Skocz do zawartości

Czasem szczęście, czasem talent, czasem...


Qu.

Rekomendowane odpowiedzi

Na wstępie chciałbym powiedzieć, że odcinki będą pojawiały się co 3, 4, a może nawet pięć dni. Mam już przygotowane parę tekstów, ponad dziesięć, jednak zależy mi na tym, żeby pojawiały się regularnie, a moje zajęcia nie pozwalają mi skupiać się jedynie na pisaniu opowiadania. Podejrzewam, że wakacje będą jednym, wielkim zapieprzaniem(ze względu na treningi, zaczynają się już 10 Lipca :( ), a ostatni rok liceum i matura... Znacie odpowiedź. W każdym bądź razie projekt jest długi, no i liczę na to, że fabuła was wciągnie.

Prolog 1.1

-Krawat! - pośpieszony powiedziałem sam do siebie i natychmiast skierowałem się w stronę szafy. Otworzyłem drewniane wrota i zacząłem szukać specjalnego męskiego zwisu z emblematem klubu. Był wyjątkowy, dostałem go w pierwszym dniu i bardzo chciałem go założyć na tą ważną konferencję. Po kilku sekundach boju z bałaganem krawat trafił w moje ręce. Nigdy nie umiałem go wiązać, więc pobiegłem do sąsiadki. Energicznie zapukałem w jej nowo kupione drzwi i czekałem na odzew. Minęła chwila, a Sabine przekręciła zamek. Wymieniliśmy się spojrzeniami, a jej mina wyrażała więcej niż tysiąc słów.
-Dokładnie to o czym myślisz... - rzuciłem lekko zmieszany i spojrzałem na plastron.
-Przychodzisz tu już od dwóch lat, w dziewięćdziesięciu procentach po to, żebym zawiązała Ci krawat. Dziecko prędzej nauczyło by się to robić, wiesz o tym?
-Taa, wiem... - powiedziałem z głową skierowaną do góry. -Który w zasadzie dzisiaj mamy?
-10 Sierpnia. Kalendarza też sobie nie kupisz? Też Ci się nie chce? - zaśmiała się i założyła rękę jedną na drugą.
-Nie mam nawet gdzie położyć.
-Sława, sława sława... - gadka szmatka, nie miałem zbytnio czasu i po chwili się ulotniłem. Dopiłem jeszcze końcówkę herbaty ze śniadania i powoli zacząłem kierować się w stronę wyjściowych drzwi. W myślach sprawdziłem, czy na pewno wszystko mam. Wyglądało na to, że odziwo niczego nie zapomniałem i mogłem ruszać w stronę klubu. Wrzuciłem teczkę z laptopem na tył mojego BMW M4, następnie rozebrałem marynarkę i zawiesiłem ją na wieszak. Nigdy nie było korków, co mnie dziwiło. Ogromne miasto, w mojej opinii jedno z najpiękniejszych w Europie, a na drogach rzadko kiedy spotykało się kolejki samochodów. Być może to dzięki DTŚce? Pewnie tak. Po niecałych dziesięciu minutach byłem na miejscu. Wparowałem do siedziby i ruszyłem w stronę swojego gabinetu. Oczywiście nie uniknąłem kilku wstępnych rozmów z ochroniarzem, sprzątaczką Martą czy też kierownikiem Lourenco. Powtarzało się to dzień w dzień, o ile byłem w klubie i żadne z nich nie wzięło sobie wolnego dnia. Nie, że tego nie lubiłem, bo lubiłem, ale co za dużo to nie zdrowo. Po paru minutach znajdowałem się już w moim osobnym kąciku. Rzuciłem torbę z laptopem na kanapę, sam szybko wskoczyłem na fotel i wyciągnąłem nogi na biurko. Głowę odchyliłem do tyłu i tradycyjnie się odprężałem. Nie miałem jednak czasu na dłuższy relaks. Wiszący nad wejściem zegar wskazywał 10:21. Za dziewięć minut zaczynać się miała konferencja, jedna z ważniejszych. Spod biurka wyjąłem swój notes. O 17 miałem mieć jeszcze rozruch. Przez dłuższą chwilę zamyślony patrzyłem w ścianę, aż wreszcie ktoś wszedł do środka. Był to Lourenco, który wyraźnie mnie pośpieszał. Wspólnie zeszliśmy na dół, do sali konferencyjnej. Przed wejściem spojrzałem na jej skład. Nie było wolnego miejsca, rzadki widok. Przetarłem czoło prawą dłonią i zerknąłem na mojego dobrego kolegę. On tradycyjnie wszedł na salę pierwszy i wygłosił tradycyjny regulamin zadawania pytań i wreszcie miało się zacząć to, na co długo czekałem.
Edytowane przez Qu.
Zmiana nazwy opka na prośbę autora
Odnośnik do komentarza
Dzięki za miłe słowa ;)

