Skocz do zawartości

Oferma na piłkarskich salonach


Szymon Kąkol

Rekomendowane odpowiedzi

FM 2014

Wersja: 14.2.2

DB: duża

Wybrane ligi: Anglia (2), Argentyna (2), Austria (2), Belgia (2), Chile (2), Chorwacja (2), Dania (2), Francja (2), Grecja (2), Hiszpania (2), Holandia (2), Indonezja (3), Izrael (2), Niemcy (2), Polska (2), Portugalia (2), Rosja (2), Szkocja (2), Szwajcaria (2), Turcja (2), Ukraina (2), Urugwaj (2), Włochy (2) - łącznie 47 lig z 23 krajów

Dodatkowi piłkarze: brak

 

Tego ranka zbudził mnie irytujący dźwięk dochodzący dokładnie spod okna mojego miniaturowego acz jakże urokliwego parterowego mieszkanka. Z owym urokiem wcale nie przesadzam. Po kilku latach grzebania w przeróżnych katalogach z meblami, jeżdżenia po sklepach wszelkiego rodzaju, moje osobiste kilkadziesiąt metrów kwadratowych wyglądało jak żywcem wyciągnięte z okładki "Twojego domu". Żałujcie, że nie mieliście okazji go ujrzeć. Efekt uzyskany przeze mnie był tym bardziej frapujący, iż lokum mojej egzystencji znajdowało się tego czasu w jednym z wielu oświęcimskich blokowisk, utrzymanych w radosnej estetyce czasów szczęśliwie minionych.

 

Podchodząc do hebanowego okna, ozdobionego ślicznymi, turkusowymi zasłonami, spostrzegłem źródło denerwującego hałasu. Jak na letni poranek przystało, pochodził on z kosiarki spalinowej, której stery dzierżył dzielny pan Józek, gospodarz naszego wspólnotowego domostwa. Wymieniwszy z nim gesty uprzejmości, udałem się z powrotem do krainy snów. Nie oceniajcie mnie zbyt pochopnie - nie byłem i nie jestem wcale żadnym śpiochem, po prostu odsypiałem jeden z wielu wyjazdów szkoleniowych, który miał mnie przyuczyć do roli przyszłego geniusza piłkarskiej myśli taktycznej. Poranek ten nie okazał się jednak dla mnie spokojny, gdyż z chwilą ponownego przyłożenia mej twarzy do poduszki, nieoczekiwanie zadzwonił telefon. Jak się szybko okazało, dzwonił Władek - wuj od strony matki, mój życiowy przewodnik i koordynator mojej trenerskiej edukacji.

 

- Szymek!? Ty jeszcze nie na nogach? - spytał wuj, wyraźnie zdenerwowany, zapewne przez mój nieco zaspany głos. Tak na marginesie, to zdradzę Wam, iż wuj jest strasznym tyranem w kwestii szeroko rozumianej pracy i dyscypliny z nią związanej. Dzień rozpoczyna się u niego z pierwszymi promieniami słonecznymi, kończy zaś, gdy ze swych podbojów wracają miłośnicy nocnego życia - w przypadku naszego domostwa, Jacek spod dwójki (straszna menda, tak między nami).

 

- Wuju, przestań, jest dziewiąta rano...

 

- Czyli sam środek dnia! (a nie mówiłem). Wstawaj i przyjeżdżaj do mnie, mam dla Ciebie wspaniałe wieści.

 

Zmotywowany bardziej surowym tonem wuja niż wrodzoną ciekawością, sturlałem się z łóżka, wziąłem porządny prysznic, zgoliłem kilkudniowy zarost (coby wujek nie pomyślał, że upodobniłem się do Jacka spod dwójki) i ruszyłem w podróż przez miasto do willi wuja. Jak się okazało, miał mi do przekazania, iż - z jemu tylko znanych źródeł - dowiedział się o pozytywnie rozpatrzonym teście i przyznaniu mi licencji na prowadzenie klubów piłkarskich.

