Skocz do zawartości

Sen nocy letniej


Gość Profesor

Rekomendowane odpowiedzi

Gość Profesor

Nazywam się Marcin X. Czytajcie uważnie to, co piszę, bo starannie dobieram słowa i nigdy się nie powtarzam. Powiedziałem Wam, jak mam na imię: znacie już odpowiedź na pytanie Kto. Gdzie można by najlepiej opisać jako wnętrze więziennej celi. Ale istnieje spora różnica między byciem zamkniętym w celi, a byciem zamkniętym w więzieniu.

 

Problem w tym, że ja jej nie dostrzegałem. Klitka cztery na cztery metry bez okien, prycza pod jedną ze ścian, wiadro z wodą i wiadro zamiast muszli klozetowej, oba wymieniane raz dziennie przez faceta w kapturze na głowie. Mogłem jedynie mieć nadzieję, że nigdy się nie pomylił.

 

I oczywiście telewizor z rozbitym panelem kontrolnym, na stałe ustawionym na Sky Sports. Powiecie, że to jeszcze nie tak źle? Ile dni wytrzymacie powtórki meczów sparingowych zespołów z Championship, 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu? Leicester wygrało 3:0 z Northwich, Millwall przegrało 1:2 z Harrogate Town, Crewe Alexandra wygrało 2:0 z Gillingham i tak ad infinitum. Dopiero szóstego dnia udało mi się pierwszy raz zasnąć.

 

Żeby jeszcze działo się cokolwiek ciekawego. Anglicy byli do tego stopnia zblazowani, że nawet nie pokazali wyjazdowego meczu wspaniałego i dumnego obrońcy tytułu w Lidze Mistrzów — może to i lepiej, bo kto by chciał oglądać jak w 70. minucie anonimowy rybak o niemożliwych do wymówienia personaliach, niejaki Ólavur Justinussen, który był za słaby nawet na własną reprezentację, robi kuku wielkiemu Pepe Reinie, przez co Liverpool cudem wywiózł z Wysp Owczych remis 1:1. Transmisję z rewanżu na Anfield zasponsorował Bank of Scotland i szczęście było blisko, bo tyłek Liverpoolowi uratował gol Didiera Hamanna z pierwszego meczu; the Reds zremisowali 0:0 i o włos uniknęli historycznej kompromitacji.

 

Zemsta nadeszła szybko. W 2. rundzie Liverpool gładko sklepał fińskie FC Haka 4:0, za to Celtic na wyjeździe przegrał 0:1 z islandzkim FH. "Tryggvi Guðmundsson", krztusili się komentatorzy Sky Sports, "Cóż za degrengolada szkockiego futbolu, żeby mistrz kraju przegrywał z klubem o nazwie złożonej z dwóch liter? A teraz obejrzyjmy to jeszcze raz, 17. minuta i Tryggvi Guðmundsson...". Cóż, myślałem sobie nie bez złośliwości, chcieliście kupić za 650.000 euro Craiga Gordona z Hearts, to sobie kupiliście, Boruc był dla was za słaby.

 

Po trzech dniach oglądania popisów podopiecznych Gordona Strachana w ujęciach z szesnastu różnych kamer miałem już ich serdecznie dosyć. Żeby chociaż Premiership w końcu ruszyła... ale na to było jeszcze za wcześnie. Póki co, musiałem kontentować się zbrojeniami angielskich klubów, jakimi wypełnione były wieczorne wiadomości. O dziwo, giganci Premiership na razie siedzieli cicho, wyłamał się jedynie Arsenal, kupując z Fenerbahçe Sanliego Tuncaya (23, AMLC/FC; Turcja: 26/6) za 7.500.000 euro. Natomiast szaleli działacze drużyn środka tabeli — Charlton kupił Luisa Jiméneza (21, AMRLC/FC; Chile: 6/2) za 5.500.000 euro z Ternany, Middlesbrough sprowadziło Edgara Barretto (21, DM/AMRC; Paragwaj: 1/0) za 4.700.000 euro z NEC, Wigan z dalekiego Szachtara za 4.400.000 euro ściągnęło Oleksieja Bielika (24, ST; Ukraina: 8/2). Ale za transfer lipca uznano wyjęcie z Fenerbahçe Brazylijczyka Alexa (27, AMLC; Brazylia: 47/12), który za 8.250.000 euro przeszedł do Ajaxu Amsterdam. Kiedy indziej pewnie nawet bym się tym emocjonował, ale, zważywszy na okoliczności, stać mnie było jedynie na przeciągłe wycie w ogólnym kierunku umieszczonej pod sufitem kamery.

