pewnym sensie okłamuję swoją dziewczynę, pobiłem swojego chyba jedynego przyjaciela, jestem zależy od innych, stojących wyżej ode mnie... Czasem czuję się jak sterowana pacynka.

 

I wiecie co? Ta piłka to chyba jedyne co mnie tak naprawdę w tym życiu cieszy. Jasne, drogie fury, dobre zegarki, modne ciuchy, poczucie wyższości, władzy, pieniądze... to wszystko jest fajne, ale tylko powierzchownie. W gruncie rzeczy futbol to gra emocji...

 

Z takim nastawieniem przystępowałem do kolejnego ligowego meczu. Tym razem przyjeżdżała do nas drużyna AS Melfi. Biraschi i Gavazzi, co ich łączy? Dwie sprawy. Po pierwsze nie są zawodnikami pierwszej jedenastki i dostali szanse w tym meczu, a po drugie, dla żadnego nie ma miejsca w mojej taktyce. Jak to? Biraschi to taki typowy rygiel obronny, a u mnie raczej potrzebny jest elegancki defensywny pomocnik albo nawet i środkowy. A Gavazzi ma kilka pozycji, między innymi prawe skrzydło, ale bronić nie potrafi, więc w moim ustawieniu jest bezużyteczny, a i tak na prawej obronie mam o wiele lepszych od niego. No to dałem go do ataku, a może zadziała? Niestety grał fatalnie, zmieniłem go po 45 minutach. Prawdopodobnie też rozstaniemy się zimą, bo jeszcze narzekał w mediach na brak gry. Ma szczęście, że w tamtym czasie miałem inne sprawy, dosłownie, na głowie. Na całe szczęście udało nam się wyjść na prowadzenie, wprawdzie dopiero w 68. minucie, ale za to kolejne trafienie zanotował Insigne. Ten w sumie ofensywny pomocnik okazuje się powoli najlepszym napadziorem.

 

Avellino - AS Melfi 1:0 (Insigne)

 

Fratalli - Pisano, Esposito, Migliorini, Bertoldi - Arini, Biraschi, Paghera, Sbaffo - Gavazzi, Insigne

Odnośnik do komentarza

Dziękuję za komentarze :) MaKK, nie chciałem mu robić przykrości :P.

--

 

- Gdzie byłeś tyle czasu Marek?

 

- Musiałem to sobie wszystko przemyśleć, zachowałem się jak kretyn, nie wiedziałem co ze sobą mam zrobić...

 

- Dobra, dobra, było minęło...

 

- Byłem w Polsce. Doszedłem do wniosku, że ja już nie chcę takiego życia. Chcę być taki jak ty, mieć to wszystko, Adrian ja już się ogarnąłem...

 

- Nie Marek, ty musisz wieść spokojne, normalne życie, nie znasz ciemnej strony tego fachu...

 

- I właśnie chcę poznać, nie boję się niczego. Masz, przywiozłem kilka z Polski, nie ma jak polska wódka, napijemy się?

 

- Dobra Marek, jak chcesz pogadam z kim trzeba i zobaczymy, ale nic nie obiecuję, zwłaszcza po tym co ostatnio zrobiłeś...

 

Oczywiście nie mogłem z nikim rozmawiać. Już samo zachowanie Marka wtedy w klubie strasznie mnie zdyskredytowało w oczach góry, a teraz miałem go jeszcze polecać do klanu? Byłbym stracony. Musiałem więc grać na zwłokę i potem oznajmić Markowi, że nic z tego nie będzie, że sam sobie nagrabił swoim zachowaniem

 

Do Avellino tymczasem przyjeżdżała ekipa Benevento Calcio, liczyliśmy na kolejne zwycięstwo przy ponad siedmiotysięcznej widowni. Znowu jednak zaczęliśmy strasznie słabo, coś ten zespół strasznie źle wchodzi w mecz. Musimy nad tym też popracować, dobrze jednak, że mam duży autorytet w zespole i rozmowy motywacyjne są moją mocną stroną. Dziesięć minut po przerwie udało nam się wyjść na prowadzenie za sprawą bramki naszego prawego defensora, jak zwykle taki rezultat nas w sumie satysfakcjonował. W 85. minucie jednak mieliśmy rzut karny, który wykorzystał Tavano. To jednak nie był koniec emocji, ledwie dwie minuty później rywale strzelili bramkę kontaktową, lecz skrzydła podcięła im czerwona kartka w 88. minucie. Zabiło to już całkowicie emocje w tym meczu, przynajmniej teraz strzelamy dwa gole.