Prolog 1.2
-W swojej ponad stuletniej historii klub nigdy nie wydał takiej sumy na transfery. Swoich zmienników z zeszłego sezonu wypożyczyliście do innych klubów, więc zdecydowanie wzmocniliście kadrę. Zdaje pan sobie sprawę z tego, że oczekiwania diametralnie wzrosną? - spytał łysawy facet.
-Faktycznie, wydaliśmy sporo pieniędzy, ale warto też wspomnieć o przygarniętych kwotach. Za samego Jonathana Calleriego dostaliśmy 60 milionów euro, i dostaniemy kolejne dziesięć kiedy ten wybiegnie na murawę w meczu Bundesligi. Co do oczekiwań - zdajemy sobie z tego sprawę. Kluczowe będą Europejskie puchary.
-Sprzedaliście swojego najlepszego strzelca ściągając znacznie mniej utytułowanych graczy. To krok w tył. - rzucił grubszy koleś.
-Sprowadziliśmy Calleriego za milion euro. Wtedy też mówiliście, że to krok w tył. Coś jeszcze? - powiedziałem pewnym głosem i szyderczo uśmiechnąłem się w stronę lekko spalonego faceta.
-Przemeblowaliście obronę ściągając dwóch stoperów. O Mammanę staraliście się jakiś czas temu, lecz ten wybrał PSG. Nie zagrał tam w ani jednym spotkaniu, stracił cały sezon. Przemyślał pan ten transfer?
-Głupie pytanie. Oczywiście, że go przemyślałem. Zresztą nie tylko ja. Emanuela obserwowało pięć różnych osób i jestem pewny, że sobie poradzi. O zgranie się nie martwię, w meczach sparingowych pokazaliśmy dobrą grę obronną.
-Tracąc sześć bramek w dwóch meczach... - podrapałem się po głowie, wziąłem głęboki wdech i skierowałem się w stronę jednego z dziennikarzy.
-Tak, faktycznie, na papierze nie wygląda to ciekawie. Po przebiegu spotkania można było wywnioskować, jak jesteśmy przygotowani do sezonu. W meczu z AS Romą oddaliśmy ponad 25 strzałów i żaden nie wpadł. Włosi zagrozili nam pięć razy i piłka aż trzy razy znalazła drogę do siatki. Są mecze, których po prostu się nie da wygrać.
-Główny cel na ten sezon?
-Liga Mistrzów. Tym razem 1/8 finału nas nie usatysfakcjonuje, ćwierćfinał także - uśmiechnąłem się w stronę pismaków. Zestaw pytań w kierunku mojej osoby został wykorzystany, teraz podobna kolej czekała prezesa. Ten był głównie wypytywany o finanse i sprawy typowo klubowe. Robiło się to nudne. Po kolejnych kilkudziesięciu minutach konferencja dobiegła końca. Przebrnąłem przez ten ciężki etap i byłem pewny, że najgorsze już za mną. Teraz na spokojnie mogłem zacząć przygotowania z drużyną.
Odnośnik do komentarza

@Super_Cwikla: Dzięki! Takie wypowiedzi najbardziej motywują :) Też mam nadzieję, że nie zawiodę :> @azakarsan: Ma to na celu rozróżnienie mówiących osób. Słowa głównego bohatera w dialogach zawsze będą pogrubiane. @MaKK: Proszę.

