Skocz do zawartości

Karkonosze


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

Czarna, parzona kawa zostawiała osad na zębach. Miałem zawsze w zanadrzu paczkę gum do żucia, no ale teraz, przy prezesie nie wypada przecież mordą mielić. Siedzieliśmy wszyscy, ja, on, asystent, trzech trenerów, do tego Leszek Pisz, Damian Gorawski, Bartek Karwan i chcąc nie chcąc ta dupa, co ją prezes zatrudnił. Przynieśli nam po ciastku, a na takim stole z kółkami parowały jakieś tam przekąski. Prosiłem o rozpuszczalną, ale sekretarka stwierdziła, że jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma i że jak mi nie pasi, to mogę w ogóle nie pić. A jak chciałem ją zjebać jak szeregowca, to wtedy udawała, że płacze i skarżyła się prezesowi, że połamała tipsa a ja jestem taki niewdzięczny. Karcące spojrzenie, chwila zadumy, a ja machałem ręką i piłem to coś z fusami pokazując wszystkim, że smakuje mi bardziej niż matczyne mleko jak byłem kurduplem.

Za oknem czerwcowa pogoda, czyli siąpi deszcz, wiatr targa śmieciami z niedomkniętych koszy na śmieci. Na dworze ledwie trzynaście stopni, ulice puste jak by była jakaś promocja w Tesco. I tak : na rzutniku wyświetlali nam jakieś tam statystyki, wykresy, sresy, pierdolesy. Nie słuchałem Michniewicza, bo Gienek jak zaczął nawijać to oszaleć szło. Jarał się każdym procentem, każdym przecinkiem, przypominał mi panią Jur z mojego liceum. Chłopaki potakiwali, no bo jak tu nie potakiwać kiedy sprawiedliwe oko prezesa niebawem dzieli premię i daje nowe kontrakty ? I kiedy tak po dwóch godzinach ględzinady doszliśmy do slajdów z piłkarzami, tym razem to ja zabrałem głos. A zacząłem tak konkretnie :

- No to zacznijmy od małego żartu. Przychodzą dwie k***y do lekarza …

Ale nikt się nie śmiał, więc spaliłem rumieńcem i dawaj za te slajdy. Na pierwszym była lista chłopaków co od nas odeszli. Sporo ich, ale żaden prócz Kuklisa tak naprawdę nie był jakoś mega niezbędny. Na drugim planie była lista naszych chłopaków, z pozycjami, statystykami z poprzedniego sezonu i tak dalej. Na kolejnym to musiałem iść do klopa bo ta kawa to działa przeczyszczająco, a potem pokazałem wszystkim tych, co są w Polsce do pozyskania za darmo. I była tego całkiem spora ilość, ale większość z nich nie miała obycia w lidze. No bo co nas interesują chłopaki co tam kopią w czwartej i trzeciej, skoro my będziemy się mierzyć z Legią i Wisłą między innymi? Wszyscy teraz potakiwali łbami, ale to było potakiwanie rozsądne, a nie jak u Gienka. W międzyczasie taki łepek na skuterku przywiózł nam gorące pizze, więc mogliśmy szamać w przerwie.

Potem przedstawiłem kilka moich propozycji. To znaczy zrobiłem to tak, żeby oni myśleli, że się z ich zdaniem liczę, ale generalnie rzecz biorąc miałem to w dupie. Prezes dał mi wolną rękę, a jak Polak ma wolną rękę to wiadomo co.

Potem oświadczyłem wszystkim, że pracuję nad dwoma, trzema transferami zza granicy, ale o nich gadać nie mogę z dwóch powodów :

- Po pierwsze są w tej Sali osoby postronne, które swoją głupotą mogłyby doprowadzić do katastrofy medialno-transferowej. A że głupota chodzi swoimi drogami, nie ma sensu przedstawiać konkretnych nazwisk – spojrzałem wtedy na sekretarkę, ale ona żrąc paluszka właśnie podziwiała buty zgromadzonych.

- Po drugie, nasz budżet na nadchodzący sezon to jedna wielka kpina. Ja rozumiem, że klub na długi, że jest w tarapatach finansowych, ale jak się chce utrzymać na szczycie, trzeba coś zainwestować. Mam do wydania osiemset tysięcy złotych. Nie mniej, nie więcej tyle, ile prezes wydał na swoje A osiem. Tak prezesie?

A on zarumieniony machnął ręką i zaczął się tłumaczyć. Potem wszyscy dopytywali się co to za piłkarze, ale nie słuchałem nikogo. Jak mur to mur. Po kilku kęsach pizzy, dwóch kawach, pięciu wizytach w klopie, po czterech przerwach, poklepywaniu po ramieniu i tak dalej oświadczyłem, że w tym sezonie, w tym tygodniu, do klubu dołączą :

  1. Adam Filbier – lewy obrońca/lewy pomocnik. Za darmo.
  2. Patryk Rachwał – defensywny, środkowy pomocnik. Za darmo.
  3. Tomasz Nowak – ofensywny, środkowy pomocnik. Też za darmo.

 

Potem wspólnie wypiliśmy po lampce szampana i zwinąłem się z Edziem do chaty.

 

 

 

Mam pytanie – czemu Wenger i Profesor już nie piszą?

Teraz będę miał kilkudniową przerwę. Lecę do Bristolu.

Odnośnik do komentarza

I cisza co do moich pytań :(

 

---------------

 

Po pierwszych wzmocnieniach nadszedł czas upragnionych urlopów. Wszyscy gdzieś pojechali, do rodzin, na wczasy, nawet gdziekolwiek byle z dala od Jeleniej Góry. No bo u nas to się nic nie dzieje. Jak słońce wali po plerach to otwierają nam basen. Ale drogo tam, bo 15 zł za cały dzień od osoby. Festynów nie ma, zawodów i innych takich rzeczy co to integrują też brak. Wszyscy walą nad Czochę nad wodę, albo gdzieś tam, gdzie jest inaczej, czyli normalnie. My też gdzieś chcieliśmy z Olą pocisnąć, ale ona to ma brzuch już wielki jak zapaśnik sumo, a do końca jeszcze trochę czasu. Samolot odpada, bo to strach, a jak strach to i stres. A jak stres to dziecko może mieć jakieś kuku na muniu. No więc auto, ale auto sprzedałem, a dieslem Oli taty najdalej to do pani Grażyny po bułki na drugie osiedle bezpiecznie można pojechać. Autobusem też nie wypada, bo zarabiam krocie, no a jak tak to gdzie na rozkłady patrzeć. Siadam więc z Olą przy stole, tak jak w zwyczaju mamy, odpalam laptopa i pytam gdzie mamy pojechać. A ona wzrusza ramionami i ładuje lakier na paznokcie. Wkurwia mnie to, bo ja tu z sercem na dłoni daję dowód, że mi zależy na jej zdaniu, ale jej zależy wyłącznie na tym, żeby innym zależało by na nią nawet w ciąży patrzeć. Uruchamiam więc allegro, wciskam kilka napisów i patrzę na oferty wczasów. I pytam – Polska? A ona wzrusza ramionami. Chorwacja, Bułgaria? Ona znów to samo. Pytam więc czy może znów Afryka, ale wtedy to ona krzyczy, że wylała zmywacz i teraz jej wzorki to psu w dupę i w ogóle. Wstaję od stołu, pomagam jej chusteczką zmyć te krople ze wszystkiego, ale wtedy to ona drze się na mnie, że marnuję tyle chusteczek, a przecież ona sama mogła by to pozmywać. Zaciskam pięści, biorę dwa głębokie oddechy i najmilej jak umiem i potrafię nawet pytam jej, czy ma ochotę się czegoś napić, bo idę właśnie do kuchni. Ona, że nie, ale jak przynoszę sobie zieloną herbatę z cytryną to pyta czy może, a zaraz potem wypija mi ją całą. I w dodatku rozlewa na stole troszkę, bo na początku gorąca była. Przynoszę więc ściereczkę, ale bez sensu, bo krople już wtarła w chusteczkę z rozpuszczalnikiem.

Byłem wtedy zlepkiem takiego czegoś, co to nawet nazwać się nie da. Wylazłem na dwór. Chciałem się drzeć, ale stali ci goście od obwodnicy i walili w ziemię i dłubali w nosie. To znaczy jeden walił, a reszta udzielała mu cennych wskazówek wspierając przy okazji polski przemysł alkoholowy. Chciałem też odpalić fajkę, ale nie mam fajek przecież, bo wiodę teraz takie katharsis życie. Ola krzyczy zaraz, że by zjadła jakąś pizzę i czy mogę zamówić, bo ona to nie utrzyma telefonu ze świeżym lakierem na paznokciach. Wchodzę do środka, pytam ją o gatunek pizzy, ale okazuje się, że mam sam wybrać. I wybieram, dwie : dla mnie wielka, dla niej mała. Czekamy pół godziny, przyjeżdża nudny Maciek swoim maluchem, daję mu piątaka napiwku, wracam i ślinka to mi cieknie po kolanach już. A w środku Ola mówi, że tak w zasadzie to głodna nie jest. Leje w siebie dwie szklanki wody z cytryną i mówi, że idzie spać.