Odnośnik do komentarza
Gość Profesor

W rewanżach 2. rundy Ligi Mistrzów niespodzianek już nie było, Liverpool wygrał w Finlandii (pięć powtórek), Celtic ograł Islandczyków 3:1 (jedna wzmianka tuż przed prognozą pogody o pierwszej w nocy), a facet w kapturze zaczął kopać z glana w drzwi mojej celi za każdym razem, gdy przechodził obok nich. Robił to stanowczo zbyt często, zwłaszcza że nie wiedzieć czemu zwykle wypadało to w środku nocy. Może miał słaby pęcherz, ale dlaczego chodził spać w glanach?

 

Prawdziwy sezon zaczął się 7 sierpnia meczem o Community Shield. Dwa gole dla Chelsea strzelił Gudjohnsen, bramki dla Arsenalu zdobyli Reyes i Henry, decydującego karnego przestrzelił Terry... mój szyderczy rechot było słychać na korytarzu, gdyż następnego dnia nie dostałem jedzenia, a gdy się obudziłem, cela wytapetowana była na niebiesko w herby Chelsea. Z telewizji wynikało jasno, że zgubiłem gdzieś trzy dni, na przedramieniu znalazłem ślady po igle, a głowa przestała mnie boleć po tygodniu.

 

Dlatego też wyniki pierwszych spotkań pucharowych polskich klubów poznałem z telegazety, i chyba dobrze. Wolałbym nie widzieć, jak Mirko Grizonić dostaje czerwoną kartkę na Reymonta, a Żurawski na spółkę z Suttonem punktują mistrza Polski 3:0. Wisła z Płocka również pokazała klasę, przegrywając 0:2 w Kopenhadze, a honor starego kraju uratował Groclin, wygrywając na wyjeździe z Metalurgsem 2:1. Była jeszcze Legia, ale masakra, jaką zafundowała kibicom, rozbijając na wyjeździe Žepcze aż 4:1, jakoś mnie nie ucieszyła. Ot, taki już był ze mnie wredny drań.

 

W połowie miesiąca załapałem się na nocną transmisję z opóźnieniem z Kijowa, gdzie Polska grała towarzysko z Serbią. Biało czerwoni zagrali bardzo przeciętnie, najlepszą sytuację miał w 6. minucie Smolarek, gdy piłka po jego strzale trafiła w słupek, za to Serbowie pewnie z pół tuzina razy zagrozili bramce Boruca; zresztą sam Boruc sprokurował co najmniej dwie z tych sytuacji. Na szczęście trzeci bramkarz Celtiku bronił w nienagannym stylu, i to jego postawie Polska zawdzięczać mogła utrzymanie bezbramkowego remisu do ostatniego gwizdka sędziego.

 

Liverpool jako pierwszy grał mecz rewanżowy 3. rundy eliminacyjnej Ligi Mistrzów, mając solidną zaliczkę 3:0 z pierwszego spotkania. W Hajfie drugi raz w tym sezonie okazało się, że dla ekipy z Anfield nie ma rzeczy niemożliwych, Maccabi wygrało 4:1 i gdyby nie gol Morientesa... Liverpool ponownie uciekł katu spod topora.

