Skocz do zawartości

Karkonosze


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

Wracamy z plaży trzymając się za ręce. Stara Romaniuka z browarem w łapie wyleciała zza zakrętu i o mało co nie wpadła w stoisko z okularami.

- Gdzie byliście całą noc? Jest ósma rano!

- Tu i tam. A co, jesteś moją mamą?

- Gówniaro, ile ty masz lat? Nie pyskuj bo ci po mordzie nastrzelam!

- Spokojnie. Spaliśmy na plaży – przystopowałem rozpędzoną dłoń.

- Na plaży? Ciekawe co powiesz staremu?

- Nic. Po prostu spaliśmy. Wypiliśmy troszkę piwa i usnęłam. A Paweł leżał obok.

- Niech ci będzie. Ja i tak wiem swoje. Chodź, na końcu deptaka jest promocja bransoletek.

Zgniotłem kartonik po Caresach w dłoni i spojrzałem w niebo z uśmiechem.

 

Po powrocie do Jeleniej Góry świat stanął na głowie. Klub został sprzedany jak jakieś skarpetki a moim zawodnicy zamiast podostawać podwyżki, polecieli na zbity pysk. Z drużyną pożegnało się aż dziesięciu piłkarzy. Powód? Dostawali kasę za nic, a w trzeciej lidze to nie przechodzi. Pierwszą poważną podwyżkę dostał Patryk. Z 1200 zł na 2 koła tygodniowo. Podniecony zamiast całować mnie z radości po policzkach pocałował w usta, co wzbudziło w pozostałych odruch wymiotny.

- Panowie, wiecie jak wygląda sytuacja – mówiłem trzymając uniesioną rękę – musicie udowodnić, że trzecia liga jest dla was odpowiednia. Konrad Maciejewski, nasz jeszcze obecny prezes, wystawił klub na sprzedaż i najprawdopodobniej pożegnamy się jeszcze z kimś.

- A szatnie?

- Szatnie są już w remoncie – wskazałem palcem w stronę czterech robotników budowlanych – autobus też będziemy mieli z prawdziwego zdarzenia.

- Woda?

- Tak, woda też jest. Będziemy mieli na koszulkach logo Eurocashu, więc hurtownia zapewni nam dobre picie. A, byłbym zapomniał, przez okres wakacji mamy nie trzy treningi w tygodniu, tylko trzy dziennie, przez sześć dni. Czy ktoś ma jakieś „ ale”? – rozejrzałem się po zgromadzonych – tak myślałem. Obiecuję, że niebawem dołączy do nas jakiś fizjoterapeuta. Pomyślimy też nad drugą drużyną i ekipą juniorów. Na dzień dzisiejszy natomiast mogę obiecać, że jeśli będziecie dawać z siebie maksimum w przygotowaniach, zachowacie miejsce w składzie.

- To nie kupujemy nowych? – spytał Jagła żrąc Marsa.

- Nie wiem czy kupujemy, czy nie. Nie mamy pieniędzy. Ale ktoś do nas dołączy, z wolnego transferu z pewnością. A co? Czemu pytasz? Boisz się o swoje miejsce?

Jagła podrapał się po łepetynie.

- Tak jak mówiłem. Gracie na max, macie miejsce w składzie. A teraz do roboty. Boisko jest wasze. Brzozowski, ty robisz rozgrzewkę. Bramkarze rozciągają się przy bramce. Tam macie nowe piłki, tam zgrzewki wód, a tam – wskazałem na miejsce, w którym zwykle obserwowałem trening – nowe koszulki.

- Trenerze …

- Przygotowania do sezonu uważam za rozpoczęte!

Odnośnik do komentarza

Klub zaproponował mi nowy kontrakt. Przyjąłem, bo kasa była dobra i nie musiałem już szukać innej fuchy by zarobić na czynsz. Teraz miałem 800 zł tygodniowo plus dodatki od prezesa. Ponad trzy koła miesięcznie stawiało mnie w hierarchii zarabiających na studiach na pierwszym miejscu. Obroniłem licencjat, spłaciłem ostatnie długi i czekałem na decyzję z Dolnośląskiej Szkoły Edukacji z Wrocka. Złożyłem tam papiery na Public Relations – takie moje małe marzenie z lat dojrzewania. W międzyczasie zapisałem się na nowy kurs trenera piłki nożnej.

W siłowni nie było już tak samo. Kiedy podjechałem moim Escortem na parkingu nie było miejsca. Przed wejściem stało czterech leszczy ze spuchniętymi mordami. Gadali coś o jakimś omnadrenie, metanabolu, kto wali i ile, i czemu tak drogo.

- Ty, ćwiczysz? – spytał ten młodszy z syfami na policzkach.

- No, jak widać – zaprezentowałem się próbując wejść do środka.

- Chcesz szybciej urosnąć? Mam coś w sam raz dla twojej sylwetki.

- Nie, dzięki. Może innym razem.

