Skocz do zawartości

Cień wielkiej trybuny


Ralf

Rekomendowane odpowiedzi

Zostawiłem Moriente kluczyki i dokumenty, a o dziesiątej w słoneczną, sierpniową sobotę, w moje 49. urodziny klubowy autokar ruszył w stronę Akwizgranu. Wszyscy dobrze wiedzieli, jaki prezent najbardziej by mnie ucieszył, lecz ja, mając na uwadze, że w zeszłym sezonie Alemannia wywalczyła prawo gry w Pucharze UEFA, gotów byłem przyjąć remis jako satysfakcjonujący podarek urodzinowy.

 

 

Występ w Bundeslidze inaugurowaliśmy w przyjemnym letnim słońcu. Na murawę Tivoli-Stadion wyszliśmy ze zbudowaną od podstaw w stosunku do drugiej ligi formacją obrony, w której znaleźli się AlbrechtsenPittetBusch i Gruszka. W środku pola z nowych graczy od pierwszej minuty zagrać miał Frank Brou, a w ataku u boku Gonzalo Andreas SchachnerMoriente, który wyjechał z Essen godzinę po nas, zdążył dojechać, gdy przebieraliśmy się w szatni, więc przed wyjściem na murawę wsunąłem kluczyki tradycyjnie do prawej kieszeni spodni i poklepałem ją na szczęście.

 

Sposobiąca się do gry w europejskich pucharach Alemannia tylko czekała, by zabrać się za słabiutkiego beniaminka, za jakiego w duchu uważali nas piłkarze Stonek, a tymczasem po czterech minutach naszej zaskakująco dobrej gry Busch zagrał daleko po linii do uciekającego Schachnera, który nie dał się złapać na spalonym, płasko dośrodkował, piłka przeszła przez pole karne, a wtedy Winkler fatalnym przyjęciem stracił ją na rzecz Gonzalo, który wstrzelił futbolówkę do bramki! Nie musieliśmy długo czekać na pierwszego gola w Bundeslidze! Po niespodziewanym ciosie gospodarze trochę się przebudzili, dzięki czemu Kanté mógł zaprezentować swoje umiejętności i udowodnić, że i ekstraklasa mu póki co niestraszna. Kiedy już wydawało się, że Alemannia zyskuje przewagę i gol na 1:1 zaczyna wisieć w powietrzu, w 24. minucie znowu zepchnęliśmy gospodarzy do defensywy, Gruszka przebił piłkę przez Langellę i AksensenaBrou zagrał na pole karne do niekrytego Andreasena, Mikkel uderzył po ziemi, Stadler, którego osobiście szkoliłem w Osnabrücku, nie sięgnął piłki, a ta po słupku ugrzęzła w siatce! Dwa zero!

 

Doprawdy, nie mogłem uwierzyć w to, że obrońcy Alemannii gubią się jak dzieci we mgle. W przeciągu kolejnych dziesięciu minut mieliśmy dwie sytuacje sam na sam po katastrofalnych błędach obrońców, ale w obu przypadkach najpierw Gonzalo, a następnie Brou nie zdołali pokonać StadleraStonki jednak nie zdołały uciec przed przeznaczeniem, ponieważ tuż przed przerwą Andreasen wymienił podania z Schachnerem, Andreas wypuścił pędzącego Brou, a Iworyjczyk uciekł Carlemu i Langelli, po czym pewnym strzałem przy krótkim słupku wywołał salwę potężnych gwizdów na Tivoli.

 

Normalnie mecz uznałbym już za wygrany, ale pamiętałem, że w Bundeslidze przed końcowym gwizdkiem nic nie jest pewne. W przerwie stawałem na głowie, by utrzymać motywację wśród moich podopiecznych, lecz w drugiej połowie gospodarze ułatwili nam zadanie, gdyż nie wyciągnęli żadnych wniosków i cały czas inicjatywa pozostawała po naszej stronie. Tym samym bez trudu dowieźliśmy efektowne 3:0 do samego końca, i to z łatwym zachowaniem czystego konta, a teraz wszyscy przypomnieli sobie, do czego zdolny jest zespół pod przewodnictwem Herr Ralfa, i że bynajmniej nie zapomniał on swojego fachu.

 

Trzy godziny po udanej inauguracji niesiony pozytywnymi emocjami mknąłem więc przez północną pętlę Nürburgringu, z gazem w podłodze pokonując szybki lewy łuk przed Bergwerk, gdzie czterdzieści osiem lat temu omal nie stracił życia Niki Lauda.

Cytat

03.08.2024, Tivoli-Stadion, Akwizgran, widzów: 24 471

BL (1/34) Alemannia Aachen [–] – Rot-Weiss Essen [–] 0:3 (0:3)

 

4' Gonzalo 0:1

24' M. Andreasen 0:2

45+1' F. Brou 0:3

 

Rot-Weiss Essen: B.Kanté 8 – A.Albrechtsen 8, D.Pittet 8, J.Busch ŻK 8, M.Gruszka 8 – H.Vink 8, M.Rose 8 (75' S.Franz 7), F.Brou 10 (82' F.Suárez 6), M.Andreasen – Gonzalo 9, A.Schachner 7 (71' K.Walter 6)

 

GM: Franck Brou (DP, Rot-Weiss Essen) - 10

 

Nasze wejście smoka z pozycji beniaminka sprawiło sporą niespodziankę, a w Akwizgranie wszyscy kipieli ze złości po tym, jak zafundowaliśmy Alemannii bolesną lekcję, której temat brzmiał: jak kończy się lekceważenie przeciwnika. Na pomeczowej konferencji na zaworach puścił menedżer rywali, niejaki Manfred Schadt, który próbował przypudrować fatalną dyspozycję swojej drużyny buńczucznymi gadkami, że nie zobaczył dziś na boisku niczego, co pozwoliłoby sądzić, że utrzymamy się w ekstraklasie. Wyśmiałem te zaczepki głośno i dosadnie, przypominając koledze, że to my wygraliśmy 3:0, a nie odwrotnie, po czym pochwaliłem moich chłopaków za żelazną dyscyplinę taktyczną. Widok Schadta czerwieniącego się ze złości był bezcenny.

Odnośnik do komentarza

Zbyt łatwo być nie mogło. Owszem, prezes Hempelmann był wniebowzięty tym, jak poradziliśmy sobie na inaugurację sezonu, ale jednocześnie sfrustrowani zawodnicy Alemannii w drugiej połowie nie przebierali w środkach, przez co do Essen Markus Rose wrócił z rozciętą głową, Brahima Kanté z nadwyrężonym karkiem, a Klaus Walter ze skaleczoną ręką. Za jednym zamachem na prawie dwa tygodnie straciliśmy więc naszego kapitana, podstawowego bramkarza i porządnego napastnika, a kiedy dwa dni później Nuno naciągnął mięsień uda, parsknąłem tylko ironicznym śmiechem. No tak, beniaminkowi nie może iść przecież zbyt łatwo, powinienem był to wiedzieć.

 

W międzyczasie dało mi się sprzedać obciążającego jedynie fundusz płac Samuele Pugliese z rezerw, którego za miłe dla oka 1 200 000€ oddałem do holenderskiego NAC Breda.

 

 

W przeszłości miałem już okazję boleśnie się przekonać, jak na zespół wpływał brak Rosego, a skoro oprócz tego w bramce musiałem liczyć na Krusego, który nie zachwycił w sparingach, nie było nic dziwnego w tym, że jeszcze bardziej obawiałem się spotkania z VfB Stuttgart, naszego pierwszego na Georg-Melches-Stadion w tym sezonie. Oprócz obsady bramki i uzupełnienia środka pola Thomasem Franzem, wybiegliśmy na murawę w tym samym składzie, jakim rozbiliśmy tydzień temu Alemannię.

