Skocz do zawartości

Karkonosze


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

Tak. Wisła Karków mnie chciała. Dawali budżet 50 milionów złotych i na rękę trzy dyszki tygodniowo. Olałem temat. Nie po to walczę w niższych ligach, żeby przechodzić do samograja.

 

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

Tadeusz z tą młodą dupeczką zamieszkali, jak się później okazało, całkiem niedaleko mojej nowej posiadłości. To znaczy, nie mojej, bo jej jeszcze nie zbudowali, no ale bardziej mojej niż niczyjej. No i oni to mieszkali w takim szablonowym domku, co to bogaci na szybko kupują, bo kasy mają w ch**, a dupska za ciężkie i się szukać i być kreatywnym nie chce. Spotkałem Justynę jak szedłem po kartofle i mleko do spożywczaka pani Kowalskiej, tej co jej mąż do nas na mecze przychodził i w pierwszym rzędzie wyzywał sędziego a potem to wszystkich tylko nie naszych. No i tak, widzę Justynę jak sobie w spodenkach obcisłych popyla przez pasy i kręci tym zgrabnym siedzeniem. Pytam więc co słychać, a ona, że sama jest, że wynajmuje kawalerkę nad zakonem sióstr karmelitanek no i że jest sama. Bo nikt jej nie chce, bo każdy robi w majtki a nawet więcej, bo Tadeusz to i tamto. A potem chwyta mnie za przegub łapy i pyta co u mnie. A ja mam wzwód jak stąd do Kambodży i mówię, że u mnie w porządku, mam pracę, kończę studia i kocha mnie Ola. A wtedy ona, że się cieszy, a ja, że ja też. I jak tam sobie gderamy na światłach staje Golf a w nim Ola i tata. A Justyna mnie za łapę trzyma. Ola w ryk, drze się, że jestem skurwycoś tam i inne takie miłe bibeloty, a ja już wiem, że teraz to mam przejebane jak dłużnik Jakuzy. Krzyczę, że to tylko koleżanka, ale wtedy ojciec Oli kręci łbem z niedowierzaniem, wrzuca jedynkę i znika za zakrętem.

Justyna do mnie, że przeprasza, że nie chciała i że jak chcę, to ona pójdzie do Oli i jej powie, że to nie tak. A ja, że nie, że lepiej jak sobie pójdę. Wtedy ona, że mieszka obok to mogę wpaść na kawę, bo skoro nie widzieliśmy się tyle czasu to może teraz będzie okazja pogadać. Myślę sobie, czemu nie, kupuję te kartofle, koper i mleko, ładuję się na drugą stronę ulicy i schodami na czwarte piętro.

Justyna mieszka w kawalerce pod samym dachem. Jest tu sporo drewna, ciasno, pachnie jakimś czymś, co to nie wiem jak się nazywa. Wszystko wysprzątane do przesady. Ma kuchnię, pokój i kibel razem z łazienką, a za wszystko płaci tysiaka plus rachunki. Siadam sobie na sofie, chwytam dzbanek z sokiem i wlewam do szklanki kilka kropel. Zauważam pod kołdrą taki jebitny, brązowy wibrator z żyłą wzdłuż i baterią nawet wystającą obok. Pokazuję palcem, ale wtedy ona pali rumieńcem, siada na poduszce i mówi, że każdy orze jak morze. A potem to uśmiecha się nawet, bo ten kutafon zaczyna drżeć. Gadamy o życiu. Opowiadam jej o swoich planach, o tym co już przeżyłem, że kupiłem chatkę i że niebawem tam zamieszkam. A ona wtedy siada na oparciu, wlepia we mnie te swoje wielgachne oczy i pyta, czy mi się podoba. Wstaję, odchodzę pod ścianę, ale ona idzie za mną i jednym ruchem zrzuca bluzeczkę i rozpina stanik. Jest dużo starsza ode mnie, ale balony to ma jak Krystan Steal co najmniej i wygląda nie gorzej, a nawet dużo lepiej. Czuję, że plemniki przegryzają tą cieniutką warstwę moralności i wierności i że zaraz chyba zatopię się w jej ciele jak parówka w keczupie. Oblewa mnie zimny pot, a krok krótkich portek może skuwać tynk ze ścian. Justyna mówi, że od pół roku nikogo nie miała i ze to nie potrwa długo. Mogę zamknąć oczy, byle bym się poruszał. Spierdoliłem po schodach jak Speede Gonzales wywalając bokiem w kant szafki na buty. Jak wypadałem na zewnątrz, do środka wchodziły dwie zakonnice. Jedna spojrzała na moje krocze, złożyła usta w literkę „ o ” i zsunęła z nosa okulary nie wierząc chyba w to, co widzi.

 

Wracając spokojnie parkową uliczką spojrzałem na siedzących na ławce staruszków. On, siwy łeb, zmarszczony jak suszona śliwka, w łapie laska, w drugiej jej łapa. Ona, mała, z chustką na bani zawiniętą w gołąbka, trzęsąca się choć wiatr nie wieje. No i gapią się na odfruwające gołębie. Tacy starzy i tacy zakochani. Potem patrzę na telefon, a tam ani sms ani nieodebranych.

Mam przejebane, chociaż nie zrobiłem nic.

Odnośnik do komentarza

Na inaugurację sezonu zmierzyliśmy się w Otwocku ze Startem. Byłem nieco zdziwiony, że kasy sprzedały niespełna tysiaka biletów, bo przecież w czwartej lidze graliśmy nawet przy pełnych trybunach. I słychać teraz było prócz każdego kopnięcia każde k***a i każde ja jebie. Pan Radziszewski mężnie sędziował mecz, dał nam dwie żółte a im jedną i czerwoną. Szkoda, że pod koniec meczu, bo by było wtedy nam łatwiej. A tak, jedyną bramkę zdobył nasz najlepszy strzelec Kigi Makassy i to na samym początku. No bo Kuklis pyknął do drugiego Kuklisa, ten podciął gałę nad syrą w stopera, wtedy Kigi zgasił ją podeszwą, odwrócił się i jeb w okno.