- Tu jest moja wizytówka – wsadził mi w dłoń karteczkę. Widniał na niej wizerunek jakiegoś pakera i numer telefonu – dzwoń o każdej porze dnia i nocy.

- Dzięki stary – podałem mu dłoń i wszedłem do środka.

Z głośników zapierniczał Pitbull. Na ekranie plazmy zawieszonej tuż nad wejściem jakaś czarnula pokazywała swe mega balony trzęsąc dupą w rytm basów. Większość facetów z twardym kroczem machała żelastwem wlepiając w nią gały.

- Dzień dobry! – krzyknąłem przewieszając się przez ladę.

Niestety, zamiast Justyny z kanciapy wylazł jakiś troglodyta o bicepsach wielkości średniej golonki. Miał na karku wytatuowanego skorpiona, a na lewej łapie nosił wielką, złotą bransoletę.

- Yyy, a Justyna jest może?

- Ja jestem. Masz karnet?

- Nie, a … ile kosztuje?

- Stówka.

Walnąłem na blat kasę, kupiłem jeszcze węglowodany i l-karnitynę i spytałem raz jeszcze:

- A Justyna gdzie?

- A bo ja wiem. Pojechała miecha temu gdzieś ze swoim starym i tyle ją widzieli. Ma być ponoć w przyszłym tygodniu. A co? Czego pytasz?

- A tak … mam coś dla niej.

- Ty – chwycił mnie za przegub i przeciągnął przez grubość blatu – daj, ja jej przekażę. Chyba, że to o tobie gderała ostatnio jak najęta. Że dobry chłopak ale za młody, że biedny ale z wielkim sercem. O tobie?

Poczerwieniałem jak rzodkiewka. Co mu miałem odpowiedzieć? Miałem ochotę spieprzać ile sił w nogach.

- Nie wiem, może. Puść mnie pan! – wyrwałem się z żelaznego uścisku.

- Ja cię gdzieś widziałem. Ty jesteś tym trenerem Karkonoszy no nie ?

- Tak, to ja.

- To na bank o tobie mówiła. Synek, weź się odpierdol od dziewczyny. Mieszasz jej w bani, a ona ma męża. Czaisz? Męża. Patrz na moje usta jak ci to literuję.

- Spoko.

- Sprawa jest prosta. Albo się odpierdolisz, albo ja cię odpierdolę. Kumasz? No, to cieszę się, że nie masz z tym problemu, bo i ja nie mam. Powodzenia w walce o ligowe punkty. A, byłbym zapomniał – schylił się na chwilę pod ladę i wyciągnął z niej niewielką czarną torbę – to od firmy. Za awans.

Odnośnik do komentarza

Dzięki. Fajnie, że ktoś czyta ;-)

Pierwsze mecze sparingowe, na przetarcie nowego szlaku, rozegraliśmy rozluźnieni. Nie chciałem forsować chłopaków, nie każdy przecież był w formie, a słupek rtęci łechtał ponad 25 stopni. Prace nad rozbudową stadionu ruszyły z kopyta. Najpierw pod dłuto poszły szatnie i kible, później mieliśmy mieć korytarz który nas wprowadzi na murawę. Następnie wjazd, parking, kilka stoisk na gorące parówki z keczupem i budka dla komentatora. „ Na nową murawę kasy nie ma. Jeszcze ” – mawiał prezes popijając czystą żołądkową z plastikowego kubeczka.

- E, a co to za czarnuchy u nas? – spytał Jagła witając dwóch obcokrajowców.

-Wiesz, Fryc ma już swoje lata, a Romaniuk nie będzie grał wszystkich meczy w sezonie.

- No ale małpiszon i jakiś cygan? Trener, coś ty odjebał?

- Ty się lepiej martw, żebyś koszulkę z jedynką utrzymał.

 

Pierwszy sparing, pierwszy kontakt z piłką po tygodniu wakacji i od razu wstyd. Byliśmy zbieraniną chłopaków, którzy coś tam potrafią, ale tak naprawdę nie wiadomo co. Adriano i Arteaga nie rozumieli ni w ząb co do nich mówię. Na sparingu pojawiło się ponad trzy tysiące widzów. I wygraliśmy, fartem, ale jednak.

Karkonosze 1:0 Promień Żary

Kilka dni później pojechaliśmy za Opole, do Głubczyc. Było potwornie duszno, Kaziu zrypał klimę, a Romaniuk zapomniał butów i musiał pożyczyć od Brazylijczyka. I przerżnęliśmy. Jedynego gola z piętki wsadził Fryc.

Polonia Głubczyce 2:1 Karkonosze

Później było jeszcze gorzej. Z Ilanką Rzepin przegraliśmy wyżej i to na własnym podwórku. Kibice gwizdali, ale miałem to w dupie. Okres przygotowań to czas dla nas, nie dla nich.