 

Skoro Izraelczycy prawie wygrzebali się z 0:3, miałem nadzieję, że i Wiśle się uda. Ku wielkiej radości komentatorów Sky Sports Celtowie najedli się strachu przed własną publicznością, przegrywając 0:2 po golach Kryszałowicza i Sobolewskiego. Również Wisła Płock niemalże odrobiła straty z Kopenhagi, wygrywając w rewanżu 2:0, ale kompletnie chrzaniąc rzuty karne. Pozostałe dwa polskie kluby nie zmarnowały przewagi z pierwszych spotkań, Groclin pokonał Metalurgsa 3:0, Legia ograła Žepcze 2:0 i w 1. rundzie zasadniczej Pucharu UEFA zagrać miały trzy polskie drużyny. Największą sensację w tej fazie rozgrywek stanowiło wyeliminowanie Villarreal z Ligi Mistrzów przez norweską Vålerengę.

 

Kara boska dopadła Liverpool dopiero w meczu o Superpuchar — Anglicy nareszcie trafili na lepszych od siebie, CSKA Moskwa pokonało ich 1:0 po golu 19 letniego Siergieja Prawosuda już w 1. minucie meczu. Porażka z Rosjanami musiała wywrzeć na działaczach Liverpoolu kolosalne wrażenie, gdyż tego samego dnia za 8.250.000 euro kupili z Zenitu Sankt Petersburg Andrieja Arszawina (24, AMRC/FC; Rosja: 15/7). Wielkie angielskie kluby nadal powstrzymywały się od transferów, Chelsea i Manchester United nie kupiły latem ani jednego piłkarza, za to Wigan za 8.000.000 euro przelane na konta Sampdorii i Milanu sprawiło sobie Witalija Kutuzowa (25, AMRLC/FC; Białoruś: 9/4), zaś Sunderland za 3.500.000 euro sprowadził z Atlético Nacional Freddy'ego Grisalesa (29, AMRC; Kolumbia: 37/6).

Odnośnik do komentarza
Gość Profesor

— Czy wiesz, czemu tu jesteś? — dobiegający spod sufitu głos był zimny i beznamiętny. Woda w prysznicu była tylko zimna.

— Nie wiem!! Ile razy mam powtarzać, że nie wiem!! Jestem naukowcem, językoznawcą, przyjechałem do Londynu na konferencję... — wyszlochałem z twarzą wtuloną w różowe kafelki w żółty rzucik. — To jakieś nieporozumienie...

— Nie z nami takie numery, Profesor. Mówi ci coś ten pseudonim? Nawet nigeryjska mafia go zna, a ty udajesz głupiego.

— Kiedy ja naprawdę nie wiem. Nie jestem żadnym terrorystą...!!!

— A kto tu mówi o terroryźmie? Uparty jesteś — w głosie spod sufitu dało się wyczuć zniecierpliwienie. Woda stała się chłodniejsza o kolejne parę stopni. — A więc wybrałeś drogę bólu.

— Nieeeeeeeee...!!!!!!!!!!!!!!!

 

Gdy podleczyłem się z kataru i byłem w stanie ponownie oglądać telewizję — nie żeby mój oprawca wyłączył telewizor, po prostu widziałem na ekranie same kolorowe plamy —, dostrzegłem, że na pudle starego sony pojawił się odtwarzacz wideo. Mało tego, wraz z jedzeniem dostałem kasetę z nagranym z TVP1 meczem eliminacyjnym biało-czerwonych z Austrią. Po włożeniu kasety do odtwarzacza zaczęło śnieżyć... i śnieżyło już aż do końca. Pozostał mi jedynie komentarz w wykonaniu niezrównanego Darka Szpakowskiego i już po pierwszym kwadransie zacząłem zastanawiać się, czy hak, na którym podwieszona była kamera inwigilująca moją celę, utrzyma mój ciężar.

