Skocz do zawartości

4:40, słońce wstaje


Makk

Rekomendowane odpowiedzi

Wieczór zbliżał się wielkimi krokami, w końcu robiło się trochę chłodniej. Ale nieznacznie.

Siedziałem w fotelu w salonie, trzy panie zaległy na kanapie, trochę skakały po kanałach, trochę gadały. Ja przymknąłem oczy, jeszcze nie drzemałem, ale byłem blisko. Dzisiejszy dzień dał mi się trochę we znaki. Gdyby nie mus wykąpania się, to moje oczy zostałyby już okryte snem. Moje słodkie leniwe odpoczywanie przerwał głos Magdy:

— E, śpisz?

Ledwo, ledwo otworzyłem prawe oko. Spojrzałem na żonę, w zasadzie dobiegł tylko mnie dźwięk jej głosu, nie dotarło już, czy o coś pytała:

— Co?

— Pytałam, czy śpisz. — uśmiechnęła się. Wiki też się śmiała ze mnie, że ja taki nieogarnięty.

— Nie, jeszcze nie. Jakoś tak się wyłączyłem tylko. A co?

— Jutro też ma być podobno tak gorąco, a dziś w nocy 22 stopnie. — poinformowała mnie moja luba. Nie wiem, czy z troski, czy czystej informacji.

Pokiwałem głową, że rozumiem:

— To chyba będę spał na dworze.

— Ta, dobrze by było. — Magda dodała, że to mój dobry pomysł. — Też chętnie bym tak zrobiła. Nawet w basenie można by było przy tej temperaturze spać.

— Haha, dobre. Miło by było. — odpowiedziałem.

— Ja też bym chciała spać w ogródku. — wtrąciła swoje trzy grosze Wiki.

— I co jeszcze? Powachlować? — nawiązałem do wypowiedzi córki. Zdjąłem głowę z oparcia, nogi z drugiego oparcia. Usiadłem wygodnie wyciągnięty. Koniec mojego odpoczywania był.

— No, możesz. — uśmiechnięta Wiki zachęcała mnie, żebym uczynił swoją propozycję. — Wezmę swój koc, poduszkę i będę spać koło tarasu.

— Nie boisz się pająków, wielkich komarów i innych nocnych żyjątek? — popatrzyłem z mocnym zwątpieniem.

— Weź jej nie strasz, co!? — tym razem wtrąciła się Magda. — Dalej tak będziesz gadał, to zaraz będziesz z nią spał!

— Nie straszę jej. Tylko pytam. — odparłem atak.

— Nie boję się. A spać możesz ze mną. — to ucieszyło Wiki bardzo.

— Ok., nie ma problemu. Mam pomysł. — wstałem z fotela, coś mi przyszło do głowy. Będzie wilk syty i owca cała.

Żona się mocno zaniepokoiła tym, zapytała, co chcę zrobić. Ja się tylko wyszczerzyłem i nic nie odpowiedziałem.

Poszedłem się najpierw napić, później wylazłem do garażu. Tam chwilę pobuszowałem, znalazłem, co mi było potrzebne.

Na tył domu przeszedłem przez trawnik, nie przez mieszkanie. Tym samym dałem pewnie panią niezłą zagwozdkę.

Odnośnik do komentarza

Dziesięć minut się pomęczyłem i było gotowe. Druga runka do garażu, przyniesione dwie rzeczy kolejne, wrzucone na miejsce.

Z drzwi tarasowych wyskoczyła Wiki. Popatrzyła na mnie, na moje dzieło. Oczy mało nie wyskoczyły jej z orbit:

— Łooo! Ale fajne. To dla mnie?

— I dla mnie też. Podoba się?

— Super. A, na kiedy to? — zaczęła swoją wnikliwość mała.

— Na dziś, na teraz. Co ty na to? — sam z siebie byłem zadowolony. Udało mi się ją zaskoczyć i to mocno.

— Taaak! — wyszczerzyła się, przyleciała do mnie, objęła ramionami, dała całusa w czoło.

Magda zaraz do nas dołączyła. Chyba trochę się zaniepokoiła moim pomysłem, o którym nie wiedziała nic. Wyjrzała i się złapała za głowę:

— Oszaleliście już?!

— Nie, czemu? — zapytałem.

— Nic już mam nie powiem. Mam nadzieję, że to tylko dziś.

— Pewnie tak. — podrapałem się po głowie. Wstałem z klęczenia. Nogi dobrze było wyprostować. — Zobaczymy, jak będzie dalej.

Żona tylko pokręciła głową, miała już zawracać do domu, kiedy jeszcze przez ramię rzuciła:

— Macie farta, że jutro macie wolne. — i zniknęła w środku chałupy.

Mała obeszła „moje dzieło” dookoła. Była niezwykle zadowolona:

— A skąd on jest? — wskazała na namiot rozstawiony.

— Kiedyś mama dostała na jakieś urodziny, czy coś. Był tylko raz rozłożony, później poszedł do szafy i garażu. Dziś premiera spania w nim. Się nam trafiło, co? — puściłem oczko do córy po wytłumaczeniu skąd taki sprzęt.

Frajdy mieliśmy sporo. Najpierw ogarnęliśmy się z myciem, później zanieśliśmy poduszki do namiotu, dla małej zabrałem małą, cieniutką kołderkę.

Weszliśmy z przenośną lampką do środka. Materiał trochę walił stęchlizną, ale tylko trochę. Wiki szła w zaparte, że nic nie czuje. To dziwne, bo ja palacz czułem, a ona nie? Nieistotne.

Położyliśmy się w środku, jej oczywiście się paszcza nie zamykała. Była przeszczęśliwa z ojca pomysłu. Dobrze wiedziałem, iż od razu nie ułoży się do snu, dlatego zabrałem ze sobą karty. Wyjąłem z opakowania i zaproponowałem:

— Mała partyjka przed snem?

— Tak. Chętnie. A w co zagramy?

— W makao?

— Dobrze, ale przypomnij mi zasady, bo już zapomniałam. — ułożyła się na boku, lewą ręką podparła głowę.

Rozłożyłem karty, przypomniałem która, co robi. Pierwsza partyjka poszła na przypomnienie i rozegranie się. Później już poszło. Graliśmy, gadaliśmy o wszystkim, śmialiśmy się. Wiki w pewnym momencie chciała mnie zaskoczyć i zaproponowała przejęcie się do kuchni po picie. Ja jednak takie rzeczy przewidziałem- zabrałem butelkę wody ze sobą, co ją także ucieszyło.