Start Otwock 0:1 Karkonosze Jelenia Góra

( Makassy )

 

Pierwszy mecz na własnym podwórku to nie bułka z Almette. Przyjechała do nas Warta Poznań, w najsilniejszym składzie, a ich najlepszy to jakiś Zakrzewski Zbigniew, co kosztuje prawie 280 tysiaków. No i ja myślę sobie tak, że oni silni my beniaminek, to odpuszczą pewnie. Więc nastawiłem Karkonosze ofensywnie, każdy miał zapierdalać do przodu, bez tam jakichś elastico pierdoliko, walić w bramę, żeby bramkarz mógł błąd popełnić. No i tak, Marcin Pacan najpierw został przywitany przez kibiców, co darli japy „ Witaj w domu, gdzieś polazł na te wszystkie lata ”, a potem kros Kamińskiego i Marcin z pani potężnie pod poprzeczkę. Potem Warta odrobiła, więc delikatnie zjebałem chłopaków w szatni. Mówię im, że to liga a nie sparing, że tu słabych nie ma, a my to nawet silni jesteśmy. I w drugiej połowie po ziemi przywalił Romaniuk, a jak Warta postawiła gałę na środku, znów Patryk wślizg, oddał do Piotrka Kuklisa a ten jak nie przywali z loba. I gała z 35 metrów za kołnierz.

Karkonosze Jelenia Góra 3:1 Warta Poznań

( Pacan, Romaniuk, Kuklis )

 

11 sierpnia w Łowiczu zagraliśmy tak, jak bym chciał, żebyśmy grali zawsze. Palce lizać. Ci od dżemów to dostali aż piątala i to nie byle jak. Bramki padały co chwila, a kibice to k***a i k***a i normalnie niedobrze się mi zrobiło od tego narodu polskiego. Zamiast nas chwalić darli się na całe gardła i potem to trzeba amol kupować i neo angin i apteki zarabiają i w ogóle do dupy. A nam prawie Afryka mecz wygrała. No bo w roli głównej dwóch wystąpiło – Ngassa i Bangoura. Z polskiej ekipy tradycyjnie Romaniuk zdobył dwa gole. Oddaliśmy szesnaście strzałów, z czego aż dziewięć celnych. Tamci oddali jednego i nierozgrzany Toure puścił kartofla.

Pelikan Łowicz 1:5 Karkonosze Jelenia Góra

( Romaniuk 2x, Ngassa 2x, Bangoura )

Odnośnik do komentarza

Kowarscy budowniczy zapierdalali od świtu do zmierzchu. Co prawda walili przy tym co kilka minut hejnał z taniego mózgotrzepa, ale robili solidnie, bo zaglądałem i patrzyłem. Dom stawał się coraz większy, coraz solidniejszy, a nawet zrobili już podjazd i bramę główną. W międzyczasie polazłem do Bodzio po meble. No bo w Ikea kupowałem kiedyś i rozwalały się jeszcze będąc w kartonach. W tym to było podobnie, chociaż kosztowały nieco więcej, więc olałem temat i czekałem na czas, aż będę zmuszony je kupić.

Ola nie dawała znaku życia, no i ja też nie, bo swój honor mam. Jestem chłop nie baba, chociaż serce krwawi, ale nie zrobiłem nic złego. Nic, to znaczy, że winny nie jestem, a jak nie jestem to nie tłumaczę się bo i po co ? Czesiek pisał, że będzie na stałe do Polski zjeżdżał i że chciałby mieszkać tu gdzie my. Potem jeszcze pisał, że poznał piękną czarnulkę co to wygląda trochę jak Rabczewska, ale ma ciemną skórę i mówi nie po polsku. A potem to Przemek do mnie, że Sylwii już nie ma i on za nią nie tęskni wcale i że wybrałby się na takie męskie wczasy na Ibizę. Myślę sobie, że tradycyjnie sezon powakacyjny to sezon na leszcza, pary się rozstają, małżeństwa rozpadają i takie tam inne sprawy. No i wtedy to Romaniuk wysyła mi sms, że wyjebał babę z chaty i ma dość i teraz to albo gejem zostanie albo da sobie spokój z babami na dłużej. I pisze jeszcze, że wszystkie baby to chuje poza matkami, babciami i siostrami. Takie to wszystko pokręcone i skomplikowane nawet.

 

I to było tak, że siedziałem na murku od ogrodzenia i żarłem jakieś tanie chińskie gówno z torebki, co to makaron ma żółty i jakieś przyprawy. Dzwoni komóra, odbieram a tam jakiś znajomy głos, ale nie pamiętam skąd. I pyta mnie ta baba czy ja dalej w Jeleniej mieszkam, czy mam kogoś i w ogóle co u mnie. Ja do niej, że kim k***a jest że pyta, a ona, że jak to kim, że to Aśka z Gryfowa, ta co w ciążę zaszła z dresem. I wtedy szczerzę zęby na wietrze i wyglądam jak orangutan chyba. Mówi, że jej mały Adaś ma już trzy latka prawie i że mieszkają dalej z rodzicami. A jej facet nie żyje, bo podpadł takiemu ze Zgorzelca, a tam nie ma zmiłuj. Znaleźli jego ciało na budowie, tak do połowy rozjechane walcem. Ale ona nie tęskni bo to zły człowiek był, bił ją, znęcał się i pozwalał kumplom sobie pobrykać ją. Pyta mnie jeszcze czy nie chciałbym jej zobaczyć i że ona to nie tęskni ale myśli o mnie. Siedzę tak i dłubię sobie wskazującym w uchu robiąc turlaka z woskowiny i mówię do niej, że jest już drugą byłą, co to się spotkać chce i że ta pierwsza była to zjebała mi stosunki z teraźniejszą. Aśka mówi że rozumie, ale przecież kawa czy szybki seks bez zobowiązań to nic złego, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, ale wtedy to podchodzi Vetr i mówi, że zjebał im się zawór i teraz fontanna leci gorącej wody. I tyle było naszej rozmowy, bo musiałem zapinać do miasta po te rzeczy, co to zatykają rurę. A na niebie z plus siedemdziesiąt co najmniej.

Odnośnik do komentarza

eee, cos za latwo idzie... :roll:

 

Rzeczywiście, powątpiewam w uczciwość autora. Taki zespół w pierwszej lidze, wygrywa trzy mecze z rzędu, z czego 2 na wyjazdach i jeden bardzo wysoko. To niemożliwe.