Karkonosze 1:3 Ilanka Rzepin

Kiedy zatrudniłem nowego fizjoterapeutę, ściągając go za 50 tysięcy z Trójmiasta, piłkarze mieli jak by więcej energii. Chłop dwoił się i troił, masował, diety pisał i suplementy kupował. Karczycho z pakerni dał nam zniżkę, więc każdy żarł kreatynę i węglowodany. I było lepiej. Zaliczyliśmy dwa remisy, walcząc jak równy z równym.

Sparta Grabik 1:1 Karkonosze

Karkonosze 0:0 Polonia Nowy Tomyśl

 

- Coś wam słabo idzie – odkrywczy Przemek nie odwrócił się nawet od TV gdy wszedłem do domu.

- Będzie dobrze. Sparingi to gry kontrolne, takie mocniejsze treningi.

- Ale dostajecie w dupska.

- Raz na wozie, raz pod wozem. Zobaczymy co będziesz mówił przed Bożym Narodzeniem.

- No jak to co? Wesołych Świąt! A co z Justyną? I Aurelią ?

- Aurelia to wakacyjna fuck adventure. A Justyna … nie ma jej. Pojechała, nie wróciła.

- Wróci.

- Skąd wiesz?

- Nie wiem, tak czuję. Wróci.

Odnośnik do komentarza

To było tak : siedziałem na ławce w parku i piłem sok pomidorowy. Laski latały jeszcze w krótkich gaciach i jeszcze krótszych miniówkach eksponując swoje cycki i jędrne pośladki. Naprzeciwko Kościół Garnizonowy, droga żwirowa, a one szurają w klapkach i tumany kurzu w powietrzu. Myślę sobie – ja pierdolę, no szlag mnie zaraz trafi, mam białą koszulkę a już wygląda jak beżowa. Wstałem więc i idę za nimi z morderczym zamiarem. A one :

- Paweł? Paweł Miśkiewicz? To naprawdę ty?

Zbaraniałem. Odwróciłem się do tyłu, spojrzałem w bok i gadam :

- No.

- Czy mogę prosić o autograf? – ruda z balonami wielkości piłek do ręcznej wcisnęła mi w dłonie bloczek i długopis. Było mi głupio. I wstyd w dodatku. Ludzie gapią się na mnie jak na jakieś pierdolone dziwadło, babcie szczerzą protezy, dziadki szepczą pod pachami do nich że jestem gwiazda. No więc daję im ten autograf, a one :

- Odprowadzisz nas do domu? Mieszkamy tutaj, za rogiem, w tym szarym budynku. Nie daj się prosić.

I polazłem. Z dwoma dupami, jedna ruda, druga blondyna. A ja w kieszeni zero kondomów. Mieszkały na trzecim piętrze, pod dachem. Usiadłem więc na kanapie, wychyliłem szklankę zimnej wody i pytam:

- Ale po co ja tutaj? Jakaś imprezka się szykuje?

- Chodzimy na wszystkie mecze Karkonoszy. Jesteśmy dziennikarkami, ja robię w TV, ona w gazecie.

Patrzę na blondynę, a ta ładuje się do pokoju w samych spodenkach i staniku i trzyma w dłoniach na talerzu gałki pomarańczowych lodów z bitą śmietaną.

-Zawsze chciałam cię poznać.

- Bardzo mi miło.

Obyło się bez gum. Łykały jak pelikan, a ja lałem jak fontanna. Cztery razy zresztą w ciągu godziny. Zmęczony, wypompowany, wywalony jak Łajka w kosmos, wróciłem do domu prawie na czworakach.

 

Sparing dwunastego lipca na Złotniczej był ostatnim meczem przedsezonowym. Wystawiłem wszystkich nowych piłkarzy, w myśl zasady – kto jest nowy ten gra na dwieście procent możliwości. Oczywiście, zasadę wymyśliłem sam, ale brzmiała wybornie. No i tym razem nie obyło się bez wstydu. Na Złotniczej była i prasa i telewizja, a Rodziewcz – spiker – komentował mecz w Radio Wrocław. Polegliśmy. Jedyną bramkę strzelił Dudzic i to z wapna. A później …

Karkonosze 1:4 Unia Swarzędz

Schodząc z murawy podbiegła do mnie ruda, ta sama co ostatnio i krzyczy :

- Panie trenerze, jak pan skomentuje ostatnie spotkanie?

- Dwa słowa – do dupy.

- Ale to ostatni mecz przed sezonem. Czy trzecia liga nie jest aby za wysokim progiem dla Karkonoszy?

- Czas pokaże.

- Nie jest pan zbytnio rozmowny. Proszę więc powiedzieć, wzmocnienia, czy są dobre?

- Dziwna konstrukcja zdania. Czas pokaże, jak już powiedziałem. A teraz proszę mi wybaczyć, jestem jakiś wyrąbany.