Odcinek 1

2 Grudzień, 2018r.
Blask słońca przebijał się przez przezroczyste firanki bez najmniejszego problemu. Mocne promienie nie pozwalały mi kontynuować dalszego snu. Przeciągnąłem się, następnie spojrzałem na ścienny zegar. Ten wskazywał parę minut po ósmej, a to oznaczało, że spałem niecałe siedem godzin. Właściwie to zleciały w krótką chwilę. Czułem się tragicznie. Moim pierwszym przystankiem była kuchnia. Z pierwszej szafki po lewej stronie wyjąłem wodę niegazowaną. Dwa łyki nie pomogły. Podszedłem do lodówki i spróbowałem cytrynowej nesta. Słodki napój był idealny na tak złośliwego kaca. Nie byłem specjalny zaskoczony swoim stanem, czy też samopoczuciem. Wczorajszego wieczoru wlałem w siebie sporą ilość wódki, a kieliszki nie raz popijałem piwem. To był cholernie głupi pomysł, ale z jednej strony tego nie żałowałem. Mogłem się odprężyć i odstresować, nie myśleć o ciągłej sytuacji, która przytłacza mnie od dłuższego czasu. Sam przyjazd Roberto utwierdził mnie w przekonaniu, że faktycznie jest moim najlepszym przyjacielem. Nie minęło pięć minut od dostarczenia SMSa na jego ajfona, a dostałem wiadomość zwrotną: "Będę za 3 godziny. Przyjedź po mnie na lotnisko." Najpierw w spokoju we dwoje przy whisky omawialiśmy całą sytuację w moim nowoczesnym mieszkaniu, które tego samego dnia wystawiłem na sprzedaż. Byłem przekonany od lipca, że to już nie ma najmniejszego sensu, że to najzwyczajniej w świecie się wypaliło, że ja się wypaliłem. Roberto nie chciał tego słuchać i za każdym razem powtarzał, że ten ciężki okres minie. Niestety - zaczyna się piąty miesiąc, a cała sytuacja jedynie się pogorszyła. Godzinna rozmowa przyniosła pierwsze, bardzo ważne postanowienia. Ruszyliśmy na miasto, a do naszej dwójki doszli Sabine oraz Lourenco. Tamtego wieczoru nie oszczędzałem, i jak już wspomniałem - zalałem się w trupa. Moje ostatnie wycinki pozwalają mi przypomnieć dobrze znany 'helikopter' w momencie położenia się na wcześniej pościelonym łożu. Stojąc w kuchni śmiałem się z tej sytuacji i zaczynałem robić sobie śniadanie. Przyjaciela pochłonął głęboki sen, a jego chrapanie jedynie potwierdzało mnie w tym przekonaniu. Nie chcąc go budzić poszedłem do osobnego pokoju, gdzie zwykle grałem na konsoli. Tym razem włączyłem telewizję i jadłem zrobione kanapki popijając je kolejnymi szklankami cytrynowego napoju. Nie było nic ciekawego, przez co skakałem po kanałach, aż w końcu trafiłem na pierwsze wiadomości sportowe. Głównym tematem była nasza wczorajsza porażka, o której mówił siwy dziennikarz: "...doznając pierwszej, z pewnością niezasłużonej porażki w tym sezonie. Zwycięskiego gola w siedemdziesiątej minucie strzelił Pablo. Dla gości, którzy skazywani byli na porażkę, trzy punkty są niezwykle cenne, tym bardziej, że ich jedyny celny strzał znalazł drogę do bramki Abby. Gospodarze mimo dwudziestu strzałów nie pokonali goalkeepera przyjezdnych. Jedynym pocieszeniem jest to, że na pewno nie stracą fotelu lidera..." Nie chciało mi się tego słuchać i przełączyłem na kanał wyżej. Nie chodziło o to, że ta porażka jakoś specjalnie mnie bolała. Nie miała prawa, bo w tym sezonie jeszcze nie przegraliśmy i kiedyś to musiało się wydarzyć, prędzej czy później. Sednem było to, że nie miałem już jakiejkolwiek motywacji do prowadzenia tej drużyny, a czas cholernie mi się dłużył. Po zjedzonym śniadaniu skoczyłem pod prysznic. Uwielbiałem wszechstronność mojego mieszkania - ogromna łazienka z wanną, prysznicem i jacuzzi. Stojąc pod natryskiem przypominałem sobie najpiękniejsze chwile z tym zespołem. Łącznie dziewięć trofeum, w trzy sezony pracy. Tego nie liczyłem, bo on już się dla mnie skończył. Czekała mnie trudna rozmowa z prezesem, no i chłopakami. Ciężko będzie mi na nich spojrzeć i zachowywać się jak gdyby nigdy nic. Podejrzewam, że łezka zakręci mi się w oku i zleci po policzku. Podszedłem do długiego na całą ścianę lustra, wyjąłem z szuflady golarkę i staranie ogoliłem swoje policzki. Następnie elektryczną szczoteczką umyłem zęby i skierowałem się w stronę ogromnej szafy umieszczonej w sypialni. Przechodząc do niej z łazienki zauważyłem, że Roberto już nie śpi.
- I jak się czujesz? - rzuciłem w stronę przyjaciela trzymając bawełnianą koszulę.
- W sumie... - przeciągnął się. - Nie ma dramatu. Zawsze mogło być gorzej. Prędzej to ja powinienem się Ciebie spytać. - uśmiech nie schodził z jego twarzy.
- Niby suszy, ale bywało gorzej. - natychmiast odparłem.
- To dobrze. Ciekawe co Sabine powie swojemu chłoptasiowi.
- A co, porobiłeś ją? - spytałem lekko roześmiany.
- Niee, dobrze wiesz, że nie jest w moim typie. Ale Ty chyba lubisz blondynki, nie?
- O ku*wa. - usiadłem na fotelu i podparłem podbródek prawą dłonią. Dobrze zrozumiałem ten przekaz. - A ona ten, no, pamięta wszystko? Jak w ogóle do tego doszło?
- Nie no, raczej tak stary, zresztą nie wyglądała na taką, która ma wyrzuty sumienia. - szybko odpowiedział. - Nie wiem, zniknęliście na jakiś czas, a jak już wróciliście to ciągle się całowaliście, a ona nie schodziła z Twoim kolan.
- Niczego nie pamiętam... - siedziałem i rozmyślałem co mam teraz zrobić. Wróciłem do sypialni i zacząłem szperać po szafie. Szukałem moich czarnych spodni ze ściągaczami na dole. Wcześniej znalazłem swoją ulubioną marynarkę, którą powiesiłem na klamce od drzwi. Po paru minutach mój komplet był w całości, Roberto kończył śniadanie, a ja napisałem prezesowi SMS'a na temat pilnego spotkania. Szybko odparł, że jest do mojej dyspozycji przez cały dzień. Nie pozostało nam nic innego, jak pojechać do siedziby klubu i poinformować szefa o postanowionych decyzjach...
Odnośnik do komentarza
Jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji zapoznać się z nowym tematem, a konkretniej konkursem organizowanym przez modteam z inicjatywy MaKKa - serdecznie zapraszam do przeczytania i wzięcia udziału w zabawie! ---> klik

