Skocz do zawartości

Cień wielkiej trybuny


Ralf

Rekomendowane odpowiedzi

Można było odnieść wrażenie, jakby we wrześniu ktoś rzucił urok na Gratkorn. Najpierw piłkarze z meczu na mecz nagle zapomnieli, co to jest zaangażowanie, werwa i składna gra, później Heinz Weber, nasza ściana w bramce, złamał w końcu palec na treningu, odpadając na co najmniej miesiąc, a na koniec opuściło nas szczęście w Hallen Cup, tym razem przydzielając nam zaporę w postaci grającego w T-Mobile Bundeslidze zespołu FC Pasching. Przy obecnej formie wiele wskazywało na klasyczne you shall not pass.

 

– W mordę... – mamrotałem pod nosem, przyjmując w fotelu w gabinecie pozę na wzór Stańczyka. – Jak się zaczyna, to zaczyna. Co będzie następne?

 

 

 

Wrzesień 2006

 

Bilans: 2-3-0, 5:3

Red Zac Erste Liga: 1. [+5 pkt nad Leoben]

Hallen Cup: 1 Runda, d2:1 z FC Lustenau; awans, vs. FC Pasching

Finanse: -492 tys. euro (-77,37 tys. euro)

Gole: Abu Kanneh (6)

Asysty: Gernot Baumgartner i Markus Gsellmann (po 3)

 

 

 

Ligi:

 

Anglia: Arsenal Londyn [+0 pkt]

Austria: Austria Wiedeń [+3 pkt]

Francja: PSG [+0 pkt]

Hiszpania: Athletic Bilbao [+2 pkt]

Niemcy: Hertha BSC Berlin [+0 pkt]

Polska: Odra Wodzisław [+1 pkt]

Rosja: Dynamo Moskwa [+3 pkt]

Szwajcaria: FC Zurych [+0 pkt]

Włochy: Atalanta [+2 pkt]

 

Liga Mistrzów:

-

 

Puchar UEFA:

- Legia Warszawa, Pierwsza runda, 3:1 i 1:2 z FC Zurych; awans, gr. E

- Pogoń Szczecin, Pierwsza runda, 0:1 i 0:5 z Betisem Sevilla; out

- Wisła Kraków, Pierwsza runda, 1:0 i 2:1 z Genk; awans, gr. A

 

Reprezentacja Polski:

- 02.09, eliminacje ME 2008, Polska - Portugalia, 2:1

- 06.09, eliminacje ME 2008, Kazachstan - Polska, 0:1

 

Ranking FIFA: 1. Anglia [981], 2. Francja [975], 3. Holandia [970], ..., 14. Polska [799]

Odnośnik do komentarza

Heinz Weber był w tym sezonie naszym jedynym słusznym bramkarzem, co do reszty miałem pewne wątpliwości, dlatego wiadomość o jego niebłahej kontuzji wprowadziła mnie w jeszcze bardziej gówniany nastrój, niż ten, który miałem po naszych ostatnich ekscesach. Na ławkę z rezerw wyciągnąłem SchaffleraMonterosso oczywiście również leczył uraz –, a między słupkami przeciwko rezerwom Austrii Wiedeń dałem szansę Letnikowi. Czy słusznie? Śmiałem wątpić.

 

Początek meczu wyglądał dość typowo dla nowego Gratkorn, czyli przebiegał pod zdecydowane dyktando gości, którzy nie opuszczali naszej połowy i mogli z powodzeniem rozbić na niej obóz. Później niespodziewanie role się odwróciły, a na dodatek po kwadransie Weber zdecydowanym wejściem zainicjował naszą kontrę, Bucsek rozciągnął następnie do Panagiotopoulosa, który po chwili ściął po ziemi w pole karne, gdzie mający mnóstwo swobody Ehrenreich wbił piłkę do bramki przy słupku. Później wciąż nękaliśmy gospodarzy, aż w 28. minucie harakiri swojej drużynie zadał Troyansky, tak gorliwie walcząc o górną piłkę, że sfaulował przy tym mojego zawodnika w polu karnym, a Lipa z jedenastki pewnie podwyższył na 2:0. Myślałem, że prowadząc już dwiema bramkami i wciąż gniotąc przeciwnika, nareszcie się przełamiemy i wrócimy na zwycięską ścieżkę.

 

Niestety, moim zawodnikom wciąż nie w głowie były gonitwy za sukcesami. Właśnie dlatego gdy w ostatniej akcji przed przerwą Lipa zdjął piłkę z nogi Frantsichowi, Kangulungu niezwłocznie wystawił ją Blanchardowi do strzału, dając sygnał do rozpoczęcia aktu frajerstwa. Żeby wściec mnie jeszcze bardziej, futbolówka weszła oczywiście nie w okienko, a między rękami nieudolnego Letnika. Po przerwie zawodnicy Austrii II dwoili się, troili i bardzo chciało im się grać, w przeciwieństwie do moich gogusiów, którzy tylko oglądali się za latającymi między nimi zagraniami. Mimo to bramki nie padały, aż wreszcie w 84. minucie festiwal żałosnych kiksów naszej obrony na poziomie albańskiej okręgówki zakończył się uderzeniem Mählicha, a Letnik nawet się nie ruszył i tyle było z naszego zwycięstwa.

 

W tej chwili straciłem nad sobą panowanie i zacząłem rozwalać wszystko, co wpadło mi w ręce, aż byłem blisko skasowania sobie niedomagającej po wypadku nogi. Czwarty remis z rzędu stał się faktem, oczywiście znowu na własne życzenie, w szatni solidnie wszystkich zwyzywałem, zaś żartobliwe słowa pewnego człowieka z piłkarskich salonów, który po słabiutkim remisie z Wiener Sportklub mówił o dziewięciu zwycięstwach po pierwszej, dziewięciu remisach po drugiej i dziewięciu porażkach po trzeciej rundzie, nagle nabrały zabarwienia proroczego i wypowiedzianych w złą godzinę.