Odnośnik do komentarza

Tego dnia padał deszcz. Z przyklejonym nosem do szyby patrzyłem na mokrą kostkę ulicy 1 maja. W telewizji podawali właśnie, że w wypadkach samochodowych zginęło siedemdziesiąt osób. I to tylko w ten weekend. Zadzwonił telefon. To była Justyna. Mówiła, że jest na siłowni, że fajnie by było pogadać, że ma dobrą kawę. Ubrałem się więc w plastykowy płaszcz przeciwdeszczowy, kupiony w pobliskim kiosku za pięć zeta i polazłem z buta te dwa kilometry.

W środku machał żelastwem tylko jakiś staruszek. Podniecony chwyciłem blat i podciągnąłem się na łokciach. Była opalona. Zmieniła kolor włosów, na blond, co dodawało jej uroku.

- Cześć – chwyciła mnie za szyję i dała całusa w czoło.

- A co to za zamiany ?

- A wiesz. Czasami trzeba, bo jest nudno.

Gadaliśmy przy kawie o wakacjach. Mówiła jak jest na Karaibach, co jadła, co piła i co widziała. Pożerałem jej słowa jak wyborną szarlotkę zapijając egzotyczną kawą. A później pokazała zdjęcia. Tadeusz je robił, więc podziwiałem tylko ją, w ubraniach i w bikini. A dookoła cudowne krajobrazy rodem z zagranicznych filmów.

- Ja nie mogę – komentowałem co drugie zdjęcie śliniąc się i głośno oddychając. W pewnym momencie złapałem się na tym, że wlepiam gały w nią, a nie w wodę, czy tubylców. I kiedy sesja się skończyła, puściła do mnie oko i szepnęła :

-A to jest taki album, który widział tylko mój mąż – i włączyła dwa zdjęcia, na których była całkiem naga. Przełknąłem głośno ślinę i poprawiłem położenie tyłka na plastykowym krześle.

- A Ty? Gdzie byłeś?

- W Mielnie.

- Masz jakieś zdjęcia?

- Nie mam.

- Szkoda. A jakieś pamiątki? No opowiadaj, bo jestem ciekawa.

Co miałem jej powiedzieć? Że tęskniąc za nią zerżnąłem kuzynkę kumpla, która jest zaręczona?

- Było pięknie, ale nie tak jak u ciebie. Drogo, pięknie i gorąco. Ale olać to, awansowaliśmy do trzeciej ligi!

- A co to oznacza?

- Mam więcej pieniędzy, więc skończą się moje problemy. Kupię fajne auto, przeprowadzę się na swoje i idę na magisterkę.

- Magisterka – spojrzała rozmarzona w głąb sali – ach kiedy to było. Ile ty masz lat?

- Wystarczająco, by wiedzieć, jak zadbać o piękną kobietę – dumnie wywaliłem cyca do przodu.

- Fajny jesteś – potarmosiła mnie za włosy i wstała do jakiegoś klienta sprzedać karnet.

Odnośnik do komentarza

@ Dużo.

@ Każda. Nie tylko panna, mężatki też

 

------------------------------------------

 

Inauguracja sezonu to spotkanie w Pucharze Polski z Płomieniem Ełk. Nie spałem pół nocy obmyślając taktykę, wybierając pierwszy garnitur. Było duszno i gorąco, wciskałem kołdrę między nogi a poduszkę na głowę.

Do gry desygnowałem następującą jedenastkę :

Burandt

Brzozowski – Jankowski – Kupczak – Dziewulski

Sypniewski

Klimczak

Sikorski – Kalkowski

Romaniuk – Adriano

Liczyłem, że udany start w wyższej klasie rozgrywkowej zagwarantuje nam dobre morale na kilka następnych spotkań. Rozpoczęło się bardzo obiecująco. W 12 minucie po podaniu Klimczaka Jankowski prostym podbiciem wyprowadził nas na prowadzenie. W 37 minucie Romaniuk zagrał do Adriano, Brazylijczyk bajecznym zwodem minął stopera gości, oddał do Romaniuka, ten wyłożył golkipera i podał do Adriano. Było 2:0. Na początku drugiej połowy do odrabiania strat ruszył Promień. Zamieszanie w polu karnym wykorzystał Markowski ładując z kolanka przy słupku. Cofnąłem linię pomocy nakazując bocznym obrońcom nie wychodzenie poza własną połowę. W doliczonym czasie gry swoje trafienie zaliczył Romaniuk. 1 Runda Pucharu Polski Rundy Kwalifikacyjnej udana.

Karkonosze 3:1 Płomień Ełk

( Jankowski, Adriano, Romaniuk )

 

Swój debiut w III Lidze Dolnośląsko-Lubuskiej rozegraliśmy na własnym stadionie. Szczerze mówiąc liczyłem na większe zainteresowanie ze strony mediów i kibiców, ale żelazne siedem tysięcy biletów co spotkanie i tak dawało nam dobry zarobek. Klub odnotowywał z miesiąca na miesiąc progres finansowy, co miało wkrótce znaleźć swe odzwierciedlenie w jakichś gratyfikacjach.

