Skocz do zawartości

Kajdany z ołowiu


Loczek

Rekomendowane odpowiedzi

Kawałki rozszarpanego ciała walały się po wilgotnych kafelkach tarasując drogę do drzwi. Kopnąłem przedramię. Odleciało na kilka metrów obracając się wokół własnej osi. Zaraz po tym trafiłem na głowę, a w zasadzie na to, co po niej zostało. Na spalonym, ceglanym piecu leżała piła motorowa. Była jeszcze ciepła. W zębach łańcucha można było dostrzec kawałki ludzkiego mięsa. Na stole, przy metalowych półkach z żywnością leżał talerz. Zmierzyłem raz jeszcze całe pomieszczenie lufą mojej Beretty. Kiedy podszedłem bliżej, wstrzymałem oddech. Na talerzu leżały oczy.

Zwymiotowałem. Gorące rzygowiny zmieszały się z ciepłą krwią, tworząc na podłodze kwaśną maź. Uchyliłem lekko drzwi. W pokoju obok nie było nikogo. Powietrze śmierdziało siarką i lepkim potem, który gryzł podniebienie powodując potok łez.

- Czysto – szepnąłem do mikrofonu zatopionego w materiale kołnierza.

Krok po kroku usiłowałem nie wdepnąć w cząstki ciała. Na szarym zegarze wskazówki zatrzymały się na dwudziestej trzeciej siedemnaście. Otarłem pot z czoła, wziąłem głęboki oddech i powoli doszedłem do drzwi wyjściowych.

- Mówiłam Ci, że będą problemy. Tak się nie da nic załatwić. Trzeba było zacząć od rodziny, a tak, mamy więcej burdelu, niż to wszystko warte.

Zachrypnięty, damski głos dobiegający zza drewnianych drzwi zalatywał rosyjskim akcentem.

- Może tak, może nie. Nie zapominaj, że wykonywaliśmy tylko rozkazy.

Piskliwy głos należał prawdopodobnie do młodego mężczyzny.

- Masz papierosa? Wkurwiłam się nieco.

- Tak, zaraz … zostawiłem w kurtce. Zaraz przyniosę.

Odsunąłem się od drzwi i przylgnąłem do ściany. Kawałek rozszarpanej miednicy leżakował tuż pod moimi nogami brocząc krwią. Przycisnąłem palec wskazujący do spustu, uniosłem lufę Beretty w górę i wstrzymałem oddech. Mężczyzna szedł bardzo powoli, klnąc pod nosem na czym świat stoi. Zacisnąłem zęby. Klamka powędrowała w dół. Do środka wleciało świeże, górskie powietrze, o zapachu iglastych drzew tuż po deszczu. Słyszałem tylko bicie swojego serca i zmęczony, głęboki oddech chłopaka. Miał na sobie czarną, skórzaną kurtkę, splamioną jakimś białym preparatem. Jego kędzierzawe włosy w kolorze hebanu, opadające na ramiona, skrywały kontury twarzy. Kiedy odwrócił się w stronę okna, lufa obnażyła swoje wnętrze. Zmrużyłem oczy. Spoglądał na krajobrazy górskie zagryzając w ustach białą bibułkę. Wyglądał trochę jak młody Axl Rose, tylko był nieco grubszy. Jego szyję zdobił czarny skorpion.

- Idziesz? Ile jeszcze mam czekać do cholery? Nie umiesz nawet poczęstować mnie papierosem?

Natarczywy głos dobiegający z dworu zmącił pozorny spokój chłopaka.

- Idę! Znalazłem! – krzyknął, chowając w kieszeni kurtki pomiętoloną paczkę. Wypił łyk zielonej herbaty, rozczesał grzebieniem palców swą bujną czuprynę i zniknął za drzwiami. Opuściłem Berettę. Śmierć była tak blisko, a jednak powstrzymałem się od naciśnięcia spustu. Kilka kropel potu spłynęło po moich policzkach niczym łzy.

