Skocz do zawartości

Karkonosze


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

Po zakontraktowaniu trzech nowych piłkarzy nadszedł czas na podpisanie umów ze sztabem szkoleniowym. Umieściłem ogłoszenia na pracuj.pl praca.pl i infopraca.pl. Dałem sobie tydzień na zbieranie ofert, a w międzyczasie katowałem piłkarzy na wszystkie możliwe sposoby. Zwiększyłem ilość treningów z dwóch do trzech tygodniowo. W weekendy spotykaliśmy się na hali piłkarek ręcznych i graliśmy w siatko-nogę, albo szkoliliśmy technikę grając na małe bramki. Prasa szybko podłapała temat i w Nowinach Jeleniogórskich byliśmy tydzień w tydzień na rozkładówce, a tygodnik Jelonka podpisał z nami kontrakt reklamowy. Powoli realizowałem cele.

Po tygodniu do klubu dołączyło dwóch trenerów siłowych i scout. Klub nie pozwolił mi na trenera juniorów ani bramkarzy motywując to brakiem funduszy. Przejrzałem więc wszystkie kontrakty piłkarzy i po długiej i wyczerpującej rozmowie z klubem pożegnał się Tomasz Kucharski.

- Panie, coś pan, z konia spadł? Nie mogę zarabiać mniej!

- Chodzi o dobro drużyny.

- W dupie mam dobro drużyny.

- Masz dwa wyjścia. Podpisujesz wypowiedzenie, albo dam ci dyscyplinarkę.

Na drugi dzień do szeregów dołączyli :

 

1. Mateusz Sikorski – ofensywny lewy pomocnik. Był dostępny za darmo. Przyjechał do Jeleniej Góry w poszukiwaniu pracy. O zgrozo.

2. Michał Adamczewski – kolejny ofensywny pomocnik. Scouci dawali mu pięć na pięć gwiazdek. Stać mnie przecież na szastanie kasą.

3. Patryk Romaniuk – bez wątpienia najlepszy zawodnik całej drużyny. Ten kontrakt kosztował 1200 zł tygodniowo. Miałem umowę z prezesem – albo się sprawdzi albo urwie mi jaja. Ryzykowałem wiele. Raz się żyje.

4. Tomasz Kałkowski – młody, błyskotliwy, środkowy napastnik. Miał być na wypadek „w”. 80 zł tygodniowo.

 

Sezon czas zacząć!

Odnośnik do komentarza

Z życia wzięte

------------------------------------

 

Prezes Konrad Maciejewski zjawił się na czwartkowym treningu strzeleckim ubrany w szare, dresowe spodnie i bluzę z napisem „ JP”. Przywitał nas wszystkich głośnym „ czołem” po czym zasiadł w najlepsze między piłkami i odkręcił niegazowaną Oazę.

Poustawiałem tyczki w rządku. Po prawej stronie grali skrzydłowi występujący na prawej flance, po lewej, występujący na lewej. Między tyczkami pędzili środkowi pomocnicy i napastnicy. Ich zadaniem było przyjąć futbolówkę, wykonać kółeczko dookoła tyczki i oddać ją na pełnym gazie do zawodnika znajdującego się po drugiej stronie. Lewo skrzydłowy posyłał z pierwszej piłki długie podanie wprost w pole karne, a środkowi rąbali na bramkę zmieniających się co strzał golkiperów. W międzyczasie prawo skrzydłowi robili przysiady.

- I to przyniesie niby jakieś rezultaty? – zagaił prezes łykając biedronkowe szczyny.

Po kilku minutach w rolę skrzydłowych wcielili się obrońcy. Następne ćwiczenie było zgoła łatwiejsze. Każdy miał swoją piłkę. Ustawiał ją na wyznaczonym przez siebie miejscu i strzelał z rzutu wolnego.

- Nie rozumiem, po co obrońca wykonuje wolne? Przecież on ma bronić.

-Dlatego Pan jest prezesem, a ja jestem trenerem – odparłem niewzruszony.

Trzecie ćwiczenie polegało na przedryblowaniu obrońców i celnym strzale na bramkę z linii pola karnego. Czwarte to krosy ze skrzydeł i uderzanie z pierwszej piłki na bramkę. Piąte – strzały z dropsztyka, z woleja, z pierwszej piłki. Na sam koniec wszyscy mieli wykonać celnie rzut karny. Za pudło delikwent odbywał pełne okrążenie dookoła murawy, przez co trening przeciągnął się do dziewiętnastej trzydzieści.

 

Wracając na piechotę do akademika zahaczyłem jeszcze o Jazz Klub Atrapa. Szpakowaty ochroniarz przywitał mnie ochrypłym „ Dawaj dychę ” po czym występlował mnie jak prosię jakimś fluorescencyjnym gównem. Stanąłem przy barze, zamówiłem rozcieńczone tyskie w brudnym pokalu i spojrzałem na parkiet. Połowa lipca rozebrała wszystkie dziewczyny prawie do naga. Rurka służąca do tańców została wciągnięta niemal w całości przez wargi sromowe wyuzdanej nastolatki, która wskakiwała na górę i zjeżdżała po niej pokazując wszystkim prawie nagie cyce. Przechyliłem piwo do końca, położyłem na blacie siedem złotych i ruszyłem w stronę kibla.