 

Avellino - Benevento Calcio 2:1 (Pisani, Tavano - Quintavalla)

 

Fratalli - Pisano, Esposito, Migliorini, Bertoldi - Arini, Biraschi, Paghera, Sbaffo - Tavano, Insigne

Odnośnik do komentarza

Marek działa mi już na nerwy, prawie cały czas pyta o ten swój "angaż", o robotę dla niego. Niech się lepiej śmieciami zajmie... Już mu tłumaczyłem, że będzie ciężko, a ten dalej swoje. Przynajmniej moja miłość kwitnie w najlepsze. W środku tygodnia porwałem swoją ukochaną na wycieczkę do Bolonii, spędziliśmy tam bardzo miłe kilka godzin, zakupy, restauracje, zwiedzanie, a potem mój wynajęty kierowca odwiózł ją do domu, a ja mogłem zająć się meczem z Bologną.

Doszliśmy bardzo daleko w rozgrywkach Pucharu Włoch, ale teraz to był prawdziwy sprawdzian naszych możliwości.

Niestety od początku widziałem, jak daleko w tyle jesteśmy w aspekcie piłkarskim od jakby nie było, zespołu Serie A. Już w piątej minucie rywale wyszli na prowadzenie. Mieli jeszcze za sobą dziesięć tysięcy własnych kibiców, którzy bardzo żywiołowo dopingowali swój zespół. Naszych była garstka. Stworzyliśmy kilka sytuacji, ale niestety brakowało wykończenia. Po zmianie stron wyglądało to już lepiej, ale wtedy znowu nadzialiśmy się na kontrę no i niestety dwa do zera i kończymy przygodę z włoskim pucharem.

 

Po meczu zdecydowałem się nie wracać do Avellino, gdyż kolejny mecz ligowy również graliśmy na wyjeździe, więc żyliśmy "na walizkach". W składzie w stosunku do meczu pucharowego zaszły dwie zmiany, jedna z konieczności, na prawą obronę wrócił Rumun Nica, wobec kontuzji Pisano, a z wyboru na środek pomocy wstawiłem Pontisso w miejsce Biraschiego. Tym razem to my byliśmy takim faworytem, jak Bologna z nami, więc mogliśmy szybko przywrzeć rywala do muru i szybkie ataki od początku meczu opłaciły się nam błyskawicznie, już w piętnastej minucie Insigne dał nam prowadzenie, które spokojnie utrzymaliśmy do końca meczu. Niedosyt pozostał, ale nad tym będziemy pracować w przerwie, kiedy po szesnastu kolejkach ligowych będziemy mieli trzy tygodnie odpoczynku, ale to jeszcze dwie kolejki przed nami.

 

Bologna - Avellino 2:0 (Rizzo, Diawara)

 

Fratalli - Pisano, Esposito, Migliorini, Bertoldi - Arini, Biraschi, Paghera, Sbaffo - Tavano, Insigne

 

Matera Calcio - Avellino 0:1 (Insigne)

 

Fratalli - Nica, Esposito, Migliorini, Bertoldi - Arini, Pontisso, Paghera, Sbaffo - Tavano, Insigne

Odnośnik do komentarza

Moja ukochana mieszkała w małym, rozpadającym się domku, ale miał swój urok trzeba przyznać. Była to właściwie połowa małego domu, chociaż "mały" to może być dla mnie pojęcie względne. Dobra, miała swój pokój, była jadalnia, sypialnia i pokój rodziców. Łazienka jedna. Ja nie wiem jak oni się tam mieszczą...

Trzeba jednak przyznać, że to bardzo dobrzy ludzie, na pewno pracowici, jej mama prowadzi jeszcze osiedlowy warzywniak, a tata jest budowlańcem. Mimo podeszłego już wieku wciąż muszą pracować, niestety realia klasy średniej we Włoszech nie odbiegają od tych z Polski. Mają też niewielkie podwórko, które w większości jest zawalone drewnem na opał, oprócz tego posiadają kurnik i trochę terenu dla kur i kaczek do swobodnego poruszania się.

 

Mimo, że nie traktowali mnie jako swojego idealnego zięcia to jednak oddawali mi należyty szacunek, nigdy nie byli jakoś przesadnie niemili w stosunku do mnie. Tym razem zaprosili mnie na wspólny obiad. Jakieś było moje zdziwienie, gdy na stole pojawił się rosół. A na drugie serwowali... schabowego z ziemniakami i buraczkami. W trakcie jedzenia dowiedziałem się, że Francesca bardzo chciała, abym poczuł swój rodzimy klimat, polski klimat. Cudowna dziewczyna.