 

Podejrzewam, że polscy kibice mieli podobne odczucia. Po nudnej jak flaki pierwszej pół godzinie gry, w trakcie której z boiska zniesiono Wichniarka, Dospela i Dollingera, w 37. minucie Aufhauser wrzucił piłkę za naszych obrońców, Roman Wallner wykorzystał gapiostwo Głowackiego, Boruc ponoć nawet nie drgnął i goście prowadzili 1:0. Wyrównał cztery minuty później niezawodny Żurawski, ale jęki wydawane przez komentatora wskazywały na kiepską grę podopiecznych Janasa. W rzeczy samej. Po kwadransie gry w drugiej połowie Wallner zabrał piłkę bezradnemu Bąkowi, nie wiedzieć z jakiej przyczyny wypożyczonego przez włoską Sienę, rozegrał piłkę z Weissenbergerem i strzałem w długi róg zdobył swojego drugiego gola. W obronie Polska grała fatalnie — ale czy było to coś nowego? W samej końcówce stał się cud, Matka Boska zainterweniowała, Macho jak kretyn wyszedł do centry Żurawskiego i najbardziej opalony spośród prawdziwych Polaków, Emmanuel Olisadebe, uratował nam jeden punkt, a Janasowi zapewne posadę.

Odnośnik do komentarza
Gość Profesor

Matka Boska ewidentnie poszła na urlop cztery dni później, a jedyną ulgę w torturach, jakie stanowił mecz Polski z Walią, był fakt, że Sky Sports zdecydowało się transmitować to spotkanie, więc szpakowe pienia zostały mi oszczędzone. Nie zostały mi natomiast oszczędzone radosne wrzaski angielskich komentatorów, gdy John Hartson zdobywał w byłym "kotle czarownic" swojego pierwszego hat-tricka w reprezentacyjnej karierze. Wszystkie trzy bramki padły w identyczny sposób — zagranie ponad naszymi obrońcami i sytuacja sam na sam z Kuszczakiem wykorzystana przez napastnika Celtiku. Przy pierwszych dwóch golach jak panienka zachował się Głowacki, nie potrafiąc odebrać piłki Walijczykowi, przy trzecim już nawet nie próbował i został na środku boiska. Honorowego gola dla biało czerwonych zdobył inny napastnik Celtiku, Maciek Żurawski, ale bardziej honorowe od tej bramki byłoby chyba rytualne seppuku całej wyjściowej jedenastki.

 

Jak już pewnie mówiłem, trzy polskie kluby zagrały w 1. rundzie Pucharu UEFA. Spośród nich Legia była z góry wystawiona na odstrzał, gdyż w losowaniu trafiła na AS Roma. Może 15 lat wcześniej coś by z tego było, lecz obecnie 0:4 w dwumeczu stanowiło absolutnie najniższy wymiar kary. Krańcowo odmienne nastroje panowały natomiast w Krakowie — Wisła nie dość, że trafiła na zespół będący w jej zasięgu, grecki Aris Saloniki, to jeszcze poradziła sobie z rywalem 3:1 u siebie, tak że w rewanżu wystarczył jej remis 1:1. Dwa gole strzelił człowiek, który mniej więcej od chwili chrztu Polski uważany był za wielki talent polskiej piłki, czyli Paweł Brożek.

 

Trzecim polskim klubem grającym w Pucharze UEFA był Groclin i to właśnie grodziszczanom zawdzięczałem największe emocje. Warto było męczyć się przed coraz bardziej chrypiącym telewizorem, by usłyszeć niekontrolowane "fuck", wymykające się komentatorowi na widok Marcina Radzewicza, unoszącego ręce w geście triumfu na stadionie Middlesbrough. 1:0 na wyjeździe było wynikiem tak dobrym, jak i nieoczekiwanym. Niestety, choć dołożyłem wielkich starań, by nie przegapić rewanżu — miałem przecież tyle innych rzeczy do zrobienia —, rozczarowałem się. Groclin przegrał gładko 0:3, ale co się w międzyczasie nacieszyłem, było moje.