- Jest ich dwoje. Młody chłopak i jakaś kobieta. Mam ich na muszce – podałem informację do dowódcy.

- Szszsz zlikwidować szszszsz.

Wyjąłem z kieszeni tłumik i przykręciłem go do pistoletu. Spojrzałem raz jeszcze na gałki oczne leżakujące na blacie stołu.

- Sukinsyny – powiedziałem sam do siebie odchylając delikatnie zasłonę.

Blask latarni rozświetlał gęsty mrok panujący na dworze. Na drewnianej ławce, zbitej z dwóch, grubych pni drzewa, siedziała dojrzała kobieta. Miała na sobie czarny, długi płaszcz i czarne kozaki. Rozmawiała przez telefon, obgryzając jednocześnie paznokcie. Chłopak spacerował dookoła niej mówiąc coś do siebie w niezrozumiałym dla mnie języku.

Zmrużyłem oczy. Widziałem tylko końcówkę lufy i głowę kobiety. Jeszcze chwila skupienia, jeszcze ostatni oddech. Strzeliłem dwukrotnie. Dwa ostre pociski wbiły się między oczy rozrywając czaszkę. Odchyliłem zasłonę. Chłopak stał przerażony usiłując odnaleźć miejsce, z którego strzelałem. Posłałem go do piachu strzałem prosto w serce, bez mrugnięcia powieki. Przez moment nasłuchiwałem, czy ktoś nie nadchodzi.

- Czysto. Zadanie wykonane. Możecie wchodzić – oznajmiłem otwierając drzwi na zewnątrz.

Po krótkim przeszukaniu w kieszeni płaszcza kobiety znalazłem dokumenty. Schowałem je do plastikowego woreczka i skryłem głęboko w kieszeni. Chłopak miał przy sobie tylko portfel, kilka podartych biletów autobusowych, paczkę prezerwatyw i pół batonika czekoladowego.

Odnośnik do komentarza

„ Jeremy Clarkson został wybrany dziennikarzem motoryzacyjnym roku w Wielkiej Brytanii. Szalony człowiek …” ściszyłem pilotem telewizor i zacząłem konsumować spaghetti. Smakowało wybornie. Kawałki drobno posiekanego mięsa z kurczaka, świeże pomidory i soczyste listki bazylii parowały na moim talerzu błagając na kolanach, bym je zjadł. Miałem jeszcze kwadrans. Obmyłem ciemne szkło talerza, zabrałem z oparcia krzesła ręcznik i wszedłem pod prysznic. Gorąca woda po skończonej robocie była nagrodą. Uwielbiałem stać i czekać, aż moje ciało nasiąknie tą delikatnością, a temperatura wody rozgrzeje trombocyty i leukocyty do czerwoności. Najczęściej słuchałem wtedy radia, ale dzisiaj nie było na to czasu. Kiedy zakręciłem wodę, pozostało mi już ledwie dwanaście minut do wyjścia. Powycierałem z podłogi trzy, gorące krople, umyłem zęby, natarłem łysinę wodą po goleniu i wskoczyłem w garnitur. Ciasny krawat szarpał się pod szyją usiłując wyprowadzić mnie z równowagi. Włączyłem suszarkę i skierowałem ciepły strumień powietrza na zaparowaną szybę. Był to stary i sprawdzony sposób mojej siostry, na szybkie pozbycie się szarej smugi trzeciego stanu skupienia wody. Zegarek groźnie przyspieszył. Mała wskazówka poruszała się z gracją, delikatnie i powoli, systematycznie pokonując setne milimetra, z jakiego składał się milimetr. Duża, z niechęcią przyjmowała napaść sekundnika, który szalał jak młody byczek, bodąc starszego kolegę.

