Skocz do zawartości

Karkonosze


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

Czesiek mieszka w taki domku z kamienia, co to ma skośny dach z kominem, ogródek i nawet coś w rodzaju podjazdu do garażu. A wchodzi się tam przez bramę i trzeba podać hasło, jak ktoś jest w domu. Gapisz się wtedy w kamerę i ten ktoś cię widzi i mówisz „ Lubię jeść czereśnie ” i wchodzisz. Pytam Cześka skąd takie debilne hasło, a on, że po polsku się da, ale po angielsku czy w Suahili to nie ma bata gadać. No a w środku to jest biednie, brudno i dość śmierdzi. Ma hamak rozwieszony między dwoma drzewami, jakaś stara baba tacha w taki wózku, co to wygląda jak taczka, drewno do palenia. Bo nie ma ogrzewania i trzeba samemu się rozgrzewać.

Ola idzie do łazienki, ja siadam przy stole i szamam banany. Przemek z Sylwią idą na piętro, wyłażą na dach i tam jest miejsce, żeby leżeć i nic nie robić. No i oni to właśnie robią, bo zmęczeni są po locie.

Gapię się z okna, a tam naprzeciwko stoi łysy murzyn i żre coś, a za nim totem jak z filmów. A obok budka telefoniczna na żetony. Gapię się dalej, a tu jedzie ulicą jakiś kolo na Komarku i uśmiecham się, bo to takie jak u nas.

- Tfu! Co to za gówno? – zdziwiony wypluwam kawałek banana na tackę.

- Matoke. To są matoke, taki rodzaj bananów. Ale żresz na surowo a ja chciałem je usmażyć.

No i żremy smażone, a potem to ładujemy dupy w taką starą terenówkę, co to widziałem w filmach, bez klimatyzacji i w ogóle siedzenia ma też podarte. I jedziemy po drodze bez asfaltu. Czesiek daje mi giwerę i mówi, że jak ktoś będzie do nas celował to my też mamy do niego celować, ale nie strzelać, bo oni wtedy przestają celować i wiedzą, że nie jesteśmy turyści tylko ichni. No i ciśniemy, brud smród i ubóstwo, jakieś baby wieszają na sznurkach mokre ubrania, dalej stoją krowy i karłowaty kolo je zagania. Myślę sobie, że w Jeleniej to jest do dupy, ale tutaj to mają serio przerąbane. Skręcamy w lewo i ciśniemy wzdłuż bazaru, mijamy dwie terenówki policyjne i Czesiek mówi, że tu jest bezpiecznie, ale i policjantów zabijają. Pytam kto, a on, że widocznie nie oglądałem Ostatniego Króla Szkocji. No i mówi mi, długo i nudno, że :

- Armia Bożego Oporu, co to mówią na nią tutaj Lord’s Resistance Army, to tacy porąbani ludzie, fanatycy.

- Jak kibole? – pyta Sylwia i milczy po chwili bo wie, że zajebała jak bocian w latarnię.

- Oni chcą ustanowić teokratyczny kraj oparty na Dziesięciu Przykazaniach i kulturą takiego ludu jak Achioli. No a Ci Achioli to matrylinearni ludzie.

- Yhy – kiwam łbem, że niby wiem o co chodzi. Ale po mojemu to są pojeby i trzeba na nich uważać.

- Oni są pojebani. Widziałem ich kilkakrotnie. Nie pierdzielą się. Swoje ofiary ćwiartują maczetą na oczach ludu, zmuszają siostry do lesbijskiej miłości, braci do gejowskiej, gwałcą, mordują, grabią. Dla nich nie ma litości, maczeta, karabin i heja.

- O Boże – Ola skryła twarz w dłoniach i zaczęła drżeć. No to ja ją obejmuję, a ona płacze. I myślę sobie, że chyba lipa że tu jesteśmy ,bo jak nas potną albo zeżrą to Karkonosze spadną znów do niższej ligi.

