Skocz do zawartości

Cień wielkiej trybuny


Ralf

Rekomendowane odpowiedzi

@Profesor,

W Erste Lidze są tylko nagrody dla Młodego Piłkarza Miesiąca, przyznawane jednak na jakichś dziwnych zasadach, bo nie zawsze w plebiscycie wygrywa młodzian, który rzeczywiście grał świetnie. Innych kategorii nagród w drugiej lidze nie ma.

 

@Maniek_ZKS,

Fakt, na razie jest nieźle, ale zobaczymy jak będzie, gdy przyjdzie zmierzyć się z kandydatami do awansu. W przypadku Marveaux mam nadzieję, że to tylko zbieg okoliczności, a nie zapowiedź jego szklanej natury.

 

-----------------------------------------

 

Ekipa Kufstein, z którą otwieraliśmy sierpień dzień po moich urodzinach, poczyniła pewne postępy względem ubiegłego sezonu. Nadal nie był to zespół na miarę czołówki, ale teraz w ich przypadku nie było już mowy o długiej serii meczów bez wygranej. Nie nastawiałem się zatem na łatwe zwycięstwo, a w miejsce Gsellmanna w środku pola wystawiłem Ehrenreicha, który nie rozegrał jeszcze żadnego spotkania w tym sezonie.

 

Zaczynałem powoli wierzyć, że w tej drużynie naprawdę zaczyna coś kiełkować – sposób rozgrywania przez nas akcji i dobre podania w tempo wywoływały mimowolny uśmiech na twarzy. Jedno z takich rozegrań zaprezentowaliśmy w 7. minucie. Weber wznowił grę od bramki, Bucsek wygrał pojedynek główkowy z Metinem, a na skrzydle do piłki dopadł Baumgartner, pod eskortą Wawry zakręcił obrońcą i pięknie zagrał do Bucseka, który strzałem obok bramkarza zmieścił futbolówkę przy bliższym słupku. Później jednak zaczęliśmy odpuszczać, nasza gra zaczęła przypominać tą z pierwszej połowy spotkania z Blau Weiss Linz, Mandl dawał się objeżdżać na flance, a efektem tego były coraz groźniejsze ataki Kufstein, zaś po jednym z nich uratował nas Heinz Weber, który mocne uderzenie sparował na słupek.

 

W przerwie zatem po raz kolejny musiałem przywołać drużynę do porządku, i po raz kolejny przyniosło to odpowiedni skutek. W 61. minucie wznowiliśmy od rzutu wolnego, Lipa rozegrał na lewe skrzydło, gdzie Srienz wysunął do Baumgartnera, po zgraniu którego Wawra posłał piłkę do Bucseka, który odepchnąwszy obrońcę stanął oko w oko z Madariciem i technicznym uderzeniem w okienko podwyższył na 2:0. Menedżer gospodarzy przeprowadzał pośpiesznie zmiany, ale nic one nie dawały, natomiast dziesięć minut po trafieniu Manuela, w pole karne przedarł się Ratschnig, by zostać powalonym na murawę przez Santnera. Piłkę na "wapnie" ustawił Lipa, a że dotąd nie zwykł marnować jedenastek, tak i teraz bombą nie do wyjęcia położył Kufstein na łopatki. Gospodarze próbowali jeszcze szarpać, ale ich zapędy ostudził w końcówce Rimać, który poczęstował Baumgartnera z łokcia i wyleciał z boiska z czerwoną kartką. Za to zwycięstwo przyszło nam jednak zapłacić – Gernot zdołał rozbiegać swój uraz, ale Bucsek z naciągniętym ścięgnem pachwiny musiał swoje odchorować.

03.08.2006, Grenzlandstadion, Kufstein, widzów: 252

ErLi (5/33) FC Kufstein [9.] - FC Gratkorn [1.] 0:3 (0:1)

 

7' M. Bucsek 0:1

61' M. Bucsek 0:2

71' A. Lipa 0:3 rz.k.

84' M. Rimać (K) czrw.k.

 

FC Gratkorn: H.Weber 8 – M.Mandl 8, E.Kangulungu 8, A.Lipa ŻK 9, S.Srienz 8 – M.Weber ŻK 8 (69' Ch.Ratschnig 7), M.Dogan 9, M.Ehrenreich 7 (73' S.Lukić ŻK 7), K.Wawra 8 – M.Bucsek 9 (75 A.Kanneh 6), G.Baumgartner ŻK 9

 

GM: Mesut Dogan (OP PŚ, N Ś, FC Gratkorn) - 9

Odnośnik do komentarza

Rok temu niepamiętany już przez nikogo piłkarz, teraz określany przez media jako "utalentowany menedżer" – niewielu się dziwiło, że szkoleniowcy innych klubów Erste Ligi zaczynali dostrzegać we mnie zagrożenie. W związku z tym opiekun naszego następnego rywala, Austrii Lustenau, zaczął roztaczać przed dziennikarzami wizje, jak to 11 sierpnia jego ekipa bez wysiłku pokonuje moje Gratkorn.