 

Po obiedzie wyszliśmy na świeże powietrze, muszę przyznać, że faktycznie takie miejsca mają klimat. Ojciec Franceski przerosił nas i udał się w kierunku drewna, musiał je porąbać, żeby mieć ciepłą wodę na wieczór... bez chwili namysłu podbiegłem za nim i powiedziałem, żeby to zostawił. Ja z chęcią się tym zajmę, bo lubię rąbać. Przypomni mi to czasy dzieciństwa...

 

Nie chciał mi się chyba sprzeciwić, więc uległ. Zdjąłem koszulę, a ich oczom ukazał się mój umięśniony tors. Tak tak, balety, narkotyki, alkohole, ale ja wciąż byłem absolwentem wychowania fizycznego, cały czas dbałem o swoje ciało. Gdyby nie to przecież w więzieniu bym sobie nie poradził i nie wstąpił w łaski Taco... Przerąbałem wiele pniaków, otarłem pot z czoła, a mama Franceski przyniosła mi kompot. Jakie to było pyszne...

 

Podziękowałem za obiad i wspólnie spędzony czas, Francesca odprowadziła mnie do samochodu, całusem w policzek pożegnała i mogłem jechać na wieczorny mecz z US Catanzaro. Miałem jeszcze trochę czasu, więc skorzystałem z klubowej szatni i wziąłem prysznic... Pierwsi zawodnicy, którzy przybyli byli nieco zdziwieni, ale nie zadawali niepotrzebnych pytań.

 

Catanzaro w tabeli było bezpośrednio za nami. Nie wiem czy wiecie, ale cały czas okupujemy drugie miejsce w tabeli. Tak, niby w lidze jesteśmy bez porażki, ale te remisy nie pozwalają nam na przegonienie Foggi. Do pierwszego składu wraca Joao Silva, liczyłem na niego, przed spotkaniem odbyłem z nim indywidualną rozmowę motywacyjną. Oczywiście nie zadziałała od razu, ale jak bomba z opóźnionym zapłonem, Silva wystrzelił w czterdziestej minucie. Jest bramka, teraz to utrzymać. Catanzaro też tego dnia liczyło chyba tylko na jeden punkt, bo nawet się nie kwapili do ataków, mało tego, przez całe dziewięćdziesiąt minut oddali jeden celny strzał... Tak jak myślicie, ten strzał dał im ten upragniony punkt.

 

Avellino - US Catanzaro 1:1 (Joao Silva - Razzitti)

 

Fratalli - Nica, Esposito, Migliorini, Bertoldi - Arini, Pontisso, Paghera, Sbaffo - Silva, Insigne

Odnośnik do komentarza

Sobota, dwunastego grudnia. Byłem jużgotowy, aby jechać na kolejny mecz, tym razem wyjazdowy, Marek miał jechać ze mną, sam się zadeklarował, a tymczasem nie ma go i nie ma... jak ja nie lubię osób, które się spóźniają. W ogóle muszę przyznać, że Marka coraz więcej i częściej nie ma w domu. Mówi, że musi teraz ćwiczyć, bo mu się nieco maciuś zrobił... no to fakt. Podobno są trzy rodzaje otyłości, nie widać jak wisi, nie widać jak stoi, nie widać kto robi... No to on jest już chyba na drugim etapie. Tak sądzę.

 

Niby graliśmy mecz wyjazdowy we Włoszech, a czułem się jakbym do Izraela leciał. Ischia Isolaverde - kto wymyślił taką nazwę dla drużyny... Albo nawet miejscowości. Mniejsza z tym. Jechaliśmy tam oczywiście jako faworyci i chcieliśmy za wszelką cenę wygrać mecz. Gospodarze jednak postawili autobus we własnej niemal bramce, a my mimo hokejowego zamka założonego rywalowi nie daliśmy rady tego przeforsować. Dziwne, rywal nawet nie oddał celnego strzału na bramkę. Jak można tak wychodzić na mecz? Akurat o ten mecz nie miałem większych pretensji do swoich graczy, bo robili co mogli, ale głową muru nie przebijesz.

 

Teraz mamy trochę przerwy, następny mecz rozgrywamy 10. stycznia. Po szesnastu rozegranych kolejkach zajmujemy drugie miejsce, zdobywając 32 punkty, pierwsza Foggia ma punktów 34. Trzecie US Catanzaro uzbierało 30 oczek. Na miejscu barażowym utrzymuje się jeszcze Juve Stabia z 26 punktami.

