Skocz do zawartości

Rekomendowane odpowiedzi

Marian. :( Dlaczego!?

 

cytując klasyka:

 

 

Lecz nagle Marian ze schodow spadl.

I calkiem mu sie pozmienial swiat.

Gdy Marian nagle ze schodow spadl,

w jedna noc przezyl piec lat...

w jedna noc przezyl piec lat..

 

 

Super się czyta.

Odnośnik do komentarza

Mecz z Pogonią Szczecin odbył się bez organizacyjnych zmian. Na meczu działo się wiele. Zarówno kibice Unii jak i gości zachowali się wspaniale. W niesamowitym tempie zorganizowali i dogadali się na temat wspólnej oprawy meczu. Podczas minuty ciszy przed pierwszym gwizdkiem, wznieśli flagę z logo Unii, na którym skośnie znalazł się czarny pasek. Poniżej inni kibice rozwiesili transparent z napisem: "Marian Grodzki - Anioł wśród trenerów, Trener wśród Aniołów! 1949 - 2011."

 

Sam mecz miał bardzo żywy przebieg. Przegraliśmy 1 - 3, co było bardzo dobrym wynikiem. Wspaniałą, choć szczęśliwą bramkę na 1 - 1 zdobył dla nas Radosław Wolański, w 13. minucie gry. Wykonywał on rzut wolny na wysokości środka boiska, z lewej strony. Zdecydował się posłać mocne dośrodkowanie w pole karne. Paweł Deć wyskoczył, ale nie doskoczył do piłki, co zaskoczyło bramkarza rywali, a ta po koźle znalazła się w bramce. Kibice Pogoni i Unii okazali wspaniałe serce, oklaskując tę bramkę na stojąco i wykrzykując przez kilka ładnych minut "Marian, to dla ciebie!".

 

Fety po meczu nie było. Zaprosiliśmy piłkarzy Pogoni na wspólną kolację w siedzibie klubu. Atmosfera było dobra, ale ja byłem nieobecny. Rozmyślałem o jutrzejszym pogrzebie. Kolacja skończyła się o 21:00. Szczecinianie koniecznie chcieli zostać do jutra, by uczestniczyć w uroczystościach. Był to kolejny wspaniały gest. Szybko załatwiliśmy im pokoje hotelowe w tutejszym euroHotelu.

 

Wyszedłem z klubu dobrze po północy. Siedziałem w swoim gabinecie i czytałem przemówienie, jakie miałem jutro wygłosić. "Wspaniały człowiek, duch sportowca, ujmująca osobowość"... To wszystko były puste słowa. Żadne z nich nie oddadzą kotłujących się uczuć nie tylko kibica, nie tylko współpracownika, ale też bliskiego przyjaciela. Zamknąłem za sobą drzwi gabinetu, zszedłem po schodach, kierując się do wyjścia. Przed budynkiem ktoś stał. Kobieta. Gdy podszedłem bliżej poznałem Weronikę.

 

- Co tu robisz o tej porze? - Spytałem, gdy się przywitaliśmy.

- Czekam na ciebie. Co ty tam tak długo robiłeś? - Spytała.

- Czytałem jutrzejsze przemówienie. - Potarłem palcami oczy. - Jest tak dobre, jak każde inne.

- Czyli puste? - Odparła. Przytaknąłem. Smutno i pokiwała głową ze zrozumieniem. - Zawsze tak jest. Słowa nie znaczą wiele.

- A mimo wszystko zostałaś dziennikarką.

- Mimo wszystko. Odprowadzisz mnie? - Zapytała po chwili.

- A dokąd?

- Do auta. Zatrzymałam się koło basenu.

- Mam po drodze, nie ma problemu.

 

Ruszyliśmy. Po kilkudziesięciu krokach postanowiłem zaspokoić ciekawość.

 

- Dlaczego na mnie czekałaś? Nie jest to dobra pora na wywiad. Zresztą i tak nie mam na to ochoty.

- Nie jestem tutaj służbowo. - Odparła urażonym głosem. - Nadal uważasz mnie za kogoś, kto chce sensacji? Po dzisiejszym dniu doskonale rozumiem twoje uczucia.

- Przepraszam. Ale nadal nie odpowiedziałaś.

- Po prostu chciałam... Ach, sama nie wiem. - Kopnęła ze złością leżący na chodniku kamyk. - Znamy się od paru dni, ale... Chcę, żebyś wiedział, że gdybyś miał ochotę porozmawiać, to możesz na mnie liczyć. Porozmawiać nie służbowo. Prywatnie. - Wyrzuciła z siebie.

- Dziękuję. - Odpowiedziałem po chwili. - Wiesz, to dużo dla mnie znaczy, że ludzie ode mnie nie uciekają.

- Dlaczego mieliby to robić? - Spytała zaskoczona.

- Nie wiem. - Odparłem szczerze. - Po prostu zawsze gdzieś z tyłu głowy siedzi u mnie lęk, że kiedyś zostanę sam, że wszyscy się odwrócą. Wiem, to głupie...

- To nie jest głupie. - Patrzyła na mnie z uwagą. - To jest... Ludzkie.

- Tak sądzisz?

- Wiem to. Czuję tak samo. A od ciebie... Nie chcę uciekać.

 

Staliśmy chwilę obok siebie. Patrzyła na mnie swoimi migdałowymi oczami. Nagle, jakby ktoś kierował moją ręką, dotknąłem dłonią jej policzka. Zareagowała natychmiast. Przyskoczyła do mnie i pocałowała mnie w usta. Nie oddałem pocałunku, ale też nie przerwałem go od razu. Po chwili (która równie dobrze mogła trwać kilka godzin) odepchnąłem ją lekko. Skonfundowany patrzyłam na nią, odsuwając się małymi krokami.

 

- Przepraszam, nie, tak nie może być... - Powiedziałem szeptem.

- Nie, zostań... - Zaczęła, ale odwróciłem się i to ja uciekłem.

 

Sam nie wiem, kiedy znalazłem się w domu. Bez słowa rozebrałem się i wszedłem pod prysznic. Bez słowa włożyłem piżamę i ostrożnie położyłem się obok Darii. Nie obudziła się. Ja nie mogłem zasnąć.

 

Co się ze mną stało? Co ja do jasnej cholery zrobiłem?

Nie, to nie ja! To ona mnie napadła, zaskoczyła!

A dotyk? Pierwszy ją dotknąłem!

Sprowokowała mnie!

Mam żonę i dzieci...

I kocham je całym sercem. I tamto nie było z mojej woli.

Ale...

Nie.

Jestem...

Nic się nie wydarzyło. Zapomnę.

Dla bezpieczeństwa... Zerwę wszystkie kontakty.

Tak.

Tak trzeba...

Tak.

 

Płakałem w ciszy, jak dziecko. Sen przyszedł nie wiadomo, kiedy.

 

I znów był zły.

Odnośnik do komentarza

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

@Brachu: Ale że o co chodzi, bo nie ogarłem ;)

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Odnośnik do komentarza

@Tofu,

 

wyboldowałem

 

Mam żonę i dzieci... I kocham je całym sercem. I tamto nie było z mojej woli. Ale... Nie. Jestem... Nic się nie wydarzyło. Zapomnę. Dla bezpieczeństwa... Zerwę wszystkie kontakty. Tak. Tak trzeba... Tak. Płakałem w ciszy, jak dziecko. Sen przyszedł nie wiadomo, kiedy. I znów był zły.
Odnośnik do komentarza

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

@Brachu: Gdzieś wcześniej pisałem, córka Zosia i drugie dziecko w drodze ;)

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Odnośnik do komentarza

Nadszedł grudzień. Zgodnie z planami zaplanowane mieliśmy w tym miesiącu dwa sparingi. Pierwszy, z Pogonią Mogilno miał się odbyć siódmego grudnia, następny z Victorią Września dokładnie tydzień później.

 

Poświęciłem się pracy bez reszty. Przez tydzień praktycznie krążyłem miedzy klubem a domem, nie poświęcając większej uwagi nikomu oprócz zespołu i rodziny. Starałem się wymazać tamto wydarzenie z pamięci, wmówić sobie, że to był tylko sen, wywołana zmęczeniem i stresem halucynacja.

 

W głębi duszy wiedziałem, że to nieprawda.

 

Na świecie działo się wiele, przynajmniej, jeśli chodzi o futbol. Zawsze byłem fanem śledzenia wszelkich piłkarskich statystyk. W walce o Złotą Piłkę nic ciekawego się nie wydarzyło. Faworytami do jej zdobycia byli od kilku sezonów ci sami piłkarze: Nuno Conceição (Portugalia, 26, Real Madryt), Elias Dumets (Francja, 24, Manchester City), Marco Antonio (Hiszpania, 25, Manchester City), Dani Ros (Hiszpania, 31, Barcelona), Sebastián Speroni (Argentyna, 31, Barcelona) oraz Gabriele Vichi (Włochy, 32, Manchester United).

 

W angielskiej Premiership sezon zaskoczeń. Liderem po piętnastu kolejkach jest Newcastle (36), za nimi Liverpool (32) i Manchester City (30). Arsenal (24) jest szósty, Manchester United (23) jest siódmy, a Chelsea (21) jest dziewiąte. Najlepszymi strzelcami są obecnie Gabriele Vichi i Georgi Kostadinov (obaj Manchester United, obaj 10 bramek).

 

We Włoszech mniej zaskakująco, ale też ciekawie. Liderem po dwunastu kolejkach jest Napoli (25), z nimi Inter (23) oraz Juventus (23). Na czwartym miejscu Milan (22), Roma dopiero ósma (18). Strzelcom liderują Emilio Buizza (Juventus, 9) oraz Jonhatan Casanova (Napoli, 9).

 

W Hiszpanii sporą przewagę po trzynastu kolejkach uzyskała Barcelona (32), drugi jest At. Madrid (25), a trzecia Valencia (24). Real (21) zawodzi. Jest dopiero szósty. Żadnym zaskoczeniem nie jest wynik strzelecki Nuno Conceição, który strzelił już 12 goli, dzięki czemu samotnie lideruje w statystykach.

 

Niemiecka Bundesliga to dla mnie największe zaskoczenie i z niedowierzaniem przyglądałem się tabeli. Po czternastu kolejkach lideruje tam HSV (26), a za nimi uplasował się Wolfsburg (25) i Bayer (25). Bayern (22) jest na miejscu 5., BVB (21) na 8., a Schalke (20) na 9. Najlepszym strzelcem jest Chorwat Iven Erceg (Wolfsburga, 10).

