Skocz do zawartości

Tańcząc z Guanczami


Fenomen

Rekomendowane odpowiedzi

ajerkoniak, tak, motyw zaczerpnięty od jednego z pisarzy. Niech to będzie dla was zagadka, od którego ;)

 

 

To zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Nie dość, że moja sprawa posuwa się do przodu szybciej niż przypuszczałem, to jeszcze pani adwokat okazuje się wyjątkowo chętna do współpracy i kto wie, czy z tego się coś więcej nie narodzi. Oczywiście jest jeszcze za wcześnie by o tym mówić, ale perspektywa spędzenia wspólnego wieczoru, nawet jeśli będzie on oznaczał konieczność skupienia uwagi nie na walorach Amelii, a moich potencjalnych wrogach, jest już wystarczająco kusząca.

Z wyborem wina na wieczór miałem poważny problem. Dlatego też zadzwoniłem od razu do Mario z prośbą o pomoc, ten zasugerował wino o nieznanej mi w ogóle nazwie, ale, jak stwierdził, działa ono na kobiety. Sam już nie wiedziałem, czy idę do niej wieczorem posuwać do przodu sprawę oczyszczenia mnie z zarzutów, czy posuwać do innego. Dobre wrażenie, tak czy srak, trzeba jednak zrobić.

Znalezienie domu pani adwokat rzeczywiście nie nastręczyło wielu problemów. Przed wjazdem miała bowiem wystawiony ogromny szyld. Wygląda zatem na to, że Amelia to już uznana marka.

Otworzyła mi drzwi, zanim zdążyłem choćby zadzwonić, czy zapukać. Zanim zdążyłem zapytać, skąd wiedziała, że już jestem, zauważyłem zamontowany system monitoringu w mieszkaniu, dlatego już sobie to pytanie darowałem. W mieszkaniu unosił się zapach świeżo przygotowanej paelli z gaspacho. Wygląda zatem na to, że nie tylko ja się przygotowałem na to dzisiejsze spotkanie.

 

- Widzę, że jednak stanąłeś na wysokości zadania – powiedziała Amelia, zerkając na wino.

- Kazałaś mi się postarać, to się postarałem.

- Szkoda tylko, że cię nie uprzedziłam, że czerwone nie będzie pasować do paelli z owocami morza. Ale trudno, wezmę coś z moich zapasów.

 

„Ech, fail”, pomyślałem sobie.

 

- Wyluzuj – niespodziewanie odrzekła, widząc moje zakłopotanie. – To moja wina, bo nie powiedziałam, co przygotuję na wieczór.

- Może nie licytujmy teraz, czyja to wina? Są chyba ciekawsze tematy do rozmowy, co?

- Jasne. Powiedz mi coś o sobie – zarzuciła temat prosto z mostu.

- Chyba nie ma wiele do opowiadania. Jak widzisz, nie jestem zbyt ciekawym człowiekiem.

- Wręcz przeciwnie. Facet podejrzany o morderstwo pracujący jako trener piłkarski to frapujące połączenie – roześmiała się.

 

O dziwo, ten dowcip mnie nie zniesmaczył, a nawet rozbawił. Chyba zapominam, w jak gównianym położeniu wciąż jestem.

 

- Pracowałem jako przewodnik wysokogórski dla nowobogackich turystów. Wszystko szło fajnie, interes się kręcił, ale chyba to nie było do końca do, czego chciałem od życia. Potem była wycieczka z pewnymi Niemcami na Teneryfę. Przy okazji odnowiłem pewne kontakty i tak się złożyło, że już tu zostałem. A ty?

- A ja od zawsze chciałam być prawnikiem i udało mi się to marzenie zrealizować. Chociaż praca daje mi dużo satysfakcji, też szukam wciąż swojego miejsca.

- Nie jesteś szczęśliwa?

- Jestem, choć może nie do końca.

 

W tym momencie w drzwiach kuchni pojawiła się mała dziewczynka, na oko sześciu-siedmioletnia.

 

- Mamusiu, tatuś cię woła!

- Już idę.

Odnośnik do komentarza

Sam już nie wiedziałem, czy idę do niej wieczorem posuwać do przodu sprawę oczyszczenia mnie z zarzutów, czy posuwać do innego.

 

Było nie było, ale na pewno chciałeś posuwać :D tatuś jednak może stanąć na drodze :> jedziesz z koksem Feno! zajebiście się czyta :kutgw:

Odnośnik do komentarza

Kurwa, co ja sobie myślałem? Że taka sztuka pozostaje sama? Ech, teraz wyszło na to, że wpierdalam się w jej związek, pewnie małżeństwo, w którym już są dzieci.

Poczułem się jak zbity pies.

Wróciła za pięć minut.

 

- Nie wiedziałem… że masz rodzinę – bąknąłem.

- Bo nie miałeś prawa wiedzieć. Nie mówiłam ci o tym.

- Nie chciałaś? - zapytałem z wyraźną ironią w głosie.

- Bardziej nie zdążyłam - w głosie Amelii czuć było przechodzenie do defensywy.

- Przepraszam. Gdybym wiedział…

- To co? Nie przyszedłbyś tu dziś?

- Pewnie tak. To nie jest normalne, że obcy facet je kolację z żoną faceta, którego tu nawet nie ma.

- Powinieneś o czymś wiedzieć.

- Słucham.

- Najlepiej choć sam zobacz - mówiąc to, Amelia wyraźnie mnie zaskoczyła.

 

To, co zobaczyłem w sąsiednim pokoju wywołało u mnie dreszcze. Oto przykuty do łóżka leżał czterdziesto-paroletni, na oko, mężczyzna.

 

- Jest sparaliżowany od karku w dół - powiedziała ze stoickim spokojem.