 

Oczywiście, że jest to możliwe. Wiedza taktyczna i trochę szczęścia potrafią zdziałać cuda :D

Odnośnik do komentarza

@ Bla bla bla. Skoro powątpiewasz to śledź inne opki, a mój odpuść. I po kłopocie.

 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

Zostaliśmy sami. To znaczy ja, Przemek i Romaniuk, z tym, że ja to tak nie do końca. No i wtedy wpadliśmy na genialny pomysł – wybrać się na dyskotekę do Legnicy. Bo w Seven to mówią, że najlepsze balety na Dolnym Śląsku, no a my przecież musimy korzystać z tego co najlepsze. Bo życie jest zbyt krótkie żeby się pałować, bo coś tam nie wyszło. Nie ta baba, to inna, albo jeszcze jakaś. A najlepiej to trzy walić, dwie kochać a z jedną iść do ołtarza. Ale to tak później, bo teraz to tylko walić. Według Przemka lepiej kochać, no ale ja mu mówię zawsze, że na kochanie to czas zawsze będzie, a na walenie nie, bo kiedyś będzie trzeba za to płacić.

I tak, do Legnicy nie jest wcale blisko, ale to też nie szmat drogi. Zmontowaliśmy kierowcę. Prowadził Michniewicz, mój osobisty asystent klubowy. Powiedział żonie, że ma konferencję i musimy opracowywać plan strategiczny w klubie. Mówił też, że wróci rano, że wyłącza telefon i w ogóle żeby dała mu spokój bo będzie zajęty. Wziął od niej też auto, Lagunę w kombiaczu, a ja wspaniałomyślnie, żeby mu dupy nie truła, polałem pod korek na stacji. Zakropieni wódką z Orlenu zapitą colą z tej samej stacji, tam, gdzie pracuje Tasior, pocisnęliśmy krętym okrajem do dyskoteki. A tam tak. Na wstępie chcemy wleźć do środka, wychodzi naprzeciw kolo, co wygląda jak Moby Dick. I on do nas, że my wchodzimy ale Przemek to ma na butach białe znaczki pumy. On ma zakaz od szefa wpuszczać wiarę w białych butach. Ja do niego, żeby wyluzował, a on, że ma markera i Przemek może zamalować te znaczki. Gapię się na kumpla, a on że nie po to dawał cztery paczki za buty żeby teraz je malować. Wkurwieni chcemy iść do auta, ale wtedy Michniewicz zauważa typa w gajerku, co mizdrzy się do takich dup, co robią z połykiem za papierosa i mówi, że on go zna. Podchodzi i gada coś w stylu, że my z daleka, że zapłacimy, żeby nie odpierdalał maniany i że znają się przecież od dawna. Ten gość to poprawił kołnierz, klepnął Michniewicza w plery i drze japię :

- Pirania !!!

Wychodzi ten ochroniarz i krokiem chwiejnym podchodzi do szefa. Gadają coś tam po bramkarsko-szefowsku i już możemy wchodzić. A tam bramka pirotechniczna. Ja gały jak bycze jądra, a tam inny pirania, że nas wita w pięknym klubie i łapy w górę bo nas obmacają. Myślę sobie, że gdyby mi Olę zmacał to bym mu ten do metalu w dupsko wsadził. Ale wtedy on odchyla gajera i tak przez przypadek widzę jak ma giwerę w spodniach. Oddajemy kurtki do szatni, a tu już z bara dostaję od takiej małej rudej dziewczynki, co ma spódniczkę tak krótką że widać jej wargi sromowe. I ona z koleżankami, tamte z innymi i wszystkie idą kolorowym tunelem tam daleko, gdzie gra muza. Idziemy i my, a w środku trzy sale i dwa piętra. Na każdej sali inna muzyka, tu techno tam takie co w radio lecą ale zmiksowane. I wtedy pierwszy raz widzę, że to lachonarium pierwsza klasa. Przemek mówi, że one proszą się o zerżnięcie, ale ja go stopuję i mówię, żeby popatrzył na tych karków co tam siedzą. A przy barze, w takim jak by oddzielonym ochroniarzami miejscu siedzi z dwudziestu byków, ze łbami jak Agassi i mają bary i łapy i klaty powiększone co najmniej z pięćset razy. Większość ma tatuaże, pozostała większość jakieś blizny i inne gówna. Przemek że już nie chce tam iść, a Romaniuk, że nadmierne magazynowanie nasienia skutkuje rakiem prostaty. Podchodzimy do baru. Kolorowe ściany, mozaiki świecące się kolorami tęczy i barmanki wyglądem przypominające te modelki i inne gwiazdy porno. Zamawiamy po wódce z colą, a one, że każda wódka siedem zeta. Pytam więc, czemu tak tanio, a wtedy blondyna do mnie, że jak chcę, to mogę zapłacić drożej. No i zostawiam jej napiwek, a ona mi oczko puszcza.

Na parkiecie wariują tłumy. W czterech kontach są takie jak by klatki, a tam tańczą takie dziewczyny, co mają chyba zamiast kości plastelinę. No i one kręcą dupami i wszystkim co mają tak, że plemniki same wychodzą na parkiet i proszą je do tańca. Ocieram pot ze łba mankietem mojej czarnej, eleganckiej koszuli. Łykam wódeczkę, podchodzę pod parkiet, ale wtedy to jeden z bramkarzy prosi mnie tak uprzejmie, żebym nie właził ze szkłem do tańczących. Chciałbym odpalić fajkę, ale tu też jest zakaz palenia. Zrezygnowany dopadam Michniewicza i walimy drugiego drinka. A w kolumnach napierdala takie mocne łupu cupu, a tyłeczki łupu cupu i cycuszki też.

- Patrz tam. Chłopcy wysmarowani samoopalaczem, pod pieprzonym krawatem. A tam? Nastoletnie suki wytapetowane wycackane. I wrócą pewnie z tego Seven na czworaka nad ranem.

Patrzę na Michniewicza i dopiero zauważam jak on jest stary. Ma cale trzydzieści pięć lat, a więc tyle, żeby już myśleć o swoich córkach, że tak będą niebawem pewnie chodzić. To musi być strasznie ch****e uczucie. Bo tak, najpierw płodzisz i baba rodzi. Cieszysz się, że to tylko Twoje dzieło i że jest najlepsze. Potem chowasz, puszczasz kilka razy do koleżanek, a one jak już wiedzą co to seks bardzo szybko oswajają się z kutasem.