 

– Wie pan, kiedy Austria Lustenau awansuje? – odpowiedziałem dziennikarzowi pytaniem na pytanie. – Wtedy, jak się papież ożeni. Jasnym jest, że ktoś w tym sezonie musi uzyskać awans do ekstraklasy, ale na pewno nie będzie to ekipa Kronsteinera. A ja zrobię wszystko, by już jutro wieczorem jego zapowiedzi obróciły się przeciw niemu – zakończyłem.

 

 

Prawdą było, że mecz z Lustenau stanowić miał dla nas pierwsze wyzwanie po świetnym początku rozgrywek. Ekipa Austrii znajdowała się również w gronie kandydatów do awansu, dlatego byłem ciekaw, czy nasze dotychczasowe wyniki były efektem starć ze słabszymi rywalami, czy też inni będą musieli się z nami liczyć.

 

Odpowiedź przyszła bardzo szybko, tyle że od samego początku wyraźną przewagę mieli goście z Lustenau, a moi zawodnicy skupiali się na kolekcjonowaniu żółtych kartek, aż nawet robotnicy na dachu kręcili głowami. Jednak trzeba też było przyznać, że sędzia Tschandl mocno przesadzał z sięganiem do kieszeni, rozdając kartki nawet za błahe przewinienia, w dodatku tylko w przypadku moich zawodników. W efekcie już po kwadransie wyrzucił on z boiska Baumgartnera, w przeciągu minuty wlepiając mu dwie żółte kartki najpierw za drobny faul, a po kilkudziesięciu sekundach za kompletnie przypadkowe zagranie ręką. Na trybunie rozległy się przeraźliwe gwizdy w kierunku arbitra, robotnicy ze złością wymachiwali pięściami, ale już kilka minut później wszystko to zastąpiły okrzyki radości.

 

W 19. minucie bowiem naciskany przez Dogana Berchtold wycofywał piłkę na oślep na tyle nieudolnie, że dopadł jej zastępujący kontuzjowanego Bucseka Kanneh, bez zbędnej żenady ruszył co sił na bramkę gości i pewnie pokonał wychodzącego Grünwalda. Z radością zacząłem boksować powietrze, widząc tylko kątem oka opadające ręce kolegi Kronsteinera. Teraz goście jeszcze zażarciej atakowali, aż w końcu w 33. minucie Fuchs na własnej połowie bezmyślnie zagrywał piłkę do partnera, dzięki czemu podanie przeciął Dogan i wpadł w szesnastkę, gdzie po odegraniu Kanneha i on otworzył swój licznik trafień w Gratkorn. W tej chwili, by uniknąć wybuchu szyderczego śmiechu, unikałem patrzenia w stronę wściekłego menedżera Austrii, a już sześć minut później słyszałem dobiegające stamtąd trzaski, oczywiście w akompaniamencie wiwatującej publiczności. Powodem tego była akcja z 39. minuty, kiedy po wrzucie z autu Kangulungu wyśmienicie wybił piłkę za obrońców do uciekającego Kanneha, który mimo bardzo ostrego kąta cudownym uderzeniem z lewej nogi nad interweniującym bramkarzem zdobył na pewno gola kolejki! Ambrozja!

 

W tej sytuacji cała druga połowa była wypełniona trzymaniem przez nas rywala wyprostowanym ramieniem za czoło i skutecznym bronieniem się. Wszystko to pomimo bardzo nieprzychylnej postawy arbitra, który przez cały mecz pokazał moim zawodnikom aż osiem żółtych kartek – dla porównania, rywalom zaledwie jedną –, w tym raz czerwoną. Ale nie z nami te numery, Tschandl.

11.08.2006, Sportstadion Gratkorn, Gratkorn, widzów: 1931

ErLi (6/33) FC Gratkorn [1.] - Austria Lustenau [5.] 3:0 (3:0)

 

14' G. Baumgartner (G) czrw.k.

19' A. Kanneh 1:0

33' M. Dogan 2:0

39' A. Kanneh 3:0

 

FC Gratkorn: H.Weber 8 – M.Mandl 7, E.Kangulungu ŻK 8, A.Lipa ŻK 7, S.Srienz 7 – M.Weber ŻK 8 (46' Ch.Ratschnig 7), M.Dogan ŻK 8, M.Ehrenreich ŻK 7 (68' S.Lukić 6), K.Wawra ŻK 7 – A.Kanneh 8 (78' M.Gsellmann 6), G.Baumgartner CzK 9

 

GM: Heinz Weber (BR, FC Gratkorn) - 9

Odnośnik do komentarza

Po ostatnim spotkaniu wszyscy wiedzieli, że na konferencji może się wydarzyć wszystko, więc postanowiono ją podzielić i na sali osobno pojawił się najpierw sinoczerwony Kronsteiner, a gdy ten skończył, dopiero przed mikrofonem zasiadłem usatysfakcjonowany ja. Ponoć menedżer Austrii narzekał na niesprawiedliwy wynik, ale ja w swojej turze stwierdziłem, że niesprawiedliwe to mogło być co najwyżej sędziowanie, a jeśli się nie strzela goli, to pretensje można mieć tylko do siebie.