 

Kilka dni później, już oficjalnie, informacja ta została potwierdzona. Wraz z nadejściem odpowiedniego pisma, otwarte zostały przede mną wrota do tajemniczego świata piłki nożnej. Podejrzewam, iż wuj maczał nieco palce w pomyślnie zakończonym procesie weryfikacji mojego egzaminu. Zresztą, to on wszystko finansował. Edukację, wyjazdy, staże, meble do mieszkania. Poza tym, nieustannie mobilizował mnie – surowo, jak na niego przystało – do ciągłego poszerzania trenerskich horyzontów. Zapytacie zapewne, czy nie miałem niczego lepszego do roboty poza ślęczeniem (pod bacznym okiem Władka, rzecz jasna) do późnych godzin nocnych nad analizami taktyk, rozwiązaniami treningowymi i wszystkimi tego typu sprawami związanymi z "królową wszystkich sportów" (słowa żywcem wyjęte z ust wuja). Ano, nie miałem. Nigdy nie posiadałem bowiem żadnego pomysłu na życie i, odkąd pamiętam, zawsze kierowałem się drogą obraną przez mojego guru.

 

Stałem się więc licencjonowanym trenerem. I oczami wyobraźni widziałem się już na ławce jednego z klubów południowej Francji (tam bowiem wuj miał najwięcej kontaktów), gdzie całą pracę wykona za mnie liczne grono asystentów, a ja będę mógł spokojnie zająć się aranżacją nowego mieszkania. Tym większe było moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się, jaką to drogę tym razem wybrał dla mnie mój życiowy przewodnik…

 

- Indonezja!? Toż to przecież na końcu świata! - wykrzyczałem z rozpaczy w odpowiedzi na wiadomość od wuja, który tam właśnie znalazł dla mnie miejsce mojej pierwszej samodzielnej pracy. Błagania i płacz na nic się zdały. Decyzja została podjęta, bilet na samolot kupiony - wylot jutro w godzinach wieczornych.

 

Nie mając więc życiowej alternatywy, spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy, pożegnałem mój kochany Oświęcim i ruszyłem w drogę do Warszawy, skąd miałem wylecieć w piłkarską podróż na koniec świata.

Odnośnik do komentarza

W drodze na lotnisko usiłowałem zrozumieć, dlaczego wuj postanowił wysłać mnie tak daleko. Bo w to, że nie było dla mnie pracy we Francji czy w innym zakątku Europy, nie uwierzę. Z moimi możliwościami!? Jedyne, co mi pozostawało, to wierzyć w zapewnienia Władka, iż ta przygoda pozwoli mi okrzepnąć i usamodzielnić się. Też mi coś, że niby ja nie jestem samodzielny...

 

Klub, który miałem prowadzić nazywał się Muaro Sijunjung i, jak zawyrokował pan Google, był jednym ze słabszych w indonezyjskiej trzeciej lidzie. Przynajmniej nie będą oczekiwać ode mnie zbyt wiele.

 

Lot potrwać miał ponad 20 godzin - wystarczająco dużo czasu, by nauczyć się wymowy dziwnej nazwy tego klubiku, gdzie przyjdzie mi zebrać pierwsza doświadczenia z samodzielnej pracy. Po prostu nie mogę się doczekać...

 

Aby dowiedzieć się czegoś więcej o Indonezji (moja wiedza zaczynała i kończyła się bowiem na tym, iż kraj ten składa się głównie z wysp), dzień przed odlotem odwiedziłem oświęcimską bibliotekę i wypożyczyłem książkę o dźwięcznym tytule "Indonezja - kraj gdzie morze przeplata się z lądem", autorstwa Wojciecha Giełżyńskiego. Mała, cienka, zielona książeczka - w sam raz na podróż. Mam tylko nadzieję, iż ta miła pani z biblioteki nie będzie miała nic przeciwko, gdy przetrzymam ją dłużej niż przewiduje regulamin.