Odnośnik do komentarza
Gość Profesor

Eliminacyjny mecz z Anglią Polacy rozegrali na stadionie Hillsborough w Sheffield. Biało-czerwoni zagrali po prostu tragicznie, nie oddali ani jednego celnego strzału na bramkę gospodarzy, pewnie spaliłbym się ze wstydu, gdyby po trzech miesiącach spędzonych w tej klitce zostało go we mnie jeszcze choć trochę. Ale, a było to olbrzymie "ale", w polskiej bramce stał Tomek Kuszczak, zaledwie trzeci bramkarz West Brom w tym sezonie, i pokazał, że zasługuje na grę w o wiele lepszym klubie. Bronił po prostu fenomenalnie, wielokrotnie naprawiał błędy swoich kolegów z obrony i uczciwie zapracował na miano zawodnika meczu. Gdy odważnym wyjściem powstrzymał szarżującego Owena, a potem odbił na rzut rożny dobitkę Dyera, zacząłem wręcz wierzyć, że może uratować dla nas remis. Ale w pojedynkę nie był w stanie zatrzymać Anglii — w ostatniej akcji przed przerwą Downing dośrodkował z rzutu wolnego w szesnastkę, tam piłkę przyjął kryty na radar Michael Owen i mocnym strzałem zapewnił gospodarzom nikłe zwycięstwo 1:0.

Odnośnik do komentarza
Gość Profesor

W środku nocy obudziły mnie wrzaski. Dobiegały z góry i, o ile byłem w stanie to ocenić, dużo w nich było słowiańskich wykrzykników o dużej mocy ekspresywnej. Po chwili za drzwiami załomotały glany, w zamku szczęknął klucz...

 

— Wstawaj, śmieciu, wiem, że i tak nie śpisz — spod kaptura wionęło tanim piwem. — Lubisz Liverpool, prawda?

— T... tak — wykrztusiłem, kuląc się w kącie. Dobrze wiedziałem, co się teraz wydarzy. Na moje plecy spadł pierwszy cios parcianym pasem.

— No to masz za pier... Dudka, masz! Masz! Masz swój Liverpool!

 

Powód, dla którego przez najbliższy tydzień miałem spać na brzuchu, wyjaśnił się wraz z porannymi wiadomościami. Polska jakimś cudem zakwalifikowała się do baraży, gdzie trafiła na Norwegów. Na Stadionie Śląskim nasza reprezentacja w końcu zagrała dobry mecz, Smolarek i Krzynówek kręcili norweskimi obrońcami jak dziećmi, a Maciek Żurawski dwiema bramkami prawie zapewnił biało czerwonym sporą przewagę przed rewanżem, gdy w 83. minucie sędzia dopatrzył się faulu Baszczyńskiego na Sollim, a obrońca Zenitu Sankt Petersburg Erik Hagen bez trudu pokonał Jerzego Dudka. 2:1 wciąż było niezłym wynikiem, ale gdyby drugi bramkarz Liverpoolu obronił tę jedenastkę, nasze szanse awansu na Mistrzostwa Świata w Niemczech znacznie by wzrosły.

 

Rewanż w Oslo zaczął się od mocnego uderzenia, czyli pięknego strzału Szymkowiaka z rzutu wolnego, dobitego przez Żurawskiego po efektownej robinsonadzie Johnsena. Potem do akcji wkroczył niezawodny Dudek i najpierw wpuścił szmatę po lekkim strzale Andresena z 35 metrów, a w drugiej połowie dał się zaskoczyć Carewowi. Już wyobrażałem sobie, co mnie czeka, jeśli przez naszego bramkarza przegramy ten dwumecz, ale na szczęście na kwadrans przed końcem spotkania rezerwowy Marcin Żewłakow sprytnie dośrodkował na długi słupek, a Lundekvam, usiłując przyblokować Żurawskiego, wepchnął piłkę do własnej bramki. Drugi raz z rzędu biało czerwoni mieli zagrać w finałach Mistrzostw Świata. Następnego dnia wraz z codzienną porcją suchego chleba znalazłem plasterek snickersa.