Wyjeżdżamy z miasta i mamy wielkie pola, co to na nich trawa taka brązowa rośnie, pełno błota, bezdroża i śmierdzi. Taką padliną i wilgocią, jak w przedziale podmiejskiego pociągu. Otwieram okno i walę pawia, takiego z batatami, tymi surowymi i smażonymi też. Potem widzimy gdzie rośnie fasola, jakichś ludków co zapinają przy uprawach sorgo i proso, a dalej nawet i tytoń rośnie.

- Czesiek, a w gałę tu grają?

- A no grają. Ale wiesz, chude to wszystko i niedojedzone. Słabi są, wielcy i szybcy ale słabi.

- No a gdzie grają?

- O tam – i wskazuje mi palcem na takie pole, co to trawy nie ma, ale dużo ziemi. I bramki, drewniane, zbite na gwoździe, chyboczą trochę, albo to od słońca mi się zdaje. I mówię mu, żebyśmy tam podjechali, bo ja to zawsze chciałem zobaczyć jak grają tubylcy, a on, że to niebezpieczne, bo bojówki mogą tam też być i nas zaszlachtują. No to stajemy na pagórku, oni w środku, a ja czaję z lornety jak grają. I jest tam kilku murzynów, wielcy i chudzi, a wśród nich taka dziwna piłka. I kopią, szybko i mocno i myślę sobie, że pewnie nasi by z nimi dostali łomot.

No a potem to jedziemy oglądać inne piękne rzeczy w Ugandzie, krajobrazy, Czesiek nam pokazuje jakieś plemienia co to mają swe święta i malują się na różne kolory. I tańczą. Pod namiotem siedzi jakaś brzydka, łysa dziewczynka i coś tam pichci. Ale nie chcę wiedzieć co to, bo pewnie bym znów pawiował.

A wieczorem to idziemy na mecz Young Africans z Kiyo i wpada mi w oko taki kolo jak Stephen Bengo, co to na skrzydle ciśnie i wkręca w ziemię i w ogóle mega spektakl. No a potem to gapię się jeszcze na takiego dojrzalszego gościa, co to się dziwnie nazywa Bizagwira, no i on mi też by pasił, ale od z Ruandy jest, a to daleko strasznie. I myślę tu jak z nimi pogadać, na co Czesiek że on zna języki i damy radę.

Odnośnik do komentarza

To było tak, że żarliśmy pieczone mięcho na ognisku. Czesiek zaprosił czwórkę swoich znajomych, co to w suahili gadali i za cholerę nie mogłem się z nimi porozumieć. No więc rękoma machałem, takie kalambury, albo patykiem na piasku rysowałem. Potem mi powiedzieli, że są z jakiegoś tam plemienia co to z dzidami polują i karabinami, no i że zostali sobie wybrani przez wodza plemienia i nie mieli żadnego ale ani sprzeciwu bo by ich poszlachtowali. No i ja na Olę, Ola na mnie i śmiech, bo my to wybraliśmy siebie sami, a nie ktoś. Czesiek nalał nam takie coś co kopie, jak wódka ale to nie wódka tylko sok z bambusa z jakimś tam czerwonym owocem i to ma alkohol. Sponiewierało nas cholernie, tak, ze sam chciałem iść walczyć z rebeliantami, bo odezwał się we mnie duch walecznego Polaka, co to szabelką rozpierdoli cały szwadron śmierci.

A jak potem po żarciu poszliśmy na górę, to Ola się do mnie tuli, my pod kocem, takim bawełnianym, a reszta na dole. No i myślę wtedy, że czas najwyższy zakisić ogóra, bo to tyle już trwa, a my nawet handjoba nie robiliśmy. No to ją całuję, ona mnie bierze między nogi i szturchamy się przez jakiś kwadrans, tak, że ja dwa razy kończę, bo Ola to robi takie rzeczy, że nawet Roco by wysiadł. No a potem jemy te banany i idziemy na dół bo znów mamy gdzieś jechać. I jedziemy, tak, że ja z Cześkiem z przodu, a Przemek, Sylwia i Ola z tyłu. I trzęsie znów, bo ten Land Rover to ma zawieszenie wywalone jak Hiroszima.