 

Potarłem oczy. Wyłączyłem stronę i wszedłem na pocztę. Szesnaście listów. Ktoś chciał zupełnie za darmo powiększyć mi penisa. Fajnie. Ktoś inny oferował mi za piątaka wycieczkę dookoła świata. Przefiltrowałem resztę spamu, aż natrafiłem na maila, który do reklam bynajmniej nie należał, ale entuzjazmu nie wywołał. Był to mail od Weroniki.

 

"Nie ukrywaj się. Spotkajmy się i załatwmy to raz na zawsze. Nie myśl, że mi z tym lekko.

 

W."

 

Wyłączyłem pocztę. Zamyśliłem się.

 

***

Mecz z Pogonią Mogilno nadszedł szybko. Wszedłem do szatni i standardowo starałem się przekazać piłkarzom, że pomimo nikłej wagi meczu dobra postawa może zaowocować w przyszłości. Chłopaki zareagowali pozytywnie, rwali się do walki. Śmierć Mariana była dla nich szokiem, co najmniej takim samym jak dla mnie, ale wspólnie udawało nam się przekuć poczucie straty na motywację.

 

Po meczu przyszedł jednak czas na ostrą reprymendę. Po pierwszej połowie prowadziliśmy 1-0, a bramkę po prostopadłym podaniu w 36. minucie zdobył Krzysztof Zaremba. Na drugą połowę również weszliśmy ostro i w 54. minucie wynik podwyższył Bartosz Kasprzak, dostawiając nogę do ostrego dośrodkowania. Za co więc łajanie? Za to, że wynik skończył się wynikiem 2-2. Chłopaki uznali, że teraz już im nikt nie zagrozi i zaczął się spacerek po boisku, mimo moich krzyków z linii bocznej. Byłem wściekły, bo ostrzegałem, że każdy mecz, nawet sparing musimy traktować serio.

 

Cóż, przynajmniej przeprosili.

 

***

 

Siedziałem w Black Pubie, jak za dawnych lat. Sączyłem piwo, a towarzyszem rozmów był stary znajomy, Wiking.

 

- Dawno cię tu nie było. - Zaczął i uścisnął mnie serdecznie. - Trzymasz się? Jak w robocie?

- Trzymam się. Staram się. W robocie w porządku, atmosfera czarna nie jest.

- No, to chociaż tyle. A u Darii jak?

- W porządku. Słyszałeś, że jest w ciąży?

- A myślisz, że co? Przed Magdą taka plotka się nie uchowa. - Roześmiał się. Magda to jego żona. - Który to już?

- Miesiąc czy dzieciak?

- Miesiąc, miesiąc. Wiem ile masz dzieci. Zosię trudno zapomnieć. - Roześmiał się znowu.

- To racja. - Uśmiechnąłem się. - A u was po staremu?

- Nie miało za bardzo co się zmienić. Łukasz i Piotruś rosną. Zaczynają już kopać piłkę na podwórku.

- A ile mają lat? Zawsze zapominam.

- Łukasz ma sześć, Piotruś cztery. No właśnie, a propos. Wpadnijcie pojutrze z Darią. Piotruś będzie miał czwarte urodziny. Dawno was nie było.

- Wiesz, co? Może to nienajgorszy pomysł. Przyniosę młodym coś z klubu, może zyskamy dwóch nowych kibiców. - Zaśmiałem się.

- Ha, już na parę meczów ich zabrałem! Zawsze jesteś po nich nieuchwytny.

- Taka praca... - Urwałem. Weszła Weronika. Usiadła w kącie, przy wolnym stoliku. Nic nie zamawiała. Czekała na mnie.

- Halo, halo. Zawiesiłeś się? - Spytał Wiking i szturchnął mnie lekko w ramię.

- Wiesz co, znajoma weszła. Mam z nią coś do obgadania. Załatwię to i zaraz wrócę, ok?

- Ja i tak już powoli spadam, obiecałem Magdzie, ze wrócę wcześniej. - Westchnął ciężko. Wstał, pożegnał się z wszystkimi i wyszedł niespiesznie.

 

Zamówiłem dwie szklanki Martini. Wziąłem je i podszedłem do stolika. Nie wstała. Nie przywitałem się. W pubie na szczęście był gwar, a i miejsce było praktycznie umiejscowione. Nikt nie powinien słyszeć tej rozmowy.

 

- No słucham. - Zacząłem. - Nie mam za dużo czasu.

- Przepraszam cię. To moja wina. Powinnam była nad sobą bardziej panować.

- Powinnaś była. Czy ty wiesz, co ja czuję od tamtego czasu? Ja muszę Darii w oczy patrzeć! Czuję się jak śmieć!

- Przepraszam, ja... - Łzy pojawiły się w jej oczach. - Ja naprawdę...

- Proszę cię, nie płacz. Wypij. - Podsunąłem jej szklankę. Upiła łyk, otrząsnęła się lekko.

- Nie będę. Postaram się.

- Zrozum. Tego nie było. Chcę to wyrzucić z pamięci, raz na zawsze.

- Rozumiem. Masz żonę, dziecko. Pamiętam, jak mówiłeś. Ale moje uczucia...

- Przykro mi, ale twoje uczucia nie mogą mieć w tej sprawie dla mnie większego znaczenia. - Uciąłem twardo. Za twardo, pomyślałem. - Nie zrozum mnie źle. - Zacząłem łagodniej. - Każdy potrafi kochać, choćby się do tego nie przyznawał. Ale my się praktycznie nie znamy... A to, co się wydarzyło było niedojrzałe, tak jak właśnie to uczucie. To moje zdanie.

- Być może. - Uniosła hardo głowę. - Ale przez chwilę sam miałeś przecież wątpliwości. Właśnie wtedy.

 

Umilkłem. Nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi. Ugodziła mnie bezbłędnie, w samo serce.

 

- Nie. - Odpowiedziałem. - Nawet, jeśli wtedy je miałem, to teraz już ich nie mam. Uczucia weryfikuje się z czasem. Minął pewien czas, a ja nie mam już żadnych wątpliwości. Przyjmij to, proszę, do wiadomości.

- Przyjmuję to do wiadomości. Wyjeżdżam. - Powiedziała nagle. - Nawet nie pytaj, dokąd. - Uniosła rękę, przerywając mi. - Tak będzie lepiej.

- Daleko? - Nie zrezygnowałem.

- Daleko, ale nadal za blisko.

- Czyli nie opuszczasz kraju?

- Nie wiem. - Wstała. - Ale nie będę cię już przyprawiać o wątpliwości. - Uśmiechnęła się nagle promiennie. Bardzo promiennie i bardzo sztucznie. - Dziękuję za wywiad. - Powiedziała podnosząc głos i wyszła. Po prostu wyszła.

 

Duszkiem wypiłem swoje Martini. Zamówiłem kolejne, a potem jeszcze coś mocniejszego. Miałem ochotę zapomnieć, co to znaczy mieć wątpliwości.

 

Tak jak podczas całej tej rozmowy.

Odnośnik do komentarza

Okna w mieszkaniu mieliśmy od wschodu. Wszystkie. Dzisiejszego ranka przeklinałem to jak nigdy wcześniej.

 

Kac nie był mordercą. Mordercy zabijają szybko. Mój kac był prawdziwym, szkolonym małodobrym, do tego mistrzem w swoim fachu.

 

Cholera.

 

Wstałem, a głowę miałem ciężką, jakby była z ołowiu. Dotoczyłem się do kuchni, otworzyłem lodówkę. Sałatka z kapusty pekińskiej i innych śmieci. Zebrało mi się na wymioty. Wyciągnąłem ją jednak i powstrzymując odruchy zacząłem jeść. Wiedziałem, że muszę coś zjeść, choć zapach i smak nie były dzisiaj sprzymierzeńcami. Odruchowo spojrzałem na zegarek. Dziesiąta. Złośliwe dzwonienie w głowie zasygnalizowało, że coś jest nie tak. Trzeba było szybko zlokalizować źródło problemu. Cholerny kac.

 

Poczłapałem do biurka, włączyłem komputer, otworzyłem przeglądarkę. Strona startowa to strona Unii. Momentalnie rozbudziłem się (bólu głowy mi to nie odjęło), pobiegłem się umyć. W lustrze zobaczyłem jakiegoś potwora, na szczęście lodowata woda i grzebień częściowo go przepędziły. Pospiesznie ubrałem się i pobiegłem do klubu. Jazdy autem nie zaryzykowałem.

 

Gdy dobiegłem, nieco zziajany pod budynek klubowy od upadku na niedokładnie posypanym chodniku uratował mnie Karol Wójcik, mój asystent. Był w moim wieku, ba, ja urodziłem się w październiku, on w lutym, więc zasadniczo był ponad pół roku starszy. Ceniłem go za niezwykła determinację oraz rękę do młodzieży. Utrzymywał ponadto przyzwoitą dyscyplinę w naszych szeregach, szczegółowo (niekiedy chorobliwie szczegółowo) rozpisując rozkłady dnia dla zawodników.

 

- Jesteś nareszcie! - Przywitał mnie złą miną. - Co cię zatrzymało?

- Oprawca. - Odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

- Aha. - Zrozumiał od razu. Popatrzył w dół. - No cóż. Spotkałeś kogoś po drodze, kto się dziwnie na ciebie patrzył?

- No... Parę spojrzeń mnie śledziło. Pewnie dlatego, że biegłem.

- Raczej nie.

- Co?

- Założyłeś dwa różne buty.

 

Spojrzałem w dół. Faktycznie. Kurde.

 

- No, pięknie. - Zakląłem. - Świetnie się pokażę teraz. Chwila. - Coś błysnęło boleśnie w pamięci. - Mam w gabinecie buty!

- Ale od tej samej pary? - Zaniepokoił się Karol. Popatrzyłem na niego z wyrzutem, a przynajmniej próbowałem. - No, już dobra. - Odpowiedział szybko.

- Idę. Ile czasu mi zostało?

- Czterdzieści pięć minut. Zacząłem prowadzić rozgrzewkę, idę powiedzieć chłopakom, że się zjawiłeś. Ucieszą się. A jak cię zobaczą, to się pewnie nawet uśmieją.

- Dzięki, cholerny sukinsynu. - Złorzeczyłem Karolowi wbiegając na górę, ale wiedziałem, że sam jestem sobie winien.

 

Buty znalazły się. Od pary. Przed wyjściem trzy razy sprawdziłem, czy ubrałem takie same. Poszedłem na odprawę.

