Skocz do zawartości

Shotgun blues


lad

Rekomendowane odpowiedzi

FM 2006; 6.0.3 75482

db: normal

zasady: mHC

ligi normal: Anglia (1-6), Francja (1-4), Niemcy (1-3), Grecja (1-2), Holandia (1-2), Irlandia (1-2), Włochy (1-4), Irlandia pół. (1-3), Polska (1-2), Rosja (1-2), Szkocja (1-4), Walia (1)

ligi basic: brak

 

Rzut oka na naścienny zegarek uświadomił mi położenie w jakim się znajduje. 9.45, pół godziny do spotkania. Na ubranie się zwykle starczyło mi około minuty, tym razem jednak było inaczej. Zmechacona marynarka, prawie uprasowana koszula i nienaganne pantofle – po raz ostatni wyglądałem tak na ślubie szwagra. 2 lata temu, jeszcze w Polsce.

 

3 łyki kawy, papieros – wystarczyło do wejścia w normalny tryb życia. Kofeina wzmocniona nikotyną nakręciła mnie dość szybko. Byłem gotów. Wyjrzałem przez okno i w strugach ciepłego, letniego deszczu ujrzałem taksówkę, mój pociąg do raju.

 

Wychodząc, zamknąłem za sobą stare, pancerne – według zapewnień dzierżawcy – drzwi, które głośnym jęknięciem dobudziły resztę moich lokatorów. Na odrapanej, niemalże pozbawionej tynku ścianie, widniał krwisto-czerwony – niedbale nabazgrany sprayem – napis „Polish punk”. Domyśliłem się, że nie chodzi tu o moje muzyczne upodobania. Nawet przez chwilę zastanawiałem się, czy nie chodzi o pana Mietka spod „6”. Jednak mój rodak swój żywot ograniczał do pobliskiego monopolowego, a jego angielski zawężał się do krótkiego „english, polish – co pier****sz?”. Nie, pan Mieciu był wzorowym lokatorem – tylko ja odstawałem od reszty. Przeklęta lumpownia.

 

Przebiłem się przez strugi lejącej z nieba wody, zaciągnąłem papierosa po raz ostatni i pstryknąłem niedopałkiem w stronę domu – jak gdybym chciał, żeby stanął w płomieniach…

 

Kierowca podstarzałego Vauxhalla nie sprawiał przyjemnego wrażenia. Co najmniej kilkudniowy zarost, kruczoczarne, potargane włosy, rzadkie zęby, no i ciemne okulary, dzięki którym wyglądał jak jeden z tych, o których się nie mówi. Przełamując pierwsze wrażenie, rzuciłem:

 

- Western Way.

 

Typ podniósł głowę na wysokość lusterka, przyjrzał się chwilę i uruchomił pojazd. Silnik zapyrkotał, a ja poczułem lekkie dociśnięcie do fotela. Ruszyliśmy…

Odnośnik do komentarza

Podróż zajęła nieco ponad 15 minut. Tajemniczy kierowca okazał się bardzo dobrym kierowcą, świetnie poradził sobie z niesprzyjającymi warunkami pogodowymi. Po uiszczeniu opłaty, wysiadłem. Stanąłem mniej więcej pośrodku wielkiej kałuży, zadarłem głowę i zacząłem się przyglądać.

 

Brama wejściowa była całkiem okazała, jedynie miejscami widać było ślady rdzy. Na jej szczycie znajdował się sporej wielkości napis niebieskiego koloru. „Vestigia Nulla Retrorsum”, prezentowało się dumnie i musiało robić wrażenie. Tuż obok cytatu, po prawej stronie znajdowała się tabliczka informacyjna. Wyraźnie pozłacana, informowała przechodniów że oto stoją u bram „The Camrose”.

 

Po krótkich oględzinach splunąłem do kałuży, zrobiłem parę kroków i jednym pchnięciem otworzyłem wrota. Skrzyp jaki wydały obudziłby zapewne niedźwiedzia ze snu zimowego, toteż nie wątpiłem, że wszyscy w klubowym budynku – którego drzwi znajdowały się tuż przede mną – wiedzą o moim przybyciu.

Otworzyłem drzwi, ruszyłem korytarzem i dotarłem do białych drzwi, na których widniał czarny napis „BIURO”. Zapukałem trzy razy…

Odnośnik do komentarza

Mojemu wejściu towarzyszył niewielki entuzjazm. Pomieszczenie było niewielkie, ale zmieściło się w nim kilku ludzi i meble. Łącznie znajdowało się w nim 5 osób, komputer i drukarka. Dwóch z pięciu osobników siedziało przy biurku, namiętnie ciupało słonecznik, a łupinami pluli przed siebie, przez co środek „biura” zaczął przypominać śmietnik. Następna dwójka z wielkim zapałem cięła w karty, na moje wejście odłożyli je na chwilę, uśmiechnęli się i powrócili do gry – wydając przy okazji dość dziwne dźwięki.

