Skocz do zawartości

Tańcząc z Guanczami


Fenomen

Rekomendowane odpowiedzi

- Słucham? – nigdy nie lubiałem, kiedy ktoś przerywał mi sen. Zwłaszcza, jeśli miało to miejsce w środku nocy po całym dniu harówki na ściance.

- Czołem. Tu Martin. Jest duża robota do zrobienia!

- Wiesz, która jest godzina?

- A wiesz ile można zarobić?

 

„Kurwa”, zakląłem pod nosem. Zawsze jak Martin przechodził od razu do kasy, nie blefował. Chyba sprawa jest warta świeczki, skoro dzwoni o czwartej nad ranem.

 

- Nawijaj – odrzekłem, ukrywając zniecierpliwienie połączone z sennością.

- Młode niemieckie małżeństwo. On jest kierownikiem działu produkcji w Volkswagenie, ona pracuje jako analityczka w Deutsche Banku. Obrzydliwie bogaci i już znudzeni życiem.

 

„Fascynujące”, pomyślałem.

 

- Konkrety?

- Atlas.

- Kiedy?

- Za tydzień w sobotę.

- Skala trudności?

- Jak dla nich… hmm… czwórka. Widziałem fotki z ich wycieczek w Dolomity i Taurus.

- Ile?

- Dobrze wiesz, że nie mogę ci powiedzieć. Wchodzisz w to?

 

Nigdy nie należałem do tych, co trzeba ich dwa razy przekonywać. Zwłaszcza, gdy chodziło o organizację tras wysokogórskich. Teraz jednak czuł, że coś tu śmierdzi.

Mam jednak jedną słabość.

Nie potrafię odmawiać.

 

- Wyślij mi szczegóły na maila. I’m in. Ale kiedyś i tak urwę ci głowę.

Odnośnik do komentarza

- No i jak z tym Atlasem? Czekam na info od ciebie od dwóch dni, a tu nic.

- Dziś rano właśnie dostałem od Jurgena maila. Pozmieniały im się trochę plany. Uznali, że sytuacja w Maroku nie jest zbyt bezpieczna i chcą zmienić cel.

 

Wiedziałem, to byłoby zbyt piękne.

 

- I co sobie wymyślili?

- Mówią, że chcieliby poczuć atmosferę wysokich gór możiwie niedaleko.

- No to niech jadą w Alpy albo Pireneje.

- Tam już byli... Masz jakiś pomysł?

- Daj mi jeden dzień. Odezwę się do ciebie jutro.

 

Sytuacja nie była wymarzona. Obrzydliwie bogaci więc pewnie też obrzydliwie marudni. Zapewne zobaczyli już całą Europę i pół świata, więc znaleźć dla nich coś ciekawego nie jest łatwe. Odpadają Alpy, Pireneje, Taurus, Dolomity.

Trzeba było podejść do tematu bardziej metodycznie. Uruchomiłem swoje kontakty na Kaukazie, polskich i słowackich Tatrach, Kanarach i Szkockich Highlands. To były chyba ostatnie opcje, jakie dla nich zostały.

Tak jak obiecałem, zadzwoniłem do Martina następnego dnia.

 

- Czołem. Słuchaj, daj mi namiar na tych ludzi. Może mam dla nich coś ciekawego. Nie ma sensu, żeby to ustalać przez pośrednika.

- Ok, jak chcesz, ale jest jeden problem.

- Co znowu?

- Dasz sobie radę z niemieckim?

- Będę musiał.

- No jak sobie życzysz. Wystarczy ci telefon, czy chcesz też maila?

- Dawaj maila. Wyślę im kilka ofert. Lepiej, żeby mieli to na piśmie i nie pytali za godzinę, co wchodzi w skład wyprawy.

- Dobra, zaraz dostaniesz.

 

Po chwili miałem już na skrzynce kontakt do Jurgena Willmana. Człowieka, który, zdaniem Martina, potrafi być irytujący, ale gdy uda się go zadowolić na szlaku, umie cię hojnie wynagrodzić. Z resztą teraz już nie miałem odwrotu.