Wychodzę na dwór ponownie. Wciskam na telefonie numer do Pana Edzia, a potem jadę do Przemka, no bo gdzieś się muszę wygadać. Pod blokiem parkujemy zaraz tam przy podrdzewiałym Watrburgu, co to go Jóźwiak piąty rok próbuje uruchomić. Ale za każdym razem jak ma już ten słomiany zapał, to mu kumple wbijają do łba, że po co, skoro wtedy to się napić nie będzie mógł. Daję Edziowi pięć dyszek, ładuję się na pięterko i cisnę dzwonek. Otwiera mi ta gruba laska, co to nawet jej imienia nie pamiętam. Ma na sobie zwiewną sukieneczkę, a suty to sterczą jej jak na reklamie gum do żucia. Zniesmaczony pytam czy jest Przemek, a ona, że jest o tam. Wchodzę do środka, otwieram drzwi a Przemek stoi w samej koszulce, a fujara to mu tak do kolan dynda. Po krótkiej wymianie zdań okazuje się, że jak Karoliny nie ma to on tego bawoła ciśnie, bo miłość miłością ale człek swe potrzeby ma. No a że już swoje lata osiągnął, kapucyna nie będzie trzepał przecież.

Siadamy w kuchni, pijemy po szklance Coli Original z Biedronki i zaczynam mu się zwierzać. On słucha, przytakuje, kiwa łbem jak by sam to kiedyś przechodził. Potem pytam go co robić, a on, że pewnie nie bzykamy się już wcale, skoro ona takie humory ma. Mówię mu, że owszem, a on, że są dwa wyjścia. Albo zadzwonię do tego czarnego trzepaka od Jagły, albo jego gruba koleżanka zrobi mi tak, jak bym chciał i to za darmo. Klepię go po ramieniu, bo przyjacielskie rady zawsze są najważniejsze, przybijamy piąteczkę i wychodzę. A jak zamykam drzwi to już słyszę „ Chodź do swego wielorybka sardyneczko ”.

Jak wróciłem do domu to Ola już nie spała. Siedziała na kanapie przy telewizorze i wcinała pieczonego bakłażana. Pocałowałem ją w czółko, przytuliłem i usiadłem obok. Ona na mnie, ja na nią i czuję, że chyba zaraz będzie miło. Ale wtedy to dowiaduję się, że na wakacje to by chciała gdzieś po Europie, jakiegoś tripa autem zrobić, póki dzidzi jest jeszcze w brzuchu, bo jak już nie będzie, to na wycieczki będziemy po lekarzach i sklepach z zabawkami latać. Drapię się po łbie i mówię jej, że nie mamy przecież auta, a ona na to, że skoro zarabiam tak dużo to może bym pomyślał o czymś dla rodziny. I zaraz po tym puka mnie w łepetynę i mówi, że dziecko musi mieć bezpieczne auto i ona to nawet już widziała w telewizji takie fajne bryczki. Całuję ją w dłoń, siadam w kuchni przy kompie i szukam, ot tak, bez celu. Potem podnoszę łeb i mówię do Oli, że chciałbym spełnić jedno ze swoich marzeń i że znalazłem duże auto, dla czterech osób, bezpieczne i mocne. A ona macha ręką żebym nie przeszkadzał bo właśnie powtórka Pierwszej Miłości leci i żebym brał co chcę, byle by było ładne i nie czerwone. Zadzwoniłem, wysłałem zaliczkę i zamówiłem Acurę ZDX .

Odnośnik do komentarza

Program naszej wycieczki obejmował trasę z Polski aż po Alicante. Zawsze chciałem pojechać do Hiszpanii, tym bardziej, że po drodze miałem zamiar obczaić kilku ciekawych grajków. Dostałem od Michniewicza całą listę potencjalnych wzmocnień i, jak się okazało, większość to nie Polacy. Zrobiliśmy tak, że po pięciu dniach do Jeleniej dotarła Acura. Zarejestrowałem sukę, opłaciłem wszystko co się dało, wykupiłem ubezpieczenie i tak dalej. Potem tradycyjnie zadzwoniłem do Przemka, ten szczał z radości aż mu miskę Karolina musiała pod nogi podstawiać. Zabraliśmy i ją, no bo czwórka to parzyście, a jak nieparzyście to przydupasowo trochę. Wyjechaliśmy do Niemiec z samego rana, jak jeszcze było dość ciemno, ale nie do końca jasno. Najpierw na Bolesławiec, potem wpadamy na autostradę i naciskam pedał tak, że moja klatka piersiowa zostaje na tylnim siedzeniu. Do Jędrzychowic jedziemy spokojnie, bo oni śpią, Ola mruczy i prawie też, a ja jaram się wykończeniem auta i w ogóle wszystkim co z nim związane. Odpaliłem płytkę Pyskatego i przy nutach polskiego rapu włączyłem masaż fotela.

Nie znoszę autostrad, bo zasnąć można w każdej chwili. Niby coś się dzieje, ale jednak jest tak monotonnie jak zaraz po wyborach w Polsce. Lewym pasem cisnąć się nie da, bo co chwila ciężarówa, bo emeryt i rencista, albo taki co to ma wolniejszy wóz, ale twierdzi, że ma co najmniej szybszy. I lecisz za debilem, walisz długimi, klaksonem, kierunkowskazami, a on ci pokazuje faka i gada pod nosem co sądzi o cnocie twojej matki. Przemek się zbudził zaraz za granicą i gada, że teraz to jest trochę inaczej. No bo rok temu byli z Sylwią, ale ona to nudna jak popołudniowe nicnierobienie w niedzielę. Zasunąłem przeciwsłoneczne na oczy i ustawiłem każdemu po 22 stopnie. Potem on, że Karolina to maszyna nie z tej ziemi. Rusza ręką w górę i w dół i mówi, że tak to ona doić potrafi kilka razy dziennie, aż on wychodzi z domu, bo ma dość. Unoszę kciuk w górę, ale wtedy on, że jej rodzice to nie do końca go akceptują. No bo oni twierdzą, że miłość dzisiaj to bzdura. I że najważniejsze mieć gościa co byt zapewni, sianem szasta i stać go na to, żeby ona nie pracowała. A ona pracuje, w galerii karkonoskiej, sprzedaje buty dla babek. Mówię mu, że to dobrze, a on, że nie do końca, bo on by tak chciał jak ja. Dom, fura, dobra praca i niezła dupa obok. Ja mu na to, że to nie do końca takie kolorowe, ale on, że gówno prawda i że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Zjeżdżamy na którymś tam zjeździe do Drezna. Jest już jasno, słońce powoli zaczyna walić po gałach więc ściemniam trochę przednią szybę takim guzikiem obok radia. Zjeżdżamy na stację. Wyłażę ze środka i idę tankować, a wtedy podchodzi do mnie taki świński blondyn i mówi coś tam po ichniemu. Ja, że niszt ferszteje, a on, że pewnie jestem Polak, bo tylko oni mówią, że niszt ferszteje choć zwykle ferszteje. Tankuję, płacę, wyłażę na zewnątrz, a tu Ola siedzi sobie na ławeczce i mówi, że skoro jesteśmy w Dreznie to może byśmy popatrzyli na zabytki i w ogóle, bo ona przecież by bardzo chciała. Pytam jej od kiedy to zabytki lubi, a ona, że lubi i żebym nie zadawał głupich pytań.

W mieście było tak jakoś inaczej niż zwykle. Idziemy do galerii handlowej, ale tam to wszyscy po angielsku nie chcą gadać, po polsku nie kumają, a po niemiecku jak mówią to wydaje mi się, że mnie wiecznie opierdalać chcą. Czuję się jak bym był na froncie. Przemek coś tam szprecha do takiego wieloryba o urodzie dojrzewającego w słońcu obornika, potem pokazuje nam palcem i idziemy do maka. A tam jeszcze więcej płci pięknej, która w Niemcach to jest płcią brzydką. Mówię do Oli, czy wie, co to jest, jak leży Niemiec na plaży i wali zdjęcia morświnowi. Ona, że nie, a ja, że to Niemiec z żoną na wczasach. Zamawiamy po zestawie. Karolina tak zmysłowo zawija sobie dookoła palca kosmyk włosów, potem mówi, że chce jarać i wychodzi na zewnątrz. Pytam Przemka czy on też już jara, a on, że nie, ale czasami to ma ochotę. Wtedy Ola, że nie wyobraża sobie, żeby on jarał jak ona ma dzidzi w sobie. Robi się nieprzyjemnie nudno, więc Idziemy z globalnej knajpy dalej. Mijamy po drodze Dresdner Schloss, Galerię Nowych Mistrzów i jakiś Uniwersytet Techniczny. Gadam, że jak tak dalej pójdzie to wylądujemy w kościele i będziemy się modlić do Adolfa o pokój na ziemi. Zniesmaczeni wsiadamy do Acury i ciśniemy dalej, na autostradę, ku lepszemu światu.