 

Najważniejszą postacią był człowiek przed komputerem. Machnął do mnie ręką, dając wyraźnie znać, że mam zająć miejsce naprzeciw niego. Usiadłem, a barczysty, krótko ostrzyżony facet zamknął pasjansa, uśmiechnął się, ukazując nienaganne uzębienie i rozpoczął rozmowę.

 

- Witam, witam. Pan Krzysztof, tak?

- Owszem, zgadza się. To moje imię.

- Muszę panu powiedzieć, że odważny z pana człowiek. Pana CV przyszło do klubu jako pierwsze…

- I jako ostatnie. K***a! Nie oszukuj! – wtrącił się karciarz, na co cała sala zareagowała śmiechem.

- Nie, nie. To nie tak, panie Krzysiu. Po prostu uznaliśmy, że nada się pan na to stanowisko i będzie pan najlepszy.

- Mhm… - wszystko brzmiało jakoś mało prawdopodobnie.

- No to przejdźmy do spraw klubowych. Z pewnością chciałby się pan dowiedzieć co nieco o naszej historii?

- Tak, tak. Naturalnie.

- Więc tak… Basingstoke powstało równo 99 lat temu. Mamy tradycje, nie mamy sukcesów. Proste, nie? Nigdy nie zagraliśmy wyżej niż w Nationwide South, no i problemem jest kasa. A właściwie to jej brak.

- Pieniądze nie są ważne. Tradycja to rzecz niepodważalna.

- Słuszna uwaga. Obiecać wiele w kwestii finansowej nie mogę, jednak jako zarząd liczymy na pozycję w górnej połowie tabeli. To wszystko, co mogę panu powiedzieć.

- A co z moim kontraktem?

- Aha. Myślę, że satysfakcjonuje pana tygodniówka o wysokości €150?

- Zdecydowanie. Sądzę, że dojdziemy do porozumienia.

 

Szczerze mówiąc, byłem zachwycony. Walka o awans, klub z tradycjami, no i €150. 3 razy lepiej niż w Carrefour`ze. Byłem bardzo przejęty.

Prezes zarządu – nie przedstawił się, więc nazwałem go sobie panem Nikt – pogmerał w komputerze, zmrużył oczy, kliknął myszką, a stojąca obok szarawa drukarka – z krzywo naklejonym znakiem „HP” – zaczęła terkotać i po chwili wypluła plik dokumentów.

Kontrakt w 100% pokrywał się ze słowami Nikta, więc nie pozostało mi nic innego. Maznąłem swój podpis, przybiłem piątkę z prezesem i zostałem szkoleniowcem 6-ligowca, Basingstoke.

Odnośnik do komentarza

@Citko - Czytałem sporo, obecnie trochę mniej, ale nadal wszystko się chowa, gdy mam w rękach porządną książkę :]. Z Twym opkiem właśnie się zapoznaję [tj. czytam od początku], opinię wydam później i w stosownym temacie [tj. u "ciebie" ;)]. A wybór klubu był całkowicie przypadkowy, nazwa mi się spodobała. Niemniej, powalczymy! ;)

Odnośnik do komentarza

Nikt miał rację. Basingstoke Town było klubem starym, ale nie mającym żadnych osiągnięć. Tutejszy stadion, The Camrose prezentował się nieźle. 6000 miejsc, 651 siedzących. Na VI ligę, wręcz elegancko.

Wychodząc na płytę główną wciągnąłem w płuca zapach świeżo zroszonej trawy, doszedłem do środka boiska i przyjrzałem się trybunom. Na jednej z nich widniał żółto – niebieski – ułożony z krzesełek – napis „The Dragons”. Smoki – uśmiechnąłem się sam do siebie i starałem się łapać promienie słońca, które leniwie spoglądało spod ciemnych chmur. Na szczęście przestało padać, mogłem pokręcić się jeszcze po okolicy, w oczekiwaniu na – jak to powiedział pan Nikt – spotkanie z drużyną i sztabem szkoleniowym.

 

Jako pierwsi pojawili się ci drudzy. 5 chłopa, którzy na pierwszy rzut oka nie wyglądali na wybitnych fachowców.