- Podobało się wam na meczu ?

- No.

- Może jeszcze gdzieś skoczymy? Na jakieś pykanie? U nas liga wrze, a Ola mówiła, że ty trenerem jesteś.

Gapię się do tyłu a ona pali rumieńcem. A Przemek trzyma Sylwii rękę na udzie, więc pewnie ma ochotę na to co ja robiłem moment temu.

- Jedźmy na mecz, no problem, ale nie po to chyba tu przyjechaliśmy, tak? Wakacje są, chciałabym coś zobaczyć poza piłką – Sylwia nie dawała za wygraną i marudziła jak dziecko przed stoiskiem z żelkami. Pociągnąłem z gwinta ten alkoholowy napój, bo dobry był i kopie, no i Czesiek do nas, że możemy do Ruandy jechać, albo co Tanzanii. Przemek że do Tanzanii, bo stamtąd to diabeł pochodzi, a ja że z Tasmanii, a on, że ma to w dupie, byle by w tym domku Cześka nie siedzieć i nie słuchać o rebelii i krwawej walce. No i o tym jak to się mordują, w jaki sposób i co robią ze zwłokami.

Droga do Tanzanii była długa i męcząca, jak ja pierdolę. Nudno, gorąco, Czesiek rozchylił wszystkie okna to nas muchy żarły, jak zamknął to nas pot zalewał. Wszystko swędzi, wszystko się klei, ani się całować ani dotykać. Wszędzie bezdroża, połamane drzewa, dzikie zwierzęta co to jak nas widzą to spieprzają ile sił w nogach.

- A ciupakambrę macie tutaj?

- Co to?

- Takie coś, co wysysa z bydła krew. Wiesz, jak potwór z Loch Nes.

- A bo ja wiem. Coś tu pewnie się znajdzie, dziki kraj to i zwierzęta dziwne.

 

A w Tanzanii to już było trochę inaczej. To znaczy Czesiek znów nam dał lekcję historii, że Tanzania to połączenie Tanganiki i Zanzibaru i że tu jest bezpieczniej niż w Ugandzie. I że ma trochę szylingów tanzańskich to można skoczyć na szamę.

Mijamy takie plemię, co to siedzi i nawala w bębenki. Gapię się pod drzewa, a tam kolo na golasa wypina dupę, a drugi mu w tej dupie grzebie. Myślę sobie, że pedały jakieś i że gra wstępna przy wszystkich. Ale Czesiek mówi, że to takie normalne u nich, że z dupy sobie insekty wyciągają bo by byli chorzy. Taki zabieg estetyczny, jak mycie zębów. Mówię mu, że wolę myć zęby, a on, że jak wrócimy to lepiej żebym dupę obejrzał, bo może tam coś siedzi i jakiegoś syfa złapię. No a potem to zwiedzamy Kilimandżaro, ale z dołu bo na górę to nas nie chcą wpuścić. Później lecimy obczajać Jezioro Wiktorii, no a potem to już jesteśmy na Wielkim Rowie Wschodnim i nawet w Parku Narodowym Serengeti. Jeździmy tak kilka dni, żremy w takich małych barach i restauracjach, co to dla turystów tylko są, bo Tanzańczycy to żreć tam nie mogą bo ich nie stać. Nie było niebezpiecznie, nikt do nas nie strzelał i generalnie byłem zadowolony bo Czesiek mi nawet prowadzić dał.