We Francji trafiamy na takie coś jak miasteczko Beaune. Tam parkujemy przy drodze na placu ogrodzonym jakimiś krzewami. Budynek jest zrobiony na styl zameczku, a po ścianie wspinają się dzikie pnącza. Wygląda ciekawie, zwłaszcza, że jestem wyjebany jak koń po westernie. Wchodzimy do środka, a tam witają nas takie dwa, ogromne, krągłe jak kule do kręgli melony. Zaraz za nimi usadowiła się drobna babka z lekkim wąsem, wyglądem przypominająca Lui de Funesa. Zamawiamy dwa pokoje i włazimy na górę po krętych, kamiennych schodach. A tam tak, we wschodnim skrzydle nasze pokoje i innych gości, w zachodnim pokoje na parę godzin, na trochę. Pytam babki po angielsku co to znaczy, a ona odchyla firankę i pokazuje mi palcem na takie cztery babki co podpierają drzewo i barierkę. I mówi, że one to takie gościnne w kroku, słodkie, pachnące jak dojrzewające w czerwcowym słońcu poziomki. Ja na to, że słodkie jak cukier a sypią się pewnie jak mąka, a ona, że jak mam pięćdziesiąt euro to jedną mogę wybrać.

Kiedy już powoli zasypiam, a za oknem cisza prawie, z zachodniego skrzydła słychać tylko dudnienie łóżek i przeraźliwe stęki i jęki. Ola już dawno śpi, pleckami do mnie, a ja wyobrażam sobie jakie rzeczy się tam dzieją. I kiedy już mam zasnąć dostaję sms od Przemka, że on właśnie wraca z Karoliną od jednej takiej i że one we dwie i on sam i w ogóle to viva la france.

Odnośnik do komentarza

W Sete niedaleko Montpellier zatrzymaliśmy się na dwa dni. Wszyscy byli zmęczeni, a że upał na dworze, każdy chciał się kąpać, opalać i korzystać z tego, co u nas za drogie. Mogłem gadać, że jak Ola w ciąży to nie można się opalać, ale ona twierdziła że może i mi zaraz to udowodni. No i tak, zatrzymaliśmy się w takim hotelu nieopodal Gare de Sete, skąd mieliśmy widok na cały port. Hotel to taka fikuśna bryła, błękit z miodem, a dach miał okrągły, ze szklanym czymś przez co można było w nocy oglądać gwiazdy. Wygramoliliśmy się po schodach na drugie piętro, potem wąskim korytarzem ze ścianami pokrytymi jakimiś malunkami, aż wreszcie do pokojów 25 i 26. I tak, każdy pokój miał lodówkę z alkoholem, żarciem i jakimiś tam przekąskami w środku. W środku było jacuzzi, natrysk i wanna, a łazienka to miała wielkość mojego gabinetu. Z okna był widok na całą okolicę, a na balkonach dali takie niby leżaki, ale na nich to ani leżeć ani siedzieć. W dole był parking, obok basen w kształcie gruszki, a przy basenie nawet trampolina. No ale nikt tam się nie kąpał, bo obok był port a przy porcie plaża. Zanim się rozpakowaliśmy Przemek opróżnił dwie buteleczki koniaku, zagryzł jakąś zapiekanką i wywalił się naprzeciwko, na balkonie, z sadłem na słońce. Pytam go co robimy, a on, że teraz to ma helikopter i nigdzie chyba nie idzie. Wzruszyłem ramionami, pochowałem wszystko tam gdzie schować miałem i z Olą zeszliśmy na sam dół. Przywitał nas taki czarnoskóry kolo co miał na imię Shabani i wskazał drogę na plażę. Szliśmy takim deptakiem zrobionym z drobniutkich kamyczków. Po prawej stronie murek z mozaikami, po lewej taki mikrusi płotek, a za nim jakieś dziwne rośliny w kolorach takich, że u nas tylko katalogi sklepowe takie mają. Potem przechodzi się przez mostek, skręca w prawo i już widać plażę. Przed nią stoją jakieś ciapate chłopaki i sprzedają wszystko, co można turyście sprzedać. I tak : na stoisku numer jeden wiszą suszone łby ryb, całe ryby, wisiory, różańce, jakieś bibeloty, bransolety i tak dalej. Typowy sklepik Kowalskiego. Dalej można już kupić rafandynki, pamiątki z Sete i nawet widokówki, a dalej to dają żreć i pić, ale wolałem nie próbować. Słyszałem stos historii o tym, że jak się zjadło to sraczka była najprzyjemniejszą czynnością z tych, co to potem były. Na plaży cała surówka nacji. Grubasów więcej, ale i wysportowane ciała czasami gdzieś bywały. Przy plaży takie jebitnie wielkie molo, a przy molo przycumowane szalupy i takie tam inne jachty. Siadamy najpierw na krzesłach przy barze. Zamawiam u takiego gościa co to jak z Karaibów wygląda, dwa bezalkoholowe koktajle i potem sączymy i Ola do mnie mówi, że jest szczęśliwa. Gapię się na morze, a tam idzie taki kolo z okładki gazet. I ja go już widziałem gdzieś przecież, bo jak do Justyny na siłownię chodziłem, to on tam na plakatach wisiał. Ola do mnie, że to ohydne tak wyglądać, ale wlepia w niego te swoje ślepia i wlepia i wiem, że się jej podoba. Potem gapię się ja, ale teraz na dupeczki. Wybór był jak w Tesco na stoisku rybnym. Od małej po wielką, od średnio spieczonej bo zwędzoną, od Niemki po Azjatkę, od łatwej po dziewicę. Mogłem się tak lampić dniami i nocami, no ale przecież Ola to Ola i nie wypada. I kiedy tak sobie podziwiamy uroki przyrody dołączają do nas Przemek i Karolina. Siadają obok, Przemo z łokcia wali w tylną część łba takiego dryblasa co właśnie pokazywał swojej maleńkiej jakieś tam złote coś. I on się zrywa i ryczy jak gwałcony bawół coś, a potem sadzi Przemkowi taką lepę na polika, że ten wpada w ladę i demoluje lodówkę z napojami. Dziewczyna się zrywa i gada do niego po francusku, ale on nie słucha, łapie Przemka w pasie, podnosi z ziemi i wywala przez barierkę na piasek. A potem wyskakuje za nim i zaczyna go okładać nogami. Ja na Olę, Ola na tą laskę, a wtedy to podbiega kilku ludzi i za nimi stoi właśnie ten gość z okładki. I nagle sobie przypominam kto to i drę się :

- Dżej, Dżeij, Łi ar jor fans. Łi goł tu de frans bikas ju ar hir. Pliz, help mi, pliz!

Jay tak wybałuszył gały, że nawet był przystojny na tą chwilę. Chwycił dryblasa za kark, podniósł do góry i cisnął nim o takie dziwne drzewo, co jak palma wyglądało. A potem podniósł raz jeszcze, ale teraz jedną ręką, uniósł w górę za grdykę i mówi mu, żeby się odpierdolił po przerobi go na stejki.

Po chwili siedzieliśmy sobie w piątkę. To znaczy my i Jay Cutler, a obok nas krążyli ci od zdjęć i pstrykali pełno i kręcili też całkiem sporo. Jay mówił, że jest tutaj bo miał wczoraj pokaz, a teraz to musi odpocząć, bo następny będzie w Berlinie. Gadamy o diecie, o treningach, sam napinam bica i mówię, że troszkę ćwiczę, ale wtedy on patrzy mi na rękę i mówi, że tak grubego to on ma małego palca w lewej stopie. Gapię się z takim nienażarciem na jego bary, kaptury, przedramiona, a on się śmieje i mówi, że jak będę kiedyś chciał, to on mi może pomóc w rozpisce. Ja mu na to, że jestem z Polski, a on, że zna z Polski Roberta Burneikę, ale zaraz wali się po łbie i mówi, że on to chyba jednak z Polski nie jest. A potem pyta co ja robię i mu opowiadam o piłce nożnej. Ściskamy sobie prawicę, Jay zostawia namiary do siebie i mówi, że jak będę w stanach to żebym wpadł do niego na trening.

 

Wieczorne powietrze było gorące i wilgotne. Leżeliśmy na kocu na balkonie i podziwialiśmy niebo. Było bezchmurne i już pierwsze gwiazdki waliły po gałach. Ola mnie za rękę i pyta jak chcę, żeby się dzidzi nazywało. A ja że nie wiem, bo przecież nie wiadomo co to za płeć będzie. A potem kładzie mi główkę na piersi, smyram ją po pleckach i zasypiamy sobie. Tylko ja i ona.

