Skocz do zawartości

Burza z piorunami


Flat Eric

Rekomendowane odpowiedzi

- A tak w ogóle słyszałam w telewizorze, że tam wcale tak różowo nie jest! Mówią, że idzie kryzys i cały kraj może zbankrutować, wyobraź sobie - powiedziała mama, pakując mi do plecaka kolejną porcję baklavy.

- Grecja i kryzys? - roześmiałem się głośno. - Przecież to jakieś bzdury. Zresztą sama zawsze powtarzasz, że telewizja kłamie. I kto normalny bierze na drogę baklavę?! - spytałem, widząc rosnącą liczbę pakunków z prowiantem.

- Nadal uważam, że to zły pomysł. Ciągle tylko: Grecja, Grecja! Kraj jak każdy inny. Pamiętasz Vlorę? Tę, która mieszkała niedaleko meczetu?

- Pamiętam... - odparłem, wzdychając ciężko. Znałem tę historię na pamięć.

- No właśnie! Taka była odważna, wyzwolona, feministka wręcz! I co? Okryła hańbą całą swoją rodzinę, a jej matka pół roku później zmarła ze zgryzoty! Tego chcesz?

- Dobrze mamo, obiecuję, że będę na siebie uważał. Jednak nie sądzę, żebym zrobił furorę w jakimkolwiek domu publicznym.

- A kto ich tam wie, to zgniły zachód jest! Oni tam robią rzeczy, o których nam się nawet nie śniło. Mogłeś zostać lekarzem jak twój brat, ale ty oczywiście musiałeś postawić na swoim. Wiedziałam, że babranie się w piłce nic dobrego nie przyniesie.

- Piłka nie ma tu nic do rzeczy - próbowałem zakończyć niewygodny temat. - Już ci mówiłem, wszystko jest dogadane i pewne. Po prostu lecimy i zaczynamy pracę, żadna wielka filozofia.

- Ale dlaczego tak daleko? Widziałam na mapie, to południe kraju, nie można było bliżej?

- Biorąc pod uwagę moją sytuację, wybrzydzanie byłoby głupotą. Najwyraźniej Shkodran działa teraz na południu Grecji, zresztą to bardzo ładne okolice, blisko morza. Poza tym nie będę sam, przecież jedzie ze mną Bashkim.

- I to mnie właśnie najbardziej martwi...

 

*

 

Wraz z Bashkimem wsiedliśmy do starego, rozklekotanego busa, który miał nas zawieźć na lotnisko.

- No i jak samopoczucie? - zapytał mój najlepszy kumpel, bawiąc się ulubionym złotym łańcuchem. - Pomyśl, właśnie rozpoczynamy podbój wielkiego świata! Europa czeka na nas z otwartymi ramionami, zrobimy karierę jak James Belushi, albo Eliza Dushku... - Bashkim rozmarzył się na samą myśl o aktorce, której zdjęcie zawiesił nad łóżkiem.

- Stary, nie jedziemy do Hollywood, tylko do Grecji... Wyhamuj.

- Okej, okej. Wystarczy, że za kilka godzin będziemy w światowym zagłębiu sera feta, a jak dobrze pójdzie, to na serze się nie skończy, jeśli wiesz co mam na myśli...

Mój brak entuzjazmu był aż nadto widoczny.

- Kiedyś taki nie byłeś. Cały czas o niej myślisz, hę? Naprawdę nie dało się nic zrobić? Może da się to jeszcze jakoś naprawić...

- Niby jak chcesz TO naprawić? - syknąłem zdenerwowany.

- No wiesz, słyszałem, że w Ameryce robią już specjalne operacje...

- Możemy skończyć ten temat? - przerwałem przyjacielowi w pół zdania, ponieważ rozmowa zdecydowanie zmierzała w stronę kompletnego absurdu.

- W porządku koleś, bez nerw, bez nerw... Pamiętaj, że jesteśmy Albańczykami, a Albańczycy łatwo się nie poddają! I gwarantuję ci, że w Grecji o wszystkim zapomnisz. Tam będziemy egzotyczną ciekawostką, towarem z tajemniczej krainy - panny same będą pchały nam się do łóżka.

- Jasne. Chyba zapominasz, że pół naszego miasta wyemigrowało do Grecji i żadna Greczynka nie da się nabrać na tekst "mam na imię Luigi, pochodzę z Włoch".

Bashkim nie tracił dobrego humoru.

- Greczynka może i nie, ale to przecież kraj żyjący z turystyki! Można przebierać w narodowościach, kolorach włosów, karnacjach... Ku chwale ojczyzny!

- Ku chwale ojczyzny zamierzasz udawać Włocha? - odparłem ironicznie.

- O rety, ale z ciebie się zrobił nudziarz! Jeszcze trochę i zacznę żałować, że zabrałem cię do Kalamaty.

- A właśnie - ożywiłem się na chwilę. - Nie wiem czy wiesz, że 'Kalamata' oznacza 'piękne oczy'.

Towarzysz podróży spojrzał na mnie z ukosa.

- Może gdybym dorastał na farmie i był opóźniony, ta informacja by mnie zainteresowała. A teraz daj kawałek baklavy, jestem pewien, że twoja mama przygotowała sporą porcję.