 

Mecz z Victorią Września tak jak poprzedni sparing do najszczęśliwszych nie należał. Do przerwy prowadziliśmy 2-0 po strzale Krzysztofa Zaremby niemal natychmiast po pierwszym gwizdku sędziego, oraz samobójczym trafieniu zawodnika Victorii zaraz przed przerwą. Niestety zaraz po rozpoczęciu drugiej połowy samobójczym trafieniem popisał się Maciej Fornalik, a w 62. minucie wynik wyrównał zawodnik z Wrześni. Mimo faktu, że pięć minut później znów prowadziliśmy po golu Tomka Brody, po kolejnych paru minutach licznik pokazywał stan 3-3. Takim też wynikiem zakończył się mecz. Byłem niezadowolony. Nasza obrona zawiodła w drugim meczu z rzędu.

 

Sytuacja prezesa wciąż była niewyjaśniona. Sprawa ani trochę nie posuwała się do przodu, a ja miałem coraz większe wrażenie, że dowody próbuje dopasować się do Frąckowiaka, zamiast podejrzanego do dowodów. Trzeba było czekać.

 

Szesnastego grudnia Polska reprezentacja pod wodzą selekcjonera Marcina Woźniaka (żadna rodzina) rozegrała mecz towarzyski z Bośnią. Mecz skończył się wynikiem 1-2, co w pełni odzwierciedlało poziom naszej drużyny narodowej. Bośnia jest porażająco słaba, do tego wyszła w rezerwowym składzie, a i tak... Szkoda słów.

 

Nazajutrz z klubu wyrzuciliśmy (nie na stałe, na szczęście) Pawła Letochę, który wręcz słaniał się na nogach. Karol pojechał z nim do lekarza, który zdiagnozował infekcję wirusową. Miałem nadzieję, że nie zdążył nikogo zarazić, w tym Karola. Letocha otrzymał dwa tygodnie urlopu, a Karol pięć dni, by zminimalizować ryzyko. W ciągu tych pięciu dni moją prawą ręką uczyniłem Daniela Kiczyńskiego, 41-letniego trenera, który w mojej opinii miał przed sobą wspaniałą karierę. Ba, za sobą również zostawił kawał historii, bo dwukrotnie reprezentował nasz kraj na arenie międzynarodowej!

 

W Finale Klubowych Mistrzostw Świata spotkały się drużyny Barcelony oraz Santosu. Po bardzo ciekawym meczu to Barcelona zwyciężyła 1-0, dokładając kolejne trofeum do i tak imponującej kolekcji.

 

Piotr Domański i Bhekinkosi Amidu poszli za przykładem Niewiadomskiego i rozwiązali kontrakt za porozumieniem stron, bez gratyfikacji finansowej.

 

Nadeszły święta. Boże Narodzenie to dla mnie wspaniały czas. Można o wszystkim zapomnieć, poświęcić się tylko rodzinie. Zapraszaliśmy na wigilię panią Anielę, żeby nie musiała sama siedzieć w te święta, gdy Mariana zabrakło, ale odmówiła, mówiąc, ze wyjeżdża do rodziny. Święta tak, jak szybko przyszły, tak samo szybko minęły, zostawiając po sobie jedynie rozepchane brzuchy i wspomnienie słodkiego lenistwa, które teraz odbijało się w pracy.

 

Potem był sylwester, w który odwiedziliśmy moją mamę. Oczywiście zaraz zabrała Darię, żeby porozmawiać o jej ciąży, która już uwidaczniała się spod bluzki. Ja w tym czasie rozmawiałem z bratem. Nie był wielkim fanem futbolu i rozmowy kręciły się na różne tematy, w tym motocykle, których był wielkim fanem. Jego latorośl, Filip dostał z okazji świąt ode mnie i od Darii napędzany akumultorem trójkołowiec. Dzieciak cieszył się niesamowicie.

 

Wróciliśmy do Swarzędza z miłymi wspomnieniami, Zosia natomiast obładowana nowymi zabawkami. Po południu zadzwonił do mnie Frąckowiak.

 

- Dzień dobry panie prezesie.

- Witaj Tomku. Powiedz mi, znasz Grzegorza Wrzaska? - Spytał od razu.

- Owszem, to właściciel pasażów meblowych w całym kraju. Podobno robi na tym niezłe pieniądze. Kilka razy z tego, co pamiętam fundował nagrody na młodzieżowych turniejach w Unii. Parę razy pojawiał się też na trybunach, juz parę lat temu, gdy interes dopiero się rozkręcał...

- No, to profil według mnie ma niezły.

- Z punktu widzenia klubu, owszem.

- Wiesz, że stanął na czele związku kibiców?

- O. - Odparłem zaskoczony. - To dla mnie nowość, bo od jakiegoś czasu znacznie mniej śledzę nasze zaplecze fanowskie...

- Mało tego, do tego związku zapisało się kilku lokalnych biznesmenów, między innymi Szterling, Haller, Zborowski i kilku innych.

- Niesamowite, naprawdę. A skąd pan to wszystko wie?

- Złożyli mi ofertę za klub.

 

Zamilkłem na chwilę. Wszystkie wymienione nazwiska znałem, kojarzyły się mi jak najlepiej. Ludzie ci często deklarowali sympatię do Unii, a Wrzask był już niemal ogólnopolskim biznesmenem.

 

- A co pan na to? - Spytałem ostrożnie.

- Będę negocjował. - Odpowiedział po prostu. - Wiem, jak kiepski to czas, ale zmuszony jestem zawiesić wszelkie finanse transferowe, aż do wyjaśnienia sprawy.

- Rozumiem. Czas faktycznie jest kiepski, bo właśnie zaczyna się okienko transferowe.

- Wiem, dlatego postaram się załatwić wszystko szybko, ale nie mogę być stratny, muszę powalczyć o swoje.

- Rozumiem, oczywiście. Oby negocjacje były owocne.

- Też na to liczę. Ciężko mi opuszczać klub, ale być może tak trzeba.

- Może mi pan wierzyć, że drużyna będzie za panem tęsknić.

- Dziękuję. No, nie przeszkadzam ci już. Jesteśmy w kontakcie. Będę cię na bieżąco informować. - Rozłączył się. Miał taki cholerny nawyk, że rzadko kiedy czekał na pożegnanie.

 

Grzegorz Wrzask to by była dobra opcja, a z tego, co zrozumiałem nie sili się na władzę absolutną, a chce przejąć władzę, jako stowarzyszenie kibiców. To był bardzo ciekawy koncept. Zastanawiałem się nad różnymi konsekwencjami tego transferu, ale ostatecznie doszedłem do wniosku, że nie ma to sensu. Zacznę się tym martwić, gdy cokolwiek się wyjaśni, a póki co daleko było do finału.

Odnośnik do komentarza

Trzeci dzień stycznia rozpocząłem od przeglądania Internetu. Na stronie UEFA śledziłem o godzinie 11:00 galę przyznania Złotej Piłki. Dokładnie o godzinie 12:15, podano wynik głosowania. Zwycięzcą został Sebastián Speroni (Argentyna, 31, Barcelona), minimalnie wyprzedzając Nuno Conceição (Portugalia, 26, Real Madryt). Na najniższym stopniu podium stanął Dani Ros (Hiszpania, 31, Barcelona).

 

Przerzuciłem się następnie na polskie strony sportowe. Piłkarzem Roku w Polsce uznano Damiana Szczęsnego, snajpera Borussii Dortmund.

 

Aż w końcu nadszedł dzień, na który czekała cała Polska!

 

No, dobra, w zasadzie najbardziej to czekała Wielkopolska.

 

Ok, Swarzędz też aż tak mały nie jest.

 

Trofeum KalBud rozpoczęło się dokładnie 4. stycznia o godzinie 18:00. Mecz z Lechem Poznań rozpoczęliśmy o 19:30.

 

- Panowie, nie ma sensu robić zbyt wielkiej podniety. Jasne, to dla nas szansa, dla nas wszystkich. Zjechały się fantastyczne kluby. Lech, Legia, Wisła, to nie w kij pierdział. Ale musimy zachować spokój, zimną głowę. Nie łudźmy się, że wygramy, do tego potrzeba będzie nam mnóstwo szczęścia. Ale to nie znaczy, że możemy zagrać na mniej niż sto procent! Rozumiemy się!?

- Tak jest! - Odkrzyknęli chórem. To będzie prawdziwe wyzwanie.

 

Włożyłem ręce do kieszeni płaszcza, namacałem dobrze mi znaną fotografię. Nagle przypomniałem sobie te parę zdań, które wymieniłem z panem Florianem, a tym, które najlepiej zapamiętałem było: "Nie jest ważne, kto gra, nie jest ważne jak, nie jest ważne, czy wygrywasz czy nie. Ważne jest, dlaczego grasz". Nie zrozumiałem, spytałem: "Ale jak to?". Uśmiechnął się wtedy i odpowiedział: "Jeśli zaszczepisz ludziom wiarę, to oni pójdą za tobą w ogień, i z uśmiechem na ustach."

 

Musiało minąć tyle lat, żebym zrozumiał, co to znaczy. Chociaż może tylko łudziłem się, że rozumiem. Dziś miałem tylko jedno i powiedziałem o tym chłopakom.

 

- Panowie. Wierzę w was.

 

Wybiegli na murawę. Eugenio został, jako ostatni zawodnik i obrócił się do mnie.

 

- Twoja wiara w nas jest małe z nasza wiara w ciebie. - I wybiegł.

 

Stałem jeszcze chwilę trawiąc jego słowa. Dziękuję, chłopaki, pomyślałem. Dziękuję. Wyszedłem.

 

Widownia powitała mnie brawami, swarzędzka część publiczności wstała i klaskała jak szalona. Podniosłem obie ręce, pozdrawiając znajomych, nieznajomych, przyjaciół, rodzinę... Wszystkich. Czułem się wspaniale.

 

Spiker zaczął przedstawiać nasz skład.

 

- Na bramce stanie dzisiaj Tomasz Grzyb! - Oklaski. - Na obronie zagramy czwórką, od prawej Szymon Dudek! - Oklaski - Eugenio! - Oklaski, krzyki, wiwaty. - Maciej Fornalik. - Oklaski. - I Maciej Wróbel! - Gromkie brawa. Zawodnicy unieśli ręce w pozdrawiającym geście. Spiker kontynuował, a po każdym nazwisku rozlegały się dopingujące krzyki i brawa.