 

03.10.2006, Franz-Horr-Stadion, Wiedeń, widzów: 1947

ErLi (13/33) Austria Amateure [7.] - FC Gratkorn [jeszcze 1.] 2:2 (1:2)

 

16' M. Ehrenreich 0:1

28' A. Lipa 0:2 rz.k.

45+2' J. Blanchard 1:2

84' R. Mählich 2:2

 

FC Gratkorn: H.Letnik 7 – M.Mandl 6, E.Kangulungu ŻK 4 (46' J.Marveaux 7), A.Lipa 7, M.Obermaier 7 – M.Weber 7, M.Ehrenreich 8, G.Puntigam 7 (85' R.Wemmer 6), R.Dorn 8 – G.Panagiotopoulos 7 (65' K.Puntigam 6), M.Bucsek 7

 

GM: Martin Ehrenreich (DBP P, P PŚ, FC Gratkorn) - 8

Odnośnik do komentarza

Moja cierpliwość zaczynała się wyczerpywać. Po wyjątkowo frajerskim remisie z rezerwami bezceremonialnie wstrzymałem tygodniówkę Kangulungu, który we wtorek rozpoczął drogę do potrzymania serii kolejnych remisów, dodatkowo wyrzucając go z meczowej szesnastki na rzecz Marveaux i Rene Gsellmanna. Po drugie, na ławce wylądował Letnik, który przy pierwszym oddanym golu był zrobiony z mokrej bibuły, zaś przy drugim był betonowym słupem wkopanym na półtorej metra w ziemię. Później Maicon postanowił pobić wyczyn Marveaux z początku sezonu, doznając już trzeciej kontuzji tuż po zakończeniu rekonwalescencji po poprzedniej. Tymczasem w piątek czekało nas mission impossible w postaci pojedynku na tle fabryki z wiceliderem DSV Leoben. Po odprawieniu drużyny usiadłem na ławce gotów na piąty remis z rzędu, a w bramce postawiłem na Schafflera.

 

Pierre powinien cieszyć się jednak, że z chorą nogą nie miałem szans go dogonić i zamordować. W 8. minucie bowiem nasz golkiper zapomniał, że nie jest pomocnikiem, tylko bramkarzem i paradował na... prawym skrzydle (!), wskutek czego Krajic z 45 metrów musiał jedynie podać piłkę do pustej bramki, co bez trudu uczynił. Całą winę za tego gola ponosił wyłącznie Schaffler, bowiem jakimś cudem udało mi się wyperswadować na mojej drużynie szybką i żywą grę, dzięki czemu raz po raz podjeżdżaliśmy pod pole karne gości, a ja mógłbym przysiąc, że ich bramkarz ciężko przełyka ślinę. Miał powód – w 19. minucie Obermaier zacentrował z lewej strony, a w polu karnym Ehrenreich ładnie zgasił piłkę, z łatwością wziął zwodem obrońcę i huknął między rękami golkipera, wyrównując na 1:1.

 

Oczywiście była to jedyna nasza okazja, przez resztę meczu ostro zwyzywany przeze mnie w szatni Schaffler nie wychodził już poza obręb piątki, rywale w międzyczasie wykosili nam Geralda Puntigama i właściwie to byłoby na tyle. Chociaż media nadal podkreślały naszą serię meczów bez porażki, ja jednak bardziej mówiłem już o passie meczów bez zwycięstwa. Ale spokojnie, jeszcze tylko cztery remisy i zaczniemy przegrywać. Ordnung machen.

13.10.2006, Sportstadion Gratkorn, Gratkorn, widzów: 1927

ErLi (14/33) FC Gratkorn [1.] - DSV Leoben [2.] 1:1 (1:1)

 

8' G. Krajic 0:1

19' M. Ehrenreich 1:1
69' G. Puntigam (G) ktz.

 

FC Gratkorn: P.Schaffler 6 – M.Mandl 6, J.Marveaux 6, A.Lipa 6, M.Obermaier 7 – M.Weber 6 (66' K.Wawra 6), M.Ehrenreich 7, G.Puntigam Ktz 7 (69' K.Puntigam 6), R.Dorn 7 – A.Kanneh 6, M.Bucsek 6 (66' R.Wemmer 7)

 

GM: Martin Ehrenreich (DBP P, P PŚ, FC Gratkorn) - 7

Odnośnik do komentarza

Udział w Hallen Cup kończyliśmy drugą rundą, której data rozegrania przypadła na 18 października. Jako że w Pucharze Austrii gospodarzem zawsze jest drużyna z niższej ligi, tak na pożegnanie pierwszy raz przyszło nam ugościć te rozgrywki w Gratkorn, na naszym boisku zwanym Sportstadion Gratkorn. Przeciwko grającemu w ekstraklasie Pasching zabrakło Manuela Webera, który trochę podpadł mi stwierdzeniem, że bezpłciowa gra zespołu i dawno niewidziane w Gratkorn zwycięstwo to nic wielkiego, a ja zbytnio się wszystkim przejmuję.

 

 

W naszej aktualnej formie pewny awans Pasching był czymś oczywistym, a jednak początek należał do nas. Poza jednym, mocno niecelnym strzałem z dystansu, goście nie potrafili wyjść z własnej połowy, a w 9. minucie spalił się Ribeiro, faulując na obrzeżu własnej szesnastki Ratschniga, a rzut karny bez problemu na sensacyjne prowadzenie zamienił wciąż jedenastkowy pewniak Wemmer. Od razu po otwarciu wyniku tylko czekałem, aż gole zaczną strzelać rywale, a musiałem przyznać, że zabierali się do tego jak pies do jeża. Po pierwszej połowie Schaffler ani razu nie musiał nawet podnosić ręki, bo żaden z chaotycznych strzałów nawet nie był bliski celu.