 

Zbaraniałem. Najchętniej wybiegłbym stamtąd jak najdalej, ale nie mogłem…

 

- Przepraszam. Nie wiedziałem… - teraz to dopiero poczułem się kretyńsko, ale na nic więcej nie było mnie stać.

- Zgadza się. Nie wiedziałeś. Ale teraz już wiesz. Chodźmy z powrotem do kuchni - jej spokój w głosie mnie szokował.

- Dlaczego? Po co to wszystko? - zapytałem wyraźnie osłupiały.

- Byliśmy szczęśliwym małżeństwem. Dwa lata temu będąc na wakacjach w Pirenejach mieliśmy wypadek samochodowy. Ja wyszłam z niego z tylko złamanym obojczykiem i barkiem, Maria – skierowała wzrok w stronę pokoju dziewczynki – miała połamane obie nogi, ale wyszła z tego. Jose natomiast miał mniej szczęścia... - urwała.

- Dlaczego mówisz, że byliście szczęśliwym małżeństwem?

- Wiadomo, że go nie zostawię teraz. Nie mogę. Ale w tym stanie nie może mi on dać tyle, ile bym chciała oczekiwać.

- Dlatego zarzuciłaś na mnie sieci?

- Przestań! Przecież to twoja Halinka za mną zadzwoniła.

- Dobra, dobra, przepraszam. A jak córka reaguje na to, że chcesz znaleźć sobie nowego partnera?

- Chyba to akceptuje. Kocha Jose, ale widzi, że on nie będzie mógł być dla niej w pełni ojcem.

- A sam Jose?

- Rozumie mnie. Rozmawialiśmy już o tym, dlatego akceptuje moich nowych partnerów…

- Partnerów? To który ja jestem w kolejce? Czwarty, piąty? - zapytałem z wyraźną irytacją w głosie.

- Poprzednich partnerów, chciałam powiedzieć.

 

Sam już nie wiedziałem, co o tym myśleć.

 

- I co teraz zrobisz? – wyrwała mnie z tego letargu?

- Nie wiem, muszę się nad tym zastanowić. Ale to później. Najpierw zajmijmy się tym, po co tu przyszedłem?

- Będziesz w stanie jasno myśleć po tym, co tu zobaczyłeś?

- Nie wiem, ale musimy spróbować.

- Jak chcesz, ale daj mi chwilę, niech ogarnę kuchnię do końca.

- Ok.

 

Chwilowo udało mi się wyłączyć myśli, o tym co tu zaszło i nawet udało nam się przygotować mapę postaci, które mogą być mi wrogie. Zebrało się tam sześć, czy siedem osób, o których muszę jutro poinformować prokuratora. Poza tym Amelia przykazała mi mówić szczerą prawdę twierdząc, że to moja najmocniejsza broń.

Ale ja już jej nie słuchałem.

Musiałem sobie to wszystko poukładać.

Życie jest popierdolone.

Odnośnik do komentarza

Następny dzień, a właściwie to spotkanie, które miało się tego dnia odbyć, miało mi pozwolić odpowiedzieć na wiele pytań dotyczących mojej przyszłości. O piętnastej miałem stawić się na przesłuchanie w prokuraturze i już z rana otrzymałem telefon celem przypomnienia o przesłuchaniu i wyjaśnieniu ewentualnych konsekwencji mojej absencji. Nie zamierzałem jednak się nie pojawiać. Trzeba było pewne sprawy wyjaśnić raz, a dobrze.

Przez cały dzień miałem w głowie tylko to przesłuchanie. Całe szczęście. Przynajmniej chwilowo potrafiłem zapomnieć o tym, co wydarzyło się dnia poprzedniego.

 

- Witam pana, panie Polo.

- Dzień dobry panie prokuratorze.

- Czy jest pan gotowy na rozmowę?

- Tak, jak najbardziej. Chcę to mieć za sobą.

- Doskonale. W takim razie przejdźmy do konkretów. Przede wszystkim proszę powiedzieć, gdzie pan był 27. czerwca 2010 roku, dzień przed tym kiedy zamordowano pana Preciado.

- Byłem w swoim mieszkaniu na Gran Canarii.

- Ktoś to może potwierdzić?

- Tak, mój przyjaciel, Mario Palencia, z którym się spotkałem.

- Czy ktoś jeszcze był na tym spotkaniu?

- Nie byliśmy sami.

- Czy na tym spotkaniu pili panowie alkohol?

- Tak, likier bananowy. Jeden.

- Czyli jest możliwość, że odurzył się pan alkoholem i może nie pamiętać, co robił później?

- Jeżeli sądzi pan, że jednym likierem bananowym rozlewanym na dwóch można się upić, to tak. Ale to jest oczywiście niedorzeczne. Pamiętam wszystko, co się wydarzyło tamtego dnia. O 22 zadzwonił do mnie trener Preciado i powiedział, że chce się spotkać w sprawie artykułu który pojawił się dzień wcześniej w prasie.

- Pan Preciado chciał się spotkać? A czego dotyczył ten artykuł?

- Moich rzekomych prób podkopywania pozycji pana Preciado i próby „przejęcia władzy” w klubie, czyli zajęcia jego miejsca na stanowisku pierwszego trenera Vecindario.

- I spotkał się pan z nim następnego dnia?

- Tak, w kawiarni niedaleko siedziby klubu i stadionu.

- Ktoś to może potwierdzić, że był pan z nim umówiony?

- Nie wiem, może Mario, któremu jeszcze tamtego wieczora powiedziałem, kto do mnie dzwonił i czego chciał.

- Czy podczas tego spotkania z trener wyczuł pan coś niepokojącego?

- Nie wiem. Trener Preciado wydawał się wyraźnie podenerwowany tym artykułem. Sprawiał wrażenie osoby, która boi się o swoje stanowisko. Oskarżał mnie o to, że próbuję go wykopać z pracy.

- Sądzi pan, że miał podstawy?

