Skocz do zawartości

Tańcząc z Guanczami


Fenomen

Rekomendowane odpowiedzi

Wracając po jednym z treningów z pierwszą drużyną zatrzymałem się w kiosku, zaintrygowany wystawioną nową La Vanguardią, w której moje zdjęcie widniało na pierwszej stronie.

 

 

Marco Polo, Buntownik z wyboru?

 

Marco Polo, nowy asystent trenera Preciado w Vecindario powoli, acz skutecznie buduje swoją pozycję, która pozwoli mu na objęcie posady szkoleniowca pierwszej drużyny. Według naszych źródeł, Polak coraz więcej współpracuje z piłkarzami drużyn młodzieżowych, próbując zadbać o ich poparcie przy potencjalnych staraniach o objęcie posady szkoleniowca. Sam asystent, podobnie jak i trener Preciado zaprzeczają, jakoby w klubie prowadzone były wewnętrzne gierki o realną władzę. Naszym zdaniem jednak Polo już od nowego sezonu może być pierwszym szkoleniowcem Vecindario. Jeżeli podtrzyma tempo budowania swojego poparcia w zespole, okres przygotowawczy piłkarze przepracują już pod okiem nowego szkoleniowca.

 

 

Juan Manolo Gaspar

 

Kupiłem gazetę i pobiegłem do Mario. Mieliśmy chyba do pogadania.

 

- Ej stary, o co chodzi z tym artykułem?

- No to ty mi powiedz. Ale pozwól, że na wstępie ci pogratuluję.

- Nie zgrywaj głupa tylko mów, co jest grane.

- Ej, ja naprawdę nie mam z tym nic wspólnego. Jestem dziennikarzem, ale jeszcze nie wszyscy kumple po fachu to moi dobrzy znajomi. Nie wiem, co to za jeden i skąd w ogóle pomysł na ten artykuł.

- Kurwa, no niedobrze się stało. Ten news może mi poważnie zaszkodzić. Inna sprawa, że facet pisze prawdę. Chyba za mało subtelnie pracuję na swoją pozycję.

- Olej gazety, dla wielu to będzie jedna z wielu plotek wyssanych prosto z palca. Kto wie, czy sam dziennikarz historii nie zmyślił, choć tak naprawdę nie wie, że jest ona prawdziwa.

- Coś w tym może być. Pisał w nim, że zaprzeczam tym rewelacjom, chociaż oczywiście nikt o tym ze mną nie rozmawiał.

- No sam widzisz. To jedna z kolejnych plotek, zapewne nic ci nie grozi.

- Obyś miał rację – odpowiedziałem w momencie, kiedy zadzwonił mój telefon. – Hmm, Preciado do mnie dzwoni.

- No odbierz, ciekawe, czy już wie o tym artykule i jak zareaguje.

- Hmm, no ok.

 

Nie wiem dlaczego, ale wciskałem przycisk odbioru połączenia drżącym palcem.

 

- Pan Preciado?

- Ta. Słuchaj no kolego, czytałeś artykuł w La Vanguardii?

- Właśnie wróciłem z kiosku. To jakaś obrażająca nas plotka dziennikarska.

- Tak sądzisz?

- Oczywiście. Przecież on nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.

- Chciałbym się spotkać i to wyjaśnić. Może być jutro o szesnastej w kawiarni na Placa Canaria?

- Uhm… ok., będę.

 

- A widzisz, Preciado chce się spotkać. Jutro – powiedziałem do Mario.

- Hehe, chyba się przejął artykułem i zaczyna się bać o posadę.

- No to sytuacja mi się skomplikowała.

- Nie bój nic. Wykonujesz przecież tylko swoje obowiązki, które sam ci narzucił.

- Łatwo ci mówić, to nie ty będziesz z nim rozmawiał.

- Dasz radę. Trzymam kciuki.

Odnośnik do komentarza

Tym razem na spotkanie z trenerem, to Preciado czekał na mnie. Wyraźnie poruszony i zdenerwowany. Nie dało się nie zauważyć, że artykuł zrobił na nim wrażenie i facet zaczyna się bać o swoją posadę. Konsekwencją tego uczucia będzie zapewne jego determinacja, aby na stołku się utrzymać.