Odnośnik do komentarza

Dzięki wszystkim za dobre słowo :)

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Samolot powoli podchodził do lądowania na lotnisku w Kalamacie.

- Ciekawe, czym dokładnie będziemy się zajmować? - głośno myślał Bashkim. - Shkodran powiedział, że znajdziemy sie tuż obok wielkiego futbolu! Ja to widzę tak: ty zostajesz menedżerem Panathinaikosu, ja twoim asystentem i już w pierwszym sezonie wygrywamy Ligę Mistrzów! Co ty na to?

- Powinieneś ograniczyć czytanie opowiadań na Forumcm. Życie to nie bajka! Chociaż nie miałbym nic przeciwko temu... Przy okazji moglibyśmy przekonać Sotirisa Ninisa, żeby grał dla naszej reprezentacji.

- O widzisz! - ucieszył się Bashkim. - Wreszcie zaczynasz gadać z sensem!

 

Na lotnisku czekał już rzeczony Shkodran - cwaniaczek pierwszej wody. Od razu było widać, że legalne metody nie należą do jego ulubionych. Strzaskany na brąz, wyżelowany brunet miał na sobie tyle łańcuchów i sygnetów, że Bashkim pokiwał tylko głową z uznaniem.

- Witam panów, wreszcie się spotykamy! - powiedział, ukazując w szerokim uśmiechu szereg złotych koronek. Albański szyk pełną gębą. - Wsiadajcie do auta, od razu pokażę wam, gdzie będziecie pracować. Myślę, że będziecie pod wrażeniem.

Posłusznie zajęliśmy miejsca na tylnych siedzeniach i ruszyliśmy krętymi uliczkami Kalamaty. Miasto było niewiele większe od naszej rodzinnej Kruji, jednak prezentowało się zdecydowanie korzystniej. Na ulicach nikt nie palił stosów śmieci, nie dostrzegłem ani jednej watahy zdziczałych psów, za to roiło się od skąpo odzianych turystek, zmierzających na którąś z rozlicznych plaż. Nad wszystkim górowała zaś imponująca forteca, zbudowana przez Portugalczyków w siedemnastym wieku.

'Jeśli praca okaże się równie atrakcyjna, to chyba szybko się tu zaaklimatyzuję' - pomyślałem.

Wreszcie dotarliśmy na miejsce. Samochód zatrzymał się obok kameralnego stadionu piłkarskiego i przez głowę przemknęła mi zuchwała myśl, że może jednak... Nie Panathinaikos, ale jakiś prowincjonalny klub zechce zatrudnić albańskiego młokosa, spełniając tym samym odwieczne marzenie o zasmakowaniu zawodowej piłki.

Z zadumy wyrwał mnie tubalny głos Shkodrana:

- No panowie, koniec wycieczki! Jesteśmy u celu, oto wasza Itaka!

Spojrzałem na Bashkima - po jego minie wnioskowałem, że również został pozytywnie zaskoczony. Staliśmy tak przez dłuższą chwilę, gapiąc się z rozdziawionymi ustami na niewielki, archaiczny stadion przytulony do podnóża góry, zupełnie jakby to było Wembley, Maracana i Camp Nou razem wzięte.

- A wam co? - krzyknął zniecierpliwiony Shkodran. - Za stanie w miejscu pieniędzy nie zarobicie! Ruchy, ruchy, ruchy! Boiska nie widzieli, myślałby kto!

Niechętnie oderwaliśmy wzrok od kilkutysięcznego obiektu westchnień i podążyliśmy za naszym przewodnikiem do jednego z pobliskich budynków. Czarno-białe barwy i klubowy herb nad drzwiami kazały się domyślać, że skromny, jednopiętrowy barak również należy do kompleksu sportowego. W środku minęliśmy rząd kwadratowych stolików nakrytych zgrzebnymi, dziurawymi ceratami, a na końcu sali Shkodran wyciągnął z torby czepki i gumowe rękawiczki.

- Oto wasze narzędzia pracy - oznajmił, wręczając je z niekłamaną satysfakcją.

- Czyli że co? - Bashkim nadal był myślami na ławce trenerskiej.

- Czyli: witajcie na zmywaku w klubowej stołówce. Zaczynacie od zaraz! Przyznaję, płaca nie jest wielka, ale od czegoś trzeba zacząć, prawda? Zawsze możecie awansować, liczę na waszą operatywność. A teraz przebierać się i biegusiem na zaplecze, reszta załogi aż się pali, żeby was poznać!

Konfrontacja marzeń z rzeczywistością była wyjątkowo bolesna.

 

Na zmywaku powitała nas młoda rudowłosa dziewczyna o zielonych oczach.

- Paula - przedstawiła się, wyciągając rękę. - Czekałam na was jak na zbawienie, sama nie ogarniam tego bałaganu.

- Jesteś Greczynką? - zapytał podejrzliwie Bashkim, a gdy usłyszał odpowiedź przeczącą, przeszedł do natychmiastowego ataku. - Mam na imię Luigi, pochodzę z Włoch...

- A ja Aleks i podobnie jak mój przyjaciel - mitoman przyjechałem z Albanii.