- Po części tak, ale to wynikało poniekąd z jego dość, hmm, luźnego podejścia do sprawowania obowiązków menedżera zespołu. Nie współpracował dostatecznie z wszystkimi piłkarzami, którzy mi się na niego żalili. Stąd o tym wiem. Ja im obiecałem, że jeśli zostaną w zespole, będę się nimi lepiej opiekował i pozwolę im się rozwijać. Stąd trener Preciado bał się, że chcę zająć jego miejsce.

- A mówiąc tak piłkarzom rzeczywiście myślał pan o roli pierwszego trenera?

- Oczywiście, że kiedyś chciałbym zostać pierwszym trenerem, ale wiedziałem, że na razie nie jestem gotów. Z resztą nawet gdyby Preciado odszedł lub został zwolniony nie miałbym raczej szans na wybór na trenera pierwszego zespołu.

- Dlaczego tak pan sądzi?

- Bo nie mam doświadczenia, które na takim stanowisku jest wymagane.

- No dobrze. I co było dalej?

- Nic. Rozstaliśmy się w niekoniecznie przyjaznej atmosferze. Trener Preciado powiedział coś w stylu, że on o wszystkim wie, ale on się nie da i nie pozwoli się zwolnić ze stanowiska. Wyraźnie czuł mój oddech na plecach. Czy słusznie? Jak już mówiłem – nie miałem szans na zastąpienie Preciado na tym stanowisku.

Odnośnik do komentarza

- I co potem?

- Przez kilka dni się nie widzieliśmy. Wreszcie dostałem tego maila z pogróżkami, o którym, według mojej wiedzy, panowie już doskonale wiedzą.

- I co pan postanowił z tym fantem zrobić?

- Zgłosić się do siedziby klubu. I tak następnego dnia miałem się stawić, aby porozmawiać z prezesem i trenerem o strategii rozwoju klubu na kolejny sezon.

- Dlaczego nie zgłosił pan tego na policję?

- Nie wiedziałem, na ile problem jest poważny. Chciałem najpierw omówić to z wyżej wymienionymi osobami.

- Czy spodziewał się pan trudnej rozmowy w obliczu obecności trenera Preciado?

- Po części tak. Wierzyłem jednak, że trener Preciado okaże się profesjonalistą i nasz konflikt nie wpłynie na rozmowę, która miała przecież ukształtować wnioski budujące strategię rozwoju klubu.

- I co? Poszedł pan na spotkanie, i…?

- I tam już na mnie czekał cały komitet powitalny, z panem na czele, o ile dobrze pamiętam.

- Dobrze, wróćmy jeszcze do tematu tamtego maila. Czy ma pan pomysł, kto mógł go wysłać?

- Nie wiem, a przynajmniej nie na sto procent. Ale wczoraj przygotowałem z moją prawniczką coś na kształt mapy osób podejrzanych o to, że mogły takiego maila wysłać – sięgnąłem do kieszeni marynarki – proszę, oto ona.

- Dziękuję. Sprawdzimy te osoby. Dość długa ta lista.

- Wie pan, jako cudzoziemiec miałem trudności w znalezieniu pracy, a kiedy już mi się to udało i zacząłem budować sobie pozycję w zespole, zwłaszcza wśród młodzieży, wielu osobom, które być może były zainteresowane przejęciem posady zajmowanej przez pana Preciado, mogło się to przestać podobać.

- Sugeruje pan, że ktoś inny miał też ochotę na to stanowisko?

- Na to wygląda, bo z walki o nie wykluczony został sam Preciado no i ja również przez wrobienie mnie w jego morderstwo.

- Rozumiem. Czy chciałby pan coś jeszcze dodać do swoich zeznań? Coś wyjaśnić?

- Sam nie wiem. Wydaje mi się, że opowiedziałem bardzo szczegółowo całą sytuację. Mam tylko prośbę, być może niedorzeczną, aby cała sprawa rozwiązała się jak najszybciej.

- O to może pan być spokojny. Proszę mi jeszcze powiedzieć, czy oprócz tego dziennikarza, ma pan jakiegoś bliskiego znajomego tu na wyspach, który swoimi zeznaniami pomógłby nam zbudować pana profil?

- Dyrektor departamentu turystyki.

- Pani Fernandez?

- Tak, dokładnie. To ona zachęciła mnie do przyjazdu na Teneryfę i poszukania pracy w zawodzie trenera. Znamy się już dobre kilka lat, jeszcze odkąd pracowała w jednym z pól namiotowych.

- To chyba wszystko. Dziękuję za złożenie wyczerpujących zeznań.

- Nie ma sprawy. Cała przyjemność po mojej stronie. Proszę mi powiedzieć jeszcze, jakie jest ryzyko, że prawdziwy sprawca nie zostanie schwytany i to ja zostanę oskarżony i skazany?

- Na razie był pan jedynym kandydatem na oskarżonego, ale lista, którą mi pan przekazał, może rzucić trochę nowego światła

- Mam nadzieję, że finisz sprawy będzie dla mnie korzystny.

- Proszę być dobrej myśli. Zostanie pan poinformowany telefonicznie i listownie o terminie rozprawy. Gdyby jeszcze chciał pan uzupełnić swoje zeznania, proszę się kontaktować bezpośrednio ze mną – to rzekłszy, podał mi swoją wizytówkę, na której widniało nazwisko Victor Ruiz Pereyra.

- Dziękuję, z pewnością gdy coś będę chciał dodać, zadzwonię.

- Do zobaczenia.

- Do zobaczenia.

 

Po skończonej rozmowie czułem, że kamień spadł mi z serca. Nie zostałem od razu postawiony przez prokuratora pod ścianą, chociaż początek tej rozmowy mógł to sugerować. Miałem okazję przedstawić swoją wersję wydarzeń i teraz wszystko w rękach sądu i prokuratora, który, mam nadzieję, że znajdzie właściwego mordercę, co pozwoli na oczyszczenie mnie z tych zarzutów.