 

Jeszcze tego samego dnia Jurgen otrzymał ode mnie maila następującej treści:

 

“Witam,

ponieważ doszły mnie słuchy, że planują Państwo zmianę trasy, proponuję kilka opcji:

1. Szkockie Highlands z wejściem na Bena Nevisa przez Tower Ridge. Trasa wymagająca, do tego można się spodziewać gównianej pogody, śliskich skał i wszelkich nieprzyjemności z tym związanych. Trasa trudna, ale wrażenia niezapomniane.

2. Wyspy Kanaryjskie, Teneryfa. W planie wejście na Pico de Teide (ponad 3 700 m. n.p.m) i mniejsze Pico Viejo (ponad 3 500 m. n.p.m). Trasy nie takie trudne, ale fizycznie na pewno wymagające. Teneryfa, poza górami daje też oczywiśćie inne możliwości spędzania wolnego czasu. Na pewno nie taki hardcore jak Szkocja.

3. Kaukaz. Możliwe wejście na Elbrusa, ale tylko w najbliższym tygodniu. Potem wprowadzane są jakieś dziwne restrykcje (takie info dostałem od swojego informatora z tego rejonu), więc trzeba by się spieszyć. Trasa trudna, wymagająca, ale wrażenia ze zdobycia najwyższego szczytu Europy niepozamniane. Wymagane pełne wyposażenie alpinistyczne.

4. Polskie i słowackie Tatry. Możliwość wejścia na najwyższe szczyty nieznakowanymi szlakami. Tylko w towarzystwie przewodnika (mam odpowiednie uprawnienia), np. Durny Szczyt, Łomnica, Gerlach. Opcja najtańsza, co nie znaczy, że najgorsza.

Proszę o szybką odpowiedź.

Marco Polo”.

 

Reply z ich strony było błyskawiczne. Szkocja zbyt deszczowa, Polskę i Słowację znają, a Kaukazu nie zdązymy dograć. Została opcja z Teneryfą, która wydaje im się najciekawsza.

Mi z resztą też. Opalę się, opiję Pinią Coladą i jeszcze na tym zarobię.

Odnośnik do komentarza

Wybór Teneryfy oznaczał wiele ułatwień. Miałem tam dobrze rozbudowaną sieć kontaktów z przewodnikami wysokogórskimi, dzięki czemu byłem na biężaco z sytuacją na szlakach. Do tego kanaryjskie wulkany nie wymagają posiadania specjalistycznego sprzętu, dlatego obyło się bez skomplikowanych i drogich zakupów. Samoloty latają tam często, więc odpadł kolejny problem.

 

Problem był inny, nazywał się Willman.

 

Facet rzeczywiście okazał się wkurwiająco marudny. Do tego stopnia, że jeszcze przed wyjazdem miałem go już po dziurki w nosie. Na szczęście mieliśmy mieszkać w zupełnie różnych hotelach, a San Isidro jest na tyle dużym miastem, że nie będziemy się zbyt często widywać wieczorami na ulicach, w parkach czy pubach.

 

Przed samym wyjazdem zadzwoniłem jeszcze do Pani Halinki, mojego polskiego kontaktu na wyspie celem zrobienia wywiadu aktualnej sytuacji w branży. Oczywiście Halinka, jak to ma w zwyczaju, musiała ponarzekać, po czym stwierdziła, że dopóki płacą jej za oglądanie polskich kabaretów na youtubie w godzinach pracy, nie zamierza się nigdzie z Los Abrigos ruszać. Na zakończenie obiecałem, że ją tam odwiedzę, jak tylko skończę pałować się z Niemiaszkami.

 

Na dwa dni przed wylotem, zadzwoniłem do Jurgena, zgodnie ze swoim przyzwyczajeniem, celem sprawdzenia, czy klient jest gotowy na wyjazd.

 

- Śprawdź czy masz wszystkie te rzeczy: śpiwór, namiot, karimata, czołówka, nóż turystyczny, nakrycie głowy, wysokie buty, sandały...

- Wszystko mam Marco. Jesteśmy już gotowi.

- Weż sobie jakieś maści dla sportowców, bo trasy mogą być wymagający.

- Panie, przecież to nie moja pierwsza górska wyprawa.

- Każdy mi tak mówi. I każdy potem umiera na trzeci dzień. Z doświadczenia wiem, że lepiej cię sprawdzić.

- Nie bój nic, damy radę.

- A jak małżonka?

- NIe może się doczekać.

 

“W przeciwieństwie do mnie” - pomyślałem.