Bashkim miał zamiar zemścić się za storpedowanie pierwszego podrywu na greckiej ziemi, ale wymianę koleżeńskich uprzejmości przerwał zwalisty, brodaty kucharz.

- Wystarczy tego plotkowania, dobra? - zawołał, wymachując brudną chochlą. - Dalej jazda do roboty, jebane nieroby! Widzicie - już przyszli, a my jesteśmy daleko w polu!

Zerknąłem w kierunku drzwi. Widok mnie zaskoczył, nie tego się spodziewałem.

- To klubowa stołówka, tak? - spytałem Pauli.

- Tak.

- W takim razie ta cała Kalamata jest drużyną oldbojów?

- Nie, nie - roześmiała się dziewczyna. - Po prostu piłkarze są teraz na zgrupowaniu na Cyprze, przez najbliższy tydzień obsługujemy tylko pozostałych pracowników. Ten facet zajmuje się pielęgnacją murawy - Paula wskazała palcem zasuszonego wąsacza, głośno siorbiącego zupę. - A ten łysy, wysoki odpowiada za sprzęt na siłowni.

Brodaty kucharz spojrzał na nas surowym wzrokiem spartańskiego wojownika. Karnie powróciliśmy do pomywania.

Pobyt w Grecji nie zapowiadał się sielankowo, Teokryt trochę koloryzował...

Odnośnik do komentarza

Właśnie mijał tydzień naszego pobytu w Grecji. Przyjeżdżaliśmy śniąc sny o potędze, a tymczasem wylądowaliśmy na zmywaku. Mimo wszystko, powoli aklimatyzowałem się w nowym środowisku i godziłem z obrotem spraw.

Tego dnia praca wyjątkowo mi nie szła, ponieważ poprzedniego wieczoru nieco zabalowałem wraz z Pauliną i Bashkimem, korzystając z wolnego weekendu oraz świętując tydzień znajomości. Teraz cała nasza trójka snuła się po kuchni bez życia, wystawiona na pełne pogardy spojrzenia wiecznie surowego kucharza, Traianosa.

W ten słoneczny, lipcowy poranek Traianos był jeszcze bardziej nerwowy niż zwykle. Dyrygował, krzyczał, wznosił ręce do nieba - wszystko dlatego, że lada moment z cypryjskiego zgrupowania mieli powrócić wygłodniali piłkarze klubu PS Kalamata. Poniedziałkowa niedyspozycja współpracowników przypadła więc na wyjątkowo mało sprzyjający termin.

Wreszcie usłyszeliśmy podniesione męskie głosy, a chwilę później próg stołówki przekroczyła ponad dwudziestoosobowa zgraja spoconych facetów. Wszyscy dyskutowali o czymś, zawzięcie gestykulując. Szczególnie poruszony był prezes Giorgos Grigoropoulos - łapał się za głowę, złorzeczył... Przy nim tyrady brodatego kucharza sprawiały wrażenie niewinnych, wyważonych złośliwości. Byłem jednak zbyt zmęczony całonocnym rozpracowywaniem polskiej wódki przywiezionej przez Paulinę, by podejść bliżej i posłuchać o co poszło. Podejrzewałem, że to tylko typowy dla Greków, ekspresywny sposób wyrażania emocji, a jedynym problemem są kiepskie wyniki meczów sparingowych; ewentualnie liczne kontuzje zawodników. I pewnie dalej bym tam uważał, gdyby Bashkim nie szturchnął mnie łokciem.

- Hej, patrz! - powiedział, wskazując palcem na chłopaka spokojnie przeżuwającego brukselkę. - Przecież to Rezart!

Wytężyłem wzrok, chociaż byłem przekonany, że przyjaciel miał swoje tradycyjne po-alkoholowe przywidzenia. A jednak! To faktycznie był Rezart Maho, nasz stary znajomy z Kruji. Skorzystaliśmy z ogólnego zamieszania, posłaliśmy Paulinie przepraszające spojrzenia i pobiegliśmy przywitać się z rodakiem.

- Stary, co ty tutaj robisz? - spytałem, kiedy już wyściskaliśmy się porządnie, jak na albańskich mężczyzn przystało.

- To raczej ja powinienem was o to zapytać! - odparł piłkarz. - Przecież wiedzieliście, że jadę na testy do Grecji. Tacy jesteście zaskoczeni, że je przeszedłem?

- No co ty, zawsze byłeś wyróżniającym się zawodnikiem w Kastrioti - zaprotestowałem szybko. - Ale nie wiedziałem, że trafiłeś właśnie do Kalamaty.

- Tak się złożyło. Całkiem przyzwoity klubik, zdawałoby się... - westchnął Rezart, nabijając na widelec kolejną brukselkę.

- To znaczy...?

- Sami widzicie, jakie teraz jest zamieszanie. Otóż trener poprztykał się z prezesem o jakąś głupotę i postanowił odejść... razem z całym sztabem szkoleniowym. No, prawie całym - ostał się tylko jego asystent i jeden trener siłowy. Chwilowo jesteśmy w wyjątkowo czarnej dupie.

- Faktycznie, niezła maniana - ocenił fachowo Bashkim.