A co teraz? Może czas pomyśleć o sobie?

Czy o Amelii wpierw?

Odnośnik do komentarza

Chwilowo mam problem, bo spaliłem zasilacz w komputerze, gdzie mam save'a z Vecindario, ale mam nadzieję, że jutro, najpóźniej we wtorek, zasilacz który sobie zamówiłem będzie już do odbioru na sklepie i będę mógł odpalić FMa :)

 

 

Kolejne dni mijały w atmosferze nerwowego oczekiwania na jakiekolwiek wieści z sądu tudzież z prokuratury. Niebawem miałem przecież otrzymać zawiadomienie o terminie rozprawy. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie mogłem teraz się czymkolwiek zająć. Z trenerką muszę się wstrzymać przynajmniej do czasu ewentualnego oczyszczenia z zarzutów, a moja reputacja jest i tak na tyle wątpliwa, że raczej nigdzie roboty nie znajdę.

Sprawy sercowe też nie układały się najlepiej. Kontakty z Amelią ograniczyłem do wymaganego minimum. Musiałem sobie wszystkie te sprawy poukładać w głowie. Uznałem zatem, że najlepszym sposobem będzie jeśli po prostu dam (czy może damy?) sobie nieco więcej czasu. Miałem jednak świadomość, że i tak będziemy w najbliższych dniach blisko siebie ze względu na proces.

Aby wypracować sobie jakikolwiek koncept działania na najbliższe dni, spotkałem się z Mario celem obalenia małego co nieco. Okazja wyszła sama. Przecież jeszcze nie było go na moim melanżu, więc nie mogliśmy opić moich parapetów. Na szczęście, nie kazał się bardzo prosić. Chyba jego samego też coś gryzie.

- Dzięki, że wpadłeś - rzekłem jeszcze w progu.

- Nie ma sprawy. Chyba mi też dzisiejsze spożycie dobrze zrobi.

- A co się stało? - moje obawy zdawały się potwierdzać.

- Moja siostra... - zaczął, ale nie potrafił, a może nie chciał, skończyć.

- No, co z nią? - nie zamierzałem odpuszczać.

- Mieszka ze swoim facetem w Regensburgu, w Niemczech. Dzwoniła do mnie wczoraj, że chce przyjechać tu na Kanary na ostatni urlop w swoim życiu.

- A skąd ona może wiedzieć, że to jej ostatni urlop? - zapytałem wyraźnie zaintrygowany.

- Jej lekarze jej to powiedzieli... - coraz trudniej było mu dobierać słowa.

- Lekarze, a co jej dolega? - absolutnie nie dawałem za wygraną.

- Jakiś czas temu zaczęły ją boleć bebechy. Wreszcie ból był na tyle silny, że zgłosiła się do lekarza. I tak usłyszała wyrok śmierci... - głos Mario zaczynał się załamywać

- Jaki wyrok śmierci? - zdębiałem - O czym ty mówisz?

- Natalia, tak ma na imię, ma raka wątroby - akurat to powiedział z wyjątkowym spokojem.

- Łokurwa... - teraz już nie wiedziałem jak zareagować.

- Który jest w stanie mocno zaawansowanym.

- Kurde. Jakby mało było jeszcze kłopotów. Wiesz, ja nie będę naciskał, ale jeśli chcesz, możesz się wygadać. Mi to czasem pomaga - “gówno tam”, ze mnie taki specjalista od spraw pocieszania innych jak z koziej dupy trąba.

- Dzięki. Ostatnio lekarze wykryli u niej przerzuty na trzustce i dwunastnicy. Generalnie szans wyleczenia nie ma już żadnych. Szwagier mówił mi, że wie od lekarza, że zostało jej około trzech miesięcy życia. Właśnie dlatego chce tu teraz przyjechać.

- Cholera. No nie wiem, co powiedzieć - o, a tu przynajmniej byłem szczery.

- Nic nie mów. Life sucks, jak to mówią Hamerykańce. Najlepiej będzie jak zmienimy temat. O czym chciałeś pogadać? - wypalił prosto z mostu Mario.

- Nie wiem, czy powinniśmy w tej sytuacji... - oczywiście teraz już nie było odwrotu, ale, sam nie wiem czemu, chciałem jeszcze grać asekurancko.

- Jeśli chcesz mi jakoś pomóc, pozwól mi przez chwilę pomyśleć o czymś innym - głos Mario zmienił barwę. Był wyraźnie zdecydowany. Zupełnie inny niż przed momentem.

- No dobra, skoro nalegasz... mam problem... - bąknąłem.

- Domyśliłem się. A coś więcej?

- Problem z kobietą... - ciężko mi to szło. Nawet bardzo.

- No proszę. Widzę, że jestem mocno nienabieżąco. Chwilę jesteś na Teneryfie i już sobie znalazłeś towarzyszkę. Szybko poszło, co? - mówiąc to, posłał ten swój szelmowski uśmiech.

- Ta, żeby to było wszystko takie proste...

Odnośnik do komentarza

- A co nie jest? - teraz to on był tym, który musi wyciągać informacje od swojego interlokutora.

- Ona ma męża... - wysapałem.

- Hmm, no to już gorzej... Wie o was? - Mario sprawiał wrażenie zainteresowanego.

- Wie, widział nas razem. U niej w domu - stwierdziłem, że nie ma sensu ściemniać, więc będę mówił prawdę.

- Oj, no to kwas. Ale jak widzę, po mordzie nie dostałeś - zaśmiał się.

- Nie, nie dostałem. Ale nie z tego powodu, co myślisz.

- Ja nic nie myślę. No nie każ się, do cholery, tak ciągnąć za język - Mario zaczął się irytować.