Wychodząc z domu upewniłem się raz jeszcze, czy zakręciłem wodę w łazience, przysunąłem krzesło do stołu i zamknąłem mieszkanie na dwa razy. Szare BMW M6 czekało na mnie ze stoickim spokojem. Jak by to tylko mnie czas gonił. Przekręciłem kluczyk w stacyjce i przywitał mnie przyjemny ryk kilkudziesięciu tysięcy euro zaklętych pod maską. Po chwili mknąłem już po suchym asfalcie wprost do … kościoła.

Odnośnik do komentarza

- Natasza Serwojowa i Alosza Tuporov byli członkami zorganizowanej grupy przestępczej – Blizna.

Michaił Kazulov siedział na skórzanym fotelu przesuwając kolejno slajdy na projektorze.

- Blizna jest podejrzana o kradzież czterystu sześćdziesięciu samochodów z krajów Europy Zachodniej i szmuglowanie ich na tereny byłego Związku Radzieckiego. Blizna zajmuje się również przemytem ogromnych ilości kokainy, handlem żywym towarem, haraczami. Mają na swoim koncie kilkadziesiąt morderstw. Kilkadziesiąt, bo tylko tyle udało się nam udowodnić poszczególnym członkom. Kontrolują większość szlaków handlowych ,od Portugalii, aż po Alaskę.

- Są bezwzględni – przerwałem monolog przełożonego. W sali zapanowało poruszenie. Brodaty grubas o imieniu Vratislav odłożył kubek z kawą na blat i zapytał :

- Co rozumiesz pod pojęciem „ bezwzględni ”, młody człowieku ?

- Wystarczy spojrzeć na efekty ich pracy. O, proszę uprzejmie. Oto, co pozostało po naszej wtyczce – wskazałem palcem na panoramiczny ekran, na którym właśnie wyświetlane było zdjęcie poćwiartowanego człowieka – Alosza pracował dla Blizny od 1997 roku, kiedy to po raz ostatni widziano Borysa. Był zwykłym pionkiem, chłopcem na posyłki. Zajmował się głównie ściąganiem długów, wymuszaniem haraczy. Tam, jak zapewne widzicie, leży jego głowa. Panie Kazulov, może pan przybliżyć nieco obraz w kącie pokoju. O, dokładnie tutaj leży kawałek jego miednicy. Możecie mi wierzyć na słowo, za biurkiem znalazłem nogi i dłonie.

- Co to ma do rzeczy? Pokroili chłopaka pewnie zaraz po tym, jak został zastrzelony – Vratislav nie dawał za wygraną wciskając się w szczeliny pomiędzy jednym zdaniem, oddechem, a drugim.

- A no to, że na talerzu znalazłem jego gałki oczne, co jest, jak mniemam, dowodem na to, że był torturowany. Bóg jeden wie co zdążył im powiedzieć przed śmiercią.

- A co wiedział? – zapytał Kazulov zakładając nogę na nogę.

- Znał struktury naszej organizacji. Był doskonale poinformowany o tym, kto pociąga za sznurki i góry, kto zajmuje się poszczególnymi sprawami i jakie mamy plany odnośnie najbliższych akcji. Alosza był … moim kolegą był – odpaliłem papierosa nie zważając na zakaz obowiązujący w całym budynku.

Stęchlizna skórzanych obić i starego drewna była nieodzownym elementem każdego spotkania. Gromadziliśmy się przy długim, na kilka metrów, dębowym stole po zakończeniu każdej akcji. Rozpracowywanie Blizny zajęło nam dwanaście lat. Dwanaście lat borykania się z problemami rosyjskiej mafii, która w zmyślny sposób eliminowała kolejnych „konfidentów”, nie pozostawiając nam cienia szansy na kontratak. Traciliśmy ludzi w głupi sposób, rzucając ich lwu na pożarcie.

- Mamy tam jeszcze kogoś? – zapytał Vratislav Sergieja Wowczuka - dowódcę piątego oddziału „miotaczy”, zwanych potocznie „no mercy”.

- Niestety, Alosza był ostatnim zrzeszonym – odparł mężczyzna o rysach twarzy Borysa Jelcyna.

- No to mamy przejebane – zaklął siarczyście Vratislav, odchylając się na krześle.