 

Z pierwszych słów owej książki dowiedziałem się, iż Indonezja to "jeden z najpiękniejszych i najdziwniejszych krajów na świecie". Jakże zachęcająco... dalej było jeszcze lepiej, bowiem przeczytałem, iż średnia roczna temperatura w tej byłej kolonii holenderskiej wynosi 26 stopni Celsjusza, a w połączeniu z ogromną wilgocią powietrza i nieustannie unoszącą się parą wodną, daje prawdziwie piekielny klimat. Moja biedna cera. Deszczu też jest co niemiara - raz pada więcej, raz pada mniej, ale ważne, że pada bardzo często. Wspaniale. Jakby tego było mało, większość mieszkańców Indonezji to Muzułmanie. Jeśli więc nie uduszę się na śmierć, nie utonę w strugach deszczu, to zawsze mogę liczyć na wybuchowego wyznawcę Allaha, który zakończy mój radosny żywot.

Odnośnik do komentarza

Ukłon za dobre słowa.

 

Po długim i wyczerpującym locie (20 godzin bez kąpieli, to prawdziwa katorga dla mojej delikatnej skóry) dotarliśmy w końcu do Djakarty lub, jak to woli, Dżakarty. Miasto jest stolicą kraju i, jak rzecze moja zielona książeczka, jest zamieszkiwane przez blisko 8 mln mieszkańców. Z przydatnych informacji wyniosłem jeszcze tyle, iż mieści się ona na wyspie Jawa, piątej co do wielkości w Indonezji.

 

Zaraz po wyjściu z lotniska przekonałem się na własnej skórze, co znaczy opisywany przez wielmożnego pana Giełżyńskiego skwar panujący w tym państwie. Nie minęło kilka minut, a moje świeżo zmienione polo zamieniło się w jedną, wielką gąbkę obficie nasączoną potem. Katastrofa...

 

Na parkingu szybko dostrzegłem małego, śmiesznego człowieczka z fryzurą „na garnek”, który swymi niezdarnymi rączkami trzymał kartę z napisem "Szanowna pani Siiimon". Choć nie zauważyłem ostatnio, bym przechodził proces zniewieścienia, domyśliłem się, iż chodziło o mnie. Tak też w istocie było. Wydukaną na blaszkę formułką angielską, śmieszny człowiek przedstawił się jako Budi i oświadczył, iż zajmie się moim transportem na Sumatrę, gdzie w jednym z dystryktów znajduje się cel mojej podróży. Sumatra jest mniejszą nieco sąsiadką Jawy, a miasto Muaro Sijunjung, siedziba mojego klubiku, znajduje się we wschodniej części wyspy.

 

W czasie podróży w głąb Sumatry zobaczyłem wiele. W oczy rzuciło mi się przede wszystkim to, iż Indonezyjczyków jest strasznie dużo. Wszędzie piętrzyły się grupy tych karzełków, przypominające bardziej społeczeństwa mrówek niż ludzi. Jak się później dowiedziałem, kraj ten zamieszkany jest przez blisko ćwierć miliarda osób, nic więc dziwnego, że wszędzie ich pełno. Niemal tyle samo co ludzi, jest w Indonezji miniaturowych pól ryżowych, które zakładane są niemal wszędzie, na każdym skrawku wolnej ziemi – czy jest to polana, pobocze drogi czy nawet zbocza gór. Pan Giełżyński zresztą rzecze, iż uprawa ryżu jest dla wielu z tych ludzi jednym środkiem utrzymania. Jeśli chodzi o architekturę wielu indonezyjskich wiosek, to w dużej mierze opiera się ona na tzw. Kampungach, czyli osiedlach identycznych, szkaradnych, skręconych naprędce domków. A więc, w porównaniu z moim uroczym oświęcimskim mieszkankiem, nic szczególnego.

 

Po pokonaniu setek kilometrów i spędzeniu wielu godzin w rybackim kutrze (kutry to bowiem podstawowy środek transportu w Indonezji) wreszcie dotarłem do Muaro Sijunjung, a przed moimi oczyma stanęła siedziba klubu.

Odnośnik do komentarza

Pozostawiony przez Budiego samemu sobie przed siedzibą klubu, rozpocząłem krótkie oględziny. Powinienem od razu wyjaśnić Wam, iż owa "siedziba" w rzeczywistości była niskim, blaszanym budyneczkiem, przypominającym bardziej barak bądź średniej klasy garaż niż ośrodek zarządzania klubem piłkarskim. Po kilku chwilach z blaszaka wyszedł postawny, uśmiechnięty pan, który wyjaśnił, iż nazywa się Yuswir Arifin Arifin (trudno było mi ukryć rozbawienie) i jest prezesem klubu. Resztę rozmowy odbyliśmy już w jego gabinecie (a bardziej schowku na szczotki), gdzie podpisaliśmy kontrakt, wiążący mnie z drużyną do 30 czerwca 2014 roku i zapewniający mi ogromne zarobki w wysokości 110 funtów tygodniowo.

