Skocz do zawartości

Karkonosze


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

Miałem ciarki. Po plecach zapierdalały mi dreszcze. We łbie szumiało i huczało jednocześnie. Mdliło mnie jak by zżarł kebaba ze szczura, albo co najmniej z kota. Jedziemy. Droga z Bratysławy mokra od siąpiącego deszczu złowrogo spoglądała na kierowcę. Nasz dżolero, z kucykiem spiętym ciasną, czerwoną gumką żuł gumę. Patrzę w lewo. Sunzu chrapał w najlepsze trzymając w ustach kciuka. Patrzę przed siebie, a tam Guiterrez ze słuchawkami na łbie szarpie się w lewo i w prawo w rytm jakiejś tam muzyki. Chwyciłem za nylonowy worek i puściłem spawa. A potem drugiego. W autobusie nikt nie zwrócił na to uwagi, no bo większość już spała. Tylko kiero puścił mi oczko do lusterka i syknął, czy nie potrzebuję jakiegoś czegoś żeby mi było lżej. Pokręciłem przecząco głową i wstałem z miejsca. Za oknem szalała wichura. Pojazdem trochę majtało, raz w lewo, raz w prawo, ale dzielnie trzymał się prawego pasa. Wyjąłem z kieszeni portfel, wyciągnąłem ze środka zdjęcie Oli i opadłem bezwiednie na dupsko. Spoglądała na mnie trzymając w dłoniach swój dyplom ukończenia wyższej uczelni. Po chwili zwalił mi się na drugie siedzenie Maciek Cygal.

- Szefie, jakieś wspominki? Taka ch****a pogoda. Tylko płakać.

- Dzięki. Właśnie tego mi było trzeba.

- Ile to już minęło? Dwa lata?

Pokręciłem łbem i wyjąłem drugie zdjęcie. Olo siedział na nocniku sadząc kasztana. Obok jego babcia i dziadek.

- A to zdjęcie to takie z zaskoczenia? Chyba nie byłby zadowolony w przyszłości, gdyby je zobaczył.

Nie odpowiedziałem. Przekręciłem się na prawy bok, nabrałem powietrza w usta i znów puściłem pawia. Tym razem lepkie, kwaśne rzygi zafajdały mi prawego buta. Cygal poderwał się z siedzenia i parsknął śmiechem.

Kiero zwolnił, zmienił pas ruchu i przyspieszył wyprzedzając starą, zdezelowaną, pordzewiałą ciężarówkę. W środku siedział brodacz z czapką kowbojską. W pysku gryzł cygaro.

- Masz – Cygal wcisnął mi w dłoń paczkę Ibupromu – może nie pomoże na żołądek, ale lepsze to niż nic.

Podziękowałem i zamknąłem oczy. Przed oczami miałem nasze wspólne chwile. Te lepsze i te gorsze. Pamiętałem wszystko, dosłownie, jak by to miało miejsce wczoraj. Ja, Ola, a później Olo. Niby nic wielkiego, bo takich rodzin jest miliony. Ale dla mnie moja rodzina była ponad wszystko. Coś nienaruszalnego. Coś … co przerwała śmierć. Wiele bym dał by choć na moment powrócić do Ugandy, do Konga, by ją uściskać, pocałować, by …

- k***a! – krzyknął Cygal zwalając się na ziemię. Autobus energicznie zmienił pas ruchu, ale tak, że ci z prawej polecieli na tych z lewej, a ci z lewej spadli na przejście między siedzeniami. Tissone rozerwał mój worek i wydzielina popłynęła strumyczkiem prosto pod pedały kiero. Nagle jakaś potężna siła popchała tył autobusu w przód i zobaczyłem, jak ciśniemy bokiem po autostradzie. Kiero drze japę na całe gardło, a ja widzę jak ta zdezelowana ciężarówka z pełnym impetem sadzi na nas. Spojrzałem na zdjęcie Oli, na Cygala. Maciek był blady. A później w setnej sekundy usłyszałem huk, gniecioną stal i rzuciło mną do przodu, w bok, wyjebałem łbem w sufit i spadłem na Shikandę. Pisk opon trwał całą wieczność. Przód autobusu zahaczył o barierkę. Kiero już nie było. Leżał przy schodach ze skręconym karkiem i otwartymi na oścież oczami. Próbowałem się poderwać ale kolejne uderzenie pozbawiło mnie przytomności. Nastała ciemność. Ciemność i cisza. Wymacałem dłonią jakiś twardy przedmiot i uniosłem się na dłoniach. Nasz nowy autobus leżał do góry nogami w rowie. Prawa strona, po której siedzieli piłkarze nie istniała. Zamiast tego do środka wpadał blask wilgotnego popołudnia. Z głowy Tissone wylatywał mózg. Przesunąłem dłońmi po twarzy i zacząłem płakać jak małe dziecko. Cygal leżał wciśnięty między prawy słupek kierowcy a Gersona Pinto. Nie miał ręki. Nerwy jeszcze rzucały nim po podłodze. Po prawej, między barierką a drzwiami były ciała Roberto i Mauricio. Obaj byli przecięci na pół, a ze zmiażdżonych korpusów wylatywały flaki. Chwyciłem za swoje kolano. Było skręcone. Na w pół przytomny wygrzebałem się ze środka i wysunąłem głowę na zewnątrz. Auta stawały jedno za drugim. Ktoś wezwał pogotowie, bo w oddali słyszałem syreny. Powłóczyłem nogami wzdłuż wraku. Pod tyłem pojazdu siedział El Taourghi. Stalowe dach zmiażdżył mu nogi na wysokości kolan. Rzucał się jak ryba na patelni krzycząc coś na całe gardło. Spojrzałem w prawo. Z silnika buchał ogień, a moje dłonie były upierdolone ropą. Sił wystarczyło mi jedynie na znak krzyża. Wyjąłem z ufajdanego krwią portfela zdjęcie Oli i położyłem się przy urwanym, prawym kole. Była taka uśmiechnięta. Taka moja …