Po pokazie slajdów mieliśmy wolne. Usiadłem przy automacie do kawy i zacząłem kasować smsy ze skrzynki mojego małego Samsunga. Każdy gdzieś gonił. Kazulov kursował między pokojem 307, salą pokazową, a sekretariatem. Panna Atarova, córka prezesa spółki akcyjnej „Sowołow”, zajmującej się dystrybucją broni na tereny obu Ameryk, kłóciła się z kimś przez komórkę, pokonując dystans trzystu metrów w rekordowym czasie. Biegła tak szybko, że nie zdążyłem nawet spojrzeć na jej długie nogi, zakończone zresztą prostą, czarną spódnicą, z lekkim wcięciem z boku. Kiedy minął kwadrans akademicki, weszliśmy znów do Sali 307. Usiadłem na swoim miejscu, oparem się o łokcie i z niecierpliwością oczekiwałem kolejnych sensacji.

- Czy są już wszyscy? – spytał Kazulov stojąc przy drzwiach. Po kilku sekundach milczenia wpisał kod na wyświetlaczu i drzwi strzeliły z zamka odcinając nas od reszty świata.

- W związku ze stratą ostatniego łącznika, wspólnie doszliśmy do wniosku, że dalsze działania prowadzące do schwytania Borysa nie mają sensu. Nie potrafimy skutecznie przeniknąć do struktur Blizny, a narażanie kolejnych, Bogu ducha winnych ludzi, jest niedopuszczalne. Niniejszym oświadczam, ze operacja „Blizna” zakończyła się fiaskiem.

Wszyscy byli poddenerwowani. Krzesła szurały w tę i z powrotem. Obserwowałem Vratislava, który właśnie demolował dno pustego kubka o kilka, jeszcze pełnych naczyń. Po chwili chmura nikotyny rozlazła się po całym pomieszczeniu, a miejsce kawy zajęły metalowe, lśniące piersiówki. Spojrzałem w górę. Pod sufitem obserwowały nas zwierzęta. Był tu jeleń o sierści tak brązowej, jak kora drzewa, dzik, z kłami ostrymi jak brzytwy. Był też niedźwiedź, wilk i ryś, ale wszystkie trzy łby przyprószył kurz i nie wyglądały już tak okazale.

Na dworze padał deszcz. Stanąłem przy rozsuwanych drzwiach i chuchnąłem w dłonie. Gorący kaloryfer rozgrzewał moje zmarznięte nogi. Czułem, jak przyjemne dreszcze przebiegają mi po całym ciele, poprawiając krążenie krwi. Stalowa Beretta drzemała w kaburze przewieszonej przez ramię, na piersi. Wychodzili po kolei. Każdy rozkładał parasol, szukał wzrokiem swojego samochodu, po czym szybko i zwinnie docierał do auta. Na termometrze rtęć łechtała siódemkę.

- Brrr, ale zimno – spojrzałem w prawo. Obok mnie stała Atarova, wciśnięta w skórzany płaszczyk.

- A owszem. Piękną mamy jesień tego lata – mowa trawa w tym przypadku była kwiecistym dialogiem.

- Ma pan czym wrócić do domu?

Czekałem na tę chwilę od kiedy wędrowałem wzrokiem po wcięciu w jej spódnicy.

- Tak, mam. Mogę panią podwieźć, jeśli pani pozwoli – zacisnąłem pięść, wysunąłem w jej stronę łokieć i czekałem, aż wsunie mi pod pachę swoją rękę.

- Nie, dziękuję. O, właśnie przyjechał mój mąż. Miło było pana poznać. Do zobaczenia!

I wszystkie płonne marzenia trafił jasny szlag.