Kiedy już mieliśmy kończyć (tak obiecała mała, że ostatnia partia) i się kłaść spać, zajrzała do nas Magda. Przyszła powiedzieć „Dobranoc” oraz sprawdzić, czy wszystko pasuje każdemu.

Pożegnaliśmy się, daliśmy sobie po buziaku, żona poszła do sypialni spać. W końcu jutro rano jedzie do roboty.

Wiki przytuliła się do mnie, coś tam jeszcze ze dwa zdania wypowiedziała. Po chwili już słyszałem tylko granie świerszczy, rechot żab z pobliskiej rzeki oraz głęboki oddech małej.

Ja też długo nie pociągnąłem, odpadłem szybko.

Odnośnik do komentarza

Lipiec 2015

 

Niewiadome?

 

Sparingi zakończone. Czy można już wyciągnąć jakieś wnioski z tego? Czy dały nam jakichś obraz drużyny przed startem II ligi?

Na to odpowiedzi jednoznacznej dać nie można. My jednak pokusimy się o próbę znalezienia kilku kwestii, które mogą być jasne już teraz, przed startem sezonu 2015/16. Naszą opinię oprzemy na trzech pierwszych gierkach towarzyskich, na które mieli wstęp wszyscy.

 

Zacznijmy jednak od środka. Największa publika towarzyszyła pojedynkowi Nowodworzan z rosyjskim ekstraklasowym zespołem- Krasnodar FK. Ponad 2000 osób mogło podziwiać całkiem niezłe widowisko przy ulicy Sportowej. Pierwsi ukłuli gospodarze, a dokładnie mówiąc- niezawodny Radionov. Zbyszek Mak ustawił zespół dokładnie tak samo, jak w minionym sezonie. Ustawienie 4-3-3 (momentami z przejściem na 4-2-3-1, co jest nowością w grze ekipy z Nowego Dworu) funkcjonowało dobrze i z bardziej wymagającym rywalem. Jednakże doświadczenie oraz większe umiejętności Rosjan dały znać o sobie. Dwie dobre, szybki akcje i dwa gole strzelone. Przegrana Świtu stała się faktem. Czy było mocno na co narzekać? Zdecydowanie nie. Gra była świeża, do przodu, bez respektu dla rywala oraz z dużą pewnością siebie.

Po meczu trener był zadowolony ze swoich podopiecznych, powtarzał, iż dla niego nie liczą się wyniki takich spotkań, tylko ich przebieg oraz zachowanie boiskowe zawodników.

To samo dokładnie można napisać o dwóch innych meczach.

Nikła wygrana z Pelikanem w Łowiczu pozostawiła dobre wrażenia. Biało-zieloni tuż po wakacjach zagrali swoje, z pomysłem. Z najlepszej strony pokazał się młody napastnik Cichocki, który trafił do siatki dwa razy. W obronie dobrze dawał sobie radę 15-letni lewy obrońca Pietroń, a w drugiej odsłonie wybiegł 16-letni defensywny pomocnik Romanowski. Obaj zostaną włączeni podobno do pierwszego zespołu.

To samo tyczy się utalentowanego golkipera Konstantego Antoniuka (15 lat), środkowego obrońcy Roberta Graff (20 lat), Jakuba Lachmańskiego (PS/OPLŚ; 18 lat) oraz Marcelego Smardzewskiego (NŚ; 18 lat).

Ostatnim sparingpartnerem było rumuńskie FC Universitatea Cluj. Tu nie doczekaliśmy się trafień zaliczonych przez sędziego. Dwa strzały gospodarzy znalazły drogę do bramki, ale rozjemca za każdym razem wskazywał spalonego. Do nieuznanego gola Cichockiego można mieć spore wątpliwości. Powtórki nie ukazały, iż młody snajper był na pozycji spalonej.

Niemniej jednak, wrażenie pozytywne po raz kolejny było.

Dwa towarzyskie spotkania zostały zamknięte dla publiczności. Jak udało się nam dowiedzieć, Świt zagrał ze swoją drużyną rezerw oraz drużyną U-18.

Trener tłumaczył to tym, iż miały być ćwiczone elementy taktyczne, które to zostały potraktowane jako gierki wewnętrzne. Czy kryje się za tym coś więcej? Tego nie wiemy.

Możemy jedynie snuć przypuszczenia, iż chodziło także o przesunięcie kilku graczy do pierwszej drużyny.

Zawodnicy niepasujący do koncepcji Maka zostali przesunięci do drużyny rezerw, mają wolną rękę w szukaniu klubów. Z tego skorzystał już prawy ofensywny pomocnik Krzysztof Napora, który odszedł do Dolcanu Ząbki za 12 tysięcy złotych. Reszta transferów na zewnątrz to tylko kwestia czasu.

Środkowy ofensywny pomocnik 19-letni Piotr Basiuk jest w sferze zainteresowań Lecha Poznań.

Wiele mówi się także o odejściu Radionova. Kilka Ukraińskich klubów chce ściągnąć napastnika. Sam zainteresowany na razie nie komentuje transferu. To samo prezes Cichecki.

Sierpień dla graczy Świtu Nowego Dwory stanie pod znakiem eliminacji do Pucharu Polski. Zaczniemy od drugiej rundy.

 

04/07/2015 [TOW] Pelikan 1-2 Świt (Nasalski 63` — Cichocki 4`, 27`)

Skład: Antoniuk- Szabat, Drwęcki ©, Gurzęda, Pietroń- Zawiska, Bramowicz, Koziara- Cichocki, Radionov, Smardzewski

 

08/07/2015 [TOW] Świt 1-2 Krasnodar (Radionov 41` — Strakhov 65`, Mertsalvo rz.kar. 83`)

Skład: Domżał ©- Jonio, Kamiński, Krzymiński, Steć- Drewnowski, Brzyski, Lachmański- Cichocki, Radionov, Makowski

 

15/07/2015 [TOW] Świt 0-0 U Cluj

Skład: Libera- Graff, Drwęcki ©, Gurzęda, Pietroń- Romanowski, Koziara, S.Makowski- Cichocki, Zawiska, Smardzewski (80` M.Makowski)

Odnośnik do komentarza

Tydzień siedzenia z Wiki miałem za sobą. Większość czasu bawiliśmy się we dwójkę, sąsiadka Zuza czasem wpadła, ale głównie coś robiła ze swoją mamą. Popołudniami, kiedy wracała Magda, to przejmowała córkę. Wspólnie coś pooglądały w telewizorze, pograły, piekły babeczki i ciasto. Ja mogłem te chwile odpocząć. Pograłem w FMa, Wieśka.