- Ten jej boj jest poważnie chory. To znaczy sparaliżowany.

- Kurwa, ale żeś się w związek wpakował - jego głos zabrzmiał jeszcze poważniej. - Widzę, że sama parada atrakcji.

- Nom, ale najlepsze i tak zostawiłem dla ciebie na koniec...

- To może być jeszcze coś więcej?

 

“Nie ma co”, stwierdziłem, jak się powiedziało “a”, to trzeba teraz powiedzieć “b”.

 

- Tak jak mówię. Wisienka na torcie. Tą kobietą jest moja pani adwokat, która będzie mnie bronić przed sądem w sprawie o zabójstwo Preciado.

- No to się wpakowałeś po samo uszy w gówno - powiedział z taką fachowością w głosie, jakby był co najmniej psychologiem od spraw damsko-męskich.

- Sądzisz, że jest aż tak źle? - zapytałem wyraźnie podenerowany.

- Jest fatalnie. Emocje między wami mogą przesłonić fakty przed sądem. To raz. Dwa, że rozbijasz jej związek, jaki by on nie był. A trzy, ze względu na takie, a nie inne okoliczności, w jakich się poznaliście, tracisz nad nią pewną przewagę, wynikającą z tajemniczości twojej przeszłości. Nie wiem, ale po mojemu, nie powinieneś się w to pchać.

- Ja się w nic nie pcham. To samo jakoś tak... - wybełkotałem.

- Wiem, zawsze tak jest. Ale ja ci dobrze radzę, wycofaj się z tego. Przynajmniej dopóki nie zamkniesz tematu procesu, rozprawy, wyroku. A właśnie, kiedy rozprawa?

 

Zmiana tematu była jak miód na moje uszy.

 

- Nie wiem, czekam na wezwanie do sądu, ale się doczekać nie mogę. A odnośnie twojej rady, to chyba nawet wcielam ją powoli w życie - a teraz nie pomyślałem i wróciłem do tematu. Ech...

- Znaczy się co? Unikasz jej?

- Unikam to za dużo powiedziane. Po prostu ograniczyliśmy swoje kontakty. Oboje musimy sobie chyba pewne rzeczy poukładać. Zwłaszcza, że jest coś jeszcze...

- No błagam... w co się jeszcze wpakowałes? - zapytał zrezygnowany.

- Nieee, spokojnie. Chodzi o to, że ona ma z tym swoim facetem dziecko, siedmioletnią córkę.

- No to grubo. Wiesz, chcąc się wiązać z kobietą, będziesz teraz musiał zdobyć przychylność jej córki. Bez tego wasz związek będzie prawie na pewno nieudany.

- A skąd ty taki obryty w tych sprawach jesteś? - próbowałem przejść do kontrofensywy.

- Uwierz mi, mam swoje powody sądzić, że wiem, co mówię - “oho, to chyba temat, którego jeszcze nie czas poruszać”, pomyślałem.

- No dobra, nie chcesz to nie mów.

- Pogadamy o tym innym razem. Późno się zrobiło. Muszę wracać, bo mam jeszcze do złożenia reportaż to jutrzejszego wydania La Vanguardii - nagła próba zakończenia spotkania mnie wyjątkowo zaskoczyła.

- Jasne. Rozumiem. Tyle, że nie mówiłeś o tym wcześniej. Przecież nawet połowy nie upiliśmy - próbowałem nawet trzymać fason.

- Sam widzisz, mam jeszcze robotę. Ale po kilku głębszych będzie mi się lepiej pracowało. Dzwonię po taksiarza.

- Jak uważasz. Ale dziwne macie reporterskie zwyczaje tu na Kanarach - miał być żart, a wyszło samniewiemco.

- Oj tam. Artykuł będzie ok. Nic się nie bój. Daj mi chwilkę.

- Jasne.

 

Zamówienie taksówki przez Mario trwało nie dłużej niż piętnaście sekund.

 

- Taksiarz zaraz będzie. Mieli tu kogoś, kto kończył kurs. Będę się zbierał.

- W porządku. Dzięki za spotkanie. Trochę mi pomogłeś.

- Ty mi również. Przez chwilę mogłem pomyśleć o czymś innym.

- Nie ma sprawy. A gdybyś czegoś potrzebował, gdybym mógł się do czegoś przydać, przy czymś pomóc, wal do mnie. Mam u ciebie dług - teraz akurat naprawdę chciałem, żeby to zabrzmiało szczerze. Chciałem chłopakowi i jego siostrze pomóc, ale nie miałem pojęcia, jak mogę to zrobić.

- Postaram się o tym pamiętać. I nawzajemnie. Kumple są od tego, żeby sobie pomagali. Aha, i pamiętaj, daj znać kiedy proces - spojrzał przez okno - Dobra, jest taksiarz. Będę leciał.

- Dzięki raz jeszcze. Na razie!

- Do zobaczenia.

 

Pogrążony w rozmyślaniach o tym, czego się dowiedziałem, odpaliłem laptopa, żeby sprawić maila. Szybko musiałem przestawić swój umysł na inne tryby. Miałem bowiem wiadomość od Amelii, wyjątkowo suchą, służbową.

Rozprawa w najbliższy wtorek, 29. czerwca o godzinie 10.00. Oficjalne zawiadomienie pewnie dostaniesz jutro od listonosza. Więcej szczegółów niebawem.

Czyli wiem, na czym stoję.

Mam nadzieję, że stoję.

A nie leżę i kwiczę.

Odnośnik do komentarza

Faktycznie, następnego dnia zadzwoniła do mnie ta, z którą ostatnio się nie widywałem.

 

- Bądź o siedemnastej na Placa Canaria w Las Palmas. Mamy do porozmawiania - jej oschły ton coraz bardziej mnie denerwował, ale nie mogłem dać po sobie tego poznać. Przynajmniej jeszcze nie teraz.