Pożółkły pisuar z zatopioną muchą śmierdział jak zdechłe zwierzę. Nie mogłem spokojnie sikać, bo zza kiblowych drzwi dolatywały mnie dialogi z filmów porno. Wszystko trzęsło się i trzeszczało jak w Alternatywach. Stanąłem ponownie przy barze, zamówiłem ostatnie piwo i gdy je kończyłem z męskiego wyszła Dagmara w towarzystwie Lewandowskiego.

- Strzeliłem jej gola – zarechotał klepiąc ją w pośladki.

- Cześć. Jestem Dagmara – podała mi rękę.

- Cześć. Ręki ci nie podam.

- Dlaczego? – przylgnęła do mnie usiłując pocałować mnie w usta.

- Buzi też ci nie dam. To tak jak bym zrobił loda połowie miasta.

Wychodząc z klubu miałem już kolejny plan na trening. Pierwsze spotkanie z Konfeksem Legnica miało być za dwa tygodnie.

- W najbliższy weekend jedziemy na obóz – krzyknąłem do Lewandowskiego, który przykleił się już do innej dziewczyny.

- Koncentracyjny chyba!

Odnośnik do komentarza

Obóz przygotowawczy w Karpaczu był sponsorowany przez hurtownię napojowo – alkoholową Duko. Pół drużyny przyjechało ze mną moim zdezelowanym Transporterem. Żeby było taniej nalałem do baku trochę oleju spożywczego, przez co dym nabrał przyjemniejszej dla oka barwy. Reszta chłopaków dojechała rowerami i pekaesem.

Dom Wczasowy „ Koniczynka ” był napoczętym zębem czasu budynkiem wciśniętym w gąszcz drzew i krzewów na samym końcu Karpacza. Do centrum miasteczka piechotą mieliśmy piętnaście minut z górki. Stadion znajdował się na samym początku, więc sama trasa była rozgrzewką. Maszerowaliśmy zwartą grupą, jak jeden mąż, wzbudzając w durnowatych turystach podziw i zdziwienie.

- Patrz – wskazałem palcem na parkingowych – tutaj płacisz dyszkę za godzinę. Pomyśl – przyjeżdżasz całą rodziną w góry. Płacisz za bajurę, za nocleg, za żarcie, parkujesz furę u tego grubasa i idziesz w góry. W wakacje wydatek jak każdy inny, ale jak policzysz sobie, że w zimę wpadasz na narty i płacisz dodatkowo za stok, wyciąg i niekiedy za wynajem desek, to wychodzi astronomiczna suma. A w Polsce pieprzy się, że ludzie kasy nie mają. Fryc uśmiechnął się pod nosem pakując w usta bułkę z polędwicą.

Mijając zagrodę góralską natrafiliśmy na młodego chłopaka w stroju góralskim który zapraszał przechodniów do środka.

- Jak skręcicie przy kościele w lewo i pójdziecie wzdłuż tej uliczki, to dojdziecie do stadionu.

- Pan jest prawdziwym góralem? – spytał Grembocki przyglądając się z uwagą.

- Ta. Ino trocha młody jystym.

- A kierpce? Sam szyjesz? Ciupagę sam strugałeś? – chwycił drewnianą siekierkę w obie dłonie.

- A no! – stanął wyprostowany prężąc dumnie pierś.

- To panocku, powiedzcia mi tu psecie je napisone „ Majdinchina”. A i mytka wom wystoja psy kiesonce – Sypniewski pękał ze śmiechu szarpiąc za szarą metkę przy spodniach.

- Debile – spojrzałem na obżartych turystów w środku drewnianej budy – normalnie debile.

- Spieprzajcie stąd bo mi płoszycie klientów. Nie pasuje wam, to żryjcie w KFC.

Na pożegnanie Jagła pociągnął góralowi z płaskiego.

 

Stadion w Karpaczu był wielkim żartem górskiego miasteczka. Murawa zorana ciężarowym samochodem przypominała bardziej tor do off roadu niż boisko. W dodatku pordzewiałe bramki ledwo trzymały się kupy na wietrze.

- I my tu mamy trenować? – spytał Fryc sznurując srebrne Predatory.

- Są wakacje, upał, pewnie burmistrz nie zdążył z odpowiednim przygotowaniem płyty boiska. Dajcie mi szansę – uspokajałem zaciskając pięści.

- Jak tam chcesz. I tak robisz o niebo więcej niż Tarczyński. Ja tam mogę grać i na tym.

 

Sponsor nie wykupił nam posiłków, przez co po treningu zasililiśmy z własnej kieszeni kasy Lewiatana.