 

Ischia Isolaverde - Avellino 0:0

 

Fratalli - Nica, Esposito, Migliorini, Bertoldi - Arini, Pontisso, Paghera, Sbaffo - Silva, Insigne

Odnośnik do komentarza

Sparingi rozpoczęliśmy od remisu z rezerwami, jeden do jednego. Nie ruszaliśmy się z miejsca, więc wszystkie mecze graliśmy na własnym stadionie. Kiedy przyjechał do nas zespół Nola urządziliśmy sobie festiwal strzelecki, wygrywając aż 6:0. Mam nadzieję, że wreszcie napastnicy się odblokują. Dokładnie trzydziestego grudnia wielkie święto w Avellino, do naszego miasteczka przyjechało wielkie SSC Napoli. Mało tego, zanotowaliśmy kapitalny rezultat - remis dwa do dwóch. Nie muszę chyba mówić jak uradowany był z tego wyniku Walter? Na zakończenie meczów towarzyskich pokonaliśmy trzy do zera własnych juniorów z zespołu U-20.

 

Jeśli zaś chodzi o wzmocnienia między rundami to przybyło do nas dwóch napastników, jeden z nich docelowo ma trafić do pierwszego zespołu - Ricardo Bocalon oraz młody Mattia Bortolussi

 

Limit dwudziestu czterech zarejestrowanych piłkarzy nieco mi komplikował sprawę, dlatego też musiałem zrezygnować z dwóch graczy - Milana Nitrańskiego oraz Davide Gavazziego. Obydwoje chcą odejść przynajmniej na wypożyczenie. Droga wolna, postaram się nawet wykonać na nich transfery definitywne.

 

Avellino - Avellino B 1:1 (Sbaffo)

Avellino - Nola 6:0 (Silva 2x, Sbaffo, Migliorini, Insigne, Pontisso)

Avellino - Napoli 2:2 (Silva, Insigne)

Avellino - Avellino U-20 3:0 (Bertoldi, Insigne 2x)

Odnośnik do komentarza

Marek dalej coraz więcej przebywał poza domem, tłumaczył się, że ma dużo pracy. Oczywiście musiałem to sprawdzić, jakby nie patrzeć to byłem jego... szefem. No i tak jak myślałem, nic takiego nie miało miejsca, Marek przychodził na osiem godzin i szybko wylatywał z pracy, był jakby nieobecny, takie wieści od jego kolegów z pracy nie napawały mnie optymizmem. Myślałem, że zaczął ćpać, bo tak to wyglądało, ale przecież... powiedziałby mi. No i dlaczego ściemniał?

 

- Marek, kurwa. Co ty robisz?

 

- Ja? O co ci chodzi?

 

- Wiem, że nie zostajesz dłużej w pracy.

 

- Śledzisz mnie? Ty parszywy...

 

- Nie, mówiłem ci, że mam tam udziały i dostaję też ewidencję czasu pracy roboli... co jest więc, do cholery?

 

- Nie chciałem ci nic mówić, ale złapałem dodatkową fuchę. No i pracuję dużo...

 

- Fuchę? Jaką? Za mało zarabiasz? Załatwię ci podwyżkę, kurwa, jesteś moim przyjacielem. Nie będziesz przecież harował jak wół...

 

- I tak wiele dla mnie zrobiłeś, nie mogę ciągle na tobie polegać. Na razie to rozkręcam, potem chciałbym prowadzić własny interes.

 

- Dobra, brzmi ciekawie. W takim razie będę trzymał kciuki. Jak czegoś będziesz potrzebował to wal śmiało, wiesz.

 

Złe wieści napłynęło do mnie od jednego z moich trenerów. Jednym słowem, nieco przedobrzyliśmy i te rzyganie na treningach chyba przedłużyliśmy ciut za długo. I na pierwszą kolejkę zabraknie nam świeżości. Po tych słowach i po tym co stało się w pierwszym meczu ligowym moje uznanie dla tego trenera mocno wzrosło, bo miał facet rację. No trudno, już nieco rozluźniliśmy treningi, więc forma przyjdzie tak czy siak. Jedna czy dwie kolejki później. Wyobrażacie sobie, że w tym meczu nie padł żaden celny strzał z naszej strony? Rywale byli nieco lepsi, oddali jeden celny strzał...

 

Avellino - Fidelis Andria 0:0

 

Fratalli - Nica, Esposito, Migliorini, Visconti - Arini, D'Angelo, Paghera, Sbaffo - Silva, Bacalon

Odnośnik do komentarza

Wkrótce wątek się rozwinie ;).