- Idziemy do VIP rumu? – spytał Przemek i rozgryzł parasolkę z drina. Idziemy, a jakże. Płacę stówkę za cztery osoby. W środku są takie rzeźby, jak by z innej galaktyki. Babki noszą na tacach driny, ale już darmowe całkiem. I te babki to wyglądają tak jak barmanka i tancerka w jednym, tylko że są jeszcze ładniejsze. Myślę sobie, że chyba jestem w burdelu. I wtedy z daleka ktoś drze japę, że siema, że kopę lat i że zaprasza. Rozglądam się, a tam Jagła, nasz były bramkarz, co był przecież z nami od zarania dziejów. Walimy niedźwiedzia, tak, że bramkarze chcą nas wynieść bo myślą, że się lejemy. A potem dołączamy do Jagły ziomków i lasek, a oni to się prawie konsumują. Siedzimy w takiej wnęce w ścianie obitej czerwoną skórą. Na stole stoją cztery kulery z whisky. Siadam na krawędzi, chcę pogadać z Jagłą, ale on wtedy, żebym sobie jakąś wybrał. Pytam o co chodzi, lecz wtedy wali mi się na uda taka czarnoskóra dziewczyna o twarzy jak Rihana. Ma na sobie obcisłe, białe spodenki i beżowy top, we włosy wpięte beżowe spinki, na nogach beżowe buciki na obcasie. Do reszty też się dosiadają dupeczki jak cukierki i siedzimy tak i upajamy się alkoholem. My, prócz Michniewicza. Ten na trzeźwo maca, już się poddał.

Gadamy z Jagłą o życiu. On nie ma mi za złe, że zatrudniłem Burandta. Doskonale wiedział, że jest leszczem, ale grał, bo kocha grać. Kiedyś był bramkarzem, dziś ma swoich bramkarzy. Pytam go co przez to rozumie, a on wtedy zagryza cytrynę, wali tequilę i pokazuje palcem na draba co siedzi jak słup soli w koncie i nie pije ani nie je. Nazywa go pan wpierdol. To jakiś tam były mistrz świata w sztukach walki, ale nie wnikałem w to bo ta murzynka mi na ucho szepnęła, że bardzo chętnie by ze mną poszła potańczyć. Mówię jej, że zaraz i wtedy Jagła kontynuuje. Wyjechał z Jeleniej Góry do Legnicy, bo się zakochał. Ta laska miała brata, który był w ch** bogaty bo ściągał auta zza granicy. I on go wkręcił, jeździli razem dwa, trzy razy w tygodniu i zwozili na lawetach bryczki. Jagła myślał, że to czysty biznes, ale potem okazało się, że te bryczki to były tak czyste jak ręce działaczy PZPN i Fryzjera. No bo robili tak : zwozili do Polski rzęchy. Na lawecie, bo nie działały. Ludzie tego chłopa kradli na zachodzie bryczki i szmuglowali je w tirach do kraju. A tu, pod Legnicą rozbierali je na części, te części wsadzali do tych aut no i sprzedawali za grube siano. Jagła jak się o tym dowiedział to miał przejebane. I wtedy tak, brat tej laski co ją kochał zaproponował mu udziały w zyskach. W międzyczasie on zaczął żyć jak bogacz, chodził na imprezki, walił koks z dwusetek, żarł kawior. Kropla kroplą, przyszły i dziwki. Na początku był wierny, ale potem to ta laska przyłapała go w ich samochodzie, na tylnym siedzeniu. I tyle było miłości, ale biznes pozostał.

Chwytam Rihannę i wychodzimy na parkiet. A tam zapierdala jakiś Tiesto. Ja po kilku drinkach zrobiłem się taneczny jak jakiś striptizer, no i tańczę i ona też. A potem to łykamy kilka drinków i wychodzimy zapalić. Murzynka ma na imię Miriam i przyjechała do Polski na studia. Ma tak jebitnie wielgachne, brązowe oczy, że jak się na mnie gapi to ja widzę całego siebie w nich i nawet to co za mną. Po chwili Seven wypluwa Romaniuka w towarzystwie Przemka, a za nimi idzie Michniewicz, Jagła i pan wpierdol. Pirania salutuje i znika w środku, no i stajemy tak wszyscy na parkingu. Pomyślałem sobie, że czas spadać do domu, ale wtedy Kamil do nas, że zaprasza do swojego mieszkania. Ma piętrowe, w centrum, rzut beretem stąd. Nie czekając na odpowiedź wsadza nas do Mondeo i Vectry i jedziemy tak, że ja, on i Miriam tu, a reszta tam.

W mieszkaniu Kamil częstuje nas drinkami. Byłem nieco zdziwiony, że przygotował je przed naszym przyjściem jeszcze, no ale jak najebany człowiek to wypije nawet domestos. Potem pamiętam tylko, że Miriam siada na mnie okrakiem i wsuwa koniuszek języka mi do ucha. Patrzę na Michniewicza i rozmywa się jego obraz. Wtedy Przemek ściska mnie za kolano i nastaje ciemność.

 

O poranku w mieszkaniu było jak po przejściu szwadronu śmierci. Obudziłem się pod kołdrą, całkowicie na waleta. Obok Miriam, też na waleta. Okna mamy rozchylone, do pokoju wpada taki ciepły wietrzyk i smyra jej czarne sutki. Skórę ma pokrytą gęsią skórką i leży tak, że bez wahania mógłbym się z nią to i owo. Po chwili otwiera oczy, uśmiecha się i widzę jej śnieżnobiałe ząbki. Pyta jak się czuję, a ja, że nic nie pamiętam. Ona wtedy pokazuje chusteczki higieniczne co na ziemi leżą, a jest ich całkiem nieźle dużo. Jest mi wstyd, mam kaca moralnego i od razu w myślach przywołuję obraz Oli. Naciągam gacie na dupę. W korytarzu leżał Przemek z butelką wódki, obok cała reszta. Założyłem gacie na dupę, wyszedłem do kuchni. Pan wpierdol siedział sobie na krzesełku ćmiąc fajkę. Gdy stanąłem w progu wstał i powiedział, że jak się ogarniemy to on nas odwiezie. I że Kamil przeprasza, że nie został, ale nie mógł. Siła wyższa.