 

Prezes z całkiem poważną miną utrzymywał, iż klub ma piękną i bogatą przeszłość (że co?) i że liczy na to, iż pod moją wodzą będzie osiągał on wiele sukcesów. Poza tym nalegał bardzo, bym za 2 dni razem z nim wziął udział w konferencji prasowej, organizowanej przez regionalnego dziennikarza i przedstawił swoją wizję prowadzenia zespołu. Na zakończenie naszego spotkania pan Arifin Arifin oświadczył, iż zarząd w przeciągu miesiąca postara się uruchomić swoje kontakty, dzięki którym zamierza znaleźć dla nas klub patronacki, z czego byłem wielce zadowolony, gdyż, jak mniemam, wzmocnienia na pewno nam się przydadzą.

 

Po odbytej rozmowie w końcu udałem się do wskazanego mi lokum, znajdującego się zaledwie 100 metrów od siedziby klubu, gdzie oddałem się zasłużonemu odpoczynkowi. Nazajutrz w klubie powitał mnie prezes w towarzystwie tajemniczego osobnika. Ów osobnik, karzeł sięgający mi zaledwie do klatki piersiowej okazał się moim asystentem. Masyuli Effendi, bo tak się nazywał, pracował w klubie od 6 lat i zapewnił mnie, że bardzo cieszy się, iż będzie mógł pracować z Polakiem. Naród nasz wydawał mu się bowiem bardzo bliski, a to zapewne dlatego, iż flaga Indonezji łudząco przypomina polską. Z Effendim udałem się następnie na spotkanie, na którym miałem poznać resztę swoich współpracowników.

 

Jak się okazało, bardzo przeliczyłem się ze swoimi oczekiwaniami dotyczącymi ich liczebności. W skład sztabu szkoleniowego, poza Effendim, wchodził bowiem jeszcze tylko jeden człowiek. Był nim 65-letni Rony Paslam, który wyglądał tak, jakby był najstarszym żyjącym obywatelem wioski. Po przywitaniu się ze mną szybko zresztą zasnął i resztę spotkania musiałem odbyć sam na sam z Effendim. Pokrótce wyjaśnił mi zasady panujące w rozgrywkach indonezyjskiej 3.ligi, która to dzieli się na 4 grupy po 12 zespołów. Dwie najlepsze drużyny z każdej grupy przechodzą do rundy kolejnej, w której odbywa się batalia o awans, natomiast dwie najgorsze czeka spadek do niższej klasy rozgrywkowej. Szybko zostało mi wyjaśnione, iż przyjdzie mi stoczyć ciężką walkę o to, by nie znaleźć się po tej drugiej, gorszej stronie tabeli. Spotkanie skończyło się po zaledwie 15 minutach, po czym ruszyliśmy z Effendim do pracy (Boże, jak ja tęsknię za swoim łóżkiem...) - do inauguracji ligi pozostało 115 dni, mieliśmy więc dużo czasu, by doprowadzić ten klub do stanu używalności. Pierwszą czynnością, za którą się zabrałem, było przestudiowanie listy z nazwiskami piłkarzy mojej drużyny. Dobrze by było je poznać - w końcu lada moment miało odbyć się moje pierwsze zebranie zespołu!