- Skoro tak mówisz, to będę - odpowiedziałem z nieznaną mi w relacjach z nią obojętnością, ale chyba zabrzmiało dostatecznie wiarygodnie.

- Do zobaczenia - odrzekła i się rozłączyła.

 

Sytuacja stawała się coraz bardziej nie do zniesienia. Ale tego dnia, chociaż spotykaliśmy się wyłącznie w celu przedyskutowania nadchodzącego procesu i rozprawy, miały się rozstrzygnąć reguły między nami.

Przynajmniej taką miałem nadzieję.

Zgodnie ze swoim przyzwyczajeniem, nie kazałem jej na siebie czekać. Byłem na placu nawet kilka minut przed siedemnastą. Ponieważ okoliczności nie sprzyjały na tyle, żeby witać ją z kwiatkiem w dłoni, olałem temat.

Jeszcze będzie okazja obrzucać się habaziami.

Bez trudu odnalazłem ją w tłumie. Chociaż walczyłem ze sobą, by nie dać się przy niej zwariować, znów musiałem docenić jej niebywałą urodę, która rozmiękcza nawet najbardziej zatwardziałe męskie serca.

Ale nie moje i nie tym razem.

 

- Witaj, widzę, że jesteś punktualnie jak zawsze.

- Zgadza się. Nie lubię, gdy ludzie na mnie czekają - odpowiedziałem standardową formułką, jaką stosuję zawsze w takich sytuacjach.

- Ja również. Tu niedaleko jest mała kawiarenka. Możemy tam usiąść - zaproponowała.

- Jak sobie życzysz - odparłem krótko.

- Chyba, że masz lepszy pomysł - nie wiem, czy powiedziała to z faktyczną troską, czy bardziej z ironią. Chyba nawet ona sama tego nie wie.

- Nie, niech będzie.

 

Kafejka sprawiała przyjemne wrażenie. Jej wnętrze urządzone na styl śródziemnomorski, jakich pełno jest na Wyspach Kanaryjskich, a wyprzedzający ją ogródek, strzelający wysokimi piniami dawał przyjemny cień. W tym oto cieniu, a przy okazji w towarzystwie pary siedzącej dwa stoliki obok, zajęliśmy miejsca.

 

- Cóż to za nowiny masz dla mnie? - zapytałem, jakby zupełnie mnie cała ta historia nie dotyczyła.

- Tak jak ci pisałam, w najbliższy wtorek rozprawa. Strony są już zapoznane z aktami. Rozmawiałam z prokuratorem. Są pewne nowe fakty w sprawie. - "przestań rzucać ogólnikami", pomyślałem. Interesują mnie konkrety.

- Jakie nowe fakty?

- Udało się poszerzyć zasadniczo krąg podejrzanych. Co więcej, osoby te są w dużo gorszej sytuacji, bo nie mają żadnego alibi, a poza tym sposób popełnienia zbrodni jest typowy dla tej organizacji. Podobnie list z pogróżkami, jaki dostałeś też zawiera się w ich metodach postępowania.

- Ale kogo? Kim są ci ludzie? Co to za organizacja? - teraz już nie udawałem zaciekawienia.

- Słyszałeś kiedyś o Kanaryjskim Ruchu Niepodległości? - zapytała.

- Nie - odpowiedziałem zgodnie z prawdą - a powinienem?

- Nie wiem, ale wszystko wskazuje na to, że to oni stoją za zabójstwem Preciado.

- Ale dlaczego to zrobili? I dlaczego mnie w to wrobili?

- Z toba mogło wyjść po częsci przypadkiem, choć to też mogła być część planu. Jedna z teorii mówi, że miałeś zostać wrobiony, bo ci terroryści.. sądzę, że mogę ich tak nazywać, nie chcieli, żeby trenerem kanaryjskiej drużyny był nie-Hiszpan, do tego jeszcze z dalej, jak dla nich, północy. Jakiś Polak.

Odnośnik do komentarza

- I dlatego utłukli Preciado i sprawili, żebym wyszedł na głównego podejrzanego? - zapytałem wprost.

- Tak to w skrócie wygląda. Chociaż ta organizacja nigdy nie ingerowała w sprawy sportu. Ale być może teraz uznała, że polski trener to zbyt duże niebezpieczeństwo dla suwerenności regionu i zareagowała.

- Przecież to absurd.

- Żaden absurd. Nastroje nacjonalistyczne na wyspie sa coraz silniejsze... - chyba Amelia zaczynała się rozkręcać.

- Wiem - przerwałem jej - Słyszałem o tym. Opowiadał mi Mario.

- Kto?

- Mój znajomy. Nieważne.

- Ten, który ma być świadkiem w procesie?

- Ja nic o tym nie wiem... a ma być?

- Mario Palencia?

- No tak.

- Czyli spotkamy się na sali rozpraw - odparła rezolutnie.

- Co jeszcze powinienem wiedzieć?

- Jedną zasadniczą rzecz. W związku z tymi zmianami, zmienił się również twój status w śledztwie i w procesie - zabrzmiało to cholernie enigmatycznie.

- To znaczy? - jakby nie można było tego powiedzieć jaśniej...

- Nie jesteś już podejrzanym, a świadkiem.

- No to chyba dobra wiadomość, co? - nie widziałem tego po sobie, ale czułem, że oczy mogły mi się teraz zaświecić.

- Tak, ale pamiętaj. Świadek może zostać oskarżony, więc to jeszcze nie gwarantuje ci pełnego oczyszczenia z zarzutów - Amelia sprowadziła mnie na ziemię.

- O czym powinienem wiedzieć bądź pamiętać w trakcie rozprawy?