 

Dziesięć minut po przerwie byliśmy niesamowicie blisko podwyższenia wyniku, gdy rozpoczynając kontratak Ratschnig zagrał do będącego na prawym skrzydle Dorna, a po jego wyłożeniu spod linii końcowej w pełnym biegu uderzał Ehrenreich, zaś bramkarz gości z trudem wybił to na rzut rożny. Chwilę później jednak zaczął się nasz koncert, który uskutecznialiśmy już ponad miesiąc. Lipa zupełnie wbrew swojemu doświadczeniu szukał skarbu na środku boiska, lukę po nim z miłą chęcią wypełnił Pichlmann, a po jego zgraniu na 1:1 spokojnie wyrównał Svindal Larsen. Oczywiście po pierwszym celnym strzale gości w tym spotkaniu. Po czterech minutach wszystko we wszechświecie było już na swoim miejscu – po rzucie rożnym dla Paschnig Schaffler w trochę kiepskim stylu musnął rękawicą piłkę, a Pichlmann z linii bramkowej zdobył najłatwiejszego gola w karierze. Przy mentalności mojego zespołu kwestia awansu już teraz była rozstrzygnięta, tak więc mogliśmy skupić się już wyłącznie na powrocie do ligowych remisów.

18.10.2006, Sportstadion Gratkorn, Gratkorn, widzów: 1930

T-M HC 2R. FC Gratkorn [ErLi] - FC Pasching [T-M B] 1:2 (1:0)

 

9' R. Wemmer 1:0 rz.k.

58' T. Svindal Larsen 1:1

61' T. Pichlmann 1:2

 

FC Gratkorn: P.Schaffler 7 – M.Mandl 6 (77' R.Gsellmann 7), J.Marveaux 7, A.Lipa 7, M.Obermaier 7 – Ch.Ratschnig 7, M.Ehrenreich 7, R.Wemmer 7, R.Dorn 6 (73' K.Wawra 6) – G.Baumgartner 6, G.Panagiotopoulos 7 (73' A.Kanneh 6)

 

GM: Josef Schicklgruber (BR, FC Paschnig) - 8

Odnośnik do komentarza

22 października, Gratkorn, dzień po sobotnim wyjazdowym meczu z czerwoną latarnią ligi, słabiutkim Blau Weiss Linz. Dwóch robotników w średnim wieku i jeden blisko emerytury, pracujących w miejscowej fabryce, pokrzepiało się w obliczu widma poniedziałku za pomocą piwa, zwyczajnego austriackiego lagera, będącego odpowiednikiem naszego Tyskiego, ewentualnie Warki. Z resztą, wszystkie koncerniaki smakują prawie tak samo.

 

– Panowie, podwieczorek idzie! – ogłosił radośnie jeden z mężczyzn, niosąc w rękach dwie butelki, trzecią trzymając pod pachą. – Jak tam wczorajszy mecz? Z takimi ogórasami to już musieli wygrać.

 

Robotnik troskliwie wręczył swoim pobratymcom po flaszce. Następnie usiedli na ławce, wyciągnęli otwieracze i synchronicznie, z kojącym syknięciem dokonali ceremonii odkapslowania swoich trunków, kosztując w spokojnym tempie kilka pierwszych łyków.

 

– Nie pytaj, Heinrich, nie pytaj. Łatwo było wywnioskować, gdy wrócił autokar i zobaczyłem minę Ralfa – odpowiedział zdecydowanie najstarszy z nich, Jochen, żywa kopalnia mądrości życiowych wśród towarzyszów, niebawem emeryt.

 

Schumachera? – głupio spytał z kolei wyraźnie młodszy spośród trójki, niezbyt rozgarnięty.

 

Pozostali spojrzeli na niego z niesmakiem.

 

– Nie, Peter – przymknął oczy Jochen. – Ralf, głowa naszej kochanej drużyny.

 

– Słyszałem właśnie, że znowu był jakiś rozdrażniony – odezwał się i Joseph, uważnie wpatrując się w etykietkę butelki.

 

– Otóż to, Joseph, otóż to. Ostatnia drużyna ligi, bezlitosne dla niej typy zakładów, a nasi jako jedyny zespół bez porażki. Nie ma co się dziwić, że taka nerwowa atmosfera – stwierdził Jochen.

 

– Ale jak to tak? Przecież dalej nie przegraliśmy ani razu, dalej jesteśmy najlepsi – rzucił Peter.

 

– Grałeś ty kiedyś w gałę za małolata? – spytał Joseph.

 

– No pewnie – odpowiedział z uśmiechem Peter.

 

– A wkurzałeś się, gdy kilka razy pod rząd nie mogłeś nic strzelić?

 

– No pewnie.

 

– No, to tak samo ma Ralf z tymi remisami z każdym – zakończył Joseph.

 

– Aaa... To znaczy... Nie rozumiem.

 

– Dobra, napij się – zrezygnował Joseph.

 

W tej chwili wraz z szanowanym przez nich Jochenem pokręcił z niedowierzaniem głową.

 

– Widzisz, Peter, jak coś najpierw idzie dobrze, a później dochodzi do tego, że dalej już nie idzie, to człowiek się w końcu wścieka. A wczoraj u tego słabego Blau Weiss, co przegrało tyle meczów, ile nasi wygrali, nawet nie oddaliśmy celnego strzału. Zobacz też tabelę, Peter. Miesiąc temu byliśmy jedenaście punktów do przodu. A teraz? Już tylko cztery. Dalej się dziwisz, dlaczego on taki wkurzony? – wyjaśnił mędrzec wśród robotników.

 

Cała trójka po krótkiej refleksji, obserwując pagórkowaty krajobraz Gratkorn, zgodnie przechyliła flaszki piwa.

21.10.2006, Donauparkstadion, Linz, widzów: 932

ErLi (15/33) Blau Weiss Linz [12.] - FC Gratkorn [1.] 0:0

 

FC Gratkorn: P.Schaffler 6 – R.Gsellmann 6, J.Marveaux ŻK 6, A.Lipa 7, M.Obermaier 6 – Ch.Ratschnig 6 (61' M.Weber 6), M.Ehrenreich 7, R.Wemmer 7, R.Dorn ŻK 6 (72' K.Wawra 6) – G.Baumgartner 6, G.Panagiotopoulos 6 (61' M.Gsellmann 6)

 

GM: Patrick Jovanović (O PŚ, DP, Blau Weiss Linz) - 8

Odnośnik do komentarza

Jeśli napastnicy z trzech metrów strzelają na dwunaste piętro...