 

 

---

 

Są w życiu mężczyzny takie chwile, kiedy trzeba po prostu zrobić ten krok naprzód. Wybrałem się ze swoją ukochaną na przedmieścia Neapolu. Czekał na nas samolot, oczywiście niczego się nie spodziewała, miała urodziny, więc prezenty były jak najbardziej wskazane. Jeszcze się upewniłem czy na pewno Francesca jest odważna, ale to dziewczyna marzenie, niczego się nie boi, zawsze była pracowita, lubi też adrenalinę. A ja mogę jej to pomagać spełniać. Jednak nurkowanie, gokarty czy inne atrakcje to nic. Dzisiaj miałem wyjątkową niespodziankę...

 

Usiedliśmy z tyłu samolotu, w jego wnętrzu. Z nami dwie osoby. Widziałem w oczach Franceski lekki niepokój, ale i zafascynowanie, co tym razem wymyśliłem. Pilot ruszył, po chwili oderwał maszynę od ziemi. Lecimy, wznosimy się do góry, wysoko do nieba, w chmury... wtedy dwaj mężczyźni zaczęli nas instruować i prowadzić szkolenie... ze skoku ze spadochronem. Wprawdzie hałas był niewiarygodny, ale mało rzeczy było teraz istotnych, bo skakaliśmy z nimi, instruktorami. Francesca była bardzo uradowana, od zawsze marzyła o takim skoku...

 

Chwila podnoszenia adrenaliny, przełykam ciężko ślinę, mam miękkie nogi, czuję wszystko w brzuchu... jest znak do skoku.... i lecimy. Co za cudowne uczucie, taki powiew wolności, coś niesamowitego... trwa to jednak krótko, jeszcze chwila niepewności... spadochron otwarty, ten obok też. Możemy spokojnie spadać i lądować.

 

Nie byłbym sobą, gdyby to był koniec atrakcji. Na miejscu lądowiska czekał na nas stolik i dwa krzesełka, a także kucharz z przenośną kuchnią i kelner... wszystko już czekało na nas. Zdecydowanie po czymś takim apetyt się wzmaga, kiedy zjedliśmy główne danie, na stół wjechał deser, ja zdecydowałem się właśnie na ten magiczny, wielki krok milowy w życiu każdego mężczyzny... Oświadczyłem się i zostałem przyjęty ze łzami wzruszenia w oczach swojej wybranki. Po kolacji wtuleni w siebie wracaliśmy do mnie ekskluzywną limuzyną, chciałem żeby wszystko było piękne, aby Francesca zapamiętała ten dzień do końca życia.

 

W domu czekał już rozpalony kominek, nastrojowa muzyka, jeszcze trochę wina. Kochaliśmy się całą noc. Tak, to był nasz pierwszy raz, ale zdecydowanie nie ostatni...

 

Rano wstałem rozpromieniony niczym pies, który zobaczy wyczekiwanego właściciela pod sklepem. Francesca w kuchni przyrządzała mi moje ulubione śniadanie - jajecznicę z boczkiem. Tego dnia miałem mecz, więc zaraz po śniadaniu pożegnałem się z moją już teraz - narzeczoną i udałem się do klubu.

 

Moja pozytywna energia tego dnia roznosiła się na wszystkich w klubie, cały sztab i piłkarzy. Sam trening przed meczem przebiegł bardzo pomyślnie, z uśmiechem na ustach zatem przystąpiliśmy do meczu osiemnastej kolejki ligowej, kiedy to rywalem było Lecce.

 

Wreszcie też piłkarze zaczęli grać z należytym polotem, pięknie, szybko, ofensywnie. No i przełamał się też w lidze Joao Silva, który dał nam prowadzenie. W przerwie powiedziałem zawodnikom, że dzisiaj mogą wszystko. Niech gra sprawia im przyjemność, przecież o to w tym wszystkim chodzi, to ich pasja, więc niech się realizują... Efekty przyszły kapitalne, tuż po przerwie po rzucie rożnym prowadziliśmy już dwa do zera, a wynik meczu ustalił nasz nowy nabytek, strzelając swojego pierwszego gola dla Avellino w swoim drugim występie - Bocalon

.

Avellino - US Lecce 3:0 (Silva, Migliorini, Bocalon)

 

Fratalli - Nica, Esposito, Migliorini, Visconti - Arini, D'Angelo, Voltasio, Sbaffo - Silva, Bocalon

Odnośnik do komentarza

- Będziemy powiększać wpływy Adrian.

 

- W czasie pokoju? Po co? Przecież wszystko idzie w najlepszy porządku, mamy dochody, policja nie jest problemem.