 

Następnego dnia skupiałem się już jednak na dopięciu szczegółów kontraktu byłego gracza Ried, Benjamina Sulimaniego (17 l., N, Austria), który z wolnego transferu dołączył do naszego zespołu rezerw.

 

Tydzień później czekał nas kolejny trudny mecz. Altach zaczęło sezon prawie tak dobrze jak my, notując do tej pory dwa zwycięstwa i cztery remisy, za to zero porażek. Spotkanie z Lustenau z urazem kończył Srienz, a oprócz Hackera w jego miejsce, w ataku zawieszonego Baumgartnera zmienił Markus Gsellmann.

 

Z gośćmi stoczyliśmy zacięty pojedynek. Już w pierwszej minucie wywalczyli oni rzut rożny, minutę później z kolei Kanneh ustrzelił bramkarza w doskonałej sytuacji, zaś bezpośrednio po tym Hacker kiepskim wycofaniem wypuścił Unverdorbena sam na sam z Weberem, a uratowało nas tylko jego zbyt dalekie wypuszczenie piłki i wyłapanie jej przez Heinza. Później z naszej strony było już troszkę lepiej, a w 17. minucie Manuel Weber, Kanneh i Mandl rozegraniem na prawym skrzydle nieco uśpili obronę rywali, dzięki czemu niespodziewana wrzutka tego ostatniego znalazła na piąty metrze Gsellmanna, który mimo asysty Winklera celną główką dał nam prowadzenie. Nieco ponad dziesięć minut później tenże Winkler kiepskim wybiciem obsłużył Ehrenreicha, przez Wawrę i Hackera do linii końcowej urwał się Gsellmann, zaś jego krótką centrę pewnie zamknął Kanneh i było o wiele spokojniej.

 

Później Altach ostro wzięło się do roboty, nękając nas długimi minutami, ale wszystkie strzały i dośrodkowania padały łupem Webera, który kontynuował passę bez straty gola. Wreszcie jednak w 66. minucie podkurzył mnie sędzia, który odgwizdał faul Mandla dopiero wtedy, gdy sto tysięcy lat później piłkę wyprowadzał już Manuel Weber, a z rzutu wolnego Sara zakończył serię 516 minut czystego konta naszego bramkarza. Końcówka była przez to dość nerwowa, ale Gratkorn w tym sezonie było póki co nie do zajechania, dzięki czemu po siódmej kolejce byliśmy jedyną drużyną Erste Ligi, która nie doznała jeszcze porażki, w dodatku legitymując się kompletem punktów.

18.08.2006, Sportstadion Gratkorn, Gratkorn, widzów: 1926

ErLi (7/33) FC Gratkorn [1.] - SCR Altach [3.] 2:1 (2:0)

 

17' M. Gsellmann 1:0

29' A. Kanneh 2:0

66' M. Sara 2:1

 

FC Gratkorn: H.Weber 8 – M.Mandl ŻK 7, E.Kangulungu 6, A.Lipa 7, W.Hacker 6 – M.Weber 6 (66' Ch.Ratschnig 7), M.Dogan 7, M.Ehrenreich 7 (80' S.Lukić 6), K.Wawra 7 – A.Kanneh 7 (77' K.Puntigam 6), M.Gsellmann 8

 

GM: Heinz Weber (BR, FC Gratkorn) - 8

Odnośnik do komentarza

Gdy wyniki zespołu cieszą menedżera, aż czas szybciej i przyjemniej leci – nim się obejrzeliśmy, już małymi krokami zbliżał się koniec pierwszej rundy z trzech, a dotychczas każdego rywala, bez względu na to, jak się nazywał, odprawialiśmy z kwitkiem. Były już trudniejsze mecze, jak ten z Altach, czy z Austrią Lustenau, więc teraz przyszedł czas na teoretycznie łatwiejszy pojedynek ze Schwanenstadt. Nasi rywale, gospodarze meczu, przeszli przeciwną do nas drogę, z ligowej czołówki przeobrażając się w średniaka.

 

W tym sezonie Kanneh sprawiał wrażenie gościa nie do zatrzymania – jak już dostał piłkę i się rozpędził, ani razu nie widziałem jeszcze, by jakiś defensor odebrał mu ją bez faulu, chyba, że przeoczyłem coś będąc zwróconym do asystenta. Nie inaczej było już w 2. minucie spotkania. Gospodarze starali się ruszyć na nas pressingiem, a wtedy Hacker wycofał do Webera, który wyekspediował piłkę na połowę Schwanenstadt, zaś tam zgarnął ją Kanneh właśnie, nie dając się powalić obrońcom niczym T-800 wjechał w pole karne i świetnym przerzuceniem nad bramkarzem rozpoczął rozjeżdżanie rywali. Pół godziny później to my byliśmy w natarciu, niemal zamykając gospodarzy na ich połowie, Dogan po podaniu od Hackera zagrał prostopadle do Abu, ten następnie założył siatkę Leidlowi uruchamiając Gsellmanna, który nie dał golkiperowi nawet ćwierć procenta szans.