- Uważaj! – El Taourghi ryknął rozpaczliwie. Ale nie zdążyłem zareagować. Rozpędzony Tir wiozący sprzęt do Media Markt przejechał po moim korpusie uderzając kantem w płonący autobus …

 

Tarczyński leżał pod płotem lotniska trzymając w łapie do połowy pełną butelkę Marmota. Spuchł od ostatniego razu kiedy go widziałem, zapuścił brodę i z daleka przypominał bardziej Rumcajsa niż naszego byłego trenera. Na lotnisku był festyn. Przyjechał Norbi i Krawczyk, dmuchane zamki, wszyscy żarli popcorn i kwaśne żelki. Wchodzę z Przemkiem na trawę, ciśniemy w stronę sceny zahaczając po drodze o dwa kufle zimnego Lecha, a tu go ktoś za chabety łapie. Myślę, ale będzie łomot, ale to nie żaden gość na wpierdol tylko dwóch chudzielców. Pierwszy to jego brat, drugi to chłopak jego brata. Szczęka do podłogi mi opada ale udaję, że to norma w dzisiejszych czasach i siadam na ławce. Przemek coś tam gada o życiu o planach a ja bujam się na ławce jak na huśtawce na placu zabaw. Potem z głośników leci „ Kobiety są aha aha gorące aha aha ” i wszyscy zrywają się do tańczenia. Podziwiam starszych ludzi. Strzelają im kręgosłupy a kręcą dupami lepiej niż nastolatki.

To było tak, że było już ciemno i gwiazdy w ogóle nie świeciły. Pełno chmur na niebie, zaraz będzie lało a ja ani kaptura ani parasolki. Walimy więc do hangaru, tak jak wszyscy, a ja po drodze chwytam za plastik i leję darmowe piwo. Bo nalewający też dał dyla to korzystam jak na Polaka przystało. I kiedy leję podchodzi do mnie szczupła brunetka i częstuje kuksańcem. Patrzę na nią zdziwiony i nie wiem czy mam jej z bani pociągnąć czy dać kwiatek.

- Cześć. Co, nie poznajesz mnie?

- No … eee …

- Ola.

- Ta, Ola, mhm – uniosłem kciuk w górę.

- Paweł chodziliśmy razem do przedszkola. Mieszkałam niedaleko, tam za mostem po lewej stronie.

Patrzę raz jeszcze z góry na dół i ni w ząb nie kumam kto to. I kiedy miałem już walić na hangar bo krople leciały z nieba dopadł nas Przemek.

- Ola! Jak ty się dziewczyno zmieniłaś – i ściska ją jak by była jakąś koleżanką co najmniej.

- Paweł mnie nie pamięta – zarumieniona zabrała mi kubek i pije, jak by to jej było.

- Oli nie czaisz? A kto ci burzył domki z drewnianych klocków? I w Sali rytmicznej ściągał gacie jak biegaliśmy w kółko. Co nie pamiętasz? A kto śpiewał z nami w chórze „ Hej biały walczyk raz dwa trzy kto umie tańczyć niech tańczy”?

Wciskam pięści w oczodoły i kręcę w lewo i w prawo. Ta ruda dziewczynka z piegami wielkości czereśni, co dłubała w nosie i zjadała kozy, ta co pierdziała i krzyczała że to ja i że śmierdzi przemieniła się w ponętną brunetkę z miseczką C, nogami po samą szyję. I stoi tu, o, naprzeciwko mnie i wali mojego browara jak by to była jej własność.

- Ja jebie – wymsknęło mi się gdy wędrowałem wzrokiem z góry w dół, z dołu w górę. Przemek w ryk, lapie nas za łapy i ciśniemy do hangaru. A Norbi napierdala z playbacku jak nakręcony.

- Co robicie? – spytała dysząc gdy przeskakiwaliśmy nad drewnianymi krzesełkami. Zaczęło piździć i śmieci pofrunęły w górę.

- Ja jestem instruktorem nauki jazdy – wypiął dumnie pierś wpuszczając Olę przodem do środka.

- A Ty ?

- Trenerem jestem. Piłki nożnej. Karkonoszy Jelenia Góra.

- Ty to całe życie z tą piłką. Pamiętam jak twoja mamusia przekładała cię przez kolano i dawała klapsy, żebyś się uczył a nie grał.

Spaliłem rumieńcem. Kilka osób spojrzało na mnie z zaciekawieniem a ja miałem ochotę zajarać. Wysadziłem kant łba na zewnątrz. Tarczyński stał oparty o Toi Toia i lał pod wiatr. I szczyny leciały mu na bluzę, w łapie miał kutasa, w drugiej walił hejnał z wina.

 

 

-----------------------------

Dziękuję za poświęconą mi uwagę. Niestety, kariera zawodowa skutecznie uniemożliwia mi kontynuowanie przygody.

Pozdrawiam.

Paweł Miśkiewicz " Loczek ".

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...