Odcinek 2
- Spytam jeszcze raz. Jesteś pewny w stu procentach?
- Tak, przemyślałem tą sytuację. Jeśli mam być szczery, to już od Lipca było mi tutaj... Może nie że źle, ale nie było tak komfortowo jak przez poprzednie trzy lata.
- Tylko dlaczego? Kibice Cię kochają, piłkarze uwielbiają, osobiście też mamy dobre kontakty. Jeszcze dwa, może trzy sezony i byłbyś legendą tego klubu, a każdy kibic kojarzyłby Matteo Pistone.
- Wiem, wiem, wiem... - powiedziałem lekko zmieszanym głosem i dodałem. - Tylko jeśli czujesz, że się wypaliłeś, to nic na to nie poradzisz. Praca tutaj, w tym wielkim mieście już mnie przytłaczała. Wierzyłem, że uda nam się wygrać Ligę Mistrzów. Na prawdę, wierzyłem w to. Trzy sezony z rzędu odpadaliśmy w 1/8 finału, wcześniej za każdym razem wygrywając grupę. - te ostatnie słowa praktycznie wykrzyczałem.
- No właśnie. Więcej szczęścia w losowaniu, i awansowalibyśmy dalej. Pamiętaj, że przegrywałeś z Realem Madryt, Tottenhamem, który później wygrał całą edycję LM, no i wielką Barceloną. To żaden wstyd. - ciągle szukał argumentów, które nakłonią mnie do pozostania, jednak ja już podjąłem decyzję. Roberto przyglądał się wszystkiemu z boku paląc kolejnego papierosa.
- Nie, prezesie, to już na prawdę koniec. Wspólnie z Roberto zadecydowaliśmy, że to nie ma sensu. Próbowałem na siłę, nie udało się. Teraz też się nie uda. - powiedziałem zdecydowanym tonem z lekko uniesionym głosem. Prezes spojrzał na mnie przez swoje okulary lekko pochylając się do przodu. Rozczarowanie na jego twarzy było aż nadto widoczne.
- Okej, widzę Matteo, że faktycznie nic Cię nie przekona. - powiedział zmarnowanym głosem. - Zjaw się jutro o 11 w klubie, zorganizujemy konferencję. Nie wiem jak to zrobisz, ale pierwszy przekaż chłopakom tą informację.
- Tak jasne, zrobię to na dzisiejszym treningu regeneracyjnym. - odparłem w stronę Luisa Filipe Vieiry, siwego faceta z charakterystycznym wąsem. Wraz z Roberto przed wyjściem podaliśmy mu rękę i skierowaliśmy się w stronę drewnianych drzwi, na których można było zauważyć medale za mistrzostwa Portugalii. Wróciliśmy do mojego gabinetu. Powoli pakowałem swoje manatki. Te najcenniejsze schowałem do jednej torby, którą położyłem w kącie biura. Papierów było bardzo dużo. Z reguły te mniej ważne wyrzucałem, więc postanowiliśmy z moim rówieśnikiem przejrzeć wszystkie od początku. Zebrała się kolejna pełna torba. Całe uporządkowanie zajęło nam jakieś czterdzieści pięć minut. Zegar wskazywał na parę minut po dwunastej. Zawodnicy zbierali się w szatni, z jednego okna miałem widok na parking i bez problemu mogłem kontrolować przyjazdy moich podopiecznych. Odwróciłem się w drugą stronę i podszedłem do przeciwległej szyby. Z niej miałem widok na arenę treningową. Świetna sprawa, cztery trawiaste boiska i jedno sztuczne. Murawy zawsze były perfekcyjnie przygotowane. Tego będzie mi brakować, rzadko kiedy klub przykłada tak wielką wagę do obiektów treningowych. Czas leciał bardzo szybko, dokładnie tak jakbym był na wakacjach w wieku 16 lat. Spojrzałem na Roberto wymownym wzrokiem i skierowałem się w stronę wyjściowych drzwi. Nabrałem głębokiego wdechu i pociągnąłem za klamkę. Nogi uginały mi się z każdym krokiem. Do tej pory nigdy nie przeżyłem podobnego uczucia. Przemierzałem klubowy budynek z dozą niepewności, która pożerała mnie od środka. Prawą ręką lekko przecierałem ścianę, na której wymalowane były sukcesy klubu za czasów mojej kadencji. Stanąłem na moment w tamtym miejscu i dokładniej przyjrzałem się kolorowej grafice . Z lewej strony na samej górze był napis 2015/16, pod nim narysowane puchary za Mistrzostwo Portugalii, Superpuchar kraju oraz Portugalski Puchar Ligi. Obok, 2016/17, symbol wygranych w lidze, krajowym pucharze i Portugalskim Pucharze Ligi. Na 2017/18 ściana im. Matteo Pistone się skończy. Wyryte jest mistrzostwo, superpuchar oraz puchar ligi. Dziewięć pucharów, trzy sezony. Brakowało tylko upragnionej Ligi Mistrzów, której nie byłem w stanie zdobyć i zagwarantować fanom...
Odnośnik do komentarza