 

- Usiądź proszę, mamy do pogadania - jego ton wcale nie brzmiał zachęcająco.

- Mam się bać? To brzmi jak początek przesłuchania - odparłem asekurancko.

- Nieeee, spokojnie – zaśmiał się sztucznie, tylko dodając tej sytuacji groteski.

- No to zamieniam się w słuch.

- Chodzą plotki, że zachęcasz młodych piłkarzy do pozostania w klubie, obiecując im, że od nowego sezonu to ty zostaniesz nowym menedżerem i wprowadzisz ich do pierwszej drużyny.

- Nic takiego nikomu nie obiecałem. Jedynie, o czym zapewniam, to że w przypadku nowego kontraktu, będę poświęcał tym graczom więcej swojej osobistej uwagi, dbając o ich rozwój - starałem się, żeby zabrzmiało to możliwie wiarygodnie. Inna sprawa, że mówiłem prawdę.

- Sugerujesz, że nie dbam wystarczająco o zespół młodzików?

- Nie, ale przecież sam pan kazał mi zajmować się podpisywaniem nowych umów z juniorami, czyż nie?

- Ale podpisywanie umów nie oznacza podkopywania autorytetu pierwszego trenera mówiąc, że nie poświęca się on wystarczająco młodzieży. I bez tego mam dość obowiązków.

- Czyli jednak sam pan potwierdza, że spędza z młodymi za mało czasu na treningach?

- Nie łap mnie za słówka. Dobrze wiesz o co mi chodzi - ton Preciado wyraźnie się zmienił.

- Przepraszam najmocniej, ale chyba najwyraźniej nie wiem. Z jednej strony oczekuje pan ode mnie współpracy w formie realizacji zadań, które pan mi narzuca, a z drugiej oskarża mnie pan o działania na pana szkodę, które jest wynikiem realizacji tychże zadań,

- Nie było mowy wcześniej o tym, że masz obiecać piłkarzom gruszki na wierzbie w zamian za pozostanie w klubie.

- No to w takim razie jak mam ich motywować do tego, by chcieli tu zostać? - zapytałem z udawaną desperacją w głosie.

- Nie wiem, wymyśl coś, ale nie obiecaj im cudów na kiju.

- Stawia mnie pan w trudnym położeniu…

- Masz okazję udowodnić, co jesteś wart.

- Czy pan coś chce mi powiedzieć?

- Nie raczej udowodnić. Żarty się skończyły.

- Rozumiem, że ta rozmowa się skończyła?

- Doskonale rozumiesz. Żegnam - wyszedł, nie płacąc nawet rachunku za zamówione mojito.

 

Rzeczywiście. Żarty się skończyły. Konflikt z trenerem został dziś oficjalnie zainicjowany.

 

To nie był koniec złych wiadomości. Wychodząc z knajpy spostrzegłem w rogu niewysokiego mężczyznę, który coś skwapliwie notował w swoim kajecie. Czy moje najczarniejsze przypuszczenia okażą się słuszne, okazać się miało następnego dnia w sportowych dziennikach…

Odnośnik do komentarza

Współpraca z piłkarzami układała się coraz lepiej. W ostatnich dwóch meczach sezonu podopieczni trenera Preciado dawali z siebie dużo więcej na boisku i dzięki temu udało się drużynie zająć jedenaste miejsce na finiszu rozgrywek. W kuluarach jednak coraz głóśniej mówiło się o możliwej zmianie na stanowisku pierwszego trenera. Mój konflikt z trenerem Preciado przybrał już bowiem wręcz bezczelne rozmiary, a piłkarze pracowali na treningach już niemal wyłącznie ze mną.

Zarząd klubu widział co się dzieje, ale miał poniekąd związane ręce. Przypomniały mi się słowa Mario i Halinki, którzy wspominali jak trudno jest obcokrajowcom zdobyć teraz dobrą pracę. Zatrudnienie mnie na stanowisku szkoleniowca pierwszej drużyny byłoby czymś na kształt gola samobójczego, jakiego strzeliłyby sobie władze Vecindario.