 

Wieczorny dansing przy akompaniamencie Rudi Szuberta i przebojach Bandy i Wandy zgromadził na parkiecie niezwykłe okazy. Spróchniałe Niemki tańcząc wyglądały jak kadr z filmu „ Powrót żywych trupów ”. Starsi rodacy pałaszowali trzydniowe przystawki przekazywane z rak do rąk, z imprezy na imprezę. Uzbrojeni w łódzkiego Fasberga za złoty trzydzieści pięć pękaliśmy na skórzanych sofach pokazując sobie palcem co ciekawsze egzemplarze cellulitowych wielorybów. Po kilku godzinach większość kadry poszła spać, zaś ja z Frycem i Romaniukiem wskoczyłem na parkiet. „Monika, ach Monika dziewczyna ratownika” przytulony boczkiem do burty Niemki wyginałem zwinnie ciało. Fryc trzymał jakąś Helgę za poślady, zaś Romaniuk po chwili zniknął nam zupełnie z pola widzenia. Po kilku kolejnych piwach, postawionych już przez starodawne piękności zaryczał w głośniku Dudek „ Ja wiem, że nie ma brzydkich kobiet, tylko wina czasem brak”.

- yp, wina albo piwa szszsz

- A i Niemki jakieś piękne takie.

- yp, się zakochałem chyba yp.

- szszalejjj

- yp

 

Kiedy otworzyłem o poranku oczy było mi zimno. Naciągnąłem na siebie kołdrę i odwróciłem się na drugi bok. I kiedy miałem już zasnąć usłyszałem chrapanie.

- O ja pierdolę – poderwałem się na rękach. Nie miałem na sobie absolutnie nic. A obok spał jakiś gruby mężczyzna w długich włosach.

- Ja pierdolę, ja pierdolę –zdenerwowany chwyciłem leżące na ziemi majtki, wskoczyłem w ubranie i raz jeszcze spojrzałem na grubasa.

- Zaraz zaraz – odkryłem kołdrę i ujrzałem dwa wielkie cyce leżące na pępku. Żeby się upewnić, rozchyliłem uda.

- Uff, baba.

 

Na inaugurację sezonu stadion na Złotniczej pomieścił ponad siedem tysięcy kibiców. Ustawiłem drużynę w formacji „ Falanga ”, a do gry desygnowałem następujący skład :

Jagła

Brzozowski – Kupczak – Dziewulski – Jankowski

Sypniewski

Płonka

Łoboda – Kukiełka

Dudzic – Kałkowski

Graliśmy tak perfekcyjnie w defensywie, że w pewnym momencie chciałem wycałować z radości środkowych obrońców. Legnica nie oddała w pierwszej połowie ani jednego celnego strzału na bramkę. Zaś bramkę na wagę trzech punktów już w 11 minucie zdobył Kalkowski uderzeniem z piszczela.

Karkonosze Jelenia Góra 1:0 Konfeks Legnica

( Kalkowski )

Odnośnik do komentarza

Po zwycięstwie nad Konfeksem prezes dał nam po solidnej premii. Każdy swoje 20 zł wykorzystał w taki sam sposób – na barze w Jazz Klub Atrapa – trzy czerwone Warki z kija. Początek sezonu zapowiadał się obiecująco. A gdy w głośnikach rąbnęło „ Touch my ass, feel my lips ” przy barze zostałem tylko ja i moje piwo. Parkietowych szaleństw nie było końca. Zerkałem tylko co chwila na wskazówki szarego zegara powieszonego tuż przy wejściu do szatni. Dj z słuchawkami wielkości płyt gramofonowych miksował coraz gorętsze utwory, a rury pompowały sztuczny dym.

 

Nazajutrz w szkolnej stołówce była wymiana krzeseł i stołów. Postanowiłem zwinąć kilka drewnianych taboretów i przy pomocy dozorcy – Pana Kazika – przyspawaliśmy je do podłogi mojego kanciastego Transportera.

- No, teraz masz prawie autobus.

Następnie dolałem oleju słonecznikowego z Tesco pod korek, wyczyściłem wyciorem wszystkie zakamarki i wypolerowałem starymi majtkami całe auto. W blasku południowego słońca świeciło się jak psu jajca. Mój mały wielki wóz, za pierwsze legalnie zarobione pieniądze był gotów na randkę.

 

W barze „Karzełek” śmierdziało spalonym mlekiem. W środku, pod ścianą, jaskiniowiec w glanach z białymi sznurówkami i wielkim krzyżem celtyckim na karku zajadał właśnie naleśniki. Usiadłem naprzeciwko, pośliniłem palce i wytarłem nimi obie brwi. Aśka pojawiła się punkt czternasta, zaraz po powtórce Zbuntowanego Anioła. Miała na sobie zieloną minispódniczkę, czarne buty na obcasie i koszulkę w kratkę z której wypadały dwa dorodne arbuzy.

- I ciągle sobie zadaję pytanie. Czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie? – niczym wieszcz wypaliłem z armaty wprost w siadającą dziewczynę. Parsknęła śmiechem, a z jej nosa wyleciał milimetrowy gil, którego po chwili wciągnęła w żołądek.

- Słuchaj, ja tylko na chwilę. Chciałam cię przeprosić za swoje zachowanie. To nie powinno się tak skończyć.

- Spoko. Nie gniewam się – puściłem oko.

- Chcecie żreć? – spytała barmanka siadając na stole obok.

- Ja dziękuję. Odchudzam się.

