Skocz do zawartości

Piece of cake


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

Powiem wam, że moje nadgodziny na Sand Bayu to była kaszka z mlekiem. Wyglądało to tak : każda godzina nadgodzin, czyli owertajmów, okraszona była przynajmniej kwadransem przerwy. Moimi szefami na majtenensie byli : Dżefrej i Kolin. Dżefrej był takim sympatycznym dziadkiem, koło 60tki, który był suchy, kurduplowaty i gadał takim angielskim, że nawet trywialne yes i no brzmiało obcojęzycznie. Nie dorobił się niczego, mieszkał w caravanie.

W ogóle, na wybrzeżu Weston Super Mare i orbicie miasta - Bath, Brean, Sand Bay, ludzie mieszkali w miasteczkach caravanowych. Piękne były te karawany - nie potrzeba na nie pozwolenia budowlanego, bo stoją na kółkach. Ale żeby były stabilne, od ziemi pociągnięto cegły, więc spełniały funkcję domów. W środku były na wypasie - plazmy, najnowszy sprzęt RTV i AGD, wszystko nowe, pachnące, aż się chce tam mieszkać. Gdyby to był normalny flat, trzeba by było zapłacić za niego dużo więcej. A tak, dużo mniej i nie płaciło się jeszcze jakiegoś podatku. Często bywało tak, że brytyjskie dziadki podróżowały przez cały rok po osiedlach karawanów wynajmując jednocześnie swoje mieszkanie obcym ludziom. Kiedy pytałem - po co ? - odpowiadali, że taniej wychodzi mieszkać w karawanie, a że emerytury mają wystarczające, to zamiast się nudzić wolą podróżować. W karawanie mieszkało się bardzo dobrze Niestety, były też dwa mankamenty : w takim karawanie można było mieszkać według prawa maksymalnie 11 miesięcy. W 12 miesiącu trzeba było się wyprowadzić i za miesiąc można było się znów wprowadzić. Nie do końca to rozumiałem, ale przyzwyczaiłem się do tego, że Brytole są dziwni. Drugim mankamentem były bez wątpienia blaszane dachy. Jak deszcz padał, można było ocipieć.

Kolin był rudowłosym rudzielcem o wyglądzie Paula Scholesa za trzydzieści lat. Gadał z przedziwnym akcentem, ale jego rozumiałem bardziej niż Dżefreja. Często bywało tak, że nie mieli pomysłów na pracę dla mnie, ale że Debbie miała budżet, który mogła przeznaczyć na owertajmy, robiłem często nic, ale jednak coś. I tak :

- dostałem łopatę, szpadel, wiadro i musiałem zrywać z asfaltu i betonu ziemię, mech, śmieci, liście. Tu jest taki klimat, że dzisiaj to zrywasz, a mchy i porosty rosną ponownie w ciągu kilku dni. Takie neverending story.

- dostałem mały traktor z przyczepą, grabie i musiałem jeździć między lajnami, zgarniać gałęzie i liście, a potem wozić je do skipa - ogromnego kontenera na śmieci, po który trzy razy w tygodniu przyjeżdżał jakiś Polak ciężarówką.

- dostałem rękawice robotnicze i musiałem poukładać złomisko przy skipie.

- dostałem szmatkę, płyn do naczyń i musiałem szorować wszystkie krzesła i standy na sali na której pracowaliśmy.

- niektóre mieszkania na lajnach wymagały odświeżenia. Trzeba było zedrzeć tapetę, położyć nowy carpet, pomalować drzwi, okna, wstawić nowe łóżka. Grzyb na ścianach, w fugach, stare śmierdzące firanki, wszystko to zmienialiśmy na nowe. I polska ekipa w Niemczech zrobiła by to w dwa dni, a my we dwóch, z Darkiem, robiliśmy to w tydzień. Po 4 h dziennie.

Ja wiem, praca uwłaczająca. Każdy Polak ma swój honor. Każdy, kto ma mózg i używa go częściej niż wtedy gdy trzeba rozstrzygnąć spór - Żołądkowa czy Żubrówka, Marlboro czy skręty? - nie chciałby tego robić. Ale powiem wam tak - zakładałem na uszy słuchawki, ładowałem w telefon fajne mp3, a potem przez pierwsze pół godziny szukałem szpadla, łopaty, albo innych narzędzi, kolejne 15 minut udawałem, że przygotowuję się do pracy. W międzyczasie musiałem skręcić sobie papierosa i wychodząc do pracy o 11, dopiero od 12 cokolwiek robiłem. Godzinka wpadła na konto, a to na polskie prawie 35 zł. Za nic. Potem przez pół godziny coś robiłem, przerwa na papierosa i trip do kantyny zjeść tosta i wypić kawę. Należało mi się. Minęła druga godzina. W trzeciej godzinie byłem w kibelku, bo mnie cisnęło. Potem papieros, chwila obowiązków i odnoszenie rzeczy do majtenensu, zameldowanie się Debbie, że już skończyłem i nazajutrz to samo. Realny czas pracy na 3 godziny to godzina. I nie wynikało to wcale z faktu, że chciałem lecieć w peta. Kiedy pracowałem kosząc trawę, to ustawiłem noże najniżej jak się da. I kosiłem. Dżefrej jak zobaczył co robię wpadł jak tygrys szablozębny w stado warchlaków i o mało mnie nie rozszarpał. Ustawił mi noże na 4 pozycję z 5 i powiedział, że jak skoszę teraz wszystko to nie będzie dla nas pracy. A tak, w następny piątek znów można kosić i znów są owertajmy. Kiedy grabiłem liście ogarnąłem dwa lajny w trzy godziny. Dla porównania, Szkot Kris robił to samo cztery dni. I nikt tu nikomu nie patrzył na ręce. Chcesz pracować? Nie ma problemu. Ale rób to dokładnie, powoli, nie spiesz się. Nie ma stresu.

 

Niestety, polskość poza granicami daje się we znaki. O tym opowiem wam później, ale muszę napomknąć o tym teraz, bowiem nie każdy owertajmy dostawał. Była pewna grupka ludzi, którzy chcieli, ale Debbie zabierała im taką możliwość już na starcie. I kiedy na moim pejslipie było 220-260 funtów tygodniowo, a na ich 160-180, gejzery zazdrości i żalu tryskały im ze wszystkich otworów na ciele. Z kolegi zamieniali się w Niemca, z koleżanki w sukowatą szmatę. Najchętniej by ci wydrapali oczy, wykastrowali, poćwiartowali i natarli solą. Tylko dlatego, że zarobiłeś więcej.

Polskość dawała się we znaki w każdym aspekcie życia.

I powiem wam, że w Anglii więcej pomocy otrzymasz od niepolaków, niż od Polaków. Czy to Hiszpan, czy to Czech, czy to Rumun, Anglik, Irys, Szkot - każdy Ci pomoże. A Polak weźmie za to kasę i przy najbliższej okazji wydyma Cię w odbyt bez wazeliny.

 

 

 

 

Odnośnik do komentarza

Taktyka jaką manipulowaliśmy nie mogła być zbyt skomplikowana. Umysł Brytola jest wielkości embriona po liposukcji z zaawansowaną bulimią, więc jakiekolwiek racjonalizatorskie pomysły paliły na panewce. Obrałem dwa kierunki :

 

1. Trudny rywal - 4-3-2-1 z nastawieniem na kontratak przy jednoczesnym zakazie swobodnej gry. Udowodniłem wszystkim, że zasada " kick and go " ma tyle logiki co podrywanie zakonnicy, albo bycie kibicem Chelsea, więc każdy musiał mnie słuchać i wykonywać polecenia co do joty. Jak ktoś nie potrafił słuchać to siadał na ławce, a że te akurat były w konserwatorstwie, siadał na trawie.

 

Dwóch bocznych obrońców nie mogło się włączać do akcji ofensywnych. Wiem, że jest to wbrew wszystkim założeniom współczesnego futbolu, ale miałem tu samych naleśników, więc jak im dam grać z przodu to zapomną, że są protagonistami defensywy. Maksymalnie wybiegali do połowy. Mieli zadania ultradefensywne - na ichni rozum zabrać każdemu piłkę, a w sytuacji podbramkowej wypierniczyć jak najdalej, gdziekolwiek.

 

Dwóch środkowych obrońców miało rozgraniczone role - jeden musiał robić wszystko, by bronić dostępu do bramkarza, a drugi miał za zadanie kosić wszystko i każdych. Miał grać na pograniczu holocaustu i mieć umysł Breivika.

 

Trzech środkowych pomocników miało za zadanie rozgrywania piłki do przodu, z tym, że :

 

- Środkowy pomocnik był ryglem między atakiem a obroną. Taki Kałużny. Przy rzutach rożnych stał poza polem karnym, przy rzutach wolnych również. Był ostatnią deską ratunku przed kontratakiem.

 

-Dwóch pomocników bocznych miało grać wartką piłkę, podając po ziemi do dwóch przed nimi, albo krosem do napastnika.

 

- Dwóch wysuniętych pomocników spełniało rolę fałszywych dziewiątek. Nie chciałem tego zbytnio tłumaczyć co to znaczy, więc powiedziałem im, że są napastnikami, ale mają też kosić jak rywal chce rozegrać akcję. Tyle wystarczyło na zażywne potylice, chociaż i tak miałem wrażenie, że słuchają z takim zrozumieniem, jak bym im tłumaczył doktryny filozoficzne.

 

- Na szpicy miał grać gość, co nie wie co to defensywa, ale wie co to rąbanie z każdej pozycji na bramkę. Miał być po prostu dżentelmenem, co strzela z każdej pozycji, co wychodzi do każdej piłki. Brzmi to górnolotnie w stosunku do imbecyla, ale musiałem postawić wszystko na jedną kartę i założyć, że nawet idiota czasami myśli.

 

I powiem wam, że taka taktyka miała mądrość, bo kolejne mecze układały się prześwietnie, przez co przez moment pomyślałem sobie, że mając taką trzódkę przeciętniaków mogę uznać, że stworzyłem samograja.

Zaczęliśmy topornie, od remisów. Później było wybornie :

 

Skrill South 21.09.2013

The Enclosed Ground, Brighton, kibiców 139

Whitehawk 2:2 Weston Super Mare

( Saunders, Mills ) ( Diallo 2x )

 

Puchar Anglii 2 Runda Kwalifikacyjna 28.09.2013

Clarence Park, Albans, kibiców 933

St. Albans 3:3 Weston Super Mare

( Frendo, Nwokeji, Graham ) ( Diallo 2x, Trowbridge )

 

Puchar Anglii 2 Runda Kwalifikacyjna, rewanż, 2.10.2013

Woodspring Stadium, Weston Super Mare, kibiców 780

Weston Super Mare 2:0 St. Albans

( Laird 2x )

 

Skrill South, 5.10.2013

Woodspring Stadium, Weston Super Mare, kibiców 369

Weston Super Mare 3:2 Ebbsfleet

( Fiddes 2x, Diallo ) ( Rance 2 x )

 

Puchar Anglii 3 Runda Kwalifikacyjna, 12.10.2013

Avenue Stadium, Dorchester, kibiców 1137

Dorchester 2:4 Weston Super Mare

( Beasley, Chiedozie ) ( Kirk, Fiddes, Trowbridge, Slocombe )

Odnośnik do komentarza

2. Łatwy rywal - 1-4-3-2-1 z nastawieniem na :

a) ofensywę z ograniczoną możliwością interpretacji wyznaczonych zadań.

b) szarżę z brakiem jakiejkolwiek możliwości interpretacji.

Na konkurentów z dołu tabeli nie musiałem się przesadnie spinać. To byli najgorsi z najgorszych, wierutna enklawa fekaliów. Potrafili tylko kopać, złorzeczyć, stawać do bójki, ale nie mieli za grosz rozumu. To ciekawe, bo moi też nie świecili bruzdami na mózgu, a mimo to - bardziej lub mniej - realizowali cele. Byli jak katarynka - kij od szczotki w tyłek, przekręcić kilka razy i wypuścić na murawę. Pyrk pyrk pyrk.