Ja jednak miałem inny problem. Od pewnego czasu atmosfera wokół mojej osoby wyraźnie gęstniała. Obok piłkarzy, którzy coraz bardziej się ze mną identyfikowali (a na pewno bardziej niż z Preciado) pojawiały się cienie, demony osób mi nieprzychylnych. O co tak naprawdę nie było trudno, bo wielu nie w smak była coraz lepsza współpraca polskiego asystenta z piłkarzami. Preciado miał naprawdę wielu swoich popleczników.

 

Kulminacja narastającej agresji nadeszła niedługo po ostatnim spotkaniu.

Wracając z konferencji prasowej zorganizowanej na koniec sezonu (w której, rzecz jasna, udział brał głównie Preciado, ale ja musiałem na niej być obecny), znalazłem w swojej skrzynce mailowej list od nieznanego nadawcy.

 

“Ty będziesz następny. Nie ma w sobie siły ten, co nie ma agresji”.

 

List został napisany czystym (a przynajmniej tak mi się wydawało) hiszpańskim. Przeciwników mam tu wielu, zbyt wielu, abym mógł jednoznacznie wskazać, kto za tym stoi i czy jest to tylko głupi żart, czy sprawy przybierają obrót taki, że należałoby o tym zawiadomić odpowiednie służby.

Front przeciwny mojej osobie coraz wyraźniej się kształtuje. Stwierdziłem, że nie ma na co czekać i trzeba o wszystkim powiadomić władze klubu. Sytuacja była trudna, bo chociaż współpraca z piłkarzami układała się dobrze, miałem tu więcej wrogów niż przyjaciół.

 

Następnego dnia wcześnie rano udałem się do siedziby Vecindario. Oficjalnie w celu omówienia z panem Preciado i zarządem strategii rozwoju klubu w przyszłym sezonie. Nieoficjalnie zaś miałem ważniejsze zmartwienia, które musiały rozstać omówione z moim pracodawcą.

Na razie nie zamierzałem informować o niczym moich bliskich tu na Kanarach, ani Halinki, ani Mario. Sprawa była zbyt delikatna, a nie chciałem ich jeszcze za bardzo denerwować. Z resztą i tak już dość długo się z nimi nie widziałem. Mieszkanie u Pedro wystarczało na moje potrzeby, a mieszkanie na sąsiedniej wyspie też utrudniało częste kontakty.

Do siedziby Vecindario wszedłem punktualnie o godzinie 9.00. O tej właśnie porze byłem umówiony z zarządem i trenerem. Szczerze mówiąc nie oczekiwałem, żeby wszyscy już byli gotowi. Tymczasem komitet powitalny, który na mnie czekał był już w pełnej gotowości.

W składzie innym, niż sądziłem...

Odnośnik do komentarza

Jedynym, co po wejściu do biura zdążyłem zarejestrować, był dwunastoosobowy oddział specjalny Kanaryjskiej Policji Operacyjnej. Nawet nie zdążyłem mrugnąć, a już leżałem na brzuchu z rękami skutymi na karku. Nie czułem bólu, raczej oszołomienie wywołane tak niespodziewaną reakcją.

Po chwili zostałem podniesiony. Dopiero teraz poczułem ból w obojczyku. Pewnie stłuczony.

 

- Jest pan podejrzany o zamordowanie trenera Mikela Preciado.

- Co?! Trener Preciado zamordowany?

- Nie udawaj głupiego. Lepiej znajdź sobie dobrego adwokata.

- Przecież to jakiś absurd!

- Wszystko przemawia za tobą. Miałeś motyw.

- Jaki motyw? To, że z kimś nie układa się współpraca to jeszcze nie powód, żeby go mordować.

- Dobra, dobra. Nie chce mi się z tobą teraz gadać. Naprawdę nie sądziłem, że wy Polacy, jesteście zdolni do czegoś takiego.

- Przecież ja nic nie zrobiłem! - wykrzyknąłem, ale mój głos zanikał w głośnych rozkazach policjantów.