 

A owa lista przedstawiała się następująco:

Windy Hamdani – BR
Yayat Indriana – LB, OŚ
Eko Hako Prastowo – OP
Yulhendri – OL
Idham Said – OL, OŚ
Muhammad Fazri – OŚ
Suryadi Pradinata – OŚ
Ferry Fitrianto – DP
Novendra Ardida – DP
Alek Dodi Hasril – PP, PŚ
Ulwatul Bil Huda – PL
Intan Nora – PL, PŚ
Hendri Adrianto – PŚ
Supriadi Juliharjoyo – PŚ
Zizva Siswanto – NŚ
Yudifo Yandri – NŚ
Derius - NŚ

Odnośnik do komentarza

Po krótkiej konferencji prasowej, na której zjawił się jedyny dziennikarz w wiosce, czym prędzej udałem się na spotkanie z piłkarzami. Chłopcy wydawali się żywo zainteresowani moją osobą - w końcu nie codziennie mogli oglądać białego człowieka w idealnie skrojonym włoskim garniturze. Po kilku słowach wstępu zapewniłem ich, iż nie pozwolę, by klub spadł do niższej klasy rozgrywkowej i że po kilku treningach będą stanowić zgrany, dobrze funkcjonujący kolektyw. Piłkarze spojrzeli tylko po sobie wyraźnie zdziwieni, po czym razem ze mną udali się na pierwszy trening.

 

Po kilku minutach zrozumiałem, dlaczego moje słowa wywołały taką reakcję - większych inwalidów bowiem w swoim życiu jeszcze nie widziałem. Wyekspediowanie piłki w prostej linii na kilka metrów było dla tych ludzi szczytem techniki, a gdy, za pośrednictwem Effendiego, próbowałem wytłumaczyć im, na czym polega solidny atak pozycyjny, jedyną reakcją było głośne chrapanie dochodzące z trybun, gdzie drzemkę odbywał właśnie trener Paslam. Od razu poleciłem Effendiemu, by przygotował wypowiedzenie dla tego starego dyletanta.
Wniosek narzucał się sam - klub potrzebuje wzmocnień. I to wielu. Niezbyt pomocny okazał się prezes Arifin, który, wbrew wcześniejszym zapewnieniom, nie zdołał znaleźć dla nas żadnego klubu patronackiego.

 

Ostatni miesiąc spędziłem więc na opływaniu Sumatry i okolicznych wysp wzdłuż i wszerz, aby znaleźć ludzi, którzy zapewniliby choć odrobinę profesjonalizmu. Pierwsze zmiany dotknęły jednak sztabu szkoleniowego. Paslam, po 4 latach nic nie robienia pożegnał się z wygodnym stołkiem, a jego miejsce zajęli kolejno trener bramkarzy Ansar Abdullah i - tu niespodzianka - Marcus Bent, były piłkarz wielu angielskich klubów (m.in Everton, Middlesbrough), który ostatni rok swojej kariery spędził w indonezyjskiej Superlidze, reprezentując barwy Mitry Kukrar. W Muaro Sijunjung będzie zajmował się szkoleniem "piłkarzy". Poza tym zatrudniłem również dwóch scoutów - Ali Miftahrdina i Firmasycha Misuanto.

 

Na wszelkie ruchy transferowe prezes przeznaczył nieco ponad 5 tysięcy miedziaków, natomiast budżet płacowy oscylował w granicach 10 tysięcy. Na płace przeznaczano tamtego czasu zaledwie dziesiątą część tej kwoty, więc mogłem pozwolić sobie na wiele. I tak też zrobiłem. Razem z Effendim i dwoma scoutami ściągnęliśmy do klubu aż 11 zawodników. Szczególnie cieszyły mnie wzmocnienia w linii ofensywnej, ponieważ na tych pozycjach braki w klubie były największe. I tak o sile naszego ognia mieli stanowić: doświadczony środkowy pomocnik Ismayan Arsyad (37 l.), skrzydłowi - Bakhtiar Umar (35 l.) i Elmonizar (32 l.), a także dwaj napastnicy, którzy zdecydowali się grać dla nas tylko za premie od zdobytych bramek i zaliczonych występów - Decky Uropmabin (24 l.) oraz Agus Rustaman (38 l.). Uropmabin zresztą, ze wzrostem 185 cm., stał się najwyższym zawodnikiem w klubie.