- Dobra, teraz wasza kolej. Czuję, że zawitaliście tutaj w mniej banalnych okolicznościach. Zwłaszcza ty, Aleks - podobno odwaliłeś niezły numer, ale nie znam szczegółów. Opowiadaj!

- To raczej nie jest dobre miejsce. Spotkajmy się wieczorem przy piwie.

- O tak, browar dobrze nam zrobi - podsumował Bashkim.

 

*

Była 90. minuta meczu. Oltion Balluku ustawił piłkę na jedenastym metrze i wziął głęboki oddech. Na jego barkach spoczywała ogromna odpowiedzialność oraz kilkadziesiąt przejętych spojrzeń. Zawodnik w czerwonej koszulce rozpoczął niewielki rozbieg i uderzył - futbolówka wylądowała tuż przy słupku, a Oltion utonął w ramionach uradowanych kolegów z zespołu.Tym sposobem młodzieżowcy Kastrioti Kruja wywalczyli mistrzostwo Albanii do lat 19.

Prezes klubu, Shklezen Zhilli poklepał mnie po plecach.

- Brawo synu! Świetnie się spisałeś! Zrobiłeś z tych przestraszonych chłopaczków drużynę prawdziwych albańskich wojowników.

- Na pewno będziemy mieli z nich pociechę - przyznałem, obserwując jak świętują tytuł na niemal pozbawionym trawy boisku.

- Ano, to przyszłość naszego dumnego narodu i ukochanego klubu. Ale wiesz, kogo jeszcze widzę wśród autorów kolejnych sukcesów Kastrioti?

Prezes nie czekał długo na moją odpowiedź.

- Ciebie synu, ciebie! Od początku wiedziałem, że masz trenerską smykałkę. Teraz to potwierdziłeś, a ja chciałbym ci zaproponować posadę asystenta menedżera pierwszego zespołu. Co ty na to? Oczywiście za kilka lat przejąłbyś stery od Ramazana... Może nawet niebawem - szczerze mówiąc nie jestem co do niego przekonany.

Nie mogłem uwierzyć własnym uszom.

- Rozumiem, że jesteś teraz trochę zaskoczony i pewnie chciałbyś poświętować z chłopakami, więc nie zatrzymuję. Przemyśl wszystko, ale wierzę, że się zgodzisz. Zależy mi na tym. Jeszcze raz gratuluję Aleks - widzimy się pojutrze, a ja uciekam na samolot do Tirany!

Stałem tak przez chwilę, nie wierząc szczęściu, jakie mnie właśnie spotkało. Już miałem pobiec i podziękować młodemu Oltionowi, gdy ktoś położył rękę na moim ramieniu. To była Sara, córka prezesa. Nie odezwała się ani słowem, tylko posłała uśmiech i dyskretnie wsadziła do kieszeni małą karteczkę, natychmiast się oddalając. Gdy przeczytałem treść wiadomości, wszystko dookoła przestało się liczyć. Powiodłem wzrokiem we wszystkie strony, chcąc się upewnić, czy nie jestem przypadkiem w ukrytej kamerze - ilość szczęśliwych zbiegów okoliczności jednego dnia wydawała się podejrzana.

Z rozmyślań wyrwał mnie jednak hymn Ligi Mistrzów ustawiony jako dzwonek w telefonie.

- Witam pana trenera! - usłyszałem w słuchawce głos Bashkima. - Szykuj dupę, bo wieczorem oblewamy twój sukces "Pod Martwą Rybą"! Baunsuj dziwko, baunsuj!

- Wybacz ziom, ale mam inne plany...

 

- A żałuj stary, żałuj! - przerwał moją opowieść Bashkim. - Rakija lała się strumieniami, a potem wszyscy poszliśmy do Vlory. Wiesz, tej która mieszka niedaleko meczetu... W porządku, kontynuuj.

 

Wieczorem odwiedziłem Sarę. Skorzystaliśmy z faktu, że jej ojciec miał spędzić najbliższe dwa dni w Tiranie, negocjując warunki współpracy między Kastrioti a tamtejszym Dynamem. Powitała mnie jak zawsze piękna - długie, lśniące, czarne włosy; ciemne oczy i te usta, których kształtu ani smaku nie da się zapomnieć.

- Najwyższa pora powiedzieć o wszystkim ojcu - wyznała. - Mam dosyć ciągłego kluczenia, ukrywania się. On cie uwielbia, traktuje jak syna - jestem pewna, że nie będzie miał nic przeciwko naszemu związkowi.

- Chyba masz rację - przyznałem. - Dzisiaj zaproponował mi lepszą posadę. Kiedy tylko wróci z Tirany, zrobię co należy.

No tak... Ale najpierw zrobiłem coś, czego robić absolutnie nie powinienem. Sara wyglądała tej nocy jeszcze piękniej niż zwykle, więc kiedy zdjęła bluzkę odsłaniając nad wyraz apetyczne i krągłe piersi, błyskawicznie przenieśliśmy się do sypialni. I wtedy...

 

- Pękła ci?! - wtrącił przerażony Rezart.