W tych ustawieniach przed bramkarzem grało tylko dwóch środkowych obrońców. Skrzydłowi mogli pędzić do przodu, współuczestniczyć w akcjach zaczepnych i trzaskać z dystansu, jeśli to możliwe. Żaden nie potrafił krzepko kopnąć, więc akurat tu nie miałem stracha. Byli kopaczami i tyle.

Trzech środkowych pomocników dostało w założeniach nakaz gry na przód. Tłumaczyłem im to tak, że jak dostaną piłkę mają kopać nie do swojej bramki. Rozgryźli, bo rzeczywiście kopali tam gdzie był Diallo, a ten - jak przystało na szpicę - lutował gole za golami. Złośliwi mawiali, że od bananów ma taki małpi rozum, ale ja wiedziałem, że to od poridża z binsem.

Ci co grali przed nimi dostali informację, że za wszelką cenę mają rąbać na przód, nie patrzeć na to czy ktoś im wychodzi do piłki tylko grać na hura. W efekcie dwóch ofensywnych pomocników pełniło rolę fałszywych dziewiątek jak w poprzedniej taktyce, na co ten na szpicy nadziewał się na dobitki. Powiem wam, że jak widziałem dwóch rywalizujących ze sobą Brytoli o to kto mocniej przywali w bramkarza, pękałem ze śmiechu. Diallo dobiegał na dobitki, bo golkiperzy w tej lidze byli zwykłymi ręcznikami. Co w bramkę to gol, jak Kuszczak w United. Co w niego - wypluć, jak Sasha Grey.

Szarża polegała na tym, że tylko bramkarz grał z tyłu. Cała reszta miała z uporem pędzącego PKP wjeżdżać w rywali jak facet z Civica w ludzi w Sopocie, kąsać, drapać, gryźć, gwałcić i zostawiać za sobą spalone wieżowce i bezdomne sieroty. Szło nam całkiem nieźle, zatem - raz ta, raz tamta taktyka. Jak się zakorkujemy - zmienię.

 

Pomyślicie pewnie - piece of cake, ale powiem wam, że nauczyć słonia chodzić na trąbie jest łatwiej, niż być emigrantem przekonywującym Brytola na jego ojcowiźnie, że jesteś mądrzejszy. Brytol z definicji jest snobem i mądralą. Nie wierzycie? Spróbujcie ich namówić do zjedzenia pierogów ruskich i bigosu.

 

W Pucharze Anglii nabroiliśmy jak dziecko, które zżarło właśnie dwadzieścia funtów, przez co media doszły do wniosku, że jesteśmy Czarnym Koniem. Szkoda, że do takiego wniosku nie doszli na Sand Bayu, bo za opuszczenie dwóch lunchy bez podania powodu zostałem odsunięty od owertajmów na dwa tygodnie. Sejwowanie siana zostało wstrzymane, ale szczerze mówiąc, gdy poczułem narastające podniecenie wędrujące od kości ogonowej w górę na samą myśl o meczach, miałem to w poważaniu. I tak w perspektywie czasu miałem odejść. Okazało się, że nie jest to jednak takie proste, ale o tym opowiem wam później.

 

 

 

 

 

 

 

Odnośnik do komentarza

Na Sand Point szło się barbarzyńską drogą, wzdłuż wybrzeża. Liczne chaszcze, brytyjskie króliki wyskakujące z norek, osiedla karawanów. Idziesz, po prawej domy, po lewej nasyp, a za nim fale oceanu. Nic szczególnego, ale da się tu spłodzić w umyśle ciekawe historie. Pewnie tak powstał Gandalf, Frodo i reszta amejzing hiroł. Dochodzisz do parkingu, na którym stoją brytyjskie samochody, a nad nim rozpościera się droga przez mękę - kamienno-ziemiste schody na samą górę. Zawsze, gdy miałem jakąś rozkminę ładowałem w kieszenie dwie puszki Stelly, wiązałem kaptur pod szyją tak, by mi wiatr nie urwał głowy i maszerowałem na górę.

Sand Point to taka jak by góra dwa kilometry od hotelu. Droga prowadzi przez spleśniałe łąki i zbutwiałe drzewa. Czasem możesz wpaść w błoto po kostki, czasem w oparzelisko po kolana. Ale opyla się, bo widok rodem z Władcy Pierścieni.

Droga z Sand Bayu na górę zajmuje jakieś 40 minut, ale landszaft jest nie do opisania. Na samej górze darnina jest tak gęsta, że nie widać ziemi i tak krótka, że nie sposób jej wyrwać. Rozpościera się tak, że patrzysz w lewo, patrzysz w prawo i okiem nie ogarniesz. Coś w stylu trawy na stadionie. Z trzech stron świata otacza nas ocean, ale spoglądając w dół można dostać zawrotu głowy. Często trafiam na odpływ, więc po zejściu na sam dół mogę sobie samopas wchodzić do jaskiń wykutych przez coś tam z geografii, w skale. Bardzo ostre, kilkumetrowe skały, wodorosty, kawałki połamanego drewna prawdopodobnie z jakiegoś kontenerowca. Gdybym potrafił pisać powieści to bym coś wysmażył. Wiatr zrywa kaptur z głowy, a wędrując wzdłuż klifu można polecieć w dół i zginąć. Tak o. I nikt cię nie znajdzie, bo tu nie ma nikogo. Sand Point oddzielony jest od normalnych dróg czymś w rodzaju bramek. To znaczy, normalnie pasą się tam na samej górze owce. Żeby nie uciekły ludzie pobudowali drewniane przeszkody. Niektóre wyglądają po prostu jak płot z drewna z wbitym w niego kawałkiem stopnia po którym przechodzi się na drugą stronę. Inne to takie okrągłe bramy. Wchodzi się do środka, otwiera furtkę i wychodzi z drugiej strony. Owce naznaczone na niebiesko są pregnant i do nich się nie podchodzi. Pozostałe owce nie są pregnant, ale do nich też się nie podchodzi bo mają jaja.

Jak jest sztorm, a stoisz na wysokości kilkudziesięciu metrów, to fale nawalają tak mocno o wybrzeże, że woda tryska ci nad głową. Strach jaki cię ogarnia jest porównywalny ze strachem, gdy Ronaldo ustawia piłkę na wapnie, a ty kibicujesz komu innemu. Niesamowite uczucie.

Można tu znaleźć też ruiny jakiegoś czegoś, co wygląda jak zamek. Albo - jak dom - ale psychika rodzi ci zamek, więc pewnie to zamek. Jak jest lato, bierzesz koc, rypiesz się na golasa na nim, w dole szumi potężny ocean, nad głową szumi wiatr, a ty leżysz, chwytasz słońce i czilujesz z grillem przy kocu.

A potem wracasz na Sand Bay - pieczarki, kromka chleba, kromka chleba otoczona w jajku, dwa jajka sadzone, bekon i sosidże z 5% zawartością mięsa – reszta to papier. I to wszystko smażone na głębokim oleju. Wiesz, że nie żyjesz.

Jesteś tym co jesz.

 

 

 

 

Odnośnik do komentarza

Dziwne, że u nas kibice żywiej przychodzili na mecze, niż nie u nas. Miało to potwierdzenie 16 października, gdy przy średnio przyjemnej pogodzie podejmowaliśmy na wyjeździe ekipę żółtych Staines. Tradycyjnie zaciągnąłem informacji w wikipedii o tym klubie i tradycyjnie nie znalazłem za wiele. Wiedziałem, że grają, że są na dwunastym miejscu i że muszą dostać manto.

Kiedy pan Cooper gwizdnął na start otworzyliśmy worek z bramkami w 5 minucie. Fiddes zacentrował z prawej strony wprost na wbiegającego Knowlesa, a ten z barka wpakował piłkę do siatki. W 25 minucie było już 2:0, a to za sprawą Ingrama. Nasz kapitan zuchwałym pyknięciem posłał piłkę w długi róg, podczas gdy Jack Turner akurat opierdzielał Ferrela, kapitana swojej drużyny, za nieprzepisowe przepisy, które ustalał z pozostałymi zawodnikami. Ferrell został zresztą później ściągnięty, bo grał tak słabo, że nawet Wawrzyniak byłby lepszy. Do przerwy utrzymał się zatem rezultat dwa do koła. W drugiej połowie ożywił się Diallo. Czarnoskóry kurdupel dostał piękne podanie od Walkera. Tzn. podanie było do Kirka, ale ten nie zauważył go, a Saville nie zauważył Kirka, więc Diallo w 62 minucie w sytuacji sam na sam uderzył pod poprzeczkę. Gdy sędzia pokazał na środek boiska doszło do przedziwnej sytuacji. Otóż, Knowles podał do Diallo, ten zobaczył, że Turner - golkiper gospodarzy akurat stoi za bramką i gada ze swoją konkubiną, zmrużył oczy i rąbnął z 45 metrów do pustej bramki. W 74 minucie odpowiedział Dennis, ale to było za mało.

Skrill South 16.10.2013

Wheatsheaf Park, Staines upon Thames, kibiców 200

Staines 1:4 Weston Super Mare

( Dennis ) ( Knowles, Ingram, Diallo 2x )

 

Po komplecie na wyjeździe daliśmy wreszcie czadu u siebie. Przyszło 503 kibiców, z czego 500 naszych i trzech chińskich turystów dla których nie było znaczenia kto gra, ważne że się zrobi selfie. Mieliśmy trzy dni na przygotowania. A nie, dwa dni, bo w trzecim już graliśmy. Brytyjska piłka nożna to nie nasza polska, cebulowo-ogórkowa naleśnikarnia. Tu się gra pełną gębą, albo się tyra z tacą.

Sędzią był Yeo, taki niepokaźny skrzat co to nie miał siły by gwizdać, za to miał siłę, by żreć sosidże. Wygwizdał nam dwa gole, oba ze spalonego i oba w pierwszych 16 minutach meczu. Graliśmy słabo, jak przystało na zmęczonych, ale zdobyliśmy trzy punkty i dało nam to pierwsze miejsce w tabeli. W tym meczu Diallo nie zachwycił niczym, ale i tak dostał notę 6.5. Chyba za to, że jest Diallo.

Skrill South 19.10.2013

Woodspring Stadium, Weston Super Mare, kibiców 503

Weston Super Mare 2:0 Concord Rangers

( Grubb, Hayes )

 

Po potyczkach ligowych nadszedł czas rarytasów - mecze w pucharze. W 4 rundzie Pucharu Anglii mieliśmy porujnować Bath, co to było położone koło nas i rywalizowało z nami ilością karawanów. Powiem wam, że mecz z Bath był mega ciężki, bo pan Jerden - arbiter główny - nie lubił mnie za to, że na ostatnim lanczu podałem mu binsa prosto na obcisłe lajkry które uwielbiał nosić zawsze.

Na przygotowania mieliśmy dużo czasu, z czego połowę przeznaczyłem na odpoczynek. Brytyjski naród musi odpoczywać - oni robią sobie nawet przerwę od odpoczynku, bowiem i ten ich męczy. Tradycyjnie popisał się Nabi Diallo, przez co dostałem na stół propozycję testów do Watordu, ale odpowiedziałem, że prędzej Lampard zagra w Manchester City a Raul odejdzie z Realu niż wypożyczę Diallo.

Wygraliśmy po zaciętej walce, ale nie był to pis of kejk

Puchar Anglii 4 Runda Kwalifikacyjna, 26.10.2013

Woodspring Stadium, Weston Super Mare, kibiców 1104

Weston Super Mare 4:2 Bath

( Diallo 2x, Hinds, Walker ) ( Gallinagh, Adelsbury )

 

 

Odnośnik do komentarza

Zakupy w Polsce były zawsze moją piętą Achillesową, bo zawsze brałem do koszyka to na co mnie stać, a nie to na co mam ochotę. Na te droższe rzeczy zwykle pozwalałem sobie w dzień Matki Boskiej Pieniężnej, bo wtedy nagle szary obywatel dostaje kociokwiku i nawala wszystko, a potem ma moralniaka. To co było droższe zwykle brało się na raty. Ja na raty brać nie mogłem, bo miałem śmieciówkę, więc to co droższe było w sferze marzeń. Kiedyś moja mama brała mi na raty, ale jak się spóźniła z dwoma ratami o kilka dni wrąbali ją do BIK-u i przez kilka lat chory kraj zabronił jej korzystać z tych udogodnień. Czaicie? Za 2x10 zł nie mogła wziąć ani hipotecznego, ani telefonu na raty. Żenada.