- A ja poproszę to co ten pan w ortopedycznym obuwiu – wskazałem na skina.

- Wiesz, ja nie jestem taka łatwa.

- Wiem. Ty lubisz poezję, romantyczne spacery. Ciebie trzeba zabierać do kina, kupować kwiaty i nosić na rękach gdy bolą stópki.

- Tak, dokładnie tak – rozpromieniona chwyciła mnie za rękę.

Jeszcze tego samego dnia połamaliśmy dwa taborety. Ucierpiała też derma rozerwana kantem obcasa.

Po wszystkim położyłem się na dachu Transportera i z Góry Szybowcowej podziwiałem całą panoramę miasta kurząc papierosa. Aśka zadzwoniła do chłopaka i oznajmiła, że wróci później z korepetycji. Przed odwiezieniem jej na dworzec PKS raz jeszcze otarłem pośladki o połamane krzesła szarpiąc ją za włosy.

 

Spotkanie z Miedzią Legnica II śniło mi się po nocach jeszcze na długo przed ósmym sierpnia. Wiedziałem, że mamy ogromny potencjał, ale w starciu z najlepszymi będziemy kwiczeń jak zarzynana tępym nożem maciora. Nie chciałem zmieniać ustawienia, bo mitologiczna „ Falanga ” miała być główną taktyką. Niestety, nie brałem pod uwagi stresu, jaki panował na meczach wyjazdowych. Już przy wjeździe na stadion mój Transporter dostał z kamienia. Później, gdy wysiadaliśmy na miejscu dopadła nas grupka nawalonych kibiców uzbrojonych w sztachety. I gdyby nie interwencja naszego karateki Darka Madeji, mielibyśmy deficyt nie tylko zębów.

Do spotkania przystąpiłem w tym samym składzie, w tym samym ustawieniu. Miedź nas zlała jak Pudzianowski Najmana. Przejechali po KSK jak walec po dżdżownicy. Pięć bramek, z czego cztery do naszej siatki to wynik godny pożałowania. Od tej pory przyrzekłem sobie – żadnego seksu przed meczem.

Miedź Legnica II 4:1 Karkonosze Jelenia Góra

 

Po porażce nadszedł czas tryumfu. Na własnym podwórku dokopaliśmy MKS Szczawno Zdrój jak Lewis Gołocie. Byłem z nas dumny. Wyszliśmy w tradycyjnym ustawieniu, zmieniłem jedynie parę napastników. Kalkowski na otwarcie spotkania popędził w stronę bramki rywali. Niestety, nie potrafił kiwać, więc na pełnej prędkości rąbnął z czuba w okienko. Trzy minuty później w polu karnym piłkę ręką zagrał Brzozowski i pan Karkut wskazał na wapno. Niejaki Lis zdobył bramkę wyrównującą, a ja szalałem demolując plastikowe krzesełka.

W drugiej połowie Dudzic w sytuacji sam na sam chciał posyłać piłkę w długi róg. Niestety, szpicem buta trafił w kępę trawy i wyrżnął orła. Zaraz później po podaniu Sypniewskiego zdołał wepchnął piłkę wślizgiem do bramki i objęliśmy prowadzenie. Kropkę nad „ i „ postawił ponownie Paweł Fryc. Po pięknym rajdzie środkiem pola rąbnął w jaja obrońcę gości, a gdy piłka spadła przed polem karnym z całej siły przywalił w krótki róg. Bramkarz ze Szczawna nawet nie drgnął.

Karkonosze Jelenia Góra 3:1 MKS Szczawno Zdrój

( Kalkowski, Dudzic, Fryc )

„ Sześć punktów w trzech spotkaniach ” – odnotowałem na blogu.

Odnośnik do komentarza

Wtorkowy trening siłowy odbył się tym razem na sali gimnastycznej. Uzbrojeni w stare, podarte materace, brązowe piłki lekarskie, skakanki i kozła trenowaliśmy w systemie stacji. Każdy wykonywał inne ćwiczenie – po trzydzieści sekund. Następnie była zmiana i tak w koło Macieja, przez pół godziny. Najwięcej problemów sprawiały pompki na kostkach, brzuszki z nogami zaplecionymi na trzecim szczebelku i podrzut piłki lekarskiej.

- Panowie, jesteście słabi jak Najman w walce z Pudzianem! – motywowałem do działań kucając przy każdym zawodniku.

Później ustawiłem cztery tyczki w odległości dwóch metrów. Każdy musiał na pełnym gazie dobiec do tyczki, wrócić do poprzedniej, podbiec do kolejnej itd. Na końcu był strzał na bramkę. Golkiperzy w tym czasie mieli robić brzuszki, a gdy piłkarz podbiegał do piłki zrywali się na równe nogi i bronili. Po kwadransie wszyscy schudli o kilka kilogramów. Nieodzowna woda Oaza lała się strumieniami.

Ostatnie z ćwiczeń to gra w chińską piłkę. Podzieliłem drużynę na dwa zespoły. Zasady były proste – gramy tylko nogami, na siedząco. Można używać rąk do podpierania się podczas próby dojścia do piłki. Za futbolówkę służyła piłka lekarska. Nawet bramkarz nie mógł używać rąk.