 

Schwanenstadt nie potrafiło się już podnieść, nie wykorzystując nawet jednego z niewielu błędów Webera w całym sezonie, który wyrzutem wznowił grę prosto do rywala, więc już teraz było wiadomo, że mecz jest nasz. Jednakże na wszelki wypadek jeszcze w 65. minucie Dorn wymanewrował przeciwnika na lewym skrzydle, do jego zagrania wyszedł Gsellmann i natychmiast wysunął wzdłuż bramki do Kanneha, który w swojej rewelacyjnej formie mógł już tylko wbić piłkę do bramki, co też uczynił. Kwadrans przed końcem Koziak kolejnym mocno niecelnym strzałem rozpoczął wędrówkę kibiców do ziemi obiecanej, a później było już tylko nasze świętowanie. Osiem kolejek, osiem zwycięstw, bilans bramek 19:2 i dziewięć punktów przewagi nad drugim w tabeli – coś takiego mi się nie śniło.

25.08.2006, Schwan Stadion, Schwanenstadt, widzów: 228

ErLi (8/33) SC Schwanenstadt [7.] - FC Gratkorn [1.] 0:3 (0:2)

 

2' A. Kanneh 0:1

33' M. Gsellmann 0:2

65' A. Kanneh 0:3

 

FC Gratkorn: H.Weber 8 – M.Mandl 7, E.Kangulungu 8, A.Lipa ŻK 7, W.Hacker 7 – M.Weber ŻK 7 (71' Ch.Ratschnig 6), M.Dogan ŻK 9, M.Ehrenreich 8, K.Wawra 7 (63' R.Dorn 7) – A.Kanneh 9, M.Gsellmann 8 (77' K.Puntigam 6)

 

GM: Abu Kanneh (N, FC Gratkorn) - 9

Odnośnik do komentarza

Samograj się szykuje.

 

Ja jednak spróbowałbym przed sezonem wypytać zainteresowanych o cenę za Ehrenreicha i Gsellmanna. Jeśli sprzedałbyś któregoś z nich za "wielkie pieniądze" , byłby to pokaźny zastrzyk gotówki dla minusowego budżetu.

pytanie pozostaje, czy nie odbyło by się to kosztem jakości gry :/

Odnośnik do komentarza

Dlatego właśnie na pierwszym miejscu stawiam zbudowanie mocnego zespołu, zatrzymując w nim najlepszych graczy. Nie mam na tyle mocnego zaplecza, by rozpuścić mocnych dublerów i piłkarzy pierwszego garnituru, a później łatać luki gorszymi o dwie klasy. Jeśli w grudniu uda mi się zaklepać jakieś ciekawe "Bosmany", to może zdecyduję się na jakiś zastrzyk gotówki w czerwcu. Ale i tak nie sądzę, bym mógł wywindować ceny do wielkości, po których w połowie sezonu finanse nie wróciłyby na minus.

Odnośnik do komentarza

Na koniec miesiąca wyniki plebiscytu na Młodego Piłkarza Sierpnia potwierdziły, że w Gratkorn zaczynał kształtować się niezły zespół – Mesut Dogan zajął w nim pierwsze miejsce, a Markus Gsellmann trzecie.

 

 

 

Lipiec 2006

 

Bilans: 4-0-0, 11:1

Red Zac Erste Liga: 1. [+9 pkt nad Leoben]

Hallen Cup: 1 Runda, vs. FC Lustenau

Finanse: -324 tys. euro (+90,41 tys. euro)

Gole: Abu Kanneh (5)

Asysty: Gernot Baumgartner (3)

 

 

 

Ligi:

 

Anglia: Portsmouth [+1 pkt]

Austria: Austria Wiedeń [+0 pkt]

Francja: PSG [+3 pkt]

Hiszpania: –

Niemcy: Hertha BSC Berlin [+0 pkt]

Polska: Amica Wronki [+1 pkt]

Rosja: CSKA Moskwa [+2 pkt]

Szwajcaria: FC Basel [+2 pkt]

Włochy: Inter Mediolan [+1 pkt]

 

Liga Mistrzów:

- Wisła Kraków:

~ 2 faza kwal., 1:1 i 1:0 z Dynamem Mińsk; awans, vs. Szachtar Donieck

~ 3 faza kwal., 1:2 i 1:0 z Szachtarem Donieck, out

 

Puchar UEFA:

- Legia Warszawa, 2 runda kwal., 2:1 i 2:0 z Bańską Bystrzycą; awans, vs. FC Zurych