No a potem to wreszcie wisienka na torcie i ciśniemy na mecz Tanzania – Ruanda. Taki towarzyski, ale żołnierzy pełno i każdy chce każdego zastrzelić. Myślę sobie, że w Polsce to na Złotniczej też byśmy chcieli kilku ludzi zastrzelić i że chętnie bym tych z karabinami do nas zaprosił na grilla. Siadamy na trybunach i gapimy się na mecz. Po lewej czarni, po prawej też, a potem patrzę a tam też i tam. No i myślę sobie, że na bank nam ktoś da w papę więc nie drę japy jak by co. A oni jedzą, jakiś popcorn z colą i gadają, jak by nie kumali że na meczu jesteśmy. Pytam Cześka czy po tanzańsku mówi, a on, że nie, ale po angielsku się na bank dogada. Bo mi w oko wpadło trzech chłopaków i może by chcieli na wczasy do Jeleniej zjechać. A on, że ciężko, bo tu się sezon pod koniec sierpnia kończy, oni nie znają języka, a w Polsce to rasiści sami i pewnie by wpierdol dostali. No to ja, że nie ma bata, bo jak grają dobrze to nasi by wpierdol spuścili tamtym co by wpierdol chcieli spuścić, a on że spoko i pogada. No i idziemy, bo wpadł mi w oko Kigi Makassy co to trzy gole wcisnął, Mrisho Ngassa, bo na skrzydle to tak zapierdzielał jak nasi po amfie na parkiecie. I gdyby nie taki murzyn, co to mówią na niego „Terminator” Leandre Bizagwira to by Ruanda dostała więcej. No i chcę ich do siebie, a oni, że nie bo to daleko od domu, że duchy im nie pozwolą, że kasy nie ma i że tam to dostaną wpierdol na bank, bo Polska to taki kraj wpierdolu i że nie chcą. No to ja, że dam im dobre siano i mieszkanie wynajmę, i że na bank na początek im starczy, a w przerwach między rundami mogą cisnąć do domu, a oni, że nie wiedzą, że muszą z plemieniem pogadać i że w ogóle to ciężki temat, bo nie chcą łomotu.

Wracamy do Ugandy, do chaty Cześka i po drodze staje w poprzek drogi taki zielony Volkswagen ogórek i wysiada ze środka czterech kolesi, co to są obwieszeni jakimiś kościami jak voodoo. I oni do nas coś świrgoczą po jakiemuś, Czesiek kiwa łbem i też coś gada. Ola z tyłu że nas zjedzą, Przemek że zgwałcą i zjedzą, a Sylwia to już nawet nie mówi tylko jara fajkę, chociaż ona faj nie jara przecież. Wysiadamy, oni nasze dokumenty łapią i gapią się i myślą. Jeden przeładował Kałacha, to ja kupa w majty prawie. Każą nam iść do busa. Robię znak krzyża, mówię Oli, że ją kocham, a ona, że mnie też i że zawsze chciała mi to powiedzieć, ale nie miała jaj. To ja jej, że dobrze że nie ma jaj, bo wolę ją bez nich, ale wtedy mnie łapią za łba i cisną do busa. Siadam na metalowej ławce, a tam taki kolo z kością w nos wbitą do mnie nawala jak maszyna do pisania i za cholerę nie wiem o co mu chodzi. I mówię, że niszt ferszteje, a on, że też niszt. I woła Cześka, ale jego to już butują na ziemi. Podchodzi więc w kuckach i gada i tłumaczy co mówi ten z kością. A on mówi, że jestem podłym szpiegiem jakiejś armii, co to chcą zajebać tych z Ugandy, a ja że nie, że trenerem jestem z Polski. A on, że Polska to leży pewnie gdzieś w Kongu i że wkręcam. To ja mu, że nie, że w piłkę kopiemy i pokazuję mu jak kopię w piłkę, a on łach. I pyta, czy ja czary jakieś odprawiam, bo jak tak, to on mi upierdoli nogę, upiecze i każe zjeść. Wtedy wyjmuję z kieszeni portfel, a tam taki odcinek co to certyfikaty dają UEFA i mu daje. On czyta, gały nagle ma jak dwa jaja kurze i do mnie, że nie wierzy i że mam mu pokazać coś jeszcze. To daję mu dowód osobisty, prawo jazdy i w ogóle chcę mu dać wszystko co mam. Siadam znów na dupie, patrzę pod drzwi busa, a tam stoi Żołądkowa Gorzka z miętą. Chwytam to za butlę i gadam, że ja z Polski. Polska to wódka, a wódka to ja. A on, że wie o co chodzi, bo tutaj to piją ją dzień w dzień i że skoro tak, to bardzo przeprasza. Wychodzi, wyjmuje giwerę i ładuje po kuli tym co butowali Cześka. Bo zniewaga dla kraju co to im najlepszą wódę daje i że oni to nas odeskortują do domu żeby inni nam krzywdy nie zrobili. I jedziemy, my i oni i wszyscy dookoła srają po majtach i chowają się do domów. A potem to uścisk dłoni, daję im swoją wizytówkę i mówię, że zapraszam na mecze do nas. A oni, że na bank przylecą, po wódkę i na mecz.