 

Poważnych wzmocnień doczekała się również defensywa. Para środkowych obrońców - Ahmad Aif (38 l.) i Galung Muliana (33 l.) - rodziła duże nadzieje na to, iż uda nam się uniknąć dwucyfrowych wyników. Na prawej stronie wspomagać miał ich 25-letni Iwan Fadholi. Ponadto miejsce w klubie znalazło się także dla bramkarza Ikhwana Kurniawana (22 l.), prawego pomocnika Rezzy Furgoiniego (24 l.) oraz Miskabusa Solichiniego (20 l.), który zapewnić miał głębie na lewej obronie.

 

W między czasie odbył się także finał krajowego pucharu, który był zwieńczeniem poprzedniego sezonu. Była drużyna Marcusa Benta - Mitra Kukar pokonała 2:1 Aremę i mogła cieszyć się ze zdobycia trofeum. My na pierwsze spotkanie jeszcze musieliśmy trochę poczekać, gdyż pierwszy wolny termin na zorganizowanie sparingu został wyznaczony na piąty dzień sierpnia. Do tego czasu spokojnie mogliśmy skupić się na treningu.

 


Lekkie pióro, przyjemne. Z drugiej strony nie ma się czemu dziwić ;).

 

Ja jestem ciekaw jakiegoś screena, potwierdzającego "moc" w drużynie, bo 3 liga w Indonezji musi być... ciekawa. Może być środkowy obrońca.

Proszę bardzo:
http://i.imgur.com/yUDFged.png - Indriana.
http://i.imgur.com/QRftNYn.png - Muliana, zakupiony niedawno.

Odnośnik do komentarza

Ciągłe nasłuchiwanie szkaradnego indonezyjskiego języka było dla mnie mocno irytujące. Niczego nie łagodziły nawet starania Effendiego, który tłumaczył wszystko błyskawicznie. Zresztą, użycie słowa „język” w tym przypadku nie było do końca prawidłowe. Odmian tej dziwnej mowy było bowiem w całym kraju tysiące. Niemal każde miasto, każda wioska posiadała swoje własne dialekty, narzecza, różne znaczenia wydawać by się mogło tych samych słów. Wyjaśnienia tego zjawiska szukałem rzecz jasna w zacnej książeczce p. Giełżyńskiego, który wytłumaczył mi, iż mowa potoczna Indonezyjczyków taka niestety jest. Doszedłem również do informacji, iż już kilkadziesiąt lat temu wdrożony został projekt wprowadzenia sztucznego, obowiązującego w całym kraju języka. Potrzebę tę motywowano tym, iż niezwykle trudno w takim rozgardiaszu tworzyć poezję, drukować prasę czy pisać słowniki. Jak widać, jeszcze wiele czasu musi upłynąć, by przyjął się on wśród ludności.

 

Mimo tych niedogodności praca w klubie szła pełną parą. Po przeprowadzeniu jeszcze jednego transferu – do klubu dołączył na zasadzie wypożyczenia z PSMS Medam środkowy pomocnik Sutrisno Idrus - zaordynowałem po 2 treningu każdego dnia. Co prawda, moja decyzja spotkała się z natychmiastowym sprzeciwem łkających piłkarzy, jednak o jej zmianie mowy być nie mogło. A wszystko po to, bym mógł spokojnie wpoić tym geniuszom jedną, solidną i łatwą do przyswojenia taktykę. Trwało to dobrych kilkanaście dni, jednak moja gromadka w końcu pojęła, na czym polega solidna gra defensywna, uzupełniona o szybkie, kąśliwe kontrataki.

 

Moją wizję gry miał zresztą szybko sprawdzić pierwszy mecz kontrolny, który rozegraliśmy ze słabiutkim Perst Tabanan. Początek spotkania napawał optymizmem, już pod dwóch minutach bowiem piłkę do siatki efektownym strzałem wpakował Uropmabin, jednak sędzia liniowy dopatrzył się spalonego. Dalej było już znacznie gorzej. Do końca pierwszej połowy, jak i przez większość drugiej, nie działo się kompletnie nic. Nie pomogło nawet pojawienie się na boisku rezerwowych. Kibiców z ogólnego letargu wyrwała dopiero para Derius Siswanto. Obaj panowie w 85. minucie postanowili zagrać z obrońcami Perst w dziadka przed ich polem karnym. Zlitował się w końcu Siswanto, który mając na plecach dwóch rywali mocnym strzałem umieścił piłkę w siatce. Pierwsza moja wygrana stała się tym samym faktem.