 

Wynik pojedynku ze Stuttgartem w dużej mierze zależeć miał od tego, jak w roli zastępcy Rosego w funkcji kapitana spisze się Hans Vink, a także od dyspozycji Heinza Krusego. Wraz z upływem kolejnych minut napięcie z mojej twarzy sukcesywnie znikało, a uśmiech coraz bardziej się powiększał, bowiem i dziś nie ulękliśmy się "głośnego" rywala i graliśmy po prostu swoje. Skutecznie ustawiliśmy się przeciwko 3-5-2, jakim od początku zagrali goście, długimi podaniami za tłok w linii pomocy towrząc sporo zamieszania na ich przedpolu. Niestety słabszy dzień miał dziś Gonzalo, który mimo 2-3 świetnych okazji nie potrafił wstrzelić się w bramkę i boisko opuszczał z czystym kontem. Kibice, którzy przybyli dość licznie na Georg-Melches-Stadion, mniej więcej raz na kwadrans wypełniali trybuny jękiem zawodu, ja zaś bałem się spełnienia powiedzenia "niewykorzystane sytuacje się mszczą".

 

Na szczęście Gonzalo nie był jedynym w RWE, który potrafił zdobywać bramki. W 41. minucie bramkarz Stuttgartu Salerno wznowił grę od rzutu wolnego, a Andreasen przejął źle przyjętą przez Savasa piłkę i natychmiast zagrał na wolne pole do Schachnera, który popędził na bramkę, nie dał się zatrzymać Schumacherowi, wymanewrował Salerno i zdobył swojego debiutanckiego gola w barwach RWE! Trudno było wyrazić wagę tego gola, bowiem mecz cały czas był niezwykle wyrównany i należał do gatunku tych, które rozstrzyga jedna akcja, jedno złe ustawienie nogi. Na szczęście przeprowadziliśmy ją my, tak że po zaledwie dwóch kolejkach mieliśmy okazję na chwilę zaznać pobytu na fotelu lidera Bundesligi, zaś zdobywca nagrody dla gracza meczu, Marcin Gruszka, dał mi swoją świetną, pełną zaangażowania grą sporo do myślenia.

Cytat

10.08.2024, Georg-Melches-Stadion, Essen, widzów: 14 490

BL (2/34) Rot-Weiss Essen [2.] – VfB Stuttgart [16.] 1:0 (1:0)

 

41' A. Schachner 1:0

 

Rot-Weiss Essen: H.Kruse 7 – A.Albrechtsen 7, D.Pittet 7, J.Busch 7, M.Gruszka 8 – H.Vink 7, T.Franz (81' F.Suárez 6), F.Brou 7 (75' R.Guyt 7), M.Andreasen 8 – Gonzalo (61' D.Barisić 6), A.Schachner 8

 

GM: Marcin Gruszka (O/DBP/P L, Rot-Weiss Essen) - 8

 

  • Lubię! 1
Odnośnik do komentarza

Owszem, lepiej wygrać pierwsze dwa mecze, niż przegrać ;)  Co prawda i Alemannia, i Stuttgart mają po pierwszych dwóch kolejkach komplet porażek (w tym, rzecz jasna, z nami), ale z takimi rywalami też wygrywać trzeba, a wiadomo, że remisy i porażki z "outsiderami" (nie wiadomo, jak Alemannia i Stuttgart będą spisywać się na przestrzeni całego sezonu) bardzo często wychodzą bokiem na koniec rozgrywek, gdy w końcowej tabeli brakuje 2-3 punktów. No i z kim mielibyśmy zdobywać niezbędne do utrzymania w Bundeslidze punkty, jak nie z (prawdopodobnie) jednymi ze słabszych drużyn w lidze? ;)

 

@z0nk,

Masz na myśli Osnabrück, z którym zmierzymy się już w najbliższym spotkaniu, czy Freiburg, który swojego czasu załaził mi za skórę tak samo, jak załaziło mi za nią FC Pasching za austriackich czasów? :>

 

-----------------------------------------------

 

Wszyscy zawodnicy, poza Nuno, którzy dorobili się urazów na początku sierpnia, wrócili już do pełnego treningu, co bardzo mnie ucieszyło. Niemniej jednak w Moguncji, gdzie w pierwszej rundzie Pucharu Niemiec zmierzyliśmy się z Mainz, jedynie Markus Rose usiadł na ławce, a na boisko wybiegła niezmieniona w stosunku do ostatniego meczu jedenastka. Co prawda nie tak dawno graliśmy z Mainz tylko sparing i nie mówiłem zbyt wiele o tamtym meczu, ale mimo wszystko czułem chęć odwdzięczenia się gospodarzom za tamtą porażkę.

 

I od początku było widać, że moguncjanie mogą tylko pomarzyć o powtórzeniu tamtego wyniku i awansie do następnej rundy. Szybko zarysowała się nasza przewaga, która co rusz przynosiła nam sytuacje podbramkowe, aż w końcu w 25. minucie Gruszka rozegrał po linii do Andreasena, który następnie dośrodkował w pole bramkowe, a tam Gonzalo wyskoczył ponad Gavrilovicia i bez trudu skierował piłkę głową do siatki. Przykro mi, szanowne Mainz, tym razem happy endu nie będzie, pomyślałem, podczas gdy Gonzalo pozdrawiał naszych kibiców na sektorze przyjezdnych.

 

Gospodarzy przed prawdziwą masakrą ratowała właściwie tylko... nieskuteczność Gonzalo. Tak, to prawda; choć Argentyńczyk został uznany graczem meczu, to powinien był spokojnie skończyć spotkanie z hat-trickiem, bowiem przez 90 minut zmarnował co najmniej cztery stuprocentowe okazje. W drugiej połowie długo brakowało nam kropki nad "i" w postaci celnego i skutecznego strzału, przez co zacząłem się denerwować, że w końcówce gospodarzom wyjdą dwa strzały rozpaczy i udział w DFB-Pokal znowu zakończymy na pierwszej rundzie, z tym, że już nie w konfrontacji z Bayernem, a z trzecioligowcem. Jednakże w 86. minucie nieoczekiwanie szanse Mainz na uratowanie czegokolwiek z tego meczu pogrzebał... ich własny golkiper.

 

Wtedy to bowiem Rose zagrał długą, zdecydowanie za mocną piłkę z naszej połowy w kierunku Barisicia, a gdy już wydawało się, że padnie ona łupem Hansena, nieoczekiwanie bramkarz gospodarzy nie trafił w nią przy próbie wykopu, dzięki czemu Chorwat dopadł do niej i strzałem po ziemi do pustej bramki zdobył swoje debiutanckie trafienie dla RWE.

 

Wydawało się, że to już koniec, a jednak czekało nas jeszcze trochę emocji, bowiem chwilę później Hornigiowi wyszedł strzał życia w rzutu wolnego, którego Kruse nie zdołał sięgnąć, i zrobiło się tylko 2:1. Mainz oczywiście raz-dwa przeszło na 4-2-4, co skutek miało taki, że wyprowadziliśmy kontrę z przewagą liczebną, Seba Franz dośrodkował z lewej strony, a przepychający się z Husiciem i Hornigiem Franck Brou płaskim wolejem wyjaśnił sytuację i przypieczętował nasz awans do drugiej rundy. A tam czekali już na nas nasi znajomi z 2.Bundesligi, TSV Monachium.