Po zakończonym treningu wróciłem do studenckiego pokoju i wrzuciłem na patelnię jajko. Jedno.

- Może masz ochotę na kanapkę studencką? – spytał Przemek krzątając się po kuchni.

- Na co?

- No mamy tyle żarcia w lodówce, że nic, tylko kanapkę studencką zrobić. Czyli kromka chleba posmarowana nożem. O, ale jest browarek. Reflektujesz?

- Jestem wyjebany jak koń po westernie. Idę w pościel.

 

 

Wyjazdowe spotkanie ze Strzelinianką Strzelin było ucztą dla mej duszy. Na autostradzie Transporter kichał i prychał ledwie przekraczając osiemdziesiąt. Ściśnięci z tyłu marudzili, że taborety wżynają się w dupę, że hałas, że śmierdzi. Przekręciłem wajchę i wpuściłem do środka trochę świeżego powietrza. Niestety był to ostatni raz, kiedy mechanizm otwierania szyby zadziałał i musieliśmy mknąć z otwartym oknem na mecz i z powrotem.

Na boisku pojawiliśmy się w składzie :

Jagła

Brzozowski – Rzepa – Kupczak – Dziewulski

Sypniewski

Płonka

Łoboda – Kalkowski

Fryc – Dudzic

Gdy w trzeciej minucie spotkania Dudzic ręką wepchnął piłkę do bramki na boisko wpadli rozwścieczeni kibice. Na szczęście policja w porę zareagowała i po chwili pan Karkut wznowił grę. W 16 minucie Fryc pewnie wykonał jedenastkę i z trybun poleciało gromkie

- Jebać sędziego!!! I całą rodzinę jego!!! Jebać sędzieeeegooooo i całą rodzinę jeeegoooo!!

Jeszcze w pierwszej połowie po trafieniu zaliczyli kolejno Płonka i Kalkowski i do szatni schodziliśmy przy wyniku 0:4. W drugiej połowie Kupczak źle stanął na nodze i kostka chrupnęła mu jak Cheetos. W 78 minucie ostatnie trafienie zaliczył Jankowski uderzając z biodra ostro bitą piłkę z rzutu rożnego. Po ostatnim gwizdku kibice gospodarzy podziękowali sędziemu za mecz krzycząc :

- Polscy sędziowie!!! To k***y, sprzedawczykowie !!! Polscy sędzioooowieee to k***y sprzedawczykowieeee!!!!

Strzelinianka Strzelin 0:5 Karkonosze Jelenia Góra

( Dudzic, Fryc, Płonka, Kalkowski, Jankowski )

 

 

Tydzień po laniu za Wrockiem na własnym podwórku zlaliśmy Orkan Szczedrzykowice.

- Jak byś wytłumaczył Niemcowi gdzie mieszkasz? Ich wohne In Szczedrzykowice – pękał Jagła – to tak jak w Jak rozpętałem Drugą Wojnę Światową – Grzegorz Brzęczyszczykiewicz.

Falanga zdała poprzedni sprawdzian na pięć. Dzisiaj chciałem troszkę poeksperymentować, ale ostatecznie nie zmieniłem ustawienia. Podniecona kasjerka opchnęła ponad siedem tysięcy biletów, co jak na czwartą ligę, jest całkiem niezłym wynikiem.

Rozjeżdżanie Orkanu zaczęliśmy dopiero w 26 minucie. Po podaniu Sypniewskiego Dudzic z czuba założył kanał bramkarzowi. Gdy zaraz po tym piłkarz gości – Mateusz Smuda zemdlał po zderzeniu głowami z Kalkowskim, nasi kibice współczuli mu krzycząc :

- Wstawaj, wstawaj, chuju nie udawaj!

A później.

- Wstałeś, wstałeś, chuju udawałeś!

Mecz obfitował w brutalne zagrania. Golkiper gości puszczał praktycznie wszystko co szło w bramkę, przez co udało się nam ustrzelić sześć bramek.

Karkonosze Jelenia Góra 6:0 Orkan Szczedrzykowice

( Dudzic 2x, Fryc 3x, Kalkowski ).

Odnośnik do komentarza

Na łamach Nowin Jeleniogórskich ukazał się obszerny artykuł w związku z naszym przygotowaniem do sezonu. Czarnoskóry fotoreporter Marcin napstrykał nam z ukrycia cały album fotek i umieścił co ciekawsze w swojej rubryce. W efekcie, po dwóch dniach od ukazania się numeru do klubu przyjechał pan Drapiej – jeden z najbogatszych ludzi na Dolnym Śląsku ( właściciel hurtowni alkoholowo-napojowej, oraz całego Siedlęcina ) i w ramach sponsoringu kupił nam wielki, przestronny karawan marki Autosan H9.

- Jestem pewien, że to dopiero początek współpracy. Ale po kilku latach będą do ciebie mówić sir. Spraw, abyśmy byli z ciebie dumni żołnierzu – i wręczył mi dokumenty wraz z kluczykami. Spojrzałem na rok produkcji. 1995, moc 148 koni, olej napędowy.

- Będziem do niego lać rzepak?