 

TOW: Muaro Sijunjung – Perst Tabanan 1:0 (0:0)

85’ – Siswanto 1:0
Frekwencja: 1, 039.

Odnośnik do komentarza

Po wygranym spotkaniu z Perst do klubowej skrzynki pocztowej napłynęło wiele listów od drużyn, które pragnęły zmierzyć się z nami w sparingu. Tego nagłego wzrostu naszej popularności wytłumaczyć nie potrafiłem, bo to, iż wyniknęła ona z naszej dobrej gry, było co najmniej wątpliwe. Propozycje z bólem serca odrzuciłem, gdyż nasz kalendarz był już zaplanowany co do dnia.

 

Nasza popularność na pewno nie wzrosła po meczu ze stołecznym PSJS, który okazał się popisowym widowiskiem naszej nieskuteczności. W pierwszej połowie stuprocentowe sytuacje zmarnowali Rustaman i Arsyad, a że niewykorzystane sytuacje lubią się mścić, na przerwę schodziliśmy z bagażem jednej bramki. Po zmianie stron i pojawieniu się rezerwowych ze skutecznością nie było wcale lepiej. Derius i Siswanto zdaje się obrali sobie za cel jak najdotkliwsze obicie bramkarza rywali i mimo oddania 23 strzałów na bramkę, mecz zakończył się naszą porażką.

 

TOW: Muaro Sijunjung – PSJS Dżakarta Selatan 0:1 (0:1)

24’ – Suryana 1:0
Frekwencja: 1, 034.

Odnośnik do komentarza

Media po ostatniej klapie zarzuciły nam brak chęci do gry, z czym zgodzić się nie mogłem. Problem był inny – brak skuteczności, który mógł być wynikiem sporej dawki treningu siłowego, zaordynowanego przeze mnie. Świeżość jednak przyjść miała na ligę, więc nie przejmowałem się tym zbytnio.

 

Do klubu natomiast dołączył kolejny zawodnik. 21-letni Ahmad Buchori sprowadzony został w celu stworzenia konkurencji na lewej stronie, gdzie pewnym punktem na razie wydawał się Elmunizar. Po sfinalizowaniu tego transferu miałem do dyspozycji 30-osobową grupę piłkarzy, więc wizją ewentualnej plagi kontuzji martwić się nie musiałem.

 

Kolejne rozegrane przez nas spotkanie było wierną kopią poprzedniego. Persidago Gurontab w pierwszej połowie niemal nie istniało, jednak wciąż problem stanowiła słaba skuteczność naszej formacji ofensywnej. Zmiennicy okazali się jeszcze gorsi, czego najlepszym dowodem była akcja Deriusa, który wychodząc na pozycję sam na sam z bramkarzem, zgubił futbolówkę między własnymi nogami. I gdy wydawało się, że spotkanie zakończy się bezbramkowym remisem, w ostatniej akcji meczu przebudzili się nasi przeciwnicy. Zamieszanie w polu karnym po dośrodkowaniu wykorzystał Kapitanhitu i skończyło 1:0.

 

TOW: Persidago Gurontab – Muaro Sijunjung 1:0 (0:0)

90+3’ – Kapitanhitu (1:0)

Frekwencja: 1,745

 

W dalszym ciągu słabą postawę moich zawodników tłumaczyłem sobie ciężkimi treningami, jednak przeciwnicy, z którymi się mierzyliśmy byli jak dotąd z najniższej półki, co było już jakimś powodem do niepokoju. Kolejny rywal już taki nie był. Przyszło nam się bowiem zmierzyć z zespołem Persid Jember, który występował na tym samy poziomie rozgrywek co my.