- Nie ma jakiegoś zbioru reguł. Spokojnie. Wystarczy, że będziesz mówić prawdę i powtórzysz sądowi wersję, którą przedstawiłeś zarówno mi, jak i prokuratorowi. Twoje zeznania są spójne, masz alibi, więc wszystko zmierza ku lepszemu.

- Jak oceniasz moje... yyy... to znaczy nasze szanse na pełne oczyszczenie mnie z zarzutów? - pytanie kretyńskie, ale na podtrzymanie rozmowy idealne.

- Wysoko. Liderzy tamtej organizacji i oskarżony o zabójstwo egzekutor są teraz głównymi podejrzanymi, ale to rodzi tobie inny kłopot.

- Co znowu?

- To duża organizacja. Koniecznie będziesz musiał otrzymać policyjną ochronę - odpowiedziała z właściwą prawnikowi fachowością.

- Chcesz powiedzieć, że będą chcieli zemsty? - zapytałem nie bez strachu w głosie.

- To prawie pewne. Skoro nie udało im się za pierwszym razem i jeszcze ściągnęli na sobie kłopoty, możesz się liczyć z częstym towarzystwem ich przedstawicieli w swoim otoczeniu.

- Super.

- Ale spokojnie. Teraz najważniejsze, żeby zamknąć jedną sprawę. Potem będziemy się razem z sądem i policją zastanawiać, co dalej - próbowała mnie uspokajać pani adwokat.

- Widzę, że prawdziwe kłopoty dopiero się zaczynają - ja już chyba jednak byłem wystarczająco zdesperowany.

- Wyluzuj. Pamiętaj, że masz poparcie kibiców i piłkarzy. To już dużo. A jeśli dodamy do tego oczyszczenie z zarzutów, które pewnie niebawem nastąpi, to twoja pozycja będzie już wystarczająco silna, że nikt ci nie wbije noża w plecy w biały dzień na środku ulicy.

- Mam się z tego cieszyć, co powiedziałaś? - ironicznie zapytałem.

- Nie musisz. Mówię, jak jest. Ale przestań panikować - tym razem nawet nie próbowała mnie uspokajać. Ech, ten jej prawniczy chłód.

Zaczynam mieć go dość.

- Łatwo ci mówić .To nie ciebie dotyczy.

- Doświadczenie mi podpowiada, że będzie dobrze.

- Chyba nie mam wyjścia i muszę ci zaufać.

- Oczywiście - po raz pierwszy tego popołudnia się zaśmiała i mogłem znów chociaż przez chwilkę kontemplować ten boski wyraz twarzy, gdy się uśmiecha. Szybko jednak wyrwała mnie z tego letargu. - Dobra, muszę uciekać do córki.

- Jasne. Jeszcze tylko jedno pytanie...

- Słucham?

Koniec tego cyrku. Gramy va banque.

- Co z nami?

- Do tego wrócimy po rozprawie - chyba nie spodziewała się tego pytania - teraz ten temat może nam tylko zaszkodzić.

- Obiecujesz?

- Obiecuję. Ciao.

- Do zobaczenia.

Ze spotkania wychodziłem z konkretnym mindfuckiem. Z jednej strony Amelia uspokoiła mnie twierdząc, że nie jestem już głównym podejrzanym, ale konsekwencje, jakie to jej zdaniem rodzi, skutecznie wywołały mnie przerażenie. Przyjechałem na Teneryfę znaleźć spokojne zajęcie, dające mi frajdę i satysfakcję, a tymczasem wszystko wskazuje na to, że będę tutaj żył w ciągłym strachu o swoje własne życie.

Po raz pierwszy odkąd tu przyjechałem, zatęskniłem za własną firmą, ścianką, liną, karabinkiem i uprzężą...

Odnośnik do komentarza

W ostatnich dniach przed rozprawą nie myślałem już o niczym innym, jak tylko o czekającym mnie wyzwaniu przed sądem. Wszystkie inne sprawy zeszły na dalszy plan. Nawet chwilowo udało się wyłączyć myśli o czyhającym na mnie niebezpieczeństwie, o którym wspominała Amelia.

Magiczny wtorek przywitał mnie bólem głowy. Ze stresu nie zmrużyłem w nocy oka, co musiało się tak skończyć. Poranne ogarnięcie się ograniczyło się do kilku podstawowych czynności higienicznych. Jak najszybciej wyczołgałem się z domu, aby gdzieś na plaży dotrwać do godziny zero.

Ta jednak też w końcu nadeszła.

Wchodząc do sądu, czułem przyspieszone bicie serca. Co prawda, moja rola w całej tej historii wyraźnie zmalała, ale jednak stres pozostał. Wszak nie zostałem jeszcze oczyszczony w pełni z zarzutów. Odnalezienie właściwej sali nie sprawiło mi problemów, bowiem wejście od niej szczelnie otaczał kordon dziennikarzy, dla której sprawa morderstwa szkoleniowca tutejszego klubu piłkarskiego była nie lada sensacją. Jak wygłodniałe sępy, dziennikarze rzucili się na mnie. Tylko Mario stał z boku i z zatroskaną miną spoglądał na to, jak te hieny mnie obskakują i czekają na choćby jedno słowo z moich ust.

Niedoczekanie wasze, pomyślałem.

Przecisnąłem się przez tłum dziennikarzy i udałem się do pomieszczenia dla świadków. Rozprawa miała się zacząć niebawem. Miałem być drugim świadkiem, po portierze budynku, w którym mieszkał Preciado. On to, podobno, znalazł ciało denata rankiem po tamtym feralnym wieczorze.

Miałem zatem chwilę na wyrównanie oddechu i tętna.

Gówno prawda. Zamiast je równać, jeszcze je przyspieszyłem.

Z tej nerwówki wyrwał mnie strażnik:

- Marco Polo, jest pan proszony na salę rozpraw.