Cytat

17.08.2024, Bruchwegstadion, Moguncja, widzów: 8716

DFB-P 1.FSV Mainz [RLS] – Rot-Weiss Essen [BL] 1:3 (0:1)

 

25' Gonzalo 0:1

86' D. Barisić 0:2

90' S. Hornig 1:2

90+3' F. Brou 1:3

 

Rot-Weiss Essen: H.Kruse 7 – A.Albrechtsen 7, D.Pittet ŻK  9, J.Busch 8, M.Gruszka 7 – H.Vink 8, T.Franz (58' M.Rose 7), F.Brou 9, M.Andreasen ŻK 9 (87' T.Franz 7) – Gonzalo 10, A.Schachner (70' D.Barisić 8)

 

GM: Gonzalo (OP/N Ś, Rot-Weiss Essen) - 10

 

Odnośnik do komentarza
18 godzin temu, Ralf napisał:

@z0nk,

Masz na myśli Osnabrück, z którym zmierzymy się już w najbliższym spotkaniu, czy Freiburg, który swojego czasu załaził mi za skórę tak samo, jak załaziło mi za nią FC Pasching za austriackich czasów? :>

Osnabruck oczywiście. Niech żałują czego stracili!

Odnośnik do komentarza

Co  prawda to ja sam odszedłem, ale drużyna wydatnie pomogła mi w podjęciu decyzji ;)   Skoro każdy kolejny sezon wyglądał tak samo, czyli najpierw mocny start, seria pewnych zwycięstw, a potem resztę rozgrywek odpuszczanie, trwonienie przewagi i umożliwienie Werderowi lub Bayernowi rozpoczęcie samotnego marszu po mistrzostwo, to nic dziwnego, że uznałem ten zespół za pozbawiony ambicji i zwinąłem manatki.

 

W tamtych czasach Osnabrück był dla Werderu lub Bayernu (zależy, która z tych drużyn miała akurat gorszy sezon) wymarzonym rywalem w walce o mistrzostwo, bo wówczas graliśmy tylko do października lub początku listopada, a potem moi podopieczni dawali dupy, powodując spadek z pierwszego miejsca, i pilnowali, żebyśmy czasem nie zaczęli się zbliżać do lidera. Poza Avellino najbardziej irytujący klub, jaki kiedykolwiek prowadziłem.

Odnośnik do komentarza

Bez komentarzaBez komentarzaBez komentarza... :x

 

--------------------------------------------------

 

W życiu każdego menedżera wraz z wiekiem i doświadczeniem jest coraz mniej "pierwszych razów". Chociaż do drzwi pukała mi już pięćdziesiątka, a moje nazwisko znał cały świat, to jednak po bardzo długiej przerwie przyszedł czas na pewien "pierwszy raz". Innymi słowy po raz pierwszy w karierze zdarzyło mi się zagrać przeciwko mojemu byłemu klubowi w jednej lidze, a nie w meczu towarzyskim. Oznaczało to, że 24 sierpnia, już z Kanté i Rosem w wyjściowym składzie, pojechaliśmy do Osnabrücku, gdzie po czterech latach znów miałem pojawić się na Osnatel-Arenie, na której miało mnie już nie być, tyle, że tym razem byłem po przeciwnej stronie barykady, co mi odpowiadało. Na rozgrzewce poczułem pewne rozczarowanie, że w podstawowej jedenastce nie będzie ani Modiki, ani Michelego, którzy specjalizowali się w grze w siatkówkę we własnym polu karnym. Mimo to liczyłem, że Osnabrück zagra tak, jak za mojej kadencji, czyli autodestrukcyjnie.

 

Tymczasem mina mi zrzedła, gdyż przez pierwszy kwadrans autodestrukcyjnie to zagraliśmy co najwyżej my, a jeszcze przed upływem pierwszej minuty żółtą kartkę instant obejrzał Brou, co sugerowało, że spotkanie prowadzi nadgorliwy sędzia. Chwilę później sprawy przybrały jeszcze brzydszy obrót, gdy w 5. minucie Petersen dośrodkował z prawej strony, a Busch pozwolił, by Gotti doszedł do strzału głową i otworzył wynik spotkania. O ile w tym przypadku mogłem być rozczarowany, o tyle w 8. minucie po prostu wybuchnąłem już gniewem przy linii bocznej, kiedy Albrechtsen sprokurował swój pierwszy rzut karny w barwach RWE, a konsekwencje były poważne; czerwona kartka, gol Petersena na 0:2 i wstrzymana tygodniówka Duńczyka. Było po meczu.

 

Nie był to jednak koniec moich nerwów, ale prawdziwe nastąpić miały dopiero później. Najpierw wszak okazało się, że Osnabrück Osnabrückiem pozostanie, i nadal mój były klub ma te same skłonności, jakie notorycznie przejawiał za mojej kadencji, co pokazało, że słusznie zrobiłem, odchodząc z tego cyrku w grudniu 2020. Najpierw w 12. minucie czerwoną kartkę za faul taktyczny obejrzał Coppens, wyrównując siły, a zaraz na początku drugiej połowy Moura zaczął trenować low-kicki na moich piłkarzach, fundując Fiołkom drugą czerwoną kartkę, i teraz to my graliśmy w przewadze.

 

Do wywołania we mnie efektu déjà vu brakowało gospodarzom jeszcze tylko jednej rzeczy, mianowicie całkowitej rozsypki, do jakiej rywale przystąpili niezwłocznie po wykluczeniu Moury. Od tego momentu na boisku istniało już tylko Rot-Weiss Essen, osiągnęliśmy miażdżącą przewagę i wręcz zamykaliśmy Osnabrück na własnej połowie, gniotąc przeciwnika i prąc do przodu. Niestety sfrajerzyliśmy się dziś dokumentnie; Gonzalo został przeze mnie zdjęty już po kwadransie, wyczynów Schachnera miałem dość dopiero w ostatnim, a Rose w pewnym momencie zmarnował tak niemożliwą do zmarnowania stuprocentową okazję, że trzydzieści sekund później siedział już na ławce. Osobna kwestia, że grę utrudniał nam sędzia Heinrichs, notorycznie odgwizdujący ofsajdy zawodnikom nie biorącym udziału w akcji lub wręcz nie będącym na spalonym. 

 

Uwzględniając postawę Fiołków w drugiej połowie, które klasycznie robiły wszystko, by spieprzyć sobie ten mecz, mieliśmy szansę nie tylko wyrównać, ale wręcz wygrać, jednak zagraliśmy dziś tak beznadziejnie w ataku, że nikt nie zdziwił się, gdy schodziłem do szatni wściekły i sfrustrowany. Policzymy się na wiosnę.

Cytat

24.08.2024, Osnatel-Arena, Osnabrück, widzów: 21 567

BL (3/34) VfL Osnabrück [16.] – Rot-Weiss Essen [1.] 2:0 (2:0)

 

5' G. Gotti 1:0

8' A. Albrechtsen (RWE) czrw.k.

9' A. Peterson 2:0 rz.k.

12' M. Coppens (VfL) czrw.k.

46' Moura (VfL) czrw.k.

90' Jairo (RWE) ktz.

 

Rot-Weiss Essen: B.Kanté 8 – A.Albrechtsen CzK 4, D.Pittet 7, J.Busch 6, M.Gruszka 7 – H.Vink 6, M.Rose ŻK 7 (59' Jairo Ktz 7), F.Brou ŻK 7, M.Andreasen 6 – Gonzalo (15' A.Wierbicki 6), A.Schachner (79' K.Walter 6)

 

GM: Tomasz Woźniak (OP LŚ, N Ś, VfL Osnabrück) - 8

 

Odnośnik do komentarza

Anders Albrechtsen z pokorą przyjął wyciągnięte przeze mnie wobec niego konsekwencje za sprezentowanie rywalom rzutu karnego, którym wyrządził nam podwójną szkodę, bo nie tylko straciliśmy drugiego gola, ale też musieliśmy grać w osłabieniu; przez chwilę, bo przez chwilę, ale chodzi o sam fakt. Duńczyk zachował się w ten sposób bardzo rozsądnie, bo już niejeden się przekonał, że u mnie nie warto być niesubordynowanym.