Odnośnik do komentarza

Goniąc słońce przykryte linią horyzontu, mknąłem przed siebie asfaltem nafaszerowanym dziurami. O ile nowoczesne zawieszenie wybaczało państwu te niedociągnięcia, o tyle niedociągnięcia były tak ogromne, że nie sposób było przejechać przez miasto z prędkością większą, niż pięćdziesiąt. Tak czy owak, mogłem podziwiać zwykłych, szarych ludzi podczas zwykłej, szarej codzienności. Od dawien dawna nie byłem w sklepie po ciepły chleb. Nie spacerowałem, nie jadłem w barach szybkiej obsługi i nie plotkowałem z sąsiadem przez płot. Dawno nie piłem zsiadłego mleka, nie wylegiwałem się w łóżku do południa, a już wyjście z kumplami na piwo było jedynie wspomnieniem na fotografii. Byłem „Pogromcą” – pierwszym strzelcem w kompanii „ No mercy” dowodzonej przez Sergieja Wowczuka, właściciela kopalni węgla brunatnego i znanego w świecie filantropa. Do moich zadań należało likwidowanie niewygodnych świadków, ludzi związanych z baronem narkotykowym – Borysem. To ja wyeliminowałem Aleksandra Kurtazego, brata Borysa, który w 1995 roku uciekł z Guantanamo. Kurtazy był wówczas prawą ręką brata i jego najbardziej zaufanym człowiekiem. Pomimo ściśle tajnych informacji, do struktur organizacji przestępczej i tak przeciekło moje nazwisko, przez co musiałem przejść kilka operacji plastycznych i zmienić swoje dane personalne. Zamieszkałem sam w Kitaj-Gorod. Nie wyróżniałem się niczym z otoczenia, no, może poza luksusowym samochodem, który był moją największą namiętnością. Z kobiet korzystałem okazjonalnie, najczęściej podczas bankietów i konferencji. A tych było co niemiara. Najczęściej podróżowałem po krajach byłego Związku Radzieckiego, ale bywałem też w Japonii, we Włoszech, a ostatnio nawet w Nigerii. Koczowniczy tryb życia był dla mnie idealny. Nie miałem czasu na związki z kobietami, które wyniszczają psychikę. Nikt nie marudził, nikogo nie obchodziło o której wrócę, nie musiałem udowadniać swojej wierności. Nie płaciłem za nic, a mimo to zarabiałem krocie. Mogłem sobie pozwolić na drogie perfumy, najdroższe ciuchy, a wyjścia do restauracji zawsze kończyły się sutym napiwkiem. Korzystałem z życia pełną gębą. Czułem, że żyję.

Aż do ostatniego spotkania w Sali 307. Nad „No Mercy” wisiała możliwość rozwiązania. Zaprzestanie poszukiwań Borysa oznaczało nie mniej, nie więcej to, że zostanę zwolniony. Musiałem zacząć działać na własną rękę.

Wchodząc do gabinetu Kazulova nie czułem specjalnego podniecenia. Ot, po prostu, odbezpieczyłem żądną ludzkiego mięsa Berettę, na wszelki wypadek. W pokoju panował pedantyczny porządek. Wszystko stało na swoim miejscu, bez kurzu i śladów użytkowania. Usiadłem na twardym, drewnianym krześle z wyrzeźbioną różą nad oparciem i czekałem. Kazulov był w pokoju obok. A przynajmniej tak mi się zdawało, bo właśnie zza drzwi dobiegały dziwne postękiwania. Nie czekając na przybycie, wziąłem sprawy w swoje ręce. Wyjąłem gnata z kabury, zasadziłem go za pas, z tyłu, i przekręcając klamkę wpadłem do środka. Kazulov siedział na ksero, trzymając kutasa w ustach Atarovej. Przerażona kobieta odskoczyła na bok odgryzając kawałek napletka przełożonemu.

Odnośnik do komentarza

Siedzieliśmy w trójkę podziwiając wnętrze staromodnego pokoju. Atarova, czerwona jak pomidor, przeglądała się co chwila w podręcznym lusterku, poprawiając delikatnie swoją idealną fryzurę. Chociaż, po ostatniej akcji ciężko było jednoznacznie stwierdzić, czy jej idealność jest aby tak bardzo idealna, jak powinna. Włosy przesiąkły gęstym potem, a gdybym nie wparował w porę, pewnie zamiast cząsteczek lakieru, pomiędzy cebulkami figlowałyby plemniki.