 

Cala akcja została przeprowadzona bardzo sprawnie. Już godzinę potem znajdowałem się w areszcie, w odosobnionej celi, wciąż zszokowany tym, co zaszło. Sprawa była ewidentna. Ktoś wrobił mnie w morderstwo Preciado. Ktoś komu zależało, żeby nie zajął jego posady. Nie miałem jednak pojęcia, kto to mógł być. Co gorsza, byłem teraz zupełnie sam, bo pewnie Mario i Halinka o niczym nie wiedzą.

Chociaż w tej ostatniej myśli zasadniczo się pomyliłem.

 

Uwaliłem się na pryczy (łóżkiem tego nazwać absolutnie nie można było) rozmyślając o swoim beznadziejnym położeniu i równie beznadziejnych szansach na możliwość szybkiego opuszczenia tego miejsca. Nie zdążyłem nikogo poinformować o tym co się stało, bo niby jak miałbym to zrobić. Zostałem potraktowany jak najgorszy z kryminalistów, którego pozbawiono szans na jakikolwiek kontakt ze światem.

To akurat jednak dziwić nie powinno.

 

Rozmyślając o tym, nie poczułem nawet kiedy, ale złapał mnie sen. Nie na tyle mocny jednak, abym w końcu nie usłyszał wołania do celi.

- Polo, odwiedziny - wyrwał mnie z półsnu strażnik.

- Odwiedziny. Niby kto do mnie przyszedł?

- Adwokat?

- Adwokat?! Przecież ja nie mam adwokata.

- W takim razie wygrałeś na loterii. Na twoim miejscu przyjąłbym tego fanta - strażnik mówiąc to, puścił oko.

Odnośnik do komentarza

Zostałem zaprowadzony do sali widzeń, gdzie czekał na mnie mój rzekomy adwokat.

Ale to nie był adwokat.

Chociaż też na “a”...

To był anioł.

- Witam, nazywam się Amelia Rodriguez. Jestem prawnikiem, prowadzę własną kancelarię.

- Marco... Marco Polo - wybąkałem, wpatrując się w nią jak w obrazek.

 

Wysoka, świetnie zbudowana, z ciemnymi blond włosami i szerokimi brązowymi oczami, przenikliwie się we mnie wpatrującymi, sprawiała wrażenie bogini. Jej boska figura zdradzała, że na pewno uprawia jakiś sport, bo obok smukłej sylwetki charakteryzowały ją wyraźnie zaznaczone linie mięśni ramio i łydek. “To w końcu prawniczka, czy pływaczka? A może siatkarka”.

Absurdu całej tej groteskowej sytuacji dopełniał fakt, że mimo beznadziejności swojego położenia, zastanawiałem się nad tym, jaki sport uprawia ta, która może mnie stąd wyciągnąć.

 

- Wiem.

- Przepraszam, ale skąd pani się tu wzięła?

- Zadzwoniła do mnie moja znajoma, dyrektorka departamentu turystyki kanaryjskiego rządu.

- Halinka?

- Tak - zaśmiała się Amelia. - Powiedziała mi, że potrzebuje pan pomocy.

- Ale... ale... skąd ona w ogóle wiedziała?

- W jakim świecie pan żyje - znów się zaśmiała, tym razem bardziej szyderczo niż serdecznie. - Jest pan na czołówkach wszystkich hiszpańskich gazet. Człowiek sportu podejrzany o morderstwo swojego konkurenta do posady pierwszego trenera to gorący temat.

- Czyli dowiedziała się wszystkiego z mediów.

- Tak jest. I to nie tylko ona, ale wszyscy w Hiszpanii.

“Zajebiście” - pomyślałem. Czyli nawet jak to jakimś cudem odkręcę, to moją reputację w Europie i tak już szlak trafił.

- Czyli mam u niej kolejny dług wdzięczności.

- Dobra, przejdźmy do konkretów. Został pan podejrzany o morderstwo trenera Preciado. Co może mi pan o tym powiedzieć tak “na szybko”?

- Że zostałem wrobiony. Jestem prostym przewodnikiem górskim, a od niedawna też trenerem. Ja nie morduję ludzi, nawet jeśli współpraca mi się z nimi nie układa. Gdyby tak było musiałbym zaszlachtować ¾ ludzi, który oprowadzałem po wysokogórskich szlakach.

- To trochę mało, żeby przekonać sąd. Miał pan motyw.