Odnośnik do komentarza

Na potwornym kacu wróciliśmy do domu. Zmieszani, zbesztani, zrównani z ziemią, ale szczęśliwi. Nie byłem w stanie o własnych siłach wejść do mieszkania, więc pomógł mi Michniewicz. A potem pogroził palcem i powiedział, ze odjebałem i to ostro. Tego samego dnia popołudniu pokonaliśmy Odrę Wodzisław i to całkiem wysoko. Ale ja cieszyłem się bardziej z tego, że już nie okupowałem sedesu, niż z trzech punktów. Zbawienne zupki Vifona dały radę, podobnie jak Siedlarz, Bengo i Pacan. Opracowałem dobry system taktyczny przy biciu rogów. Otóż, Pacan to spory chłopak, no a Kuklis nie. I jak Marcin leciał do rogu i stawał przy słupku to Kuklis cofał się i robił za Marcina. Taki Misz masz, ale walili bramy i to się liczy. A po meczu to poszliśmy na pokacowe piwo, bo przecież trzeba wyrównać poziom elektrolitów. I tak, siedzimy w greckiej na Zadobrzu, bo tam to niedaleko przecież jeszcze mieszkam. I gadamy, znaczy ja, Michniewicz, Przemek, Romaniuk i zabraliśmy jeszcze Piotrka Kuklisa i Marcina Pacana. Kelnerka nogi ściska jak do nas podchodzi, więc trzeba by jej miskę podstawić chyba. A potem dajemy jej po autografie, z dedykacją dla męża, dzieci i takie tam. Chociaż młoda, to doświadczona, jak większość Polek. Potem gapię się na komórkę, a tu sms od Oli. I pisze, że cierpi, że tęskni, że zjebałem sprawę po całości i że ona chyba się wyprowadzi, ale nie powie mi gdzie. Było mi smutno, ale jak już miałem odpisać to Pacan do mnie, że jestem pantofel. Schowałem komórę w kieszeń i tyle było na dzisiaj.

 

Koniec wakacji to czas łapania ostatnich promieni słońca. No i promocje na ogródkach, taniej lody i dziewczyny niewybredne. Bo te co nie skorzystały z polskiej Ibizy Mielna, albo Pobierowa, to korzystają tu i tam, albo gdziekolwiek. No a te co nawet nie gdziekolwiek, to korzystają bo tak wypada, bo koleżanki mówią, że to spoko. Koniec wakacji to też mecz na wyjeździe i to daleko. Graliśmy z Podbeskidziem Bielsko Białą, a tam to żartów nie ma. Autokar mamy klimatyzowany, ale TVN 24 co chwila pruje z grubej rury, że wypadek, że autobus spłonął, ze ludzie giną. I tak, człowiek pewny jest siebie za kółkiem, ale jak ktoś inny jedzie, to już nie jest. Albo jest, ale boi się, że ktoś popełni błąd. I droga na luzie zamienia się w obstrukcję umysłową. Wszędzie widzimy zagrożenie, ja też, i oni. Na szczęście napięcie rozładowywały te grzybiarski, co to do paszczu za dwie dyszki, a w pipu za cztery. Podbeskidzie zagrało osłabione. Trzy kontuzje kluczowych zawodników, za nich juniorzy. Jakaś sraczka panowała ponoć, bo Nestle puściło w obieg zepsutą Nutellę, a my nie żarliśmy jej, bo u nas to jest czekoladowe w Biedronce tylko. No i tak, najpierw Bangoura strzelił z woleja. Piłka zatrzepotała w siatce, a bramkarz nawet nie drgnął. Potem Patryk wyskoczył najwyżej i było dwa do koła. Pacan mu zagrał, takiego krosa. A pod koniec meczu, honorówkę pyknął Książek. I to nie byle jaką, bo z piętki. Wygraliśmy 1:2, fartownie, ale jednak.

 

Wracając do domu postanowiłem napisać do Oli. I pisałem tak : Kochana. Tamta dziewczyna to tylko moja koleżanka. Spotkałem ją po kilku latach, ale dla mnie znaczy tyle co zeszłoroczny śnieg. Nigdy nie było nikogo, ani przed Toba, ani w trakcie znajomości. Bo przed Tobą nie było nic, a z Tobą jest wszystko.

Odnośnik do komentarza

Kobiety są jak kwiaty ścięte w maju. Szalenie krótko się trzymają. No i teraz czułem, że jest maj, chociaż był wrzesień i liga rozpędzała się jak lokomotywa z wagonami pełnymi węgla. Kowarskie chłopaki już kończyli budowę domu, bo pracowali siedem dni w tygodniu. Nie kazałem im, ale mieli dużo zleceń, to co będę protestował. Teraz będzie jeszcze kwestia kupna auta, bo tam to jest dość daleko, chociaż w miarę blisko stadionu.

Michniewicz oznajmił mi, że podpisali dwa nowe kontrakty sponsorskie. Jeden to z właścicielem hotelu Tango, co na Sudeckiej się mieści, a drugi z hotelem Borowik. I oba te obiekty dają nam sianko, a my w zamian mamy ich loga walić i na oficjalnej stronie i na tych banerach co się wiesza obok bramek. Oprócz takich log mieliśmy wiele innych i kasa zasilała budżet Karkonoszy. Do tego trzeba dołożyć rozbudowanie obiektów dla młodzieży i bazy treningowej. Pomyślałem sobie, że spoko by było stworzyć takie coś jak szkółka piłkarska. No bo tak, talentów w kraju mamy w ch**, ale siatka poszukiwaczy tych talentów jest tak rozbudowana jak tok myślenia prezesa PZPN. No i wtedy to mieliśmy zatrudnić aż trzech trenerów od juniorów, jednego od bramkarza, jednego siłowego i czterech nowych scoutów. Na to siano dawała Unia Europejska, bo Michniewicz to równy gość i nie głupi w dodatku, napisał więc parę pism i wysłał nawet. Tylko żona go wylała z domu, bo po ostatniej libacji wrócił ze śladami ust na mankietach i malinką na pachwinie. Mieszkał teraz w siedzibie klubu i spał na polówce. Coś tam gadał, że ona o rozwód chce wystąpić, ale nie słuchałem go bo akurat wtedy grałem w Plants and Zombies na laptopie.