- W pomocy również ujrzymy czterech zawodników, na prawej flance biegać będzie Bartosz Kasprzak! Z lewej nasz weteran, Waldemar Lewandowski! Na środku w parze zagrają Grzegorz Bronowicki i nasz wspaniały, niepowtarzalny kapitan Łukasz Domżalski! - Przy ostatnim nazwisku na trybunach rozległ się prawdziwy ryk entuzjazmu. Takiego dopingu nie mieliśmy często na meczach ligowych. Liczyłem, że w drugiej części sezonu się to zmieni.

- W ataku ujrzymy cudownie uzupełniającą się parę napastników. Młody i przebojowy Léo Pons, obok niego nieco starszy król powietrza, Paweł Król! - Gromkie brawa.

 

Widownia była z nami.

 

Lech Poznań wyszedł w ustawieniu 4-2-3-1. Widać, że traktowali nas poważnie, bo wielu zawodników było regularnymi graczami pierwszego składu. W zasadzie tylko na bramce postanowili sprawdzić młodego, perspektywicznego siedemnastolatka.

 

Mecz szybko nabrał tempa. Już w 4. minucie piłkarz Kolejorza trafił w słupek naszej bramki. Następnie rozpoczęła się walka w środku pola, aż w 12. minucie to my stanęliśmy przed szansą. Bartosz Kasprzak sprawdził czujność golkipera Poznaniaków. Chłopaki naprawdę spisywali się świetnie, krótko trzymali rywali, nie pozwalając na swobodne rozgrywanie piłki. Co ciekawe to my częściej utrzymywaliśmy się przy piłce, nie wykonując ryzykownych podań. W 26. minucie Léo Pons po świetnym prostopadłym zagraniu Eugenio wbiegł między dwóch obrońców, ale zanim oddał strzał, ci zdążyli wrócić i odebrać piłkę. W 31. minucie Karczewski, napastnik Lecha, niefortunnie przewrócił się po czystym wślizgu Szymona Dudka i nie mógł kontynuować gry. Pożegnano go brawami i dodającymi otuchy okrzykami. Lech starał się głównie strzelać z dystansu, ale strzały te łatwo wyłapywał Grzyb. W 38. minucie Eugenio strzałem głową, po dośrodkowaniu z rzutu rożnego minimalnie chybił celu.

 

Zakończyła się pierwsza połowa i... Chyba sensacyjnie wynik wynosił wciąż 0-0. Pochwaliłem chłopaków, naprawdę byłem zadowolony. Zadecydowałem, że Pons zejdzie z boiska, a zastąpi go Deć. Wyszliśmy razem na drugą część meczu.

 

Lech szybko zaatakował i juz w 48. minucie stworzyli groźną sytuację. Na szczęście po uderzeniu głową piłka przeleciała nad poprzeczką. W 50. minucie lekkiej kontuzji doznał nasz lewy obrońca, Maciej Wróbel. Wolałem nie ryzykować pogłębieniem problemów i zmieniłem go jak najszybciej. Na boisko wszedł Mateusz Matys. Niestety Zaraz po tej zmianie, w 56. minucie meczu Lech wyszedł na prowadzenie po świetnym uderzeniu z dystansu. Kolejorz nieco odpuścił po tej bramce i skupił się na dokładnym rozgrywaniu. W 72. minucie Tomasz Grzyb zyskał ogromne brawa, zarówno od kibiców Lecha jak i Unii, bo styl, w jakim obronił strzał w sytuacji sam na sam można by porównywać do interwencji najlepszych bramkarzy świata. Szybko wznowił grę, co dało nam szanse do kontry. Wywalczyliśmy rzut rożny. Dośrodkowanie Domżalskiego fantastycznie wyczuł Eugenio, strzelił silnie, ale bramkarz Lecha popisał się nieziemskim refleksem, wybijając piłkę na kolejny korner. Ten został wybity, ale Deć szybko odzyskał piłkę, przedryblował obrońców i strzelił prosto w bramkarza. W 84. minucie ktoś, kto stał na drugim końcu miasta mógłby pomyśleć, że eksplodowała bomba. Mierzone dośrodkowanie Mateusza Matysa wolejem wykorzystał Paweł Deć. Radość była wielka, ogromna, entuzjazmowi nie było końca. Kibice skakali, tańczyli, śpiewali. Po tym zagraniu i ja, i menedżer Lecha dokonaliśmy masowej wymiany piłkarzy. Na boisko weszli nierozegrani sezonem, rezerwowi zawodnicy. Sędzia doliczył 5 minut. Deć miał jeszcze jedną szansą bramkową, ale uderzył słabo, piłka mu zeszła z nogi. Lech wyraźnie się spieszył, ale przez to był niedokładny i o wyniku spotkania miały zadecydować karne!

 

- Panowie, jestem z was dumny! Z wszystkich, bez wyjątku. - Przemawiałem z pasją. - Teraz są karne. To jest losowanie. I tak zrobiliście więcej, niż ktokolwiek się spodziewał. Teraz juz nikt nie będzie miał do was o nic pretensji. I pamiętajcie - najważniejsza jest wiara!

 

Największym stresem odznaczał się Rafał Piątek, ale udało mi się go trochę uspokoić. Nie dziwiłem mu się, ma dopiero 20 lat i będzie bronił karne strzelane przez fantastycznych zawodników z Ekstraklasy. Mnie jednak wystarczyło, by nie dał się spalić pod presją.

 

Pierwszym wykonawcą karnego był Vieira z Lecha. Nie dał szans, uderzając silnie i pewnie w górny róg bramki. Przyszła pora na naszego Wójcika. Strzelił on siłowo, a piłka od poprzeczki wpadła do bramki. Odetchnąłem. Jaroń z Lecha podszedł do piłki i... Spudłował! Rafał wyczuł go i rzucił się w odpowiednią stronę, lecz zbędnie - piłka śmignęła ze złej strony słupka! Asystent przy golu, Matys, ustawił piłkę. Trafił w wewnętrzną stronę poprzeczki i piłka wypadła z bramki. Po dwóch seriach wciąż 1-1. Rafał Piątek naprzeciw Arka Wróbla zaczął popularny Dudek Dance. W ostatniej chwili rzucił się w lewo. Obronił! Aż podskoczyłem z radości, nie mówiąc już o tym, co robił Rafał! Krzysiek Zaremba spokojnie wziął rozbieg. Uderzył silnie, w sam środek bramki i dał nam prowadzenie! 2-1! Muhamed Mujagic pewnie uderzył w prawy rów naszej bramki. Radek Kursa niestety nie utrzymał dla nas prowadzenia, uderzając minimalnie nad poprzeczką. Lech wyszedł na prowadzenie 3-2 po strzale Brzozowskiego. Teraz wszystko zależało od Wolańskiego. Musiał trafić, jeśli chcieliśmy grać dalej. Stres okazał się zbyt duży. Przegrana w karnych 3-2 nie przynosi jednak wstydu. Byłem bardzo dumny.

 

 

unia-lech.png

 

 

Chłopaki lekko zawiedli się, że nie udało się wygrać, choć sukces był tak blisko. Wszyscy gratulowali Rafałowi obronionego karnego, spisał się fantastycznie. Eugenio został uznany graczem meczu i dostał owacje na stojąco od całego stadionu i gratulacje od menedżera Lecha, Hiszpana Eduardo Garcii. Wszyscy skazywali nas na pożarcie, a my pokazaliśmy, że nie straszne nam żadne wyzwanie. Był to też wyraźny sygnał dla rywali w lidze. Jesteśmy silni.

 

W drugim meczu, który odbył się o 10:00 następnego dnia Wisła pokonała Legię 2-1, tym samym w meczu o trzecie miejsce zagramy z Warszawiakami.

 

Mecz postanowiłem rozegrać w niemal identycznym składzie, jedynie na lewej stronie Wróbla, który skręcił nadgarstek zastąpi Matys, a zamiast Ponsa wyjdzie Deć.

 

Spiker znów wyczytywał skład, a tłum znów skandował. Niesamowite uczucie, czuć takie wsparcie.

 

Pierwszy gwizdek.

 

Legia starała się szybko zaatakować, ewidentnie wyciągając wnioski z naszego meczu z Lechem. Już w 4. minucie trafili do bramki, ale sędzia liniowy wskazał pozycję spaloną Artura Dudy. W 12. minucie Domżalski wykonywał rzut wolny z 18 metrów. Piłka przeleciała obok lewego słupka bramki. W 19. minucie do dośrodkowania Lewandowskiego nie doskoczył Deć. Legia uderzyła z kontrą, po której wywalczyli rzut rożny. Na szczęście nic z niego nie wyszło. W 26. minucie to my mieliśmy szansę z narożnika boiska, strzał Fornalika obronił jednak Sokół, bramkarz Legii. Chwilę później po kontrze strzał z dystansu świetnie obronił Grzyb i Legia znów mogła dośrodkowywać. Piłkę wybił Domżalski, a Król pociągnął wspaniale prawą flanką. Dośrodkowanie zostało zablokowane. Kolejny korner. Fornalik rozgrywał świetny mecz, fantastycznie bronił, a w rożnych świetnie wychodził na pozycję. Teraz również mu się to udało, piłka niestety tylko otarła się o poprzeczkę. Mecz był bardzo zacięty, akcja za akcję, kontra za kontrą, parady bramkarzy, piękne podania i rajdy. Do przerwy jednak wynik nie zmienił się. 0-0.

 

- Mamy pecha, panowie. Gracie naprawdę dobrze. Tylko odrobina szczęścia, a prowadzilibyśmy.

- Co tam szczęście, dołożymy im teraz! Nie ma szczęścia, to będziemy mocniej biegać! - krzyknął Domżalski, a za nim zaczęli krzyczeć inni.

 

Doskonale. O taką motywację mi chodziło.