- Jaki motyw? Moja współpraca z Preciado nie układała się najlepiej, ale to jeszcze nie powód, żeby go mordować. Ja starałem się wykonywać swoją pracę najlepiej jak potrafiłem, ale skoro on uznał, że w ten sposób podkopuję jego pozycję w klubie, to nie moja wina.

- Rozmawialiście o tym?

- Tak, dwa tygodnie temu. Na dwa dni przed ostatnim meczem ligowym z Oviedo.

- I co panu powiedział?

- Że widzi co się dzieje. Że przekabacam piłkarzy na swoją stronę, ale on się tak łatwo nie da i skóry tanio nie sprzeda.

- Czyli czuł w panu wroga?

- Może i tak, ale wroga chyba wyłącznie w rozumieniu zawodowym, nie czysto ludzkim.

- Skąd może pan to wiedzieć?

- Nie wiem, zgaduję. Nasze relacje nigdy przez te kilka tygodni nie miały charakteru poza-zawodowego. Spotykaliśmy się wyłącznie na treningach, odprawach i meczach.

- Dobra, już wiem co nieco. Teraz zasadnicze pytanie. Chce pan, żebym panu pomogła?

- Chyba nie mam wyboru. Obawiam się tylko, że może mnie nie być stać na pani usługi... - ugryzłem się w język słysząc, jak dwuznacznie to zabrzmiało.

- Proszę się o to nie martwić. Mam pewien dług wdzięczności u pani, jak pan ją nazwał, Halinki i tą sprawą będę mogła go spłacić.

- W takim razie będę zachwycony, jeśli się pani zgodzi.

- Jasne. Biorę tę sprawę. Pomogę panu.

- Podziękuje pan, jak stąd wyjdzie.

- Jasne. Nie omieszkam.

- Aha, i przy okazji. Skoro mamy razem pracować, mówmy sobie po imieniu.

- Jak sobie pani... eee... to znaczy, jak sobie życzysz.

- Zapoznam się trochę z okolicznościami i jutro wrócę. Pogadamy o tym, jak najszybciej cię stąd wyciągnąć.

- Do zobaczenia.

- Hasta la manana.

 

Rozmyślania o pięknej pani adwokat, która do tego wszystkiego jeszcze chce mnie wyciągnąć z tego bagna zajęły mi cały wieczór. Oczywiście nie mogłem zasnąć, odtwarzając ją sobie w głowie.

Sytuacja jest chora. Kobieta, która ma mnie wyciągnąć z pierdla, zawróciła mi w głowie.

Odnośnik do komentarza

Następnego dnia zjawiła się punktualnie w południe.

 

- Polo, ktoś do ciebie – strażnikowi znów zabrakło subtelności.

 

O ile wczoraj, Amelia wyglądała jak anioł, o tyle dziś była wręcz boginią. Skromny makijaż na tle długiej, lnianej sukni zwieńczonej jasnym żakietem sprawiał kosmiczne wrażenie.

 

- Dzień dobry.

- Witam. Czy dobry, to się dopiero okaże.

- Sądzę, że mam dobre wieści, ale zanim do tego przejdę, muszę cię jeszcze zapytać o kilka spraw.

- Jestem do dyspozycji – okropnie to zabrzmiało.

- Powiedz mi, masz tu wrogów?

- Oczywiście. Halinka już na starcie mówiła mi, że trudno mi będzie się tu przebić. Że niechętnie zatrudniani tu są obcokrajowcy, którzy kradną pracę miejscowym.

- A kogoś konkretnie mógłbyś podejrzewać, kto mógł cię w to wrobić?

- Nie wiem. Jest pewnie wiele takich osób, chociaż nikt osobiście mi tego nigdy nie powiedział. Chociaż…

- Chociaż?

- Jakiś czas przed aresztowaniem dostałem maila z pogróżkami. Chciałem nawet o tym pogadać z szefostwem, ale nie zdążyłem. To znaczy, kiedy poszedłem do prezesa, ten już czekał na mnie z obstawą policyjną.

- Właśnie o tym chciałam pogadać. Policja dostała się do tego maila, przeszukując twoją mailową skrzynkę.

