Skocz do zawartości

Co rano to samo


Spajk

Rekomendowane odpowiedzi

Ja bym absolutnie zrezygnował z zagrań ze skrzydła. Grasz "słabą" drużyną, więc niech cisną gałe po ziemi. Tu będzie Twoja przewaga nad rywalem, a nie wrzucanie piłek.

A nie myślałeś, żeby ze skrzydeł cofnąć graczy na Bocznych Pomocników z funkcją ataku i jednego PŚ wsadzić na DPŚ? Zabezpieczony środek pola, ataki Twoje wchodzą i bokiem.

Odnośnik do komentarza

Ja bym absolutnie zrezygnował z zagrań ze skrzydła. Grasz "słabą" drużyną, więc niech cisną gałe po ziemi. Tu będzie Twoja przewaga nad rywalem, a nie wrzucanie piłek.

A nie myślałeś, żeby ze skrzydeł cofnąć graczy na Bocznych Pomocników z funkcją ataku i jednego PŚ wsadzić na DPŚ? Zabezpieczony środek pola, ataki Twoje wchodzą i bokiem.

 

Każda rada MaKKa jest dobra :) Chyba zbyt przywiązałem się do tego starego rozwiązania, z którym przecież poradziliśmy sobie w Serie C/A i Serie B, że przysłoniło mi to oczy na obecną sytuację i grę piłkarzy.

Odnośnik do komentarza

Listopad powoli dobiega końca. Pod względem naszej gry, jak i osiąganych wyników najchętniej wymazałbym ten miesiąc z pamięci. Niestety jest to niemożliwe. Informacją niezwykle niepokojącą dla mnie była wieść o odniesieniu kolejnej poważnej kontuzji przez Montesano. Środkowy obrońca, który miał stanowić o sile naszego bloku defensywnego, a w skrajnym przypadku pełnić funkcję rezerwowego po raz kolejny wypada z listy piłkarzy gotowych do gry. Niedawno przecież wyleczył naciągnięcie mięśni grzbietu, a teraz w związku ze zwichnięciem stawu barkowego najprawdopodobniej będzie pauzował przez najbliższe 3 miesiące. O tym, jak wiele czasu spędza on u fizjoterapeutów dobitnie świadczą statystyki z obecnego sezonu - zaledwie jeden mecz rozegrany w Serie A, a przecież za nami już 13 kolejek. Wierzę w to, że sztab medyczny doprowadzi 25-latka do pełnej sprawności w mgnieniu oka, ale jego przyszłość w Gianie stoi pod coraz to większym znakiem zapytania. Na Sassuolo postanowiliśmy wyjść w charakterystycznym zestawieniu kadrowym. Z przodu Donnarumma, który po raz ostatni do bramki rywala trafiał przeszło miesiąc temu, a za jego plecami Giovinco. O Giuseppe jestem akurat spokojny, bo o ile okres listopada był naprawdę bardzo słaby, o tyle on sam błyszczał i był najjaśniejszym punktem naszej drużyny. Nie byłem do końca przekonany co do tego, jak poradzą sobie Lazzari oraz Augello, którzy zostali cofnięci bliżej środkowej strefy boiska, zamieniając rolę skrzydłowych na status bocznych pomocników. W bloku defensywnym nie doszukiwałem się wad. Mamy z nim problem