- Pogoń Szczecin, 2 runda kwal., 1:0 i 1:1 z MSK Żylina; awans, vs. Betis Sevilla

- Polonia Warszawa, 2 runda kwa., 1:2 i 0:1 z NK Publikum; out

 

Reprezentacja Polski:

-

 

Ranking FIFA: 1. Brazylia [957], 2. USA [957], 3. Francja [956], ..., 18. Polska [758]

Odnośnik do komentarza

Na Starym Kontynencie startowały eliminacje do EURO 2008, a Biało-czerwoni znaleźli się w trudnej grupie, bo wśród rywali trafili na Portugalię oraz mistrzów świata, Anglię. Polacy udanie rozpoczęli jednak swój udział w walce o bilety do Austrii i Szwajcarii, najpierw odnosząc w Chorzowie bezcenne zwycięstwo 2:1 nad Portugalią, zaś cztery dni później wygrywając na wyjeździe 1:0 z Kazachstanem.

 

 

Po dwutygodniowej przerwie na mecze reprezentacyjne podejmowaliśmy ostatniego już beniaminka Erste Ligi, FC Lustenau. Jeśli chodzi o terminy FIFA, kontynent kontynentowi nierówny, dlatego musieliśmy sobie poradzić bez Kangulungu na środku obrony oraz bez Kanneha w ataku. Z przodu wystąpił Baumgartner, co na pewno nie było osłabieniem, natomiast w defensywie musiałem postawić na mającego skłonności do aktów sabotażu Obermaiera.

 

Tak jak większość spotkań obecnego sezonu, tak i to rozpoczęliśmy od głośnego wystrzału. W piątej minucie Mandl zamienił się pozycjami na prawym skrzydle z Weberem, po chwili piłkę dograł mu Obermaier i Manfred posłał ją w pole karne, gdzie między obrońców wpadł Gsellmann i szczupakiem pokonał Gerencira. Przez następny kwadrans jednak golkiper gości zaczął wyczyniać cuda w bramce, co najmniej dwukrotnie wyjmując instynktownie trudne do obrony piłki, natomiast po półgodzinie gry Gröbl ratował się faulem na mijającym go Baumgartnerze, w nagrodę otrzymując czerwoną kartkę.

 

Teraz sprawy się trochę skomplikowały, bo choć praktycznie nic nam nie groziło ze strony rywali, to jednak okopali się oni we własnym polu karnym, a obrońcy wiele razy własnym ciałem blokowali nasze strzały. Słabiej tym razem spisał się Dogan, który zmarnował dwie okazje do dobitki, ale byłem gotów przymknąć na to oko, bo gdy na wszelki wypadek zdjąłem Obermaiera, by nie zrobił czegoś głupiego w końcówce, bezpiecznie dowieźliśmy zwycięstwo. Gdy dodać do tego, że nasza przewaga wzrosła do jedenastu punktów, w szatni pochwaliłem zespół za dobry występ, jedynie po łebkach napominając o kilku niewykorzystanych sytuacjach.

08.09.2006, Sportstadion Gratkorn, Gratkorn, widzów: 1910

ErLi (9/33) FC Gratkorn [1.] - FC Lustenau 07 [10.] 1:0 (1:0)

 

5' M. Gsellmann 1:0

31' T. Gröbl (L) czrw.k.

 

FC Gratkorn: H.Weber 7 – M.Mandl 7, M.Obermaier 6 (72' R.Gsellmann 6), A.Lipa 7, W.Hacker 7 – M.Weber 7, M.Dogan 6, M.Ehrenreich 7, K.Wawra 7 (80' R.Dorn 6) – G.Baumgartner 7 (64' M.Corić 7), M.Gsellmann 7

 

GM: Markus Gsellmann (OP/N Ś, FC Gratkorn) - 7

Odnośnik do komentarza

Po świetnej serii zwycięstw zaczynałem się pomału zastanawiać, jak długo będzie trwać nasza passa, bo aż nie chciało mi się wierzyć, by miało tak być cały czas. Jednak przed meczem z LASK Linz do klubu ze zgrupowania powrócił Abu Kanneh, który w spotkaniu z Gwineą Równikową ustrzelił hat-tricka, tak więc liczyłem na to, że Liberyjczyk potwierdzi swoją morderczą formę.

 

Tym razem się zawiodłem, a w nasze szeregi prawdopodobnie zaczęło wkradać się samozadowolenie i wiara w nieśmiertelność, zaś Kanneh zamiast aspiracji na gracza meczu, był pierwszy do zmiany. Zaczęliśmy bardzo na stojąco, w żadnej strefie boiska nie robiąc nawet kroku w stronę rywala z piłką, dlatego po zaledwie pięciu minutach goście prostymi podaniami bez trudu urządzili sobie slalom między stojącymi jak wryci moimi zawodnikami, zakończony trafieniem Osterca strzałem w dalszy róg bramki. Przyznam, że styl, w jakim straciliśmy gola i pierwszy raz musieliśmy odrabiać straty, wywołał u mnie opad rąk, ale ostatecznie zapraszającymi gestami zachęciłem drużynę, by grać jak w poprzednich spotkaniach. W dotychczasowej formie musieliśmy bowiem szybciutko odrobić straty, ale nic bardziej mylnego! Z kolejnymi minutami ospale snuliśmy się po boisku, frajersko przechodząc obok meczu, podczas gdy piłkarze LASK radośnie budowali dom na naszej połowie, wręcz bawiąc się piłką.