Wszystko dobre, się szybko kończy.

To samo było u nas, u mnie. W poniedziałek rano miałem wstać, wyszykować się i udać do pracy. W redakcji tego dnia byłem w zasadzie towarzysko.

Nie zamierzałem lecieć tam o świcie. Na spokojnie wszystko.

W samochodzie zostały włączone ciekawe melodyjki, to znaczy, się samo tak jakoś ustawiło: AC/DC „Higway to hell” oraz Fear Factory z „Cars”. Miłe, typowo samochodowe utwory. Przed parkowaniem wyłączyłem granie, zespół Korn nie dostał tym razem szansy na zagranie więcej niż trzech nutek swego utworu.

Do budynku leniwym krokiem z papierosem w ustach doszedłem w kilka minut, kolejny gorący dzień się szykował. Następnie wdrapałem się po schodach na górę. Normalna procedura, łącznie z przywitaniem. Marta ubrana w czarną, obcisłą koszulkę, która dobrze uwypuklała jej kształty, przykuła moją uwagę. Popatrzyłem na to, czym oddycha- jak zawsze apetycznie się przedstawiały te dwa argumenty. Całe szczęście na nosie miąłem ciemne okulary, więc mogłem sobie pozwolić na nieskrępowane spojrzenie.

Po dobiciu do swojego kącika przywitaliśmy się z Kamilem. Swój urlop zakończył, obowiązki wróciły.

Pogadaliśmy, wymieniliśmy się spostrzeżeniami. Później standardowo herbatka, chwila pracy.

Moje pisanie smsa do Magdy przerwał głos kolegi. Popatrzyłem w bok, zamyśliłem się i nie wiedziałem, o co pyta:

— Że jak? Co mówiłeś?

— Pytałem, czy widziałeś najnowsze transfery Legii? — na krzesełku odkręcił się w moją stronę. W ręku trzymał żółty długopis Bica.

— A nie. Jakoś ominął mnie temat. Wiem tylko, że sprzedali: Nikolicia do West Hamu za 250 tys. oraz Masłowskiego do Lecha za 3 i pół miliona złotych.

— Dobry interes, nie? — uśmiechnął się mocno. — Nikolić strzelił aż 8 bramek, Masłowski to porażka.

— No raczej. Z drugiej strony patrząc, to na razie się tylko osłabiają przed Ligą Mistrzów. Sprowadzili kogoś w zamian? — zapytałem zaciekawiony. Bujałem się lekko w fotelu w prawo i lewo.

— Boruc za darmo…

Przerwałem tę wypowiedź koledze:

— No kaman! On ma 36 lat, małe wzmocnienie. A dalej?

— Wypożyczyli z Tottenhamu DeAndre Yedlin. Ponoć utalentowany prawy obrońca.

— Może i tak, ale ataku to nie mają. — dalej ciągnąłem swój wywód, wytykałem Legii braki.

— No nie. Tu duże braki są, ale coś jeszcze pewnie przyjdzie. Do końca okienka jeszcze sporo czasu jest.

— Jest, a do boju o LM to już nie. — wyszczerzyłem się, że stanęło na moim.

— No racja. — pokiwał głową Kamil. — My tu pitu pitu, a może czas się przewietrzyć?

— Popracowane, napite, można iść. — pokiwałem na zgodę.

Zeszliśmy we dwóch na dół.

Było chwilę przed godziną dziesiąta, a skwar się już robił.

Odnośnik do komentarza

Na papierosie pogadaliśmy o tym i owym. Kamil popytał, co słychać u naszej redakcyjnej koleżanki Ani. Opowiedziałem o naszych wspólnych przerwach, oczywiście nie wdając się w zbędne szczegóły, o miłym dla oka ubiorze, który miała na sobie podczas nieobecności kolegi.

Palenie skończone, wróciliśmy do redakcji. W całym pomieszczeniu były okna pozamykane, żaluzje opuszczone. Dało radę wytrzymać.

Rozmowa o transferach była kontynuowana:

— Lech robi też dobry interes. Kupili Jevticia z Basel za 750 tysięcy złotych, do tego Marcina Pietrowskiego z Lechii za ponad 2 miliony. — podpowiedział Kamil, wziął do ust kubeczek, pociągnął łyk herbaty.

— Tego nie widziałem, ale widziałem sprzedanych. Trałka do Basel za 2 mln zł, Kownacki do Dnipro za 19 i pół miliona. Super transfer. Pozbyć się tak słabego gracza za takie pieniądze… — więcej nie trzeba było dodawać. Też się napiłem łyk. Nawilżyć gardło po paleniu zawsze mi leżało.

— No i Kadar do West Hamu za 2.3 miliona. — dopowiedział sąsiad.

— Racja. Zapomniałem o nim. Opychają takich sobie graczy za konkretny hajs.

— Dokładnie. Tak samo, jak Legia. Tylko że ci nie kupują kogoś. A szkoda. Prijović nie załatwi sam goli. Dzidek Mutu też nie. — Kamil bujał się w fotelu.

— Pewnie tak. Nie znam szczegółów z Ekstraklasy. Wiem jedno- jak się Świt doczłapie do Eklasy, to będzie potęgą ze swoimi wychowankami. Na razie zespoły się tylko osłabiają.

— Czekam na to. — wyszczerzył się, miał dobry ubaw z tego, co mówiłem. Sam zobaczy i się zdziwi.

— Zobaczysz, zobaczysz. Mają dobrą wizję i dobry system.

— Ok. Ale taka Lechia się już wzmocniła na Ligę Europy. Freisenbichle z Banfiki oraz Romagna z Juve wypożyczeni. Moim zdaniem, to mocne transfery.

— Nie znam ani jednego, ani drugiego. — wypowiedziane słowa popiłem herbatą. Dalszą konwersację przerwałem podniesieniem ręki. Magda odpisała mi na smsa. Teraz ja musiałem wstawić kilka literek do wiadomości.

Po odpisaniu mogliśmy kontynuować rozmowę.