 

- Góra tak postanowiła. Mój ojciec wie co robi. 60% jakie wtedy uzyskaliśmy od Roberto okazało się mało, oni wcale nie są tacy mocni. Podobno nie trzymają się naszych na zasad...

 

- I to będzie casus belli?

 

- Czym?

 

- No powód Taco, powód wojenny...

 

- No tak. Neapol nie będzie protestował na pewno, szybko ich wciągniemy i weźmiemy ich tereny. Dodatkowe 40%, a na naszym towarze możemy zarobić jeszcze więcej...

 

- I w tym szaleństwie jest metoda...

 

Mimo wszystko byłem sceptyczny do tej akcji. Sytuacja, która była do tej pory odpowiadała mi, był spokój, interesy się kręciły, kasa spływała, ja nie musiałem sobie brudzić rąk na ulicy, a więc nawet dla policji nie byłem podejrzany, chociaż i tak praktycznie wszystkich opłacaliśmy... a ja mogłem skupić się na tym co faktycznie jest moją pasją - piłce nożnej.

 

W ramach dziewiętnastej kolejki ligowej jechaliśmy na mecz z Martina Franca. Na trybunach zawitało zaledwie niecałe dwa tysiące widzów, ale od dawna na mecz zawitał też Walter wraz z resztą śmietanki z klanu. O dziwo, bo nie bywali nawet na meczach u siebie...

 

Spotkanie rozpoczęliśmy z animuszem, byliśmy w świetnych humorach po poprzednim zwycięstwie, jak zwykle bycie na fali ma swoje efekty, już w 16. minucie gola zdobył Joao Silva i tylko potwierdza, że jednak nie powinienem go spisywać na straty, bo to dobry napastnik. Szybko jednak gospodarze doprowadzili do remisu, ale ledwie dwie minuty po ich bramce znowu Joao Silva dał o sobie znać. W sumie to kontrolowaliśmy cały czas rezultat meczu, ale takich emocji to się nie spodziewałem...

 

Do przerwy było 2:1 dla nas, ale pod żadnym pozorem taki wynik się nie utrzymał. Antonio La Gumina, strzelec pierwszego gola dla Martina Franca również strzelił gola po raz drugi w tym spotkaniu, było dwa do dwóch. Wtedy o sobie dał znać Bocalon, po świetnej akcji naszego zespołu, była to chyba jedna z najlepiej rozegranych ofensywnych akcji za mojej kadencji, wykończenie też niczego sobie. No, ale to jeszcze nie koniec. Znowu błyskawiczna odpowiedź, trzy minuty po naszym pięknym golu gospodarze doprowadzają do wyrównania. Wreszcie mamy większe emocje, sporo bramek, ale też niestety w końcu coś szwankowało w naszej defensywie... Było trzy do trzech i myślałem, że nie uda nam się wygrać tego ciężkiego spotkania, ale w doliczonym czasie gry Joao Silva postanowił skompletować hattricka.

 

Po spotkaniu do szatni po razu drugi za mojej kadencji przyszedł do nas Walter. Pogratulował nam wyniku, był rad z gry do końca, naszej waleczności. I ogólnie podobało mu się. Jego drugie podejście do szatni, ale pierwszy raz się odezwał. Całe szczęście pozytywnie...

 

Martina Franca - Avellino 3:4 (La Gumina 2x, De Lucia - Joao Silva 3x, Bacalon)

 

Fratalli - Nica, Rea, Migliorini, Visconti - Arini, D'Angelo, Voltasio, Sbaffo - Silva, Bocalon

Odnośnik do komentarza

Robiło się gorąco. I to nie ze względu na pogodę. Znowu było bardzo niespokojnie, znowu musiałem kłaść się spać z obawami, z pistoletem pod poduszką... Cały czas w gotowości. Jeździliśmy na skrajne tereny, eliminowaliśmy wrogów, kiedy widzieliśmy tylko sprzedawców, terroryzowaliśmy ich, część był zabijana, część straszona. Ot, codzienność w walce o wpływy.

 

Moją wzmożoną aktywność zauważył też Marek, który zwrócił mi uwagę, że obawia się o mnie i chciałby mi jakoś pomóc... w efekcie doszło do małej sprzeczki, stwierdziłem, że ma się nie interesować moją pracą, wiedział jakie są zasady. No i postanowił wykorzystać ten moment i podjąć decyzję o wyprowadzce.

 

Kiedy spakował walizki i wyszedł z domu, przez przypadek znalazłem paczkę towaru, której najwidoczniej zapomniał zabrać ze sobą albo mu jakoś wypadła z bagażu... albo. Nie ważne, w każdym razie nie było to moje i musiałem to z nim wyjaśnić. Wiecie, że jak się ćpa to się nie trzyma w domu kilograma śniegu...