 

Zaraz po przerwie Yago uderzył groźnie i trafił w poprzeczkę naszej bramki. W 53. minucie Domżalski już nie wiem, po raz który, podszedł by wykonać korner. podniósł rękę, w ostatniej chwili zauważył Eugenio na dalszym słupku, posłał szybkie dośrodkowanie, a Brazylijczyk nie zwykł takich okazji marnować. Szał, krzyk, szok, oklaski, tańce! Prowadzimy 1-0! W 70. minucie postanowiłem zmienić wykończonych Domżalskiego, Lewandowskiego, Kasprzaka i Dudka. Pożegnania zostali owacjami na stojąco. Legia wyraźnie rozwścieczona zaczęła nas kąsać, na szczęście Grzyb spisywał się bardzo dobrze. Ustawiał się, kontrolował przedpole, ustawiał obrońców do stałych fragmentów. Nakazałem dokładną grę, żadnych zbędnych długich podań, krótkie rozegranie. Legia strzelała skąd tylko mogła, ale niecelnie. W 87. minucie wolejem próbował Yago, ale srogo zawiodła go celność. Sędzia doliczył cztery minuty, które trwały prawdziwą wieczność. Eugenio w 91. popisał się doskonałym prostopadłym podaniem do Decia, którego zablokowane dośrodkowanie powędrowało na rzut rożny. Trzeba było grać powoli, na czas. Spociły mi się ręce. Namacałem fotografię w kieszeni płaszcza. Wciąż tam była. Nie wiem, czemu bałem się, ze zniknie, że ją zgubię. Eugenio znów celnie uderzył na bramkę, jednak brakarz Legii nie dał się tym razem zaskoczyć. W kontrze Fornalik znów popisał się świetnym kryciem, a sfrustrowany Yago przy próbie minięcia sfaulował go. Maciej na sam koniec meczu musiał opuścić boisko na noszach. Cholerny pech. Razem z nim wymieniłem pół składu, Dla zyskania czasu. W 96. minucie (sędzia przedłużył spotkane ze względu na interwencję medyków) Legia trafiła do siatki. Ręce mi opadły, ale po chwili ujrzałem, że sędzia liniowy podniósł chorągiewkę. Sędzia główny też to zauważył i odgwizdał spalonego. Tłum zakrzyknął wesoło i zaczął bić brawo. Legia protestowała zawzięcie, aż sędzia wyciągnął żółty kartonik i postraszył ich. No, no, turniej towarzyski, ale widać, że młodzi legioniści traktowali go całkiem serio. Tomek Grzyb wybił piłkę, a sędzia zagwizdał po raz ostatni!

 

 

unia-legia.png

 

 

Tłum oszalał, piłkarze też, a ja, nie wiedzieć, kiedy, znalazłem się w powietrzu, podrzucany przez piłkarzy i sztab. Wygraliśmy, pomyślałem. Wygraliśmy z Legią Warszawa. To się nie dzieje. Ogarnęła nas euforia. Eugenio po raz kolejny został graczem meczu, zresztą nie można było się temu dziwić. To, co wtedy czułem, pozostanie we mnie na zawsze, choć to był tylko jeden mecz. Poczułem jednak coś jeszcze, co zauważyłem trochę później.

 

Głód zwycięstwa.

Odnośnik do komentarza

Konsumowałem kiełbaskę. Festyn charytatywny trwać miał do późnej nocy, tymczasem postanowiłem trochę zapełnić i zabezpieczyć żołądek, gdyby później miało trafić się coś mocniejszego, niekoniecznie w stałej formie. z kiełbasą w pysku poczułem klepnięcie w ramię i z tą też kiełbasą obróciłem się do właściciela klepiącej dłoni. Cóż, moment fortunny nie był, bo wyglądałem jak idiota, stojąc przed Tomaszem Lisowskim w tak cudownej pozie. Po chwili opanowałem się, ugryzłem tę nieszczęsną kiełbasę i przełknąłem kęs w całości, mało się przy tym nie dławiąc. Łzy napłynęły mi do oczu. Lisowski uśmiechnął się asymetrycznie, jednym kącikiem ust.

 

- Dzień dobry. - Przywitał się uprzejmie.

- Dzień dobry. - Odpowiedziałem przez wciąż ściśnięte bólem gardło.

- Już panu lepiej? Nie udusi się pan tą kiełbasą?

- Chyba przeżyję, dziękuję. Czemu zawdzięczam ten zaszczyt?

- Aj tam od razu zaszczyt... - Niedbale machnął ręką.

 

No, dla takiego szaraka jak ja, zaszczyt był niewątpliwy. Tomasz Lisowski jest dyrektorem sportowym Legii Warszawa. Przez wielu ekspertów uznawany jest za ojca największych transferowych hitów zespołu ze stolicy. O czym chciał ze mną porozmawiać? Raczej nie o wieprzowinie.

 

- Proszę mi wierzyć, że dla mnie to zaszczyt. - Skłoniłem lekko głowę. - Pana osiągnięcia...

- Moje osiągnięcia są osiągnięciami papierowymi. - Przerwał mi łagodnie. - Legia ma pieniądze, Legia ma pozycję w Polsce, częściowo nawet w Europie.

- Ale to jeszcze trzeba utrzymać.

- Może i tak... Ale muszę powiedzieć, że zaimponowałeś mi. Wygrać z Legią to nie byle co, zwłaszcza, że gracie przecież w trzeciej lidze. - Przeszedł nagle na "ty"

- To tylko towarzyskie spotkanie.

- Tomek. - Popatrzył na mnie pobłażliwie. - Skończmy z tą dyplomacją. Nie wyszliśmy rezerwami, wy też nie. Zagraliśmy tak jak potrafiliśmy, a wy nas pokonaliście. Mecz był zacięty, wyrównany, już to samo imponuje. Kto poukładał tak ten zespół, jeśli nie ty?

- Nie ja sam. - Powiedziałem smutno. - Marian prowadził ten zespół od początku sezonu. Teraz nie ma go już z nami.

- Słyszałem o tym. To bardzo smutne, ale... To było prawie dwa miesiące temu, a po zespole nie widać żalu, obniżki formy, wręcz przeciwnie.

- Do tej pory prowadziłem tylko towarzyskie mecze. Poza tym... Gramy dla niego. Tak postanowiliśmy i tak będziemy grać. - Znowu poczułem iskrę rosnącą w sercu. - Wiara w grę to wszystko, co mamy i na tej wierze się opieramy.

- Wierz mi w takim razie, że nie każdy to potrafi. - Przypatrzył mi się ciekawie, chwilę jakby oceniał. - Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. - Powiedział w końcu.

- Chyba pozycja pana Szulca jest pewna. - Zażartowałem. Jacek Szulc świetnie prowadził Legię, znał doskonale zespół.

- Póki co niezbyt chwiejna. - Uśmiechnął się znów asymetrycznie. - Ale co do propozycji, chcielibyśmy, byś odwiedził nas na miesiąc, może półtorej. Uważamy, że masz potencjał, by być w przyszłości świetnym menedżerem. Legia prowadzi program wsparcia we współpracy z PZPN dla młodych talentów trenerskich.

- To bardzo ciekawe.

- Zgadzam się, to spora szansa, może jedyna w swoim rodzaju. Zwłaszcza, że rzadko kiedy sami proponujemy współpracę, to raczej młodzi biją się o tę praktykę.

- W takim razie jestem zaszczycony. - Powiedziałem szczerze. - Ile mam czasu na odpowiedź?

- Tutaj jest mój numer. - Podał mi wizytówkę wyciągniętą z wewnętrznej kieszeni marynarki. - Najlepiej by było, gdybym miał odpowiedź w ciągu dwóch, trzech dni. Dzwoń kiedy chcesz, od razu poznam twój numer.

- Jak? - Zdziwiłem się.

- Tylko kilka osób ma ten numer. Nikt, czyjego numeru nie mam zapisanego na niego nie dzwoni, więc Twój, nie zapisany będzie dla mnie oczywistym sygnałem. - Uśmiechnął się. Ten jego uśmiech, dziwny, ewidentnie wypracowany nie wyrażał radości, a jeśli już, to starannie wydzieloną.

- Zadzwonię na pewno. - Skłoniłem ponownie głowę.

- Nie wątpię. Pozałatwiaj swoje sprawy, powiedz o tej propozycji, komu trzeba, ale starannie wybieraj powierników tej informacji. Czekam na telefon. I jeszcze raz gratuluję wyniku. - Wyciągnął rękę i tym razem zaprezentował pełen garnitur zębów.

- Dziękuję panu bardzo. - Uścisnąłem jego dłoń. Natychmiast odwrócił się i odszedł do stoliku Legionistów.

 

Gdy ja wróciłem do chłopaków, którzy w momencie rozpoczęcia tej rozmowy taktownie odeszli kawałek, patrzyli na mnie dziwnie.

- Co? - Spytałem.

- Ty wiesz, kto to był? - Spytał Domżalski.

- No, wiem. I wierz mi, też jestem w szoku.

- Kurde, osobistości tu się zjeżdżają. Aż trochę nieswojo się czuję, płoteczka wśród rekinów. - Stwierdził Elemelek.

- Chyba wróbelek wśród orłów. - Powiedziałem.

- Bardzo śmieszne.

- O czym gadaliście?

- Złożył mi pewną propozycję.

- Chyba nie... - zaczął głośno Domżalski.

- Nie! - Odpowiedziałem szybko, uciszając go. Parę osób patrzyło w naszą stronę. - Nic z tych rzeczy, chyba ci się coś pokręciło. Gdzie ja, gdzie Szulc. - Powiedziałem ciszej.

- No, to o co chodzi? - Nie dawał mi spokoju.

- Pogadamy za dwa dni, na treningu. Teraz mamy tutaj festyn. Zbliża się dziewiąta, nie powinniście teraz iść przekazać paczki dla dzieciaków?

- Faktycznie, kurde! - Pacnął się w głowę Elemelek. Chwycił pod ramię Domżalskiego i odeszli w stronę podestu z paczkami.

 

Staż szkoleniowy w Legii? Wielka sprawa, dla kogoś takiego jak ja. Ja nawet jeszcze nie poprowadziłem zespołu w meczu o stawkę. Odłożyłem połowę kiełbaski. Już nie mogłem, byłem pełen. Brzuch był pełen jedzenia, a głowa kolejny raz pełna myśli.

 

No cóż, do pierwszego meczu o stawkę zostało jeszcze półtorej miesiąca. Chyba podjąłem już decyzję.

Odnośnik do komentarza

- I wtedy właśnie robi się rozpierdul.

 

Pointa była dość trafna. W każdym razie chłopaki zrozumieli mnie dzięki temu w pełni.

 

- To jak? Mamy w sumie mało czasu, żeby to przećwiczyć. Spróbujemy?

- Ta jest! - Zakrzyknęli chórem.

 

Chwilę przed moim wyjazdem do Warszawy zadzwonił do mnie Frąckowiak.

 

- Tomek, ściągam embargo. Niestety nie doszedłem do porozumienia z Grzegorzem Wrzaskiem. Być może nie wszystko jeszcze stracone, ale rozmowy zostały tymczasowo zawieszone.

- Rozumiem. Jak się toczy pana sprawa?

- Jak zwykle. - To w sumie wyjaśniało wszystko.