- Chciałbym – Michaił usiłował wybrnąć z krępującej sytuacji – żeby to zostało między nami, jeśli pozwolisz.

- Czy mogę?- spytałem sięgając ręką do pudełka z cygarami. Brązowe, soczyste, kubańskie cygaro.

- Za chwilę będzie tutaj mój mąż. Miałam mu dać papiery do podpisania i …

- Moi drodzy – zacząłem przemówienie odchylając się na krześle – to, co robicie sobie nawzajem, to tylko i wyłącznie wasza sprawa. Choć, jak przyznam – uniosłem lekko brwi w górę spoglądając na szefa – zazdroszczę tak namiętnej kochanki. Tym niemniej jednak, po ostatniej konferencji czuję ogromny zawód.

- Tak, wiem, już o tym myślałem i …

- I w związku z powyższym pragnę prosić was, o wsparcie.

- Powiedz ile potrzebujesz. Myślę, że się dogadamy – Atarova przesunęła palcem po wilgotnej, krwistej wardze.

- Alosza, jeszcze przed śmiercią, zdążył mi opowiedzieć pewną interesującą historię. Mianowicie – Borys, jak wiecie, jest osobą, której nie widzieli nawet jego żołnierze. Otacza się świtą, ale od kiedy wyszło na jaw, że Kurtazy sprzedawał po cichu nadwyżki produkcyjne…

- Kokainy? – wtargnął mi w zdanie Michaił.

- … tak, kokainy, gro jego zaufanych osób zostało zredukowane do ilości sztuk trzech.

- A co z Gartiejewem i Boryszakovą?

- Gartiejew zginął w przedziwnych okolicznościach. Podczas penetracji tajgi syberyjskiej odnaleźliśmy jego ciało rozerwane na pół. Prawa noga, z częścią uda, brzucha i prawą ręką wisiała po wschodniej stronie młodego świerku, zaś pozostała część, po zachodniej. Takie tam, małe rozciąganko mu zgotowali. Boryszakova z tego co pamiętam została wysłana na misję zaspokajania rosyjskich żołnierzy podczas kilkudziesięciodniowych wędrówek wzdłuż Polsko-Rosyjskich granic. Ale wracając do tematu …

- No właśnie, za pięć minut będzie Anatolij, więc pozwólcie, że poprawię nieco makijaż.

- … Borys jest miłośnikiem sportu. Jest współwłaścicielem Amkar Perm, ostatnio przymierzał się do zakupu FK Chimiki. Niestety, kiedy okazało się, że Alosza zdradził, plany spaliły na panewce.

- Ale do czego zmierzasz? Nie bardzo rozumiem co ma na celu ta opowieść? – podirytowany Michaił wstał z miejsca i podszedł do okna.

- Chciałbym go dopaść w ten, czy w inny sposób. A jeśli jedyną możliwością przedostania się w szeregi wroga, jest wkupienie się w jego łaski poprzez sport, to jestem gotów przyjąć to wyzwanie.

- To wy sobie, ten, no, pogadajcie, a ja muszę uciekać … Tak? Tak kochanie? Już pędzę. Musiałam jeszcze coś załatwić w sekretariacie. Ech, czemu on zawsze musi być tak punktualny? To do zobaczenia!

- Atarova – powiedziałem wstając z miejsca – córka prezesa „Sowołowa”, piękna, młoda i głupia kobieta.

- Tak … piękna i młoda. Jak będziesz w moim wieku, docenisz młode ciało. Oj, docenisz.

- Nie mam czasu na pogawędki, na temat tego – co by było, gdyby. Musimy zacząć działać, bo czas działa na za nas i to na naszą niekorzyść.