 

W szatni wobec tego po raz pierwszy w tym sezonie musiałem zdecydowanie ryknąć, by wybić moich podopiecznych z letargu. Niestety niewiele to dało, a gdy w 60. minucie Manuel Weber pozbył się piłki strzałem panu Bogu w okno, zacząłem reagować natychmiastowymi zmianami. Zaczęliśmy dzięki temu przenosić ciężar gry na połowę gości, ale dopiero gdy kwadrans przed końcem kazałem porzucić obronę i desperacko atakować, Gsellmann po podaniu Baumgartnera przepchnął piłkę do Ratschniga, który strzałem przy słupku wreszcie doprowadził do wyrównania. Mogliśmy teraz pokusić się o objęcie prowadzenia, ale zaledwie dwie minuty później obrona pozwoliła Jance ruszyć sam na sam z Weberem, a wracający Kangulungu ściął go z nóg i ujrzał czerwień. Teraz musieliśmy się już bronić, ale w doliczonym czasie nieoczekiwanie stanęliśmy przed szansą na podtrzymanie passy, gdy Baumgartner cudem urwał się na wolne pole. "To zbyt piękne, żeby było prawdziwe", pomyślałem. I miałem rację, bo w ostatniej chwili Gernot zaplątał się we własne nogi i bramkarz spokojnie wyłapał bezpańską już piłkę...

 

Choć oczywiście nie byłem zadowolony z zatrzymania nas przez LASK, to jednak nie ma tego złego, bowiem przydało się moim piłkarzom tego rodzaju ostrzeżenie, że bynajmniej nie mamy pewnego awansu.

15.09.2006, Sportstadion Gratkorn, Gratkorn, widzów: 1930

ErLi (10/33) FC Gratkorn [1.] - LASK Linz [7.] 1:1 (0:1)

 

5' M. Osterc 0:1

25' P. Pölhuber (L) ktz.

76' Ch. Ratschnig 1:1

78' E. Kangulungu (G) czrw.k.

 

FC Gratkorn: H.Weber 6 – M.Mandl 6, E.Kangulungu CzK 6, A.Lipa ŻK 7, W.Hacker 6 – M.Weber ŻK 6 (60' Ch.Ratschnig 7), M.Dogan 7, M.Ehrenreich 6, K.Wawra 6 (74' R.Dorn 6) – A.Kanneh 6 (67' G.Baumgartner 7), M.Gsellmann 7

 

GM: Milan Osterc (N, LASK Linz) - 8

Odnośnik do komentarza

Jeżeli po drugiej rundzie spotkań będziemy na czele, to może. Na razie trzymam się tego, by po prostu wyciskać z zespołu 110%; przed sezonem nie mierzyłem w awans.

 

---------------------------------------

 

Trudny wyjazd z Wacker Tirol, spadkowiczem z T-Mobile Bundesligi, był na początku sezonu meczem, który uważałem za potencjalnie najcięższą i mogącą mieć kolosalne znaczenie w końcowym rozrachunku próbę. Teraz uważałem tak po stokroć, bo choć faworyzowani gospodarze kiepsko rozpoczęli walkę o powrót do ekstraklasy, to ostatnio prezentowali się znacznie lepiej, za to nasz remis z poprzedniej kolejki mógł być sygnałem ostrzegawczym. Dodatkowym powodem do zmartwienia była zdziesiątkowana obrona, z której wypadli zawieszeni Lipa i Kangulungu – pierwszy za nadmiar żółtych kartek, drugi wiadomo za co. Kontuzji nabawił się natomiast Markus Gsellmann, ale w ataku na ubóstwo nie narzekałem.

 

W Innsbrucku na środku obrony zadebiutował zatem Marveaux, który przestał doznawać urazów, ale zanim zdążyłem wyciągnąć pierwsze wnioski z obserwacji jego postawy, już przegrywaliśmy. Po zaledwie dwóch minutach na środku boiska paradował Obermaier, jego partnerzy z defensywy musieli się więc ścieśnić, wskutek czego na lewej flance wolne miejsce miał Pohja, ale największe pretensje miałem do Heinza Webera, który tym razem dał ciała, wpuszczając łatwy strzał po ziemi z ostrego kąta. W przeciwieństwie do meczu z LASK, tego wieczoru od razu ruszyliśmy do odrabiania strat. W efekcie dziesięć minut po stracie gola, na wysokości pola karnego gospodarzy grę z autu wznawiał Hacker, piłkę w szesnastce zgasił Manuel Weber i mając pięciu (!) rywali na karku zdołał się obrócić, złożyć do strzału i kompletnie zaskoczyć zasłoniętego Agassę. Świetna akcja.