Odnośnik do komentarza

W Alicante przywitał nas gorący poranek. Wydawało mi się, jak by rzeczywistość parowała w promieniach wschodzącego słońca. Zatrzymałem się na stacji, wysiadłem i przeżyłem niemal szok termiczny. No bo w środku mamy dwie dyszki, a na zewnątrz jest już z dyszkę więcej co najmniej. Obsłużyło mnie dwóch gości, co to opaleni są i wydepilowani. Jeden do drugiego gadał tak słodko, że chyba się w kolejarza cisną, bo to aż niemożliwe. I tak, wychodzę, wsiadam i ruszam w stronę wybrzeża. Hotel który mamy to taki budynek w kształcie półkola ze szklanym dachem, tarasem dookoła pierwszego piętra, basenem, dyskoteką i tak dalej. Zapłaciłem słono to i muszę coś z tego mieć. Parkujemy, przychodzi do nas taki kolo z muskułami i wytatuowanym wężem co mu z gaci wychodzi w stronę cycków. I mówi, że na imię ma Ramon, jest rezydentem i jeśli ja to ja, a oni to oni ode mnie, to on nas będzie wszędzie oprowadzał. A potem patrzy na Karolinę bo ta przeciąga się i pępek jej wystaje spod bluzeczki, i mówi, że co po niektórych to nawet osobiście we dwoje. Daję mu dwie walizy, ale on do mnie, że mnie pojebało chyba. Nie będzie zdzierał sobie skóry z dłoni. Więc lezę do środka, podchodzi hotelowy boy i ciśnie z walizami do końca korytarza i w lewo. Po rozlokowaniu się Ola mówi, że chce jeszcze spać. Karolina też, więc biorę Przema pod pachę i idziemy do basenu. Driny serwuje nam czarnoskóry gość w białym garniturze. Przynosi na tacy co chwila coś nowego. A to taki, a to sraki, ten mocny, tamten słodki. A my pasiemy sadła na schodku do wody, zanurzeni po kolana w tym ciepłym roztworze chemicznym. Nagle ktoś ładuje mi lepę w plery i o mało co nie wpadam do środka. Obracam się, a tu Czesiek z jakąś nową dupą. Walimy niedźwiedzia, oni wchodzą też do wody i zaczynamy gadać. Czesiek przyjechał tu na zaproszenie Oli już wczoraj. Ta dupa z nim to taki prezent od kumpla z plemienia co zamieszkuje za płotem. Jak miał urodziny to zaprosił wszystkich do siebie na wódkę, a że nie miał mu co dać, to dał kuzynkę, którą obiecał wujkowi i ciotce nauczyć życia. I tak od dwóch miesięcy Czesiek ją uczy, że niby takie praktyki ma. Ona ni w ząb nie kuma po angielsku. Pytam jak ma na imię, ale wtedy Czesiek drapie się po łbie i mówi, że nie wie. Woła ją tak o, po prostu i ona przychodzi. Umie gotować, sprząta, nie jest jakaś specjalnie brzydka i ma wszystko na swoim miejscu. I to w dodatku za darmochę. Czego chcieć więcej? Łoimy po podwójnej szkockiej z lodem i Przemek mu mówi, że trochę się roztył. A on, że owszem, bo ja mu ta dupa gotuje co dzień coś tłustego to i tyć się chce z radością.

Jak szliśmy do pokojów dopadł nas Ramon. Znów miał na sobie same pantalony w palmy. Mówił, że wieczorem jest taka fajna imprezka integracyjna i że na bank musimy przyjść. Ale kiedy mówię o tym Oli ona zaczyna się telepać jak galareta i mówi, że chyba jej wody odeszły. Gapię się na podłogę i mówię, że tu nic nie ma, ale ona, że w takim razie coś jest nie tak. Kładę ją na wyrko, dzwonię po lekarza, po chwili wpada higienistka z apteczką i zaczyna badać. A ja walę podwójną szkocką znowu, bo to taki lek na cokolwiek. Mijają minuty, chodzę w jedną i w drugą stronę. Babka wreszcie wstaje, podchodzi do mnie i mówi, że lepiej będzie, jak Ola przez jutrzejszy dzień poleży sobie w łóżku. Sama, bez seksu ani tym podobnych. Gapię się na tą babę i myślę, że skubana w myślach mi czyta, bo my się nie pukamy od jakiegoś miesiąca już.

Kiedy naszedł wieczór polazłem bez Oli na parkiet. Karolina była odziana w takie szmatki, że więcej widać niż nie widać. Ramon miał ją na uwadze, bo nie spuszczał jej z oka wcale, nawet na minutę. Przemek gadał, że ma to w dupie, bo oni mają taki wyzwolony związek, ale ja czułem, że w powietrzu unosi się jakiś wpierdol. I to porządny.

Czesiek, jak na Polaka przystało, nie dopuszczał do swojej baby nikogo. Siedzieliśmy więc na takim wiklinowym krześle i wlewaliśmy w siebie to, co nam ten gość w smokingu przynosił. A przynosił wiele, on i jego kumple. W głośnikach najpierw naparzały karaibskie rytmy, potem jakieś latynoskie aż wreszcie poleciało coś, co zakrztusiło mnie w zupełności. Bo kiedy tak myślałem co tam Ramon knuje, nagle ten gość z dredami długości kredki do oczu zaczyna śpiewać „ Miłość odchodzi, słyszę znów z Twoich ust. Zawsze prawda miała jakiś sens. Te dni jak bajka, piękne jak tysiąc róż. Ty się śmiałaś zawsze, no i cześć! Jesteś szalona, mówię Ci, zawsze nią byłaś … ”. Wszyscy tańczyli, skakali i darli się w rytm muzyki kalecząc nasz język ojczysty. Rozglądam się dookoła, Przemek wali kielicha a Karoliny nie ma. Idziemy więc w trójkę na poszukiwania. Po chwili docieramy do plaży. Księżyc w pełnej okazałości, ciepło jak na solarium, a Ramon sunie po bożemu Polkę na kamiennym grillu. Nie zwracali na nas w ogóle uwagi. Ja na Przemka, Przemek na Cześka, a Czesiek łapska zaciera, bo on też by chciał i idzie się w kolejkę ustawiać. Łapię go w pasie i mówię, żeby się opamiętał, ale on nie zwraca na mnie uwagi i już gacie ściąga.

Wróciliśmy z Przemkiem do pokoju. Mówię mu, że jak chce to może spać z nami, ale on kręci łbem i zamyka mi przed nosem drzwi.

 

Nazajutrz pojechaliśmy na Estadio Jose Rico Perez spotkać się z Estebanem Vigo. Opiekun Herculesa Alicante był organizatorem takiego towarzyskiego turnieju, na który zaprosił drużyny mniej znane, żeby się mogły pokazać. Twierdził, że w Hiszpanii piłka to więcej niż religia i nawet na sparingi przyjeżdża telewizja. Siadamy więc z Cześkiem i Przemkiem na trybunach, lejemy tym razem zimne napoje w gardła, a na murawie grają właśnie piłkarze Konkola Blades z Zambii i Botafogo. Pytam Vigo co to za piłkarze. Odpowiada, że ci z Zambii to nie wie, ale Botafogo to ekipa z Brazylii, która jedyna dała radę wpaść na wybrzeże. W oko wpada mi dwóch chłopaków. Potem jest mecz Herculesa z Afrisports z Zambii i tam też dostrzegam chłopaka z potencjałem. Jak nastało popołudnie to był finał tego turnieju. I w finale Hercules włupał siedem bramek Botafogo, a ci zdołali Hiszpanom wbić dwie. Obie były dziełem takiego łebka o przezwisku Claudinho. Pytam Vigo czy oni mają normalne kontrakty, a on, że tak, ale chyba co po niektórym się kończą. Walę więc do trenerów. Gadamy dość długo i monotonnie, potem gadam z piłkarzami, a potem to gadamy wszyscy razem, na temat piłki nożnej, wojen na świecie i klęski żywiołowej. Biorę namiary na chłopaków, pijemy na zdrowie po butelce mineralnej i spadam do Oli, bo biedna dalej leży w pokoju i cierpi.

Kiedy wchodzę do środka Ola siedzi i płacze. Mówi, że pewnie poroni i że na bank ją wtedy zostawię. Całuję ją w szyję, w policzek, w czoło i zapewniam, że wszystko będzie w porządku, ale ona mi nie wierzy. Odpycha mnie, siorbie nosem w moją koszulkę do spania i dalej swoje. Przynoszę jej z kuchni pokrojonego banana. Siadam, daję jej kawałeczek w usta i mówię, że to za mamusię, następny za tatusia. Jest rozpromieniona i delikatnie się czerwieni, ale nie da po sobie poznać, że jej śmieszno. Znam ją nie od dziś. Taka moja drobna kobitka z balonem w brzuszku.

Karolina wróciła tego samego dnia, nad ranem, z poparzonymi plecami. Przemek udał, że nic nie wie, ale ja wiedziałem, że to po jabłkach. I kiedy na śniadaniu powiedziała mu, że też by chciała dziecko, on wstał, wysadził jej plaskacza, chwycił Ramona za włosy i wywalił jego łbem w jej łba. Nos dziewczyny trysnął jak rozłupany arbuz i wszyscy byliśmy we krwi. Przemek nie zamierzał przestawać. Zasadził Ramonowi jeszcze dwa sierpy, potem wylał na nagi tors gorącą zupę z cytrusów i polazł do pokoju drąc się, że to koniec.

 

Tego samego dnia wysłałem do klubu następującą informację :

  1. Felix Sunzu za 35 tysięcy złotych został kupiony z Blades.
  2. Stoppila Sunzu za 10 tysięcy został kupiony z Afrisports.
  3. Claudinho za 20 tysięcy złotych został kupiony z Botafogo.

Wszelkich dodatkowych informacji udzielę po powrocie.

Miejsce braci Kuklisów w Karkonoszach zajęli więc bracia Sunzu. To takie modne.

Odnośnik do komentarza

W nocy Ola miała znów bóle brzucha. Jak wstałem, prześcieradło we krwi, poduszka we krwi. Najpierw zabrała ją karetka do szpitala, no ale potem doszli do wniosku, że najlepiej będzie, jak wrócimy do domu, do ojczyzny. Wracaliśmy w trójkę, bo Karolina została jeszcze z Ramonem. Przemek miał to w dupie, ale całą drogę milczał. Acura pruła asfalt cały czas ponad dwie stówy na godzinę i średnio co kilkaset kilometrów tankowałem pod korek. Wakacje były do dupy, chociaż pogoda spoko, ceny spoko. Po powrocie do kraju pojechałem od razu do szpitala na Ogińskiego, zostawiłem moją kobietę, podrzuciłem tam jej mamę a sam zalałem pałę w domu przy telewizorze.