 

--------------------------------------

 

Po sześciu z rzędu remisach nasza przewaga znikała w oczach, a wiadomo, że gdy zespół zaczyna grać piach, pierwszym winnym uznaje się menedżera. Prezes co prawda nadal z dumą patrzał na jedyneczkę w tabeli przy nazwie klubu i nie śmiał powiedzieć na mnie złego słowa, ale już w piłkarskiej Austrii zaczęto zapominać o naszych wynikach z początku sezonu i na powrót zaczynałem wątpliwie cieszyć się opinią szarego fachowca, wyróżniającego się tylko rytmicznym utykaniem w trakcie chodzenia. Przed meczem z Kufstein było mi już więc wszystko jedno i zacząłem układać wyjściowy skład od nowa, m.in. wystawiając w nim wyzdrowiałego Maicona, a w ataku duet Bucsek - Corić.

 

 

Skoro nie potrafiliśmy oddać nawet celnego strzału na bramkę ostatniego zespołu ligi, o zwycięstwie nie wspominając, tak więc w szóstej minucie pojedynku z Kufstein bardzo powściągliwie przyjąłem podyktowanie przez sędziego rzutu karnego dla Gratkorn, gdy faulu na Lipe dopuścił się Metin. Po chwili tylko skinąłem głową z aprobatą, gdy sam poszkodowany podtrzymał swoją skuteczność z jedenastu metrów. Byłem już gotów założyć się z asystentem Erichem Marko o to, w której minucie i w jaki sposób stracimy bramkę, która kosztować nas będzie zwycięstwo, ale zdecydowałem, że w przypadku spodziewanego braku kompletu punktów uskutecznię to dopiero w następnej kolejce.

 

Chociaż po objęciu przez nas prowadzenia Kufstein miało miażdżącą przewagę, napastnicy rywali najwyraźniej wzięli przykład z naszych, z naprawdę wyśmienitych sytuacji i bliskich odległości tak koszmarnie pudłując, że aż jedna z piłek wylądowała na dachu pobliskiej fabryki. Goście strzelali dużo częściej od nas, ogólnie przez cały mecz prezentowali się lepiej i aż dziwnym było, że mimo zbliżania się do końcowego gwizdka nadal prowadziliśmy 1:0. Gdy w końcu sędzia zakończył mecz, przecierałem oczy ze zdumienia. Wieczór cudów na Sportstadion!

26.10.2006, Sportstadion Gratkorn, Gratkorn, widzów: 1915

ErLi (16/33) FC Gratkorn [1.] - FC Kufstein [10.] 1:0 (1:0)

 

6' A. Lipa 1:0 rz.k.

 

FC Gratkorn: H.Letnik 8 – M.Mandl ŻK 7, E.Kangulungu 8, A.Lipa 7, S.Srienz 7 – M.Ehrenreich 7, Maicon 7 (66' Ch.Ratschnig 6), M.Gsellmann 7, K.Wawra ŻK 6 (83' R.Dorn 6) – M.Bucsek 7, M.Corić 7 (61' MK.Puntigam 6)

 

GM: Florian Krögler (O PŚ, DP, FC Kufstein) - 8

Odnośnik do komentarza

Przez dopiero co zakończoną passę kiepskich wyników wyleciały mi z głowy spotkania eliminacji do EURO 2008. Czym prędzej sprawdziłem więc tabelę na oficjalnej stronie UEFA-y i dowiedziałem się, że Polacy w siódmej grupie po zwycięstwie 1:0 z Andorą w Chorzowie i remisie 2:2 z Łotwą na wyjeździe utrzymywali się na drugim miejscu tuż za prowadzącą z kompletem punktów Anglią.

 

 

 

Październik 2006

 

Bilans: 1-3-1, 5:3

Red Zac Erste Liga: 1. [+7 pkt nad Leoben]

Hallen Cup: 2 runda, 1:2 z FC Pasching; out

Finanse: -550 tys. euro (-135 tys. euro)

Gole: Abu Kanneh (6)

Asysty: Gernot Baumgartner i Markus Gsellmann (po 3)

 

 

 

Ligi:

 

Anglia: Arsenal Londyn [+1 pkt]

Austria: Austria Wiedeń [+1 pkt]

Francja: Bordeaux [+3 pkt]

Hiszpania: Real Madryt [+1 pkt]

Niemcy: Bayer Leverkusen [+2 pkt]

Polska: Amica Wronki [+2 pkt]

Rosja: Dynamo Moskwa [+0 pkt]

Szwajcaria: Young Boys [+2 pkt]

Włochy: Juventus Turyn [+4 pkt]

 

Liga Mistrzów:

-

 

Puchar UEFA:

- Legia Warszawa, gr. E, 1:2 u siebie z Lazio Rzym

- Wisła Kraków, gr. A, 2:1 na wyjeździe z Austrią Wiedeń

 

Reprezentacja Polski:

- 07.11, eliminacje ME 2008, Polska - Andora, 1:0

- 11.11, eliminacje ME 2008, Łotwa - Polska, 2:2

 

Ranking FIFA: 1. Anglia [983], 2. Holandia [968], 3. Francja [963], ..., 15. Polska [778]

Odnośnik do komentarza

Przed wyjazdem do Altach dokonałem w wyjściowym składzie tylko jednej zmiany, właściwie wymuszonej. Jednakże nie przez kontuzje. Gdy zajrzałem na trening zespołu rezerw, zauważyłem bowiem postępy, jakie poczynił młody napastnik Davide Raffaello, w związku z czym zdecydowałem zabrać go z drużyną jako rezerwowego. W tym momencie w meczowej szesnastce był już limit obcokrajowców, tak więc za Chorwata Coricia wystawiłem od początku Brauneisa, i mogliśmy ruszać na boisko.