To nie żaden SKOK ani inny Prowident. To pekaoesa.

A tu :

W Weston Super Mare jest kilka hiper i supermarketów. Najpopularniejsze trzy to : Tesco, Sainsbury's i Asda. I powiem wam, że najdroższe jest Tesco. Możecie też robić zakupy w Lidlu i w Aldi, ale tam trzeba mieć samochód, żeby dojechać, a jestem na dorobku i z samochodu mam singel tiket na kroswila. Ale - zaprawdę powiadam wam - z jednego tipsdeja byłem w stanie nakupować żarcia na cały tydzień i to wcale nie najtańszego. Bo zobaczcie :

Chleb kosztuje od funta do dwóch. Zakładając, że stołowałem się na brejkfaście na kantynie za darmoszkę i czasami wbiłem na obiad z deserem, jeden bochen stykał mi na pięć dni. Do tego kupowałem : dżem ( 60p ), masło orzechowe ( 80p), płatki owsiane (1.20 funta ), zgrzewka sparkling mineral łoter ( 1,50 funta ), jakiś cziskejk ( coś jak nasz sernik, ale mniej zdrowe - o ile sernik bywa zdrowy ) ( 1 funt ), do tego zgrzewka jogurtów ( 60p), do tego jeszcze jakieś polskie żarcie - szynka, ser żółty - 3 funty, plus do tego jeszcze jakieś warzywa - mix na tydzień jakieś 4 funty. Reasumując - koszyk wywalony po brzegi, a za zakupy 20-25 funtów. Z jednego tipsdeja miałem od 40 do 100 funtów, więc resztę można zasejwować.

Możesz też wybrać opcję droższą i nie kupować azdowskich produktów ( które serio nie odbiegają jakością od tych niby markowych ) i nabywać te lepsze. Ale nawet wtedy zamkniesz się w 30 funtach tygodniowo - zakładając, że żyjesz sam.

Chcesz piwko? 1 funt w polskim sklepie, a zgrzewka takiej Stelly to 9 funtów za 12 piw + 12 piw gratis. Żyć nie umierać!

Wódka była dość droga bo za przeciętną połóweczkę becalowałeś 20 funtów, ale za to w dyskotece za jedną łiski z kolą walisz na stół max 3 funty.

Bez przeliczania - serio, rarytasów nie ma, ale stać cię na normalne życie + odkładasz na konto + możesz sobie pozwolić na lepsze/częstsze ciuchy + możesz parę złotych wysłać do ojczyzny.

Petarda.

Powiem wam, że Brytole mają taki damski kościół co się zwie Primark. Kobiety widząc budynek w którym są cztery piętra tanich ciuchów zapominają o całym świecie. Widzą tylko " for sejl " i lecą na łeb na szyję. Możesz spokojnie zostawić tutaj swoją żonę, kobietę, córkę, każdą co nie jest facetem i iść z kumplami na piwo. Wracasz po pięciu godzinach, a ona jest w połowie drugiego piętra, z koszem wywalonym po brzegi. Myślisz, że zapłacisz za to majątek? I tak przy kasie rozmyśli się i odda połowę, a za drugą połowę jest half prajs i płacisz max 50 funtów, a ubierze się od stóp po głowę.

Reasumując, za przeciętną pensję możesz kupić za tygodniówkę i jedzenie i nowe ciuchy i zasejwować. A jak jesteś ambitny i orasz owertajmy, to i wyślesz hajs do domu i odłożysz. I to - podkreślam - wcale nie na ambitnym stanowisku ! To wyobraź sobie co jest i jak wygląda życie, gdy kosisz nie 6.31 za h, ale 15, czy 20 ? To jest życie. Życie, a nie wegetacja.

Mam wrażenie, że w ojczyźnie ludzie żyją, by pracować. Tutaj pracują, żeby żyć.

Wczasy? No problem. Tydzień w Maroko ol inkluziw kosztuje 200 funtów. I to mega drogo, bo bywają wycieczki za mniej niż 150!

Ja wiem, że gloryfikacja tego kraju jest bez sensu. Ale ...

... gdy pokazałem się w lidze przyszli do mnie z akademii Bristol Rovers z zapytaniem, czy nie chcę robić u nich stażu. Gwarantowali mi międzynarodowe papiery + szansę na to, że gdyby mnie przyjęli klub zapłaci za moje studia i kursy. Myślałem że to tyczy się wyłącznie mojej profesji, ale Marcin - kucharz z Sand Bayu mówił, że tak się dzieje wszędzie. Pracujesz w takim Aldi, chcesz się piąć w karierze to rozmawiasz z menedżerem, wysyłają cię na kursy i jak chcesz, dostajesz awans. Nie jest to na pewno tak banalne jak opisuję, ale jest też banalniejsze niż w Polsce.

Druga sprawa - w Polskim Barze mówili mi, że na studiach brytolskich jest tak, że jak je kończysz to pracodawcy sami przychodzą na uczelnie i mówią, że możesz u nich pracować. Nie porównam tego do Polski.

Odmówiłem Bristol Rovers. Powiem wam, że to fajna szansa, ale fajniejsze będzie im wrypać w meczu, jak wbijemy się do ligi w której występują.

Zatem do dzieła !

 

 

Odnośnik do komentarza

W ostatnim dniu października zmierzyliśmy się na własnym terenie z Sutton Utd. Popularni Żółci przyjechali do nas w najsilniejszym składzie, ale dla mnie ten skład był tak samo silny jak by nie przyjechali wcale. Zagraliśmy słabo, by nie rzec - beznadziejnie. Oddaliśmy zaledwie 14 strzałów na bramkę, z czego celnych 8. Z tych ośmiu to dwa gole : Fiides i Plummer. Sutton dominowało w środku pola, przez co Taylor i Slabber po kardynalnych błędach Grubba i Kirka wyrównali i wynik na koniec to remis i tylko uciułany punkt. Zdecydowanie gramy za słabo u siebie. W tym meczu Diallo dostał wolne. Był na rehabilitacji złamanego serca - w agencji.

Skrill South 30.10.2013

Woodspring Stadium Weston Super Mare, kibiców 414

Weston Super Mare 2:2 Sutton Utd

( Fiddes, Plummer ) ( Taylor, Slabber )

 

Chcąc, nie chcąc, musieliśmy uczestniczyć w pucharze FA Trophy. Powiem wam, że nie było mi to po nosie, bo chciałem w Pucharze Anglii wygrywać z dużo lepszymi, przez co ściągnąć do klubu takich sponsorów, co nam dadzą wreszcie pieniądze i na autokar i na kontrakty. Otyły Mathew nie chciał nas wozić, bo dostał propozycję bycia kustoszem w hotelu dla psów. Nasz autokar rzygał olejem dalej niż studentka filozofii po 0.7 na głowę. Wymagał remontu? Nie, wymagał wysadzenia w powietrze.

Football Association Challenge Trophy to taki puchar, w którym grają same naleśniki - głównie półzawodowe kluby. Finał ma być na Wembley, więc dla nas to mega nobilitacja.

W 3 rundzie zagraliśmy z założonym w 1946 roku Yate Town. Ich największymi sukcesami było dwa razy wygrać Angielską Ekstraklasę Ligi Helleńskiej - odpowiednio w 1988 i 1989 roku. Sędzią był pan Merchant, a trybuny obsadziło 392 kibiców. Wygraliśmy, bo Diallo już grał, a Brett Trowbridge zdobył bramkę a la stadiony świata. I to nie piszę, bo to mój grajek, ale że serio. Diallo podał mu piłkę ze środka i wybiegł na wolną pozycję. Brett oddał klepką do Kingtona, ten mu odegrał przed pole karne i niczym Scholes w meczu z Barceloną Trowbridge załadował w okno. Normalnie wszyscy by wystrzelili w górę, ale z 392 osób ponad 300 jadło binsa z tostami i tylko pokiwali porozumiewawczo głową - oł jes jes, it.

FA Trophy 3 Runda Kwalifikacyjna, 2.11.2013

Woodspring Stadium, Weston Super Mare, kibiców 392

Weston Super Mare 2:0 Yate

( Diallo, Trowbridge )

 

Z cudownego snu zbudził mnie Farnborough. To była młoda ekipa, założona w 2007 roku. Nie mieli menedżera, co było dla mnie dziwne, za to kapitanem drużyny był ... Hiszpan! Alfred Bosch, który szlify zbierał w Catarroja FC przybył na wyspy zmęczony walką z wiatrakami i ogromnym kryzysem w Hiszpanii. Zatrudnił się na budowie, dorabiał na taksówce i grał.

W całym meczu przeważaliśmy nie tylko panując lepiej nad piłką, ale i oddając większą ilość strzałów. Co z tego, skoro worek otwarł Dobson pakując piłkę pod pachą Irisha. Zaraz po tym golu posłałem naszego golkipera na ławkę, za niego wpuściłem Connora Sidley-Adamsa, a ten bronił całkiem nieźle, co ukoronował wybiciem piłki którą ładował z wapna Connoly. Wyjął cztery setki. W 67 minucie Hemmings, który zmienił Croopera ( najgorszy transfer tego sezonu ) zdobył bramkę, ale dobił nas Brett pod koniec meczu.

Skrill South 6.11.2013

Paddy Power Park, Farnborough, kibiców 303

Farnborough 2:1 Weston Super Mare

( Dobson, Brett ) ( Hemmings )

Odnośnik do komentarza

Dziwne, że nie mieliśmy problemów kadrowych. Może wynikało to z tego, że naoglądałem się meczów profesjonalnych, gdzie piłkarze byli zawodowcami i grali co dwa, trzy dni w tygodniu i tyle samo trenowali, ale dziennie. Zawodnicy byli eksploatowani jak tirówka Cobra w Częstochowie, a moi przychodzili na mecze i treningi wypoczęci i gotowi do walki.

Swego czasu Pete Monks przyniósł na trening taki mały rzutnik, co to się go odpala i ekran można zrobić na całą ścianę w szatni. I puszczał nam filmy z youtuba gdzie piłkarze dryblowali, gdzie były fejki i niefejki i gdzie zdobywali piękne bramki. Nigdy nie byłem dobrym psychologiem, ale podziałało to mobilizująco na moich podopiecznych. Zaczęli biegać szybciej, tyć wolniej i sapać po cichu. Było coraz lepiej, aczkolwiek Jermaine Hinds i Lloyd Irish nadal nie tolerowali tego, że obcokrajowiec im dyktuje co mają robić. Dochodziło do tego, że Irish - nasz golkiper - udawał, że kompletnie nie rozumie co do niego mówię, bo on akceptuje tylko prawdziwy brytyjski akcent, a ten nieprawdziwy nie przyswaja. W nagrodę powiedziałem mu, że po zdobyciu kasy za awans o szczebel w pucharach dopóki nie powie " Grzegorz Brzęczyszczykiewicz " z polskim akcentem to kasy nie dostanie.

Zresztą, to był mój pein in de nek, bo gość chwytał słabo, a jego zmiennik był jeszcze gorszy. Uwierzcie mi, lepiej było postawić na bramce słupek od nauki jazdy i powiesić studencki ręcznik - wietrzony a nie prany. Mniej by bramek padło.