Odcinek 3

Pieprzone kółka. Nigdy nie pozbędę się tego problemu. Walizka nie funkcjonuje tylko w kluczowych momentach - ostatnio wychodząc z hotelowej windy miałem identyczną sytuację. Za mną stało piętnaście osób i czekało, aż 'szanowne' kółka pozwolą nam wyjść z kwadratowego, ciasnego pomieszczenia. Po kilkunastu sekundach mogłem ruszyć do przodu, jednak nie zabrakło głośnych wdechów i wydechów powietrza. Zawsze wkur*iali mnie ludzie z takimi charakterami. Na osobności jeszcze by pomogli, spytali co się dzieję, a w szerszym gronie mogli puszczać anonimowe uwagi głupimi gestami. Tym razem zastopowałem kolejkę do kasy z biletami. Kiedy wszystko było w największym porządku, podszedłem do wolnego okienka.
- Dzień dobry, chciałem odebrać wcześniej zarezerwowany bilet na lot nr. 566 do Mediolanu. - powiedziałem patrząc na karteczkę, gdzie wypisałem sobie potrzebne informację.
- Witamy na lotnisku. - rzekła urocza blondynka. - Pański paszport poproszę. - szybko sięgnąłem do kieszeni po swój ulubiony skórzany portfel, gdzie trzymałem ów dokument. Po chwili podałem go niebieskookiej pracownicy portu lotniczego w Nowym Jorku. Ściągnęła go z blatu prawą dłonią, otworzyła i zaczęła wpisywać dane do swojego urządzenia. Po chwili zorientowałem się, że ta czynność trwa dłużej niż u pozostałych pasażerów.
-Przepraszam. - powiedziałem w jej stronę i pochyliłem głowę. - Czy coś się stało? - jasnowłosa kobieta była ewidentnie skupiona na swojej pracy, lecz usłyszała moje słowa.
-Hmmm... - powiedziała cichym głosem. - Mamy tu jakąś niezgodność. Najmocniej pana przepraszam, pójdę to wyjaśnić z kierownikiem. Tymczasem proszę sobie usiąść w bufecie czy też kawiarni, a ja zaraz do pana przyjdę. - wstała z miejsca z teczką dokumentów, a przed wyjściem z miejsca pracy rzuciła w stronę ludzi czekających w kolejce. - Proszę przejść do kolejnych stanowisk, przepraszamy za utrudnienia.
- Ku*wa, nie dość, że trwa to godzinami, ta jeszcze sobie ucina przerwę. - warknął spocony grubas stojący tuż za mną.
- Jakiś problem? - spojrzałem na niego groźnym wzrokiem. - Nie zdajesz sobie sprawy z tego, że ta kobieta pracuje tu już od piątej nad ranem, i nie ma stałych godzin pracy. Nie idzie na przerwę, tylko sprawdzić dokumenty. Masz z tym jakiś problem? - facet zamilkł i przełknął ślinę. Podniosłem swoją walizkę i udałem się w stronę bufetu. Wcześniej zahaczyłem o kiosk. Ku mojemu zdziwieniu na stoisku z gazetami widniały zagraniczne czasopisma. Bez wahania wziąłem piątkowe wydanie La Gazetty Dello Sport. Zwykle ciężko było mi wybrać napój bądź coś słodkiego do jedzenia. Koniec końców zdecydowałem się na białego Kit Kata i litrowego, cytrynowego liptona. Pokonałem kolejne kilkadziesiąt metrów i zarzuciłem kotwicę w jednym z lotniskowych bufetów. Zamówiłem cappuccino, położyłem bagaż z lewej strony i wyjąłem gazetę.

la_gazzetta_dello_sport.png


Oficjalnie: Zmiany trenerskie na ławkach europejskich gigantów!

Sezon 2018/19 idzie w zapomnienie, bo lada moment zespoły zaczną przygotowania do kolejnego roku piłkarskich zmagań. Niektórzy wracają z wakacji jako mistrzowie, jak na przykład Sinisa Mihajlović, który razem ze swoim Milanem przerwał siedmioletnią dominację Juventusu. Drudzy muszą od początku szukać pracy. Szejkowie z Manchesteru nie są zadowoleni piątym, odległym miejscem obywateli i zwolnili Hiszpana Josepa Guardiolę. Były menadżer Bayernu Monachium i FC Barcelony raz wygrał ligę, jednak ten sezon w oczach wszystkich sympatyków piłki nożnej jest prawdziwą katastrofą i nic dziwnego, że prezesi klubu zdecydowali się na jego zwolnienie. Posady nie utrzymał także Luis Enrique. Głównym powodem jest oczywiście stracone mistrzostwo na koszt Realu Madryt. Zespół z Katalonii ma objąć Jurgen Klopp. Podobny los Guardioli i Enrique podzielić mają Thomas Tuchel z Borussii Dortmund, Luciano Spaletti z AS Romy czy Laurent Blanc trenujący Paris Saint-Germain. Jedno jest oczywiste - lista oczekujących na zwolnienie jest ogromna, czekających na podjęcie pracy również.