- Przeszukują moją prywatną korespondencję?

- Oczywiście. Tak działa tutaj miejscowa policja. A w Polsce nie?

- To nie ma nic do rzeczy. Dobra – co wynikło ze znalezienia tego maila?

- Że nie jesteś jedynym podejrzanym, który mógł mieć motyw. Nie muszę chyba mówić, że to dla ciebie dobrze. Chociaż nie zostałeś jeszcze oczyszczony z zarzutów. Na to jeszcze dużo za wcześnie.

- Czyli co tak naprawdę mi to daje?

- Będziesz mógł wyjść z aresztu. Oczywiście za odpowiednią kaucją.

- Ile? – jęknąłem pytająco.

- Dwieście tysięcy euro.

- O ja pierdolę… - zaskomlałem po polsku.

- Nic nie bój. Halinka obiecała, że pomoże ze swoich oszczędności. Ona, jako dyrektora departamentu zarabia nieźle.

- Przecież ja się jej nigdy nie odwdzięczę.

- Nie marudź. Teraz najważniejsze, żebyś stąd wyszedł. Jest jeszcze coś, o czym powinieneś wiedzieć.

- No zamieniam się w słuch…

- Piłkarze się bardzo z tobą solidaryzują. Na ostatnich dwóch treningach przed przerwą wakacyjną przyszli w koszulkach ze wspierającymi cię napisami. W mediach wypowiadają się o tobie bardzo ciepło i ogólnie chyba chcą, żebyś wrócił i zajął miejsce Preciado.

- Taaa, z oskarżeniem o morderstwo to ja sobie mogę.

- Nie oskarżeniem, a podejrzeniem. To nie to samo.

- Co nie zmienia faktu, że moją reputację i tak już szlag trafił.

- Z tym faktycznie może być gorzej, ale chyba jeszcze nie wszystko stracone.

- Najpierw i tak muszę stąd wyjść.

- To już załatwione. Procedurę zwolnienia za poręczeniem uruchomiłam jeszcze przed przyjściem dziś do ciebie. Jutro będziesz wolny i będziesz mógł czekać na rozprawę sądową na wolności, chociaż pod nadzorem policyjnym.

- O, to jest dobra wiadomość. Dzięki.

- Wczoraj mówiłam, że podziękujesz jak wyjdziesz. Dziś muszę zmienić wersję: podziękujesz jak odzyskasz wolność i reputację.

- Wtedy też podziękuję. Wtedy i przez całe swoje życie od tego dnia.

- Przestań. To moja praca.

- Wiem, ale dzięki tobie mogę wrócić do żywych.

- Odezwę się niedługo, co dalej.

- Jasne. Do usłyszenia.

- Do zobaczenia.

 

I faktycznie następnego dnia zostałem zwolniony za kaucją. Na razie jednak nie miałem co się pokazywać w siedzibie klubu. Z podejrzeniem popełnienia morderstwa mogę zapomnieć o objęciu posady pierwszego trenera. I nie pomoże w tym nawet ogromne wsparcie zawodników, jakim mnie obdarzyli w tej sytuacji. Muszę po prostu zrobić wszystko, żeby oczyścić swoje dobre imię i reputację. To warunek konieczny powrotu do gry.

Odnośnik do komentarza

Nie wiem, skąd piłkarze Vecindario wiedzieli, kiedy wyjdę, ale przyjeżdżając pod swoje mieszkanko natknąłem się na niespodziankę. Oto witali mnie w progu wszyscy piłkarze pierwszej drużyny i juniorzy. Sytuacja dla mnie tak niespodziewana, że autentycznie się rozryczałem. Uścisków dłoni nie było końca, ale nie byłem w stanie nic sensownego z siebie wydusić, chociaż oni wszyscy czekali na jakieś słowo ode mnie.

 

- Słuchajcie – jakoś zacząłem – jestem zaskoczony waszą reakcją. Nie spodziewałem się po was aż takiego wsparcia dla mnie. Nie wiem, jak mogę się wam odwdzięczyć.

- To proste – ryknął ktoś z tłumu – niech pan zostanie naszym pierwszym trenerem!

Na te słowa zgromadzenie wesoło zawołało.