Puchar Anglii zgromadził na naszych ławkach ponad dwa tysiące kibiców. Ludzie walili wanami z całej okolicy, zatkały się arterie miasta, ludzie wariowali jak by to co najmniej Liga Mistrzów była. U siebie podejmowaliśmy słynne Bradford, a był wtedy dziewiąty dzień listopada. Bradford w 1910 roku zakończyło sezon na 5 miejscu w Premier League, a najbardziej znanymi zawodnikami byli Reuben Hazell ( wychowanek Aston Villa ) oraz Gary Liddle ( z Middlesbrough, który pamięta jeszcze czasy Fabio Rochembacka i Premier League ). Podekscytowanie sięgało zenitu. Czułem się tak, jak bym po raz pierwszy wsiadał do samolotu, jak bym szedł na egzamin na prawo jazdy, wycisnął pierwszego pryszcza i po raz pierwszy się ogolił. Bradford City z Philem Parkinsonem na ławce menedżerskiej i ja, maluczki Polaczek Cebulaczek z południa kraju na dorobku, na co dzień zapinający z tacą po karpecie na restauracji.

Kiedy Moss gwizdnął na siema goście ruszyli z kopyta niczym byk na torreadora. Liddle, Benett i Morais trzykrotnie próbowali zdobyć gola w pierwszym kwadransie, ale gdy w 16 minucie Ashley Kington farciarskim dośrodkowanio-strzałem pokonał źle ustawionego na przedpolu Bena Williamsa nawet ja wybiegłem na murawę gotów oddać swoje tipy z radości.

Zaledwie pięć minut później było już dwa do zera, a to za sprawą Pete Monksa. Pomocnik posłał sprytnego szczura przy lewym słupku, ale wcześniej został genialnie obsłużony przez Diallo. Dwa do zera z takim klubem. Czaicie co czułem ?

W drugiej połowie było już trzy! Brett Trowbridge pozazdrościł kolegom i z rzutu rożnego wsunął z główki przy lecącym na wślizgu Darby. W odpowiedzi Junior Agogo w 88 minucie od niechcenia rąbnął z czuba i Irish skapitulował.

Puchar Anglii 1 Runda, 9.11.2013

Woodspring Stadium Weston Super Mare, kibiców 2071

Weston Super Mare 3:1 Bradford

( Kington, Monks, Trowbridge ) ( Junior Agogo )

 

Wyobraźcie sobie co czułem! To nie był Real Madryt, ale to był najlepszy klub z jakim kiedykolwiek grałem. Bez papierów, z piłkarzami którzy technicznie byli tak dobrzy jak niemowa na wystąpieniach publicznych. Coś niesamowitego. Z radości kupiłem skrzynkę piwa i przywiozłem na Sand Bay w nadziei, że moi rodacy się ze mną natrąbią.

Ale oni się już natrąbili, dużo wcześniej. Nie byli na meczu. Byli zazdrośni.

 

Dwa kolejne mecze w lidze zepchnęły nas z pozycji wicelidera na piąte miejsce w tabeli.

13.11.2013 Weston Super Mare 1:3 Bishop's Strortford ( Trowbridge ) ( Fiddes, Asante, Akurang )

20.11.2013 Hayes & Yeading 1:1 Weston Super Mare ( Cox ) ( Diallo )

 

 

Odnośnik do komentarza

Głównym problemem przy promowaniu mało znanego klubu jest niechęć potencjalnych inwestorów do inwestowania. Wynika to w naszym przypadku z faktu, że występujemy w naleśnikarni, że przychodzi na mecze garstka kibiców, że nie piszą o nas w prasie. Mamy mały klub, mało piłkarzy, mało kibiców i dużo zapału do wygrywania meczów.

Po meczu z Bradford napisali o mnie w Przeglądzie Sportowym. Dowiedziałem się o tym przypadkiem, z Facebooka. Ba, przeczytałem trzy moje wypowiedzi których nigdy nie udzieliłem. Nie ważne jak mówią, ważne, że w ogóle.

Nie będę pisał o tym, że zainteresowały się mną kibicki, bo byłem młody, niegruby i całkiem już nieźle szprechałem po angielsku, a to dla nich priorytet przy dobieraniu materiału genetycznego.

Mój pomysł na klub to :

- kupno profesjonalnej kosiarki do trawy. Na Sand Bayu mieliśmy stare traktory obsługiwane przez dżefreja i przeze mnie na owertajmach. Położyłem Paulowi Blissowi na stole ofertę używek, ale ten parsknął tylko śmiechem wydłubując z zęba kawałek gamona.

- kupno nowych trykotów, bowiem te stare pamiętały czasy panowania Tyranosaurusa Rexa.

- reperacja pryszniców, bo działały tylko trzy z pięciu. Starałem się namówić prezesa na inwestycję w ludzkie krany. Nie debilne, brytyjskie, a ludzkie, z możliwością regulacji wody na ciepłą, a nie na wrzątek lub lodówkę. Pomyślałem też, że jak mnie zleje, polskim sposobem makgajwera podepnę kawałek wężyka ogrodowego i połączę oba krany w jeden.

- kupno/wypożyczenie nowego autobusu.

Po przedstawieniu zapotrzebowania w zarządzie klubu, zarząd w ilości osób jednej odesłał mnie do tałnholu, gdzie mogłem sobie pogadać z politykiem odpowiedzialnym za finanse miasta. Dowiedziałem się, że jak on wyłoży kasę to Bliss doda drugie tyle.

Żenada.

Co innego, jak dostaliśmy za zwycięstwo z Bradford 25 tysięcy funtów. Nagle okazało się, że Bliss zapłacił ratę za swoje e39, a jego narzeczona - Dżoana - która miała polskie korzenie dostała w prezencie kolię.

Za zwycięstwo z Bradford zostały spełnione następujące oczekiwania :

- na pięć pryszniców działało już pięć. Pan Piotr spod Kędzierzyna Koźle zreperował nam dwa, położył nowe fugi, usunął grzyba ze ściany i założył dwa zamki na kiblach. Koszt : 200 funtów za prysznic, fuga 100 funtów, usunięcie grzyba 20 i polerka 70. Krajan, tfu!

- autobus dostał nowe klocki hamulcowe, wymieniono olej, uszczelniono wydech, wyregulowano turbinę i zaszyto dziury w dermie. Otyły Mathew dostał nowe wdzianko.

- dostaliśmy dwanaście nowych piłek. Wszystkie kupili w supermarketach i były wątłej jakości, ale były i tak lepsze od tamtych wcześniejszych.

- w ramach podziękowania za kolię Dżoany Bliss pozwolił nam na " po jednym piwie po meczu ".

Jest moc.

Odnośnik do komentarza

Wiecie jak intratnym zajęciem jest być taksówkarzem na Wyspach? Ja nie miałem zielonego pojęcia, dopóki nie wybrałem się z Sebastianem, Marcinem i Rafałem na zakupy. To był piątek, po brejkfaście goście pojechali do domu. Mieliśmy popołudnie wolne, bo lanczy nikt nie robił, a owertajmy ... nie dajmy się zwariować. Żyć też trzeba. W ogóle piątek to był taki dzień, w którym cała Anglia jedzie na zakupy - Matki Boskiej pieniężnej. Zamówiliśmy taksówkę z Sand Bayu do centrum miasta. Przyjechała czarna Mazda 6 z 2014 roku, a za kierownicą siedział facet tak gruby, że turlakami z pępka mógł prowadzić, a ręce trzymać za głową. Pół drogi Seba siedząc z przodu mówił do nas, że ten facet jest tak wielki, że jak go widzą policjanci to mówią - rozejść się ! Jest tak gruby, że w fałdach tłuszczu można by schować całe stoisko z alkoholem i wynieść przez bramki w Tesco i nikt nie zauważy. A gdyby go ludożercy złapali to by mieli wyżerkę na najbliższe dwa lata.

Gdy zaparkowaliśmy pod Tesco kierowca odwrócił się do nas i po polsku powiedział, że należy się sześć i pół funta. Seba połknął żabę, ja się prawie posikałem ze śmiechu. Zapłaciliśmy, ale, że moja ciekawskość nie zna granic, wypytałem Krzysztofa - bo tak miał na imię - co i jak.

Musisz się zapisać na kurs taksówkarza. Kosztuje on 300 funtów. Do tego musisz zdać egzamin z topografii miasta + egzamin praktyczny - 200 funtów. Po uiszczeniu 500 funtów za całość musisz mieć samochód nie starszy niż cztery lata/ wypożyczyć samochód z kompanii za 120 funtów tygodniowo. Ta druga opcja się kompletnie nie kalkuluje, ale jest to zawsze jakieś rozwiązanie. Musisz potem kupić te urządzenia do naliczania hajsu - 150 funtów i w kwocie 650 funtów zamykasz się ze wszystkim. Następnie dostajesz numer, koguta na dach i płacisz tygodniowo 100 funtów + po Twojej stronie są koszta użytkowania samochodu i koszta prowadzenia działalności gospodarczej. Ale :

Brytole mają w nawyku dawanie napiwków. W każdej knajpie, w każdej usłudze. Jak masz do zapłacenia za kurs taksówki 6,5 funta, to zwykle daje się 7-8 funtów. Niby niewiele, ale w Polsce taksówki stoją na parkingach i czekają na klienta. A tu? Nie uświadczysz zaparkowanej taksówki - wszystkie krążą. Kończy się jeden kurs, zaczyna drugi. Na bogato? Jak masz zabulić za autobus 4 funty a za Taxi 6, to ciśniesz taxi. Krzysztof mówił, że najlepiej jest w piątek, sobotę i niedzielę. Jego rekordowy zarobek z tych prawie trzech dni ( oczywiście praca po 12-14 godzin ) to tysiąc pięćset funtów. Zarobek = czysty zysk, po opłacie wszystkich kosztów. Bywa oczywiście gorzej, ale średnia pensja to jakieś 3 tysiące funtów.

Mówił, że bycie taksówkarzem to świetne zajęcie dla singla. Jak chcesz dużo zarobić to śpisz 6 godzin dziennie, masz dwie godziny na prywatne życie i zasuwasz do pracy. A w weekendy bardzo często zdarza się okazja na " zaliczenie laski " bo jeździć chcą, a czasami nie mają pieniędzy. Mówił, że to brutalnie zabrzmi, ale tutaj wyrwać dziewczynę jest łatwiejsze niż w Polsce dostać mandat za cokolwiek.

Brytyjki - kurtyzany pełną gębą.

Krzysztof żyje z żoną, która pracuje na pieczarkach. Kładą się na takich pseudowózkach, dostają nożyk i cisną po polu ścinając dojrzałe grzyby. Praca na trzy zmiany, pełen pakiet socjalny i możliwość ( realna możliwość ) awansu. Zarabia niewiele ponad tysiąc funtów, ale że mają czteroletnie dziecko, które chodzi do przedszkola, na nie dostają z państwa dofinansowanie na przedszkole, jedzenie i jakieś 600 funtów miesięcznie na wychowanie.

Do Polski lata tylko jak musi. Rodzice zmarli jak miał dwadzieścia lat, a siostra mieszka w Kanadzie, ma podwójne obywatelstwo i nie planuje wracać.

Polacy - Chińczycy Europy.

 

 

Odnośnik do komentarza

Mieszka ktoś z was na Wyspach ? Bo czasami zastanawiam się, czy to tylko ja mam takie doświadczenia i czy tylko ja trafiłem na takich ludzi. Tylko ja znam takie historie? Może to dotyczy tylko rejonu Weston Super Mare? Kiedyś słyszałem, że te rural plejsys charakteryzują się właśnie takim światem jaki opisuję. Te bardzie seberb albo urban to inny świat, a Londyn to już w ogóle państwo w państwie i ciężko scharakteryzować świat Wysp Brytyjskich patrząc przez pryzmat samejstolicy. To tak, jak byś mówił o przeciętnym życiu w Polsce patrząc przez pryzmat życia w Warszawie. Przy mojej dawnej pensji w Warszawie stać by mnie było na jeden pokój, a jedzenie bym robił z tego co się ukradnie. Z przeciętnej pensji Warszawiaka w moim mieście żyłbym godnie.

Później opowiem wam kim dla mnie został zagorzały kibic Manchesteru United, oraz jak udało mi się odpalić małą działalność gospodarczą.