 

- Dobra, do zobaczenia we Frankfurcie na lotnisku. Pamiętaj o biletach i ubezpieczeniu.

- Będę gotowy ze wszystkim. Aha, i jeszcze jedno.

- No słucham?

- Załatwiłem samochód, będzie jak się przemieszczać.

 

“Ech, kurwa, ja też już to załatwiłem”, zakląłem. Nie lubię, jak ktoś wpieprza się w moje organizatorskie kompetencje.

 

- Niepotrzebnie, ja już też to dograłem. Mówiłem, wszystkie sprawy załatwiam ja. Wy jesteście od tego, żeby się tam dobrze bawić. Ja mam zapewnić cały stuff i sprawić, że bezpiecznie wrócicie do domu.

- Dobra, entschuldigung, to odkręcę to.

- Do zobaczenia na lotnisku.

- Tschuss!

Odnośnik do komentarza

Dzięki Bogu, Niemiaszki nie spóźnili się na lotnisko. Odprawa przeszła szybko i sprawnie, chociaż znów, jak za każdym razem, miałem kipisz bagażu ze względu na nóż turystyczny. Sprawdzony bajer został wcielony w życie i, jak za każdym razem, zadziałał i teraz. Dzięki temu będziemy mieć czym otwierać konserwy na szczycie wulkanu. Ewentualnie będę miał czym zaszlachtować tego marudę, jak mnie zdenerwuje do reszty.

 

Lot i zakwaterowanie, w hotelu, którego nigdy wcześnie nie widziałem, przebiegły sprawnie. Halinka obiecała, że wszystkim mi się tutaj na miejscu zajmie, a jako kierowniczka departamentu do spraw turystyki miała spore możliwości. Trochę się u niej przez ten czas, kiedy była zwykłą woźną na jednym z kempingów pozmieniało. Najwyraźniej te podyplomowe studia, które wówczas robiła, dały takiego kopa jej karierze. Mieliśmy się spotkać na wyspie już niebawem.

 

Wieczorem, podczas kolacji w jednym z pobliskich lokali, przedstawiłem raz jeszcze plan wyjazdu.

 

- Dobra, słuchajcie, plan jest taki. Jutro wyskoczymy na Roques de Garcia, trasa numer jeden i ewentualnie zrobimy jeszcze dwójkę, jak na starczy sił i czasu.

- A czemu akurat tam zaczynamy?

“A czemu wy już zaczynacie marudzić?”, pomyślałem.

- Chcę, żebyście jutro przeszli aklimatyzację w tym środowisku. Klimat tu jest trochę inny, a przed wtorkowym atakiem na Pico de Teide, trzeba mieć aklimatyzację.

- Czyli we wtorek Pico?

- Tak jest. Zrobimy go na raz. Wejście od stacji kolejki, zejście przez Montana Blanca. Powinniśmy się uwinąć w jeden dzień.

- Potem Teno?

- Aye. Zrobimy sobie dwa dni przerwy od Teide. W tym czasie pokażę wam Teno i Anagę. Zupełnie inne górki i zupełnie inny klimat.

- A potem co? Wracamy w Teide?

- Taki jest plan, żeby na koniec zrobić coś ciekawszego. Myślałem o wyjściu na Pico Viejo, ale to zależy tylko i wyłącznie od waszej kondycji i stanu psychofizycznego na dzień przed tamtą trasą. To najciekawsze i najtrudniejsze podejście na całych Kanarach. Może być dla was fajną frajdą, ale trzeba mieć do niego końskie zdrowie.

- No to zobaczymy, co i jak, ale teraz skosztujmy ichnich przysmaków.

- Z przyjemnością - skłamałem. Nigdy nie lubiałem hiszpańskiego żarcia. Te ich tapas nigdy mi nie podeszły, czy to w Barcelonie, czy w Bilbao, Madrycie, czy na Kanarach. Narodowa potrawa też nie zrobiła na mnie szału, owoce morza, tak forsowane tu na wyspie, też nie są moim ulubionym daniem. Nie robiąc jednak przykrości swym mocodawcom, zjadłem z nimi kolację.

 

Od następnego dnia mieli zobaczyć, że Teneryfa nie jest wcale taka lajtowa, jak o niej sądzili. Teide, Teno i Anaga na pewno dadzą im w dupę tak, że nabiorą pokory do wulkanicznego krajobrazu Kanarów.