— Są nieźli. Mogą dać coś z siebie. Z drugiej strony pozbyli się z Gdańska utalentowanego Janickiego.

— A co, poszedł gdzieś do Rosji? — ironiczna moja uwaga to była.

Kamil pokręcił głową:

— Nie. Do Anderlechtu polazł i to za 14.5 miliona złotych. — dodał kolega.

Nie orientował się w tych nowościach.

Po chwili musiałem przeprosić Kamila, telefon wibrował mi na blacie. Napis oznajmił, iż dzwoni teściowa do mnie. Odebrałem, wstałem i poszedłem na bok pogadać.

Odnośnik do komentarza

Po odbębnieniu swojego w „Tygodniku” wróciłem na chatę. Miałem dobre postanowienie: legnę się na leżaku gdzieś w cieniu, poczytam. Dopiero co zdążyłem napocząć „Pan Mercedes” Kinga, a w mojej kolekcji już jest druga część- „Znalezione nie kradzione”. Miałem przeczytane 25 stron, wciągnęło trochę. Już nie mogłem się doczekać czytania dalej.

Zaparkowałem Dacię na podjeździe, zamknąłem ją. Przez drzwi wlazłem do domu, od razu poczułem tu przyjemny chłodek. Dobrze zrobiona izolacja wywiązywała się ze swego zadania.

Podszedłem do Magdy, która krzątała się po domu, chyba zbierała rzeczy małej z salonu. Dałem jej całusa na ponowne przywitanie się. Odpowiedziała tym samym.

Od razu udałem się do łazienki wziąć prysznic, gdyż spociłem się jak dzika… No spociłem się mocno.

10 minut później znowu byłem w salonie. Dołączyłem do żony, która już tym razem siedziała w fotelu z gazetą w ręku. Klapnąłem na sofie.

— Lepiej? — spojrzała na mnie.

— Lepiej, zdecydowanie. — westchnąłem sobie zdrowo. — Gdzie mały diabeł?

— Diabeł jest u Zuzi. — już mówiła do mnie, nie patrząc. Przerzuciła kolejną kartkę gazety. — Coś tam miały robić, a później piec babeczki z Agnieszką.

— Aha. Czyli mamy spokój?

— Na razie tak. — przytaknęła także głową Magda.

— Masz farta, że gorąco jest, bo… — nie zdążyłem dokończyć swej wypowiedzi.

— Bo? — żona popatrzyła na mnie z podniesioną lewą brwią. Widać, że moje zdanie ją zaintrygowało.

— Bo… — przeciągnąłem — bym cię zabrał na pięterko, zdjął te fatałaszki i wziął od tyłu. Jednym słowem: wykorzystałbym cię chętnie. — uśmiechnąłem się mocno.

— Ta, jasne.

— No ta! Oczywiście. — pokiwałem mocno głową.

Magda popukała się w czoło, jej wzrok mówił wiele.

— Miło by było, ale faktycznie jest za gorąco na to. — przewróciła kolejną kartkę, usta wydęła, pokazując tym samym, że nic nie poradzi.

Wstałem z sofy. Miałem już skierować swe kroki w stronę gabinetu, gdzie leżała książka. Chciałem ją zabrać stamtąd, pójść na taras poczytać.

Przechodziłem obok fotela, Magda złapała mnie za rękę:

— Idziesz do kuchni może?

— Nie.

— A gdzie?

— Do pokoju po książkę. — odrzekłem spokojnie.

— Aha.

— A co? — wiedziałem, że coś jest na rzeczy. Wolałem jednak dopytać, wiadomo, jakie są baby. Pochyliłem się, złożonymi rękami oparłem się o zagłówek fotela. — Coś ci przynieść? — powiedziałem cicho żonie koło ucha.

— Wody byś mi mógł nalać. Poproszę. — popatrzyła na mnie.

— Dobrze, mógłbym. Ale coś za coś… — nie dokończyłem zdania. Moje dłonie powędrowały na jej biust. Pod palcami wyczułem, że dziś nie ma na sobie stanika. Pougniatałem chwilę piersi, 75 d nadal było super. Zrobiło się miło.

— Już? Lepiej? — popatrzyła na mnie z uśmieszkiem. — Masz już coś w zamian. — cmoknęła mnie w policzek.

Wstałem, poczłapałem do kuchni po wodę.

Odnośnik do komentarza

Niecałą godzinę dostałem na swobodne czytanie książki. Wkręciła mnie mocno, nawet nie robiłem żadnej przerwy na fajeczka.

Fotel ogrodowy z odchylonym oparciem dobrze się sprawował na ten moment, kartka za kartką leciała. Dalej też by tak było. To znaczy, chciałbym. Jednak nie doszło do dalszego zagłębienia się w fabułę. Na taras wkroczyła Magda. Przeciągnęła sobie drugie siedzisko bliżej mnie.

Dobrze wiedziałem, do czego to prowadzi. Miała już chęć pogadać ze mną. Za długo ta cisza trwała między nami.

Zrozumiałem aluzję od razu. Zamknąłem książkę, położyłem na ziemi. Nie odezwałem się, wolałem poczekać na zarzucenie tematu.

Magda się jeszcze przysunęła. Oparła nogi o mój fotel. Popatrzyła na mnie:

— Dobrze się czytało?

Pokiwałem głową.

— A dobrze się macało?

— Bez dwóch zdań. — odparłem i się wyszczerzyłem. — Lubię to robić. Szczególnie tobie. — zaśmiałem się.

— To dobrze. Cieszy mnie to. Choć chętnie bym się dowiedziała, jakie lubisz mniej szczególnie. — uśmiechnęła się zaczepnie. Jej jedna stopa powędrowała na moje krocze. Zaczęła robić dziwne (i niebezpieczne) ruchy na tym moim elemencie ciała. Udawałem, że nie robi to na mnie żadnego wrażenie i że w ogóle nie zwróciłem na to uwagi.

Pokiwałem głową, podrapałem się po brodzie.

— Nie wiem. Dawno u nikogo innego nie sprawdzałem. — odpowiedziałem. — Wolę twoje.

— Yhy. — tajemniczo mruknęła.

— Uwielbiam twoje i dotykać i patrzeć na nie. — w tym samym momencie spojrzałem na jej dekolt. Przez białą koszulkę na ramiączka przebijały się sterczące sutki. Od chłodu to raczej nie nastąpiło. — Ale raczej nie przyszłaś tu pogadać o swoich piersiach, nie?