- Dobrze, dziękuję za telefon.

 

Na staż do Warszawy wyjechałem dziesiątego stycznia, cztery dni po historycznym meczu z Legią. Dowiedziałem się tam wielu niezwykle użytecznych rzeczy. Pan Szulc był wielkim profesjonalistą i uprzejmym człowiekiem, choć na początku mógł sprawiać wrażenie dość opryskliwego. Był prawdziwym mistrzem szczegółowych taktyk dla każdej sytuacji, sposobu motywowania, płynnych zmian, niezaburzających systemu gry. Wyglądało to nie jak zmiana taktyki, a jej naturalna ewolucja. Dzięki odpowiednim treningom piłkarze automatycznie potrafili przestawiać się nie tylko strategicznie, ale też psychicznie. Była to wiedza absolutnie dla mnie bezcenna. Postanowiłem wypróbować to w Unii, by rozwinąć nieco dotychczasowe pomysły.

 

Innym doskonałym fachowcem okazał się włoski trener od przygotowania kondycyjnego i motorycznego, Andrea Anselmi. Sposoby przygotowań w każdych, nawet najgorszych warunkach, jakie mi zdradził były nieocenione. Przyznał, że wiedzę tą powinienem spróbować wykorzystać, ale jednocześnie zalecił mi pewien umiar, stopniowe wprowadzanie obciążeń. Zbyt gwałtowna zmiana intensywności i rodzaju treningu może się odbić nagłymi, zaskakującymi kontuzjami. Przestrzegł też, że najlepszym rozwiązaniem byłoby zatrudnienie kogoś, kto na fizjoterapii i szkoleniu kondycyjnym się zna. Zastanowiłem się, czy nas na kogoś takiego stać, ale po chwili wyrzuciłem ten problem z głowy, by chłonąć dalszą wiedzę.

 

Wróciłem do Swarzędza przepełniony nowymi informacjami. Natychmiast usiadłem i rozpisałem wszystko, czego było mi trzeba na kolejny trening. Zadzwoniłem do Karola, a on bez słowa zdziwienia przygotował potrzebny sprzęt.

 

Teraz przyszedł czas, by zacząć wprowadzać nowe rodzaje ćwiczeń, zagrywek, rozgrzewek nawet. Za dwa tygodnie czekał nas mecz w Pucharze kujawsko-pomorsko-wielkopolskim. W ćwierćfinale spotykaliśmy się z Lechem Rypin, który w lidze zajmował trzecią lokatę. Pierwsze spotkanie graliśmy u siebie siódmego marca. Po zakończonym treningu chłopaki stwierdzili, ze aż czują, jak mięśnie im pracują pod skórą. Zmniejszyłem nieco obciążenie, mając w pamięci ostrzeżenie Anselmiego. Trenowaliśmy spokojnie.

 

W oknie transferowym sprowadziliśmy jednego zawodnika. Dwudziestodwuletni Robert Zwoliński przeszedł do nas za darmo z SMS Łódź. Ten prawy pomocnik był prawdziwym przebojem w Łódzkim okręgu, w dwudziestu meczach zdobył trzy bramki i tyle samo razy asystował. Liczyłem, że jego gra będzie co najmniej tak samo porywająca u nas.

 

Daria pierwszego marca wzięła Zosię i wyjechały na tydzień do moich teściów. Szykowała się tam jakaś grubsza impreza, jakaś rocznica, a Daria postanowiła im pomóc. Mnie praca nie pozwoliła pojechać, a oni w pełni to zrozumieli.

 

Na drugi dzień po ich wyjeździe siedziałem późnym wieczorem i przeglądałem nowiny sportowe w Internecie. Aguilera nie gra w Milanie i chce odejść. Andrea Mosca, również z Milanu zerwał mięsień łydki, będzie pauzował ze dwa miesiące.

 

Pik pik pik.

 

Na komunikatorze pojawiło mi się powiadomienie, że ktoś chce dodać mój kontakt do swojej listy. Wer.Kip. Zamyśliłem się. O co może znowu chodzić, Weroniko? Co się dzieje? Uciekłaś, przestraszyłaś się, a teraz chcesz ze mną porozmawiać? Po co?

 

Zawahałem się. Po chwili zaakceptowałem kontakt. Po dwóch minutach nadeszło połączenie video. Znów się zawahałem. Minął czas połączenia. Napisała wiadomość.

 

Wiem, że nie powinnam, ale to ważne. Proszę.

 

Po chwili znowu zadzwoniła. Po chwili odebrałem, już z założonymi słuchawkami i mikrofonem.

 

- Cześć... - Zaczęła. Milczałem. - Tomek, proszę cię... - Podjęła, gdy cisza się przedłużała.

- Cześć. - Odpowiedziałem w końcu przez ściśnięte gardło.

- Co u ciebie? - Zapytała niepewnie i z ociąganiem.

- Weronika... O co chodzi?

- Mam problem. Przepraszam, że kontaktuję się z tobą, ale ja... Ja nie mam nikogo innego. - Załkała cicho.

- Nie wiem czy będę potrafił ci pomóc. Powiedz mi, o co chodzi.

 

Powiedziała.

 

Rozmawialiśmy do późnej nocy.

 

***

 

Nadszedł dzień mojego debiutanckiego spotkania o stawkę. Ćwierćfinał pucharu z trudnym przeciwnikiem. Przed meczem w szatni nie motywowałem chłopaków. Spytałem po prostu:

 

- Jak myślicie? Czy ja się w ogóle nadaję?

- k***a, pojebało go zaraz przed meczem. - Wykrzyczał bez ogródek Léo Pons. Bezczelny skurczybyk, ale o gołębim sercu. - Słuchaj, jak ktoś się nie zgadza to niech mi da w mordę, ale ja mówię, że tylko dzięki tobie wciąż chce nam się grać w piłkę!

 

Nikt nie dał mu w mordę.

 

- No dobra. To zaczynamy. Ale jak przegracie to zwijam interes. - Powiedziałem.

- Jednak go pojebało. - Zawtórował teatralnym szeptem Ponsowi Grzesiek Bronowicki.

- Nigdzie nie idziesz. - Załagodził Domżalski. - Zostajesz z nami niezależnie od wyniku. Bo z Tobą nam się chce, bo zaszczepiłeś w nas wiarę większą niż kiedykolwiek.

 

Przemilczałem. Wyciągnąłem dłoń. Wstali, położyli dłonie na mojej.

 

- Kto wygra mecz!? - Zakrzyknął rozdzierająco kapitan.

- Unia!! - Ryknęli ogłuszająco!

- Kto!!?

- Unia!!!

- KTO!!!?

- UNIA, UNIA, UNIA!!!

 

Mecz poszedł zgodnie z planem. Zwyciężyliśmy 2-0, chociaż przyznać trzeba, że łatwo nie było. Na prowadzenie wyprowadził nas Fornalik ładnym strzałem głową. Chwilę później dzieła dokończył Niezawodny w tym sezonie Léo Pons, niesamowicie wykręcając się przy strzale z ostrego, niemal niemożliwego kąta.

 

 

qfCUP1.png

 

 

- Ej, panowie! - Wszedłem do szatni, jako ostatni. Niektórzy już zaczęli się rozbierać. Odwrócili głowy w moją stronę. - Dzięki, parszywe dranie. - Roześmieli się jak na komendę. Ktoś znowu mruknął, ze mnie pojebało, ktoś chichotał, Eugenio uśmiechał się półgębkiem.

 

Wyszedłem. Nic już nie miałem tutaj do zrobienia. Poszedłem do gabinetu, w pół godziny sporządziłem raport, który miał mi pomóc w omówieniu zauważonych błędów na następnym treningu. Szybko ruszyłem do domu. Czekała na mnie rozmowa.

 

Pewnie znów do późnej nocy.

Odnośnik do komentarza

- Mimo wszystko powinnaś iść do specjalisty. - Nie ustępowałem.

- Nie chcę. - Odpowiedziała po prostu.

 

Przez te parę dni robiłem, co mogę, by podnieść ją na duchu, wydaje mi się, że to była dobra rada. Weronika była jednak bardzo uparta. To jedno nie zmieniło się w niej przez ten krotki czas.

 

- Dlaczego?

- Mówiłam ci już. Po prostu za bardzo się boję.

- Ale lepiej wiedzieć! To niewiedza jest źródłem problemów! Nie chcesz chyba, żeby te problemy zmieniły się w chorobę? - Naciskałem.

- Oczywiście, że nie. Po prostu musze się nad tym zastanowić. To nie jest łatwe.

- Zastanawiasz się już tydzień...

- To nie jest łatwe! - Wybuchła. - Może dla ciebie zupełnie nie ma to znaczenia, ale dla mnie ogromne!

- Wiesz, że nie o to mi chodziło. Uspokój się.

- Muszę się zastanowić.

- Ok. - Powiedziałem po chwili i westchnąłem.

 

Nie miałem serca jej mówić, ze ten strach już sam w sobie był dla mnie objawem choroby. Nie byłem jednak ani lekarzem, ani psychologiem, by to obiektywnie ocenić.

 

- Jesteś tam wciąż? - Spytała, gdy cisza się przedłużała.

- Jestem, ale muszę kończyć. Jutro mecz, od rana ruszamy z kopyta.

- Rozumiem. Będziesz jutro?

- Postaram się. Do usłyszenia. - Wyłączyłem rozmowę.

 

Poszedłem do łóżka. Było dobrze po północy. Daria czekała na mnie, nie spała jeszcze.

 

- Znowu z nią rozmawiałeś? - Spytała z pozoru spokojnie, ale znałem ją zbyt dobrze.

- Daria, wiesz, jaki ma problem, mówiłem ci. - Odpowiedziałem cierpliwie.

- Wiem, zgadzam się, że to przykre. Ale czy nie powinna w tym momencie prosić o pomoc rodziny? - Zapytała juz po raz setny. - Nie wierzę, że żadnej nie ma, po prostu nie wierzę. Ale ona oczywiście musiała szukać pomocy i rozmowy u obcego faceta! Mojego faceta! - Wysyczała ze złością. - A mój facet nie widzi w tym nic złego!

- Skarbie. Proszę cię, uspokój się. Chodź do mnie. - Rozpostarłem ramiona. - No, chodź. - Zachęciłem ją. Obróciła się, wtuliła. Na biodrze poczułem jej silnie już zaokrąglony brzuch. - Wiesz, jaki jestem. Chcę pomagać. Wierzę, że to kiedyś może do mnie wrócić. Kocham cię najmocniej na świecie i nic, absolutnie nic tego nie zmieni. I priorytetem dla mnie jesteś teraz ty, zwłaszcza teraz.