Przypomnijmy, kto był mistrzem kraju w czołowych europejskich ligach:

Włochy - AC Milan
Hiszpania - Real Madryt
Anglia - Manchester United
Niemcy - Bayern Monachium
Francja - Olympique Lyon
Portugalia - SL Benfica
Odnośnik do komentarza
Odcinek 4


Z największą rozkoszą wypiłem ostatni łyk kawy. Minęło już ponad czterdzieści minut od komunikatu sympatycznej kobiety. Trochę mnie to niepokoiło, bo zbliżał się czas lotu, a wiadomo - przygotowania trwają dużo wcześniej. Skończyłem czytać sportowe czasopismo, przeciągnąłem się i wstałem z miejsca. Chwyciłem walizkę prawą ręką i wraz z dźwiękiem kół skierowaliśmy się w stronę kas. Nie było wolnego miejsca, nie było także kobiety, która mnie obsługiwała. Odwróciłem się na pięcie i niemal staranowałem niższą ode mnie o około dziesięć centymetrów dziewczynę.

- Najmocniej przepraszam. - schyliłem się i zacząłem pomagać zbierać jej dokumenty. Minęło kilka sekund, zanim zorientowałem się, że to ta sama blondynka.

- Nic się nie stało. - Natychmiast rzekła. - Dobrze, że pana widzę. Najmocniej przepraszam za problemy, w prawdzie nie mam pojęcia o co chodziło, ale to musiał być problem z systemem.

- W takim razie nie powinna pani przepraszać za błędy systemu. - szeroko wyszczerzyłem się w jej stronę, odpowiedziała identycznym gestem.

- Nie musiał pan tak naskakiwać na tamtego faceta, często mam podobne sytuacje i już praktycznie się przyzwyczaiłam. - powiedziała speszonym głosem

- Owszem, nie musiałem. - wziąłem głęboki wdech. - Po prostu denerwują mnie takie osoby. Źle wpływają na innych i powielają te chore docinki, a ich wysłuchiwanie jest strasznie demotywujące, nie mam racji?

- No tak, idealnie to pan zinterpretował... To może ja się przedstawię. Eva. - wyciągnęła rękę, którą natychmiast uścisnąłem, po czym wypowiedziałem swoje imię. - Nie ukrywam, że było mi bardzo miło. Może... Dałbyś się zaprosić na kawę, albo herbatę? Cokolwiek? - spytała lekko uśmiechnięta patrząc w ziemię, jednocześnie lekko dotykając końcówki swoich włosów.

- Bardzo chętnie, jednak nie mieszkam tutaj, w Ameryce. Wracam do Włoch na stałe. - po minie można było wywnioskować, że jest jej głupio.

- Poważnie? - spytała zdziwiona. - Perfekcyjnie opanowany język, nie mówiąc o akcencie. - powiedziała z niedowierzaniem.

- Lata spędzone poza krajem dały się we znaki. - natychmiast sprostowałem. - Ale obiecuję, że jeśli kiedykolwiek znajdę się w Nowym Jorku, to zadzwonię i z chęcią się z Tobą spotkam. - po wypowiedzeniu tych słów uśmiechnąłem się i poprosiłem o numer telefonu. Zapisałem go sobie w swoim iPhonie, wziąłem bagaż pod rękę i wrzuciłem go na taśmę. Do samolotu planowałem zabrać wcześniej zakupiony prowiant. Zanim udałem się na pas startowy, jeszcze raz obróciłem swój wzrok, który skierowałem na Evę. Jej figura była bliska ideału, a założone szpilki z obcisłymi dżinsami idealnie się uzupełniały. Zachwycony wyglądem nowo poznanej kobiety udałem się do poczekalni.


***


Lot minął spokojnie i przyjemnie. Na szczęście uniknąłem długich, bezcelowych rozmów z nachalnymi pasażerami. Spod samolotu zostaliśmy przetransportowani do terminala B, gdzie mieliśmy odebrać nasze bagaże. Po kilku chwilach mogłem podnieść z taśmy swoją walizkę i udać się w stronę wyjścia. Idąc, dopiłem końcówkę wcześniej kupionego napoju i zahaczyłem o toaletę. Ta charakteryzowała się nowoczesnym, zadbanym wnętrzem. Kolejno trafiłem do dużych, przeźroczystych drzwi, które prowadziły na zewnątrz. Zanim je przekroczyłem, odwróciłem się w stronę wnętrza wielkiej platformy.

- Ciekawe kiedy znów się spotkamy... - powiedziałem cichym głosem, po czym nacisnąłem na klamkę i wyszedłem na świeżę powietrze. Lekki przeciąg trafił prosto w moją sylwetkę, natychmiastowo orzeźwiając mój umysł. Prędko skierowałem się w stronę stojącego w specjalnym miejscu dla taksówek wozu. Wraz z walizką usiadłem na wygodnym, tylnym siedzeniu.

- Na dzielnicę południowo-wschodniej części miasta, tam gdzie są domki jednorodzinne.

- Się robi szefie! - odpowiedział entuzjastycznie.

Po niecałych dwudziestu minutach jazdy dotarliśmy na miejsce. Wąsaty taksówkarz okazał się całkiem spoko gościem. Przegadaliśmy całą drogę, a naszym głównym tematem rozmów był oczywiście futbol. Blisko czterdziestoletni Adriano był zagorzałym fanem Lazio. Co prawda kibicowskie poglądy mocno nas rozdzielały, jednak w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało nam to w obiektywnej rozmowie opartej na wielu argumentach. Wielbiony przez niego zespół od dłuższego czasu był w sportowym kryzysie i nie potrafił nawiązać walki z Włoskimi tuzami. Właściwie to ja też za bardzo nie miałem powodów do dumy, bo Roma nie zdobyła mistrzowskiego tytułu od sezonu 2000/01. Nawiasem mówiąc, w Rzymie na mistrza czekają już blisko 20 lat...