- Nie. Wtedy do domu wparował szanowny pan prezes i kulturalnie poprosił o opuszczenie budynku pod groźbą natychmiastowej kastracji. Potem poszło już z górki: zostałem wypie**olony dyscyplinarnie z klubu, a że Zhilli ma wtyki w całym kraju otrzymałem też dożywotni "wilczy bilet" na trenowanie.

- No dobra, a co z dziewczyną? Czy on jej nie... no wiesz?

- Na szczęście facet spędził kawał życia na zachodzie i nie stosuje Kanunu. Inaczej bym tak nie ryzykował. Tak czy siak, w jednej chwili straciłem ukochaną kobietę i możliwość wykonywania wymarzonej pracy. Żyć nie umierać!

Rezart zamyślił się.

- Hmm, ale stosowne uprawnienia masz? - zapytał.

- Mam.

- Tak sobie myślę... Może mógłbyś objąć Kalamatę.

- Jasne, na pewno zatrudnią albańskiego młokosa z niemal zerowym doświadczeniem.

- Spokojnie jak na wojnie. Jesteśmy w Grecji. Może na ulicach nie mają takiego syfu jak u nas, ale w papierach burdel aż miło! Daj mi trochę czasu...

Odnośnik do komentarza

- PS Kalamata to klub założony w 1965 roku. Drużyna nie odniosła dotąd żadnych znaczących sukcesów, jej największym osiągnięciem jest zwycięstwo w rozgrywkach Beta Ethniki w 1972 roku. Piłkarze grają w pasiastych, czarno-białych strojach. Ze względu na barwy zespół bywa nazywany "Czarną Burzą". Klub rozgrywa swoje mecze na National Stadium of Kalamata, liczącym 5400 miejsc, z czego tylko 500 to miejsca siedzące. Kalamata słynie z wyjątkowo oddanych kibiców, których najbardziej zagorzała grupa nosi przydomek "Buldogi". Największymi rywalami są inne ekipy z Peloponezu: Panachaiki, Panileiakos oraz Messiniakos. - Bashkim głośno czytał informacje zamieszczone w Wikipedii.

- Nadal nie pojmuję jak to możliwe, że Rezart zdołał przekonać prezesa... - odpowiedziałem półprzytomnie.

- Wiesz co, ludzie w tym klubie mają chyba jakieś zaburzenia percepcji. Podobno na początku lat 90-tych Kalamata testowała młodziutkiego napastnika, ale ostatecznie zrezygnowała z jego usług. Chłopak wrócił zatem do rodzinnej Brazylii, a był to - uwaga, uwaga... Ronaldo Luis Nazario de Lima. Poza tym pamiętaj, że ojciec Rezarta jest handlowcem. Koleś najwyraźniej odziedziczył po ojcu umiejętność opychania innym wybrakowanego towaru.

- Bardzo pocieszające, wielkie dzięki... Podniosłeś mnie na duchu.

- A zresztą - przekonał to przekonał, na ch.. drążysz temat? Lepiej wstawaj i ładnie się ubierz, bo masz dziś sporo spraw do załatwienia.

Rzeczywiście, nieoczekiwany zwrot akcji sprawił, że czekał mnie wyjątkowo ciężki dzień. Najpierw konferencja prasowa, a następnie spotkanie z nowymi podopiecznymi. Sam nie wiedziałem, co budziło we mnie większe obawy.

 

*

- Spyridon Cosmatos, Eleftheria Kalamatas. Pytanie do prezesa Grigoropoulosa: skąd decyzja o zatrudnieniu trenera Aleksandra Bruki?

- Cóż, uznałem, że młody menedżer ze świeżym spojrzeniem na piłkę będzie najlepszym rozwiązaniem naszych problemów. Ostatnie wydarzenia dowiodły, że dobry kontakt między zawodnikami a sztabem szkoleniowym jest sprawą priorytetową. Poza tym, myślimy długofalowo.

- Panie trenerze, nie boi się pan, że młody wiek może utrudnić kierowanie zespołem? W składzie jest nawet kilku starszych zawodników.

- Bez względu na wiek obie strony powinny darzyć się wzajemnym szacunkiem. To bardziej kwestia podejścia do zawodu i sportu jako takiego.

- W Albanii osiągnął pan wiele sukcesów, między innymi wicemistrzostwo kraju z Kastrioti Kruja... Czy metody szkoleniowe z pańskiej ojczyzny sprawdzą się w Grecji?

Przełknąłem głośno ślinę. No tak, teraz stało się jasne jakim sposobem Rezart przekonał prezesa. Kłamstwami o moich rzekomych sukcesach...

- Poziom tutejszej piłki jest z pewnością dużo wyższy niż w Albanii, ale pewne rzeczy pozostają uniwersalne. I tutaj, i tam gramy w piłkę - odparłem wymijająco.

- Jakie są cele na nadchodzący sezon?

- Razem z prezesem ustaliliśmy, że planem minimum będzie trzymanie się z daleka od strefy spadkowej. Resztę zweryfikuje czas.

 

- Całkiem nieźle ci poszło - powiedział dyplomatycznie mój asystent, Nikos Karkaletris. - Chłopcy na pewno równie dobrze cię przyjmą.