- Wiem, ale... Zawsze się boję.

- Nie masz, czego. Jestem i będę przy tobie. - Przytuliła się silniej. Pogładziłem ją po włosach. Rozluźniła się i poczułem, ze się lekko uśmiechnęła.

- Lubię, jak mnie tak głaszczesz.

- Wiem. Śpijmy już, dobrze?

- Dobrze. Dobranoc. Kocham cię.

 

***

 

Sokół Kleczew zajmował 9. miejsce w tabeli, z dziewiętnastoma punktami. Nie grali porywającej piłki, ale mieli momenty naprawdę skutecznego futbolu. Nie chciałem dać się zaskoczyć, więc narzuciłem płynne zmiany krycia i intensywności ataku. Wytłumaczyłem chłopakom, co to jest arytmiczność konstruowania akcji. Chciałem, żeby czas i miejsce konstrukcji ataku były ściśle określone, ale w taki sposób, że przeciwnikowi wydawały się przypadkowe. Przykładowo dwa razy atakujemy prawym skrzydłem, dwa razy wrzucamy. Raz lewym skrzydłem z zejściem do środka. Raz prawym skrzydłem z zejściem, 2 razy środkiem z wrzutką na skrzydło i 3 razy środkiem prostopadłymi podaniami. Potem schemat był powtarzany, ale ze zmienioną liczbą powtórzeń. Ćwiczenie tych założeń zajęło nam cały tydzień, chłopaki rozumieli go już nieźle, choć nie perfekcyjnie. Wierzyłem jednak, że to wystarczy.

 

Mecz z Sokołem miał dla mnie też inne znaczenie. W ich szeregach fantastycznie prezentował się Jacek Grzyb. Chłopak miał 16 lat i był podstawowym obrońcą zespołu. Mierzył około 185 cm, co w jego wieku było ewenementem, prezentował się jednak bardzo solidnie. Był silny, skoczny. Chętnie przywłaszczyłbym go do naszej szkółki, miałem nadzieję, że uda się go namówić na przeprowadzkę tego lata. Patryk Grybos, jeden z naszych specjalistów od przygotowania juniorów, oraz ich skuteczny łowca, został przeze mnie poproszony o obserwację Jacka z wysokości trybun. Stamtąd może być niekiedy widać nieco więcej. Poza tym chciałem, by wykonał parę telefonów i wysondował szczegółowe informacje o młodym.

 

Przed meczem złapało mnie dwóch dziennikarzy, Jeden z lokalnego Świata Futbolu, drugi z Głosu Wielkopolskiego. Pierwszy zabrał głos dziennikarz ze Swarzędza.

 

- To będzie chyba ważny pojedynek, Sokół Kleczew jest na dziewiątej pozycji, a tymczasem druga w tabeli Unia Janikowo podejmuje trzeci Lech Rypin. Co pan powie o tej rywalizacji?

- To dla nas duża szansa, by odskoczyć od Janikowa, które ma tyle samo punktów. Oczywiście wszystko zależy od drugiego meczu, w którym najkorzystniejszy byłby remis obu ekip, ewentualnie zwycięstwo Lecha.

- Czy patrząc na waszą dyspozycję i miejsce w tabeli uważa pan, że Unia Swarzędz jest najlepszym kandydatem do tytułu?

- Graliśmy ładnie zimą i rozumiem, dlaczego jesteśmy uważani za faworytów. Walka się jednak nie skończyła, trzeba dobrze zagrać wiosną. Wszystko w naszych nogach i głowach.

- Czy dziesięciodniowa przerwa pomogła, czy raczej przeszkodziła w przygotowaniach?

- Na pewno nie przeszkodziła. Pozwoliło to na spokojną regenerację.

- Lech Rypin wciąż szuka drogi do awansu. Sądzi pan, że mogą to zrobić?

- Wszystko zależy od nich. Nie będę przewidywał układu tabeli.

- Kto, w takim razie jest faworytem do awansu?

- Zawsze odpowiem, że Unia Swarzędz.

 

Teraz pytanie zadał gość z Głosu. Sprawiał wrażenie spóźnionego w dziesięć innych miejsc, do tego trochę cuchnął potem. Ale cóż, służba nie drużba.

 

- Jaki wynik przewiduje pan w konfrontacji Unii Swarzędz i Sokoła Kleczew?

- Mogę powiedzieć, że zrobimy wszystko, by wygrać. Wydaje mi się, ze dobrze przepracowaliśmy dni między meczami, wiec wierzę w sukces. Taktycznie jesteśmy więcej niż gotowi.

- Wyraźnie zaznacza pan, że zespół jest silny. Którą formację uważa pan za najsilniejszą?

- Obronę z niezastąpionym Eugenio, bez dwóch zdań.

 

Przed meczem trochę się denerwowałem. Na spotkanie wyszliśmy w składzie: Grzyb - Dudek, Eugenio, Fornalik, Matys - Zwoliński, Kamiński, Andrzejewski, Lewandowski - Pons, Król. Nerwy okazały się zbędne, juz w drugiej minucie Pons strzelił bramkę. W jedenastej poprawił Król. Uspokoiłem się. Graliśmy dobre zawody, taktyka okazała się nie do odczytania dla przeciwników. Niezdarnie strzelali z dystansu. Tuż przed przerwą debiutant, Zwoliński, stanął przed świetną okazją, ale uderzył na siłę. Piłki musieliśmy potem szukać poza terenem stadionu.

Przerwa.

Po pięciu minutach drugiej połowy Pons trafił w słupek. 69, minuta to wielbłąd obrony Sokoła, a Król w takich sytuacjach zawsze wychodzi zwycięsko. W 70. minucie dokonałem podwójnej zmiany, Broda za Lewandowskiego i Zaremba za Króla. Chciałbym zmienić lekko poturbowanego Ponsa, ale limit graczy U-21 mi na to nie pozwalał. W 83. minucie po bolesnym starciu w obronie, Eugenio zszedł z boiska, zastąpił go Sadowski. Wynik do końca meczu nie uległ zmianie. Zagraliśmy bardzo dobry wyjazdowy mecz i w pełni zasłużyliśmy na wygraną.

 

 

18-2011.png

 

 

Pochwaliłem chłopaków, nakazałem im ciszę. Szybko wykonałem telefon i uśmiechnąłem się z radości. Lech Rypin zmiażdżył Unię Janikowo 4-1. Zyskaliśmy bezcenne trzy punkty przewagi. Po tej nowinie chłopaki wybuchli z radości. Ostudziłem ich nieco, przypominając, że jeszcze trochę meczów do rozgrania nam zostało.

 

Sam jednak czułem się doskonale.

 

***

 

W dzień po meczu dowiedziałem się, że nasza wygrana była ostatnim gwoździem do trumny Kacpra Kota. Z hukiem stracił posadę menedżera Sokoła. Podobny los spotkał Jacka Jankowskiego po kompromitującej porażce u siebie Piasta Kobylin z Górnikiem Konin 0-5.

 

Zadzwonił do mnie dziennikarz z Kleczewa.

 

- Czy zechciałby pan odpowiedzieć na parę pytań dotyczących wczorajszego meczu?

- Dlaczego nie. Słucham.

- Przede wszystkim chciałbym dowiedzieć się czym była umotywowana decyzja o zmianie Pawła Króla, zdobywcy dwóch bramek?

- Jego zmiana została zgłoszona chwilę przed zdobyciem drugiej bramki i nie mogła już być cofnięta. Gdybym mógł być może odwołałbym tę decyzję.

- To kolejne zwycięstwo z rzędu, jak pan sądzi: Jak długo jeszcze ta seria potrwa?

- Jesteśmy w dobrej formie, dlatego będziemy starali się utrzymać serię zwycięstw jak najdłużej.

- Nie sądzi pan, że pana piłkarze i pan jesteście nadmiernie pewni siebie? Czy to was nie zgubi?

- W mojej opinii pewność siebie jest dobra, ale tylko poparta pracą. Pilnuję, by piłkarze nie bujali w obłokach i to zdaje egzamin.

- Tomasz Grzyb i jego 383 minuty bez straty bramki?

- To zasługa jego nieprzeciętnych umiejętności, ale na pewno duży wkład w ten wynik ma też nasza obrona.

- A postawa Leo Ponsa?

- Jest fantastyczna w kolejnym meczu. Jeśli utrzyma formę będzie to dla nas jeden z biletów po awans.

- Krążą plotki, że Jacek Grzyb otrzymał ofertę od Unii Swarzędz. Czy to prawda?

- Jacek jest niezwykle zdolnym zawodnikiem. Nie wierzę, że tylko my go obserwujemy. Na razie nic nie zdradzę.

- Dziękuję serdecznie. Pozdrawiam.

- Również, do widzenia.

 

Rozparłem się na fotelu, przeciągnąłem, aż zatrzeszczały gnaty, wyciągnąłem nogi. Co za leniwy dzień.

 

- Pójdziemy się przejść? - Zaproponowałem Darii.

- Chętnie, odbierzemy po drodze Zosię.

- Super. - Wstałem, przyciągnąłem Darię do siebie i pocałowałem. - Śliczna. - Powiedziałem, patrząc jej w oczy.

- No, już chodź, chodź. - Wyślizgnęła mi się z uśmiechem.

 

Jest spoko. Koko koko.

Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

Dziesiątego marca zorganizowany został wielki nabór młodych zawodników. Przez tydzień każdy chętny mógł uczestniczyć w treningu młodzieżowców. Dla starszych już członków klubu młodzieżowego oznaczało to również ostateczną weryfikację ich umiejętności oraz decyzję, kogo oficjalnie zgłosimy w przyszłym sezonie do kadry młodzieżowej klubu.

 

Może mało skromnie, ale muszę powiedzieć, że efekty mojej pracy w sektorze młodzieżowym do dziś wydają owoce. Chętnych było naprawdę wielu, co roku, ale to zwiększało możliwość bolesnego odsyłania niektórych z niczym. W tym roku odczułem to szczególnie, ponieważ spośród osiemnastu kandydatów jakikolwiek talent wykazało tylko czterech chłopaków. Wybijali się nieco na tle pozostałych, ale w myślach uważałem, że tak naprawdę nie wróżę im kariery.

 

Chwilę później jednak przyszła do mnie wspaniała wiadomość. Jacek Grzyb zgodził się przejść do Unii Swarzędz! No, przynajmniej mamy jeden talent z prawdziwego zdarzenia!