— Czemu nie? Może właśnie chciałam pogadać o cyckach. — z uniesioną brwią popatrzyła na mnie.

— Możliwe. Są fajne, miłe i dobrze leżą. Pasuje?

— Pasuje. — odpowiedziała Magda.

Chwilę posiedzieliśmy bez wypowiadania słów. Później żona się podniosła i poszła do domu po napoje. Przyniosła dwie szklanki. Podziękowałem za mój kubeczek.

Jak na nią spojrzałem, to wiedziałem od razu, że coś jeszcze jej się tłucze po głowie.

Na pytanie jednak nie musiałem długo czekać:

— Jakbym umarła, to byś znalazł sobie nową laskę?

— O kurde, ale masz pytania. — podrapałem się po głowie, zaskoczyło mnie to pytanie.

— No, więc…

— Nie wiem. Tak trochę z dupy o to pytasz. Przecież od razu po pogrzebie nie szukałbym jakiejś.

— A później?

— Może. Trudno mi odpowiedzieć. Na bank bym nie szukał. Jakby się jakaś nawinęła pod rękę, spełniała wysokie wymagania, to kto wie… — uśmiechnąłem się tajemniczo. Wiedziałem, że to podrażni jej wnikliwość.

— Mogę się założyć, że kilka od razu by się pojawiło koło ciebie. — teraz ironiczna była ona.

— Tak? — zdziwiony zapytałem. — Kto na przykład?

Magda wzruszyła ramionami, że niby nic nie wiem oraz że niby ją to nie interesuje. Jednakże ja dobrze zdawałem sobie sprawę, że to ściema, poza.

— Może jakieś koleżanki z pracy?

— Nie bardzo. Nie zadaję się z większością. A za resztę dziękuję. Nie pasują mi. — podniosłem kubek do ust, łuk chłodnej wody przeszedł przez gardło.

— Yhy. — kolejne enigmatyczne jakieś potwierdzenie, że doszło do uszu zony padło.

Wstałem, przeprosiłem moją lubą. Wszedłem do domu, zgarnąłem papierosa i zapalniczkę. Mała przerwa w dywagacjach się przyda.

Odnośnik do komentarza

Palenie skończyłem na rogu tarasu. Przy takiej temperaturze dym z faja wisiał w powietrzu jeszcze przez kolejną godzinę.

Usiadłem na swoim miejscu, napiłem się.

— Na czym skończyliśmy?

— Na twoich koleżankach z pracy. — przypomniała mi żona.

— A no tak. — wyprostowałem się na fotelu. — Więc na pewno żadna z nich. Nie w moi guście.

— Nie? A jaki jest twój? — podłapała słowa Magda.

— Ty, rzecz jasna. Inne nie. — wyszczerzyłem się mocno. Taki mały komplemencik.

— Ta, jasne…

— A ty? — szybko jej przerwałem, nie chciało mi się dziś drażnić za mocno z nią. — Znalazłabyś jakiegoś męża?

— Nie wiem. Ktoś by mnie jeszcze chciał? — słowa jakby obojętne, natomiast jej mina wskazywała na coś innego.

— No raczej. Zgrabna, sexowna, miła, mądra jesteś. Znalazłabyś jakiegoś adoratora. — to było niekłamane moje stwierdzenie. Żadnej ironii.

— Albo mi kit wciskasz, albo coś chcesz… — wypaliła Magda.

— Absolutnie! — zacząłem się bronić. — Nic nie chcę, mówię, jak jest. Ja bym chciał, żebyś miała kogoś. Wiadomo, że nie będzie taki fajny jak ja, nawet w połowie, ale będzie służył. — całą rozmowę chciałem stonować, nie mogło zrobić się zbyt poważnie.

— To wiadomo. Oryginał z ciebie wybitny. — zaśmiała się żona. Ktoś, kto by się przysłuchiwał z boku, by nie wiedział, czy mówi ona serio, czy żartuje. — A poważnie już mówiąc, nie wiem, czy bym potrafiła się do kogoś innego przyzwyczaić. Znam twoje nawyki, wymysły…

— Jakie wymysły znowu? — wtrąciłam.

— Daj mi dokończyć, no.

— Ok, mów.

— Twoje ułożenia, twój sposób bycia. Myślę, że ktoś inny by mnie drażnił na początku swoimi rzeczami. Bym się spodziewała, że zrobi to tak, a on inaczej. Inaczej niż ty to robiłeś. Inaczej by odkładał coś, przekładał, może by miał jakieś fobie albo natręctwa. Kto wie? — tu się mocno zaśmiała, a ja razem z nią. — Podejrzewam, że bym się szybko irytowała, później jakaś kłótnia i koniec znajomości.

— E tam! Gadanie. Kompromis i tyle. Byście się dotarli. Tak jak my. Ze zgrzytami, ale zawsze. — posłałem je buziaka przez powietrze.

— Może i tak. Nie wiem. I tak to nie nastąpi i tak. Jedyne, co może być to, to że odejdziesz z jakąś młodą, zgraną dupą.

— Nie prawda. Na co mi inna, skoro taką mam tu, przed sobą nawet. — wyszczerzyłem się, już nie chciałem kontynuować wątku, bo zaraz bym srogo prychnął śmiechem.

— Ta, czaruj dalej, to mnie tylko upewnisz, że coś nabroiłeś.

— Ehhh… — pokręciłem tylko głową. — Dobra, zmienimy temat, bo ten mi się znudził.

— Właśnie, miałam coś się ciebie spytać. — nagle jej przypomniało coś.

— Co?

— Czekaj moment, zaraz sobie przypomnę. — zrobiła mocno zamyśloną minę, wzrok przeniosła ze mnie na trawę i krzaki w ogrodzie.

— Dobra, to ty pomyśl, ja idę zajarać i skoczę po picie. Dolać ci?

— Tak, poproszę. — zamyślona odpowiedziała.

Podniosłem się, swoje kroki skierowałem najpierw do kuchni po picie. Przyniosłem żonie kubeczek, później skoczyłem za winkiel z papierosem w ręku.

Odnośnik do komentarza

W nocy popadało, burza przeszła. Przez te opady musiałem się podnieść, iść na taras i sprzątnąć kilka rzeczy, które zostały. W półśnie udało mi się to zrobić. Później wróciłem do smacznego spania.