Odnośnik do komentarza
Gość Profesor

W snikersie był jeden orzeszek. Niemalże się popłakałem.

 

Nie zapominałem też o Wiśle Kraków, choć brak brytyjskich zespołów w grupie, do której trafił mistrz Polski, oznaczał, że o wynikach dowiadywałem się z telegazety. Wiślacy zaczęli swoją kampanię w tej fazie Pucharu UEFA od wyjazdu do Wiednia, gdzie zremisowali z Austrią 2:2. Równie wartościowy był remis 1:1 na własnym terenie z Feyenoordem po trafieniu szalejącego ostatnimi czasy Brożka. Ale już wyjazdowe spotkanie z Teplicami należało wygrać, tymczasem Wisła z trudem uratowała kolejne 1:1, tym razem dzięki bramce Kuźby. W tej sytuacji o ewentualnym awansie zadecydować miał mecz z Dinamem Bukareszt. Na szczęście klasą błysnął były reprezentant Polski, Paweł Kryszałowicz, zdobywając dwie bramki, i dzięki niemu Wisła miała na wiosnę kontynuować przygodę w europejskich pucharach.

 

Zbliżały się święta, co dało się bezbłędnie poznać po nagłym rozroście grzyba na ścianie za telewizorem. W Szkocji tradycyjnie odwoływano mecze pucharowe w Highlands, gdzie stadiony pokrywała dwumetrowa warstwa śniegu, w Anglii kibicom zalecano wyjście na stadion w kaloszach. Nie tak wyobrażałem sobie Boże Narodzenie w Londynie — przez cały poprzedzający je tydzień byłem wyprowadzany do sąsiedniego pomieszczenia, oślepiany bijącą po oczach lampą, po czym padały niezmiennie te same pytania:

 

— Wiesz, dlaczego tu jesteś? (Nie, nie, nieeeeee....)

— Jesteś gotów przeprosić? (Oczywiście, nie wiem, za co, ale przepraszam, cholera jasna, przepraszam!)

— Czy masz mnie za idiotę? (Ależ skąd, skądżeby...!)

 

Bombka zawieszona na lampie stanowiła jedyną zewnętrzną oznakę świątecznej atmosfery. Nawet nie zastanawiałem się, czy ktoś mnie szuka — studenci pewnie się ucieszyli, Ministerstwo Prawdy i Miłości Bliźniego zapewne odnotowało mnie w Czarnej Księdze Zdrajców Ojczyzny do Dziesiątego Pokolenia jako uciekiniera z IV RP, kochanki znalazły sobie nowych facetów... moja sytuacja wyglądała naprawdę nieciekawie. Zwłaszcza gdy w bożonarodzeniowy poranek wraz z suchym chlebem dostałem świąteczny prezent — powieść Stephena Kinga pod tytułem "Misery".

 

Znacznie sympatyczniejsze prezenty w postaci tłuściutkich, nowych kontraktów otrzymało paru mniej lub bardziej znanych piłkarzy. Oczywiście polowanie miało rozkręcić się na dobre po Nowym Roku, ale już w grudniu poza Europą doszło do paru całkiem głośnych transferów, jak choćby przejście młodego Claudio Bravo (22, GK; Chile: 3/0) z Colo Colo do Independiente za 2.100.000 euro.