Nigdy nie byłem zwolennikiem naturalizacji obcokrajowców. Ale w mediach gadali, że jak nasi tak będą zajebiście pykać to z czasem może ich do kadry weźmiemy? No a ja w wywiadach wszem i wobec gadałem, że do k***y nędzy, sprowadzamy przecież reprezentantów swoich krajów, a nie jakieś zaściankowe plebsy, co to są czarne więc atrakcyjne dla widza. I wtedy dziennikarze, że może lepiej by było zaglądać też do takich co to nie grają w kadrach, a ja, że budżetu takiego nie ma, żeby tam jeździć i obczajać tych z puchliną głodową.

I kiedy tak siedziałem i dłubałem z zębie połamaną zapałką, w szufladzie znalazłem laleczkę Voodoo, co to ją będąc u Cześka w Ugandzie dostałem. Zapomniałem już, że ją mam, a do tej szuflady na samym dole nie zaglądałem od dawna, a może i dawniej. Gapię się na nią, a ona na mnie, potem na zdjęcie drużyny i listę zawodników. Zastanawiam się czy to zrządzenie losu, że tak napierdalamy wszystkich, czy to czary? I kiedy tak myślę, do pokoju wpada Makassy, wybałusza gały i krzyczy coś tam po jakiemuś. Pytam go o co chodzi, a on, że tak nie wolno jej trzymać, że teraz to nieszczęście, wielkie nieszczęście i że on nie może i leci się pomodlić. Drę japę, żeby przestał pierdolić, ale wtedy to Bengo go łapie w przejściu, gapi się na laleczkę i pyta gdzie ją miałem przez te ostatnie miesiące. Mówię, że w szufladzie, a on łapie za szufladę, gapi się tam i mówi, że ta baba co mi ją dała powiedziała „ szczęśćie ”. A ja, zamiast położyć laleczkę przy swoich zdjęciach i tak dalej, schowałem ją z wszystkim klubowym do szuflady. I że to pewnie dlatego tak gramy. Siedzę i myślę sobie, a potem mówię mu, że to kiepskie, że czary nie istnieją i żeby lepiej wypił jakiegoś energetyka, bo pieprzy mi tu jak Rysiek Kalisz. Bengo siada na blacie stołu i mówi mi pewną historię. Kiedyś, jak był jeszcze małym murzynkiem i zapinał z dzidą żeby upolować coś do szamy spotkał nad brzegiem rzeki takiego dziadka. Ten dziadek był pomalowany w dziwne kolory, gadał sam do siebie, modlił się i tańczył bez muzyki szczerząc zęby. Bengo przychodził tam co dzień, ale dopiero po kilku dniach odważył się bliżej podejść. I wtedy zobaczył, że obok paleniska są ludzkie czaszki, że niedaleko leży łeb jakiegoś zwierzęcia co ma w oczy wbite takie kołki, jak te co wampirom się wbija żeby już nie były wampirami. Starzec siedział nad brzegiem rzeki i coś tam w łapach skrobał. Z daleka wyglądało jak kawałek drewna. Bengo podszedł do niego i pyta co to, a wtedy on się gapi takimi przekrwionymi oczami z wytrzeszczem i drze japę, że zbezcześcił kult i takie jakieś popierdółki. A potem chwycił Bengo i zaprowadził do namiotu. W środku było mnóstwo śmierdzącego czegoś na ziemi. Starzec wyrwał mu ze łba cztery włosy, kazał napluć na taką płaską tackę a potem to wszystko połączył i z jakiegoś gówna uplótł laleczkę. Taką małą, szarą, bez oczek, ale wyglądała przepięknie. Dał mu ją i mówi, że teraz duch będzie z nim na wieki wieków. Po czym wyrwał ją z rąk chłopca, położył przed jakąś świeczką i zaczął się modlić. Gapię się na naszego pomocnika i nie wiem do czego zmierza, ale wtedy on przekłada z nogi na nogę i chwyta mnie za ramię. Starzec zapytał mnie kim chciałbym być. A ja pamiętam, jak w lasach znalazłem przy rozbitym wraku samolotu taką pomarszczoną, nadpaloną gazetę z wizerunkiem piłkarza, co strzela bramkę z woleja. No i mu mówię, że chciałbym być taki jak w tej gazecie, a wtedy starzec znów coś gada pod nosem, otwiera szkatułkę i wsadza tam tą laleczkę. Gada do mnie, że dziś jest ostatni dzień mojego nudnego życia i że od teraz to będę się piął w górę jak fasola. Potem znów wybałuszył gały, ale teraz to wyglądał przerażająco i Bengo uciekł. Od tamtej pory minęło piętnaście lat. Przez te piętnaście lat z dżungli i walki o żarcie przerodziłem się w takiego gościa, co to siana ma nie za dużo może, ale jednak co roku coraz więcej. No i jest sławny, ale też nie do końca tak bardzo. Kiedy Bengo wychodzi znów gapię się na laleczkę. Potem wkładam ją w swoje miejsce, szufladę zamykam na kluczyk a kluczyk zamykam na kluczyk w drugiej szufladzie.

Odnośnik do komentarza

Podekscytowany niedawnym odkryciem desygnowałem do meczu z Ruchem Radzionków następujący skład :

Toure

Górski – Shikanda – Bizagwira

Kuklis – Pacan – Kamiński

Kuklis

Romaniuk – Bangoura

Przed pierwszym gwizdkiem spiker poprosił, by wszyscy kibice wstali. Byłem zdziwiony, ale potem kazał wszystkim śpiewać „ Sto lat, sto lat, niech żyje żyje nam. A kto? Paweł Miśkiewicz!!!”. Siódmego września miałem urodziny. Aż mi łzy po policzkach pociekły. Ponad siedem tysięcy gardeł darło się na moją cześć. Dla mnie był to najpiękniejszy prezent jaki mogłem dostać. Uniosłem obie ręce w górę, zaklaskałem a potem pan Siedlecki wskazał na środek i gwizdnął po raz pierwszy. Graliśmy dość słabo, bo oddaliśmy ledwie sześć strzałów w bramę, z czego trzy celne. No i bramkarz Ruchu to taki ręcznik bo dwa z trzech puścił. Najpierw Bangoura ze szczupaka, potem Kuklis z wolnego. Tak, że piła nad murem zakręciła i wpadła w siatkę. W odpowiedzi, dopiero w doliczonym czasie gry sam na sam zasadził Toure siatę Galic.