 

W pierwszej rundzie FA Trophy na własnym boisku podejmowaliśmy Needham Market ze słynnym Ianem Westlakiem w roli kapitana. Ten mecz nie wywołał absolutnie żadnego zainteresowania, ale był i tak ciekawszy niż mecze gdy nie było mnie w Weston. Powiem wam, że zaczęło się beznadziejnie, bo gdy akurat próbowałem skumać jak się doładowuje konto w mojej komórce Beeson po podaniu główką wymienionego przeze mnie kapitana rozwiązał worek z bramkami. W przerwie powiedziałem piłkarzom, że jak chcą całe życie znaczyć tyle ile zużyta prezerwatywa to mogą grać dalej jak naleśniki. Podziałało to na Bretta Trowbridga, który powoli wyrastał na kapitana drużyny, bowiem w 56 minucie ładnym, plasowanym uderzeniem z 19 metrów pokonał golkipera gospodarzy Loftusa.

 

FA Trophy 1 Runda 23.11.2013

Woodspring Stadium, Weston Super Mare, kibiców 347

Weston Super Mare 1:1 Needham Market

( Trowbridge ) ( Beeson )

 

Po tym meczu dałem chłopakom dzień przerwy. Coś się zaczęło dziać z Diallo, bo nie dość, że zagrał beznadziejnie, to zaczął skarżyć się na ból przy pięcie. Nie byłem fizjoterapeutą, a w klubie takiego nie mieliśmy, ale domyśliłem się, że chodzi o ścięgno Achillesa. Gorzej, że Diallo był jedynym napastnikiem, który strzela bramki.

 

W rewanżu zagraliśmy najbardziej dramatyczne spotkanie w sezonie. Pojechaliśmy do Ipswich jako drużyna z góry przegrana - tak mówiły buki. Dlaczego? Nie mam zielonego pojęcia, ale nie zamierzałem się przejmować kto i gdzie nas stawia.

Do gry desygnowałem taką samą jedenastkę. Pogadałem z Diallo, chciał grać, więc zaryzykowałem. I powiem wam, że to był szalenie dziwny mecz. Irish puścił dwa babole, w odpowiedzi Bobby Loftus strzelił sobie samobója, ale arbiter Atkin gwizdnął, że to bramka Plummera. Po ostatnim gwizdku było 2:2, później w dogrywce Callum Dell z wolnego zasadził za kołnierz. Myślałem, że już sajonara, ale wtedy w garść się wziął najszybszy w ekipie Kirk. I było to tak, że minął na pełnej piź... ekhm, mocy, Sheridana, z czuba wysunął piłkę do Monksa, a ten wpadając w pole karne na pustą bramkę władował nam szansę na karniaki.

W karnych byliśmy lepsi. Ale nie wynikało to z faktu, że Irish bronił. To gospodarze nie trafiali w bramkę.

 

FA Trophy 1 Runda Powtórka, 27.11.2013

Bloomfields Stadium, Ipswich, kibiców 109

Needham Market 3:5 Weston Super Mare

( Coakley 2x, Dell ) ( Plummer, Diallo, Monks )

 

 

Amatorska liga, trzy dni przerwy i mecz w lidze. Nie udźwigniemy tego tempa, bo kadra jest tak szeroka jak rozstaw osi Fiata 126p. Musieliśmy ponieść porażkę, ale wkalkulowałem to w ryzyko i powiedziałem chłopakom, że śmiało mogą zagrać na luzie. Skupiamy się na pucharach. Jak poodpadamy, walczymy w lidze.

I zagrali - luz w tyłku na maksa.

 

Skrill South:

30.11.2013 Weston Super Mare 0:2 Eastleigh ( Midson 2 x )

04.11.2013 Eastbourne Boro 1:2 Weston Super Mare ( Lok ) ( Plummer, Simpemba sam. )

 

Na tapecie teraz Puchar Anglii i mecz z ekipą z wyższych lig - Tranmere !

 

 

Odnośnik do komentarza

Grudzień zbliżał się wielkimi krokami, a więc i czas Bożego Narodzenia. W sklepach było narąbane tego całego świątecznego badziewia od września. Tak, od września można było już kupić bombki, łańcuszki, kartki, prezenty. Podobno jak się zaczyna styczeń, można już kupić na Wielkanoc jakieś pierdoły. Ma to swoje dobre i złe strony. Złe, bo to mega komercyjne święto i zamiast czuć ten klimat kupujesz byle badziew, byle w ogóle. A dobre, bo przynajmniej masz dużo czasu, żeby coś kupić dla najbliższych. Większość produktów jest halfprajs, więc można zahaczyć naprawdę ciekawe rarytasy, jak Playstation i do tego akcesoria w gratisie, albo kruza dookoła Wysp i pakiet darmowych zabiegów SPA. Petarda.

Ja do świąt szykowałem się cebulakowo : chodziłem po pałdlandach i kupowałem w promocji słodycze. Pałdlandy albo 99p, to takie sklepy, gdzie absolutnie wszystko jest za 1 funta, albo za 99p. I to wcale nie są jakieś badziewia, tylko najczęściej markowe produkty. Możesz tu kupić np: Pasta Blendamed, szczoteczka Blendamed, jakiś plyn do pukania pyska, żel na łba i pod prysznic i za całość zapłacisz 5 funtów. Przy kasie oczywiście nasrane słodyczy, od A do Z, więc zawsze coś łykniesz. Ale wszystko za funta, nie mniej, nie więcej, petarda. Na kasie oczywiście Polacy, bo tu za najniższą się tyra. Pałdland to w ogóle taki raj dla tych, co oszczędzają. Wbijasz, masz w kieszeni klepaki i wychodzisz z pełną reklamówką. Niestety, to też jest mega mina, bo często kupujesz coś, co ci się nie przyda, ale że w promocji, to bierzesz. A że nie ma tu ani tytoniu ani alko, to Polaków uświadczysz sporadycznie. I dobrze.

Po dwóch tygodniach miałem tyle słodyczy, że można by wyżywić całą Brazylię i część Macedonii. Spakowałem wszystko, polazłem do polskiego baru i wysłałem do Polski. Koszt? Większy niż słodycze, ale co mi tam, przecież tyram na to dwa dni.

Na święta planowałem też wysłać hajs do domu, bo rodzina na pewno potrzebuje wsparcia. Wyrobiłem sobie kartę w Sami Swoi, gdzie za przelew bulisz kilka funtów i kasa jest w ciągu dwóch dni maksymalnie. Problemem jest tylko to, że jak wysyłasz hajs na polskie konto, to ci to tak przewalutują, że się nie opyla. A jak wysyłasz więcej niż pięć tysięcy funtów to musisz wykazać, że zarobiłeś to legalnie i że to nie hajs z dragów i kurtyzan.

Tu każdy jakoś kombinuje. Polska knajpa to oprócz żarcia wysyłki paczek do Polski. Sklep Frykas, to oprócz polskich produktów przelewy hajsu do Polski. Ale robią to, bo można. Bo Brytole nie uwalą im 70 % dochodów za to, że chcą zarabiać. Bo tu skarbówka nie czesze łba co kilka tygodni, nikt nie nawala mandatów za byle co, a banki nie żerują na biednych i nie rypią odsetek wielkości północnej Alaski. Tu się żyje normalnie - jak uczciwie płacisz podatki to ci państwo pomoże. A jak dymasz państwo, to cię wypierniczą do Polski bez możliwości powrotu. Chcieliście wydymać Freda, to teraz Fred wydyma was.

I tak sobie rzepkę skrobiąc pomyślałem, że sam otworzę małą działalność. Na to potrzebowałem około dwóch tysięcy funtów. Był grudzień? To na luty startuję.

 

Odnośnik do komentarza

Powiem wam, że powoli przeszkadzało mi, że mam tyle na głowie. Niby kelnerowanie nie absorbuje jakoś specjalnie bruzd na mózgu, ale jednak masz zakodowane, że odłożysz tacę i lecisz do lepszego świata. Angielski był coraz lepszy, kontaktów coraz więcej, ale awansu w pracy mieć nie mogłem, bo superwajzorzy to chłopaki, którzy pracują tu od zawsze. I nie przesadzam - Dżony i Endi mieli po 17 lat jak zaczęli tu pracę, a mają po 32. Nie mieli też nic poza pracą, więc ewentyalna perspektywa jej utraty wiązała się ze skokiem na bandżi bez bandżi . Powoli popadałem w taką stagnacjo-rutynę. I - o zgrozo - jestem tutaj dopiero pół roku, a ci ludzie w marazmie tkwią przecież tu latami. Nie rozumiem tego - degrengolada, zidiocienie, kretynizm do potęgi entej. Tylko Marcin jeździ na kurs kucharza, bo chce zostać czifem, a później pewnie gdzieś wyrypać, bo tu czifowi płacą o funta więcej niż zwykłemu komuś na zmywaku.

Zresztą, na zmywaku to ludzie mieli czilałową robotę. No bo tak : rano trzeba wbić, żeby przygotować maszynę do zmywania - hobart. Odpalasz i masz gdzieś co będzie dalej. Zanim my - kelnerzy - nie zaczniemy serwować żarcia to oni mają lajt. I idą najczęściej na papierosa, no ewentualnie na pięć, wracają i zaczynają pracę. Talerze, bolsy, baskety ze sztućcami i szklankami. Praca lekka, bo musisz tylko postawić to na taśmie i zdjąć z taśmy, powsadzać do basketów i masz czill. A nie, jeszcze musisz do ścieków wylać niezżartego poridża, albo zupę z wielkiego gara. 6.31 n godzinę, zakwaterowanie za darmoszkę i do tego 7 funtów tygodniowo za 2 posiłki dwudaniowe na kantynie z możliwością wyniesienia jedzenia do pokoju. Źle?

Oczywiście Polacy musieli sobie umilić robotę i nosili za pazuchą flaszki z wódą. W przerwach lutowali na zapleczu, albo na dworze jak jakiś czif się krzątał. A żeby wódka była zimna - i co najważniejsze, żeby nikt jej nie znalazł - w przerwach trzymali ją w wodzie ze spłuczki od sracza. To znaczy w samej spłuczce. Takie makkajwery skubane.

Bywało nawet tak, że do kolacji nie byli już w stanie stać prosto na nogach, więc na kolację ściągało się tych co mieli danego dnia ofa, bo tamci byli do fajred. Ale ich nikt nie fajred, bo nikt nie przyjdzie do pracy za taki marny hajs.

I tak wyglądało nasze życie na Sand Bayu. Odrobina luksusu na zakupach połączona z patetycznym światem przepełnionych ćwierć inteligentnymi ćwierćinteligentami . Tylko czasem można było spotkać tu ludzi, którzy używali mózgu. Podkreślam słowo - czasem.

 

Jak już wam mówiłem planowałem się skupić na meczach pucharowych. Na awans w pierwszym sezonie chyba nie mam co liczyć, aczkolwiek nigdy nie mów nigdy - jak mawiał pewien osiemdziesięciolatek próbujący wyrwać stojącą przy autostradzie Rumunkę. W Pucharze Anglii mogliśmy nabroić, ale już FA Trophy musiało być nasze. Dlaczego? A no dlatego, bo FA płaciło za każdy mecz, a tylko z tej kasy mogłem pozwolić sobie na zakup czegokolwiek. W klubie mówili na mnie "szefo" - po polsku. Pomogłem im z akcentem, bo mieli połączyć słowo " czif " ze słowem " for ", co w zupełności pierwotnie brzmiało " czifo " ale potem udało się wyrzeźbić w tych nietęgich potylicach "esz". Zatem ochrzczony jako Szefo podlazłem do meczu z Tranmere.

I powiem wam tak - ciekawą rozkimnkę miałem. Logiczne, że jesteśmy naleśniki placki i że w starciu z Tranmere na zwycięstwo nie mam co liczyć. Cuda się czasami zdarzały, ale ja jako Polak z krwi i kości wiem, że one się zdarzają wszystkim ,tylko nie mi. Ja musiałem wziąć Tranmere na podstęp. Ich trenejro analizował nasze mecze i wiedział, że gramy twardo z tyłu, a na szpicy tylko kąsa jeden napadzior. Postanowiłem nie wywalać gościa z błędu, ale ustawiłem ekipę tak, żeby grali na ultradefensywnie, z pominięciem środka pola. Czyli - obrona podaje od razu do ofensywnych. 1-4-3-2-1, pomijamy tych 3 i dajemy piłkę do 2-1. W efekcie mieliśmy trzech napastników i czterech obrońców. Tamta pominięta trójka miała grać na zasadzie rygla. Wszyscy. Zesrać się, a nie dać się - taka maksyma obowiązywała tego dnia wszędzie.