Rano próbowałem sobie przypomnieć, co ja właściwie zgarniałem z dworu. Bezskutecznie.

Plus tej całej sytuacji nocnej jest taki, iż na zewnątrz jest w końcu chłodniej. Da się spokojnie odetchnąć. Poczułem to przez ono w sypialni, jaki na tarasie, gdzie po obudzeniu się, poszedłem zapalić.

Obie moje panie spały jeszcze. Magda miała dziś trochę później jechać do roboty, bo mieli im coś w systemie grzebać, czy jakoś tak. Ja miałem lecieć do redakcji, trochę pracy czeka, a z tego, co mi szef napisał- coś nowego dla mnie. Wiki ma zostać u sąsiadów, Agnieszka się chętnie zobligowała, że popilnuje oby dziewczynek.

Postanowiłem sobie, iż wrócę z roboty, odpocznę i zabiorę się za zmianę wyglądu. Krótkie czarne włosy zostaną zgolone, broda ścięta. Małą bródkę sobie zostawię. Reszta na gładko, Wiki się ucieszy, w końcu nie będzie miałczała, że ją kłuje. Mnie się chłodniej zrobi w łepetynę i gębę (taką przynajmniej miałem nadzieję).

Najpierw jednak redakcja. Do niej zajechałem grubo po dziewiątej. Specjalnie się nie spieszyłem, w końcu nie miałem gdzie.

Po dobiciu na miejsce rzuciły mi się dwie rzeczy w oczy: dekolt Marty na wejściu i brak Kamila przy jego biurku. Nawet nie wyglądało tak, że dziś był w robocie. Dziwne, bo nic nie wspominał o nieobecności.

Ta pierwsza rzecz, to uroczy widok odchylonej bluzki, gdy koleżanka była mocno pochylona nad szafką. Coś się tam dyndało pod ubraniem. Kuszące…

Po moich standardowych poczynaniach biurowych (czytanie maili, herbatka), wstałem, poszedłem pod pokoik szefa. Zapukałem w drewniane drzwi, nikt nie odpowiedział.

Wróciłem na miejsce. W sumie byłem ciekawy, co ma dla mnie nowego. No nic, musiałem poczekać.

Odpaliłem w tym czasie Worda i miałem się zabrać za pisanie artykułu. Tym razem będzie krótki: trochę przewidywań, trochę plotek, trochę sprawozdania na temat Świtu.

Prognozy wygrzebałem z kilku źródeł, nie wiem, na jakiej podstawie były one układane, ale są. Dopiszę do tego swoje uwagi z pewnością.

Zamyśliłem się nad tym tematem, nawet nie zwróciłem uwagi, że przyszła nowa wiadomość. Dopiero po kilku chwilach ją przeczytałem. Cóż za niespodzianka- pisała koleżanka Ania, czy wybieram się na przerwę. Miałem jej odpisać, że nie, ale przypomniało mi się, iż nie paliłem od samego rana. W drodze do pracy musiałem się jakoś zamyślić, że nie uczyniłem tej czynności. Teraz już sam nie wiedziałem, co zaprzątnęło moje myśli.

Automatycznie odpisałem, że mogę się wybrać.

Dopiero po chwili do mnie dotarło, iż może to nie była najlepsze odpowiedź. A jak znowu się jej włączy coś i zacznie się zbliżać ku mnie…

Odnośnik do komentarza

Zanim się podniosłem i dotarłem do drzwi wyjściowych, to Ania już czekała przy recepcji. Gadała z Martą. Dwie fajne dziunie w jednym miejscu- fajny, milusi widoczek.

Podszedłem do blatu, koleżanka korektorka podziękowała za coś tam recepcjonistce, podeszła, a ja przepuściłem ją przez drzwi. Pierwsza ona zagadał:

— Jak tam?

— Wporzo. Daje rade. Przez nocny deszcz trochę się chłodniej zrobiło. Milej jest.

— No, fajnie. Lepiej się oddycha. — dodała koleżanka.

Popatrzyłem na nią, dziś prezentowała się bardzo apetycznie: zwiewna sukienka kremowa do kolan, z guzikami na klatce piersiowej, krótkie rękawy, pod biustem jakaś gumka w materiale (czy coś takiego- nie wiem, nie znam się), która dobrze podkreśla go dobrze razem z figurą.

— Jak ktoś ma czym oddychać, to i lepiej. — puściłem jej oczko. Dopiero po sekundzie doszła do mnie refleksja z tego, co właśnie chlapnąłem.

Ona popatrzyła na dół, na swoje wypukłości. Uśmiała się mocno, popatrzyła na mnie, przygryzła wargę:

— Ano racja. Czyli mówisz, że mam czym oddychać?

Pokiwałem głową na zgodę:

— Tak. Zdecydowanie, jeśli mam być szczery.

— Czyli mówisz, że ci się podobają? — puściła oczko, uśmiech był mocno zawadiacki. Trochę się wkopałem takimi uwagami, chciałem z tego jakoś wybrnąć szybko oraz zmienić temat. Podrapałem się po głowie. Z całej opresji nieświadomie pomógł wybrnąć jakiś facet, którego minęliśmy na parterze. Ów pan pytał, gdzie znajdzie biuro nieruchomości. Wskazałem mu drogę.

My ruszyliśmy w naszą drogę, otworzyłem drewniane wrota, weszliśmy w ciemnawy korytarzyk. Złapałem za drzwi wyjściowe na podwórze, uchyliłem je, chciałem przepuścić koleżankę. Ona jednak nie przeszła przez nie, przystąpiła jednak do ataku na mnie. Złapała mnie za koszulkę obiema rękami, przyparła do ściany:

— Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Nie wywiniesz się teraz. — skierowała oczy lekko do góry, żeby popatrzyć na mnie.

— Które pytanie? — chciałem zbagatelizować sprawę, wywinąć się udając głupa.

— Pytałam, czy ci się podobają moje… — zawiesiła głos, nie wiem, czy szukała odpowiedniego dla niej słowa — kształty?

— A muszę odpowiedzieć?

— Musisz. Nie puszczę cię, dopóki tego nie zrobisz. — zagroziła, dalej mnie trzymała za koszulkę. Stała niebezpiecznie blisko.

I cóż ja biedny miałem zrobić w takiej sytuacji?

— Szczerze? — dopytałem. W odpowiedzi Anka pokiwała tylko głową. — Tak.