od początku sezonu, a zachowanie czystego konta byłoby chyba moim największym marzeniem w chwili obecnej. Po raz ostatni taka sytuacja miała miejsce 20 września 2017 roku w meczu z beniaminkiem Spezią rozgrywanym przed własną publicznością. W tym przypadku mogliśmy liczyć jedynie na skromny doping naszych sympatyków, którzy na stadionie Mapei Stadium zjawili się w ilości 400. Wbrew przedmeczowym przypuszczeniom ekspertom to my weszliśmy w mecz zdecydowanie lepiej. W 18. minucie doskonałą okazję wykreował Curro. Grający w środku pola Hiszpan utrzymał się przy piłce i mimo naporu dwóch piłkarzy rywali zdołał odegrać precyzyjnie na skrzydło do Lazzariego. Ten ściął z piłką do środka i technicznym uderzeniem po długim rogu na próżno starał się pokonać Consigliego. W 33. minucie Donnarumma wręcz musiał otworzyć wynik spotkania, czego niestety nie był w stanie dokonać. Otrzymał on bowiem doskonałe prostopadłe podanie od Giovinco i w sytuacji sam na sam przegrał ze skracającym kąt bramkarzem. To, czego wówczas nie udało się dokonać Alfredo, zdołaliśmy odłożyć na później. W 43. minucie Grassi zagrał krótko do lepiej ustawionego Curro, a ten świetnym przerzutem na lewe skrzydło uruchomił Augello. Lewy boczny pomocnik nie zastanawiał się zbyt długo i zacentrował po ziemi na dalszy słupek gdzie akcję zamykał Donnarumma. Doskonałe nabiegnięcie w tempo i nasz napastnik w końcu przełamuje swoją niemoc strzelecką. Do szatni schodzimy z doskonałym wynikiem oraz zaskakująco dobrą grą zarówno z przodu, jak i z tyłu. W drugiej fazie meczu kibice mogli odczuwać lekkie znużenie bowiem gra toczyła się głównie w środkowej strefie boiska. Kiedy natomiast dochodziło do sytuacji podbramkowych, wszyscy ożywali. Gra była na tyle szybka i dynamiczna, iż po wyprowadzeniu kontrataku przez nas zakończonego strzałem z natychmiastową kontrą wychodzili gospodarze i vice versa. W 73. minucie wyprowadzający kontrę Curro zagrał w uliczkę do Giovinco. Grający za plecami Donnarummy piłkarz postanowił uciec z futbolówką do skrzydła i stamtąd wrzucić piłkę na czubek nosa naszego najskuteczniejszego strzelca. Consigli wyczuł intencje Alfredo, ale cóż z tego skoro precyzja uderzenia piłki była na tyle duża, iż ta przed zetknięciem się z siatką odbiła się jeszcze od słupka, co oczywiście uniemożliwiło bramkarzowi skuteczną interwencję. Pięć minut później w bardzo głupi sposób drugą żółtą kartkę zarobił Augello. Mimo gry w osłabieniu przez ponad dziesięć minut nie straciliśmy bramki. Nareszcie przerywamy passę 5 meczów ligowych bez zwycięstwa oraz 4 porażek z rzędu (Nowe ustawienie).