Przywitałem się z każdym, zaczynając od lewej strony. Pete Peters (45, Anglia) okazał się być moim asystentem. Nie znał się zbytnio na swojej roli, ale za to miał gadane na temat taktyki, taki angielski Strejlau. Dwójka trenerska nie starała się mnie zaskoczyć, jak ulał pasowali do 6 ligi. Na ten duet składali się starawy Pete Gray (58, Anglia), i człowiek, który miał zapewne trudną młodość, John Condon (56, Anglia). Fizjoterapeutą, który swoją medyczną wiedzę zdobywał w pubie, pomagając wynosić, tych, których przewyższył alkohol był Marc Randall (38, Anglia). Ostatnim człowiekiem ze sztabu był scout Dave Hilton (48, Anglia). Jedyny w klubie z własnym samochodem, pewnie stąd ta rola. Z miejsca dostał wytyczne i udał się do biura po pieniądze na „wachę”.

A mi, właściwie to nam, pozostało czekać na zawodników, którzy mieli się pojawić lada chwila. Odpaliłem papierosa i uciąłem krótką pogawędkę z Pete`m.

Odnośnik do komentarza

@Gun – Węgry to nie dla mnie ;). Sprzęt mam nienajgorszy, 2 GB ramu, procek dwurdzeniowy – FM działa bardzo przyzwoicie.

 

Po kilkunastu minutach na murawie pojawili się piłkarze. Cała dziewiętnastka mężczyzn, którzy nosili miano piłkarzy Basingstoke`u. Po krótkiej zapoznawczej rozmowie, w której przedstawiłem mój cel pracy w klubie(„głowy do góry i kosimy frajerów”) i nakazałem wstępny trening („panie Condon, do roboty!”). Razem z moją prawą ręką usiedliśmy nieco z boku i wyciągając notesiki rozpoczęliśmy kreślenie notatek.

 

Jak się za chwilę okazało, nikt zbytnio nie palił się do nauki naszych golkiperów, także zadanie to przypisałem Pete`owi, który burcząc coś pod nosem ruszył w stronę bramki i pokrzykując na oczekującą dwójkę dał sygnał do startu.

 

BRAMKARZE:

 

W klubie miałem dwóch bramkarzy. W dodatku jeden – ten lepszy – wypożyczony z Peterborough. Luke McShane (19, GK; Anglia), to ten wypożyczony. W miarę wysoki, miewa problemy z chwytaniem piłki, ale daje radę. Będzie numerem jeden. Jego vis a vis, Rob Bullivant (24, GK; Anglia) ewidentnie potrzebuje hormonu wzrostu. No ludzie, metr siedemdziesiąt dwa i on chce stać na bramce. JAJA! Nie gra tragicznie, ale jeżeli rozciąganie nic nie pomoże (żeby tak k***a chociaż do poprzeczki doskakiwał!) – nie przyda się. Trzeba poszperać w rezerwach…

Odnośnik do komentarza

Kolejnymi, którzy mieli trafić pod moje pióro okazali się obrońcy. Usiadłem nieco z boku i starałem się wyłapać coś w bezładnej kopaninie, która znamionowała trening defensywny.

 

OBROŃCY:

 

Dwa postawne chłopy - Jason Bristow (25, D C; Anglia) i Joe Dolan (25, D C; Irlandia północna 6m U21 / 0br.) okazali się środkowymi obrońcami. Szczególnie ten drugi jest niezły, rozmiary spore, no i były reprezentant!

Na prawą obronę Matt. Matt Oattley(24, D RC; Anglia), typowa zapchajdziura. Nie ma w nim nic, co by mnie urzekło. Po prostu – lepszych brak. Lewa flanka… wyboru nie mam. Pojawił się tylko jeden zawodnik – NevilleStamp (24, D/WB L; Anglia), o którym mogę powiedzieć tyle, że jest szybszy od tutejszych psów, dynamit w nogach – cytując pewnego polskiego komentatora.

Pozostali defensorzy (muszę zapisać, co bym nazwisk nie zapomniał), czyli Joe Bruce (22, D RC; Anglia), Steve Hemmings (21, D C; Anglia) i człowiek „umiem-grać-wszędzie” James Taylor (30, D C, AM/F C; Anglia) niczym mnie nie zachwycili. Rezerwa.

 

Naostrzyłem ołówek, naśliniłem palce, przerzuciłem stronę w notatniku i zrobiłem parę kroków, ku kolejnej grupce kopaczy.

 

POMOCNICY:

 

Czwórką będziemy grać. DEFENSYWNY POMOCNIK – PILNE! Zauważyłem, że klub stawia na młodzież – to się chwali. Tylko szkoda, że gównażeria jest równie utalentowana co klubowy magazynier.