— Ale co: tak?

— Podobają się te kształty. Chyba jak każdemu zdrowemu. — wyszczerzyłem się mocno. Nie było mi ani trochę głupio, bo niby czemu?

— Inni mnie nie interesują. Twoje zdanie mi pasuje. — puściła moją koszulkę, wygładziła zagięcia, które się pojawiły na niej. Myślałem, że to koniec pogawędki. Myliłem się.

Anka zrobiła pół kroku wprzód. Swoim biustem mocno przywarła do mnie- to chyba było celowe zagranie. Popatrzyła szklistymi oczkami, z ust wyszło:

— Nie będę naciskała, ale cieszy mnie to, co powiedziałeś. Przynajmniej szczerze. — dodała do tego soczystego całusa. — Dawno razem nie byliśmy na przerwie i trochę mi tego brakowało. A teraz obiecuję, że się postaram być grzeczna. Podkreślam: postaram się. — puściła i mnie i oczko do mnie.

Mogliśmy wyjść na zewnątrz, ja zapalić, ona mi towarzyszyć.

Odnośnik do komentarza

Pogadaliśmy o pierdołach, nic konkretnego. Troszkę chłodniej było, ale wcześniejsze upały robiły swoje- nagrzana ziemia oddawała ciepło. Woda spadająca z nieba już dawno wyparowała. Było parno lekko. Tak czy inaczej, zapowiadał się przyjemny dzień.

Stojąc na słońcu z lewej strony podwórza, wypuściłem dym ustami, palcem wskazującym strzepałem popiół z fajka. Anka przymrużyła oczy, stała wprost przede mną.

— A ten twój koleżka gdzie? — zapytała.

— Nie wiem właśnie. Powinien być. W piątek nic nie mówił, że go nie będzie. Może coś się stało. — pociągnąłem bucha. — Później do niego zadzwonię, teraz za wcześnie jeszcze jest.

Koleżanka pokiwała głową.

— A co, brakuje ci go? — zaśmiałem się z ironicznej uwagi.

— Nie. — pokręciła energicznie głową. — Absolutnie. Mi ciebie czasem brakuje.

— Ta. — tyle mi się wcisnęło na usta w odpowiedzi.

Wypuściłem dym, podszedłem do popielniczki i zgasiłem peta. Przez ten cały czas Anka przyglądała mi się tylko.

— Idziemy? — zwróciłem się do niej, stojąc już przy drzwiach.

— Tak.

Podeszła do mnie. Stanęła między mną a drzwiami. Popatrzyła, uśmiechnęła się. Jej prawa ręka została uniesiona w górę. Już myślałem, że coś kombinuje. Tym razem zrobiła co innego. W palce wzięła jakiś kawałek liścia, który spadł mi na ramię. Strzepała go. Mogliśmy śmiało wchodzić do środka budynku.

Jednak to się tak szybko nie stało.

Anka przyparła mnie lekko do skrzydła otwartego, swoje dłonie oparła na moich ramionach. Nos koleżanki stykał się o włos z moim. Patrzyła mi centralnie w oczy. Chciałem odwrócić głowę, bo skumałem szybko, co jej może chodzić po głowie.

— Maćku, popatrz na mnie. — zażądała laska w zwiewnej sukience.

Zrobiłem to, o co poprosiła. Nic mi nie szkodziło, nie straciłem nic. Patrzyliśmy na siebie dobrych kilkadziesiąt sekund, może pół minuty. Chciałem dać krok w bok (nie, nie! Nie skok.), ale nagle… Trach! Buch! Lekko różowe, słodkie usta Ani przyssały się do moich, nawet nie zdążyłem mrugnąć.

Po kilku sekundach oprzytomniałem. Oderwałem się od tych słodkości, ująłem jej twarzyczkę w swoje ręce. Mogła pomyśleć, że tylko na chwilę to zrobiłem, że jest szansa na dalsze całowanie. Nic z tego.

Moje oczy wycelowałem wprost w jej tęczówki, odetchnąłem:

— Aniu. Proszę, nie rób tego więcej. — jej spojrzenie wyglądało jak u zbitego psiaka. — Nie można tak.

— Czemu? Ja wiem, że masz żonę. Przecież ja nic złego nie robię. Taki mam odruch, powstrzymać się nie mogę. — próbowała zgrywać niewinną.

— Niby tak, ale do niczego to nie prowadzi. Jesteś fajna laska, ładna, tylko z tego nic nie będzie. Jedynie może to się źle skończyć, tylko po co?! Zostańmy przyjaciółmi i już. Fajnie mi się z tobą gada, przebywa. Więcej nie to, że nie chcę, ale… — trochę się pogubiłem w tym, co mówię — nie chcę. Niech zostanie tak, jak było. Mam nadzieję, że zrozumiesz mnie.

Ona opuściła ręce z moich ramion, zrobiła pół kroku do tyłu. Najpierw opuściła głowę i wzrok. Po chwili podniosła:

— Tak. Sorry, moja wina. Coś mi się we łbie ubzdurało. Poza tym nie mogłam się opanować. Zresztą już mówiłam ci, że przy tobie nie mogę się opanować. To wyskakuje nagle ze mnie. Obiecuję, że więcej nie będę. Słowo harcerza. — przy tym zdaniu przyłożyła dwa palce do głowy, zasalutowała.

— Spoko. Trzymajmy się tego. A tak swoją drogą to jesteś drugą blondynką, która została przeze mnie doceniona i pocałowana. — puściłem jej oczko, a mówiłem prawdę.

— Taaak? — zdziwiła się żartem.

— No. Kiedyś się w podstawówce się umówiłem z jedną. A tak to zawsze jakieś brunetki. Tak wyszło.

Skończyłem mówić, zamknąłem za nami drzwi. Koniec przerwy i przygód.

Odnośnik do komentarza

Zanim usiadłem na swoim miejscu, rzuciłem okiem na pokój Michała. Drzwi były niedomknięte. Czyli już przyszedł. Tak przynajmniej wyglądało.

Zaraz miałem się o tym przekonać. Najpierw jednak usiadłem, napiłem się wystygłej, letniej herbatki. Nawet nie zalogowałem się do kompa. Podniosłem zad z krzesełka, poczłapałem do gabinetu. Zapukałem. Od razu głos Kuleszy zaprosił do środka.

Przekroczyłem próg, przywitałem się, klapnąłem na fotel.