 

26.11.2017, Serie A [14/38], Frekwencja: 8.932 widzów

(15.) Sassuolo 0:2 Giana Erminio (14.)

'43 Donnarumma (0:1)

'73 Donnarumma (0:2)

Skład: Cincilla - Perico, Bonalumi, Rozzio, Solerio (45' Tamas) – Grassi, Lazzari, Curro (79' Marotta) – Giovinco, Donnarumma

MVP: Alfredo Donnarumma (Giana Erminio) - 8.8 ocena (2 gole)

Edytowane przez MaKK
Formatowanie czcionki
Odnośnik do komentarza

Te ostatnie kilka meczy były jak zimny kubeł na głowę,ale przecież jako beniaminek chyba nie da się tego uniknąć.

 

Nie, raczej nie. Natomiast cieszy mnie to, że mimo nawet tak słabej passy stosunkowo szybko udało nam się podnieść. Niby Sassuolo bez formy, a i tak dawano im znacznie większe szanse na zwycięstwo :P

Odnośnik do komentarza

Czyżbym przeżywał małe deja vu? Piłkarze powinni przyznać mi rację. 4 runda kwalifikacyjna Pucharu Włoch, a rywal pozostaje niezmienny. Jedynie względem poprzedniego sezonu mecz rozegrany zostanie dzień wcześniej. Niemalże dokładnie rok później mamy szansę zrewanżować się Genoi i wyeliminować ją dokładnie na tym samym etapie tychże rozgrywek. Jak już zdążyłem napomknąć rok temu, ponieśliśmy klęskę, prezentując słaby poziom. W tym przypadku liczyliśmy na przełamanie się i odwrócenie sytuacji sprzed sezonu. W porównaniu do ówczesnej drużyny teraz jesteśmy zdecydowanie silniejsi, bardziej zgrani oraz przygotowani lepiej zarówno pod względem taktycznym, jak i kondycyjnym dzięki przebudowanemu pionowi trenerskiemu. Mecz ten był idealną okazją do zaprezentowania się z dobrej strony dla piłkarzy drugiego tudzież trzeciego wyboru. Dzięki temu szansę na grę od pierwszej minuty uzyskali często pomijany wobec wyśmienitej formy Donnarummy - reprezentant Wenezueli Arteaga czy spisujący się od początku obecnej kampanii zaskakująco słabo Marotta. Lepszego początku nie mogliśmy sobie wyobrazić. W 14. minucie rzut wolny egzekwował Mira. Jego zaskakująco precyzyjna wrzutka powędrowała w okolice piątego metra, a więc największego kotła w polu karnym. Tam największym pomyślunkiem i umiejętnością przepychania się między silniejszymi od siebie wykazał się Bochniewicz. Dzięki temu mógł on przeciąć dośrodkowanie i silnym uderzeniem głową w kierunku dalszego słupka zaskoczyć stojącego między słupkami Grifone włoskiego bramkarza Mattie Perina. Ku zaskoczeniu wszystkich nie było to ostatnie słowo wypowiedziane przez nas w pierwszej odsłonie meczu. Dosłownie chwilę później fantastycznym rozciągnięciem ciężaru gry na skrzydło poprzez przerzut piłki popisał się Ferraro. W początkowej fazie wydawało się, iż futbolówka opuści białe linie wyznaczające granice boiska gry. Na szczęście nim tak się stało, dopadł do niej Rossini, który opanował ją z wręcz stoickim spokojem. Nie zlękł się on naporu napływającego ze strony Wellingtona Silvy i zdecydował się na centrę na piąty metr. Tam spomiędzy dwójki obrońców niczym cień wypadł Arteaga i wślizgiem skierował piłkę do siatki. Golkiper przyjezdnych był bez szans. W przerwie nie omieszkałem pochwalić zawodników za dobrą postawę. Z perspektywy czasu ciężko ocenić mi słuszność tejże decyzji i tego, czy wpłynęła ona na stopień zaangażowania naszej drużyny w grę, czy też nie. 79. minuta przyniosła jedną z pierwszych poważnych sytuacji podbramkowych w naszym polu karnym. Wrzutka Hollanda została zablokowana przez krótko kryjącego Paciniego, dzięki czemu zagranie nie doszło do celu. Niestety ostatecznie futbolówka powróciła pod nogi lewego obrońcy, który zagrał doskonale w tempo do wychodzącego Sowa. Piłkarz grający do niedawna w barwach Al-Ahli Club wykorzystał swoje doświadczenie i mocnym strzałem pod poprzeczkę pokonał wychodzącego z bramki Paleariego. Jak na złość, kiedy nie powinno nam stać się już nic złego... Stało się. W 89. minucie, a więc samej końcówce Perotti zagrał świetnie wzdłuż do Hollanda, który strzałem z pierwszej piłki ośmieszył naszego bramkarza. Jako że obie połówki składające się na dwa kwadransy gry nie przyniosły rozstrzygnięcia, przeszliśmy do rzutów karnych. Podczas gdy rywale egzekwowali je z wręcz dziecinną łatwością, u nas pomylili się Ferraro i Rozzio. Możemy jedynie pluć sobie w brodę, ale czy słusznie? Z przebiegu gry nie zasługiwaliśmy nawet na remis, który widniał na tablicy wyników w ostatnich minutach regulaminowego czasu gry.