W to niestety wątpiłem. Ułożyłem sobie w głowie płomienne przemówienie, ale wszystkie te piękne, wzniosłe zdania wyparowały, gdy znalazłem się w szatni. Ponad dwudziestu facetów patrzyło na mnie podejrzliwie, niektórzy z nieskrywaną niechęcią. Założyli ręce na piersi i czekali, uśmiechając się drwiąco.

Wybełkotałem coś o kolektywie, woli walki, pracy u podstaw i szacunku dla klubowych barw. Wspomniałem o kibicach, joga bonito, urodzie miasta, które reprezentujemy... Ale chyba nie byłem zbyt przekonujący. Głos zabrał najstarszy spośród zgromadzonych - jak się później okazało był to Alekos Dedes, legenda Kalamaty.

- Nie masz nawet trzydziestu lat, pojęcie o trenowaniu zapewne zerowe... I ja bym to wszystko dzielnie zniósł, naprawdę. Pracowałem z wieloma nieudacznikami i siedziałem cicho, robiłem swoje. Ale ty na domiar złego jesteś Albańczykiem, co bardzo... bardzo mi się nie podoba. Dlatego będziesz musiał się nieźle nagimnastykować, żeby zasłużyć na nasz szacunek.

Reszta zawodników kiwała głowami, odezwały się nawet nieśmiałe oklaski. Jedynie czwórka chłopców o latynoskiej urodzie patrzyła na siebie, nie bardzo wiedząc o co w tym wszystkim chodzi.

 

*

- Gratulacje, panie trenerze! Trzeba to oblać! - zawołała Paula, wręczając mi butelkę zmrożonego szampana.

- Chętnie, ale na razie mam więcej powodów do zmartwień niż świętowania... - odpowiedziałem ponuro. - Po pierwsze: drużyna jest, delikatnie mówiąc, niezadowolona z faktu, że trenerem został Albańczyk. Po drugie: muszę się pozbyć dwóch cudzoziemców, a to znacznie skomplikuje sytuację kadrową. Po trzecie: sztab szkoleniowy praktycznie nie istnieje. Jeden trener - żadnych fizjoterapeutów, o scoutach nie wspominając... Chociaż chwila - studiowałaś medycynę, prawda?

- Zgadza się - potwierdziła dziewczyna. - Ale jej nie skończyłam.

- Nieważne, mamy pierwszą fizjoterapeutkę!

Odnośnik do komentarza

Pierwsze treningi pozwoliły mi poznać zawodników i wstępnie ocenić ich przydatność dla zespołu.

Bramkarzy było trzech - niestety, żaden nie powalał umiejętnościami na kolana. Najlepiej prezentował się najstarszy z nich, Giorgos Souloganis (31) - miał za sobą 60 występów w ekstraklasie, w barwach Kallithei. Nieco gorzej wyglądał rok młodszy Giorgos Kalomoiris oraz Kostas Maniatis (24). Prawdę mówiąc, każdy miał dziurawe ręce i kiepski refleks, ale na bezrybiu i rak ryba. Zdawałem sobie sprawę, że ciężko będzie znaleźć tutaj przyzwoitego golkipera.

Na lewej obronie rządził Nikos Platanos (23) - waleczny, zdeterminowany, ale słaby w odbiorze. Jego zmiennikiem miał być młodziutki wychowanek klubu, Stathis Papadopoulos (16), jednak najpierw musiał poprawić wiele elementów piłkarskiego rzemiosła.

Prawa strona defensywy obsadzona była jeszcze słabiej. Wprawdzie Vasilis Genitsaridis (25) zaskoczył mnie bardzo pozytywnie swoimi umiejętnościami, lecz był jedynym prawym obrońcą w składzie. Przydałoby się wzmocnić konkurencję.

Stoperów miałem do dyspozycji tylko trzech. Najlepiej oceniłem Portugalczyka Ivo Afonso (31) - może trochę powolny, ale poza tym całkiem solidny defensor. Swego czasu występował w pierwszoligowym portugalskim Gil Vicente. Jego partnerem mógł być Lefteris Troullis (30) albo Charis Brilakis (25). Pierwszy miał mocną psychikę, drugi był świetnie przygotowany fizycznie.

Sytuacja na dwóch bokach pomocy diametralnie się od siebie różniła. Jedynym zawodnikiem mogącym operować na lewej flance był mój rodak Rezart Maho (23). I znów - chłopak utalentowany, ale powinien czuć na plecach oddech konkurencji.

Z kolei prawi pomocnicy wyjątkowo obrodzili. Zaimponował mi zwłaszcza filigranowy Stratos Michelis (24), jedna z gwiazd Kalamaty. Ambitny skrzydłowy dobrze wykonywał między innymi stałe fragmenty gry. Konkurował z nim niewiele słabszy Kostas Konstantinidis (27), były gracz konkurencyjnego Panachaiki z pierwszoligowym doświadczeniem. Stawkę uzupełniał wszechstronny Serb Stanimir Miloskovic (23), ale ze względu na limit piłkarzy spoza UE prawdopodobnie nie zgłoszę go do rozgrywek.