- Chyba słonecznik.

- A kto będzie prowadził? – spytałem Drapieja, który pakował tyłek do czarnego Volvo.

- Pan Staszek z warzywniaka – wskazał palcem na zdezelowaną, drewnianą budkę z napisem „ Tanie i świeże, zawsze o poranku ”.

 

Jeszcze tego samego dnia, nim zapadł zmrok wystawiłem Transportera na allegro. Nie miałem sentymentu. Musiałem kupić teraz coś bardziej sportowego, bo poprzednie Coupe Poldefons nie było przedłużeniem penisa. Jak zwykł mawiać Przemek – Jak kupisz dobrą brykę, to laskom trzeba miski podstawiać pod nogi. Będą szczać za tobą, a ty będziesz wybierać. Wiesz, ta nie, ta nie, na co najwyżej loda może zrobić więc zostawmy ją na potem.

 

Mieliśmy zatem skompletowany skład, sztab szkoleniowy, nowy-stary autobus. Miałem swój zeszyt z notatkami, plany na nadchodzące mecze i kilka złotych w kieszeni. Czułem się jak Jack stojący na czubie Titanica.

Odnośnik do komentarza

Tasior ze swoją świtą zasiadł na wschodniej trybunie, zaraz przy stoisku z ciepłymi parówkami. Wyciągnęli szaliki, race, piwo, nabili fifki i czekali, aż spiker zacznie przedstawiać piłkarzy.

- Będzie gorąco – rzekł Fryc poprawiając język w swojej Nike.

- A no. Ale chociaż mamy kibiców z prawdziwego zdarzenia – spojrzałem w stronę gromadzących się przy bramie głównej policjantów. Dwa owczarki niemieckie z wywalonymi jęzorami, sześciu funkcjonariuszy i dwa rozkładane krzesła.

Puma Pietrzykowice zajmowała przed tym spotkaniem dziesiąte miejsce w tabeli. Według buka byliśmy murowanym faworytem do zwycięstwa. Rozpisałem całą taktykę na kartce papieru, skserowałem w dziesięciu egzemplarzach, każdy po siedem groszy, i rozdałem chłopakom.

- Damy radę?

- A k***a nie?

Na boisku pojawiliśmy się na dziesięć minut przed pierwszym gwizdkiem. Kibice gospodarzy przywitali nas gorącym „ Wypierdalaj! Wypierdalaj! ”, na co nasi podziękowali za przyjęcie radośnie wołając „ Puma!!! Co? Ty kurwo!!” i w górę poleciały szaliki.

Mecz był szalenie wyrównany. Cios za cios, unik za unikiem, raz my rąbaliśmy z grubego działa, raz Pietrzykowice wytaczały ciężką artylerię. Bramkarze mieli pełne ręce roboty i pełne portki gówna. Hat trickiem popisał się zakontraktowany niedawno Patryk Romaniuk. Puma zdołała strzelić o jedną bramkę mniej i to my zebraliśmy pełną pulę punktową.

Puma Pietrzykowice 2:3 Karkonosze Jelenia Góra

( Romaniuk 3x )

 

Kilka dni później na własnym boisku rozjechaliśmy Ślęzę Wrocław. „Mikrowrocław pokonał Wrocław” pisali na łamach jelonka.com. Falanga sprawdzała się wyśmienicie, a ja po raz kolejny dostałem owacje na stojąco po ostatnim gwizdku sędziego :

„ Dziękujemy! Dziękujemy! W sercu utkwiła! Karkonoska siła!”

Karkonosze Jelenia Góra 5:1 Ślęza Wrocław

( Sikorski, Romaniuk 2x, Adamczewski, Grembocki ).

Odnośnik do komentarza

Jazz Klub Atrapa dudnił już z daleka zapraszając nas w swe skromne progi. Wciśnięty w wytarte jeansy, czarne trzewiki i mega obcisłą, białą koszulkę z napisem „ Gangbang ” mknąłem alejkami miejskiego parku z Warką Strong w dłoni.

- Koledze się powodzi. Warka zamiast Farsberga, nowe jeansy – wytarty życiem menel wyciągnął do mnie rękę i czekał na jałmużnę. Ominąłem go szerokim łukiem i dołączyłem do reszty studenciaków dzierżących pobliskie ławki. Piliśmy tanio i dużo, przy romantycznym niebie pełnym gwiazd. Przeciętnego studenta nie było stać na piwo za 7 zł plus wejście za 10. W zimę było jeszcze gorzej, bo zabierali 2 zł za szatnię.

- Bo tak. Żeby mieć bombę to walę z pięć browarków – mówił Jagła podpierając się o konar dębu – a to pi razy oko 15 zł. W środku to już 35 zł. Rachunek jest prosty, zostaje mi na kolejną imprezkę.

- A jak podrywasz laski, to też tak kalkulujesz? – prychnął Maziarz gasząc papierosa na murku.

- Ale on nigdy lasek nie podrywał. Widzieliście go z dziewczyną?

- Aśka. A Ty ile masz lat?

- W tym roku kończę piętnaście a co?

- Nic – zarechotał Maziarz – nic – i puścił do mnie oko.