- Nawet nie wiecie, jak bym chciał. Ale teraz to nie ode mnie tylko zależy. Mam nad głową proces o zabójstwo. Moja reputacja pikuje w dół i wątpię, żeby ktokolwiek chciał tu ze mną rozmawiać o zatrudnieniu.

- Ale my nie chcemy żadnego innego trenera! – zawołał ktoś inny.

- To wzruszające, co dla mnie robicie, ale naprawdę nie mogę wam niczego obiecać. Teraz najważniejsze dla mnie to odzyskanie reputacji.

- Pomożemy! – słysząc ten okrzyk poczułem się jak w PRLu za czasów Gierka.

- Wiem, że chcecie pomóc, ale chyba niewiele możecie zrobić. Najbardziej może mi pomóc niezawisły sąd, który znajdzie tego, kto mnie wrobił i oczyści mnie z zarzutów.

- Nikt z nas nie wyjedzie na wakacje, dopóki nie wygra pan tej sprawy – gruchnęło po tłumie.

- Lepiej będzie dla nas wszystkich, jeśli wyjedziecie i odpoczniecie. Jeśli jakimś cudem powrócimy do współpracy, będę miał pewność, że jesteście wypoczęci i będziecie dawać z siebie wszystko – sam nie wierzyłem w to, co mówię.

- Chcemy spłacić za pana kaucję! – pojawiła się kolejna propozycja z otoczenia.

- Jesteście fantastyczni, ale kaucja już została opłacona. Pomogła mi w tym moja przyjaciółka, która za mnie założyła wymaganą kwotę.

- Właśnie, my nie chcemy pożyczać – my chcemy się na tę kaucję zrzucić. Prawda chłopaki? – odpowiedziało wesołe ryknięcie potwierdzające determinację tych chłopaków.

 

Aż mnie ścisnęło w dołku.

 

- Słuchajcie. Nie wiem co powiedzieć. Bardzo wam dziękuję za wsparcie, ale na chwilę obecną nie będę was obciążał swoimi problemami.

- Pana problemy są naszymi problemami. Bez pana nie będziemy trenować.

- Teraz macie i tak wakacje. Mam nadzieję, że uda się sprawę załatwić możliwie szybko, żeby stracić jak najmniej okresu przygotowawczego. Dziękuję wam, kochani, jedźcie do domów i wybierajcie się na urlopy. Ja postaram się z moim adwokatem wygrzebać z tego gówna. Ale będzie mi na pewno łatwiej wiedząc, że mam w was wsparcie.

- Jasna sprawa. Do zobaczenia trenerze.

 

W momencie, gdy nazwali mnie ‘trenerem’, poczułem ciepło na skórze. Może rzeczywiście jeszcze nie wszystko stracone?

Odnośnik do komentarza

No baaaa ;)

 

UWAGA! W tym odcinku zawarty jest pewien dosyć naturalistyczny opis zbrodni. Tylko dla ludzi o mocnych żołądkach!

 

 

- Marco, spotkajmy się jutro w kawiarni Copacabana przy LaPlaya Avenida. Mam sporo wieści dla ciebie – poranny telefon od Amelii zadziałał jak miód na moje uszy.

- Jasne. Chętnie. Choćby zaraz.

- No to może przy śniadaniu porozmawiamy. Pasuje ci jedenasta?

- Jasne – kurde, w każdej innej sytuacji pomyślałbym, że zaprasza mnie na randkę…

 

Oczywiście zebrałem się w sobie i ogarnąłem tak, żeby piękna pani adwokat nie musiała na mnie czekać. Punktualnie o jedenastej czekałem na nią w zewnętrznym ogródku tejże restauracji.

Przyszła punktualnie, piękniejsza niż kiedykolwiek ją widziałem. Najwyraźniej po naszym spotkaniu wybiera się do pracy, może nawet prosto do sądu, bo wyglądała bardzo oficjalnie.

A przez to jeszcze bardziej pociągająco.

 

- Nigdy nie pozwalasz kobietom na siebie czekać? – zapytała na powitanie.

- Nikomu. Nie tylko kobietom. Ale tym najpiękniejszym w szczególności – odparłem z maksymalną szarmanckością, na jaką było mnie stać.