Odnośnik do komentarza

Ten kolor czcionki to najprawdopodobniej wina google docs, bo stąd wklejałem tekst na CMF i właśnie przy wklejaniu musiało się ustawić jakieś durnowate formatowanie tekstu. A że na moim skinie (Delicate) tego nie widać, to nie wiedziałem o problemie. Teraz już powinno być ok, bo przerzuciłem się na M$ Worda.

 

 

Początkowo wszystko szło jak z płatka. Zgodnie z moimi przypuszczeniami, Niemiaszki dzielnie trzymali się na szlaku, ale palące słońce nie zachęcało do radosnego skakania po skałach. Jurgen przeklinał moje wielokrotne przypominanie mu o sandałach i nakryciu głowy. A raczej przeklinał to, że się do tych zaleceń nie dostosował. Podobnie jak jego małżonka. Dlatego ja miałem niezły ubaw i przynajmniej ciszę i spokój, bo młodzi zajmowali się sobą i nawzajem wspierali.

A to był dopiero pierwszy dzień.

Atak na Pico de Teide nauczył tych ludzi pokory wobec gór. Od trzech tysięcy ledwo sapali, a permision na wejście na górę mieliśmy ważny tylko do godziny szesnastej. Trzeba ich było nieźle poganiać, aby się wdrapali na górę.

 

- Chcesz nas zajechać już drugiego dnia?

- Mówiłem, że będzie ciężko. Teneryfa potrafi pokazać pazur.

- Scheisse. Ale nie było w planach biegów na szczyt.

- Nie moja wina, że tak długo się zbieraliście rano. Mówiłem, o 8 mieliśmy być pod kolejką. A wy dopiero o 8 skończyliście śniadanie.

- No dobra, przepraszam.

- Nie przepraszajcie, tylko zapierdalamy, bo zaraz zamkną nam wejście i ze zdjęć na szczytu zostanie guano.

- Dobra, dobra, idziemy.

 

I chociaż weszli, widziałem w ich oczach nienawiść. Nie wiem, czy było to uczucie skierowane do tej góry, do mnie za to ciągłe poganianie, czy może do nich samych za brak porannej dyscypliny, który przeklinali przez cały dzień. Na szczęście udało się wgramolić na te 3700 i potem bezpiecznie zejść, chociaż powrót po godzinie 22 też zapewnił im odpowiednią dawkę emocji.

 

W kolejnych dniach podczas wędrówek po Teno i Anadze, Niemiaszki zajmowali się już niemal wyłącznie sobą, a moim zadaniem było tylko bezpieczne ich prowadzenie. To pozwoliło mi na wykonywanie wielu telefonów, celem szczegółowego zorientowania się w sytuacji na wyspie. Będąc w Masce zadzwoniłem też do Halinki.

 

- Dzień dobry Pani Halinko.

- Buenos Dias kolego. Obiecuję, że więcej po hiszpańsku nic nie powiem. Możliwość porozmawiania po polsku to dla mnie nagroda.

- Dziękuję, cieszę się.

- Cała przyjemność po mojej stronie. Kiedy mnie odwiedzisz?

- Niebawem, może pojutrze, jak tylko uda mi się tak wygospodarować sobie czas na wieczór, żebym zdążył do pani dojechać.

- Wbijaj nawet w środku nocy. Wiesz, teraz coś tu znaczę i jak się na mnie powołasz, wpuszczą cię nawet po ciemku.

- Dziękuję Pani. Z przyjemnością się pojawię.

- Mam dla ciebie jeszcze info. Przyjechał tu też Mario. Pamiętasz go, ten co się poznaliście trzy lata temu przy tej twojej polskiej wódce. Podobno są jakieś problemy z lokalnym klubem piłkarskim i coś tu ma reagować.

- Las Palmas? Tenerife?

- Nie wiem. Mario pracuje w lokalnej gazecie, w redakcji sportowej. Ma zrobić artykuł o jakichś nadużyciach, ale ja nie znam szczegółów. Jak chcesz powiem mu, że jesteś. Zawsze mi powtarza, że lubi z tobą gadać o piłce, chociaż ja nie wiem, co wy, faceci, w tym widzicie.

- Dziękuję, z przyjemnością się z nim spotkam. Mam wobec niego też pewien dług do splacenia.