Odnośnik do komentarza

Niebawem musimy wracać. Jest mi smutno, bo wakacje to się dla mnie już skończą, no ale z drugiej strony to kawał świata widziałem i jest się czym chwalić. Ola to już mnie kocha, no a ja ją też i to chyba bardzo i w ogóle to pierwszy raz w życiu myślę nie kutachem a sercem. I Przemek z Sylwią chyba są razem, ale oni milczą, bo stracha mają przed bojówką jeszcze. Czesiek też niemrawy, bo dawno nie gadał w ojczystym, a jak wrócimy do Jeleniej to znów w suahili i angielskim kilka lat musi. A ja gapię się w lustro, bo to w dupie mam mieć insekty, ale nie mam, więc cieszę się dalej, że Ola mnie kocha.

To było tak, że przed wylotem polazłem do miasta, bo pamiątek mi się zachciało. No i idę, a tu murzynów więcej niż żółtych w Chinach i każdy się lampi na mnie, jak bym był jakimś krajobrazem czy innym dobrym politykiem. No i ja do nich, że na ch** się gapią, bo po polsku nie umieją, a oni, że gud dej i że najs smajl. Kupiłem dwie figurki totemowe. Postawię je na telewizorze, tak, żebym zawsze miał coś przy sobie z Afryki. No a jak wracam to taka stara zdzira w sukience co to jej dupsko widać chwyta mnie za łapę i mówi, że coś tam coś tam po ichniemu i daje mi laleczkę. Taką z materiału, co to wypchana jest jakimś gównem. No a potem to pokazuje mi w książce jakieś dziwne rysunki, malunki i litery, co to nie kumam ich za cholerę i nawet wcale. A potem łapę wystawia po siano, to jej daję kilka monet, łapię książkę i lalkę i cisnę, bo mnie jeszcze zgwałci albo zje. A ta drze japę i goni mnie i kłuje w dupsko jakimś czymś. Ja w ryk, a ona to coś w lalkę, gładzi mnie po bani i mówi po polskiemu „ szczęście ”. A potem to kurz w atmosferę i tyle ją widziałem. Wracam do domu, murzyny znów się gapią jak na sławnego, mówię o czereśniach i jestem już w środku. I wtedy Czesiek gały wybałusza, łapie mi tą lalkę i mówi że wie skąd to mam, ale to niemożliwe, bo jej już nie ma. A ja, że jest, że to taka stara bladź co ma balony wielkości pinesek ale nogi to niczego sobie, a on, żebym zamknął mordę bo Ola jest w pokoju obok. No i siedzę cicho, ale wtedy to się dzieje coś dziwnego bo laleczka się rusza, sama jak by żyła i nogami macha. I Czesiek pyta, czy ona coś mi zrobiła. Ja mu opowiadam wszystko a on za łeb się łapie, kiwa nim jak by nie wierzył i daje mi tę księgę. Tłumaczył długo, że to, że tamto, że te rysunki to są dla tych, a tamte to w ogóle już mnie nie dotyczą. A gdy otwarł na stronie z roślinami, gapię się, a tam jakiś dziki ma na dzidę nabitego innego dzikiego. I Czesiek mówi, że to tak, jak mnie ukuła i wbiła w laleczkę, i że ta laleczka to teraz ja. A jak powiedziała „szczęście” to teraz wszędzie gdzie z nią idę to szczęście mieć będę. Ale nie na loterii, tylko takie o, fartowe.