 

29.11.2017, Puchar Włoch 4. Runda Kwalifkacyjna - 3.766 widzów

(1L) Giana Erminio 2:2 (2:4 k.) Genoa (1L)

'14 Bochniewicz (1:0)

'21 Arteaga (2:0)

'79 Sow (2:1)

'89 Holland (2:2)

 

Skład: Paleari - Perico (67' Pacini), Crescenzi, Bochniewicz, Solerio - Marotta, Lazzari (56' Cogliati), Ferraro, Rossini - Mira, Arteaga (86' Rozzio)

MVP: Fabian Holland (Genoa) - 8.4 ocena (1 bramka, 1 asysta)

Odnośnik do komentarza

Mecz z Genoą, mimo że zakończony klęską umocnił nasze powoli rosnące morale. Do zmagań ligowych, w których to cały czas staramy się trzymać na dystans od strefy spadkowej, powróciliśmy po czterodniowej przerwie. Piłkarze nie mieli zbyt dużo czasu na odpoczynek, a my jako sztab trenerski nie mogliśmy wykonać ostatnich szlifów taktycznych. Trzeba było zatem grać tym, co mamy, a nie wybrzydzać. Forma Atalanty w obecnym sezonie jest bardzo umiarkowana. Klub ten podobnie jak i my awansował do najwyższej klasy rozgrywkowej w ubiegłym sezonie. Wówczas Deę od zrównania się z nami ilością punktów dzielił zaledwie jeden remis. Nie będę już nawet mówił o wywalczeniu mistrzostwa, o które drżałem, aż do ostatniej ligowej kolejki. Zarówno przy pierwszym, jak i drugim podejściu pod koniec 2016 roku i w marcu 2017 zdołaliśmy zwyciężyć pewnie. Czy uda nam się powtórzyć tę sztukę klasę rozgrywkową wyżej? O ile tylko wszyscy zagrają na maksimum swoich możliwości, końcowa odpowiedź będzie brzmiała tak. Do wyjściowego składu względem pucharowej potyczki powrócili ważniejsi piłkarze pokroju Donnarummy, Cincilli czy środkowego obrońcy Bonalumiego. Warto wspomnieć, iż po przeciwnej stronie barykady znalazł się reprezentant Polski - Michał Żyro. Nie czarując się, mogę otwarcie stwierdzić, iż pierwsze minuty tego meczu były katorgą dla kibiców, którzy zapewne wyłupywali swoje gałki oczne czysto losowymi przedmiotami. Popis niedokładności zaserwowały nam obie ekipy, nie potrafiąc początkowo rozegrać akcji na obszarze dwóch, trzech metrów. Pierwsza poważna sytuacja miała miejsce w 10. minucie. Wówczas doskonałą orientacją na boisku zabłysnął Bochniewicz, który uprzedził napastnika i wybił piłkę na oślep do przodu. Interwencja być może sama w sobie była zbyt rozpaczliwa, ale ostatecznie wybita w kosmos futbolówka wylądowała pod nogami Curro. Ten z bardzo dużym spokojem zwolnił tempo akcji, rozejrzał się i przyśpieszył podając w tempo do Donnarummy. Nasz napastnik nie był w stanie się przebić i świetnym podaniem w uliczkę uruchomił podłączającego się ze skrzydła Lazzariego. Ten zabrał się z futbolówką i uderzył tuż obok bramkarza skracającego mu kąt strzału. Niestety piłka, zamiast zatrzepotać w siatce zatrzymała się na zewnętrznej części słupka i opuściła boisko. Zrozpaczony Manuel jedynie upadł na murawę. Ciężko wzdychając nie potrafił zrozumieć, dlaczego nie udało mu się wykorzystać tak dogodnej okazji. Tak naprawdę była to jedyna warta uwagi sytuacja z pierwszej połowy, która obfitowała głównie w niecelne podania i strzały. Obraz gry całkowicie odzwierciedlał status obu drużyn - beniaminków tegorocznej kampanii. W końcowej fazie spotkania dalekim wykopem wznawiał Cincilla. Piłka ostatecznie nie dotarła do Cogliatiego, a przyjezdni zdołali wyjść z bardzo szybką, groźną kontrą. Dzięki serii krótkich podań rozgrywanych na pełnej szybkości piłkarze Atalanty bardzo szybko przemieścili się w nasze pole karne skąd niemalże pewną bramkę musiał zdobyć Valziana. Strzał po długim rogu, Matteo jakimś cudem końcówkami palców stara się musnąć piłkę i zmienić tor jej lotu, ale... Ona sama przelatuje daleko obok bramki. Środkowy pomocnik, zamiast dokręcić strzał w światło bramki postąpił zupełnie odwrotnie. Sytuacja ta zemściła się w 89. minucie. Cincilla wznawiał grę po raz kolejny dalekim wykopem, tym razem zdecydowanie lepszej jakości, aniżeli przy pierwszym podejściu. Wyekspediowaną futbolówkę do tyłu zgrał Donnarumma. Tam trafiła ona do Curro, który przedłużył dalszym zagraniem do znajdującego się na skrzydle Lazzariego. Prawoskrzydłowy nie wahał się ani przez moment i prostopadłym podaniem wykreował Alfredo sytuację sam na sam z bramkarzem. Donnarumma zdecydował się na niekonwencjonalne zagranie i podcięcie piłki ponad upadającym golkiperem. Zdobywamy bramkę w ostatnich minutach meczu i kontynuujemy świetną passę w bezpośrednich starciach z Deą.