 

 

Ostatnim meczem przed przerwą reprezentacyjną miał być pojedynek z TSV Monachium, z którym przed rokiem rywalizowaliśmy w drugiej lidze. Na prawej obronie na Georg-Melches-Stadion wybiegł Maxime Delbaere, a ja liczyłem na to, że skoro monachijczycy zaczęli sezon od dwóch porażek i remisu, a my zdążyliśmy poznać już smak ligowego zwycięstwa, i to dwukrotnie, uda nam się dorzucić dziś zwycięstwo numer trzy. Na sam początek jednak najwyraźniej rozczarowani słabą porażką w Osnabrücku kibice wyczuli pismo nosem i zjawiło się ich zaledwie siedem tysięcy, co pokazywało, że pewnie i w tym sezonie nasze trybuny nie będą zapełniać się nawet w połowie, i prawdopodobnie nigdy się to nie zmieni.

 

Jak się okazało, kibice mieli całkowitą rację, że nie warto się dziś fatygować na Georg-Melches-Stadion, gdyż znowu po pierwszym kwadransie mecz był już rozstrzygnięty, a my od pierwszej do ostatniej minuty zaczęliśmy prezentować styl godny beniaminka, czyli beznadziejny. Ledwo minęły trzy minuty, a Gonzalo w kretyński sposób stracił piłkę przy próbie jej wyprowadzenia, a kryty na radar przez Pitteta Nagy strzałem z pierwszej piłki skierował nas na drogę ku drugiej z rzędu porażce. No i w 15. minucie Vink, który od co najmniej kilku minut irytował mnie swoją niezdarnością, po raz kolejny jak skończona cipa przepuścił piłkę między nogami, a skoro tym razem było to tuż przed polem karnym, a za nim stał niekryty Capone, futbolówka po raz drugi zatrzymała się dopiero w naszej bramce.

 

Łajzowaci Gonzalo Vink momentalnie powędrowali do szatni, ale jedynie częściowo rozładowałem tym swoją wściekłość, bo mecz był już nie do uratowania. Przez resztę spotkania w środku pola ziała ogromna dziura, bo Boru i Rose biegali bardzo daleko od siebie, co praktycznie uniemożliwiało nam pressing, przejmowanie piłek i rozgrywanie akcji pozycyjnych, a w ataku tradycyjnie raziliśmy nieskutecznością. Tak więc dziś ostatecznie upadł mit cudownego beniaminka, hurraoptymiści w dwa mecze przyjęli na głowę po dwa wiadra lodowatej wody, co przypomniało im, że jesteśmy kandydatem do spadku, a nie do tytułu, zaś zwycięstwa z Alemannią i Stuttgartem były raczej wypadkami przy pracy. Innymi słowy, czekała nas zaciekła, wielomiesięczna walka o utrzymanie w Bundeslidze.

Cytat

28.08.2024, Georg-Melches-Stadion, Essen, widzów: 7147

BL (4/34) Rot-Weiss Essen [3.] – TSV 1860 Monachium [15.] 0:2 (0:2)

 

3' M. Nagy 0:1

15' R. Capone 0:2

 

Rot-Weiss Essen: B.Kanté 7 – M.Delbaere 6, D.Pittet 7, J.Busch 7, M.Gruszka 6 – H.Vink 6 (16' F.Suárez 6), M.Rose 6 , F.Brou 6, M.Andreasen (46' S.Franz 6) – Gonzalo 6 (16' Marco 7), A.Schachner 6

 

GM: Marco Weber (OP PŚ, TSV 1860 Monachium) - 9

 

Odnośnik do komentarza

Podburzony po dwóch niespodziewanych porażkach, które zepsuły dobre wrażenie początku sezonu, doczekałem momentu, w którym przyszło zrobić troszkę zamieszania. Za kilka dni ruszały eliminacje do Mistrzostw Świata w Kanadzie, które rozpocząć mieliśmy od meczu z Łotwą w Chorzowie, a ja od dwóch miesięcy przygotowywałem pewne znaczące zmiany w składzie reprezentacji.

 

Zgodnie z tym, co mówiłem tuż po klęsce na Euro, z drużyną narodową, przynajmniej na razie, pożegnali się Tomek Woźniak, dotychczasowy kapitan Marcin Piotrowski i Artur Kowalczyk, będący jednymi z tych, którzy najbardziej zawiedli w Danii. Może dałbym im nawet szansę rehabilitacji, ale ich metryki nie dawały żadnej nadziei na poprawę, ponadto już wcześniej coraz częściej grywali w kratkę. Nie wykluczałem ich powrotu na dwa, może trzy mecze w nadchodzących eliminacjach, niemniej jednak dawałem jasno do zrozumienia, że na występ na mundialu w Kanadzie, o ile się do niego zakwalifikujemy, szans nie mają żadnych.

 

W ich miejsce powołałem czterech zawodników. Dwóch z nich miało zadebiutować w kadrze, a byli to 24-letni lewy i środkowy obrońca Dariusz Zając z Palermo oraz 21-letni lewy skrzydłowy Tomasz Wilk z Sheffield Wednesday, którzy mieli potencjał, by godnie zastąpić Tomka Woźniaka i zluzować Mateusza Machnikowskiego, któremu ostatnio brakowało trochę wartościowego dublera. Poza nimi do kadry zgodnie z obietnicą wrócił Tomek Konieczny, a także Zbyszek Lewandowski; ten ostatni rozegrał u mnie w przeszłości kilka spotkań, ale miał pecha, że trafił akurat w czasy świetności duetu Piotrowski - Kowalczyk. Czy teraz wpasuje się do zespołu i zostanie w nim na dłużej?

Cytat

Bramkarze:
– Michał Górka (32 l., BR, Wolves, 83/0);
– Michał Piotrowski (28 l., BR, Crystal Palace, 11/0);

– Marek Wróbel (32 l., BR, Vitesse, 7/0).

 

Obrońcy:
– Andrzej Brzeziński (27 l., O PŚ, AJ Auxerre, 41/1);
– Marcin Kiszka (27 l., O P, Liverpool, 18/1);

– Dariusz Zając (24 l., O LŚ, Palermo, 22/1 U-21);
– Mateusz Machnikowski (27 l., O LŚ, P L, Werder Brema, 80/12);
– Marcin Kowalik (26 l., O Ś, Betis Sewilla, 32/1);

– Tomasz Konieczny (23 l., O Ś, DP, Gillingham, 11/0);

– Zbigniew Lewandowski (28 l., O Ś, DP, Newcastle, 8/0);
– Krzysztof Wróblewski (30 l., O/P P, Ajax Amsterdam, 51/3).

 

Pomocnicy:
– Tomasz Lemanowicz (25 l., DBP/OP P, Wisła Kraków, 37/1);
– Maciej Kwiatkowski (32 l., DP, 1.FC Kaiserslautern, 94/16);
– Rafał Piątek (28 l., DP, Southampton, 51/10);

– Michał Koźmiński (21 l., DP, P PŚ, Sunderland, 6/2);

– Tomasz Wilk (21 l., P L, Sheffield Wednesday, 7/0 U-21);

– Paweł Morawski (25 l., P Ś, Wolves, 7/1);
– Grzegorz Owczarek (32 l., P Ś, Osasuna, 50/18);
– Maciej Brodecki (29 l., OP PŚ, Leeds United, 98/8);

– Piotr Szymański (32 l., OP Ś, Real Madryt, 113/38).