— Fajnie, że już wpadłeś.

— Szefa zaprosił, to się pojawiłem. — zażartowałem. —Sprawa jakaś jest?

Michał odłożył papiery, które trzymał w ręku. Usiadł. Złożył ręce, popatrzył na mnie, westchnął:

— No tak, tak. Jak tam ci się pisze?

— Dobrze, jakoś idzie. Materiał przygotowany, będzie pisane. — skinąłem głową.

— Prognozy ligowe teraz?

— Dokładnie. Nie wiem, skąd je biorą, ale ok. Nich będzie. A my chyba nie o tym mieliśmy? — chciałem wrócić na właściwe tory z rozmową.

— No nie o tym. Kamil dziś dzwonił do mnie, poszedł na zwolnienie, jakieś tam sprawy rodzinne wynikły mu. Nie wiadomo, kiedy do nas wróci. I tu na scenę wchodzisz ty. — on się uśmiechnął, ja zaniepokoiłem się.

— To znaczy?

— Odwalisz konferencję prasową w klubie? Jest w piątek. Ponoć coś ciekawego ma być. — popatrzył na mnie szef z uniesioną brwią.

Kulesza nie wiedział, czemu nigdy nie byłem chętny na takie wyprawy do klubu. Chyba jednak przyszedł czas na wyjawienie małej tajemnicy.

— No… Jakby to powiedzieć… — próbowałem się wywinąć. — Powiem z mostu. Prosto.

— Dobra. Wal śmiało. — odpowiedział Michał, nie wiedział totalnie czego się spodziewać.

— Widzisz szefie, to nie jest takie proste. Nie to, że ja nie chcę iść, no może troszkę. Chodzi o to, że wolę tego nie robić. Są pewne sprawy, które by wyszły przy okazji takiego mojego pojawienia się.

Mój współrozmówca popatrzył dziwnym wzrokiem:

— To znaczy? Nie łapię tego, co do mnie mówisz.

— Trener Świtu, Zbyszek Mak, to mój brat. Rodzony. — oczy Michała zrobiły się ogromne, wryło go trochę. Ja konturowałem: — No, ale od czasów Aferki Barażowej nie żyjemy w dobrych stosunkach. Nie utrzymujemy ze sobą kontaktów. Także dalej bym wolał omijać tę osobę. — wyłożyłem kawę na ławę.

— Aa. Takie buty. — dopiero po kilku chwilach odezwał się szef. Musiała do niego ta informacja dotrzeć. — Tego nie wiedziałem. To samo nazwisko nic nie znaczy jakby nie patrzeć.

— Dokładnie. Nie jednemu psu Burek. — potwierdziłem i się uśmiechnąłem. — A coś poza konferencją mam?

— Zasadniczo nie. A wracając do tematu. Cholernie mnie zaskoczyłeś.

— Jakoś niespecjalnie się z tym obnoszę, nie ma po co. — dokończyłem wyjaśnienie.

— Pewnie, tak. Jasne. Spoko, nie ma problemu. Przecież to i tak na nic nie wpływa. — dopowiedział szef.

— A z tą konferencją to i tak nie będzie problemu, odpalę YT, obejrzę, wyciągnę informację. Coś tam napiszę z tego. Niech szefa głowa nie boli. — uśmiechnąłem się na zakończenie tego zdania.

Kulesza pokiwał głową, wstał, podał mi rękę. Odpowiedziałem tym samym.

— Ode mnie to wszystko. Możesz lecieć.

Odwróciłem się, podszedłem do drzwi, otworzyłem je.

— To na razie. — rzuciłem w progu.

Wyszedłem, przymknąłem wrota.

Klapnąłem sobie na swoim krześle, napiłem się łyk herbaty. Jeszcze dawała radę. Nie jestem znawcą, smakoszem tego trunku. Musi mi smakować i tyle. Jak tak jest, to jestem zadowolony. Poszerzać swoich horyzontów w takich kwestiach nie muszę.

Włączyłem kompa i podrapałem się po brodzie. Ta trochę już zaczynała swędzieć, no cóż, upał i jej rośnięcie robią swoje. Ale już nie długo. Spojrzałem na zegarek na pasku w prawym dolny rogu- ze 3 godziny i będzie lepiej.

Odnośnik do komentarza

W łazience skorzystałem z golarki oraz maszynek. Włosy obcięte, maszynkami dwoma zgolone. Z zarostu na gębie została tylko mała bródka. Od razu jakoś tak lżej się zrobiło.

Znając życie i mój porost, to wieczorem będę musiał łepetynę znowu zaatakować maszynką. Kiedyś po jednym nie całym dniu już miałem małe włoski, które strasznie drażniły mnie przy kładzeniu głowy na poduszkę. Wiem, że teraz wiek, nie ten sam, ale pewnie będzie podobnie. Szybko dziady kudłate odrastają.

Żona i córka były lekko zdziwione metamorfozą, ale przypadła do gustu. Wiki powiedziała, że zajmie jej trochę czasu przyzwyczajenie się do „nowego taty”. Do Kojaka tudzież innego Misia-Rysia jeszcze dużo mi brakowało.

Wspólny posiłek przy stole odbyliśmy we trójkę, gdzie szamaliśmy smażony makaron z przyprawami, suszonymi pomidorami. Pyszota.

Po zjedzeniu zgarnąłem wszystkie naczynia, wrzuciłem do zmywarki. Z rana też talerze się uzbierały, to poszło i pranie talerzy. Najedzony zgarnąłem papierosa i zapalniczkę, Wiki leżała na kanapie, przeskakiwała po kanałach swoich.

Na tarasie zapaliłem. W trakcie tej czynności dołączyła do mnie Magda. Usiadła sobie na krzesełku, pogadaliśmy co u kogo słychać w robocie.

Skończyłem palić, wrzuciłem peta do słoika, usiadłem obok żony.

— Jak odpoczniemy po jedzeniu, to jedziemy na rowerach gdzieś? — wypaliła do mnie.

— No nie wiem, możemy pod wieczór. Teraz chyba jeszcze za gorąco jest. Ale tak na krótko bym wolał. — odpowiedziałem na propozycję aktywnego wypoczynku.

— Czemu? Jakiś mecz masz?

— Nie. Muszę popracować trochę nad artykułem. Chciałem go oddać maksymalnie do czwartku. — odparłem spokojnie. Podrapałem się po głowie- gładko było.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...