03.12.2017, Serie A [15/38] - 3.766 widzów
(11.) Giana Erminio 1:0 Atalanta (14.)
'89 Donnarumma (1:0)

Skład: Cincilla - Perico, Bonalumi, Bochniewicz, Solerio (45' Tamasz) - Grassi, Lazzari, Curro, Rossini (57' Cogliati) - Giovinco, Donnarumma
MVP: Luca Valzania (Atalanta) - 8.0 ocena
Odnośnik do komentarza

Zwycięstwo, jakie zdołaliśmy odnieść w końcowych minutach 15 kolejki Serie A zapewne na długo zapadnie naszym sympatykom w pamięć. O ile sam poziom gry z naszej strony nie był okazały, a przez większą część spotkania wręcz wołał o pomstę do nieba, o tyle bramka w jednej z ostatnich minut ożywiła ospałą publiczność. Ówczesną wrzawę panującą na trybunach można przyrównać do dopingu kibiców, których klub właśnie zdobywa najważniejsze trofeum na świecie - wygrywa Ligę Mistrzów. Nas od takiego osiągnięcia niewątpliwie dzieliły lata, może nawet dziesiątki lat. Trzy dni później obiektem szczególnej uwagi z naszej strony okazało się Cagliari. Zleciłem wówczas dwójce z moich współpracowników obsadzonych na stanowisku klubowych scoutów wybadanie słabości i mocnych stron najbliższego rywala. Długość raportu nie powalała, a zawarte w nim informacje nie należały do kategorii przydatnych tudzież użytecznych. Postanowiłem zatem zaufać swojej intuicji, a więc czemuś, co ratowało nam już skórę wielokrotnie, ale również niekiedy zdołało zawieść. Początek widowiska to jedno wielkie pasmo niepowodzeń z naszej strony. Najpierw poprzez statyczne zachowanie bloku defensywnego pozwoliliśmy znaleźć się Ryderowi Matosowi w sytuacji sam na sam z Palearim, następnie po błędzie Tamasa od zdobycia bramki Lopeza dzieliły jedynie centymetry. Z biegiem czasu udało nam się zyskać trochę spokoju i ustabilizować grę, dzięki czemu gospodarze coraz rzadziej gościli w naszym polu karnym, a kiedy już w owym kręgu się znaleźli, nie byli w stanie nawet dotrzeć do bramkarza. W 25. minucie piłkę przed szesnastką otrzymał Marotta, który zdecydował się na posłanie atomowego uderzenia w kierunku dalszego słupka. Połączenie precyzji i siły powinno zaowocować w tym przypadku bramką, gdyby nie fantastyczna postawa wyciągającego się jak struna Merta. Na plus trzeba również zapisać mu interwencję, jaka miała miejsce niecały kwadrans później. W ogromnym kotle do piłki zablokowanej na piątym metrze dopadł Donnarumma i mocnym uderzeniem po ziemi starał się zaskoczyć bramkarza Rossoblu. Ten jednakże wykazał się niesamowitym refleksem i dzięki instynktownej obronie zdołał oddalić zagrożenie poprzez sparowanie futbolówki na rzut rożny. Gdy wydawało się, iż pierwsza połowa pełna emocji nie zostanie okraszona bramką, do piłki ustawionej na skraju pola karnego podszedł Mira. Zasygnalizował on jedynie poprzez gest dłoni wariant rozegrania stałego fragmentu gry i posłał krótką wrzutkę na bliższy słupek do wyskakującego najwyżej Crescenziego. Wychodzący z bramki Mert został zaskoczony na tyle, iż zbita głową futbolówka przelobowała go i wpadła do siatki. Ten moment Luca z całą pewnością zapamięta na długo bowiem jest to jego drugi gol w barwach Giany. Drugą połowę rozpoczęliśmy podobnie jak pierwszą, co momentalnie odwróciło się przeciwko nam. Seria błędów poprzedniego zdobywcy gola zaowocowała sytuacją niemalże sam na sam, w której dobrze urywający się obrońcy Lopez musiał zdobyć gola. Tak się jednak nie stało bowiem w przeciągu ułamka sekundy został on obalony przez Bonalumiego. Do piłki ustawionej na metrze jedenastym podszedł Caio Rangel i pewnym strzałem w prawy dolny róg bramki pokonał rzucającego się w odwrotnym kierunku Paleariego. W 76. minucie po raz kolejny udało się nam błysnąć geniuszem, a właściwie to geniusz zabłysnął sam. Świetny pressing Giovinco wywierany jeszcze w polu karnym rywali zmusił ich do błędu i dalekiego niecelnego wybicia futbolówki. Tą poza obszarem szesnastki zgarnął Rossini, który podał krótko do Arteagi. Wenezuelczyk odegrał z pierwszej piłki do wychodzącego Giuseppe, a ten strzałem po krótkim rogu ustalił wynik spotkania. Giovinco jest w formie! Wielkimi krokami zbliża się do ustanowienia najlepszego sezonu w barwach Giany Erminio pod względem statystyk indywidualnych.