- Dziękuję – po twarzy przebiegł jej nikły rumieniec – Zamówiłeś już coś?

- Nie, czekałem na ciebie. Nie znam tej knajpy, więc na wybór tutejszych specjałów zdam się na ciebie.

- Ok., jak sobie życzysz. Ale nie mów potem, że nie ostrzegałam.

- A co? Podają arszenik?

- Nie – zaśmiała się – Ale tutejsze jedzenie ma moc.

- Tym lepiej. Moc potrzebna, bo Quest trudny.

 

Znów się zaśmiała.

Rzeczywiście danie, które wciągnęliśmy na śniadanie miało moc godną samego Jedi, ale w takim towarzystwie wszystko musiało smakować wybornie. Przypuszczalnie gdybym dostał zrazy zawijane w gównie, też oblizywałbym się ze smakiem.

Po posiłku usiedliśmy przy dzbanie sangrii, żeby omówić strategię działania.

 

- Przede wszystkim musisz wiedzieć – zaczęła Amelia – że sprawa dostała wyraźnie przyspieszony tryb. Jak z resztą wszystkie sprawy o morderstwo. Zwłaszcza tak spektakularne.

- Spektakularne?

- To ty nic nie wiesz? Nie wiesz, jak zginął Preciado?

- A skąd niby mam wiedzieć? W pace nie puszczali wiadomości.

- Jasne – uśmiechnęła się przepraszająco – Wybacz.

- Wspaniałomyślnie wybaczam. A teraz nawijaj. Jak do tego doszło?

 

- Facet został wyjątkowo bestialsko zamordowany. Dobrze, że mamy już za sobą śniadanie. Ale uważaj na to, co teraz ci powiem. Na żywca rozkrojono mu brzuch, wyciągnięto całe bebechy i gotowano je w kotle, utrzymując faceta przy życiu.

 

- Jezu… - poczułem, że zbiera mi się na wymioty.

- Osoba, która mu to zrobiła, to musi być jakiś szaleniec.

- Zgadzam się. I co ciekawsze, ten szaleniec teraz będzie polował na mnie.

- Uważam, że potrzebujesz ochrony – wypaliła nagle.

- Co?!

- A nie? Sam widzisz, co mu zrobili. Ciebie może spotkać coś równie nieprzyjemnego. Nie możemy ryzykować.

- A czy policja da mi ochronę?

- Jeśli powiesz prokuratorowi na najbliższym przesłuchaniu to, co chce usłyszeć, to tak.

- A kiedy to przesłuchanie.

- Jutro o piętnastej.

- Yhm. A o co może mnie pytać? Co mam mówić?

- Szczerze mówiąc nie mam pojęcia, ale prokurator wie o tamtym mailu, więc po prostu mów prawdę. Postaraj sobie dziś przypomnieć wszystkich, którzy kiedykolwiek dali ci jakieś powody sądzić, że mogą być do ciebie nieprzyjaźnie nastawieni. Sporządź mapę potencjalnych wrogów.

- O rany, trudna sprawa. Trochę ich tu było.

- Dobra, wiesz co, zrobimy to inaczej. Wpadnij dzisiaj do mnie pod wieczór to przygotujemy razem taką mapę. Dzięki temu lepiej się przygotujesz do jutrzejszej rozmowy.

- Nie wiem, czy powinienem odbierać ci wolny wieczór.

- Nie gadaj głupot. Mieszkam przy Monte Caballo. Znajdziesz mnie tam bez problemów.

- Skoro tak sądzisz…

- Bądź po dwudziestej drugiej.

- Ok, z przyjemnością. Jak sobie życzysz.

- No to do wieczora.

- Do zobaczenia. Aha, i jeszcze jedno! – zawołałem na wyjściu.

- Słucham?

- Jakie wino pijesz?

- Zdaję się na twój gust.

- W porządku, ale ostrzegam, że jestem winiarskim dyletantem.

- No to się postaraj tym razem.

- Ale nie mów potem, że nie ostrzegałem!

- Dobra, muszę już lecieć. Do zobaczenia.

- Do zobaczenia.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...