Skład :

Burandt

Brzozowski – Jankowski – Kupczak – Dziewulski

Sypniewski

Bednarek

Sikorski – Kalkowski

Romaniuk – Fryc

Pan Paterek nie miał dużo roboty w pierwszych 45 minutach. Jedna interwencja była godna odnotowania, kiedy to Bryjak huknął z 30 metrów w okno a Burandt fantastyczną robinsonadą sparował gałę nad poprzeczką. W drugiej połowie Romaniuk dał nam prowadzenie piekielnie mocną torpedą po ziemi. W 63 minucie przed polem karnym został sfaulowany Kupczak. Rzut wolny pewnie wykonał Bednarek i było dwa do koła. Chwilę później ponownie nasz nowy środkowy pomocnik wystąpił w roli głównej ładując okno z linii pola karnego. Pierwsze trzy punkty !

Karkonosze 3:0 Promień Żary

( Romaniuk, Bednarek 2x )

Kiedy Paterek gwizdnął po raz ostatni z głośników spiker puścił „We are the Champions ”. Może to nie był finał Ligi Mistrzów, ale czułem się dumny – z siebie i z chłopaków. Praca u podstaw powoli przynosiła zyski.

- Panie Pawle, kilka słów do mikrofonu – jeden z dziennikarzy przecisnął się przez tłum – jak pan ocenia waszą grę? Zadebiutował Burandt, zadebiutował Bednarek.

- Cieszę się, że zagrali bardzo dobrze. Mam nadzieję, że tak będzie cały sezon.

- Czy wierzy pan w awans?

- Nie sądzę. Jesteśmy beniaminkiem.

- Ale nie spadniecie ?

- Nie wiem. Proszę pana, pierwszy mecz za nami. Wygraliśmy pewnie, więc wynik pójdzie w województwo. Niebawem gramy w Starachowicach. Proszę o to zapytać w grudniu.

- Dziękuję.

- Ja również.

Odnośnik do komentarza

@ Dzięki. Opisuję głównie to co sam doświadczyłem grając 10 lat na szczeblu od b klasy do IV Ligi :eusa_boohoo:

 

-----------------------------------------------------------------

 

To było tak : stałem na środku placu ratuszowego kurząc sobie Wiarusa. Na niebie słońce, chmur nie było, a naprzeciwko radiowóz straży miejskiej. I wołają mnie. Podchodzę więc, pytam o co chodzi a oni że mandat. To mówię, że nie mam dokumentów i że już nie będę. Nie słuchali. Siwy gość otwarł na oścież Fiorino i kazał wsiadać. I na ten czas nadjechał po ratusz Prezydent Miasta Jelenia Góra. Wysiadł, uśmiechnął się do mnie i krzyczy że gratuluje mi awansu. A ja że mandat chcą mi dać. A on że ma nadzieję, że powalczymy ostro w tym sezonie. A ja że dokumentów nie mam. Ci ze straży tak się osrali, że jestem jakiś poplecznikiem łba miasta, że zwinęli się z piskiem opon. Odpaliłem więc drugiego wiarusa, bo mi pierwszego kazali zgasić, a byłem w połowie. Przecież nienapalony Polak to gorsze niż głodny niedźwiedź.

 

I na koniec tygodnia pojechaliśmy do Starachowic. Droga naszpikowana fotoradarami, dziura na dziurze i gdzieniegdzie asfalt. Kazik cisnął Autosana ile wlezie, ale mimo wysokich obrotów i płenym bucie stówka była maksem. I to na drodze szybkiego ruchu. Otworzyłem z nudów poranny dziennik sportowy. Pisali coś o Smudzie, że do dupy jest, że Polacy wyjeżdżają na zachód i gówno robią trzepiąc kasę. A później, na przedostatniej stronie patrzę, wielki napis – Romaniuk przymierzany do Piasta Gliwice. Pędzę więc między siedzeniami gruchota i dopadam Romka. Siedzi z tyłu i słucha muzyki. Pytam więc o co kaman, a on że to jakieś bzdury, że w życiu z nikim nie gadał. Kazałem mu przysięgać na miłość do Anastazji, to przysiągł. I byłem już spokojny. Prawie.

A w Starachowicach trzeciego sierpnia słońce waliło jak zwariowane. Wszystkich bolał łeb, więc rzuciłem chłopakom przed spotkaniem trzy paczki Ibupromu. To był Puchar Polski, druga runda kwalifikacyjna, a na trybunach ponad czternaście tysięcy fanów. I Juventa wjebała nam jak Adamek Gołocie. Zmieniałem taktykę co kwadrans, cofałem napastników i dawałem grać obrońcom, to znowu pomocnicy schodzili do środka a napastnicy walili na skrzydła. Dupa, zlali nas trzy jeden i po Pucharze.

Juventa Starachowice 3:1 Karkonosze

( Romaniuk )

 

- Trener, ale daliśmy dupy w Pucharze – rzekł Jankowski chwytając mnie za bark.