 

Liczyłem na to, że zwycięstwo z poprzedniej kolejki da kopa moim zawodnikom i wrócą do poprawnej gry. Wydawało mi się nawet, że faktycznie tak się stało – prowadziliśmy szybką, efektowną grę, a w 3. minucie Brauneis wygrał pojedynek główkowy z rywalem, Wawra z lewego skrzydła zagrał crossa na dobieg, zaś Markus Gsellmann wszedł z linii pomocy w pole karne, mocnym strzałem pokonując Krassnitzera. Mimo nikłego 1:0 mogliśmy być względnie spokojni, bowiem gospodarze ostrzeliwali wszystko, tylko nie bramkę Letnika, co przy uderzeniach wyłącznie z dystansu było tym bardziej niegroźne.

 

W przerwie za niewidocznego Bucseka wprowadziłem wspomnianego Raffaello, mając gdzieś w głowie przeczucie, że Davide może spisać się dobrze. I faktycznie, już w pierwszej akcji po rozpoczęciu drugiej połowy Włoch wraz z Brauneisem wypracował dogodną sytuację, przegrywając jednak pojedynek z golkiperem. Później młodzian zmarnował jeszcze dwie sytuacje, ale widać było, że gryzie trawę, nie odstawia nogi i wszędzie jest go pełno. W 60. minucie jego zapał został nagrodzony – po podaniu Gsellmanna uderzenie Davide sparował bramkarz, z prawej strony do piłki dopadł Ehrenreich i dośrodkował, a Raffaello z łatwością dopadł piłki, pakując ją do siatki.

 

Wszystko było cacy, ale zaledwie cztery minuty później Kangulungu jak skończony debil wyszedł daleko do przodu zapominając, że na przedpolu kryją pomocnicy, w rezultacie czego da Silva na wolnym polu miał mnóstwo czasu, by zdobyć kontaktową bramkę, będącą zarazem pierwszym celnym strzałem Altach. Wiedziałem już, co ta sytuacja oznaczała, więc skryłem jedynie twarz w dłoniach. Od tej pory wszystko zaczęło śmierdzieć wyrównaniem, więc starałem się zapobiegać temu korektami taktycznymi, ostatnią zmianę zostawiając na końcówkę, by kraść wtedy czas. W pewnym momencie ze spalonego nieuznaną bramkę zdobył ponownie da Silva, ale w doliczonym czasie autyzm moich obrońców w końcu doprowadził do nieuniknionej katastrofy. Była to druga doliczona minuta, gdy przy ataku rozpaczy Ender zacentrował z lewej strony, a nasi sabotażyści z linii defensywnej zadbali, by zachować odstęp co najmniej metra od Hidena, który z linii bramkowej strącił piłkę do siatki.

 

– Kuuuuu****aaaaaaaaaa!!! – rozległ się w momencie wyrównania mój chrapliwy, gardłowy ryk, który omal nie spowodował lawiny w pobliskich górach.

 

Po meczu wszedłem do szatni, powiedziałem Gsellmannowi, Wawrze, Brauneisowi i Raffaello, którzy zagrali nieźle, a także tym, którzy byli zmieniani, żeby wyszli, bo nie zasłużyli na to, co za moment usłyszą obiboki z obrony. Bogu ducha winni jedyni wojownicy w zespole z tego spotkania posłuchali mojej porady i opuścili pomieszczenie, a gdy już trzasnąłem energicznie drzwiami, z dziką rozkoszą wyładowałem całą wściekłość. Frajerstwo, frajerstwo, frajerstwo.

03.11.2006, Schnabelholz, Altach, widzów: 1971

ErLi (17/33) SCR Altach [4.] - FC Gradkorn [1.] 2:2 (0:1)

 

3' M. Gsellmann 0:1

60' D. Raffaello 0:2

64' U. da Silva 1:2

90+2' P. Hiden 2:2

 

FC Gratkorn: H.Letnik 7 – M.Mandl 8, E.Kangulungu 7, A.Lipa 7, S.Srienz 7 – M.Ehrenreich 7, Maicon 7 (70' Ch.Ratschnig 6), M.Gsellmann 7, K.Wawra 8 – M.Bucsek 6 (46' D.Raffaello 7), M.Brauneis 7 (83' R.Dorn 6)

 

GM: Konstantin Wawra (P LŚ, FC Gratkorn) - 8

Odnośnik do komentarza

@Fenomen,

Tylko i wyłącznie dzięki tej serii z początku sezonu. Jeśli zwycięstwo nad Kufstein było jedynie wypadkiem przy pracy, nie mamy szans utrzymać się na czele. Nie wiem, kto awansuje w tym sezonie do ekstraklasy, ale jeśli moi zawodnicy dalej będą robić kpiny, jak choćby przeciwko Altach, na pewno nie będzie to Gratkorn.

Odnośnik do komentarza

Reprezentacja Polski zaczynała rzucać sobie kłody pod nogi, dwoma remisami z Wyspami Owczymi i Szkocją pozwalając Portugalii dogonić się na równą liczbę punktów.

 

 

Po tym, co nasza obrona pokazała w Altach, zaczynałem się zastanawiać, czy to czasem drużyna nie próbuje osiągnąć jakiegoś celu, czort wie jakiego, upartymi remisami. Spędziłem bowiem mnóstwo czasu zarówno w gabinecie, jak i w służbowym mieszkaniu, zastanawiając się, dlaczego po straconym golu kończymy grać do przodu zaledwie po osiągnięciu wyrównania, zaś prowadząc dowolną liczbą goli nagle przestajemy grać w obronie, zamykając rywalom drogę do bramki dopiero wtedy, gdy ci już wyrównają. Nie potrafiłem znaleźć żadnych logicznych wyjaśnień, gdyż moja dykcja była wystarczająca, by zawodnicy rozumieli moje polecenia, a czasowe degrengolady rozpoczynały się dopiero w przytoczonych przeze mnie sytuacjach.