 

Nazajutrz w siedzibie klubu spotkałem się z prezesem i z asystentem. Analizowaliśmy bardzo długo raporty poszukiwaczy talentów i ostatnimi wzmocnieniami w klubie byli :

  1. Marko Matic – lewy pomocnik
  2. Giovanni - napastnik
  3. Matthew Mozynski - bramkarz
  4. Marek Gancarczyk – prawy pomocnik

 

Dziesięć nowych nazwisk, dziesięć nowych nawyków, nowych zagrań. Doszedłem do wniosku, że jeszcze przydałoby się pozatrudniać nowy sztab szkoleniowy i tym samym odciążyć obecnych szkoleniowców. I po kolei, do klubu dołączali :

  1. Robert Prosinecki - trener
  2. Leszek Pisz - trener
  3. Adam Zachariasz - trener
  4. Grzegorz Wawreńczuk - trener
  5. Bramko - scout
  6. Uzoma Christian Luke - scout
  7. Michał Stasiak - scout
  8. Tomasz Borkowski – trener bramkarzy
  9. Wojciech Kowalewski

Każdy członek sztabu szkoleniowego przyszedł do nas całkowicie za darmo. W międzyczasie, zatrudniając tych lepszych, rozwiązaliśmy kontrakt ze scoutem Maćkiem Andrzejewskim.

Przed nadchodzącym sezonem skład Karkonoszy prezentował się następująco : 1 2

Odnośnik do komentarza

Tego dnia byłem w spożywczaku u pana Cześka po owoce dla Oli. Przez Jelenią przelazł deszcz, a ulice stygły i para przeszkadzała w normalnej jeździe autem. Pan Czesiek zachwalał moją nową bryczkę i mówił, że jest tak ekstrawagancka jak za jego czasów syrenka czy wartburg. Ominąłem na lewym pasie rozjechanego kota i zaparkowałem pod szpitalem.

Nie było dobrze. Lekarz prowadzący kręcił łbem i gadał coś, że ciąża zagrożona, że to tak czasami bywa i żebyśmy byli dobrej myśli. Dałem mu kilka banknotów i Ola mogła sobie na osobnej sali leżeć. Wstawiłem jej tam telewizor i przyniosłem reklamówkę nowych filmów. Ale co to za różnica.

Czesiek zjechał do Jeleniej i też przylazł do szpitala. Udawaliśmy, że wszystko jest zajebiście i szczerzyliśmy zębiska jak koń co trawę czuje. Szafka pękała w szwach od tych wszystkich dupereli co to się do szpitala nosi. Były słoiki z zupą, owoce, słodycze i soki w kartonach. A w telewizji cały czas leciała Viva, a na policzkach Oli leciały łezki, ale takie drobne, prawie niewidoczne.

Pod domem położyli asfalt. Gruba warstwa tego czegoś zgniotła moje roślinki i zatarasowała mi wjazd przez bramę główną. Chciałem zrobić wejście od dupy strony, ale tam to drzewa i trzeba prosić o pozwolenie. W dodatku koparka uszkodziła mi kable i nie miałem Internetu. Na początku parkowałem furę na takim niby parkingu dla pracowników, no ale potem to już w ogóle graniczyło z cudem, żeby się gdziekolwiek blisko chaty dostać. Wszystkie pisma co dawałem do urzędów psu w dupę, bo pozwolenie na obwodnicę było i mogłem o tym wiedzieć. I wtedy pierwszy raz pomyślałem, że może kupię chałupę gdzie indziej.

Wróciłem z Olą do domu na drugi dzień, przygotowałem jej pieczone bakłażany z ryżem i sosem ze świeżych czereśni. Usiadła na sofie, wyrzuciła nogi na poduszki, jadła, a ja ją po stopach masowałem. Puściliśmy nasz ulubiony film „ Pamiętnik ”. Uwielbiałem z nią gapić się w filmy o miłości, bo nasza to też taka filmowa prawie była. Zawsze płakała na końcówce. Ja też, ale tylko przez pierwsze dziesięć razy, bo potem to już nie. Później nalałem jej do wanny wody, zrobiłem pianę i włączyłem muzykę.

 

Pierwsze mecze sparingowe to taka próba wyodrębnienia pierwszego składu. No bo tak : miałem nowych trenerów i nowych grajków, a prawdę powiedziawszy nie wiedziałem kto i co i jak i gdzie. Chłopaki byli trochę niezgrani, kłócili się po swojemu. Jeden drugiego nie kumał i najczęściej inny występował w roli tłumacza tak, że w połowie treningu to był hałas jak u Cyganów podczas czegokolwiek.

Pomysł na mecze w ekstraklasie był taki, że u siebie gramy ofensywnie, bo trzeba wykorzystywać atut własnego boiska. Ale u nich musimy się pilnować. Bo te zespoły to już nie Polonia Bytom czy inny Pelikan Łowicz. Po pierwszych czterech sparingach sytuacja wyglądała o tak :

Janowianka Janków Lubelski 1:1 Karkonosze Jelenia Góra

( Ngassa )

 

BKS Bielsko – Biała 1:3 Karkonosze Jelenia Góra

( Bizagwira, Romaniuk, Wólkiewicz )

 

Tur Turek 1:0 Karkonosze Jelenia Góra

 

Skalnik Gracze 0:1 Karkonosze Jelenia Góra

( Cygal )

 

Nie podobał mi się styl rozgrywania piłki w środku pola. Miałem dobrych skrzydłowych, dobrych obrońców, ale i w ataku coś kulało. Jak nie miałem napadziorów to była lipa, a teraz mam pełno i też jest lipa. W dodatku Michniewicz mi powiedział, że jak zabrał tą jebaną laleczkę voodoo do chaty to mu pies używał jej jako swojej kobiety i najpierw ją ruchał a potem ją gryzł. Dzisiaj pozostały po niej tylko strzępy i on przeprasza za psa i za strzępy i w ogóle to za wszystko. Byłem zdany tylko na siebie. Ngassa miał dostać opaskę kapitańską, ale i Toure gadał że chce i Siedlarz. Dałbym Romaniukowi, ale wtedy wydarzyła się przykra sytuacja.

Patryk przylazł do mnie zaraz po treningu. Usiadł na blacie biurka, wywalił giry na mój nieskazitelnie czarny fotel i gada, że ma już dość tej nagonki. Nie umie znaleźć sobie baby, a prasa cały czas coś o tym pisze. I pokazuje mi numery FuckTa i innego SuperGitesPressa a tam jego zdjęcia i podpisy, że jedyną dziurkę jaką widział to wentylek od piłki. Pękam jak po kawale Dańca, ale wtedy on, że w klubie i tak powoli traci miejsce. Mamy już tylu chłopaków, że on to nie jest już najlepszy. Mówię mu, że on to jeden na milion, a oni jedni z miliona, ale wtedy Patryk tak patrzy na mnie, jak bym mu matkę uwiódł i mówi, że chce na listę polecieć transferową. Jelenia to fajne miasto, Karkonosze to fajny klub, ale jak grał w Wiśle Kraków to był bardziej anonimowy niż jest teraz. Nalałem mu do szklanki whisky i walnął to bez popity, jak szykowałem cytrynkę. Mówię mu tak, że wystawię go, jeśli chce, ale dla mnie zawsze będzie najważniejszy. A on, że Aurelia też mu tak gadała, a potem …

Jak zamykałem drzwi na niebie wyłaził już księżyc. Kazik, ten ze spożywczaka właśnie szukał w koszach jakichś puszek po piwie. Mówił, że to dobre siano.

Odnośnik do komentarza

Zmieniałem taktykę ze spotkania na spotkanie. Aż pewnego dnia usiadłem na spokojnie z Piszkiem, Gorawskim, Karwanem no i z Kowalewskim, poiliśmy się taką herbatą z czymś białym co pływało na dnie szklanki i oni do mnie, że najlepsze taktyki to takie i takie. A potem podawali argumenty i gadali, że w spotkaniach z tym i z tym jak ich trener tak i tak ustawił to wygrywali, albo co najmniej remisowali z lepszymi teoretycznie. Miałem łeb jak Wałujew od tego wszystkiego. Pomyślałem więc, że skoro ja nie jestem ani alfa ani omega, a oni są chociaż alfa, to spróbujemy dwóch ustawień, odpowiednio modyfikowanych podczas spotkań. I tak :

Taktyka numer jeden – na mecze u siebie ze słabymi rywalami .

Tutaj kluczową rolę odgrywać miał duet środkowych pomocników, w tym przypadku El Taourgi i Opiyo. No bo tak – ofensywny rozgrywał gałę w środku, defensywny przejmował ją od obrońców i grał na ofensywnego. Skrzydłowi spełniali rolę włączających się do ataku. Każdy miał walić nawet zza pola karnego. Prawy napadzior zawsze zostawał z przodu, zaś lewy miał za zadanie cofać się po piłkę, gdyby środkowy ofensywny nie miał do kogo podać. Linia obrony pozostawała w swojej strefie, bez możliwości włączania się do akcji ofensywnych. Jeśli oczywiście istniała szansa, że wyższy Pacan może z bani pociągnąć po rzucie rożnym, to za niego wracał Ngassa na 2/3 boiska od naszej bramki. Po zakończonej akcji zmieniali się i wszystko wracało do pierwotnego ustawienia.