 

Skupiamy się na kolejnych celach. Najbliższym spotkaniem był rewanż w pucharze z Lechem Rypin. W pierwszym meczu zwyciężyliśmy 2-0, teraz wypadałoby, co najmniej powtórzyć ten wynik. Postanowiliśmy zagrać ofensywnie, bez kompleksów. Przez kilka dni omawialiśmy słabe punkty przeciwników i miejsca, gdzie my potrzebowaliśmy wyjątkowej asekuracji.

 

Mecz zakończył się wynikiem 1-0. Jedyną bramkę dla Unii w 28. minucie zdobył Paweł Król po podaniu Leo Ponsa. Nie było na co narzekać, mieliśmy awans.

 

 

p4-2011.png

 

 

Za trzy dni mieliśmy spotkać się w lidze z Górnikiem Konin. Nie było zbyt wiele czasu na odpoczynek, ale chłopaki czuli się coraz lepiej po nowym rodzaju treningu. Wytrzymałość wzrosła, czas regeneracji skrócił się.

 

- Musimy przede wszystkim skupić się na lidze. Jesteśmy liderami i wstydem byłoby, gdybyśmy teraz mieli wypuścić to z rąk. - Powtarzałem te słowa na treningach do znudzenia. Chciałem jednak, żeby wryło im się to w mózg.

 

W półfinale pucharu spotkać mieliśmy się z Tarnovią Tarnowo Podgórne. Zaszli zaskakująco wysoko, ostatecznie grali w 4. Lidze wielkopolskiej północ (którą z zainteresowaniem śledziłem, ponieważ Mieszko Gniezno jej lideruje, co jest dla mnie miłym zaskoczeniem. Wciąż wspominam ich z sentymentem), która tak silna jak choćby nasza na pewno nie jest. Nie było jednak mowy o lekceważeniu. Skoro zaszli tak daleko, nie mogą być chłopcami do bicia. Zanim jednak przyjdzie czwarty dzień marca, czeka nas sporo ligowych spotkań.

 

W składzie meczowym jedynie Krzysztof Zaremba zmienił Pawła Króla. Bardzo szybko okazało się to słuszną decyzją. Już w 14. minucie meczu zdobył bramkę. Potem po ładnej akcji dołożył jeszcze jedną, w 25. minucie. Na 3-0 strzelił Leo Pons po fantastycznym podaniu... Zaremby właśnie, była 29. minuta. Zaremba ustrzelił hat-tricka w 36. minucie, a Pons poprawił w 43. Do przerwy 5-0, a ja uznałem, że moglibyśmy się już zwinąć i wyjechać. Przeciwnik był jak słupki na treningu. Teraz niech pograją trzej rezerwowi. Po przerwie od piłkarze jak niesieni na skrzydłach ruszyli do boju. Pons uderzył silnie, bramkarz wypiąstkował wprost pod nogi Krzyska Zaremby, a jak wiadomo on gole dzisiaj zdobywal masowo. 46 minuta i 6-0. Niestety do końca meczu nic się w wyniku nie zmienilo, ale z drugiej strony, czego można by jeszcze tutaj chcieć? Zwycięstwo 6-0 na wyjeździe nie co dzień się trafia. Do tego 4 gole Zaremby i 2 Ponsa też niczego sobie. Byłem bardzo zadowolony. Do tego nie straciliśmy gola, co w zasadzie było regułą. W całym sezonie w lidze straciliśmy tylko 7 bramek.

 

 

 

 

19-2011.png

 

 

 

 

Do Swarzędza wracaliśmy ze śpiewem. Wszyscy byli w niesamowicie dobrych humorach. Do domu wchodziłem wciąż cały w skowronkach. Nie zauważyłem dodatkowej pary butów w korytarzu, wiec gdy wszedłem do salonu zdziwiłem się, widząc panią Anielę rozmawiającą z Darią.

 

- Dzień dobry, pani Anielo! Co za miła niespodzianka! - Zawołałem od razu.

- Witaj, Tomku. - Odpowiedziała, wstała i uścisnęła mi dłoń.

- Czemu zawdzięczamy ten zaszczyt?

- Marian zostawił testament.

- Cóż, to dość naturalne, wydaje mi się.

- No tak, racja. - Odpowiedziała i zamilkła. Po chwili podjęła dalej. - Ale widzisz, on coś zapisał również tobie.

- Mnie? Ale z jakiej racji? - Zdziwiłem się. - To znaczy, proszę mnie dobrze zrozumieć, jestem bardzo zdziwiony. Nie jesteśmy rodziną ani nic...

- Cóż, widać byłeś Marianowi bliższy, niż ci się wydawało. Poza tym mam wrażenie, że jeszcze bardziej zdziwisz się, gdy dowiesz się, co otrzymasz.

 

Życie to faktycznie pudełko czekoladek, Forrest. Przyszedł czas na kolejną, której wcześniej nikt nie zauważył.

Odnośnik do komentarza

- Po prostu idź i zrób to. Nie masz innego wyjścia.

- Mogę nic nie robić.

- Wtedy możesz umrzeć!

 

W końcu padły te straszne słowa. Nie mogłem tego dłużej krztusić. Weronika musiała je usłyszeć, by w końcu podjąć decyzję.

 

- Dobrze. - Odpowiedziała zmienionym głosem po chwili. - Jutro to załatwię.

- To dobrze. Cieszę się, że podjęłaś decyzję.

- Ja nie umiem się teraz cieszyć. Z niczego.

 

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. W zamyśleniu gładziłem kartki w jednej z monografii Pogoni Szczecin autorstwa Floriana Krygiera, którą zapisał mi Marych. Była to podobno najlepsza książka o historii Pogoni, wydana w 2003 roku na 55-lecie klubu. Rzeczywiście była ciekawa. Marian zostawił też list, którego nie mogłem zrozumieć. Postanowiłem go przeczytać jeszcze raz, trochę później.

 

- Chciałabym, żebyś był przy mnie podczas tego wszystkiego... Tej... Operacji.

- Nie wiem, czy to dobry pomysł. Poza tym to daleko...

- Zdaję sobie z tego sprawę, dlatego o to nie proszę. Mówię tylko, że bym chciała. I tak cieszę się, że mnie nie opuściłeś, mimo wszystko.

- Taki jestem.

- To dobrze. Idę. Późno już. Muszę jeszcze pomyśleć.

- Dobrze. Trzymaj się. Będzie dobrze.

- Dziękuję.

 

Starałem się pokazywać jej pewność siebie, wiarę, że będzie dobrze. Nowotwór to jeszcze nie wyrok. Chociaż musiałem sam przed sobą przyznać, że były we mnie wątpliwości. Ktoś, kto ich nie ma, jest bez serca. Poza tym nie wierzę, żeby w takiej sytuacji ktokolwiek bagatelizował problem. Wyciągnąłem spomiędzy stron monografii list od Mariana.

 

"Cześć.

 

Brzmi to banalnie. Czytasz ten list, a mnie już nie ma. To trudne. Ale nie żałuję niczego, co zrobiłem.

Gdy odwiedziłeś mnie w szpitalu byłem dumny, że cię znam. Byłeś dobry, choć nie bez wad. Jedną z nich było zbyt wielkie serce. Tak, tak, czasami za bardzo dajesz sobie wchodzić na głowę. Zwłaszcza, jak ktoś poświeci oczami. Nieważne. Taki jesteś.

Zapisałem ci książkę "55 lat piłki nożnej w Pogoni Szczecin 1948 - 2003". Autorem jest Florian Krygier. Myślę, że wiele może to dla ciebie znaczyć. Krygier sam kiedyś dał mi książkę. Nie pamiętam już tytułu ani autora, ale traktowała również o historii jakiegoś polskiego klubu. Powiedział mi wtedy: "Mam nadzieję, że wyciągniesz z niej więcej wniosków, niż przeciętny człowiek.". To dziwne, że zapamiętałem te słowa tak dokładnie, a nie pamiętam samego tytułu książki. Ale dużo z jej treści pamiętam, bo chciałem wyciągnąć to "więcej niż przeciętny człowiek" i czytałem ją wiele razy. I nic nie znalazłem, wiec po jakimś czasie odłożyłem ją na półkę.

Wiesz, kiedy zrozumiałem, co chciał mi powiedzieć Krygier? Jak mnie odwiedziłeś. Dlatego teraz ty dostajesz ode mnie tę monografię. Udowodnij, że jesteś kimś więcej, niż przeciętny człowiek. I pamiętaj: Nie jest ważne, gdzie. Ważne jest, co."

 

Więc przeczytałem tę książkę. Oprócz tego, że była bardzo ciekawa i wciągająca, nie wiedziałem, o co mogło chodzić Marianowi, a wcześniej być może i Florianowi. A już zupełnie pogmatwało wszystko ostatnie zdanie listu. Schowałem list i odłożyłem książkę. Było już późno. Położyłem się spać.

 

***

 

W szatni przed meczem 19. kolejki ligowej z Piastem Kobylin wciąż tłumaczyłem, co mają zagrać dzisiaj piłkarze. Nagle tknęła mnie myśl, czy jest jeszcze jakiś inny zespół w tej lidze, który aż tak dba o taktykę. Ze swojego skromnego doświadczenia wiedziałem, że wiele zespołów opiera się na słynnej odbierz-kopnij-zapomnij. My do każdego meczu przygotowywaliśmy się osobno. A co ciekawe, chłopakom to się podobało.

 

Mecz w Kobylinie przeszedł do historii, jako najwyższe ligowe zwycięstwo ligi kujawsko-pomorsko-wielkopolskiej oraz jako spotkanie, w którym padło najwięcej bramek. Cóż, dość powiedzieć, że wygrana 7-1 i tak nie była najwyższym osiągnięciem, bo mnóstwo okazji zmarnowalismy.

 

 

19-2011-1.png

 

 

4 marca natomiast wyruszyliśmy do Tarnowa. Tarnovia grała w niższej lidze, wiec jej udział w półfinale pucharu był wielkim zaskoczeniem dla wszystkich a sukcesem dla klubu. Postanowiliśmy sobie jednak twardy cel: przerwać ich marsz. Nie można powiedzieć, że się nam nie udało. Nie znaliśmy ich tak dobrze jak ligowych przeciwników, ale, na Boga, przecież byliśmy dużo lepsi! I wygraliśmy 3-0, a Leo Pons na każdym kroku udowadnia, że jest za dobry jak na nasz zespół.

 

 

p5-2011.png

 

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...