 

Tak, czy inaczej, postanowiłem nie mówić o moich przemyśleniach na głos, by nie wprowadzać zamętu w klubowe szeregi. Skupiłem się bardziej na tym, że Mesut Dogan nareszcie wrócił do pełni sprawności, od razu odsyłając na trybuny Maicona, który po spieprzonym wyniku z Altach zaczął mnie krytykować w mediach. Oprócz wycofania go ze składu, zareagowałem na to dyscyplinarnym wstrzymaniem tygodniówki oraz ostrzeżeniem, że od teraz jakikolwiek numer z jego strony spowoduje rychłe zakończenie jego przygody z Gratkorn. Prawdę mówiąc, byłem już niemal pewien, iż był on nietrafionym transferem.

 

 

Przed wyjazdem z Austrią Lustenau cieszyłem się z powrotu Turka z austriackim paszportem o tyle, że nasza gra siadła dopiero wtedy, gdy ten odpadł z kontuzją, a dwa remisy z jego udziałem wynikały z dobrej formy rywali. Menedżer Austrii chyba zdawał sobie sprawę, że co najmniej punkt ugrany z moim zespołem ma jak w banku, więc wyjątkowo nie mielił jęzorem przed dziennikarzami. Na boisku gra przypominała ruch wahadłowy, momentami z lekką przewagą gospodarzy, ale im bliżej było półgodziny gry, tym groźniejsze stawały się nasze akcje. Po jednej z takich, w 29. minucie, wywalczyliśmy rzut rożny, a dośrodkowanie Ehrenreicha z lewego narożnika głową do bramki skierował zastępujący złośliwego Kangulungu Marveaux. Niedługo później szczęśliwy asystent odsunął jednak w cień swoją zasługę, drugim zbędnym faulem kompletując drugą, równie niepotrzebną żółtą kartkę i po raz drugi z rzędu mecz z Austrią Lustenau mieliśmy kończyć w osłabieniu. Przed przerwą jednak Srienz pokazał, że nie bez powodu pognał z lewej obrony na trzeciego napastnika, i to po jego centrze najpierw Wemmer z bliska główkował w słupek, a nadlatujący Brauneis pewnie dobił piłkę do bramki i prowadziliśmy 2:0.

 

Ale każdy, kogo w trakcie przerwy przycisnęło trochę dłużej w toalecie, po powrocie na trybuny mógł się dziwić, dlaczego na tablicy widnieje rezultat 2:2. Otóż w pierwszej akcji po rozpoczęciu drugiej połowy wrzutkę rywali głową przedłużył Bretchold, a Dogan z Marveaux odpuścili Hobela, który obok Letnika spokojnie wbił kontaktową bramkę. Wznowiliśmy od środka, a już po kilkudziesięciu sekundach Marveaux znowu wyszedł do przodu, pozwalając Hobelowi samotnie wyrównać na 2:2. Ani trochę mnie to nie zdziwiło, a jedynie zaczynało utwierdzać w przekonaniu, że drużyna – obrona zwłaszcza – robi to celowo.

 

Najśmieszniejsze było to, że Mareaux mimo walnego udziału przy obu bramkach został wybrany graczem meczu, a oczywiście po wyrównaniu gospodarze nie mieli już łatwo. Jednakże to nie było jeszcze wszystko, co przygotowali moi zawodnicy na to spotkanie. W 85. minucie znowuż koszmarnie zawaliła obrona, która chyba nadal była naszą najsłabszą, a teraz też i złośliwą dla mnie i kibiców formacją, wskutek czego Lipa dał przejść po sobie Pistrolowi, który mimo asysty dwóch moich tyczek i tak zdołał dać Austrii prowadzenie. Brakowało tylko, byśmy ponieśli pierwszą porażkę, więc zdecydowanymi rykami przesunąłem wszystkich wyraźnie do przodu, mówiąc, że z porażką nie mają co wracać. Być może dlatego już dwie minuty później Dorn i Srienz dwójkową akcją wypuścili Gsellmanna sam na sam z bramkarzem, a Markus na szczęście uratował nam tyłki.

 

 

Po spotkaniu zupełnie na spokojnie wszedłem do szatni, zamknąłem za sobą drzwi i postawiłem przy nich taboret, na którym usiadłem.

 

– Słuchajcie – zacząłem łagodnie, bez żadnych ekscesów. – Powiedzcie mi, ale szczerze, zupełnie, treść naszej rozmowy zostanie w tej szatni. Czy wy robicie to specjalnie? Jak to jest, że prowadząc dwiema bramkami dajemy sobie łatwo wklepać dwie, dopiero wtedy zaczynając na nowo grać w obronie, zaś gdy pierwsi stracimy gola, ograniczamy się tylko do wyrównania. Ostatnio nie potrafiliśmy pokonać nawet żadnego beniaminka, a z Kufstein mieliśmy sporo szczęścia, że nie wyrównali w końcówce. Więc jak?

 

Moja krótka przemowa pozostała bez odpowiedzi, chłopaki patrzyli to w podłogę, to po sobie nawzajem, ale mi to zwisało. Trzeba było cieszyć się pierwszym miejscem, dopóki ono jeszcze było nasze.

17.11.2006, Reichshofsstadion, Lustenau, widzów: 3488

ErLi (18/33) Austria Lustenau [8.] - FC Gratkorn [1.] 3:3 (0:2)

 

29' J. Marveaux 0:1

36' M. Ehrenreich (G) czrw.k.

41' M. Brauneis 0:2

46' A. Hobel 1:2

48' A. Hobel 2:2

85' M. Pistrol 3:2

87' M. Gsellmann 3:3

 

FC Gratkorn: H.Letnik 7 – M.Mandl 7, J.Marveaux 8, A.Lipa 7, S.Srienz 7 – M.Ehrenreich CzK 7, M.Dogan 7, M.Gsellmann 8, K.Wawra 7 (70' R.Dorn 7) – R.Wemmer 7 (76' Ch.Ratschnig 6), M.Brauneis 7 (59' D.Raffaello ŻK 6)

 

GM: Joris Marveaux (O PŚ, FC Gratkorn) - 8

Odnośnik do komentarza

Taaaa

 

---------------------------------

 

Najwyraźniej nadal musiałem poszukiwać prawdziwych profesjonalistów na środek defensywy, w związku z czym uzgodniłem ze Sturmem Graz przekazanie 50% kwoty kolejnego transferu, a przedmiotem tych rozmów był słoweński obrońca Alen Djukić (21 l., O Ś, DP, Słowenia), który w Gratkorn miał zjawić się zaraz na początku stycznia.