 

Taktyka numer dwa – na mecze u siebie z mocniejszymi rywalami.

Typowa Falanga. Schemat znany mi z poprzednich rozgrywek, stosowany sukcesywnie przez wszystkie szczeble rozgrywkowe od IV ligi aż po pierwszą. W tym systemie chłopaki grali najlepiej. Jedynym problemem była zbyt ostra gra w defensywie, przez co non stop ktoś pauzował za kartki. Na szczęście nasz skład był na tyle liczny, że nie miałem problemów z zastąpieniem X zawodnika Y.

 

Taktyka numer trzy – mecze wyjazdowe z trudnym rywalem .

Tutaj skupiałem się na defensywie, no ale też nie miałem zamiaru jakoś specjalnie murować bramki przed ostrzałem. Każda zawodnik miał za zadanie cofać się po futbolówkę i wspierać ziomka z kadry. Tym systemem próbowałem już grać w finałowej potyczce z Legią Warszawa w finale Pucharu Polski, ale niestety, zabrakło nam szczęścia i dostaliśmy wpierdol. Trzech środkowych pomocników płynnie przechodziło od ofensywy do defensywy. Dwóch środkowych defensywnych pomagało odpowiednio obrońcom, albo skrzydłowym, zaś sami skrzydłowi byli neutralni. Na szpicy napastnik zawsze pozostawał na połowie rywala bez względu na to czy się broniliśmy, czy atakowaliśmy. Mankamentem było to, że Giovanni czy Bangoura nie kumali co to spalony i sędzia non stop im gwizdał a oni non stop kurwami rzucali. Musiałem zmieniać napastników co spotkania bo żółte kartki = pauza w meczu.

 

Taktyka numer cztery – wyjazd ze słabszym rywalem.

Tym systemem w poprzednim sezonie zajebiście radziliśmy sobie na wyjazdach z niemal każdym. Środkowy pomocnik schowany zaraz za napastnikiem był tak zwanym fałszywym napadziorem, przez co defensywa rywali za każdym razem gubiła się przy akcjach zaczepnych.

 

Te cztery taktyki były dla mnie fundamentem do budowania drużyny. To pod nie dobierałem nowych piłkarzy, a w trakcie trwających spotkań odpowiednio je zmieniałem. Michniewicz starał się pomagać, ale jego zmysł taktyczny był tak intensywny jak cios karate kadłubka.

Ostatnie mecze sparingowe prezentowały się następująco :

Huragan Wołomin 2:1 Karkonosze Jelenia Góra

( Kuklis )

 

Karkonosze Jelenia Góra 1:3 Bohemians 1905

( Bangoura )

 

Karkonosze Jelenia Góra 0:3 Legia Warszawa

 

Złe miłego początki, jak to mawiają.

Odnośnik do komentarza

Na inaugurację sezonu zjechali się wszyscy. Był i Canal +, był i Polsat z Borkiem na czele, piłka nożna, magazyny sportowe i inne takie tuzy i nie tuzy. A ja od rana miałem sraczkę. I to nie byle jaką, bo jak nie było już czym, to myślałem, że dalej jest czym, więc produkowałem się na sedesie. W życiu nie widziałem tyle policji i straży i innych służb. Nazjeżdżali się z Wrocka, Legnicy i Lubina, bo mecz na rozpoczęcie sezonu mieliśmy grać ze Śląskiem Wrocław.

Do gry puściłem taki oto skład :

Toure / Fibler-Shikanda-Pacan-Wane/Sunzu-Opiyo/Ngassa-Matic/Bangoura-Giovanni.

Tylko dwóch Polaków, no ale co zrobić. Nie mogłem ryzykować. I taktyka to Falanga. Ola z dwoma przyjaciółkami, mamą i moją mamą usiadły za ławką trenerską i dopingowały, nas i mnie. A ja na stoperanie leciałem, pasjami.

I tak, po pierwszym gwizdku sędziego Bartosa zaczęliśmy bardzo ostrożnie. Bo przecież to debiut, każdy nogi jak z waty. Kazałem szanować piłkę, jak własną dziewczynę. Niestety, w 32 minucie worek z bramkami rozwiązał Brendell. Tymiński wystawił mu piłkę przed pole karne, a ten potężnym uderzeniem pokonał Toure. Ich radość nie trwała za długo, bo oto tak : w 40 minucie Bangoura dostał zajebiste podanie od Ngassy, na pełnej prędkości minął Fidziukiewicza i jak już był sam na sam to z czuba wcisnął pod nogami. Nasi oszaleli na trybunach, ja też. Jak Śląsk ustawił gałę na środku, to stracił ją po piętnastu sekundach, Sunzu podał do Matica, ten przerzucił na drugie skrzydło do Ngassy, Ngassa podał w uliczkę i Bangoura podwyższył na 2:1. Z trybun poleciały na murawę konfetti a kibice przeżywali co chwila nowy orgazm.

Kiedy myślałem, że już schodzimy do szatni, bo pan Bartos chwytał za gwizdek Pacan posłał piłkę do Matica. Ten się gapi, że nikt już nie gra więc spokojnie pruje lewym pasem, jak stuningowany Civic po Wolności, rozgląda się, i tak ni z gruszki ni z pietruszki sadzi rogala, technicznie, nad łbem golkipera Śląska Kanieckiego. Nie wierzę! Lecę jak pojebany przez murawę, przewracam się o Fiblera, chwytam w pasie Matica i go sru w górę. I drę się, jak bym to ja zdobył tego gola a wszyscy nam zdjęcia sadzą.

W przerwie mówię do chłopaków tak :

- Prowadzimy 3:1. Nikt nie wierzył, że wygramy, więc dajcie z siebie wszystko, bo przed nami drugie tyle. Giobanni, ty już zejdziesz zaraz na początku. Widzę, że masz rozdartą skórę na kolanie, poza tym po zderzeniu z Przemkiem Kaźmierczakiem nie wyglądasz za dobrze. Kigi, rozgrzewaj się, to twoje 45 minut! Panowie, ruszamy rozjebać Śląsk!

I wszyscy za mną „ W sercu utkwiła! Karkonoska siła! W sercu utkwiła! Karkonoska Siła!

Wyszliśmy na murawę zmobilizowani jak nie wiem co. Giovanni nie był zadowolony, że go ściągam, przez co dał upust swoim emocjom. Po zmianie stron, w 47 minucie rozegrał piłkę z Opiyo. Środkowy pomocnik zagrał mu w uliczkę, ten odklepał z Ngassą na dwa razy, potem minął stopera śląska, ale drugi środkowy mu wślizgiem wybił. Giovanni wrócił się po piłkę, zmienił tor biegu i zapierdzielił takiego rogala pod poprzeczkę, że nawet kibice Śląska przyklasnęli. Spiker zżarł mikrofon drąc jadaczkę „ Goool, proszę państwa, gool!! Śląsk Wrocław na kolanach!!”.

Zrobiłem coś, czego robić nie powinienem. Ściągnęłem Giovanniego, wpuściłem Kigi Makassy cofając całą formację ofensywną do tyłu. W rezultacie mieliśmy z przodu wyłącznie Bangourę, za nim grał Makassy, a za Makassym cała reszta. Tomasz Kafarski, opiekun przyjezdnych wykorzystał moje posunięcie wpuszczając na murawę Argentyńczyka Cristiana Diaza. Ten najpierw w 72 minucie strzałem z główki po ostro bitym rogu zdobył gola, a w 88 minucie po solowej akcji umieścił piłkę w siatce łapiąc Toure na wykroku.

Kiedy pan Bartos po raz ostatni trzykrotnie gwizdnął cała ławka rezerwowych wyleciała jak z procy na murawę i gdyby nie ochrona, kibice pewnie też by polecieli. Widziałem Tasiora, jak ryczał na całe gardło „ Cała Polska jebie Śląska ”. Byłem dumny, jak by mi Ola urodziła dzidzi.

 

Karkonosze Jelenia Góra 4:3 Śląsk Wrocław

( Bangoura 2x, Matic, Giovanni )

Odnośnik do komentarza

Tego dnia było zajebiście pochmurno. Na niebie szara zupa, na termometrze ledwo trzynaście a szyby wilgotne, chociaż nie leje przecież. Czułem się dziwnie, bo takie uczucie nieprzyjemne po kości ogonowej lazło do góry i waliło po sercu i łbie, jak by się coś dziać miało. Dzisiaj było wolne od meczów, a trening poranny prowadził Michniewicz. Miałem odebrać Olę od rodziców przed południem, bo do Ikei mieliśmy jechać po meble i w ogóle na jakieś zakupy. Wychodząc z domu przysiadłem na moment, dostałem ciśnienia jakiegoś. Gapię się na kalendarz, a tam osiemnasty sierpień.