Czułem, że nogi mam jak z waty, ale dzielnie zwlokłem się z ławki i wszedłem na salę. Pierwsze wrażenie było przytłaczające

Ponieważ była to rozprawa zamknięta dla mediów i widzów ze względu na podwyższony poziom zachowania bezpieczeństwa, sala niemal świeciła pustkami. Oprócz sędziów, pracowników sądowych i kilku strażników oraz, rzecz jasna, oskarżonych (których wreszcie mogłem dostrzec), na sali w rzędach przeznaczonych dla widowni nie było nikogo. Najwyraźniej kolejni świadkowie po kolei wchodzili i wychodzili na salę.

W chwili, gdy moje spojrzenie zetknęło się z jednym z podejrzanych, poczułem ucisk w żołądku. Lodowaty wzrok tamtego przeszył mnie na wskroś, ale udawałem, że spłynął po mnie jak po kaczce. Co było wierutną bzdurą.

Jakby i bez tego nie brakowało mi pewności.

- Panie Polo, proszę pamiętać, że zeznaje pan pod przysięgą. Zna pan konsekwencje składania fałszywych zeznań?

- Tak, wysoki sądzie.

- Czy jest pan gotowy na przesłuchanie?

- Tak, wysoki sądzie.

- W takim razie rozpoczynamy.

Głos przejął prokurator, który miał być moim głównym interlokutorem w tej rozmowie

Odnośnik do komentarza

- Jak długo przebywa pan na Wyspach Kanaryjskich?

- Około miesiąca. Sprowadziłem się tu pod koniec maja bieżącego roku.

- Dlaczego pan tu przyjechał?

- Dowiedziałem się od znajomego, że mógłbym tutaj spróbować znaleźć pracę w swoim wyuczonym zawodzie.

- Czyli jakim?

- Trenera drużyny piłkarskiej.

- I liczył pan na otrzymanie posady w trakcie, a właściwie to pod koniec sezonu?

- Niekoniecznie od razu, ale miałem jeszcze kilka miesięcy na poznanie tutejszego rynku, systemu szkolenia, pracy trenerów i całej tej otoczki związanej z prowadzeniem klubu piłkarskiego.

- W jaki sposób natrafił pan na ofertę pracy w Vecindario?

- Składałem swoje oferty do wszystkich klubów na Wyspach Kanaryjskich. Akurat tutaj moja aplikacja była na tyle dobra, że zdecydowano się zatrudnić mnie w roli asystenta pierwszego trenera.

- Wie pan, dlaczego?

- Według mojej wiedzy, pan Preciado został awansowany na stanowisko pierwszego trenera z pozycji asystenta wobec zwolnienia jego poprzednika na tym stanowisku.

- Zgadza się. Czyżby wyczuł pan możliwość powtórki z rozrywki?

- Nie oczekiwałem tego. Chciałem pracować przy prowadzeniu zespołu, choćby i częściowo w roli asystenta menedżera, aby nabierać doświadczenia i uczyć się tutejszego stylu trenowania.

- Jakie były pana relacje z panem Preciado?

- Trudno powiedzieć, ale chyba nienajlepsze. Słyszałem od znajomych, że pan Preciado jest trudnym człowiekiem do współpracy, co okazało się prawdą.

- A jak układała się pana współpraca z podopiecznymi?

- Początkowo nie było lekko, co zrozumiałe. Piłkarze nie mieli zaufania do młodego trenera, który przyjechał z odległej Polski. Ale w miarę jak mogłem im pomóc w rozwoju, nasze relacje się ocieplały.

- Czy to ocieplenie wpłynęło na pana relacje z trenerem Preciado?

- Sądzę, że tak. Pan Preciado spotkał się ze mną na krótko przed śmiercią i wyjaśnił, że nie podoba mu się coraz większa moja aktywność trenerska i nie pozwoli, abym zajął jego miejsce. Chyba tego się obawiał, że mogę go zastąpić.

- A miał podstawy?

- Nie mnie o to pytać. Wiem jedynie, że piłkarze skarżyli się na warunki współpracy z trenerem twierdząc, że nie przykłada on treningom wystarczającej uwagi i staranności. Większość kwestii związanych z przygotowaniem do meczów, motywacją czy negocjacji kontraktowych pod koniec sezonu prowadziłem ja.

- A jakie były pana prawdziwe intencje?

- Takie, jak już wyjaśniłem. Praca w Vecindario miała mi pozwolić nabrać wiedzy i doświadczenia. Zwłaszcza w tak specyficznym świecie piłkarskim, jaki panuje w lidze hiszpańskiej.

- Czy ma pan wrogów?

- Możliwe. Wielu nie podobało się to, że Polak coraz skuteczniej buduje swoją pozycję w zespole, współpracując udanie z piłkarzami. Może chcieli w tej roli widzieć Hiszpana? Nie wiem. Poza tym mogli być zazdrośni o to, jak szybko cudzoziemcowi zaczeło się układać, zwłaszcza w kontekście znalezienia pracy.

- I jest jeszcze ten email...

- Zgadza się, ale początkowo nie traktowałem go poważnie. Postanowiłem, ze powiem o nim prezesowi i trenerowi następnego dnia, bo mieliśmy się i tak spotkać celem omówienia strategii rozwoju klubu w kolejnym sezonie. Dalszą historię już państwo znacie. Zatrzymanie, areszt, kaucja, zwolnienie i rozprawa.

- Czy zna pan organizację o nazwie Kanaryjski Ruch Niepodległości?

- Nie. Nigdy tej nazwy nie słyszałem. A powinienem?

- Nie. Dziękuję panu, to by było na tyle.

- Również dziękuję.

 

Oczywiście ponieważ nie byłem głównym podejrzanym, nie zostałem zaproszony na salę rozpraw przy odczytywaniu wyroku. Po wyjściu z sądu czekała już jednak na mnie Amelia.

Z cały bagażem wiadomości.

Dobrych i złych.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...