 

Niestety moje obowiązki dla klanu zupełnie przysłoniły mi mecz ligowy, graliśmy u siebie, ale ja zjawiłem się dopiero w siedemdziesiątej minucie meczu, przez cały mecz graczy prowadził mój asystent, ale to był mecz z rodzaju tych, gdzie wieje nudą całe 90. minut.

 

Avellino - Castertana 0:0

 

Fratalli - Nica, Esposito, Migliorini, Visconti - Arini, D'Angelo, Voltasio, Sbaffo - Silva, Bocalon

Odnośnik do komentarza

- Zaatakujemy ich fabrykę. Roberto uciekł jak szczur, szukamy go cały czas, ale wiemy, że opuścił swoich. To jest idealna szansa dla nas, przejmiemy ich największy punkt produkcyjny.

 

- Ilu tam może być ludzi?

 

- Oni nie mają teraz wielu żołnierzy, będzie ich kilkunastu, będą też cywile, którzy tam mieszają i pakują towar. Robimy szum, niech uciekają, ale wiadomo jak ktoś zginie to trudno. Wiedzą w jakiej branży pracują. Wchodzimy głównie tam, żeby rozwalić trzech członków ich zarządu, podobno będą mieli tam zebranie co robić po ucieczce Roberto. Mamy info od informatora, więc 100% pewne.

 

- Ilu nas jedzie?

 

- Pojedziemy w pięć aut. Zaskoczymy ich, będzie dobrze.

 

Ruszyliśmy. Była noc, jechaliśmy dwie fury razem, następne dwie razem i jedna oddzielnie z trzeciej strony. Pojawiliśmy się pod fabryką, jeden z naszych zdjął stojących na warcie. Droga była wolna, musieliśmy narobić jednak szumu, ustawiliśmy się dookoła fabryki, odcinając wszelkie możliwe drogi ucieczki grupie ze środka. Osoby z pojedynczego auta weszły do środka, podpalili koktajle Mołotowa, rzucili na środek placu i czekali na efekty. Alarm jaki to wywołało szybko mogliśmy obserwować, ludzie zaczęli wybiegać, kilku bardziej spanikowanych oberwało ołowiem, podobnie jak trzech uzbrojonych, ale po chwili zrobiło się cicho, puściliśmy wszystkich "pracowników". Możemy wkraczać.

 

Wchodzimy do środka, szybko pada kolejnych dwóch żołnierzy Roberto, jeden od nas zostaje ranny, na razie musi tu zostać, nie ma czasu na opatrywanie ran. Wchodzimy na drugie piętro, nasza piątka, kontra ich troje, jeden od nas pada martwy po strzale w szyję, ich trójka całkowicie unieszkodliwiona. Mieliśmy na sobie kamizelki kuloodporne, niestety Andrea pechowo dostał w tętnicę szyjną, nie było dla niego ratunku, w kilka sekund wyzionął ducha...

Odwiedzamy wszystkie pomieszczania po kolei, pusto, wszędzie kurwa pusto. Wtedy Taco krzyknął:

 

- Piwnica, kurwa!

 

W korytarzu padło jeszcze kilku ochroniarzy wrogiego klanu, przechodziliśmy powoli, zostało już ostatnie pomieszczenie, mieliśmy już trzech rannych, którzy ledwo szli, Taco miał uszkodzone udo, Vincenzo leżał na dole, bo dostał w stopę, kolejny oberwał w rękę... Byłem najbardziej sprawny wśród pozostających w środku, ustaliśmy się przed drzwiami, słyszeliśmy głosy. Kilka głosów zdecydowanie. Wtedy usłyszeliśmy z dołu alarm - policja.

 

- Kurwa, nie tak to miało wyglądać - krzyknął Taco.

 

Ludzie za drzwiami wtedy nas usłyszeli, słychać było szum, przegrupowanie w ich szykach. Otworzyłem drzwi z buta, zrobiliśmy we dwóch strzelanie na oślep, po całej szerokości i wysokości pomieszczenia, po czym schowaliśmy się znowu za drzwiami. Cisza, powoli opadał kurz po strzałach.

Wchodzę sam, sprawdzić teren i zweryfikować zgony. Taco krzyknął, żebym się spieszył, bo musimy spadać. Cisza, nikt się nie rusza. Po chwili słyszę cichy płacz zza biurka, najpierw jednak zobaczyłem pięć ciał, praktycznie koło siebie, wszystkie podziurawione po naszej nawałnicy. Wyciągnąłem krótki pistolet, pewnym ruchem odkopnąłem biurko, namierzyłem pistoletem prosto w głowę tego trzęsącego się osobnika, drugim kopem odwróciłem go twarzą do siebie i... zamarłem.