Odnośnik do komentarza
Gość Profesor

Tak jak przypuszczałem, angielskie kluby zdominowały styczniowe okno transferowe i aż połowa spośród dziesięciu najgłośniejszych transferów tego miesiąca przeprowadzona została z ich udziałem. Najbardziej zaszalało oczywiście Chelsea — José Mourinho tym razem sięgnął głęboko do portfela Romana Abramowicza, wydając 23.000.000 euro na Christiana Chivu (25, DLC; Rumunia: 43/3) z Romy i 19.000.000 euro na Carlosa Teveza (21, AM/FC; Argentyna: 15/3) z Corinthians. Sir Alex bardzo zaryzykował, za 11.750.000 euro ściągając z Fenerbahçe niesforne dziecko francuskiej piłki, Nicolasa Anelkę (26, ST; Francja: 30/6). Everton za 10.250.000 euro wykupił z Monaco Javiera Ernesto Chevantóna (25, FC; Urugwaj: 20/10), a średnio rozpoznawalny Portugalczyk Duda (25, AML; Portugalia) za 6.000.000 euro przeszedł z Málagi do Manchesteru City. Jedynym Polakiem, który w tym okresie zameldował się na Wyspach, był nowy bramkarz Dundee United, Jakub Wierzchowski (28, GK; Polska: 2/0), ściągnięty z Wisły Płock za 525.000 euro.

Odnośnik do komentarza
Gość Profesor

Przed mistrzostwami świata Polska rozegrała tylko jeden sparing, ale za to jaki — z Singapurem. Na bramce stanął niezawodny Jurek Dudek i w 26. minucie niezawodnie wrzucił sobie piłkę do bramki po strzale Zainala Salleha. Na szczęście na boisku był też Maciek Żurawski, który dwukrotnie pokonał bramkarza gości, a wynik na 3:1 dla biało czerwonych ustalił Marcin Baszczyński nieprzyjemnym strzałem z 25 metrów. Był to dla niego pierwszy gol w reprezentacyjnej karierze.

 

W 1. rundzie zasadniczej Wisła Kraków trafiła na Sporting Lizbona... i to by było na tyle. Na Reymonta goście wygrali 2:0, w rewanżu było 1:1 po pożegnalnym trafieniu Brożka w tej edycji rozgrywek, i na tym skończyły się emocje pucharowe dla polskich kibiców. W lutym skończyły się też emocje transferowe, zamknięte, tak jak się rozpoczęły, hitem po drugiej stronie Atlantyku, gdzie Ariel Ortega (31, AMRC/FC; Argentyna: 86/17) za 3.800.000 euro zamienił barwy Newell's na San Lorenzo.

Odnośnik do komentarza
Przed mistrzostwami świata Polska rozegrała tylko jeden sparing, ale za to jaki — z Singapurem. Na bramce stanął niezawodny Jurek Dudek i w 26. minucie niezawodnie wrzucił sobie piłkę do bramki po strzale Zainala Salleha.

Profesorze spadłem z krzesła, poprawiło mi to humor po grze Arboledy i Vaclavika. :lol:

Odnośnik do komentarza
Gość Profesor

Czas w celi dłużył mi się niemiłosiernie — mój dręczyciel ewidentnie znudził się przemocą fizyczną i przestawił się na tortury psychiczne. Wkrótce zatęskniłem za Sky Sports, gdyż gdzieś w połowie marca domyślnym kanałem mojego telewizora stało się CCTV1. Z jednej strony mogłem oglądać mecze z całej Europy, ale chiński komentarz działał skuteczniej niż chińska tortura wodna i po paru tygodniach poświęciłem dzienny przydział angielskiego, a więc podobnego do waty chleba na wykonanie solidnych zatyczek do uszu. Ze ścian zniknęła też klubowa tapeta Chelsea — zastąpiły ją listy gończe, jakie latem rozesłane zostały za złowieszczą, syjonistyczną Bandą Czworga, znaną pod hebrajskim kryptonimem GOLT (Giertych, Olejniczak, Lepper, Tusk), zaraz po ujawnieniu przez CBA oraz IPN planów zamachu stanu. Nic więc dziwnego, że coraz częściej miałem w nocy koszmary, w których regularnie pojawiał się skośnooki i pejsaty Andrzej Lepper, usiłujący wydłubać mi oczy pałeczkami do ryżu.