Wsiadamy do samolotu. Ola ryczy jak by jej kazali zjeść kupę, Przemek ciśnie z Sylwią bagaże zostawić a ja wdycham jeszcze to powietrze z innego kontynentu. Potem daję Cześkowi swoją wizytówkę i mówię, że jak chce, to może mi pomóc w ściąganiu jakichś dobrych chłopaków i że bojówka mu chuja zarobi bo im wyślę wódkę. A on, że spoko, że dorobi sobie i może kiedyś wpadnie.

Potem to już znów szybko samolot rusza, gały mam na tylnej ścianie łba a Ola ściska mi rękę i udo zaraz, tak, że mam ochotę na to co tygrysy lubią najbardziej.

A jak lądujemy już w Polsce, na Wrocławiu, to odechciewa mi się wszystkiego. Takie twarde zderzenie z rzeczywistością. Szaro, smutno, głośno i śmierdzi potem. I kantory czekają na wymianę siana i taksówkarze drą się głośno i straż miejska wali blokady. Bo się stoi tak, co to im nie pasi, chociaż wszystkim pasi.

Odnośnik do komentarza

Wróciliśmy. Jelenia przywitała nas korkami i remontami dróg, a na wlocie w Maciejowej miśki wysuszyły portfela co trzeciego kierowcy. Nie chciałem rozstawać się z Olą, więc zaprosiłem ją do siebie, na jedną noc, tą ostatnią po Afryce a pierwszą przed szarym życiem. W międzyczasie zadzwonił do mnie prezes i kazał przyjść do siedziby klubu, do biura, bo miał dla mnie coś, co nie mogło czekać. No to umówiłem się na wieczór, ale wcześnie obczaiłem co w necie piszczy. A tam na jeleniogórskich stronach pełno info, że mam odejść bo jestem za dobry, że mnie chce Korona, że Widzew, że jasna cholera. No to myślę sobie, że renomę mam, to pewnie podwyżkę dostanę. No i dostałem. Nowy kontrakt, tysiąc dwieście tygodniowo i premię za awans dwadzieścia klocków. Ale tak po cichu, żeby chłopaki nie słyszeli. Lezę do wpłatomatu z Olą, kieszenie wypchane sianem, a tam wita mnie napis „Wpłatomat nieczynny. Lista dostępnych urządzeń znajduje się … ”. Mówię, że to Polska właśnie, a Ola, że jak chcę to ona rzuci studia i wyjedzie ze mną do tej Afryki i będziemy żyć sobie ot tak, na bananach i seksie. A ja, że spoko, ale chciałbym jednak mieć coś z tego życia, a ona, że dzieci też zrobimy, nawet kilka. Gapię się i nie wierzę, a ona czochra mnie za kudły i już wiem, że jaja sobie robi i że wyczuć chce co ja o tym myślę.

Wracamy do domu, włączamy wieczór z Jagielskim i kopulujemy się przez całą resztę nocy. I jest mi dobrze z nią jak z żadną inną.

Nazajutrz ładuję do banku całe siano i czuję, jak mi żołądek rozsadza, bo kupić muszę jakąś furkę i odłożyć coś na czarną godzinę. No to najpierw lezę do Galerii Karkonoskiej i kupuję jej zegarek za pięć stówek. Potem graweruje mi ten kolo z naprzeciwka napis „ Dla pierwszej i jedynej miłości ”, no a potem to sadzę ten zegarek do kuferka takiego w kształcie serca, potem w torebeczkę i prezent bez okazji jak znalazł.