- Daliśmy? Wy daliście. I to po całości. Szkoda, bo myślałem, że jak na Złotniczą przyjedzie jakiś dobry zespół, stadion zapełni się po pachy i będzie z tego jakaś kasa. Sam wiesz jak jest – wcisnąłem źdźbło trawy w szparę między przednimi zębami.

- Będzie dobrze. Ja coś czuję, że te obcokrajowce co u nas są teraz, to nam dadzą wiele radości.

- Czas pokaże. Na razie nie ma co dzielić skóry na niedźwiedziu. Sam wiesz jak jest, dzisiaj jesteśmy w trzeciej lidze, a za rok możemy znów wylądować w czwartej.

- Nie. Jak już awansowali my, to nie spadniemy. Ni chuja.

 

W meczach o punkty nie było już tak źle. Przynajmniej w kolejnym spotkaniu z Motobi Biystrzycą Konty Wrocławskie. Wyszliśmy w ustawieniu 1-3-2-2-1-2 i zagraliśmy naprawdę dobrze. Pierwszego gola w barwach nowego klubu zdobył Kolumbijczyk Arteaga. Piłka po jego strzale zatrzepotała w prawym rogu bramki. Jeszcze w pierwszej połowie rzutu karnego nie wykorzystał Bednarek ładując petardę w spojenie. W drugiej połowie na dwa do zera podwyższył Arek Dziewulski z wapna.

[Karkonosze 2:0 Motobi Bystrzyca Kąty Wrocławskie

( Arteaga, Dziewulski )

Jeszcze w sierpniu pojechaliśmy do Dzierżoniowa na mecz z Lechią. Odwieczny rywal Karkonoszy z wcześniejszych lat niestety okazał się za silną ekipą. Nie pomogły moje infantylne k***y i chuje. Wsadzili nam dwie bramki i gdyby nie Burnadt który obronił karniaka było by trzy do koła. Jedyne statystyki w tym spotkaniu dla nas, to ilość żółtych i czerwonych kartek.

Lechia Dzierżoniów 2:0 Karkonosze

Odnośnik do komentarza

Klub zaproponował mi przedłużenie kontraktu o kolejne dwa lata. Na początku nie chciałem zbyt pochopnie podejmować takiej decyzji, zwłaszcza, że pensja to 800 zł tygodniowo, jednak za namową Przemka podpisałem stosowne papiery.

- Kasa to nie wszystko. Będziecie wygrywać, może jakiś bardziej znany klub cię zatrudni. Stary, ja bym tak chciał jak ty. Robisz to co kochasz i bierzesz za to pręgę.

- To idź na jakiś kurs. Ile to chęci trzeba? Ruszyć dupę z sofy, wyłączyć komputer i TV. Kilka miesięcy i po krzyku.

- Ta, ciekawe na co bym ten kurs miał zrobić.

- Na sędziego. Na trenera kulturystyki, koszykówki czy nie wiem, na ratownika. Zawsze to dodatkowe siano a i z domu wyjdziesz. Babę byś jakąś znalazł, ustabilizował się.

- A studia ?

- Ja się dostałem. Na Public Relations do Wrocka.

- A ja zawaliłem.

- Czemu ?

- Nie oddałem pracy w terminie i kazali mi cały rok zapinać na seminarium.

Pokręciłem z niedowierzaniem głową i rzuciłem mu puszkę imbirowego.

-A co z Aśką ? To już rok jak się nie widzieliście.

- Nie wiem. Mam to w dupie.

- Aurelia?

- Mówiłem ci już.

-Justyna?

- Na razie chcę się skupić na piłce. Dostaliśmy w dupsko i to konkretnie, więc czas na wprowadzenie w życie nowego reżimu treningowego.

Tak jak powiedziałem, tak też się stało. Skoro klub zawodowy, to i piłkarze muszą więcej z siebie dawać. Treningi były co dzień. Raz prowadziłem je sam, raz Lewandowski, raz nasz fizjoterapeuta ze scoutem. Strzelecki, siłowy, streching + rozciąganie, strzelecki, siłowy i tak w kółko. Właściciel Eurocashu wykupił nam darmo basen w szkole podstawowej, więc w dzień po meczu wszyscy paśli sadła nad wodą. Do tego kreatyna i węglowodany. Każdy musiał też przed wyjazdem na mecz dmuchać w alkomat, co by mi nawalony awantury i skandalu nie zrobił.

Miałem w planach zatrudnić dwóch nowych trenerów. Drużyna juniorów rosła w siłę jak panek po kreatynie a ja pracę u podstaw rozumiałem właśnie poprzez rozwój najmłodszych.

Zarząd nie zezwolił na rozbudowę stadionu i bazy treningowej. Mało tego, olał też temat klubu filialnego i partnerskiego, więc musiałem radzić sobie sam. W międzyczasie pan Kaziu się rozchorował i na najbliższe mecze musieliśmy zmontować innego kiero.