Karkonosze Jelenia Góra 2:1 Ruch Radzionków

( Bangoura, Kuklis )

Wzruszony zlazłem do szatni, pociągnąłem Powerade’a zostawiając troszkę Titaniców w środku i otwarłem kabanosowe chipsy. Chłopaki przebierali się obok nie zwracając na mnie uwagi, a ja dopiero teraz sobie uświadomiłem, że przecież mogłem jeszcze biegać po trawie a siedzę jak stary ramol na ławie i wydaję polecenia. Wtedy podlazł Kamiński, taki łepek co to jak ja grałem w polu to on darł japę że nasrał w pieluchę. Daje mi czekoladę orzechową i mówi, że wszystkiego najlepszego. Podaję mu łapę, a on wtedy do mnie, że zawsze byłem jego idolem i on na moje urodziny obiecuje mi, że będzie grał na siedemset procent w tym sezonie. Potem dzwoni telefon. Najpierw nie odbieram bo zachciało mi się pocisnąć klocka, ale potem to naciskam nie gapiąc się na ekran. Dzwoni Ola. Drżącym głosem składa mi życzenia, że mam mieć kasy, być szczęśliwym i żeby się marzenia spełniały i takie tam, rodem zerżnięte z Bravo. Potem nastaje cisza, a ja do niej czy to wszystko. A ona, że nie, że ma dla mnie prezent i że dzisiaj to mogła by wpaść, tak na sekund pięć. Umawiamy się więc pod moim blokiem, wieczorem. Wypachniłem się, bo przecież Ola zasługuje na najlepsze, zarzuciłem na dupę nowe Lee i walę przed klatkę. Przyszła sama, z reklamówką. Była poważna jak by przemawiała na pogrzebie. I mówi, że od dawna chciała mi to dać, ale nie było okazji, to teraz jest, więc mi to daje. No a potem odwraca się na pięcie i ciśnie w zaparte na przystanek. Dobiegam do niej, chwytam ją za dłoń, a ona się odwraca i sadzi mi liścia, aż przegryzam wargę. Pytam czy to w gratisie, a ona, że i tak mi się należało i tyle. Potem znów ją chwytam ale i za drugą. Krzyczy że jestem bydlakiem, skurwielem i takie tam inne pieszczotliwe słówka, ale wtedy to przyciskam ją do ściany, blokuję obie dłonie i przeciskając się przez te przekleństwa zatapiam swe usta w jej ustach. Ola wierzga jeszcze chwilę, a potem ulega, obejmuje mnie rękoma i czuję, jak jej serduszko zapiernicza z prędkością Ferrari. Połykamy się tak z pięć minut, bez słowa, póki nie podchodzi stara Stolecka i nie zwymyśla nas od zboczeńców i bezbożników. Siadamy na ławce, przy koszu na śmieci, okrakiem. Mówię Oli, że Justyna to koleżanka i w ogóle jak było naprawdę. Ona słucha, analizuje, przyswaja a potem odpowiada mi, że nigdy jej nie zawiodłem, więc mi ufa. Chociaż na pierwszy rzut oka to to jest trochę kiepskie wytłumaczenie. Potem jej mówię, że Justyna zaprosiła mnie do siebie i mi cyce pokazała, a ja uciekłem bo kocham tylko ją. Ola wtedy mruży oczy i próbuje znaleźć w mojej twarzy jakąkolwiek zmarszczkę kłamstwa, no ale przecież jestem szczery. Potem wracamy do mnie do mieszkania, wyjmuję paczkę i wybałuszam oczy. To jest coś, co zawsze chciałem mieć, mówię do niej i znów się całujemy jak króliczki energizera.

Odnośnik do komentarza

Tego dnia słońca nie było już na niebie. Wrzesień, czas deszczu, falujący liści i moda na depresję. Apteki wypluwały coraz więcej nowych środków na taki stan umysłu, a kina waliły seriami komedie romantyczne, co ani nie są śmieszne, ani romantyczne. I tak, budzę się, zakładam na dupę slipy i robię kawę. Ola jeszcze śpi, a ja tak uwielbiam ją budzić jakimś śniadankiem czy czymś twardszym. Przemek siedzi od rana w kuchni i wertuje strony internetowe. Już wie, że w październiku przeprowadzam się do swojego domu i, niestety, jego w tych planach nie ma. To znaczy, dogadaliśmy się tak, że jeśli Ola, która o niczym nie wie, nie będzie chciała ze mną zamieszkać, to ja mu dam jeden pokój. Tak za darmo, ale tylko na ten czas, aż ona jednak pójdzie po rozum do łba. No i on teraz ma plan, szukać mieszkania, gdzie studentki szukają współlokatora. Mówię mu, że jest kretynem do sześcianu, ale wtedy on pokazuje mi cztery ogłoszenia i sam po łbie się drapię, że wcześniej nie zmontowaliśmy podobnego tematu. Robię tą kawę, puszczalską w czerwonej szklance, potem dwie czerstwe bułki z oliwą z oliwek i szynką no i lezę. A Ola już w ubraniu, siedzi na fotelu i wgapia się w MTV. Siadam, jemy i wtedy ona, że tak sobie ostatnio myślała, czy nie było by fajnie razem zamieszkać. Mówi też, że wie, że stażem nie grzeszymy, ale skoro tak cudownie się dogadujemy, to może warto spróbować? Pytam jej skąd siano na to weźmie, ale ona, żebym się nie martwił bo na autobusach już tańczyć nie będzie i że teraz to jej zaproponowali pracę za barem. A tam to wiadomo, najniższa krajowa plus napiwki. Myślę sobie, że Ola to jest przecież gorąca babka i napiwków natrzepie sporo, a ona wtedy, że jak chcę to ona może płacić za mieszkanie, byle bym tylko w nim był. Poczułem się tak doceniony, jak by mi po strzeleniu gola postawili w stolicy pomnik.