 

06.12.2017, Serie A [16/38] - 14.275 widzów

(20.) Cagliari 1:2 Giana Erminio (11.)

'45 Crescenzi (0:1)

'56 kar. Rangel (1:1)

'76 Giovinco (1:2)

 

Skład: Paleari - Pacini, Bonalumi, Crescenzi, Tamas (69' Solerio) - Marotta, Lazzari, Ferraro, Rossini - Mira (69' Giovinco), Donnarumma (53' Arteaga)

MVP: Luca Crescenzi (Giana Erminio) - 7.9 ocena (1 bramka)

Odnośnik do komentarza

No, kroczki.

Coś kolor uciekł.

 

Dzięki za informację :)

 

O właśnie, też to zauważyłem. Chyba nie pierwszy raz. Jednak kolor u Ciebie dodaje tego czegoś, i wtedy wygląda to dwa razy lepiej :D Wstawisz tabelę na półmetku?

 

Na półmetku niestety nie bo jestem trochę z grą do przodu, ale wstawię po 21 kolejce, bo tylko taką mam zapisaną :/

Odnośnik do komentarza

Ciężko opisać mi słowami to, co stało się z włoską marką, jaką była Roma. Nie bez powodu bowiem twierdzę była. Ten sezon jest dla kibiców czymś, co należałoby wymazać z pamięci przy użyciu jakiegoś magicznego narzędzia. Od początku sezonu klub z Rzymu prezentuje dwa zupełnie różne oblicza. W lidze są chłopcami do bicia nie ważne czy grają w najsilniejszym możliwym składzie, czy też na murawę wybiega alternatywny garnitur. Z kolei, jeżeli chodzi o ich postawę w Lidze Europy czy Pucharze Włoch można jedynie się uszczypnąć i próbować wybudzić z tego jakże pięknego snu. Grupę F w europejskich rozgrywkach, do której przynależna była Roma, zniszczyli. We wszystkich sześciu spotkaniach zwyciężali, zdobywając, aż czternaście bramek, a tracąc zaledwie jedną. W krajowym pucharze udało im się przeciwstawić silniejszemu rywalowi, jakim niewątpliwie jest Juventus i awansować do półfinałów za sprawą wygranej serii jedenastek. Mieliśmy cichą, acz bardzo silną nadzieję trafienia na Romę w ligowej formie. Początek był nader wymowny. Zwłaszcza gdy pierwsza nasza poważna akcja została przeprowadzona po zaledwie siedmiu minutach gry. Wówczas w środku pola spod nóg szarżującego Doumbii wygarnął bardzo dobrze spisujący się ostatnimi czasy Grassi. Zagrał on świetną prostopadłą piłkę, która uruchomił Mirę, a ten podaniem w uliczkę odnalazł Giovinco. Giuseppe słynie z tego, że strzela jedynie w sytuacjach klarownych, a w innych przypadkach odgrywa lepiej ustawionym partnerom. Z taką właśnie myślą wyekspediował on futbolówkę do niekrytego Donnarummy, a ten w sytuacji sam na sam z bramkarzem pokonał