Na Zabobrze jechałem nerwowo. Co korek to kurwami rzucałem, każdego lać chciałem, każda baba to zakała. No bo tak, mamy zielone, a oni stoją dalej i się gapią na zielone i mówią w myślach – to na bank to światło? A potem jedynka myli się z trójką, fura gaśnie i na tym świetle to mogło by z siedem przejechać, a jadą dwa auta. Zmieniłem pas na ten na wprost, minąłem to co skręcało w lewo i pach w lewo z piskiem opon. A za mną na sygnale Polonez na gaz, taki niebiesko-biały. Staję na krawężniku, kolo w czapce podchodzi i mówi, że to będzie z pięć punktów. Pisze mi ten mandat, zagląda jak dziwka do klienta i dalej pisze. A mi w głowie wiruje jak bym z pralki wylazł. I kiedy mam już podpisywać dzwoni komóra. Przepraszam gościa, odbieram, a tam przerażony głos Oli taty :

- Dawaj do szpitala, Ola rodzi!!

Zamarłem. Czułem, jak mi flaki lezą do gardła i że zaraz opluję jelitem grubym tego policjanta. Wciskam pedał w podłogę i na czerwonym ,po prąd, po krawężniku na Ogińskiego. Policjant do Poloneza wpadł jak po ostatnią przedświąteczną promocję i za mną cisną, ale gaz mają niewyregulowany i im szarpie. Mijam Kaufland, potem taki bar „Pod Papugami” a potem to na skrzyżowaniu o mało co nie walę w MZK siódemkę. Pedał w podłogę, policja na sygnale za mną, a ludzie szczęki zbierają po ziemi, bo u nas w Jeleniej to nie ma takich pogoni nigdy. Przed szpitalem był szlaban. Podjeżdżam do gościa, łapy mi drżą, wyjmuję zwiniętą stówkę i mu rzucam. Ale zanim podniósł szlaban to już wjechałem i cały dach porysowany.

Polonez wpada za jakieś dwie minuty, jak prawie jestem pod wejściem i oni do mnie, że stój bo strzelam! A ja do nich, żeby strzelali, ale potem, bo teraz to lecę i im pokazuję „Nara”. Wpadam do środka. Ludzie z balkonami przewracają się o tych na wózkach, a ci na wózkach to lecą na tych z kroplówkami, co na spacer wyszli po raz pierwszy od nie wiem kiedy. Na portierni nie ma nikogo, tylko wisi kartka, że „ jestem na obiedzie, wracam za pół godziny ”. Chwytam pierwszą laskę w białym fartuchu i opluwam ją śliną obficie zanim cokolwiek gadam. A gadam dużo, tak, że ona rozumie tyle ile ja z obrad sejmowych chyba. Ona do mnie, żebym się uspokoił, sale do rodzenia są na końcu korytarza, po lewej stronie i że tam to nie wolno teraz już wchodzić, jak się rodzi dzidzi. Odpycham ją i próbuję cisnąć tam gdzie mi wskazała, ale wtedy coś mnie ładuje w nogę i padam jak rażony piorunem. I widzę tylko jak ludzie się rozchodzą, słyszę jak wyje syrena policyjna i czuję, jak mnie ktoś obezwładnia i ładuje metalowe kajdanki na łapy.

Kiedy się odwróciłem taki wąsaty kolo o uśmiechu Goluma z Władcy Pierścieni gada do mnie, że teraz to sobie posiedzę. Nie chciało się podpisać mandata, będzie trzeba teraz zapłacić o wiele więcej. Ja do niego, żeby spierdalał, że jestem znany i sławny i że moja kobieta rodzi mi pierwsze w życiu dzidzi, a on kiwa łbem i mówi, że każdy tak mówi i że teraz to się będę sędziemu Kowalskiemu tłumaczył za zniewagę funkcjonariusza na służbie. Darłem się na całe gardło, że nic nie zrobiłem, że moja Ola dziecko rodzi, że to moje pierwsze dziecko i że ja zapłacę za wszystko, no ale oni mnie za łba i na tylne siedzenie w Polonezie. Telefon nawalał mi cały czas, jak przestawał jeden dzwonić, dzwonił drugi, jak drugi to trzeci. Wąsaty policjant na spokojnie wyłączył syrenę i na trójeczce cisnął pod kino Lot, tam gdzie jest komisariat. Siedzę tam z tyłu, na wytartym fotelu i mam w głowie stos myśli. A może urodzi się chore? A może Ola potrzebuje wsparcia a tu ten j***ny wymiar sprawiedliwości mnie kara, a może co innego. Proszę, błagam, płaczę, a oni nic. Zapytałem też czy jak dam im pięć tysięcy, albo i nawet po pięć tysięcy to mnie puszczą, ale oni dalej nic. I z nerwów najpierw popierdywałem, ale kiedy po raz kolejny zadzwonił ktoś i nie odbierałem puściłem pawia na szybę pancerną, co mnie dzieliła od nich.

Na komisariacie gość, co na recepcji siedzi gapi się tak na mnie i mówi, że mnie zna, że to ja prowadzę Karkonosze. Ja mu na to, że tak, a on, że co ja tu robię, skoro jestem takim prawym obywatelem i nawet mam klucz do miasta. Drę się znów jak opętany, że nic nie zrobiłem, żeby byli ludźmi, że moja Olusia rodzi, moja Oleńka kochana, że to moje dzidzi, pierwsze i jedyne i najukochańsze!

A on tak na mnie z politowaniem i mówi, że na dole mam przytulną celę i z całą pewnością tam sobie odpocznę, jak na Teneryfie. Szarpią mnie i prowadzą na dół, a telefon dalej napierdala jak Kliczko Adamka, bez przerwy, nieubłagalnie. Po chwili przejmuje mnie taki inny gość, z brzuchem jak Ola w ciąży, otwiera pancerne drzwi i wrzuca mnie rozkuwając po chwili z kajdanek. Chwytam od razu za telefon, chcę dzwonić, ale on mi z białej pały ładuje po plecach i zabiera wszystko co mam. Zgasił mi też światło i powiedział, że jak będę się darł, to mnie tak spałuje, że odechce mi się wszystkiego i będę żałował, że w ogóle się urodziłem.

Skuliłem się i zacząłem płakać. Drapałem ściany, obgryzałem paznokcie i co chwila z nerwów rzygałem jak kot. A on co jakiś kwadrans tylko otwierał lufcik i pytał, czy nie chcę wpierdol, bo jemu to się generalnie nudzi. Po jakiejś godzinie przylazł taki gość w czarnym ubraniu i napisie „Policja” na plerach, otwarł mi drzwi i usiadł na wyrku. Przetarł palcami po moim łbie i mówi, że nazywa się komisarz Wolski i że on wie kto ja jestem. A potem odpala fajkę i wywala nogi na wyrko. Ja dalej płaczę i proszę go, żeby mi dał chociaż zadzwonić, ale on do mnie, że to czy zadzwonię, czy nie, to zależy od jego widzi mi się. Tłumaczę mu, że moja kobieta rodzi mi dziecko i może już urodziła, ale on wtedy do mnie, że ma to tak głęboko w dupie, że sobie nie wyobrażam. Potem jara drugiego fajka i pyta, czy wiem coś o Kamilu Jagle. Wybałuszam gały i nie wiem czy mówi do mnie, czy ja już wariuję, bo odchodzę od zmysłów. Znów rzygam, między łzami, ale teraz już żółcią, co prawie paruje. Gość powtarza pytanie, ja mu, że to nasz były piłkarz i mój serdeczny kolega z dawnych lat. Policjant pyta czy mam z nim teraz kontakt, a ja, że nie, a on, że chyba jednak mam bo nas widzieli z nim niedawno. Wychodził z klubu, jak by nigdy nic. A to groźny bandyta, poszukiwany listem gończym. Przez moment wyłączam się z tego wszystkiego i mam przed oczami Olę. Stoi taka niewinna naprzeciwko mnie i wyciąga ręce. I się śmieje, tak szczerze, niewinnie. Mówi, że mnie kocha, żebym podał jej rączkę. Widzę ją tak, jak by była obok, teraz, tu ze mną. I kiedy chcę jej podać rękę, gość do mnie, że jak bym widział Jagłę to mam mu dać znać.

Wypuścili mnie przed północą. Spisali zeznania, powiedziałem co o tym myślę, że to przypadek, nie uciekałem, chciałem tylko dostać się do ukochanej.

Jak wylazłem przed komisariat nie było żywej duszy. Chciałem zadzwonić, ale jak walili do mnie wszyscy to mi bateria padła. Do szpitala miałem jakieś trzy kilometry, a taksówek jak na złość nie było. Ruszyłem z buta, mokry od potu, osmarkany, w obrzyganej koszuli rozdartej do połowy przez tego skurwiela z pałą.

W szpitalu było pusto i cicho. Sprzątaczka zasuwała tylko z mopem i chustą na bani.

Minąłem kardiocośtam, automat z kawą i pączkiem, dwa kible i zatrzymałem się przed szklanymi drzwiami prowadzącymi na położnictwo.

W środku, na podłodze siedział Przemek i Patryk Romaniuk, wciskając głowy w dłonie. Obok, na plastykowych krzesłach siedzieli moi rodzice, rodzice Oli, jakieś dwie laski z rozmazanym makijażem. Otwieram drzwi i czuję, jak mi coś uwiera w serce. Klękam na moment i próbuję złapać oddech, ale wtedy Przemek podnosi się z miejsca i leci do mnie. Patrzę, a on płacze, jak małe dziecko. Chwyta mnie, powala na podłogę i wtula się, jak bym był jego dziewczyną. Zaraz potem widzę rodziców Oli. Bladzi, zapłakani, ściskają moich rodziców. Moja siostra wstaje z miejsca i chowa twarz w dłoniach.