 

Napastnicy:
– Tomasz Adamczyk (29 l., N, AC Milan, 103/99);
– Zoran Halilović (27 l., N, VfL Osnabrück, 53/37);
– Marcin Pawlak (27 l., N, Sevilla, 65/28);

– Łukasz Socha (26, N, Sheffield Wednesday, 28/14).

 

Odnośnik do komentarza

Pierwsza w sezonie roszada trenerska w Bundeslidze stała się faktem już pierwszego września. Tego dnia, co mnie nie zdziwiło, pracę w Osnabrücku stracił Ulf Kirsten, zaś jego następcą zaledwie kilka godzin później ogłoszony został Rosjanin Walerij Mińko. Jednocześnie w niemieckich mediach sporo było wypowiedzi kierownictwa mojego byłego klubu i przedstawicieli Klubu Kibica, którzy w kontekście oczekiwań wobec nowego szkoleniowca i całego sezonu w ogóle, mówili sporo o awansie do europejskich pucharów. Cóż, patrząc na to, jak uparcie Fiołki dążyły do autodestrukcji w meczu z nami i nie udało im się jej osiągnąć tylko dzięki naszej nieskuteczności, to życzę Osnabrückowi powodzenia.

 

Tymczasem na samym początku zgrupowania z przykrością dowiedziałem się, że Grzesiek Owczarek złamał nogę tuż przed przyjazdem do Chorzowa. Było mi go bardzo szkoda, gdyż w jego wieku tak poważna kontuzja mogła być już równoznaczna z końcem kariery.

 

Sierpień 2024

 

Bilans (Rot-Weiss Essen): 3-0-2, 7:5

Bundesliga: 9. [-1 pkt do Wolfsburga, +0 pkt nad Karlsruhe]
DFB-Pokal: 1. runda, 3:1 z Mainz; awans, vs. 1860 Monachium

Finanse: 8,23 mln euro (-290 tys. euro)

Gole: Gonzalo i Franck Brou (po 2)

Asysty: Mikkel Andreasen (2)

 

Bilans (Polska): 0-0-0, 0:0

Eliminacje MŚ 2026: Grupa trzecia, vs. Hiszpania, Irlandia, Łotwa, Malta i San Marino

Ranking FIFA: 2. [=]

 

 

Ligi:

 

Anglia: Leeds United [+0 pkt]

Austria: Rapid Wiedeń [+2 pkt]

Francja: Nantes [+0 pkt]

Hiszpania: Villarreal [+0 pkt]

Niemcy: Borussia Dortmund [+2 pkt]

Polska: Cracovia [+0 pkt]

Rosja: CSKA Moskwa [+6 pkt]

Szwajcaria: FC Aarau [+2 pkt]

Włochy: Fiorentina [+0 pkt]

 

Liga Mistrzów:

- Polonia Warszawa, 3 runda eliminacyjna, 0:1 i 0:2 z Manchesterem United; out

- Wisła Kraków, 3 runda eliminacyjna, 0:2 i 0:2 z Herthą Berlin; out

 

Puchar UEFA:

- Polonia Warszawa, Pierwsza runda, vs. Nantes

- Wisła Kraków, Pierwsza runda, vs. Zeta

- Legia Warszawa, 2 runda kwalifikacyjna, 1:0 i 1:2 z Lyn; awans, vs. Stade Reims

- Korona Kielce, 2 runda kwalifikacyjna, 1:3 i 1:2 z Grasshopper Zurych; out

 

Reprezentacja Polski:

-

 

Ranking FIFA: 1. Brazylia [1265], 2. Polska [1242], 3. Anglia [1167]

Odnośnik do komentarza

Ósme eliminacje. Pomyślałby ktoś? Już moje ósme eliminacje do wielkiej imprezy, jakie rozpoczynamy z reprezentacją Polski. Na upartego mógłbym powiedzieć, że to moje dziewiąte eliminacje w ogóle, ale nie pierwszy raz łapię się na tym, że sam zapominam, że kiedyś miałem jeszcze króciutką przygodę z reprezentacją Austrii w eliminacjach do mundialu w RPA w 2010 roku, którą sam zakończyłem po dwóch beznadziejnych spotkaniach. W przypadku mojej ojczyzny naprawdę beznadziejnych spotkań było stosunkowo niewiele, za to o wiele więcej bardzo dobrych i niezapomnianych meczów, które wciąż królują w serii "Biało-czerwone jedenastki", jaka od lat sukcesywnie ukazywała się na YouTube.

 

 

 

Dziś, po bardzo nieudanym Euro 2024, mieliśmy sobie sporo do udowodnienia. Już nawet nie światu i kibicom, ale przede wszystkim sami sobie. Drogę do mundialu w Kanadzie, na którym mieliśmy nadzieję przypomnieć, że z Polską trzeba się liczyć, zaczynaliśmy od potyczki w Chorzowie z Łotwą. Nieco odmłodzony skład, w którym w wyjściowej jedenastce na lewej obronie znalazł się Zając, a w drugiej połowie miałem zamiar dać szansę debiutu lewoskrzydłowemu Wilkowi, miał dziś przejść swój pierwszy sprawdzian i chrzest bojowy.

 

Choć Łotwa, co było oczywiste, wyszła z piątką obrońców nastawiona na murowanie własnej bramki, to goście nie cieszyli się zbyt długo z holowania bezbramkowego remisu. Najpierw błyskawicznie usiedliśmy na rywalach, zamknęliśmy ich w okolicy pola karnego, a potem w 11. minucie Zając wygarnął piłkę na linii bocznej, następnie Lemanowicz wysunął do Machnikowskiego, który zawiesił piłkę nad polem bramkowym, a tam Adamczyk przeskoczył Semjonovsa z Kacanovsem i potężną główką dokonał historycznego wyczynu, zdobywając już swoją setną bramkę w narodowych barwach! Absolutny rekordzista Tomek Adamczyk! A ja każdą z jego stu bramek w reprezentacji widziałem na własne oczy. Dalej poszło z górki; ledwo minęło siedem minut, aż Szymański pokazał, że mimo trzydziestu dwóch lat na karku nadal ma armatę w nodze, zawinął efektownego rogala zza pola karnego, który wemknął w samo okienko bramki Laizansa.

 

Po przerwie nie zwalnialiśmy tempa, ośmieszaliśmy Łotyszy, a w 67. minucie w narodowych barwach, zgodnie z moim planem, zadebiutował Tomek Wilk, który zaprezentował kilka ciekawych zagrań i otworzył sobie na oścież drzwi, by na dłużej zagościć w kadrze. Tymczasem w 68. minucie Lemanowicz posłał miękką wrzutkę na krótki słupek, gdzie Adamczyk ostrą podcinką wpakował ją do bramki, otwierając swoją drugą setkę biało-czerwonych trafień. Zresztą pięć minut później Tomek uświetnił swój szczególny dzień hat-trickiem, kiedy z rzutu rożnego dośrodkował oczywiście Lemanowicz, zaś łotewscy obrońcy nie stanowili dla Adamczyka żadnego wyzwania. Najważniejsze było otwarcie eliminacji efektownym zwycięstwem, co udało nam się osiągnąć bez trudu, więc teraz pozostawało mieć nadzieję, że utrzymamy wysokie tempo przez najbliższy rok z hakiem.