go bardzo mocnym strzałem tuż przy słupku. Gospodarze nie zdążyli się otrząsnąć po utracie pierwszej bramki, a niespełna dwie minuty później piłkę z siatki po raz kolejny musiał wyciągać stojący na straży Begović. Tym razem doskonałe dośrodkowanie na pole karne Giovinco na dalszym słupku zamykał Grassi, który urwał się kryjącemu go defensorowi i lekkim, technicznym strzałem wpakował piłkę obok bezradnego Bośniaka. Ten jedynie poczerwieniał na twarzy i krzycząc coś w kierunku swoich obrońców, wykopał piłkę w okolice linii środkowej boiska. Niestety drugi gol podziałał na Romę motywująco. Drużyna będąca stłamszoną zaczęła coraz częściej dochodzić do głosu, aż w 23. minucie zdobyła bramkę kontaktową. Dośrodkowanie Florenziego na gola zamienił Edin Dżeko. Wiele pretensji w tejże sytuacji można mieć do Bochniewicza, który myślami był zdecydowanie gdzie indziej. Zamiast przelać całą swoją uwagę na rosłego napastnika, postanowił kryć bardzo krótko słupek. Do przerwy kolejny stały fragment gry przyniósł bramkę dla Rzymian. Egzekwowany przez Florenziego rzut rożny z prawej strony boiska był bity na tyle dobrze, iż piłka minęła wszystkich naszych piłkarzy, a trafiła prosto pod nogi Nainggolana. Ten oczywiście nie miał problemów ze skierowaniem jej do bramki i jeszcze do przerwy doprowadził do wyrównania. Po przerwie stroną dominującą była ekipa gospodarzy, która po fantastycznym powrocie nabrała wiatru w żagle. W 74. minucie zagranie Iturbe i błąd w ustawieniu Paleariego wykorzystał ponownie Belg, wyprowadzając tym samym swoją drużynę na prowadzenie. Nasi kibice podobnie, jak i ja straciliśmy wiarę. Starałem się jednak tego po sobie nie okazywać i cały czas zachęcać piłkarzy do wykazania większego zaangażowania. Efekty pojawiły się stosunkowo szybko. Piłkę w środkowej strefie boiska przejął Grassi i krótkim podaniem rozciągnął ciężar gry do boku, gdzie futbolówki wyczekiwał Biraghi. Środkowy pomocnik nie zastanawiał się zbyt długo i fantastycznym prostopadłym podaniem adresowanym ponad linią obrony Romy uruchomił Donnarummę. Ten mimo gęstego krycia Vezo i Castana zdołał przełożyć sobie piłkę na lepszą, prawą nogę i oddać strzał w kierunku dalszego słupka. Niesamowite! Piłka wpada do siatki, a my ratujemy remis w dramatycznych wręcz okolicznościach.

 

10.12.2017, Serie A [17/38] - 39.193 widzów

(19.) Roma 3:3 Giana Erminio (7.)