Do dyspozycji miałem dwóch defensywnych pomocników. Pierwszy to dobrze mi znany buntownik Alekos Dedes (34). Facet pobił wszystkie klubowe rekordy - rozegrał najwięcej meczów ligowych (252!) i strzelił najwięcej goli (39). Z niekłamaną satysfakcją stwierdziłem, że nie jest niezastąpiony. Nikos Katsoglou (25) nie dość, że młodszy, to jeszcze lepszy w wielu dziedzinach. Wiadomo na kogo wolałem postawić.

Klasycznych środkowych pomocników dostrzegłem trzech. Mój asystent przedstawił Kostasa Chatzisa (22) jako najlepszego zawodnika Kalamaty. Czy faktycznie? Na pewno bardzo solidny piłkarz, biorąc pod uwagę miejscowe realia. Dodatkowo - wychowanek słynnego Olympiakosu. Spodobał mi się również Brazylijczyk Wallace Rodrigues Brandao (21). Najsłabszy z całego tercetu był za to wychowanek Panathinaikosu, a następnie gracz Arisu - Michalis Bolos (21). Od biedy mógł występować na lewym skrzydle.

Ofensywnego środkowego pomocnika miałem do dyspozycji tylko jednego. Nazywał się Luciano Mourao (25) i był kolejnym przedstawicielem brazylijskiego zaciągu. Dodam, że chyba najbardziej utalentowanym.

Na koniec - napastnicy. Tutaj zdecydowanie wyróżniał się inny obywatel kraju kawy: Reiger (28). Dobry technik, skuteczny, niezły w powietrzu. Drugie miejsce w hierarchii zajmował Vangelis Kaounos (29). Zaliczył kilkadziesiąt występów w Alpha Ethniki (Ksanthi, Kallithea), a w zeszłym sezonie strzelił dla Kalamaty 12 bramek. Na tę dwójkę zamierzałem stawiać, bo pozostali dwaj snajperzy mnie nie zachwycili. Ani Brazylijczyk Mauricio Vital Filho (19), ani wypożyczony z Asterasu Tripolis Christos Aritzis (22).

 

Wprowadzanie nowych porządków rozpocząłem od skompletowania sztabu szkoleniowego. To jednak nie było łatwe, ponieważ niewielu trenerów pozostawało aktualnie na bezrobociu. Ostatecznie do klubu dołączył 31-letni trener Thanasis Samouilidis i 35-letni scout z Serbii, Slobodan Nikolic.

Na transfery prezes przeznaczył zawrotną sumę 10 tysięcy euro. Niestety, większość zawodników (nawet z niższych lig!) nie zamierzała się zhańbić grą w barwach Kalamaty... Mimo wszystko udało mi się sprowadzić sześć nowych twarzy.

Obronę wzmocnili Tasos Pagonis (21) i Panagiotis Bakomitros (23). Pierwszy operował na prawej stronie, ostatnio występował w Panserraikosie. Drugi mógł grać na środku defensywy i mimo młodego wieku był już legendą Thyelli.

Pomocników ściągnąłem aż trzech. Nikos Sfakianakis (27) to były młodzieżowy reprezentant Grecji. Wprawdzie wolał grać na boku obrony, ale ja widziałem w nim lewego pomocnika. Pierwszoligowe doświadczenie zebrał w Apollonie Smyrnis, ostatnio kopał piłkę w półzawodowym Kranidi.

Loukas Pappas (27) był klasycznym środkowym pomocnikiem. Tych miałem pod dostatkiem, ale nie mogłem się powstrzymać i sprowadziłem do Kalamaty tego efektownie grającego zawodnika. Poprzedni sezon Loukas spędził w klubie Thiva.

Konkurencję na pozycji ofensywnego środkowego pomocnika miał zaostrzyć Fotis Papoulis (22). Wychowanek Panathinaikosu przybył do nas z Acharnaikosu.

Ostatnim letnim transferem był napastnik rodem z Polski, Patryk Aleksandrowicz (24). Wiązałem z nim duże nadzieje, ostatnio strzelał gole dla klubu AE Giannina.

Odnośnik do komentarza
  • 4 tygodnie później...

- Usiądź przy mnie i odpręż się. Jutro powinieneś być wypoczęty - powiedziała Paula, nalewając mi wina.

- Tak, tak, zaraz... - kiwnąłem głową, ale nie potrafiłem oderwać wzroku od tablicy, na której pieczołowicie rozrysowywałem taktykę meczową.

Dziewczyna założyła nogę na nogę, prowokująco rozchyliła usta.

- Aleks, nie stresuj się tak. W tym sezonie czeka cię jeszcze wiele trudnych meczów...

- Wiem, po prostu cały czas zastanawiam się, jak ustawić napastników.

Paulina odrzuciła włosy do tyłu. Rude fale opadły zmysłowo na odsłonięte, krągłe ramiona.

- Myślę, że powinieneś postawić na jednego napastnika - wyszeptała. - Niektórzy twierdzą, że snajper powinien być wysoki, ale moim zdaniem wielkość nie ma znaczenia... Liczy się wyszkolenie techniczne, ruchliwość. Nie chodzi o to, żeby strzelił gola jak najszybciej. Niech szarpie, niepokoi, zamęczy defensywę! I dopiero wtedy uderzy mocno, celnie, wprawiając w ekstazę wszystkich kibiców...