Na pierwszy trening po wakacjach zjechała się zgraja alkoholików i ćpunów. Romaniuk wyrżnął na prawej łapie dziarę w kształcie pikującego orła. Jagła stracił dwa zęby w bitwie w Mielnie z policją i strażą miejską. Mówił, ze zaatakowali go znienacka, jak spokojnie w świecie jarał blanta z kolegami. Patrzę na Burandta, a ten z jakąś babą stoi. I mówił, że pojechał do Macedonii na wakacje i tą to w karty wygrał. Fajna dupa, czarna, długie nogi, małe cycki, turkusowe oczka. Mówię mu, że babę to w domu niech zostawi, bo nam przeszkadzać będzie, a on, że rozumie i że następnym razem tak zrobi, ale teraz to się boi bo sąsiad ma na nią chrapkę. To mu mówię, że takiej babie to trzeba homonto założyć i orać nią pole. Gapię się dalej, Wólkiewicz wczorajszy, bo urodziny opijał bimbrem, co to sąsiad pędzi z kartofli. Malanowski jest normalny, pewnie marszczył całe wakacje przy redtube. No ale Głowacki to już ma irokeza na bani, szramę pod okiem i kuśtyka na prawą girę. Pytam go o co kaman, a on, że walki miał. Takie nielegalne, w podziemiach albo w opuszczonych garażach. Zjebałem go jak szeregowca, bo to nieodpowiedzialne strasznie, a on, że miał długi bo na maszynach nawalał cały maj i przegrał auto, dom i dziewczyna musiała się oddawać przez pół wakacji jego dłużnikom, bo siana to wisiał wcale niemało. Pytam czy wygrał, a on, że tak, że sporo i że tak w zasadzie to gdyby nie śmierć jednego z walczących to on by raczej już do piłki nie wrócił.

A potem to już rozbieganie, takie przedmeczowe, rozciąganie i troszkę zabawy z piłką. Nie wiem czy to chłopaki takiej techniki nabrali, czy to procenty i kiwki wychodziły jak ja nie mogę. Ale byłem zadowolony. Tylko ta dupa z Macedonii to najpierw przy nim, a potem to koło mnie siedziała i podwijała co chwila spódniczkę. Wściekliznę macicy chyba miała.

Odnośnik do komentarza

Awans do wyższej ligi to nie bułka z masłem. Teraz to musiałem mieć najlepszych na jakich mnie stać, więc ci gorsi dostali albo kopa w dupę, albo odeszli bo mieli focha. Po raz pierwszy musiałem wybierać między przyjaźnią a karierą, no i nie było łatwo. Wcale, bo Jagła już nie dostał siana za grę. I było mi smutno jak by ktoś usiadł przez przypadek na mojego chomika.

No a za Kamilem w pizdu poszło czternastu chłopaków, w tym Arteaga, którego opyliłem do Woy Bukowiec Opoczyński za pięć koła plus nowe pachołki, stroje treningowe i trzy piłki czarno białe. No a potem to z Cześkiem gadam przez komórkę, on mi śle faksem jakieś świstki i ja podpis za podpisem. I nie czekam wcale długo, bo tego samego dnia to on dzwoni i mówi, że w suahili się dogadał i że mam tych ludzi. To ja wzwód jak murzyński i walę do prezesa. A on, że zajebiście i że jak mi się uda, to będzie mega paka. Tylko boi się o Tasiora i resztę kiboli, bo będą bananami nawalać, a ja, ze banany to oni jedzą tam w Afryce i są całkiem smaczne. Ale lepsze smażone niż surowe, na co prezes do mnie, żebym się w łba popukał.

 

No i podpisujemy umowy i przyjeżdżają do nas, wszyscy razem, jednym busem, reprezentanci swoich krajów. Pierwszy skład, a nie tam jakieś dupki żołędne :