Na defensywnym, póki co – Jamie McClurg (19, DM; Anglia), który ma jedną zaletę: wiek. Na środku widzę tego bladego… o, Ben Surey (22, M C; Anglia) się nazywa. Chyba – sądząc po karnacji – dorabia w młynie. Coś z piłką jednak potrafi zrobić, to też się chwali.

Skrzydełka. David Rey (20, M RC; Anglia) i lokalny Beckham, Matty Warner (20, AM L; Anglia). Bryluje w wolnych (jak z kobietami, to nie wiem), będzie ok.

Pozostali, czyli młodzież o której pisałem: Ricci Dolan (18, M C; Anglia), Andrew Ottley (17, M C; Anglia) i nieco starszy, Lewis Cook (21, AM L; Anglia). Przed nimi jeszcze sporo pracy, oj sporo…

Odnośnik do komentarza

@Profesor – Walizeczka jewro i są Twoi :keke:. Znajdą się może jacyś chętni do wypożyczenia. Przyjedź – pogadamy ;).

 

Ostatnią, najmniej liczną grupę tworzyli napastnicy. Było ich trzech, w każdym z nich inna krew…

 

NAPASTNICY:

Od wyboru do koloru. Biały, czarny, latynos. Nieźle, nieźle. Murzyn prezentuje się najsłabiej, nie jest – zdecydowanie – drugim Benem Johnsonem i 100 metrów nie biega w 8 sekund. A ja potrzebuję szybkich napastników. Nawet imię ma jakieś nie takie – Uwabunkeonye Ogbodo (26, ST; Nigeria). Gdyby tylko ktoś się po niego zgłosił, np. takie Enniskillen – oddałbym bez wahania.

Drugim snajper jest biały. Typowy Angol. Lineker z niego żaden, ale jeszcze wszystko przed nim. Może coś wyrośnie…? Mark Peters (21, ST; Anglia) – pierwszy skład, z braku laku.

Ostatni z nich, Latynos. Największa gwiazda zespołu. Maradona Basingstoke`u. Podobno – jak mówi Mark – wszystkie dziewice piszczą na jego widok, a starsze mdleją. Argentyńczyk Miguel Angel Basualdo (26, ST; Argentyna), to moja największa nadzieja i warunek sukcesu. Nie na sprzedaż.

 

Pierwszy trening zaliczyłem. Piłkarzy poznałem. Taktykę wymyśliłem. Za 8 dni pierwszy sparing. Będziemy gotowi.

 

Zamknąłem dziennik, podziękowałem piłkarzom i mogłem wracać do mieszkania. Tysiące myśli kołotało w głowie. Jednak musiałem poczekać nieco ponad tydzień, aby odpowiedzieć na większośc z nich.

Odnośnik do komentarza

Pierwsze dni w klubie upływały leniwie. Dokładniejsze zapoznanie się z piłkarzami, mozolna nauka taktyki i wdrażanie jej na boisku. „Koniec z chaosem” – takie motto założyłem sobie na pierwszym wspólnym treningu. Hasło dość ambitne, biorąc pod uwagę klasę ligi i zespołu, ale jak najbardziej do zrealizowania.

 

Asystent nieśmiało przebąkiwał coś na temat naszego scouta. Ponoć Hilton ruszył już w drogę powrotną do Basingstoke i wiózł ze sobą jakiś porażający materiał. VHS`y, które położą mnie na ziemię. Nie jestem łatwowiernym człowiekiem, no i widziałem Hiltona. W każdym razie jednak, czekam…

 

Debiutować w roli trenera „Smoków” przyszło mi 18. lipca. Do Hampshire przyjechała ekipa 4–ligowca z Boston.

Faworytem naturalnie byli goście. Nie miałem prawa oczekiwać nawet remisu, na to było za wcześnie, i rywal nie ten. Moje przewidywania spełniły się już w 20. minucie, kiedy za sprawą Joachima Boston objął prowadzenie. Drugiego gola garstka kibiców na The Camrose zobaczyła 3. minuty przed zakończeniem pierwszej części gry. Na 0:2 podwyższył Davidson i było po meczu.

Iskierkę radości w sercu moim i fanów naszej drużyny zapalił minutę później Basualdo, który wykorzystał zagranie Petersa i umieścił łaciatą w pustej bramce.

Iskierka nie spowodowała pożaru. Przez resztę meczu goście prowadzili grę i mieli sporo sytuacji, których nie potrafili wykorzystać. Wynik 1:2 był najlepszym, na jaki mogliśmy liczyć.