 

Nuty Lady Gaga zmiksowane przez DJ Taboreta targały szkieletami na parkiecie i poza nim. Ja przybierałem taktykę „ Na partyzanta ”. Stałem oparty o filar, ścianę, bar, o cokolwiek i sączyłem Browarka bacznie obserwując otoczenie. Kiedy widziałem jakąś laskę chwiejącą się na nogach, która prawie wbijała gwoździa głową, wynurzałem się z tłumu i podawałem pomocną dłoń. No, czasami dwie. A później albo kibel, albo ławka w parku. I nie przeszkadzało mi wcale, że czasami rzygały podczas. Takie już życie biednego studenta w Jeleniej Górze. Jak się nie ma co się lubi to się wali gdzie popadnie.

- Widziałeś bramkarza? Totalny ABS.

- Wielki jak Krasula mojej babci. Mówię ci. A właśnie, co kupujesz? – zatrąbiony Fryc opadł na mokre od rozlanej coli krzesło.

- Sam nie wiem. Chyba jeszcze poczekam. Na Złotniczą daleko nie mam, do Atrapy też nie. Tesco jest po drodze, park też. Uzbieram jeszcze kilka złotych i może kupię sobie Golfa Trzy w dieslu.

- I znów rzepak?

- Słonecznik.

- I browar – stuknęliśmy się pokalami z których uleciała piana.

Odnośnik do komentarza

Droga do Bolesławca ciągnęła się jak toffi. Było parno, duszno, a w autokarze wysiadła klimatyzacja i musieliśmy się ratować otwartymi oknami. Fryc zżarł całą paczkę Persenu i rzygał do woreczka śniadaniowego. Do połowy autobusu śmierdziało żółcią i gotowaną krakowską.

Mijając rondo przy którym stał budynek wytwórni ceramiki pan Zbyszek za ostro wszedł w zakręt, przez co chrupnął nam amortyzator i do samego stadionu dotoczyliśmy się w żółwim tempie.

Tasior z ekipą przywitali nas gromkimi brawami. Czułem się nieswojo wysiadając z autokaru przy oklaskach. Na nieszczęście nieswojo czuli się też kibice Bobrzan i w naszą stronę poleciały kamienie i butelki po winie.

- No co? Cho na solówkę! No dawaj! – rozpędzony Jagła przeskoczył przez murek i puścił się pędem za dwoma menelami.

- Chłopaki, pomożemy? POMOŻEMY! – i zaraz za nim pobiegło jeszcze dwóch osiłków. Pokręciłem z uśmiechem łepetyną i wszedłem do starego, drewnianego baraku, który służył tu za szatnię.

- Macie! – Fryc wchodząc za mną cisnął workiem rzygowin w resztę oprawców.

Na Spółdzielczej zasiadło blisko sześć tysięcy kibiców. Pan Krzton długo nie mógł uspokoić skaczących sobie do gardeł piłkarzy, lecz ostatecznie, po interwencji liniowych gwizdnął po raz pierwszy. Nie daliśmy większych szans gospodarzom. W doliczonym czasie gry Patryk Romaniuk z linii pola karnego z główki dał nam prowadzenie. Piłka szybowała powoli i wysoko, jak Adam Małysz, i wpadła za kaptur bramkarza.

- Kto nie skacze ten z Jeleniej hej hej hej. Kto nie skacze ten z Jeleniej hej hej hej.

W odpowiedzi Tasior zakręcił biało-niebieskim szalikiem i krzyknął :

- Wasze matki golą klatki!

Zarechotali nawet piłkarze z Bolesławca.

W drugiej połowie Kałkowski podwyższył wynik meczu uderzając z piętki w zamieszaniu podbramkowym. Wygraliśmy pewnie, choć nieoczekiwanie.

Bobrzanie Bolesławiec 0:2 Karkonosze Jelenia Góra

 

Zaraz po powrocie do domu usiadłem przy komputerze przeglądając skrzynkę pocztową. Z niecierpliwością czekałem na jakiegoś maila „ jestem zainteresowany kupnem pańskiej drezyny” ale im dłużej czekałem, tym bardziej rosło me wkurwienie. Sprzedać używaną brykę w naszym kraju jest tak łatwo jak przeskoczyć na jednej nodze nad kanałem La Manche trzymając w rękach beczkę nitrogliceryny.

Odnośnik do komentarza

Koniec września był końcówką szkolnych promocji. Wielkie bilbordy na blokach waliły po oczach jak policjant latarką podczas kontroli nocnej. Nie znosiłem tego czasu. Aśka poszła do szkoły już na początku miesiąca, więc zdany byłem na rękę i redtube. Zresztą ostatnio jej chłopak zaczął coś podejrzewać i spotykamy się tylko w weekendy, późnym wieczorem.

- Pasi ci taki układ? – Przemek zasiadł okrakiem na poręczy schodów i rozpakował Lyona.

- Pasi.

- Ja bym tak nie potrafił. Człowieku, przecież ona ma niecałe piętnaście lat. To jeszcze dziecko.

Wzruszyłem ramionami wsadzając klucz do zamka.