 

Później jednakże ogólne tempo meczu trochę siadło, a sytuacji podbramkowych z obu stron było jak na lekarstwo. Drugi mecz z rzędu rozczarowywał Kanneh, w przypadku którego rozważałem danie mu odpoczynku na ławce, a i środek pola, nie licząc szarpiącego Dogana, nie palił się do gry. W doliczonym czasie mogliśmy rozstrzygnąć spotkanie na swoją korzyść, ale uderzenie Mesuta z rzutu wolnego z wysiłkiem sparował golkiper, a poprawkowa centra Webera została zablokowana. Zanotowaliśmy drugi remis z rzędu, ale wolałem to, niż pierwszą porażkę. Najważniejsze było, że pierwszą rundę zakończyliśmy niepokonani.

19.09.2006, Tivoli-Neu, Innsbruck, widzów: 6149

ErLi (11/33) Wacker Tirol [4.] - FC Gratkorn [1.] 1:1 (1:1)

 

2' A. Pohja 1:0

12' M. Weber 1:1

 

FC Gratkorn: H.Weber 6 – M.Mandl 6, M.Obermaier 6, J.Marveaux ŻK 7, W.Hacker 7 – M.Weber ŻK 7, M.Dogan 8, M.Ehrenreich 6 (67' Ch.Ratschnig 7), K.Wawra 6 – A.Kanneh 6 (77' R.Dorn 6), G.Baumgartner 6 (46' M.Bucsek 7)

 

GM: Mesut Dogan (OP PŚ, N Ś, FC Gratkorn) - 8

 

 

Red Zac Erste Liga 2006/07, runda 1/3:

 

1636978ca812b015.jpg

 

Odnośnik do komentarza

Na razie to zaczyna pachnieć co najwyżej próżnością i demencją wczesnoliderową.

 

---------------------------------------------

 

Ostatnia seria trudnych spotkań zaczynała przerzedzać szeregi Gratkorn. Na koniec pierwszej rundy do gabinetu fizjoterapeutów powędrowali Hacker i niestety Dogan, a na dodatek limit żółtych kartek wyczerpał rzeczywiście często zbierający je Manuel Weber.

 

Do rundy drugiej podchodziliśmy z pozycji lidera, nie mając na koncie ani jednej porażki, za to aż dziewięć zwycięstw, tak więc dotychczas ogoliliśmy zdecydowaną większość ligowych rywali. Nic więc dziwnego, że zacierałem ręce i teraz, prezes Fandl nadal sprawiał wrażenie astronauty podbijającego kosmos, a robotnicy na dachu w przypadku domowych spotkań dziarsko kręcili klubowymi szalikami. A teraz wraz z kibicami na trybunie mogli mieć kolejne powody do radości, bo zaczynaliśmy od spotkania z Wiener Sportklub, które w pierwszym meczu bezlitośnie ograliśmy 3:0.

 

Niestety, powodów do radości nie mieli. Poprzednie dwa remisy 1:1 nie były przypadkiem, zaś byłem gotów uznać za cud, że wtedy prędzej czy później odrabialiśmy straty. Pojedynek z beniaminkiem śmiało można było uznać za kompromitację mojego zespołu. Pierwszy strzał w kierunku zbliżonym do bramki gości oddaliśmy po godzinie gry, pierwszy celny dopiero kwadrans przed końcem, a skoro był to jedyny z naszej strony, który zmusił – choć to za dużo powiedziane – golkipera gości do interwencji, zero z przodu było oczywistością.

 

A goście? Cóż, w samej pierwszej połowie mogli pochwalić się aż czterema próbami, w tym dwiema, po których cudem na linii bramkowej ratował nas Weber, i prawdę mówiąc, gdyby nasz bramkarz był w słabszej formie, przerżnęlibyśmy z kretesem. Moi zawodnicy grali jak ospałe siermięgi, piłka po strzale Baumgartnera mogłaby spokojnie zostać wykryta przez Oko Moskwy – z resztą Gernot wraz z Kannehem stracił po tym meczu miejsce w składzie –, tak więc pierwszy raz w tym sezonie w szatni miała miejsce awantura, a rywale kroczek po kroczku zaczynali niwelować naszą przewagę. Wyłącznie na nasze własne życzenie.