Menedżer Ronnie Moore musiał na bank przecierać gały ze zdumienia, kiedy postawiliśmy autobus w bramce. Nieco się pomyliłem i moje rygle grały jako wspierający obronę, przez co mieliśmy nie czterech, a siedmiu obrońców. I patrzcie na statsy - Tranmere oddało aż 20 strzałów, z czego 9 celnych. Szczerze, to z tych 9 celnych tylko dwa sprawiły trudności Irishowi i oczywiście dwa zakończyły się golem. My za to nie byliśmy gorsi, bo na 13 uderzeń aż 9 było celnych, a z tych 9 dwa gole!!

 

Puchar Anglii 2 Runda, 7.12.2013

Premton Park, Birkenhead, kibiców 6465

Tranmere ( SKy Bet League 2 ) 2:2 Weston Super Mare ( Skrill South )

( Akpo Sodje, Abdulai Bell-Baggie ) (Diallo, Plummer)

 

Narypaliśmy się jak meserszmity po tym meczu. Ja tradycyjnie plastykowa butelka Strongbowa, reszta piwka. Tak się bawi, tak się bawi WEEEEESTOOOOON - darli japy, aż nas policja zhaltowała i trzeba było tłumaczyć, że my to ci prawi, do komunii chodzący.

 

Potem był mecz w lidze z Boreham Wood, na wyjeździe. Nie miałem jak rotować składem, bo był wąski jak talia Ogórek, a do tego tak atrakcyjny jak Rysiek Kalisz na plaży nudystów. Mecz z Boreham nie przeszedł do historii. On po prostu był, minął i tyle. Wygraliśmy, zasłużenie, ale minimalnie.

 

Skrill South, 11.12.2013

Meadow Park, Borehamwood, kibiców 294

Boreham Wood 1:2 Weston Super Mare

( Montgomery ) ( Plummer, Fiddes )

 

 

Po tym meczu mieliśmy całe dwa dni przerwy, a na trzeci dzień od razu potyczka z Ebbsfleet i to na wyjeździe. Wykorzystałem już wszystkie dejofy, przez co Debbie zaczęła kręcić nosem, że muszę wybrać co jest dla mnie ważniejsze, taca czy piłka.

Mecz z Ebbsfleet był tak potwornie nudnym spotkaniem, że zmarł na nim z nudów jakiś staruszek i jedyną atrakcją była akcja karetki z policją. Poza tym wyłapaliśmy dwie poważne kontuzje. W 71 minucie ostrą kosę w łydkę zarwał Jamie Laird, przez co pan Cooper zebrał kilka jobów ode mnie. Ale gorzej, bo w 75 minucie sam Diallo usiłował uderzać z woleja, na co mu nakładką wjechał Laucys i nasz napastnik zszedł na czworaka na jednej nodze, bo drugą trzymał w górze a z niej strumieniem tryskała lawa krwi. W 91 minucie Fiddes zdobył gola z główki i byłem pewien, że jesteśmy już w kolejnej rundzie. Ale pan Cooper petardmistrz doliczył jeszcze dwie minuty i w 94 Ben May rypnął na 1:1 i musieliśmy grać rewanż.

 

FA Trophy, 14.12.2013

Stonebridge Road, Gravesend

Ebbsfleet 1:1 Weston Super Mare

( May ) ( Fiddes )

 

 

Powoli się robi nie tyle pis of kejk, co dats nat maj kap of ti.

 

Odnośnik do komentarza

Przed nami naprawdę trudny okres, bowiem zima w Anglii delikatnie łechtała nas po potylicy. Niby zimno, ale z nieba zamiast śniegu wali deszcz, a wiatr wciska te krople wszędzie i każdemu. Jak dobry handlowiec. Nikt nie miał tu opon zimowych, więc jak na ziemi zalegał milimetr śniegu ruch był sparaliżowany. Oznaczało to nie mniej nie więcej tyle, że jak Otyły Mathew miał nas gdzieś zawieść musieliśmy planować to dużo wcześniej.

Plummer i Ingram narzekali na kontuzje. Pomagał nam ojciec Rafiński, a że za czasów wyjścia Polski z komuny pobierał od jednego ze znachorów nauki, to leczył chłopaków jakimiś dziwnymi maściami. Nie pomagało. Musiałem zatrudnić fizjoterapeutę, ale prezes Paul Bliss miał na to wyrąbane do granic możliwości. Ręce opadają. Człowiek się stara, to mu podcinają skrzydła. Powoli zaczynałem się czuć tak, jak ludzie w Polsce prowadzący działalność gospodarczą - jak ci idzie, państwo cię uwali. Bądź pewien.

Druga runda Pucharu Anglii to już ponad dwadzieścia siedem tysięcy funtów zarobku. Domyślam się, że większość szła do kieszeni prezesa, ale w zamian za to musieliśmy mieć cokolwiek, bo piłkarze nie Manchester City, swe rozumy mają. A puszka piwa w nagrodę nie robiła już na nikim wrażenia. Zwłaszcza, że o Ingrama pytał trener drugiej drużyny Leeds United, a o Diallo Morecambe, które dawało mu 100% więcej pensji i mieszkanie za które miał zapłacić klub.

Najgorsze jeszcze było to, że po nowym roku kontrakty 80% drużyny wygasają, a ja nie miałem absolutnie żadnych narzędzi, żeby chłopaków zatrzymać. Tak to już jest, że jak się gra na jakimś tam poziomie - lepszym niż pozostali - to wszyscy dookoła chcą nas do siebie.

Mogłem im co najwyżej zaproponować nadgodziny na Sand Bayu, nic ponadto.

W rewanżu z Tranmere graliśmy u siebie. Wystawiłem najmocniejszy skład, a piłkarze byli nastawieni mega defensywnie z możliwością kontrataku. 17 grudnia rozegraliśmy bardzo dobre spotkanie, bo 1710 kibiców zobaczyło jak rozjeżdżamy wysoko notowanego rywala w arcypiękny sposób. Graliśmy z gracją baletnicy, siłą Tura, sprytem malinowego nosa zbierającego na wino i skutecznością zrzucanego napalmu. Tranmere oddało aż 25 strzałów, przy 12 naszych. Lloys Irish dwa razy wyjął pewne seteczki, ale najskuteczniejszy pod bramką był nasz kontuzjowany Plummer. Do przerwy przegrywaliśmy 1:0, ale w drugiej połowie, pomimo słabego posiadania piłki, zwyciężyliśmy pewnie i zasłużenie.

 

Puchar Anglii 2 Runda powtórka, 17.12.2013

Woodspring Stadium, Weston Super Mare, kibiców 1710

Weston Super Mare ( Skrill South ) 2:1 Tranmere ( Sky Bet League 2 )

( Plummer 2x ) ( Stockton )

 

W trzeciej rundzie spotkamy się z Carlisle United ze Sky Bet League 2

 

 

 

 

Odnośnik do komentarza

Święta Bożego Narodzenia u Brytoli to dzień jak każdy inny. Mają boksdej, bo na śniadanie wszystkie tancerki były poprzebierane za elfy, a gość co był wodzirejem ( ten, co zaliczał wszystkie dziewczyny które chciały śpiewać ) za mikołaja. Wyglądało jak kabaret, bo my ubrani jak kelnerzy, oni jak idioci, a starzy ludzie wchodzący na sale byli podjarani jak byk przed kryciem. Wszyscy uśmiechnięci, zadowoleni, banan od ucha do ucha. I teraz tak : musli albo poridż na starter, na mainkorsa fulbrejkfast, potem minspaje i takie tuby papierowe w kształcie cukierka. Po zżarciu chwytali za tuby, ciągnąć rozrywali i ze środka wyskakiwała taka zabawka jak te najbardziej tandetne zabawki z kinder niespodzianki. Jednym słowem - żenada dla Polaka, jednym słowem - petarda dla Anglika. Tym się różniliśmy - oni się bawili jak dzieci, a my uznajemy, że ci co są jak dzieci są infantylni, dziwni i należy się od nich separować.

Dzień przed wigilią żarcie wygląda podobnie, ale powiem wam, że każdy stół jest nakryty dodatkowym papierowym obrusem. Na tych obrusach leżą finezyjnie ułożone napkiny ( serwetki w kolorach świątecznych ), na każdym talerzu leżą te tuby, pomiędzy pojemniczki z żurawiną. Na kolację mają świątecznego tarkeja ( plaster indyka polany grejwi - takim gęstym, myśliwskim sosem ), z rołstpotrejtos ( pieczone ziemniaki ) i surówkami. Po tym tradycyjnie : cziskejk ( sernik ), wigilijnej, albo pudding, albo jakieś blakforestgato ( ciasto jak tort ). Potem kawa, herbata i do domu. Normalny człowiek po takiej kolacji umarłby w butach, leżał, zdychał na zgagę. Ale nie Brytole - oni po tej kolacji idą na dwójkę do pokoju, zajarają sobie kilka papierosów, potem prysznic, czesanko i na balety ma balrum.

Święta Bożego Narodzenia to taki czas, w którym wszyscy wydają mnóstwo pieniędzy na rzeczy totalnie niepotrzebne. Wyglądają mniej więcej tak, jak spacer z narzeczoną promenadą w Międzyzdrojach oglądając stoiska z pierdołami. Nic nie potrzebujesz, ale że ją kochasz, to kupisz : naszyjnik, pierdołę, maskotkę. Po tygodniu i tak to zgubi/wyrzuci, ale ważne jest, że miałeś gest. Z tego jesteś rozliczany - tutaj również. Nie musisz kupować rarytasów. Kup pierdołę, podaruj bez okazji, Brytol prędzej czy później odwdzięczy ci się w najmniej odpowiednim momencie.

 

Przed wigilią mieliśmy ligową potyczkę na własnym podwórku z Bromley. Tego dnia deszcz kosił wszystko, wiatr wywracał wszystko, więc ci co byli nastukani tanim piwem mogli swobodnie kołysać się w rytm pędzących kropli. Policja nie zwracała na nich uwagę, a ja czułem się tak, jak by mi ktoś kołek wsadził w odbyt, bo mecz musieliśmy wygrać żeby utrzymać bezpieczną, piątą pozycję.

W 13 minucie Plummer podał do Diallo, a nasz napastnik prostym strzałem otwarł worek z bramkami. W 50 minucie Bromley wyrównało, ale później dwukrotnie dobijaliśmy gości, bowiem w 84 minucie Kirk z główki, a w 86 Ingram z dobitki po strzale Hindsa.

 

Skrill South, 21.12.2013

Woodspring Stadium, kibiców 494

Weston Super Mare 3:1 Bromley

( Diallo, Kirk, Ingram ) ( Kiernan )

 

Moje święta spędziłem z przyjaciółmi. 23 grudnia pojechałem do Frykasa, żeby kupić cokolwiek polskiego - pierogi i krokiety. W angielskich sklepach próżno szukać czegoś tak wyśmienitego. I powiem wam, że ponownie umocniłem się w stwierdzeniu, że Polak Polaka musi wydymać. Koszt zakupów - osiem pierogów to 12 funtów, osiem krokietów to 12 funtów. Ja rozumiem, że każdy zarobić musi, ale 24 funty za takie zakupy to woła o pomstę do nieba. Kupiliśmy jeszcze łososia, bo karpia nie było, małą blachę sernika, mazurka, a opłatek dostałem z Polski. I to były najgorsze święta mojego życia - nie dlatego, że jedzenie mi nie smakowało. Dlatego, że po raz pierwszy na obczyźnie poczułem potężną tęsknotę za rodziną. W domu nikt mi oczywiście nie powiedział, że płaczą. Ale wyglądało to tak, że zjedliśmy, połamaliśmy się opłatkiem, złożyliśmy sobie życzenia i wręczyliśmy prezenty. Potem zadzwoniłem na skypie do rodziców. Wszyscy siedzieli uśmiechnięci, zadowoleni, złożyli mi życzenia. Ale kilka dni później jak z nimi rozmawiałem, to okazało się, że miejsce w którym siedzę stało puste, stół nakryty. Że modląc się i siostra i mama i tato mieli łzy w oczach, że święta beze mnie są potwornie smutne. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że w Polsce zostawiłem o wiele więcej niż ciuchy, rzeczy. Zostawiłem cząstkę siebie i nikt ani nic nie jest w stanie wypełnić tej pustki. Każdy, kto kocha rodzinę, każdy kto jest chociaż odrobinę sentymentalny przyzna mi rację - żadne pieniądze, żądne prezenty, żadne atrakcje nie są w stanie zastąpić uśmiechu matki, dumy ojca i miłości siostry. Kiedy sobie wyobraziłem jak są tam sami, beze mnie, coś we mnie pękło. I przyrzekłem sobie, że zdobędę Weston wszystkie możliwe trofea, awansuję jak najwyżej, a później ściągnę rodzinę do siebie i będziemy żyli długo i szczęśliwie.