 

Niewielką radość sprawiły mi nawet transmisje meczów finałowych obu europejskich pucharów. W Pucharze UEFA PSV Eindhoven z zaskakującą łatwością rozbiło Monaco 4:1 (Cruz 2, Farfán, Lamey Malouda), zaś finał Ligi Mistrzów stanowił popis Ruuda van Nistelrooy'a, który dwiema bramkami zapewnił angielskiej drużynie zwycięstwo w konfrontacji z Interem Mediolan.

Odnośnik do komentarza
Widzę, że zrobiłeś ładny porządek w łopku :keke:

Ja go zrobiłem.

Proszę osoby komentujące o to, aby posty miały jakikolwiek sens i powiązanie z treścią większe niż uwagi typu "fajny op, co będzie dalej?". Bzdecenie będzie karane, nadużywanie migocących ikonek także (Vetr :>).

Odnośnik do komentarza
Gość Profesor

Gwoli wyjaśnienia - z przyczyn różnych musiałem cofnąć się o miesiąc. Mam nadzieję, że Maciek Żurawski mi to wybaczy.

 

Chińczycy transmitowali również finały Mistrzostw Świata z udziałem polskiej reprezentacji. Rok temu planowałem wyjazd do Niemiec na ten turniej, byłem już nawet umówiony ze znajomymi... ostatnimi czasy coraz częściej się rozklejałem, myśląc o przeszłości. Nic nie wskazywało na to, abym miał kiedykolwiek stąd wyjść, znałem na pamięć każdy centymetr kwadratowy mojej celi, miałem nawet zaprzyjaźnionego karalucha Franciszka, który jednak nie wytrzymał chińskiego komentatora, wziął i zdechł, na wieki przyklejony do ekranu.

Odnośnik do komentarza
Gość Profesor

Inauguracja turnieju była nudna jak flaki z olejem i choć Brazylia ostatecznie pokonała Jamajkę 1:0 po golu Adriano, nawet chiński klon Darka Szpakowskiego nie zdołał wyrwać mnie z letargu. Nie powiodło się to również biało-czerwonym, którzy w pierwszym meczu grupowym zmierzyli się z Nigerią. Do przerwy nie było nawet tak źle, Maciek Żurawski efektownie nie trafił z metra do pustej bramki, ale przynajmniej walczyliśmy. Wszakże dwie minuty po wznowieniu gry Bąk nie zatrzymał wchodzącego lewym skrzydłem Martinsa, jego strzał odbił Dudek, ale niepilnowany Stephen Makinwa skierował piłkę do naszej bramki.

 

Kwadrans później zrobiło się jeszcze smętniej, gdy Mila wywrócił Makinwę i sędzia podyktował rzut karny. Zanim Christian Obodo zamienił go na bramkę, Mila skopał bez piłki Makinwę, Szymkowiak obił wątrobę Martinsowi, ale obaj pozostali na boisku — arbiter tego spotkania najwyraźniej był też sędzią bokserskim. W samej końcówce spotkania Żewłakow zgrał piłkę na wolne pole do niezawodnego Żurawskiego, który strzałem z półwoleja zdobył honorowego gola dla Polski. Zdaje się, że zgodnie z nową, świecką tradycją, o wyjściu z grupy mogliśmy zapomnieć już po pierwszym meczu.

Odnośnik do komentarza
Gwoli wyjaśnienia - z przyczyn różnych musiałem cofnąć się o miesiąc. Mam nadzieję, że Maciek Żurawski mi to wybaczy.

 

Strzelił bramkę to chyba wybaczy. Chyba...

 

 

Kanarki wyraźnie są bez formy, chyba wszystko w normie. :P

 

Czyta się oczywiście bardzo dobrze. Aż nie mogę się doczekać, aż obejmiesz jakiś klub :kutgw:

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...