22.09.2006, Sportstadion Gratkorn, Gratkorn, widzów: 1947

ErLi (12/33) FC Gratkorn [1.] - Wiener Sportklub [8.] 0:0

 

FC Gratkorn: H.Weber 7 – M.Mandl 7, E.Kangulungu 7, A.Lipa 7, W.Hacker 7 – M.Ehrenreich ŻK 6 (60' S.Lukić 7), Ch.Ratschnig 8, G.Puntigam 7, K.Wawra 7 (73' R.Dorn 7) – A.Kanneh 6 (56' M.Bucsek 6), G.Baumgartner 6

 

GM: Christoph Ratschnig (P PŚ, FC Gratkorn) - 8

Odnośnik do komentarza

Looks like it.

 

------------------------------------------

 

Nasze pierwsze starcie w Hallen Cup właściwie niczym nie różniło się od ligowej młócki, bo autokar zawiózł nas do Lustenau, tyle dobrze, że do tego teoretycznie słabszego, 07. Do klubowych połamańców dołączyli Hacker i Ratschnig, a zgodnie z tym, co założyłem po meczu z Wiener Sportklub, Kanneh wylądował na ławce, natomiast Baumgartner nie zmieścił się nawet w meczowej osiemnastce, mogąc za ten czas poszukać utraconej formy spacerując po lesistych górach w Gratkorn.

 

– Słuchajcie, drużyna – mówiłem, stając na przedzie autokaru. – Żeby tylko znowu nie było pierwszego strzału dopiero w drugiej połowie. Zagrajmy w końcu porządnie, z werwą, z przekonaniem, tak jak to było do niedawna.

 

Po minach zawodników widziałem jednak, że niespecjalnie docierały do nich jakiekolwiek moje słowa.

 

 

Trzy godziny później znalazła się odpowiedź na moje retoryczne pytanie, dlaczego piłkarze mieli miny ćwierćinteligenta. Otóż czwarty mecz z rzędu zaczęliśmy na stojąco, całkowicie oddając inicjatywę przeciwnikowi, w efekcie już w trzeciej minucie Holemar umieścił piłkę w naszej bramce, ale na nasze szczęście był na ofsajdzie. Gospodarze wobec tego próbowali dalej, moi zawodnicy pozwalali im na wiele, a ja zastanawiałem się tylko, kiedy w końcu zdobędą prawidłowego gola. W 19. minucie jednak się zdziwiłem – niespodziewanie ruszyliśmy do przodu, na lewym skrzydle Dorn, który grał za Wawrę, zgrał na środek do Geralda Puntigama, który zaskakująco pewnie wysunął do Coricia, po którego strzale piłkę pod nogi Panagiotopoulosa sparował Auer, a Georges wpakował ją do bramki.

 

Od tej pory wszystko sprowadziło się do normy z ostatnich trzech spotkań, czyli FC Lustenau wróciło do zwiedzania naszej połowy, raz po raz próbując strzałów z różnych pozycji, a my biernie przyglądaliśmy się ich poczynaniom. Po przerwie nic się nie zmieniało, a w 69. minucie Sewald posłał piłkę naszą prawą flanką, sędzia puścił Diego Vianę na wyraźnym, prawie dwumetrowym spalonym, a Heinz Weber zapomniał, że grę przerywa dopiero gwizdek arbitra, bezczynnie odprowadzając piłkę wzrokiem do bramki. Podczas gdy gospodarze cieszyli się z gola, który nie powinien być uznany, ja rozdzielałem swoją frustrację między naszego golkipera oraz sędziego głównego i liniowego.

 

Niepotrzebna dogrywka była rzecz jasna nieunikniona, tyle dobrze, że w 104. minucie Ehrenreich uprzedził Erbeka w pogoni do podania, dzięki czemu Martin idealnie zagrał do ruszającego sam na sam rezerwowego Kanneha, który przypomniał sobie, jak się strzela gole. W samej końcówce po raz kolejny dał ciała sędzia, tym razem myląc się w drugą stronę i wyrzucając z boiska Endera, niesłusznie kwalifikując jego faul jako taktyczny. Przeszliśmy dalej, ale wyraźnie było widać, że gramy coraz gorzej, a to zwiastowało na chwilę obecną poważne kłopoty w lidze.

 

27.09.2006, An Der Holzstrasse, Lustenau, widzów: 363

T-M HC 1R FC Lustenau 07 [ErLi] - FC Gratkorn [ErLi] 1:2 (dg. 1:1) (dp. 0:1)

 

19' G. Panagiotopoulos 0:1

69' D. Viana 1:1

104' A. Kanneh 1:2

120' M. Ender (L) czrw.k.

 

FC Gratkorn: H.Weber 7 – M.Mandl ŻK 6, E.Kangulungu 7, A.Lipa 7, M.Obermaier 7 – M.Weber 5 (46' S.Lukić 6), M.Ehrenreich 8, G.Puntigam ŻK 7 (66' K.Wawra 6 ), R.Dorn ŻK 7 – G.Panagiotopoulos 7 (78' A.Kanneh 7), M.Corić 7

 

GM: Eugène Kangulungu (O Ś, FC Gratkorn) - 8

Odnośnik do komentarza
  • Makk przypiął ten temat
  • Pulek zablokował ten temat
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...