Zrywam się z podłogi i usiłuję do nich podejść, ale obraz rozmywa się w oczach jak po wódce. Wtedy zza szarych drzwi numer sto piętnaście wychodzi starszy gość, w fartuchu. Patrzy na nas, głaszcze po głowie mamę Oli i znika w sraczu.

- Co się stało? Gdzie Ola?! – krzyczę a echo rozchodzi się po szpitalu jak po jakimś zamku.

- Syneczku – moja mama chwyta mnie za dłonie i całuje po policzkach – synusiu, tak mi strasznie przykro.

Patrzę na nich. Wszyscy chcą mnie ściskać, ale każdy ryczy jak na pogrzebie.

- Gdzie jest Ola do k***y nędzy!!

- Przy porodzie było ogromne krwawienie – Oli mama dusi się płaczem i zaciąga smarkami – krwawienie. Jezu, dlaczego to życie jest takie okrutne – pada na ziemię i zwija się w kłębek. Jej mąż ja chwyta i mówi, żeby wstała.

Ogarniam wszystkich dookoła wzrokiem i wtedy moja siostra :

- Braciszku … Ola …

- Synku …

- Bracie – Przemek mnie ściska z całej siły …

- Braciszku … Ola … ona umarła przy porodzie … urodziła Ci zdrowego synka …

Odnośnik do komentarza

Było ciemno, ale słyszałem, jak coś bzyczy pod sufitem. Chciałem otworzyć oczy, tylko coś mi przeszkadzało. Brak sił chyba. Po omacku chwyciłem coś, co mi w łapie tkwiło i oderwałem. Czułem, jak mi krew tryska po łapach i wtedy to ktoś obok zaczął się drzeć, potem ktoś wpadł do środka, pokrzyczał. Otwieram oczy i czuję, jak szpikulce jarzeniówki co gaśnie i zapala się, wbijają swoje ostrza w me gały. Jakaś baba wciska mi w łapę igłę i aplikuje wenflon. Pytam jej co tu chce, a ona, że spokojnie, że już wszystko będzie git i że moi rodzice będą dzisiaj wieczorem tutaj, bo tak już przyłażą od trzech dni. W jasnozielonej sali waliło jakąś wilgocią. Na wprost wisiał telewizor na siano, pod nim stał metalowy stolik z czajnikiem elektrycznym i otwartą Fortuną. Jakiś gość obok pyta mnie, czy wszystko ze mną dobrze, ale mam go w dupie. Wstaję, łapię za kroplówkę i cisnę przed siebie. Nogi mi trochę odpadają, kolana same się zginają, ale drzwi otwieram i walę prosto do wyjścia. I kiedy zahaczam o ten stolik na kółkach, co gruba kucharka pcha dając breję pacjentom chwyta mnie za przegub lewej ręki jakiś starszy facio z brodą i mówi, że jak chcę zobaczyć syna, to on mnie zaprowadzi. Słowo „ syn ” odbiło się od pożółkłych ścian i łomotało mi między uszami, jak by pociąg przejechał właśnie. Pytam go o co chodzi i gdzie ja jestem, a on do mnie, że w szpitalu i że mój syn to piętro niżej jest. Zaraz dopadają mnie dwie laski w białych uniformach i szarpią i drą się jak Cyganie i nawet przekupki. Schodzimy po schodach. Otwierają mi drzwi, sadzę z kroplówką pięć kroków i znów drzwi. A w środku takich dzieciaków jak sadzonek, jeden przy drugim. Jedna z babek podchodzi do wyrka, unosi coś w zawiniątku i mi niesie.

On wlepia we mnie wielgachne ślipia i przestaje płakać. Nawet się chyba uśmiecha, no ale ciężko to skumać, bo mi obraz trochę wiruje w bani. Gapimy się na siebie tak z pięć sekund, a potem ta babka do mnie, że on jest jeszcze słaby, że wymaga dużej opieki i że jak mamy nie ma, to trzeba go w specjalny sposób karmić. Pytam jej gdzie jego mama, a ona kręci z niedowierzaniem łbem i mówi, że jestem biedy i nic nie pamiętam. I teraz pamiętam, przez moment, jak migawka tryska, błyska mi sto tysięcy obrazów w głowie, przed oczami, nawet za oczami. Chwytam się kurczowo jej ręki i osuwam po ścianie i zaczynam płakać. Oni mnie podnoszą, każą iść na górę i przywożą taki wózek inwalidzki, ale nie dla inwalidów tylko dla takich przypadków jak ja. Gapię się jak ona odkłada berbecia na miejsce i macham mu i krzyczę, że kocham synka. A potem dostaję w strzykawce jakieś gówno w płynie i zasypiam.

 

 

Nad cmentarzem latały jakieś czarne, paskudne ptaki. Dostałem cały asortyment środków na uspokojenie, przez co byłem blady, opanowany i w ogóle mogłem wszystko, bez marudzenia. Na parkingu pod kościołem stało tyle aut, że te co chciały wjechać to parkowały obok, a te co chciały parkować obok parkowały na hipermarkecie. Oli mama mówi, że jest cała jej klasa z gimnazjum, widzi też ludzi z liceum, nawet ze studiów. Oli tata daje jej chusteczki, bo ledwo mówi, tak jej łzy i katar przeszkadzają. Wygląda, jak by się postarzała co najmniej o dwadzieścia lat. Oli tata też, posiwiał, wyłysiał, schudł na twarzy strasznie. Taki obraz żywego trupa, w modnym, smutnym garniturze. W uszach mi świszczy i szumi, a obraz tak rozmywa się na moment, ale jak wycieram łzy to znów jest ostry. W bladej kaplicy tliło się światełko. Było tam dużo kwiatów, kilka wieńców, stało pełno ludzi, w środku mniej bo niewielka była. Kazałem zamknąć trumnę. Wolałem, żeby ją pamiętali taką, jaka była. Potem przylazł ksiądz, chciał już grabarzy brać, żeby ją nieśli, ale poprosiłem, by dali mi kilka minut. Wszyscy wyszli ze środka, zamknąłem drzwi na klucz, poluzowałem krawat pod szyją i otwarłem wieko. Moja Olusia wyglądała zupełnie tak, jak ją ostatnio widziałem. Jej aksamitne włosy delikatnie opadały na ramiona, delikatny uśmiech zdobił tak niewinną twarzyczkę. Była taka beztroska, taka piękna, taka … moja. Załkałem. Łzy ciekły mi ciurkiem rozmazując jej puder na policzkach. Podstawiłem sobie krzesło z prawej strony, położyłem głowę na jej piersi i płakałem. Głośno, długo, głęboko. Mówiłem jej jak bardzo ją kocham, jak bardzo tęsknię, jak bardzo … jak bardzo wszystko. A ona milczała. Uniosłem głowę, odgarnąłem jej włosy na bok i pocałowałem w szyjkę, tam, gdzie uwielbiała. Zawsze szybko zabierała mi głowę i mówiła, że jak zaczynam to i muszę kończyć. A teraz? W dłonie złożone na piersi wcisnąłem zdjęcie. Nasze zdjęcie, zrobione w Ugandzie, podczas pierwszego wspólnego wypadu do Cześka. Staliśmy uśmiechnięci obok starej, metalowej reklamy Coca Coli trzymając się za ręce. Chciała mnie chyba wtedy pocałować, bo zrobiła dziwną minę. Ucałowałem jej dłoń. Była taka chłodna i sztywna … A później znów przytuliłem się do główki. Mojej główki, którą całowałem dniami i nocami. Moja mała Olusia … Zacząłem krzyczeć przez łzy jej imię i przeklinać Boga, że mi ją zabrał. Ale wtedy drzwi na zewnątrz się otwarły, wpadł do środka Przemek i mnie przytulił. A później wyszliśmy na zewnątrz.

Kiedy ją nieśli, kroczyłem z samego przodu, zalany łzami. Czułem, jak ziemia staje się twardsza, jak kolana sztywnieją a krew przestaje krążyć. Dwóch facetów stało na kamiennych schodach. Jeden miał w dłoniach harmonijkę i jak skręciliśmy w prawo, zaczął grać. A ten drugi, głośno i wyraźnie śpiewał piosenkę Wodeckiego. Upadłem na ziemię rozdzierając lewe kolano o kant granitu. Przemek podbiegł i chwycił mnie pod ramię, ale nie miałem siły by dalej iść. Zaraz obok pojawił się Patryk Romaniuk oddając przedtem wieniec pożegnalny swojej kobiecie. Prowadzili mnie, zaraz za trumną, a ja omal nie powłóczyłem nogami.

Kiedy ksiądz odprawiał modlitwę niebo nieco pojaśniało. Z czarnych, deszczowych chmur wyłoniły się promienie słońca, a ja poczułem, jak w okolicach serca robi się przez moment ciepło.

żegnał trumnę mojej najdroższej, gdy grabarze spuszczali ją w dół, do ciemności. Klęknąłem na błocie i schowałem twarz w dłoniach. Oli mama zemdlała, moja usiadła bo zrobiło jej się słabo. Wszyscy płakali. Tylko ksiądz, skończył odprawiać modlitwy, ucałował mnie w czoło i ruszył w stronę swojej rzeczywistości.

Po wszystkim klęczałem dalej nad jej grobem, a w powietrzu unosił się zapach kadzidła. Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą …

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...