'7 Donnarumma (0:1)

'9 Grassi (0:2)

'23 Dżeko (1:2)

'36 Nainggolan (2:2)

'74 Nainggolan (3:2)

'84 Donnarumma (3:3)

 

Skład: Paleari - Perico, Crescenzi (45' Bonalumi), Bochniewicz, Solerio - Grassi, Lazzari, Mira (68' Biraghi), Augello (59' Rossini) - Giovinco, Donnarumma

MVP: Giuseppe Giovinco (Giana Erminio) - 9.0 ocena (2 asysty)

Odnośnik do komentarza

Zmiana prezesa powoli zaczyna odbijać się czkawką. Mój były szef nie był zamożny, ale bardzo troszczył się o interesy klubu i wykazywał szersze spojrzenie na jego potrzeby. Obecny z kolei jest chyba zbyt zaślepiony i skupiony na liczeniu pieniędzy w sejfie, gdyż każda prośba trafiająca na jego stół jest z automatu wysyłana na spotkanie z niszczarką. Początkowo moje wymagani nie były duże. Prosiłem o zaakceptowanie prośby dzięki, której moglibyśmy nawiązać współpracę z klubem patronackim. Taka współpraca niesie ze sobą wiele korzyści, a co ważne oferuje coroczny zastrzyk gotówki. Otrzymanych w ten sposób kwot pieniężnych z całą pewnością nie można nazwać górami złota, ale lepiej mieć dwieście tysięcy więcej niż ich nie mieć. Następnie niespełna pięć tygodni później wniosłem kolejną prośbę dotycząca liczebności sztabu trenerskiego. Mimo usilnych starań, przedstawiania twardych argumentów ona również spotkała się z odmową. O prośbie związanej z rozbudową obiektów młodzieżowych nie będę nawet wspominał. Co z tego, że nowa głowa klubu wniosła do niego przeszło sześć milionów. Przecież i tak nie możemy wydać z tego choćby i grosza. Zbliżający się wielkimi krokami mecz z Hellas Verona to ostatnie starcie tegorocznej kampanii Serie A, po którym nastąpi przerwa trwająca, aż do 7 stycznia nowego roku. Ten czas będziemy starali się przeznaczyć na dopinanie prowadzonych przez nas rozmów z potencjalnymi celami transferowymi na ostatni guzik. Na ostatni grudniowy sprawdzian wyszliśmy bardzo pewni siebie. Po trzech kapitalnych bataliach w najwyższej włoskiej klasie rozgrywkowej nasze morale urosły do niebotycznych rozmiarów. Skład, jaki wystawiłem wówczas do gry, miał stanowić mieszankę siły, ogrania oraz świeżości, woli walki. Szansę na występ od pierwszych minut otrzymali piłkarze często pomijani, odepchnięci w kąt. W pierwszych minutach groźniejsze akcje wyprowadzali przyjezdni, którzy starali się zaskoczyć nas bardzo wysokim tempem gry. Kiedy ich zapał nieco osłabł, to my zaczęliśmy coraz częściej dochodził do głosu. 27. minuta przyniosła pierwszą, ale nie ostatnią bramkę w meczu. Świetnym dośrodkowaniem wprost na wyprostowaną nogę wbiegającego Pazziniego popisał się Dickmann, a sam napastnik bez większych problemów pokonał śpieszącego z interwencją Paleariego. Nasza sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej chwilę później. Ustawiony tyłem do bramki napastnik gości został przewrócony w polu karnym przez Bonalumiego. Sama decyzja o rzucie karnym wydawała się i wciąż wydaje się stanowczo zbyt pochopna. Owszem nasz obrońca skrobnął piłkarza rywali po łydce, ale kontakt był minimalny. Być może niesłuszność tego karnego potwierdził fakt, iż znajdujący się między naszymi słupkami Alberto wybronił skierowane w lewy dolny róg bramki uderzenie Pazziniego. Po przerwie graliśmy bardzo słabo i pozwoliliśmy sobie na utratę jeszcze jednej bramki w 68. minucie. Nie mam pojęcia, co się z nami stało, ale niewątpliwie był to jeden ze słabszych występów w sezonie 17/18.

 

17.12.2017, Serie A [18/38] - 3.766 widzów

(10.) Giana Erminio 0:2 Hellas Verona (20.)

'27 Pazzini (0:1)

'68 Christodoulopoulos (0:2)

 

Skład: Paleari - Pacini, Bonalumi (63' Crescenzi), Rozzio, Tamas - Marotta, Cogliati, Curro, Rossini - Giovinco, Arteaga

MVP: Jacopo Sala (Hellas Verona) - 9.0 ocena (1 asysta)

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...