- Ty ją całujesz, a ona godzinę wcześniej robiła temu gówniarzowi loda.

- Mam to gdzieś. Oszczędzam na kinie, kwiatach, prezentach. Nie muszę się przedstawiać rodzicom, nie pokazujemy się razem publicznie. Generalnie rzecz biorąc to najlepszy trzepak w moim życiu. A że młoda? Ty też wolisz świeże jedzenie, prawda?

Skrzynka mailowa milczała. Za to na ekranie mojego archaicznego telefonu widniały trzy nieodebrane. Po chwili oddzwoniłem pod pierwszy numer i jeszcze tego samego dnia za 1100 zł Bus odjechał w siną dal. Nie musiałem płacić skarbówce podatku, bo kupiłem go za 1200, sprzedałem stówkę taniej. Z krzesłami przyspawanymi do podłogi.

- Czym teraz będziesz jeździł na studia?

- Mam ostatnie dwa semestry. Pocisnę z buta. No, chyba, że się jakaś fuszka trafi, to uzbieram na coś konkretnego.

- Jutro mecz.

- A no.

- Wygramy?

- Skąd mam wiedzieć? Pewnie nie, bo chłopaki padają na ryj. Poza tym skończyła się paleta Oazy, Biedronka już zamknięta, a rano od dziesiątej mamy już być na miejscu.

- Ja pierdolę. To kranówę wal w butelki. Jak będą zmęczeni i tak nie poczują.

- Byle było mokre?

- Mokro i dużo.

Odpaliłem Football Managera, papierosa i wlałem w usta syczącego browarka. Za oknem gwiazdy, na stole dwie kanapki z serem żółtym i keczupem.

- Ty, a może byśmy mieszkanie zmienili? Ja uczę ludzi jeździć autem, ty masz kasę z tej trenerki.

-?

- No chyba nie chcesz całe życie mieszkać przy rynku w tym capiącym mieszkaniu? Nie wstyd ci rodziców tu zaprosić? Grzyb na ścianie, z kranu cieknie. A klatka schodowa? W sam raz na gorące przywitanie mamy napis „ Jebać Policję ”.

- No dobra. Poszukam coś na dla studenta.pl. A teraz daj mi w spokoju popykać w FM’a.

- Ołkej, jak sobie chcesz.

- Browarka?

- Nie, dzięki. Od rana będę w elce.

Odnośnik do komentarza

Wyrąbany jak Łajka w kosmos zasiadłem do śniadania. Zupa ogórkowa przygotowana przez Przemka smakowała wybornie. Zresztą, kiedy jesteś studentem wszystko co gorące smakuje wybornie. Prócz Browarka. On smakuje jak delicje.

- Nie pędzisz na mecz? Przecież zaraz gracie!

- Najpierw grają juniorzy.

- No a oni cię nie interesują?

- Nimi zajmuje się Lewandowski. Daj człowieku spokojnie zjeść! – walnąłem pięścią w stół i zanurzyłem łyżkę w zielonej breji.

Znów mogliśmy liczyć na komplet publiczności. Kasy sprzedały grubo ponad siedem tysiaków biletów, więc budżet Karkonoszy został znacznie podreperowany. Pierwszym sygnałem że tak się dzieje były cztery zgrzewki Primavery ustawione na ławkach w szatni.

- Panowie. Piździ jak w kieleckim. Nie gramy długich piłek bo nam w powietrzu staną i gówno będzie z dokładnego podania.

- Po ziemi to też tak jak by nic z tego nie będzie. Przecież nasza murawa to kartoflisko – syknął Romaniuk opierając się o zgrzybiałą ścianę.

- Grajcie tak, jak wam mówię, to zwyciężymy.

- No. Było by dobrze. Moja mama z babcią siedzą na trybunach. Mam nadzieję, że Tasior nie będzie rzucał kurwami.

Kurew nie było. Był za to wstyd i gorzka pigułka porażki. Na początku spotkania do bezpańskiej piłki podskakującej dziarsko na muldach podbiegł Bieniek i było jeden zero. W odpowiedzi Romaniuk sprytnym lobem zdobył bramkę wyrównującą, ale sześć minut później Kobierzyce ukąsiły raz jeszcze. Jagła puścił sito z dwudziestu metrów. Wstyd i hańba. W doliczonym czasie gry pierwszej połowy Brzozowski ściął Karpińskiego równo z trawą i Karkut wskazał na wapno. Na szczęście piłka po mocnym strzale po ziemi odbiła się na kępie trawy i przeleciała nad poprzeczką stojącego jak Rumunka przy ulicy Jagle.

Karkonosze Jelenia Góra 1:2 GKS Kobierzyce

Schodząc z murawy zza winkla wyskoczył jakiś szczeniak z dyktafonem i wsadził mi go w brodę wrzeszcząc jak dziewica gwałcona przez afrykański rozmiar :

- Jak pan skomentuje tą porażkę?

- Dwoma słowami – nic się nie stało.

- Jak to nic? Straciliście punkty na własnym podwórku.

- A co my k***a Manchester United jesteśmy?

Oburzony dziennikarz strzelił focha i zniknął w tłumie.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...