 

 

Chociaż silne uzależnienie drużyny od remisów nie wynikało ze stosowanego przeze mnie ustawienia, stwierdziłem, że u siebie ze Schwanenstadt punktami podzielimy się grając troszkę inaczej, niż było to dotychczas. Wobec tego na ostatnich treningach ćwiczyłem z zespołem rozgrywanie akcji krótszymi podaniami, za to troszkę szybszym przemieszczaniem się w stronę bramki rywali. Co do składu personalnego, na miejsce zawieszonego Ehrenreicha przesunąłem Dogana, a miejsce obok Gsellmanna zajął Maicon.

 

Sądziłem, że tym razem remis będzie bezbramkowy, bo właśnie tak wyglądała cała pierwsza połowa, a akcja toczyła się od bramki do bramki. W szatni zachęciłem drużynę do odważniejszych ataków większą liczbą piłkarzy, dzięki czemu po rozpoczęciu drugiej połowy w pewnym momencie tylko trzech obrońców zabezpieczało tyły przy linii środkowej, a Mandl przy linii bocznej był gotowy do wspomagania Dogana. W 49. minucie Manfred dośrodkował więc do Brauneisa, Meusburger w ostatniej chwili zdjął mu piłkę z głowy, ale posłał ją prosto do Wawry, który pewnie odesłał ją do pustej jeszcze bramki. Później standardowo Schwanenstadt jak oszalałe dążyło do wyrównania i co rusz mieli doskonałe ku temu okazje – jakżeby inaczej –, ale na drodze stanął im Letnik. Harald ewidentnie również miał już dosyć ciułania po punkciku, ofiarnie przyjmując na siebie strzał za strzałem, im bliżej końca, tym częściej, ostatecznie zostając ojcem drugiego w ciągu ostatnich 2,5 miesięcy ligowego zwycięstwa.

24.11.2006, Sportstadion Gratkorn, Gratkorn, widzów: 1922

ErLi (19/33) FC Gratkorn [1.] - SC Schwanenstadt [9.] 1:0 (0:0)

 

49' K. Wawra

 

FC Gratkorn: H.Letnik 8 – M.Mandl 7, J.Marveaux ŻK 7, A.Lipa 7, S.Srienz 7 – M.Dogan 6 (71' Ch.Ratschnig 6), Maicon ŻK 6 (80' M.Bucsek 6), M.Gsellmann 8, K.Wawra 7 (65' R.Dorn 7) – R.Wemmer 7 (76' Ch.Ratschnig 6), M.Brauneis 7 (59' D.Raffaello ŻK 6)

 

GM: Harald Letnik (BR, FC Gratkorn) - 8

Odnośnik do komentarza

Druga runda zbliżała się do końca, a tymczasem podejmowaliśmy na wyjeździe ten sam klub, od którego zaczęło się nasze uzależnienie od remisów, a więc LASK Linz, toteż żywiłem nadzieję, że ten mecz również będzie przełomem. Jednakże po dziewięćdziesięciu minutach z groszami od pierwszego gwizdka sędziego żałowałem tych słów i modliłem się, by przyniosły odwrotny efekt.

 

Jak zawsze od 15 września graliśmy kompletny piach, aż zęby wykręcało patrząc na nasze partactwo, ale jakimś cudem w 30. minucie rzut karny podarował nam Windisch po zagraniu ręką, a w przypadku Gsellmanna jedenasta równała się trafieniu. Po przerwie prezentowaliśmy się trochę lepiej, lecz bez rewelacji, Maicon standardowo tylko wegetował na boisku, napastnicy byli blisko podwyższenia rezultatu, ale co z tego, skoro "bycie blisko" to nadal brak gola.

 

Później byłem pewien, że niektórzy zapewne chcą zwyczajnie wykurzyć mnie z klubu. W moim stwierdzeniu nie było żadnej przesady, broń Boże. Jak inaczej nazwać to, co zaczęło dziać się kwadrans przed końcem? Najpierw Mandl jak skończony debil zignorował fakt, że miał na koncie żółtą kartkę i bezmyślnie faulował po raz kolejny, oczywiście wylatując z czerwoną kartką. Faul na dodatek był tuż przed linią pola karnego, więc oznaczało to automatyczne wyrównanie dla LASK autorstwa Ivicy Vasticia. Później Lipa z Obermaierem mało brakowało, a biegaliby ze sobą za rączkę, robiąc mnóstwo miejsca napastnikom ekipy z Linz. W rezultacie w doliczonym czasie dziadek Vastić zwyczajnie wmaszerował w naszą szesnastkę, nieatakowany przez nikogo pozbawiając nas miana niepokonanej drużyny Erste Ligi. Było tego jeszcze mało, więc Lipa dosłownie w ostatniej akcji meczu, już chyba z czystej złośliwości pod moim adresem, również przewrócił przeciwnika w niegroźnej sytuacji, oglądając czerwoną kartkę za dwie żółte.

 

Ten blamaż przebrał już miarkę. Normalnie odszedłbym z klubu i poszukał sobie normalnego miejsca pracy, ale postanowiłem zrobić moim niedojdom wspak i zostać. Byłem jednak na tyle wściekły, że obaj kartkowicze, Lipa i Mandl, pożegnali się odpowiednio z tygodniową i dwutygodniową wypłatą, żałośni Obermaier i Ratschnig doczekali się formalnej nagany, Kanneh trafił do rezerw, by tam uczył się grać od nowa, a Maicon wylądował na liście transferowej, bo był w klubie kompletnie bezużyteczny. A za jakieś 2-3 spotkania będziemy żegnać się z fotelem lidera.