 

18.07.2005, The Camrose; Basingstoke; widzów: 115

 

TOW Basingstoke [CS] – Boston Town [L2] 1:2 (1:2)

20. J. Joachim 0:1

42. R. Davidson 0:2

43. M. A. Basualdo 1:2

Odnośnik do komentarza

W drugim sparingu przyszło nam zmierzyć się na wyjeździe z ekipą Vauxhall Motors. Postanowiłem zabrać ze sobą kilku zawodników rezerw, którzy mogli swoją postawą postawić kroczek w kierunku pierwszego zespołu.

 

Jak pokazało samo spotkanie, jeszcze sporo nauki przed nami. Dochodziliśmy do sytuacji, ale brakowało wykończenia. Gra wyglądała nieźle, ale nie było to jeszcze to Basingstoke, które chciałem widzieć. Mecz toczył się pod znakiem naszej dominacji, ale jedyną rzeczą, o której warto wspomnieć była kontuzja prawego pomocnika, Ray`a. David wypadł z gry na 2 tygodnie.

 

21.07.2005, Vauxhall Sports Ground, Ellesmere Port; widzów: 100

 

TOW Vauxhall Motors [CN] – Basingstoke [CS] 0:0 (0:0)

45. D. Ray (Basingstoke) kntz.

Odnośnik do komentarza

Następnym sparingiem jaki mieliśmy rozegrać było domowe spotkanie z zespołem League Two – Bristol Rovers.

W naszej grze było widać coraz lepszą składność, ale znów brakowało czegoś, co popularnie nazywa się skutecznością. Przez cały mecz, to my, a nie wyżej notowani goście byliśmy bliżej strzelenia bramki. Ostatecznie nie udało się zrobić tego żadnemu z zespołów i po raz drugi w okresie przygotowawczym zremisowaliśmy 0:0.

 

26.07.2005, The Camrose, Basingstoke; widzów: 59

 

TOW Basingstoke [CN] – Bristol Rovers [L2] 0:0 (0:0)

 

================================================================================

 

 

Zdecydowanie najgorszą rzeczą, jaka mogła mnie spotkać w tym momencie, było styknięcie się z klubowym znachorem. Naczelny fizjoterapeuta złożył na głównym biurku dwa krótkie dokumenty. „McShane i Basualdo – dwa tygodnie leczenia” grzmiał groźnie nagłówek. Niżej, maczkiem opisane były szczegóły kontuzji, ale to już mnie nie obchodziło. Pogniotłem papierzyska i z wściekłością cisnąłem w stronę śmietnika. Zostały 2 sparingi, a nam odpadają dwaj kluczowi zawodnicy, pięknie…

 

Czymś, co nieco podreperowało mój dość parszywy nastrój, było przybycie scouta. Pan Hilton wpadł do mojego gabinetu, dźwigając pokaźny zestaw kaset VHS.

Usiedliśmy razem, Dave wyciągnął jakieś zapiski i odpowiadał na wszystkie moje pytania, dotyczące danego zawodnika. Odpaliłem papierosa, pofatygowałem się do lodówki po zmrożone Guinessy i mogliśmy rozpoczynać obserwacje…

Odnośnik do komentarza

W sparingach zawsze dostaje po łbie, taka moja natura. :]

 

Materiał Hiltona wyrastał ponad przeciętność. Kilku zawodników z jego VHS`ów z pewnością chciałbym widzieć w drużynie. Jednak zdecydowana większość z nich żądała za wysokiego uposażenia, bądź kluby stawiały warunki, na które nie mogliśmy sobie pozwolić.

Wspólnie podjęliśmy decyzję o dalszej próbie negocjacji z kilkoma piłkarzami. Klubowa sekretarka wisiała na telefonie – zapewne jak nigdy dotąd. Było jasne, wzmocnienia będą – ale nikt nie wiedział wciąż jakie.

 

Przedostatnim rywalem Basingstoke`u w okresie przedsezonowym były rezerwy Manchesteru United. Goście nie mieli w składzie ani jednego gracza z pierwszego składu „Diabłów”, ale i tak wydawali się mocni. Zagraliśmy znów poprawnie, ale wciąż jeszcze nie byliśmy gotowi na rozpoczęcie ligi. Jedynego gola nieliczna widownia obejrzała w 49. minucie, kiedy to potężnym uderzeniem z narożnika pola karnego popisał się bardzo utalentowany 16 – latek, Febian Brandy.

Przegraliśmy, ale jestem pewien, że ta porażka także zaprocentuje. Na ligę będziemy gotowi, to mogę obiecać kibicom i sobie.

 

30.07.2005, The Camrose, Basingstoke; widzów: 102

 

Basingstoke [CS] – Manchester Utd. II [R] 0:1 (0:0)

49. F. Brandy 0:1

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...