Szkoda tylko, że tylko ja tak myślałem.

 

Dwa mecze po wigilii zepchnęły nas na siódmą pozycję w lidze. Pierwszy zespół awansował bezpośrednio, zaś pozostałe cztery miały walczyć w barażach. Dla mnie planem minimum było zajęcie piątego, ostatniego miejsca które dawało takowe możliwości.

A tu :

26.12.2013 Skrill South Bath 3:1 Weston Super Mare ( Pratt 2, Kirk sam ) ( Diallo )

28.12.2013 Skrill South Weston Super Mare 2:5 Dorchester ( Plummer, Hayes ) ( Watson, Moore-Taylor, Blackmore, Ward 2x )

 

Sylwester przed nami.

Na obczyźnie.

 

Odnośnik do komentarza

Sylwester spędziłem w pracy. To znaczy, tylko do kolacji, bo później mieliśmy wolne. Debbie powiedziała, że możemy śmiało przyjść w Nowy Rok na bani, bo ona to rozumie i akceptuje. Nie muszę tłumaczyć jak to zinterpretowali Polacy, bo Hiszpanie przyszli, owszem, ale zjarani tak, że szczelinki w ich powiekach ledwie przepuszczały obraz rejestrowany przez mózg.

Na Sylwestra kupiliśmy kilka flaszek Kapitana Morgana, do tego w promocji Pepsi - cztery butelki i dwie gratis. Każdy przygotował jakiś posiłek, a ci co nie, kupili kilka chipsów i ciastek w Tesco. Sylwestra spędziliśmy u Asi, jednej z kelnerek z Sand Bayu. Jej facet Daniel był wysokim, bardzo dobrze zbudowanym blondynem z listą wykroczeń długą jak ręka Marcina Gortata. Był wydziarany, w więzieniu spędził pół okresu dojrzewania i zamiast pić alkohol jarał blanty. Siedzieliśmy w klitce, ale z balkonu rozpościerał się przepiękny widok na ocean. I powiem wam, że żaden inny widok nie zrobił na mnie większego wrażenia niż blask księżyca odbijający się w tafli przypływu. Siedzisz, sączysz drinka, rozmawiasz z przyjaciółmi, w telewizji leci Polo TV naprzemian z Eska TV. Odrobinę polskości, ty, przyjaciele i ocean oddalony od budynku zaledwie o ulicę i plażę.

Kilka petard poleciało w górę, kilku Polaków wyszło na ulicę. Były podziękowania, życzenia, toasty i po drugiej wróciliśmy taksówką do mieszkania.

Mój pierwszy sylwester u Brytoli był po prostu dniem, w którym można było się napić i pogadać. Nikt tu nie szalał, nie było baletów, smokingów i drogich sukien. Było tak po prostu normalnie, że gdyby mi ktoś powiedział - dzisiaj jest środa, dwunasty listopad, to nie zrobiło by mi to żadnej różnicy.

Przyrzekłem sobie, że następne święta i sylwestra spędzę w Polsce. Problemem była Debbie - mówiła, że każdy wyjazd na święta to jest łan łej tiket. Lecisz, wracasz po ciuchy i tyle. Nikt tu nie tolerował tego, że też masz rodzinę, uczucia. Przyleciałeś do pracy? Masz pracować.

 

W Nowy Rok weszliśmy z czystymi laczkami depcząc po twarzach kolejnych rywali. Byliśmy ochroniarzami rozkwaszającymi nosy buńczucznym cyganom, walcem rozjeżdżającym spacerujące po deszczu żaby. Taktyka 4-3-2-1 powoli wgryzała się tak głęboko w świadomość moich piłkarzy, że kolejne mecze stawiały nas w tabeli coraz wyżej. Przed pierwszym gwizdkiem sędziego mieliśmy siódme miejsce w tabeli, ustępując takim plackom, że aż wstyd pisać. Mało tego, Paul Bliss - nasz prezes nie pozwolił mi zatrudnić żadnego członka sztabu szkoleniowego. A ja powiesiłem kilka ogłoszeń w sportowych dżob centrach. Szukałem fizjoterapeuty, gościa od juniorów i normalnego trenera, który by odciążył nieco pozostałych dwóch. W efekcie dostałem solidny opieprz i groźbę, że jak się będę tak panoszył to nie dostanę nowego kontraktu.

Dżoana, dupeczka prezesa powiedziała mi, że od stycznia 90% naszego składu jest do pozyskania za darmo. Powiem wam, że czułem się jak dziewczyna po solidnym gangbangu, której kazali iść do spowiedzi i mówić grzechy przez mikrofon, a na sali same mohery i zakonnice. Przedłużyłem umowę z Diallo o kolejny rok, ale już Plummer wszem i wobec oznajmił, że żadnego kontraktu podpisywać nie będzie, bo burdel jaki tu panuje nie pozwala mu na inwestycję we własną przyszłość. Jego marzeniem było zaistnienie w klasyfikacji strzelców ligi, przez co ze swoją kartą sportowca mógł przemierzyć swoim Vauxhallem Astrą południową Anglię w poszukiwaniu nowego klubu. Najgorsza w tym wszystkim była bezsilność. Miałem ochotę wziąć bejzbola i Blissowi zagrać na łbie któryś z kawałków Korna.

Niesieni falą emocji przystąpiliśmy do meczów pucharowych. Najpierw losowanie dało nam potyczkę z Ebbsfleet, potyczkę rewanżową, którą zresztą wygraliśmy, ale w bólu i męczarniach. Graliśmy tak, jak epileptyk noszący nitroglicerynę - ostrożnie do granic możliwości. Wygraliśmy po bramkach Plummera i Slocombe, ale tylko dlatego, że w 90 minucie pan Burt nie widział metrowego spalonego.

 

FA Trophy 2 runda powtórka, 1.1.2014

Woodspring Stadium, Weston Super Mare, kibiców 276

Weston Super Mare 2:1 Ebbsfleet

( Plummer, Slocombe ) ( Fanimo )

 

67 tysięcy funtów zarobiliśmy odsyłając na Ojom ekipę Carlisle z Andym Griffinem na czele, który swego czasu bronił barw samego Newcastle United. Oddaliśmy tylko cztery celne strzały, kończyliśmy mecz w dziesiątkę, ale mimo to wyżej notowany rywal strzelił o jednego gola mniej niż my! Plummer miał dzień konia, spełniał marzenia, zaaplikował dwie bramki - po jednej w każdej połowie. Kropkę nad " i " postawił Kirk, co było sporym zaskoczeniem nawet dla niego. Dziwne, że przegrywaliśmy na każdym poziomie gry, a mimo to Mark Gilespie puścił jedną bramkę więcej niż Irish.

Po tym meczu przeprowadzili ze mną wywiad z Weston Super Mare News - pytali o co kim jestem, skąd jestem, co robię i dlaczego wygrywamy. A ja mówiłem, że wygrywamy bo jesteśmy po prostu lepsi od tych co są gorsi i że następny rywal też dostanie solidne manto.

Szkoda tylko, że nie wiedziałem, że w czwartej rundzie wylosują nam ARSENAL.

 

Puchar Anglii 3 runda, 4.01.2014

Woodspring Stadium, Weston Super Mare, kibiców 2224

Weston Super Mare 3:2 Carlisle

( Plummer 2x, Kirk ) ( Robson, Playter )

 

 

 

Odnośnik do komentarza

Kupiłem w Polsce materac do masażu. Taki czarny, z zielonymi wypustkami, napisem " Ogrody Zdrowia ". Kosztował całkiem niemało, ale musiałem zainwestować w coś, co mi da jakieś dodatkowe pieniądze. Postawiłem materac na łóżku, które rąbnąłem z remontowanego pokoju, wjechałem nim przy recepcji i dogadałem się z recepcjonistką, że za każdą minutę na masażu płaci się 50p, z czego od każdych 10 minut ona ma funta zarobku. Niewiele? Być może, ale z drugiej strony od 10 rano do 10 wieczór każdego dnia, przez pierwszy miesiąc miałem obłożenie niemalże na cały czas, przez co Debbie zainteresowała się moją działalnością i zaproponowała, że wcale tego nie zgłosi właścicielowi hotelu, ale muszę jej odpalić jednego funta za każde dziesięć minut. Cóż mogłem zrobić? 60 minut to 30 funtów. Z tego odprowadzałem 6 funtów dla recepcjonistki i 6 funtów dla Debbie. Czysty zysk? 18 funtó za godzinę. Pomnożyć to razy 12 godzin i dawało mi to dziennie czystego zysku 216 funtó ! Po miesiącu kupiłem drugi materac i na koniec stycznia dziennie kosiłem jakieś 380 funtów. To były złote czasy. Zarabiałem jako kelner jakieś 1200 funtów, jako trener jakieś 700 funtów, a z materaców miałem jakieś 6 tysięcy funtów dochodu, bo musiałem policzyć jeszcze koszty utrzymania sprzętu i jego ewentualny serwis. Od razu otworzyłem konto w Barclayds, bo w Lloyds nie dawali mi zbytnio ciekawej oferty i tak oto w nowy rok wlazłem na petardzie finansowej.

Jak wpadłem na ten pomysł? Sprawa była prosta - swego czasu mój dawny przyjaciel Przemek handlował na terenie całej Polski takimi materacami. Kupowali je w firmie Casada, a później narzucali odpowiednią marżę i golili na spotkaniach. Mówcie co chcecie, ale był to konkretny sprzęt, który nie tylko dawał ulgę, ale i leczył! W naszym chorym kraju niestety sprzedaż bezpośrednia jest konotowana z oszustami, złodziejami i naciąganiem starych ludzi. Szkoda tylko, że jeśli durny EcoVital tak robi, to wszystkie firmy wrzuca się do jednego garnka. Z drugiej strony, jak kupujesz cokolwiek w salonie, albo sklepie, też masz prezentację i też jest to swoista sprzedaż bezpośrednia.

Mój biznes - minimum nakładu, maksimum zysku.

Oczywiście, że żyłem asekuracyjnie. Nie chciałem słuchać mądrzejszych od siebie i każde zarobione pieniądze odkładałem i odkładałem. Nie kupowałem sobie absolutnie nic, bo gdzieś tam, w głębi łba siedziała mi myśl, że może dzisiaj jest dobrze, ale jutro będzie normalnie, a pojutrze nie będę miał gdzie spać i jak żyć? A rozsądnie patrząc, po każdym sukcesie powinienem sobie dawać nagrodę i "coś" kupić.

To był mój pierwszy biznes na Wyspach. Pierwszy, ale jak się później okazało, nie ostatni.

I powiem wam, że generalnie robienie biznesu u Brytoli to czysta przyjemność. Nikt ci nie nakazuje, nie pokazuje, nie wmawia, nie poluje na twój błąd. Wszyscy są życzliwi i uśmiechnięci. Oczywiście do momentu, w którym nie wyjdzie, że kombinujesz. Wtedy jest piekło.