- Dobra, to widzimy się w czwartek?

- Czwartek albo piątek, ale widzimy się na pewno. Do zobaczenia.

- Hasta la juego, amigo!

Odnośnik do komentarza

- Słuchajcie no, moi drodzy. Dzisiaj jest piątek, więc damy sobie trochę luzu. Zrobimy krótką trasę na północnym zachodzie wyspy, żeby trochę się zregenerować. Wieczorem proponuję skoczyć na jakieś baseny termalne do Garachico.

- Fajnie. Trzeba trochę odsapnąć, bo nieźle dajesz nam tu w kość.

- Nikt nie mówił, że będzie lekko - zażartowałem. - Ja wieczorem jestem umówiony ze starą znajomą, ale jutro normalnie mamy w planach atak na Pico Viejo, także nie poszalejcie dziś za mocno, bo z rana trzeba będzie najpóźniej o siódmej być pod wulkanem.

- Ale jak to tak? Zostawiasz nas dzisiaj?

- Nie. Trasę pod Costa Adeje i Barrano Inferno zrobimy razem, ale na wieczór dam wam więcej swobody - uśmiechnąłem się chytrze. - I tak zazwyczaj wieczory spędzamy osobno, prawda?

- Dobra, dobra, nie tłumacz się. W sumie nam to i tak nie przeszkadza.

- No i git. Dobra, pakujemy się i w drogę.

 

Barranco Inferno się chyba gościom spodobało, a może myśleli już o planach na wieczór. Kobita co chwila mówiła do Jurgena, żeby wyjść wieczorem na disco, że chce się zabawić. To na szczęście nie był mój problem. Ja już cieszyłem się na możliwość spotkania ze starymi znajomymi - Halinką i Mario.

 

Wieczorem udałem się na umówione spotkanie z butelką Wyborowej i Mieszanką Wedlowską.

 

- Dzień Dobry pani Halinko, miło panią widzieć.

- Ciebie również, amigo. Mario nie mógł dziś przyjść, ale dam ci jego nr telefonu do sobie zadzwonisz do niego i się umówisz.

- Dziękuję.

- Nie ma sprawy. Wejdź do środka.

- Jasne. Mam coś na dziś - powiedziałem, wręczając cukierki i flaszkę.

- Nie trzeba było. Daj spokój.

- Wiem, że nie. Ale przecież nie przyjdę z pustymi rękami.

- No to musimy dziś to obalić, bo jako wysoki urzędnik państwowy, nie mogę teraz przyjmować łapówek - mówiąc to, położyła specjalny nacisk na słowo ‘teraz’ i puściła do mnie oko. Chyba nie tylko w Polsce są takie palotogie.

- Co słychać na wyspie? Czy pozmieniało się na niej tak samo jak u pani? - zapytałem rozlewając pierwszą kolejkę.

- Nawet i bardziej, ale w przeciwieństwie do moich losów, tu wcale nie zmienia się na lepsze.

- Dlaczego, co się dzieje?

- Ruchy separatystyczne na wyspie się nasilają. Kanaryjczycy chcą się odłączyć od Hiszpanii, podobnie jak mówi się o tym w Baskonii, czy Katalonii. Tylko, że u nas przyjmuje to coraz bardziej niepokojące rozmiary. Parlament ewidentnie sobie z tym nie radzi, bo z jednej strony, chociaż oficjalnie jest niezależną instytucją, musi podejmować decyzje zgodnie z życzeniami ze strony Madrytu, a z drugiej strony obywatele widząc tę służalczość coraz bardziej się buntują.

 

...

Odnośnik do komentarza

- To niedobrze, bardzo niedobrze. - mruknąłem, kontynuując rozlewanie wyborowej po kieliszkach.

- Zgadza się. Wszystko przez ten ostatni kryzys. W całej Hiszpanii nie ma pracy, to ludzie na gwałt przyjeżdżają na wyspy. Tutaj roboty jest sporo, bo Teneryfa, czy Gran Canaria i inne wyspy przecież żyją z turystyki. Tu zawsze będzie potrzeba dużo rąk do pracy. Ale miejscowi się na to nie chcą godzić. Nie chcą, żeby obcy, choćby to byli ich rodacy, zabierali im pracę.

- Stąd ta niechęć do Madrytu?