- Nie sądziłem, że znasz się na piłce - odparłem z uznaniem.

Widząc, iż nie pojąłem aluzji, fizjoterapeutka odpięła kolejny guzik koszuli. Ujrzawszy zawartość zielonego stanika, doznałem objawienia.

- A może jednak zagrać dwójką napastników? - krzyknąłem, rysując na tablicy dwie wyjątkowo duże kropki, mające symbolizować piłkarzy.

- Dobry pomysł, we dwójkę zawsze raźniej - westchnęła Paula. - I pamiętaj, nie musisz od razu walczyć o pełną pulę. Najpierw zdobądź jeden, konkretny punkt, od którego zaczniesz wspinaczkę na sam szczyt.

- Masz całkowitą rację, najlepsza jest metoda małych kroczków. A teraz... liczę, że się nie obrazisz, ale chciałbym przespać się z...

- Tak...?

- ... z tym problemem. Sama mówiłaś, że jutro powinienem być wypoczęty.

- Jasne, już uciekam - dziewczyna niechętnie opuściła pokój, a ja zostałem sam na sam z moim największym sprzymierzeńcem i rywalem jednocześnie. Wielką, białą tablicą.

 

*

Mój debiut w roli szkoleniowca pierwszego zespołu od początku zapowiadał się rozczarowująco. Wyjechaliśmy sprać tyłki półzawodowemu Polykastro - przeciwnikowi mało atrakcyjnemu medialnie i sportowo. Co gorsza, nasi gospodarze również byli zawiedzeni wynikiem losowania. Kibice 'wielkiego' Polykastro uznali, że Kalamata to ogórki i nie zapełnili kameralnego stadioniku nawet w połowie.

Oprawa spotkania zawiodła mnie zatem na całej linii, poczułem się wręcz jak w Albanii. Mimo wszystko, stres nie odpuszczał. Przyczepił się kilka dni wcześniej - szeptał do ucha najczarniejsze scenariusze, odebrał apetyt, przytępił zmysły. Pozostawało mieć nadzieję, że za 90 minut odejdzie. Może nie na zawsze, ale chociaż do czasu kolejnego meczu.

Na szczęście, chłopcy sumiennie realizowali założenia taktyczne, szybko uzyskując przewagę i obejmując prowadzenie jeszcze w pierwszej połowie. Rezart Maho zszedł z lewej strony do środka i uderzył mocno zza pola karnego. Piłka odbiła się od słupka, po czym wylądowała w siatce - mój rodak najwyraźniej też czuł się w Polykastro niczym w domu.

Zdawało się, że wszystko mamy pod kontrolą, że odbębnimy drugą połowę, a następnie wrócimy na Peloponez radośni i wypoczęci. Nic z tego. W 56. minucie Iordanopoulos dośrodkował z prawej flanki, a Antonakis wyskoczył najwyżej, głową pokonując Souloganisa.

Zrobiło się nerwowo. Moją głowę znów zaczęły nawiedzać ponure myśli o blamażu, klęsce i trudnym do zmazania wstydzie. Zawodnicy drużyny przeciwnej chyba zauważyli moją smutną minę, bo postanowili poprawić mi humor. Konkretnie uczynił to Katis, który po kolejnym brutalnym zagraniu obejrzał czerwoną kartkę i wyleciał z boiska. Niestety, przewagi liczebnej długo nie potrafiliśmy wykorzystać, więc sędzia musiał zarządzić dogrywkę. Stało się jasne, że wypoczęci do Kalamaty nie wrócimy...

Chłopcy dogrywkę jednak zwyciężyli. Szybko odzyskali prowadzenie - już w 92. minucie Rodrigues Brandao przymierzył z dystansu w okienko, praktycznie przesądzając kwestię awansu. Nieco później kropkę nad 'i' postawił Bułgar Stoilov, który zaliczył trafienie samobójcze.

3:1 - wprawdzie po dogrywce, ale liczył się wynik. Za kilka dni nikt nie będzie pamiętał, że do pokonania półzawodowców potrzebowaliśmy 120 minut.

 

Kypello Ellados, 2. runda

5.09.2007, Municipal Stadium of Polykastro, Polykastro

Polykastro - Kalamata [2 L] 1:3 (0:1, 1:1)

 

29'- Maho (0:1)

56'- Antonakis (1:1)

92'- Rodrigues Brandao (1:2)

103'- Stoilov - S (1:3)

 

MoM: Maho (8)

Widownia: 1779

Odnośnik do komentarza
  • 4 tygodnie później...

Dzięki panowie.

Jednak na razie proszę o zamknięcie tematu. Właśnie przesiadam się na FMa 2012 (to moja pierwsza nowa wersja od 2009 roku) i zamierzam spróbować wszystkich dostępnych innowacji. Zapewne którąś z karier postaram się też opisać ;)

Do "Burzy z piorunami" jeszcze wrócę, bo czuję, że nie ogarnę "12-tki" i prędzej czy później ponownie skusi mnie stary, dobrze znany FM 2008 :)

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...