Odnośnik do komentarza

- Nienawidzę cię, słyszysz? Nienawidzę! – cisnęła w Tadeusza puszką z Glutaminą. Biały pył szybko osiadł na czerwoną wykładzinę przy wejściu.

- Uspokój się, wszystko ci wyjaśnię – szedł w zaparte.

- Ty i te twoje dziwki. Ile ich masz? Skąd je bierzesz?

Wlazłem w tą gównianą wymianę zdań z plecakiem pełnym kulturystycznych gazet, bidonu z piciem i suchym ręcznikiem. Justyna stała trzymając w dłoniach wagę, Tadeusz próbował zasłonić twarz przed nadlatującym pociskiem.

- Co jest?

- Nic, nie wtrącaj się. To rodzinna sprzeczka.

Wzruszyłem ramionami i zamknąłem drzwi od szatni. Jakieś przedmioty rozwalały się o ścianę, drzwi, podłogę. Tadeusz krzyczał że to nie tak, a Justyna że właśnie tak i że ma wypierdalać. A ja spokojnie w świecie pakowałem giry w nogawki krótkich portków. Wychodząc z szatni położyłem dwa zeta na blacie i wyjąłem zmrożoną wodę z lodówki. Kończąc serię na motyla spojrzałem w stronę wyjścia. Tadeusz zamknął spokojnie drzwi i po chwili zostawił na asfalcie pół opony. Pomyślałem więc – teraz albo nigdy i ruszyłem w jej stronę.

Siedziała zapłakana skrywając twarz w dłoniach. Jej makijaż spokojnie spływał po palcach brudząc biały dres Nike.

- Mogę ci jakoś pomóc?

- Nikt mi nie może pomóc. Wy wszyscy jesteście tacy sami. Tylko dupy wam we łbach.

- Nie wszyscy.

- Nie k***a, ty jesteś inny. Ja pierdolę – pokręciła głową sięgając po chusteczki.

- Owszem. Tylko nie mam szansy na udowodnienie moich słów.

- Szansy? Dzieciaku, weź się za dziewczyny w swoim wieku. Już ci o tym mówiłam – rąbnęła pieścią w stół, aż podskoczył telefon stacjonarny.

- A może pozwolisz, że sam zadecyduję o tym za kogo się będę brał, kiedy i gdzie?

- No tak – parsknęła śmiechem – może lepiej będzie jak zmienisz siłownię. Nic tu po tobie.

- Czemu ?

- Daj mi po prostu spokój.

Nie czekałem na wyjaśnienia. Spakowałem się i bez słowa na pożegnanie rąbnąłem drzwiami.

- Jestem lepszy niż to gówno – syknąłem wychodząc na chodnik.

Przez moment czułem się jak rozdeptana psia sraka na podeszwie nowych trzewików. Ot, byłem zwykłym szarym chłopakiem bez zaplecza finansowego, który smażył cholewki do starszej o kilka lat dupeczki, za którą pół Jeleniej dałoby się pokroić. Naiwny. Pomyślałem więc, że jej udowodnię. I pewnego dnia kupię brykę i tą pieprzoną siłownię, a z niej zrobię swoją służącą. I będzie robić dokładnie to, co sobie wymarzę. I kiedy tak fantazjowałem przy chodniku zatrzymał się Tadeusz. Spojrzał w lewo, w prawo, uchylił okno i krzyknął :

- Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy szczeniaku bo możesz źle skończyć.

Pozdrowiłem go uśmiechem w narżnąłem w gacie ze strachu.

 

Na Zielonogórskiej zagraliśmy z Koroną Kożuchów. Na szpicy zagrał Romaniuk, za nim dwóch pomocników, za nimi trzech, a za nimi czterech obrońców. Taktyka a la Franciszek Smuda i nasza Kadra Narodowa przyniosła oczekiwane rezultaty. Chociaż graliśmy tragicznie, trzy punkty powędrowały na nasze konto.

Korona Kożuchów 0:1 Karkonosze

( Bednarek )

Odnośnik do komentarza

Pan Rogulski sędziował spotkanie Karkonoszy z Polonią/Spartą Świdnica. Tradycyjnie mieliśmy komplet kibiców, z czego byłem bardzo zadowolony. Był początek września, ciepło, a z chmur siąpił deszcz. Tym razem zagraliśmy klasycznym 4-4-2.

W pierwszej połowie jedyną bramkę dla gości zdobył Błażyński. Piłka po rykoszecie odbiła się od niego i wpadła do bramki. Zaraz potem Klimczak wyrżnął orła na kępie trawy zrywając torebkę stawową i musiałem dokonać zmiany. W jego miejsce wszedł Dudzic. W 44 minucie za zagranie ręką Głowacki zobaczył żółty kartonik. W drugiej połowie 33 letni Krzywicki fantastycznym wolejem dał nam remis.