 

Kolejne trzy spotkania to komplet punktów w iście wykwintnym stylu. Zdobyliśmy aż jedenaście bramek, tracąc zaledwie jedną, co wywindowało nas na czwartą pozycję w tabeli. Warto zaznaczyć, że jakieś apogeum talentu i skuteczności przechodził Plummer, bo w obliczu kontuzji Diallo to właśnie Anglik grał pierwsze skrzypce. Sami zobaczcie :

 

15.01.2014 Skrill South, Maidenhead 1:4 Weston Super Mare ( Barney ) ( Plummer 3x, Knowles )

18.01.2014 Skrill South, Sutton Utd 0:3 Weston Super Mare ( Laird, Plummer 2x )

22.01.2014 Skrill South, Weston Super Mare 4:0 Tonbridge ( Laird, Plummer 2x, Kirk )

 

Po fali rozkoszy nadszedł dzień prawdy. Następny w kolejce jest mecz z Arsenalem w Pucharze Angli ....

 

 

Odnośnik do komentarza

To był 15 stycznia, dokładniej sobota. Na murawie zalegały połacie roztopionego śniegu, który idealnie kontrastował z marazmem na niebie. Kilka chmur łączyło się w niezgrabną mozaikę i co kilka minut pluło deszczem, a później puszczało słońce na czoło peletonu. Otyły Mathew ze specjalnie skonstruowaną odśnieżarką ( zrobioną z odkurzacza, wentylatora i łopaty ) palił kalorie ryjąc murawę wzdłuż i wszerz. Czułem, jak by mi ktoś mozolnie, ale systematycznie, bez wazeliny, zarywając usta szmatą wciskał trzonek w odbyt. Chciało mi się rzygać. Chociaż nie, rzyga to student, dżentelmen wymiotuje. No więc ja wymiotować chciałem. Ciśnienie było ogromne, a stawka jeszcze większa. Słyszałem, że na Woodspring Stadium zjadą się wszyscy okoliczni oligarchowie. Miał być właściciel Pizzerii, ajent kilku hoteli, władca wybrzeża sprzedający miejsca plebejskim handlowcom. Miało przyjechać kilku śmiałków z Bristolu. Miała być nawet Debbie i wszyscy Polacy, na co właściciel Sand Bayu powiedział, że się chyba z dupą na mózgi zamienili. Mimo to przybyli.

Siedziałem wtedy na ławce w szatni, przede mną cała wataha piłkarzy. Co im miałem powiedzieć? Przecież to nie mecz z plackami, naleśnikami, leszczami i kelnerami. Do cholery, sam Wenger w drugim narożniku, a ja z lekką nadwagą, w kalesonach dwa paski z tyłu i jeden z przodu, bez rękawic.

Do gry zapodałem taką oto jedenastkę :

Lloyd Irish

Jory Cureton - Jamie Laird - Jordan Walker (syn Debbie ) - Martin Slocombe

Jermaine Hinds - Ben Kirk ( K ) - Brett Trowbridge

Dayle Grubb - Tristian Plummer

Kane Ingram

Diallo był nadal kontuzjowany, przez co czułem, że w ataku będziemy tak silni jak Kaja Paschalska na macie Pride w starciu z Emalienko. Ustawiłem zespół tradycyjnie - sztywnie, kontratak i nie ma lipy! Ingram miał w oczach śmierć, Grubb rozwolnienie, a Jordan płakał, że go mama będzie po raz pierwszy oglądać i specjalnie dla niej chciał zagrać jak najlepiej.

Arsene Wenger bez większej spinki dał taką jedenastkę:

David Ospina

Mathieu Debuchy - Nicolas Nkoulou - Laurent Koscielny - Callum Chambers

Abou Diaby - Aaron Ramsey - Mesut Ozil - Jack Wilshere

Kieran Gibbs

Oliver Giroud

Arbitrem głównym spotkania był pan Atkinson, a nasze kasy pobiły rekord, bowiem sprzedały aż 4 tysiące biletów!

Pierwszy gwizdek sędziego i podopieczni byłego menedżera Nagoya Grampus Eight ruszyli niczym nafutrowany skinhead na punka. Przez pierwszy kwadrans Irish miał aż trzy interwencje, z czego jedyną godną odnotowania była ta z 12 minuty, gdy Ozil cudownym strzałem z ponad 35 metrów chciał zasadzić nam kartofla za kołnierz, ale Irish skacząc jak by wlazł w mrowisko sparował piłkę na róg. Niestety, w 20 minucie Ramsey puścił się prawą flanką jak rozjuszony Słoń na stado pożerających słoniątko tygrysów, minął w dziecinny sposób Lairda, zacentrował w pole karne. Irish wybiegł do piłki, ale minął się z nią w locie i na pustą bramkę, z bocznej strony głowy ( włączając w uderzenie lewe ucho ) Jack Wilshere zdobył bramkę. Rzuciłem bidonem o ziemię i kazałem chłopakom ruszyć do kontrataku, bo zdobywca Orderu Imperium Brytyjskiego kazał chłopakom walić w nas jak z RKMu. I w 31 minucie stało się coś, co nie śniło się nawet Czarodziejce z Księżyca. Kane Ingram próbował uderzyć na bramkę Ospiny, ale Koscielny zablokował strzał na pełnym wślizgu, na co do dobitki dopadł Jamie Laird. Nie czekając na nic zamknął oczy i wyrypał takiego afrykańskiego kaktusa z czuba, że piłka z rotacją boczno-wsteczną zatrzepotała pod pachą byłego golkipera OGC Nicea! Nasi kibice wystrzelili w górę niczym lawa w Etnie, a ja zerwałem się na równe nogi, wyrwałem krzesełko i chciałem z radości zabić wszystkich co nie mieli naszych trykotów, ale surowe spojrzenie Paula Blissa skutecznie sprowadziło mnie na ziemię. 50 funtów kary za naprawę - wytrzeźwiałem.

Szkoda, że nasza ekstaza trwała zaledwie trzy minuty. 34 minuta meczu, pan Atkinson gwiżdże pośredni. Do piłki podchodzi Ozil, macza palca w ustach, sprawdza skąd wieje wiatr, posyła piłkę na długi słupek, a tam Olivier Goroud sytuacyjnie z prostego podbicia niemal rozrywa siatkę. Pędzi idiota na złamanie karku, jak by strzelił gola Realowi Madryt co najmniej, a Gibbs zniesmaczony pokazuje mu, że we łbie ma chyba poridż i żeby nie przesadzał.

Pomyślałem sobie - o zgrozo - że nie mamy nic do stracenia. Przegrywamy, mamy silniejszego rywala, czemu by nie postawić wszystkiego na jedną kartę? Zawołałem do linii Kirka. Mówię mu, że jest kapitanem, że ma powiedzieć chłopakom, że będziemy teraz się odkrywali i naparzali jak Ryan Giggs penisem żonę swojego brata. I odsłoniliśmy się na tyle, że w 40 minucie przegrywaliśmy już 1:3. Abou Diaby posłał piłkę po ziemi na niedoścignionego w tym spotkaniu Jacka Wilshere. Gówniarz zmylił mi Slocombe, położył na łopatki Walkera, zjechał do lewej strony, wysunął na jakieś 13-14 metrów, a tam na pełnej piźd...ekhm, prędkości, Nkoulou zdobył bramkę z klepki. Irish tylko spojrzał w prawo, machnął od niechcenia rękoma i odwrócony w moją stronę pokręcił z niedowierzaniem głową dając mi do zrozumienia, że gówno z tego będzie.

- Panowie ! 3:1 to nie mecz Realu z Borussią! Nikt nam nie łoi dupy jak Lewandowski! Damy radę! - darłem japę, na co Paul Bliss zmniejszył mi karę za krzesełko do 40 funtów w ramach uznania. Patrzę więc na sędziego, bo coś dłubie w kieszeni, a tu Atkinson unosi czerwoną kartkę do góry i wypiernicza nam z murawy Jermaine Hindsa!!! Lecę na łeb na szyję, depczę dwa bidony, rachunek za gaz, pęka szybka LG L90 pod moim butem, na co Dżoanna robi minę rozjechanej na mokrym asfalcie żaby.

- Panie, co jest do cholery? Za co? Bo jestem Polakiem? Ty świnio! Ty szowinistyczna świnio! Ty nacjonalistyczny psi spędzie! Ty koński zwisie !

Pan Atkinson spojrzał na mnie karcąco, pokazał na rozciętą nogę Nkoulou i powiedział, że dont andersten łat aj łant, bat he mas told me dat i haf tu goł bak to maj plejs. Chciałem mu urwać łeb przy samej rzyci.

W 40 minucie było już po meczu. 3 tysiące kibiców widziało, jak Mesut Ozil puścił się jak Monika Lewinski pod stołem, dryblingiem zmylił piłkarzy jak Komorowski tych co wahali się czy wyjechać, minął kolejno : Grubba, Hindsa, Walkera, wysunął sobie tak na dwa metry i bardzo ładnym, mocnym strzałem pokonał Irisha. Piłka wpadła na 3/4 wysokości bramki. Oczywiście nie muszę mówić, że były golkiper Bridgwater odprowadził futbolówkę tylko wzrokiem!

W 64 minucie zmniejszyliśmy rozmiary porażki do 2:4. Tristian Plummer okazał się tak szybki jak Karol Wierciński ( jeden z Polaków ) uciekający ze skradzionym czymkolwiek z Morrisonsa, czy Smitha. Dostał długie, ale i ostre podanie od Dayle Grubba, zgasił gałę podeszwą, wysunął sobie na jakieś dwa metry i przed strzałem spojrzał na Ospinę, który był na wykroku. Piłka poleciała prosto, mocno i celnie. Przy prawym słupku, na wysokości bioder. Kurduplowaty bramkarz reprezentacji Kolumbii nie miał najmniejszych szans, a ja poczułem, że może wyrównamy! Jose Pekerman nie będzie zadowlony.

Niestety to by było na tyle jeśli chodzi o nasze umiejętności.

W statystykach Arsenal oddał 36 strzałów, z czego aż 22 były celne. Owszem, nie ma co ubliżać Irishowi, bo jakieś pięć razy wyjmował piłkę w tak arcydziwnych pozycjach, że nawet żona Kirka, która za czasów gówniarza trenowała gimnastykę artystyczną była oczarowana pozycjami. Z 22 strzałów jakieś 6 trafiało w słupki, spojenie i poprzeczkę. My za to oddaliśmy tylko 8 strzałów, z czego zaledwie dwa celne! I dwie bramki.

Po ostatnim gwizdku nie czułem wstydu. Wypiąłem dumnie pierś, spojrzałem na trybuny pełni nadziei, że mi podziękują, ale na nich z 3 tysięcy pozostało jakieś 200 osób zaabsorbowanych promocją na sasidże i popcorn.

Arsene Wenger podszedł do mnie, uścisnął mi prawicę łapiąc jednocześnie lewicą mojej drugiej ręki na wysokości łokcia. Rzekł, że jest prałd of mi i że łi łas emejzing tim. Ol de best, a potem zmarszczył czoło i zapytał czy ja jestem z tego samego kraju co Szczęsny. Ja mu, że tak, a on, że Szczęsny z Rosickim i Gnabry na ławce, bo kupił z promocji Wyborową i lekarze nie wiedzą czy to sraczka, kac czy nerki do wymiany.

 

Puchar Anglii 4 Runda, 25.01.2014

Woodspring Stadium, Weston Super Mare, kibiców 3000

Weston Super Mare 2:4 Arsenal

( Laird, Plummer ) ( Wilshere, Giroud, Nkoulou, Ozil )

 

Odpadliśmy, ale media rąbały informacje, że w Weston jest mega talent trenerski. Byłem dumny : z podopiecznych, z Blissa bo ostatecznie odwołał mi karę za krzesełko, z siebie.

Z siebie dlaczego? Bo udowodniłem wszystkim - nie tylko Polakom, ale ludziom na całym świecie, że chcieć to móc ! TYLKO TRZEBA CHCIEĆ!

Chcesz być kimś? Co robisz, by przestać być nikim?

 

 

Odnośnik do komentarza
  • Makk przypiął ten temat
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...