Cytat

04.09.2024, Stadion Śląski, Chorzów, widzów: 43 437; TV

EMŚ (1/10) Polska [2.] – Łotwa [78.] 4:0 (2:0)

 

11' T. Adamczyk 1:0

18' P. Szymański 2:0

68' T. Adamczyk 3:0

73' T. Adamczyk 4:0

 

Polska: M.Górka 7 – A.Brzeziński 9, M.Kowalik 8, Z.Lewandowski 8, D.Zając 8 – T.Lemanowicz 9, M.Koźmiński 9, P.Szymański 8 (76' M.Brodecki 6), M.Machnikowski (67' T.Wilk 7) – T.Adamczyk 10, M.Pawlak 7 (63' Z.Halilović 7)

 

GM: Tomasz Adamczyk (N, Polska) - 10

 

W pozostałych dwóch spotkaniach naszej grupy Malta planowo przegrała 0:4 z Hiszpanią, natomiast San Marino sensacyjnie pokonało 2:1 Irlandię, co było nam jak najbardziej na rękę.

 

Grupa trzecia:

1. Hiszpania – 3 pkt – 4:0

2. Polska – 3 pkt – 4:0

3. San Marino – 3 pkt – 2:1

4. Irlandia – 0 pkt – 1:2

5. Łotwa – 0 pkt – 0:4

6. Malta – 0 pkt – 0:4

Odnośnik do komentarza

Spoglądając na dotychczasową tabelę Bundesligi łatwo można było dość do wniosku, że terminarz na początek sezonu mieliśmy bardzo łaskawy, bo z czterech pierwszych meczów wszystkie rozegraliśmy przeciwko drużynom, które na ten dzień plasowały się w dolnej części tabeli. Skoro dwa ostatnie spotkania przeciwko dwóm z tych właśnie drużyn przegraliśmy gładko w pierwszych dziesięciu minutach, nie strzelając przy tym choć jednego gola, przerażała mnie perspektywa zmierzenia się z ligowymi średniakami, a co dopiero z pretendentami do tytułu.

 

 

A pora na stanięcie oko w oko z silnym rywalem przyszła już 8 września w postaci egzekucji na Signal Iduna Park z rąk Borussii Dortmund. Tym samym zaczynał się dla nas ten prawdziwy sezon Bundesligi, długi, pełen bólu, rozczarowań i seryjnych porażek. Nie miałem najmniejszych wątpliwości co do wyniku spotkania w Dortmundzie, ponieważ z uwagi na to, że Kanté nie wrócił jeszcze ze zgrupowania reprezentacji WKS, w bramce musiał stanąć jak zawsze niepewny Kruse, z kolei towarzyszącego Brahimie Francka Brou zastąpić musiał Suárez, któremu jednak nie miałem powodu nie ufać. Mimo wielu zagwozdek zdecydowałem, że tym razem, nie licząc dwóch wymuszonych zmian, mecz zaczniemy jeszcze raz praktycznie niezmienionym składem.

 

Uwielbiałem mieć w życiu rację, ale nie wtedy, kiedy trafnie przewidywałem spektakularne porażki. Wyglądało na to, że w tym sezonie będziemy specjalistami od tracenia bramek w pierwszych minutach, bowiem już w szóstej gospodarze bili rzut wolny, groźny strzał Coppoli sparował Kruse, ale cholerny Andreasen jak skończony frajer pozwolił Pablo na dobitkę, której Heinz nie miał najmniejszych szans sięgnąć. Cóż, mogłem jedynie westchnąć z zażenowaniem. Próbowaliśmy jeszcze coś grać, dając naszej wyjazdowej ekipie kibiców złudną nadzieję na nawiązanie walki z Borussią, kiedy w 10. minucie Vink przeszedł na prawym skrzydle Schreiera i dośrodkował, Gonzalo posłusznie strzelił wprost we Frołowa, ale zamykający akcję Schachner z najbliższej odległości wyrównał na 1:1. Osiem minut później nasi biedni kibice jeszcze bardziej uwierzyli w korzystny rezultat, kiedy po faulu na wychodzącym na czystą pozycję Schachnerze z czerwoną kartką wyleciał Heidrich.

 

No i chwilę później czerwono-białe sektory na Signal Iduna Park otrzymały soczystego kopniaka w klejnoty, kiedy to Suárez z Rosem (ewidentnie zapomnieliśmy, jak należy grać bez piłki w środku pola) zostawili gigantyczną dziurę między drugą linią a naszą defensywą, i tyle miejsca Coppoli, że już po chwili odpuszczony przez Buscha Sander dostał podanie do nogi i wpakował piłkę do naszej bramki. W międzyczasie nie czekałem na zbawienie i zdjąłem z boiska po raz kolejny słabiutkiego Andreasena, zaś kiedy tuż przed przerwą Gonzalo urwał się dwóm obrońcom i wyszedł sam na sam z Frołowem tylko po to, by klasycznym "zdechlakiem" prosto do rąk bramkarza zmarnować naszą najlepszą sytuację w meczu, nie zamierzałem czekać na przerwę i w trybie natychmiastowym wywaliłem Argentyńczyka do szatni. W ten sposób Gonzalo dostał to, na co sumiennie pracował, czyli na jakiś czas pożegnał się z wyjściową jedenastką, a o podwyżce, o jaką się upominał, mógł spokojnie zapomnieć.

 

Druga połowa to już tylko pokaz umiejętności BVB, która pokazała nam dziś boleśnie, jak wiele brakuje nam do poziomu, który uprawniałby nas do gry w Bundeslidze. Najwyraźniej miałem rację, gdy wiosną mówiłem Moriente, że może lepiej byłoby nie awansować, tylko spokojnie zbudować w drugiej lidze zespół na miarę ekstraklasy. O ile przy pierwszych dwóch straconych golach można było powiedzieć, że jesteśmy słabsi, o tyle przy golu numer trzy dla gospodarzy niczym nie można było usprawiedliwić już naszych defensorów, którzy po prostu zachowali się skandalicznie. Mowa tu o 59. minucie i czymś, co wyglądało na jakąś rachityczną próbę założenia pułapki ofsajdowej; pewnie by się nawet ona udała, gdyby nie to, że w czasie, gdy pozostała trójka defensorów wysunięta była daleko do przodu, przy linii bocznej stał Gruszka, który złamał linię spalonego, stawiając Afriyie i Schäfera we dwóch przed samym Krusem, a jedyną niewiadomą było, który z nich umieści piłkę w siatce.

 

Grająca w osłabieniu Borussia poradziła sobie z nami bez uronienia choćby kropli potu, tak że w ogóle nie było widać, że gospodarzom brakuje jednego zawodnika. My zaś po trzech porażkach z rzędu na powrót zostaliśmy zasłużenie okrzyknięci głównym kandydatem do spadku z ligi.

Cytat

08.09.2024, Signal Iduna Park, Dortmund, widzów: 72 086; TV

BL (5/34) Borussia Dortmund [2.] – Rot-Weiss Essen [11.] 3:1 (2:1)

 

6' Pablo 1:0

10' A. Schachner 1:1

18' T. Heidrich (BVB) czrw.k.

21' M. Sander 2:1

59' Ch. Schäfer 3:1

 

Rot-Weiss Essen: H.Kruse 7 – A.Albrechtsen 7, D.Pittet (60' M.Negro 6), J.Busch ŻK 7, M.Gruszka 7 – H.Vink ŻK 7, M.Rose 8 , F.Suárez 7, M.Andreasen 5 (20' S.Franz 7) – Gonzalo 7 (45' K.Walter 7), A.Schachner 7

 

GM: Aleksiej Frołow (BR, Borussia Dortmund) - 8

 

Odnośnik do komentarza

Gonzalo to skończony idiota i bezczelny gwiazdor od siedmiu boleści.