 

Nazajutrz budowaliśmy sobie alibi. Ranni mieli niestety o wiele gorzej, ja miałem zdecydowanie łatwo. Miałem zabukowane bilety, a także miejsce w hotelu na dwa dni wstecz, podstawiona osoba podawała się za mnie i już była tam zameldowana. Wszystko z powodu meczu wyjazdowego.

Graliśmy z Juve Stabia, moje myśli oczywiście były gdzie indziej. Ten widok zza tego biurka... muszę to sobie wszystko spokojnie poukładać, sam nie wiem co mam teraz zrobić i czy wszystko zrobiłem jak powinienem. Tymczasem gospodarze bardzo chcieli, abyśmy ten mecz wygrali, bo już od 17. minuty graliśmy w przewadze, po bardzo głupim faulu Obodo. Niestety do przerwy na telebimie dalej widniał bezbramkowy remis. W szatni mogłem natomiast wyżyć się na swoich piłkarzach, dosłownie i w przenośni. W efekcie udało nam się strzelić gola, a autorem powracający do siebie po urazie Insigne, który zmienił Bocalona.

 

Juve Stabia - Avellino 0:1 (Insigne)

 

Fratalli - Nica, Esposito, Migliorini, Visconti - Arini, D'Angelo, Voltasio, Sbaffo - Silva, Bocalon

Odnośnik do komentarza

Szósta rano, pukanie do drzwi, otwieram, a tam dowódca wraz z całym oddziałem zamaskowanych policjantów. No tak, muszą to wszystko wybadać... Ledwo odpocząłem po powrocie do domu z wyjazdu, a tu od rana poczciwych ludzi z łóżka zwlekają.

 

Nie protestowałem, wyjąłem tylko kilka dokumentów z nocnej szafki i udałem się do nich, oczywiście musieli skuć moje ręce. Sąsiedzi chyba jednak wiedzą kim jestem, więc wstydu przynajmniej nie było. Szkoda tylko, że byli też paparazzi i wszystko dotrze do mojej ukochanej i jej rodziny...

 

Spędziłem na komisariacie kilka godzin. Na większość pytań miałem odpowiedź "nie wiem". Miałem jednak silne alibi i mocnego prawnika. Przekazałem wszystkie dokumenty, które poświadczają, że tego dnia byłem w hotelu, tuż przed meczem wyjazdowym. Jak się potem okazało, obsługa hotelu też to potwierdziła. Czyli klasyczne: gówno na mnie macie.

 

Nie wiem jak inni, ale chyba też wymyślili sobie jakiś dobry patent, bo wszyscy z klanu już na kolejnym meczu Avellino siedzieli na naszej trybunie VIP na naszym meczu z Cosenza Calcio. Jedynie brakowało Taco, ale dowiedziałem się, że ten załatwił sobie fałszywe dokumenty jakoby już od kilku dni leżał w szpitalu, musiał zająć się swoim udem, więc przy okazji się trochę podleczył... I wszyscy zadowoleni, jedynie policjanci wściekli. Mają trupy, mają zbrodnie, pistolety, amunicję, a są bezradni.

 

Tymczasem podczas meczu z Cosenzą wprowadziłem świeżego napastnika do gry, bo Bocalon leczył niegroźny uraz. Od pierwszych minut zatem zagrał drugi zimowy nabytek, Mattia. Cały czas leczył się również Paghera, o czym nie wspominałem, ale widać było po składach, że nie grał. Szkoda, bo to ważny filar naszego środka pola.

 

Szybko jednak pokazaliśmy gościom, kto tutaj rządzi i bardzo szybko wyszliśmy na prowadzanie po golu Joao Silvy. Tak na niego narzekałem, ale faktycznie to on ciągnie naszą grę i ma już najwięcej goli i najwięcej asyst w drużynie, a gra jako odgrywający. Na kropkę nad "i" musieliśmy czekać aż do sześćdziesiątej minuty, kiedy to kapitalnym strzałem z dystansu popisał się Arini, co dało nam dwubramkową przewagę, którą bezpiecznie dowieźliśmy do końca spotkania.

 

Avellino - Cosenza Calcio 2:0 (Silva, Arini)

 

Fratalli - Nica, Esposito, Migliorini, Visconti - Arini, D'Angelo, Voltasio, Sbaffo - Silva, Bortolussi

Odnośnik do komentarza
  • Makk zablokował ten temat
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...