Odnośnik do komentarza
Odcinek 6


Powoli unosiłem swoje powieki do góry. Razem z aromatem świeżo zakupionego odświeżacza powietrza przebudzałem się. Uniosłem prawą rękę do góry, następnie lewą przy czym mocno ziewałem. Nogi były całkowicie wyprostowane, a stopy wychodziły za białą, puszystą pościel. Obie kończyny spuściłem na podłogę, a tułów uniosłem do góry. Schowałem głowę w dłoniach, później przerzedziłem grzywkę włosów do tyłu. Flegmatycznie zebrałem się z łóżka i natychmiast skierowałem się w stronę balkonowych drzwi. Stanąłem przy przeźroczystym szkle i wlepiłem wzrok w swoją działkę. Dopiero wtedy zrozumiałem, jak bardzo brakowało mi poranka we własnej posiadłości, przy tym cudownym widoku. Pochłonięty wschodzącym słońcem szybko się ocknąłem i zszedłem do kuchni. Prawą ręką chwyciłem rączkę od czajnika, do którego wlałem wodę. Położyłem go na podstawce i pstryknąłem przycisk oznaczający gotowanie. Z jednej z szafek wyciągnąłem pamiątkową szklankę z mojego pierwszego klubu. Później wsadziłem do niej torebkę herbaty i czekałem na charakterystyczny dźwięk, który oznaczał wrzącą wodę. Nie tracąc czasu zacząłem przygotowywać śniadanie. Wyjąłem z lodówki jajka, masło, żółty ser i kawałki salami w kształcie kółek. Te pierwsze były gotowe po chwili, a w międzyczasie przygotowałem bułki. Z wypełnionym talerzem i ciepłym naczyniem usiadłem przy stole. Włączyłem TV i zacząłem tradycyjnie skakać po programach. Nie było niczego ciekawego, więc postanowiłem zjeść śniadanie w ciszy i spokoju. Ta nagle została przerwana niespodziewanym pukaniem do drzwi. Dla pewności spojrzałem na zegarek, było parę minut po siódmej. Na myśl nasuwała mi się tylko jedna osoba.

- Witam pana! - wszedł do środka jak gdyby nigdy nic. - Jeszcze nie gotowy? Czas goni nas, robota czeka. - rozsiadł się na kanapie. - To może chociaż zaproponuj mi coś do picia?

- Mogłem się domyślić, że to Ty. - podszedłem do lodówki i wyciągnąłem litrowego liptona. - Roberto, jest dopiero siódma rano. Nie zjadłem jeszcze śniadania, nie umyłem się. - zrobiłem przerwę na głęboki wdech. - Człowieku, daj mi się nacieszyć pierwszą pełną nocą w Rzymie od ponad trzech lat.

- Jeszcze Ci się znudzi. - szybko odpowiedział. - Poważnie, bo - spojrzał na zegarek. - Za dokładnie cztery godziny i siedemnaście minut jesteśmy umówieni na spotkanie.

- Szybko działasz. - rzekłem

- Wcale nie żartuje. Dobra, jedź to gówno, idź się umyj i ubierz jakąś fajną marynarkę. Nie możemy zrobić wiochy. Ja w tym czasie pogram sobie na Twojej konsoli.

- Nie no, wszystko fajnie, ale jak już faktycznie jesteśmy umówieni to może powiesz mi z kim i gdzie?

- Niespodzianka, ale daleko nie będziemy jechać. - wyciągnął papierosa i przyciągnął w stronę swoich ust zapalniczkę.

- Spie*dalaj z tym gównem na taras. - wskazałem na drzwi z drewnianym obramowaniem. Zgodnie z poleceniem wyszedł, a ja dokończyłem śniadanie. Później poszedłem się umyć. Stojąc pod prysznicem słyszałem emocje towarzyszące mojemu przyjacielowi w trakcie rozgrywki. Byliśmy jak bracia, bo zachowywaliśmy się identycznie. Po paru minutach wyszedłem spod natrysków i wyruszyłem do garderoby. Wybrałem pierwszą lepszą bawełnianą koszulę w kratkę i granatową marynarkę. Do kompletu dołączyłem jeansowe spodnie. Prezentowało się to nieźle, dokładnie tak jak sobie wyobrażałem. Całość powiesiłem na klamce i zszedłem do Roberto. Za nic nie chciał powiedzieć o jaki klub chodzi. Po dwóch próbach zaprzestałem swoje dociekiwania, bo i tak zaraz wszystkiego miałem się dowiedzieć. Pół godziny zajęło mi przejechanie całej działki traktorkiem-kosiarką. Widok był przepiękny, a trawa to dywan jedyny w swoim rodzaju. W głównej mierze była to zasługa Claudii. Zadbała o ogród, wystrój, porządek, o wszystko. Byliśmy przyjaciółmi już za czasów liceum, a ta utrzymuje się do dziś. Los chciał, że mieszkamy dom obok siebie. W przeciwieństwie do mnie, Claudia założyła rodzinę. Rok temu poślubiła Fabio, naszego rówieśnika. Wyglądał na spoko gościa, raz dłużej rozmawialiśmy, ale nie byłem do niego przekonany. Pewnie ogromny wpływ na to miał fakt, że w tych młodzieńczych latach z Claudią często chodziliśmy razem na imprezy, i wiadomo czym się to kończyło. Miałem wrażenie, że przez dobry rok, jak nie dwa tkwiliśmy w nieświadomej miłości. Później ten kontakt się urwał na parę miesięcy i wydawało się, że wszystko wróciło do normy. Alkohol utwierdzał nas w przekonaniu, że nasza przyjaźń nigdy nie była czysta. Mój wyjazd do Portugalii, a wcześniej w głąb kraju nie pozwolił nam tego kontynuować, i w tamtym czasie znalazła swojego dzisiejszego męża. Skończyliśmy z naszymi pojedynczymi wyskokami i można rzec, że zachowujemy się jak wzorowi kumple.