28.11.2006, Stadion an der Gugl, Linz, widzów: 5355

ErLi (20/33) LASK Linz [2.] - FC Gratkorn [1.] 2:1 (0:1)

 

30' M. Gsellmann 0:1 rz.k.

74' M. Mandl (G) czrw.k.

76' I. Vastić 1:1

90+3' I. Vastić 2:1

90+4' A. Lipa (G) czrw.k.

 

FC Gratkorn: H.Letnik 7 – M.Mandl CzK 6, J.Marveaux 7, A.Lipa CzK 6, S.Srienz 8 – M.Dogan 6, Maicon 6 (59' Ch.Ratschnig 5), M.Gsellmann 7, K.Wawra 7 – A.Kanneh ŻK 7 (67' M.Bucsek 6), M.Brauneis 7 (75' M.Obermaier 5)

 

GM: Florian Mader (OP Ś, FC Gratkorn) - 9

Odnośnik do komentarza

Po ostatnim spotkaniu, zwyczajnie przez nas oddanym, dość dużo się działo. Najpierw głos zabrał nasz główny zapalnik porażki, Manfred Mandl, który zaczął narzekać, że czuje się prześladowany przez austriackich sędziów. Dziwne to było stwierdzenie, bo choć sędzia generalnie nie musiał pokazywać mu kartki przy faulu dającym gospodarzom kontaktowego gola, to jednak Manfred sam dał arbitrowi pretekst ku temu, ponadto i bez czerwieni padłby gol dla LASK. Dodatkowo wcale nie zbierał on tak dużo kartek. Mandl jednak wiedział, że zawiódł, tak samo pozostała trójka, która poniosła wraz z nim konsekwencje, tak więc wszyscy z pokorą przyjęli zastosowane przeze mnie kroki.

 

Jaja oczywiście były też na pomeczowej konferencji. Menedżer rywali, niejaki Werner Gregoritsch, puszył się tak obrzydliwie, jakby pokonał co najmniej Manchester United lub Real Madryt za jego najlepszych czasów.

 

– Po tym wspaniałym zwycięstwie chciałbym ogłosić i poinformować również mojego rywala – nie spodobał mi się już sposób, w jakim wypowiedział słowo "rywal" – że w moim zespole panuje olbrzymi optymizm, nie boimy się nikogo i nie ma w tej lidze drużyny, która by się z nami mogła równać.

 

Jego wypowiedź przerwał odgłos mojego parsknięcia śmiechem, który niechcący został złapany przez mikrofon.

 

– To bardzo ciekawe – odpowiedziałem. – Skoro dla szanownego "kolegi" Gregoritscha nikłe zwycięstwo nad słabiutkim Gratkorn jest tak cenne, jak wygranie Ligi Mistrzów, to serdecznie gratuluję tak zwanych ambicji.

 

– Chciałbym prosić, byś nie próbował żadnych sztuczek, bo to nie będzie miało żadnego wpływu na formę moich herosów.

 

– Skoro nie będzie miało żadnego wpływu, to po jaką cholerę prosisz, by nie próbować? Poza tym, nie nadymaj się tak, bo i tak nie widać w was zespołu, który mógłby na serio powalczyć o awans. Skoro szczytem satysfakcji jest dla was pokonanie słabego Gratkorn, które praktycznie samo strzelało sobie gole, to powiem tyle, że...

 

W tej chwili konferencja zaczynała przeradzać się już w regularną kłótnię, tak więc między nas z mikrofonem za stół wcisnął się główny prowadzący spotkanie z mediami.

 

– Dobrze, na tym koniec pytań, konferencja zakończona, dziękujemy za uwagę – wyrecytował z nerwowym uśmieszkiem.

 

Następnie dziennikarze wstali ze swoich miejsc i udali się w stronę wyjść, oczywiście oprócz fotoreporterów z aparatami, których błyski fleszy rozświetlały kilku mężczyzn po połowie w barwach LASK Linz i FC Gratkorn, odciągających na przeciwne strony swoich menedżerów. Ochroniarze pilnujący porządku na sali pozostawali na niej, dopóki całkowicie się nie wyludniła, zaś zabezpieczający wydarzenie sportowe policjanci upewniali się, że przedstawiciele obu klubów opuszczają stadion z zachowaniem spokoju.

 

 

Listopad 2006

 

Bilans: 1-2-1, 7:7

Red Zac Erste Liga: 1. [+3 pkt nad LASK Linz]

Hallen Cup: –

Finanse: -637 tys. euro (-222 tys. euro)

Gole: Markus Gsellmann i Abu Kanneh (6)

Asysty: Manuel Weber, Gernot Baumgartner i Markus Gsellmann (po 3)

 

 

 

Ligi:

 

Anglia: Arsenal Londyn [+5 pkt]

Austria: Sturm Graz [+1 pkt]

Francja: Bordeaux [+1 pkt]

Hiszpania: Athletic Bilbao [+1 pkt]

Niemcy: Hertha BSC Berlin [+1 pkt]

Polska: Amica Wronki [+2 pkt]

Rosja: CSKA Moskwa [M]

Szwajcaria: St. Gallen [+1 pkt]

Włochy: AC Milan [+1 pkt]

 

Liga Mistrzów:

-

 

Puchar UEFA:

- Legia Warszawa, gr. E, 0:2 na wyjeździe z Crveną Zvezdą i 2:1 u siebie z AZ Alkmaar

- Wisła Kraków, gr. A, 2:0 u siebie z Aberdeen, 1:0 na wyjeździe z Besiktasem i 1:0 na wyjeździe z Feyenoordem; awans

 

Reprezentacja Polski:

- 11.11, eliminacje ME 2008, Wyspy Owcze - Polska, 1:1

- 15.11, eliminacje ME 2008, Polska - Szkocja, 1:1

 

Ranking FIFA: 1. Anglia [979], 2. Holandia [949], 3. Francja [924], ..., 16. Polska [774]

Odnośnik do komentarza
  • Makk przypiął ten temat
  • Pulek zablokował ten temat
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...