 

Po klęsce w Dortmundzie mówiłem, że Argentyńczyk na jakiś czas pożegnał się z wyjściowym składem. Już następnego dnia zmieniłem zdanie i stwierdziłem jednoznacznie, że rozegrał swój ostatni mecz w Rot-Weiss Essen i więcej w tym klubie nie zagra. 

 

Wszystko zaczęło się od tego, jak obejrzałem w telewizji dość bezczelny wywiad z Gonzalo, w którym uważał on siebie za wielką gwiazdę RWE i otwarcie zażądał podwyżki, z kolei ja wiedziałem od chłopaków z zespołu, że marzyła mu się niebotyczna tygodniówka, na jaką po pierwsze ledwo byłoby nas obecnie stać, a po drugie absolutnie na nią nie zasługiwał. Tym samym gdy przy pierwszej nadarzającej się sposobności mogłem wypowiedzieć się na temat żądań Argentyńczyka, powiedziałem prosto z mostu, że nie ma co liczyć na nową umowę, bo póki co nie dał powodu ku jej zaoferowaniu.

 

Pół godziny później gardłowe ryki na dwa głosy z mojego gabinetu niosły się donośnym echem po korytarzach, kiedy między drzwiami wejściowymi a biurkiem stałem z Gonzalo nos w nos, a burzliwa awantura trwała w najlepsze.

 

– Co to w ogóle ma znaczyć?! Jak możesz nie szanować takiego piłkarza jak ja?! – wrzeszczał na cały regulator, brwi omal nie uciekały mu na potylicę, a oczy wychodziły z orbit.

 

– A kim ty w ogóle jesteś?! – zaoponowałem. – Ja już patrzeć nie mogę na twoje ostatnie popisy! Przypomnieć ci sam na sam z wczoraj, razem ze wszystkimi marnowanymi sytuacjami? I za to mam ci, kurwa, dawać podwyżkę?! Chyba cię pogięło do reszty, Gonzalo! Piłkarzy z prawdziwego zdarzenia jest teraz w klubie co najmniej kilku i na pewno się do nich nie zaliczasz, a w reprezentacji mógłbym wystawić dwie równorzędne jedenastki złożone z klasowych graczy! Do pięt im nie dorastasz!!!

 

Gonzalo wykonał jakiś bliżej nieokreślony, nerwowy i gwałtowny ruch.

 

– No dalej, śmiało! – warknąłem. – Podnieś na mnie rękę, a jak ci przywalę, to się śpikiem zakrztusisz!

 

Kto wie, co byłoby dalej, gdyby w tym momencie do gabinetu nie wszedł WasoskiGonzalo, cofnął się o krok, zerknął na Olka, przez chwilę przyglądał mi się z wściekłością, po czym machnął ręką i wyszedł, trzaskając drzwiami.

 

Argentyńczyk rzecz jasna zażądał wystawienia na listę transferową, ale ja chciałem rozegrać to po mojemu. Najpierw zatem z dziką rozkoszą odrzuciłem to żądanie, po czym relegowałem go do rezerw i dopiero wtedy sam, z własnej, nieprzymuszonej woli wystawiłem go na sprzedaż. Teraz przynajmniej mogłem mieć pewność, że nie trafi do żadnego z ligowych rywali, a do tego wrzód zostanie wycięty.

  • Lubię! 2
  • Haha 1
Odnośnik do komentarza

Oczywiście już bez Gonzalo, który obrażony na cały świat rozpoczął okres kiszenia się w rezerwach w oczekiwaniu na kupca, podejmowaliśmy jednego z kandydatów do tytułu, hamburskie HSV. Zwolnione miejsce w ataku u boku Schachnera powierzyłem Marco, a kiedy wyprowadziłem zespół na murawę, zdarzył się cud, bowiem po raz pierwszy za mojej kadencji Georg-Melches-Stadion wypełnił się po brzegi – na trybunach zasiadło ponad 25 tysięcy widzów. Oczywiście, jak łatwo się domyślić, był to jedyny tego dnia cud.

 

HSV przyjechało do Essen z prostym zamiarem pobiegania przez 90 minut, zaczerpnięcia rozrywki w postaci radosnego klepania piłki między moimi bezradnymi zawodnikami i zabrania ze sobą do Hamburga pewnych trzech punktów. Tym razem broniliśmy się zaskakująco długo, bo aż przez cały pierwszy kwadrans; po trwającym od pierwszej minuty okresie naporu, w którym goście nie dali nam choćby powąchać piłki, Capoue zdecydował się w końcu na daleką wrzutkę, a w polu karnym Moore ze wstrząsającą wręcz łatwością przeskoczył trzymających go w kleszczach Pitteta i Buscha, spokojnie kierując piłkę głową do naszej bramki. Po kolejnych piętnastu minutach było już po wszystkim, kiedy Coscia z prawej flanki podał po ziemi w naszą szesnastkę, a trzymający się dwa metry od Moora Pittet, zupełnie jakby Anglik miał zarażać wąglikiem, biernie przyglądał się, jak ten przyjmuje piłkę, obraca się i po raz drugi pokonuje zrezygnowanego Kanté.

 

Hamburczycy swój cel osiągnęli, więc przez resztę meczu jedynie pilnowali korzystnego wyniku. Mogli sobie na to pozwolić, ponieważ nawet gdy goście grali na pół gwizdka, nie byliśmy w stanie stworzyć żadnego zagrożenia pod ich bramką, a najgorsze było to, że nie potrafiłem znaleźć nawet pół pozytywu w naszej grze. Miałem nadzieję, że Werder i Bayern również nie będą zainteresowane forsowaniem sił w meczu z nami, inaczej mogła czekać mnie nawet pierwsza dwucyfrowa porażka w karierze.

Cytat

14.09.2024, Georg-Melches-Stadion, Essen, widzów: 25 519

BL (6/34) Rot-Weiss Essen [12.] – HSV Hamburg  [1.] 0:2 (0:2)

 

16' S. Moore 0:1

29' S. Moore 0:2

 

Rot-Weiss Essen: B.Kanté 6 – A.Albrechtsen 7, D.Pittet 6, J.Busch 6 (46 M.Negro 6), M.Gruszka 7 – H.Vink (76' R.Guyt 6), M.Rose ŻK 7, F.Brou 6, M.Andreasen 7  – Marco 6 (65' D.Barisić 6), A.Schachner 6

 

GM: Simon Moore (N, HSV Hamburg) - 8

 

Odnośnik do komentarza

Skoro dostawaliśmy od wszystkich i każdy kopał nas niczym Kanał Sueski, nie liczyłem na zbyt wiele w drodze do stolicy Bawarii, gdzie 17 września mieliśmy po raz drugi w tym sezonie zmierzyć się z TSV Monachium, tym razem w Pucharze Niemiec. Cały czas próbowałem zrobić coś, by przerwać passę fatalnych wyników, więc tego wieczoru zacząłem pomału wprowadzać zmiany personalne na newralgicznych pozycjach, na początek zostawiając w Essen Pitteta, a jego miejsce na środku obrony zajął debiutujący w barwach RWE Bernardini, z kolei w środku pola podobny los spotkał słabego ostatnio Brou, którego zastąpił Thomas Franz.