- Dokładnie. Rdzenni Kanaryjczycy, chociaż jest ich coraz mniej, coraz intensywniej się buntują. Sytuacja w ogóle jest komiczna, bo przeciwko wprowadzaniu na nasze ziemie coraz większej ilości tych pseudo-imigrantów buntują się nawet ci, którzy sami przyjechali tu do pracy kilka lat temu. Co bardziej absurdalne, najgłośniej krzyczą ci, którzy nawet nie mają hiszpańskiego obywatelstwa. Zazwyczaj są to Francuzi, czy Włosi albo ciapaci, którzy szukają u nas roboty.

- Ciapaci? - zapytałem z udawanym zaskoczeniem.

- Marokańczycy, Algierczycy, ludzie z Sahary Zachodniej, Tunezyczyjcy. Nie dość, że w Hiszpanii kryzys i nasi rodacy przyjeżdżają tutaj, zabierając nam pracę, tak samo robią Arabi, którym te ichnie rewolucje mocno dają w kość. Przecież od dwóch miesięcy codziennie na Wyspy Kanaryjskie przybywa około tysiąca imigrantów z zachodnich krańców Afryki.

- To rzeczywiście sytuacja nieciekawa.

- A będzie gorzej, jeśli tym, którzy tu mieszkają od dawna rzeczywiście zabraknie pracy. Na razie jest tylko takie ryzyko, ale na ryzyku się kończy. Ale jak kastylijczycy, czy inne ciapate wysadzą nas z siodła, to będzie tutaj cyrk. Ale dość już o tym, co tutaj, bo nie chcę cię całkiem zniechęcić. Mów co u ciebie.

- A robię dalej na ściankach i oprowadzam nieprzyzwoicie bogatych turystów za nieprzyzwoicie wysokie stawki. Pozwala mi to w miarę godnie i dostatnio żyć, chociaż nie wiem do końca, czy to jest to, co chcę robić.

- Masz kobietę?

- Nie mam. Nie mam jak się wiązać, skoro chwila wyjeżdżam w różne miejsca świata. Właśnie dlatego mówię, że nie wiem, czy chcę tak skończyć.

- No to czas to zmienić. Musisz wyjść na jakiś dancing tutaj na Teneryfie. Może sobie coś znajdziesz.

- Dziękuję za radę - zarehotałem. - Ale nie wiem czy skorzystam. Jestem tutaj służbowo.

- Zazdroszczę ci. Jeździsz na wakacje i jeszcze ci za to płacą.

- Pani, za permanentne wakacje płacą od ponad piętnastu lat... - powiedziałem, rozlewając do końca wyborową.

- To prawda - teraz to ona się zaśmiała.

- Oj, jak już późno. Chyba muszę wracać, bo rano obiecałem turystom, że ich wezmę na Viejo.

- No to faktycznie. Uważaj na siebie na Viejo. To zdradziecka góra.

- Dziękuję. Do zobaczenia następnym razem. I dziękuję za kontakt do Mario.

- Nie ma sprawy. Cieszę się, że mogliśmy się znów zobaczyć.

- Ja również. Żegnam.

- Hasta na vista, amigo.

Odnośnik do komentarza
- Dokładnie. Rdzenni Kanaryjczycy, chociaż jest ich coraz mniej, coraz intensywniej się buntują. Sytuacja w ogóle jest komiczna, bo przeciwko wprowadzaniu na nasze ziemie coraz większej ilości tych pseudo-imigrantów buntują się nawet ci, którzy sami przyjechali tu do pracy kilka lat temu. Co bardziej absurdalne, najgłośniej krzyczą ci, którzy nawet nie mają hiszpańskiego obywatelstwa. Zazwyczaj są to Francuzi, czy Włosi albo ciapaci, którzy szukają u nas roboty.

 

Rdzennych Kanaryjczyków (Guanczów) Hiszpanie wyrżnęli od razu po kolonizacji wysp (XIV-XV wiek) lub zasymilowali ok 4% ludności. Tak na prawdę to wątpie w to ażeby w dzisiejszych czasach istnieli ludzie czystej krwi tamtego ludu. Czyli mówienie o rdzennych Kanaryjczykach jest bezcelowe, bo o metysach też nie mówimy jako o rdzennych Amerykaninach :/

 

Niemniej opek ciekawy.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...