1. Stephen Bengo – reprezentant Ugandy, z Young Africans za 20 tys złotych.

2. Kigi Makassy – reprezentant Tanzanii, z Young Africans za 60 tys złotych

3. Leandre Bizgawira – reprezentant Ruandy, z Kiyovu za darmo.

4. Ibrahim Shikanda – reprezentant Kenii, z Azam za darmo

5. Waly Wane – reprezentant Mali, z Stade Malien za darmo

Odnośnik do komentarza

Nowi piłkarze zamieszkali w mieszkaniu wynajętym przez prezesa. Takim co to kibel z łazienką ma razem, a w kuchni zamiast mikrofalówki to tylko piekarnik jest. No i było ich za dużo do jednego mieszkania, więc spali na materacach i to nawet w korytarzu. Sąsiedzi marudzili, że głośno muzyka, że gadają po jakiemuś, co to nikt nie wie o co chodzi. Jankowska, ta spod szóstki to nawet od diabłów i szkaradnych dziwolągów ich wyzywała, ale oni tylko do niej wtedy, że bjutiful dej. Wszyscy kumali angielski, bo to w swoich ojczystych ciężko by im było. I ja kumałem, bo na studiach miałem i w liceum nawet, ale gorzej już z resztą Karkonoszy.

No i przyjeżdżam w sobotni wieczór z Olą do nich. Golf kopci jak otwarty krater wulkaniczny, a w środku to nas trzęsie jak by się miał zaraz rozpaść. No i ciśniemy na górę, Bengo otwiera, a oni w środku to pociskają na takich bębenkach, co to u nas ci w dredach zarabiają na chleb. Siadamy na wyrku, Leandre daje nam sok z czegoś tam, pijemy i w bani wiruje. A on, że spoko, że to alkoholu nie ma, tylko taką specjalną mieszankę ziół. I siedzimy i gadamy tam o życiu, o tym konflikcie w Afryce co to te rebelianty się strzelają i mordują. I patrzę, a Kigi Makassy do nas ładuje ze zdjęciami. Pokazuje nam swoją rodzinę, siostrę, fajna czarna dupeczka, no a potem to spalone auta i jakiś wielki dół i tych z karabinami. I mówi, że tam to wrzucają ludzi i ich strzelają a potem przysypują ziemią. Myślę sobie, że to nie do pomyślenia w dzisiejszych czasach, a on, że jak najbardziej do pomyślenia, bo to pikuś i w ogóle. No a potem to wyciągam z kieszeni moich krótkich portków tę laleczkę, co to mi ta czarna zdzira dała i pokazuję. A oni wszyscy powstań, baczność i gały wytrzeszczają. Pytam łatafak, a oni, że nie wiedzą skąd to mam, ale mam z tym wypierdalać. To ja, że wypierdalać to nie będę, ale mogę im powiedzieć skąd mam, a oni że to w dupie mają i że mają coś w gaciach ze strachu. To wtedy Ola do nich, że jak byliśmy w Ugandzie to taka stara rura co to obwieszona kościami była i kłami nawet, że dała mi i że powiedziała po polsku „szczęście”. Leandre wyszedł z dwuszeregu i chwyta mnie za przegub. No i wiem, że będzie gadał mądrze, ale kumam ledwie połowę. I on, że jak tak stara gada to na bank muszę wozić ze sobą to voodoo, że wygramy wszystko co się da, a nawet że wygramy więcej. Cieszę michę, bo to taki miłe, że ktoś w te gówna wierzy, a nie w Internet i premiera Tuska, a on, że nie wie co to Tuska, ale pewnie fajna dupa, bo w Polsce to wszystkie fajne dupy kończą się na literę a. Wychodzimy z budynku, gapię się na tę laleczkę, a Ola mnie cap za pośladek. I wiem, że będzie zajebiście dzisiaj, no ale też wiem, że trzeba golfa oddać, bo stary jej to już w ogóle ostatnio sprawdza auto jak oddajemy. Bo myśli, że kondomy czy narkotyki znajdzie, jak my w ogóle nie korzystamy z tego i tamtego. I kiedy tak już siedzę i patrzę się na nią, to wiem, że ta laleczka voodoo to i tak mi szczęścia nie przyniosła. Bo największe szczęście siedzi tutaj, o, i gapi się na mnie tymi czarnymi ślipiami i ja mam ochotę i ona też i to nie tylko na to o czym wszyscy w takich chwilach myślą.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...