 

Absolutnie nie zaskoczyło mnie to, co działo się na Allianz-Arenie od pierwszych minut. Najpierw przez jakiś czas prowadziliśmy w miarę wyrównaną walkę, aż w końcu w 12. minucie klasycznie König podał prostopadle w nasze pole karne, Busch klasycznie nie upilnował Nagy'ego, uderzenie sparował Kanté, a klasycznie niekryty Weber ruszył do dobitki, po której piłka klasycznie znalazła się w naszej bramce. Naprawdę nie byłem ani trochę zdziwiony takim obrotem spraw. Później TSV bawiło się z nami w kotka i myszkę, aż w 25. minucie strzałem z dystansu na 0:2 podwyższył Steiner, tak więc mieliśmy wierną kopię poprzednich spotkań. Klasyka, klasyka, klasyka.

 

Szczerze mówiąc postawiłem już krzyżyk na tym meczu i marzyłem tylko o końcowym gwizdku i powrocie do Essen. I właśnie wtedy zaczęły dziać się cuda.

 

W 43. minucie Albrechtsen rzucił piłkę z autu pod polem karnym gospodarzy, Rose następnie znalazł na środku ustawionego na wprost bramki niekrytego Franza, a Tomek mocnym strzałem przy słupku zdobył kontaktowego gola. Tego to się Herr Kopp nie spodziewał! W przerwie zdjąłem Marco, który był tylko cieniem siebie sprzed kontuzji, wprowadziłem za niego Barisicia, po czym wygłosiłem motywacyjną przemowę i wysłałem zespół na drugą połowę. 

 

Dziesięć minut później Allianz-Arena znacząco przycichła; w 56. minucie Vink świetnie przeciął podanie Barana i zagrał natychmiast do pędzącego Schachnera, a Andreas uciekł Betzowi i w sytuacji sam na sam z Vigliarolo wyrównał na 2:2! Strata dwóch bramek odrobiona! Wznosiłem przy linii bocznej pięści ku niego pilnując się, bym nie zaczął przecierać oczu ze zdumienia, podczas gdy u rywali coraz wyraźniej dawało się dostrzec pierwsze oznaki zakłopotania. Grzech byłoby tego nie wykorzystać, więc chwilę później harujący za dwóch Bernardini wybił piłkę w pole, Rose rozciągnął do Schachnera, po którego podaniu za linię obrony Franz obsłużył Barisicia, a Chorwat zrobił to, czego nie umiała gwiazdeczka Gonzalo, czyli pewnie pokonał Vigliarolo dając na prowadzenie! Pierwsze gwizdy na wielkich trybunach Allianz-Areny tylko dopełniały piękna chwili.

 

Cały czas liczyłem się z tym, że lada chwila monachijczycy mogą się otrząsnąć i wynik może obrócić się w drugą stronę. Kiedy już wydawało mi się, że to nasze ostatnie szczęśliwe momenty, w 73. minucie Albrechtsen posłał malowniczą wrzutkę na piąty metr, gdzie Franz mocno uderzył, piłka minęła wychodzącego z bramki Vigliarolo, a stojący za nim Betz skierował ją do własnej bramki. Od tej pory na trybunach dało się zauważyć pierwsze grupy kibiców gospodarzy, które rozpoczęły exodus z Allianz-Areny, zaś my nadal robilismy swoje, i w 87. minucie Barisić, który wywalczył dziś miejsce w wyjściowej jedenastce, perfekcyjnie wypuścił na wolne pole Schachnera, który dryblingiem minął bramkarza Monachium i strzałem do pustej bramki zadał wstrząśniętym rywalom coupe de grâce.  Czy to równie niespodziewane, co efektowne zwycięstwo oznaczało, że teraz nadejdą dla nas lepsze czasy? Wolałem nie zadawać tego pytania na głos.

Cytat

17.09.2024, Allianz-Arena, Monachium, widzów: 20 376

DFB-P 2R TSV 1860 Monachium [BL] – Rot-Weiss Essen [BL] 2:5 (2:1)

 

12' M. Weber 1:0

25' D. Steiner 2:0

43' T. Franz 2:1

56' A. Schachner 2:2

61' D. Barisić 2:3

73' A. Betz 2:4 sam.

87' A. Schachner 2:5

 

Rot-Weiss Essen: B.Kanté 8 – A.Albrechtsen 8, J.Busch 5 (74' M.De Martin 7), G.Bernardini 8, M.Gruszka (82' M.Delbaere 7) – H.Vink 10, M.Rose 10, T.Franz 9, M.Andreasen 9 – Marco 6 (46' D.Barisić 8), A.Schachner 10

 

GM: Markus Rose (OP Ś, Rot-Weiss Essen) - 10

 

  • Lubię! 1
Odnośnik do komentarza

Tia, zaszaleli.

 

-----------------------------------------------------

 

I dobrze, że nie zadałem tego pytania na głos. Powrót do ligowej codzienności meczem z Borussią Mönchengladbach miał być nowym początkiem, szczególnie, że zmieniłem wyjściowy skład w dużej mierze na taki, jakim zmiażdżyliśmy Monachium w drugiej połowie w DFB-Pokal, z tą różnicą, że obok Bernardiniego na środku obrony zagrał Wierbicki.

 

Tymczasem przegraliśmy, zanim mecz w ogóle się zaczął, a po raz kolejny zarżnął nam go Anders Albrechtsen, który zaledwie w 2. minucie sprokurował już swój drugi rzut karny w tym sezonie, oczywiście znowu w połączeniu z czerwoną kartką. Myślałem, że po prostu go rozszarpię, jak tylko dostanę go w swoje ręce w szatni. Rzut karny pewnie wykonał König, a potem wszystko poszło już siłą rozpędu. Najpierw w 28. minucie pierwszy rzut rożny, wrzutka i gol Amato, a trzy minuty później drugi korner dla Borussi, dośrodkowanie i bramka autorstwa Vieiry. W drugiej połowie obraz naszej słabości i beznadziejności był wprost przerażający, spotkanie kończyliśmy przy pustych trybunach (z wyjątkiem zachwyconych kibiców gości, rzecz jasna), a w doliczonym czasie wynik na żenujące 0:4 ustalił Visser.

 

Trudno powiedzieć, jak potoczyłby się ten mecz, gdyby nie kolejny sabotaż Albrechtsena. Może byłoby nawet całkiem nieźle, bo jego debilny rzut karny i czerwona kartka już na samym starcie podcięły nam skrzydła i ustawiły całe spotkanie pod Borussię. Tego nie mogłem Duńczykowi darować, więc nagrodziłem go bardzo surowo, wstrzymując pensję na dwa tygodnie, degradując stopień w drużynie i relegując do rezerw do odwołania. Następnie zacząłem rozglądać się za nowym prawym obrońcą, którego mógłbym sprowadzić do klubu zimą.

Cytat

22.09.2024, Georg-Melches-Stadion, Essen, widzów: 12 984; TV

BL (7/34) Rot-Weiss Essen [12.] – Borussia Mönchengladbach [14.] 0:4 (0:3)

 

2' A. Albrechtsen (RWE) czrw.k.

3' D. König 0:1 rz.k.

28' D. Amato 0:2

31' Vieira 0:3

59' D. Amato (BM) ktz.

90+1' M. Visser 0:4

 

Rot-Weiss Essen: B.Kanté 6 – A.Albrechtsen CzK 4, A.Wierbicki 6, G.Bernardini 6, M.Gruszka (32' M.De Martin 6) – H.Vink 5 , M.Rose 5, T.Franz 6, M.Andreasen (29' S.Franz ŻK 6)  – D.Barisić (46' Marco 6), A.Schachner 5

 

GM: Christian Rost (BR, Borussia Mönchengladbach) - 9

 

Odnośnik do komentarza
  • Makk przypiął ten temat
  • Pulek zablokował ten temat
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...