 

Jagła czekał na mnie w swoim Fordzie Mondeo naprzeciwko warzywniaka. Pan Kazik, nasz dawny kiero właśnie pakował mu w reklamówkę worek kartofli i jakiegoś owoca. Kiedy mnie zobaczył machnął ręką. Podchodzę i pytam co on tu robi, a wtedy Kamil, że chyba mamy coś do załatwienia. I gada, że ta Miriam, co to tamtej nocy była ze mną, zakochała się i już nie chce popuszczać muszli. I że teraz to on ma straty, bo to najbardziej chodliwe mięcho w Legnicy. Gada też, że ona namawia inne dupeczki, żeby przestały tam pracować, bo miłość, bo plany, bo realizacja marzeń i takie tam pierdoły. Pytam go co ja mam z tym wspólnego, a on wtedy do mnie, że w sumie to bardzo dużo. Ładuje mnie do Forda i na takim ledowym wyświetlaczu pokazuje urywki filmiku z tej nocy. Patrzę, a tu ta Miriam na mnie tak i tak i nawet tak. Nie wiedziałem, że potrafię takie rzeczy robić. Obok Michniewicz w jednej rence wali hejnał z Metaxy, w drugiej trzyma kutasa którym wali po policzkach drobną blondynkę. A za nim Romaniuk wciąga nosem jakieś gówno. Jagła pyta mnie, czy kocham Olę i wtedy to dopiero rozumiem, że mam znowu przejebane jak w obozie koncentracyjnym. Mówi tak, że układ będzie prosty. Raz w miesiącu będę mu przelewał na konto piątaka, póki sobie nie znajdzie nowej świty. Jeśli ma to pójdę, po okresie karencji odda mi płytkę, a ja zrobię z nią co chcę. Jeśli nie, to Ola dostanie filmik w ten, czy w inny sposób. Drapię się po łbie i myślę sobie, że życie to nas wali w dupę bez wazeliny. Bo jak by człowiek nie chciał dobrze, i tak coś jest nie tak. Zgadzam się, podaję mu łapę, a wtedy Kamil mówi, że to nic osobistego, ale jak on straci dziewczyny to mu szef zrobi z dupą takie rzeczy, o których patamorfologom się jeszcze nie śniło.

Odnośnik do komentarza

@ Nie wrzucę zdjęcia Oli, wybacz :P

@ Dziękuję :)

 

-----------------

 

Kolejne „ nieuczciwe ” mecze graliśmy już w połowie września. Najpierw na Złotniczą wpadła Cracovia Kraków, potem skoczyliśmy do Ząbek żeby wlać pasem tamtejszemu Dolcanowi. Nie wiem czy to podświadomość, czy fakt, że wszystko układa się zajebiście, sprawiało, że do każdego meczu podchodziłem na lajcie. Jedni się stresowali żrąc coś, inni jarali faję za fają, a ja żreć nie mogę bo o linię dbam, a faj oduczyła mnie Ola. W efekcie na ławce co najwyżej sączyłem jakiś napój i częstowałem wszystkich słodkim k***a i zapierdalać.

Z Cracovią był bardzo trudny mecz. Bombardowaliśmy bramkę jak Japońce Amerykańców, a tam bramkarz fruwał jak by się grochówki ożarł. No i dopiero w 25 minucie sprytem wykazał się Patryk Romaniuk. Mój ziomek po petardzie Kamińskiego wślizgiem wjechał w gałę i zasadził kanał. W drugiej połowie mówię chłopakom tak, że mają za wszelką cenę nie dopuścić do straty gola. Bo tamci ze starej stolicy stawiają opór jak niełatwa laska pod dyskoteką, no a my już opadliśmy z sił. Bengo widząc, że napadzior z Krakowa wychodzi na czystą pozycję zasadził mu z łokcia w nos i krew tryskała po trawie, tak gęsta jak ptasie mleczko w tubce. Radziszewski wsadził mu żółty kartonik, ale to się kwalifikowało na czerwień. Zaraz potem Piotrek Kuklis padając na ziemię chwycił piłkę w obie ręce i drze się do sędziego, że faul. Radziszewski mu też żółtą dał, bo to rozrzutny chłopak.

Karkonosze Jelenia Góra 1:0 Cracovia

( Romaniuk )

 

Patryk nie czuł się za dobrze w Jeleniej Górze. Ciągle przebąkiwał, że jest za młody na korzystanie z kurew, a teraz to całą pensję na nie przeznacza. Mówił, że jest mu wstyd, bo u takiej Joli to i anal ma w cenie i co szóste pukanie w gratisie. No i on by chciał do dużego miasta, tam, gdzie nic mu nie będzie przypominało jego byłej. Teraz to jest inaczej, gdzie nie polezie tam widzi ją. W parku ją za rękę trzymał, pod Tesco pierwszy raz za cycka złapał, a tam gdzie jest kościół garnizonowy, w parku, pierwszy raz pociskał na ławce. Mówiłem mu, że po skończonym sezonie się dogadamy, bo ja nikogo na siłę trzymać nie będę.

 

Sześć dni potem był mecz na Słowackiego z Dolcanem Ząbki. Nie zmieniłem składu, tylko Bangoura został cofnięty do tyłu a z przodu łupał Makassy. Na trybunach zasiadło ledwie 900 kibiców, przez co słyszałem wszystko, a nawet więcej. Tamci coś darli z trybun, że k***y tej nie znosze, bo to Karkonosze, czy coś w tym rodzaju. A ja lałem na nich ciepłym moczem, bo dla mnie byli tak twardzi jak galaretka warzywna na słońcu. Aż 14 strzałów oddaliśmy, ale tylko trzy w światło. Jeden raz był prawie gol, ale Bangoura na pustą bramę wyrżnął w słupek. Pod koniec pierwszej połowy jakiś kolo co się zwie jak baba – Aleksa – strzelił Toure z plaskacza za to, ze mu piłę spod nóg wyjął i Radziszewski usunął chłopa z boiska. Ten jak schodził to pokazał nam jeszcze po fuck you, a ja go pozdrowiłem uśmiechem i bielą signalowych zębów. Niestety, do końca nie zdołaliśmy zdobyć gola, więc mecz na wyjeździe zakończył się bezbramkowym remisem.

Dolcan Ząbki 0:0 Karkonosze Jelenia Góra

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...