Karkonosze 1:1 Polonia/Sparta Świdnica

( Krzywicki )

Osiem dni później na stadionie imienia Orła Białego przy akompaniamencie sześciu tysięcy kibiców zagraliśmy z Miedzią II Legnica. Ponownie arbitrem głównym tego spotkania był pan Rogulski i ponownie zwycięstwo było nasze. A wygraliśmy bardzo łatwo. Gole strzelali kolejno : Romaniuk dwie, Fryc i Sikorski. Dzięki tej wygranej awansowaliśmy w tabeli na trzecie miejsce.

Miedź II Legnica 0 : 4 Karkonosze

( Romaniuk 2x, Fryc, Sikorski )

24 września w meczu z Orłem Ząbkowice Śląskie nie było już tak łatwo. Chociaż pan Rogulski uznał nam bramki zdobyte ze spalonego i ręką, goście zdołali wyrównać. Byłem zdziwiony tak bierną postawą arbitra, lecz jak się później okazało, nasz prezes jest bardzo hojnym człowiekiem i przed sezonem wręczył mu kilka cyferek na konto.

Karkonosze 3:3 Orzeł Ząbkowice Śląskie

( Fryc, Malanowski, Romaniuk )

Odnośnik do komentarza

Idę ulicą z poranną prasą sportową i jaram szluga. Wiatr ciśnie po girach ile wlezie, włosy targa, a ja w krótkich i w koszulce na ramiączkach. Do tego lekki kac trzyma, bo wczoraj na wieczór pół litra na dwóch z Przemkiem machnęliśmy. Staję na pasach, czekam na zielone i z nudów patrzę w górę, na dach bloku. A tam, przy kominie siedzi jakiś gość i ćmi blanta. Zauważył mnie, bo krzyknął :

- Skończę i lecę!

Myślę sobie, jak leci? Gdzie leci? W dół? Chwyciłem za komórę i dzwonię na policję. A oni że radiowóz jeden mają w trasie, że pojechał na patrol do Piechowic i że najszybciej będą za godzinę. Drę się więc że chłop skoczy i będzie problem, a jest jeszcze wcześnie to zatamuje cały ruch uliczny. A oni, że nic na to nie poradzą i że jak mogę to mam go przytrzymać na dachu. Staję więc pod murem, przy klatce wejściowej i drę ryja :

- Ej, nie skacz. Po co ci to?

A on:

- Baba mnie rzuciła. Wchodzę ja do domu, a ona rżnie się z panem Kaziem z warzywniaka. Życie nie ma już sensu! Nie powstrzymasz mnie, zjaram i lecę!

Pan Kaziu z warzywniaka? A mówił, że jest chory i dlatego nie może nas na mecze wozić. Skurczybyk, młodszą znalazł to ją sunie jak płozą po śniegu. Myślę więc co tu wymyślić, wybieram numer do Kazia i dzwonię. Raz nie odebrał, drugi raz też cisza, walę jak w ogień jeszcze kilka razy.

- Halo? Paweł, czemu dzwonisz tak wcześnie?

- Panie Kaziu, sprawa jest. Facet tej pani, co pan ją ma teraz w wyrku właśnie chce skoczyć z bloku.

- k***a mać, Jadźka, zrywaj się!

Odłożył słuchawkę i po chwili w szlafroku wypadł na chodnik z fajką w gębie.

- Józek, złaź, no coś ty! – darła się i Jadźka krocząc obolała po dobrej nocy.

- Panie, złaź pan. Nie rób scen. Tu ludzie do pracy idą, dzieci pędzą nad wodę. Gdzie pan chcesz latać o tej godzinie? Pobrudzisz chodnik, kwiaty drogie, skąd my weźmiemy na pogrzeb?

- Po coś durna pizdę rozdziawiała? Źle ci było?! – ryczał robiąc z dłoni trąbkę.

- Złaź no, to nie tak jak myślisz. Dogadamy się!

Pan Kazik zgasił kiepa o blaszaną skrzynkę z trupią czachą i mówi, że lezie go ściągnąć. Jadźka stoi obok mnie, a ja gapię się raz na gościa, raz na jej bimbały. I nie wiem co robić i czuję, jak mi coś w kości ogonowej lezie po plecach do żołądka. Stara była, wyschnięta jak śliwka, ale oddychać miała czym.

Gość zjarał blanta, stanął przy kominie i rozpostarł łapy na dwie strony świata. Z dołu wyglądał jak Di Caprio w Titanicu. Pan Kaziu dobiegł do niego i chwycił za bluzę. Ale było za późno. Gość wybił się w powietrze jak Adaś Małysz i pofrunął wprost na stojące w rządku pod spożywczakiem Kazika auta. Spojrzałem na Jadźkę. Schowała twarz w dłoniach i puściła się pędem przez asfalt. A Kaziu, trzymając w prawej dłoni bluzę nieboszczyka uśmiechnął się do mnie i pokręcił łbem. Jak by nie wierzył.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...