 

Jak przypuszczałem, przeprawa ta okazała się niezwykle ciężka i bolesna. W pierwszej połowie rzadko mieliśmy okazję przekroczyć środkową linię boiska i tylko dobrym interwencjom Hamdaniego zawdzięczaliśmy to, iż po pierwszej połowie wynik był bezbramkowy. W przerwie nie zdecydowałem się wymienić całego zespołu – wprowadziłem jedynie Siswanto i Buchoriego. I to głównie za sprawą tego drugiego nasza gra w końcu nabrała mocy. Zaczynaliśmy nawet powoli przejmować inicjatywę. Wszystko jednak skończyło się w 70. minucie, kiedy to gapiostwo naszych środkowych obrońców wykorzystał Cahyadi, posyłając prostopadłą piłkę do Afrizala, który w sytuacji sam na sam z bramkarzem okazał się bezwzględny. Wszystko zresztą powtórzyło się 16 minut później. Zmienił się jedynie asystujący - piłkę bowiem tym razem dograł Koswara. Trzeci mecz z rzędu kończyliśmy więc porażką. W szatni moi piłkarze usłyszeli kilka mocnych słów oraz zapowiedź jeszcze cięższych treningów niż do tej pory.

 

TOW: Persid Jember – Muaro Sijunjung 2:0 (0:0)

70’ – Afrizal (1:0)

86’ – Afrizal (2:0).

Frekwencja: 2,968

Odnośnik do komentarza

Dzień po zakończonym meczu z urazem łokcia zgłosił się do mnie Fitrianto i nagle dotarło do mnie, iż od dnia rozpoczęcia pracy w Muaro Sijunjung nie dano mi było jeszcze zobaczyć w klubie fizjoterapeuty. Po wyjaśnienia udałem się oczywiście do prezesa, który, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, oświadczył mi, iż nie potrzebny nam żaden fizjoterapeuta, a wszelkimi drobnymi urazami zajmuje się lokalna wyznawczyni Animizmu (w całej Indonezji 1% ludności podziela te wierzenia), opierającego się na przypisywaniu cech osobowych m.in. kamieniom czy też żywiołom. Prezes natychmiast oświadczył, iż w takie coś nie wierzy, ale ponoć terapia gorącymi kamieniami jak ulał nadaje się do leczenia wszelkich schorzeń. Istny cyrk na kółkach…

 

W rezultacie owa wspaniała "kuracja" doprowadziła do tego, iż Fitrianto miał być niezdolny do gry przez najbliższe 2-3 tygodnie. Reszta zespołu natomiast kolejne dni spędziła na doskonaleniu taktyki, a naszą formę miała tym razem sprawdzić występująca w Superlidze (2. szczebel rozgrywek) drużyna Pro Duta FC.

 

Nasi chłopcy przeszli jednak samych siebie. Inicjatywa była bowiem po naszej stronie już od samego początku spotkania, a dobra gra w pierwszej połowie została zwieńczona golem zdobytym przez Mulianę. Zmiennicy okazali się jeszcze lepsi. Zachwycili w szczególności rezerwowi skrzydłowi – Furqoni i Buchori, którzy dwukrotnie popisowo rozklepali obronę rywali, dzięki czemu mecz zakończył się naszym 3-bramkowym zwycięstwem.

 

TOW: Pro Duta FC – Muaro Sijunjung 0:3 (0:1)

45+1’ – Muliana (0:1)

53’ – Furqoni (0:2)

63’ – Buchori (0:3)

Frekwencja: 875.


Nasza gra w końcu nabierała odpowiednich kształtów, toteż liczyłem gorąco na to, iż w spotkaniu ze słabiutką Blorą wynik będzie równie dobry. Początek jednak wcale na to nie wskazywał, bowiem na prowadzenie już w 5. minucie wyszli goście po strzale Hariyanto. Na szczęście w miarę szybko odpowiedzieliśmy skutecznie wykonanym rzutem rożny, po którym na listę strzelców wpisał się Uropmabin.

 

W drugiej połowie graliśmy bardzo mądrze w defensywie, nie dopuszczając do żadnych groźnych sytuacji, więc nasz bramkarz był przez większość czasu bezrobotny. Okazaliśmy się jednak szalenie nieskuteczni w ataku – dogodne sytuacje do zdobycia bramki mieli kolejno Siswanto i Idrus, lecz wynik do ostatniego gwizdka nie uległ już zmianie.

 

TOW: Muaro Sijunjung – Persikaba Blora 1:1

5’ – Hariyanto (0:1)

17’ – Uropmabin (1:0)

Frekwencja: 1,043

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...