Odnośnik do komentarza
Odcinek 7


W ostatniej chwili obróciłem się na pięcie i zrezygnowałem z odwiedzin Claudii. Widziałem jej nowego Opla Corsę na podjeździe i natychmiast się zerwałem w stronę jej posiadłości. Stojąc pomiędzy moim, a jej domem, szybko zmieniłem decyzję. Krótkim krokiem wróciłem przed swoje auto. Jeszcze raz dokładnie obejrzałem mój nowy nabytek. Na pierwszy rzut oka rzucał się czarny, matowy lakier. Specjalnie zamówione felgi świetnie wpasowały się w zewnętrzny wygląd samochodu. Środek pojazdu był inwencją twórczą producenta. Czarna skóra i sportowe siedzenia - nic więcej do szczęścia nie było mi potrzebne. Oczywiście Roberto strasznie narzekał na moje sponiewieranie pieniędzmi, że to bez sensu i tak dalej. Dla mnie najważniejszym było dalsze spełnianie swoich marzeń. Kilka z nich już spełniłem, teraz będę próbował realizować kolejne. Minuty spływały bardzo szybko. Nadszedł czas na przebranie się w bardziej elegancki wystrój. Mój rówieśnik czekał przy moim nowym aucie. Użyłem dezodorantu i nałożyłem na siebie wcześniej przygotowane ubrania. Pięć razy psiknąłem na siebie CK Onem, po czym udałem się do swojego wozu.

- Gdzie mam jechać? - spojrzałem na Roberto.

- Na razie jedź prosto, będę cię prowadził.

Warkot silnika sprawił, że moje serce zaczęło bić znacznie szybciej. Jechaliśmy pobocznymi dróżkami, nie wjechaliśmy nawet do centrum miasta. Po piętnastu minutach znaleźliśmy się na miejscu. Moje ślepia ujrzały skromną, bardzo elegancką restaurację, której nigdy wcześniej nie odwiedziłem. Zaparkowałem na jednym z wolnych miejsc i wspólnie z przyjacielem opuściliśmy Porsche 918. Udaliśmy się w stronę wejścia. Roberto powiedział, że poznał auto faceta z którym jesteśmy umówieni, i ten siedzi już pewnie przy zarezerwowanym stoliku. Przekroczyłem próg. Wystrój był bardzo wykwintny oraz wyrafinowany. W samym sercu można było ujrzeć basen, do którego z każdej strony lała się woda, coś w desen fontanny. Ten był okrążony ławeczkami, za którymi były stoliki z krzesłami. Mój agent-przyjaciel kierował się w stronę schodów, a ja podążałem za jego krokami. Uniosłem prawego buta, chcąc położyć go na pierwszym stopniu, kiedy to zza głowy usłyszałem brzmienie wykonania zdjęcia, a na ścianie można było ujrzeć błysk flesza. Natychmiast się obróciłem. Zobaczyłem mężczyznę w średnim wieku, z charakterystyczną brodą i zawieszoną torbą na prawym ramieniu. Ruszyłem w jego stronę.

- Co ty ku*wa robisz? - wykrzyczałem będąc metr obok niego, wzrok wszystkich gości przeniósł się na nasze sylwetki. - Wyjdź stąd. - lekko złapałem go za kurtkę i skierowałem w stronę wyjścia.

- Tak nie można! - powiedział w momencie, kiedy byliśmy już na świeżym powietrzu.

- Wiem co mogę, a czego nie. Daj ten aparat - wystawiłem prawą dłoń.

- Wykonuję jedynie swoją pracę, nie może mi pan... - w tym momencie wyrwałem mu z ręki jego urządzenie. Bez wahania rzuciłem nim o beton. Wartościowy sprzęt rozwalił się na części. Spojrzałem na szczątki i szukałem karty pamięci. Miałem szczęście, bo ta była na wyciągnięcie ręki. Złapałem ją i wrzuciłem do kieszeni. Kątem oka patrzyłem na zestresowanego mężczyznę i poszedłem do restauracji.

- Zgłoszę to, zgłoszę! - wykrzyczał zza pleców. Znów się odwróciłem i do niego podbiegłem. Bez zastanowienia z całej siły uderzyłem go w nos.

- To też zgłoś.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...