- Atarova … hm? Co mówiłeś? Aaa, tak. Musimy zacząć działać. Oczywiście. Napijesz się może brandy?

Odnośnik do komentarza

- Kim jest Anatolij? – spytałem zagryzając słowa herbatnikiem. Michaił właśnie wybierał numer do Wowczuka, lecz kiedy padły te słowa, usiadł na krawędzi biurka i westchnął :

- Anatolij jest mężem Atarovej.

- Nic odkrywczego. To już przecież wiem. Chciałbym się dowiedzieć, co konkretnie robi? Czym się zajmuje na co dzień?

- Aa, szkoda gadać – Kazulov machnął ręką – nie dorasta do pięt swojej żonie. Zarabia jakieś marne grosze w klubach fitness i siłowniach. Jest osobistym trenerem, czy coś w tym stylu. Sam nie wiem. Nie wnikałem nigdy w ich życie prywatne. Ot, jest sobie po prostu taki Anatolij, ale jak by go nie było. Sam rozumiesz.

- Trenerem fitness powiadasz? Interesujące – założyłem nogę na nogę mrużąc oczy.

- Eee a dlaczego pytasz? Ty, chyba mu nie powiesz co ?

- Nie nie. Zapewniam pana, że nie pisnę ani słowa. No ale tak jak już wspominałem wcześniej, stawiam twarde warunki. Nie mam czasu na negocjacje. Borys pływa w pieniądzach, a ja za wszelką cenę muszę mu wyjąć korek z wanny.

- A co ma do tego Anatolij? – Kazulov wyjął z pojemnika kubańskie cygaro, częstując mnie po raz drugi.

- Tak sobie pomyślałem … może by mi pomógł?

- Rozmawiałem z Wowczukiem i doszliśmy do wniosku, że to wcale nie głupi pomysł z tą całą piłką nożną. Wiesz, ja nie mam zielonego pojęcia o co chodzi w tym sporcie, ale Wowczuk swego czasu kopał coś na boiskach Moskwy i okolic.

- Jakoś nie wyobrażam sobie, żeby Wowczuk, osoba powszechnie znana, został trenerem, menedżerem czy poszukiwaczem talentów. Przecież Borys od razu zauważy, że coś jest nie tak. To oczywista oczywistość. Dlatego też doszedłem do wniosku, że to ja zajmę jego miejsce i to ja zostanę trenerem klubu, w którym Borys ma największe udziały.

- Ty? – cygaro wypadło na podłogę i turlając się, wleciało pod biurko. Kazulov schylił się po nie.

- A owszem. I proponuję, żeby to Anatolij został fizjoterapeutą w drużynie. Co dwie głowy to nie jedna.

- Anatolij? Muszę porozmawiać z Atarovą. Ale to nie jest takie proste, jak Ci się wydaje.

- Nie zapominaj, że …

- Tak tak, wiem o tym doskonale!

- Będę jutro o 8 rano. Niech Anatolij czeka na mnie pod salą 307. Mam nadzieję szefie, że się nie spóźnisz.

Wychodząc z gabinetu prezesa czułem nieprzyjemny ucisk w krzyżu. Operacja " futbol " została rozpoczęta na dobre.

Odnośnik do komentarza

Pomiędzy blokami przebiegł szczur. Skrobanie pazurów o beton przerwało moje chrapanie. Otworzyłem jedno oko i spojrzałem w stronę drzwi. Z dworu, przez lekko uchyloną szybę wpadało do środka chłodnawe powietrze. Siedziałem już bite dwie godziny usiłując nie zasnąć, ale siła wyższa była silniejsza ode mnie. Spojrzałem na zegarek. Czerwone cyferki ułożyły się w dwudziestą trzecią trzydzieści siedem. Przeładowałem Berettę. Metaliczny chrobot metalu wsunął pocisk w lufę, a ja poczułem, jak poziom adrenaliny zaczyna niebezpiecznie wzrastać. Przy koszu na śmieci dwóch pijaczków opracowywało jakiś czarny trunek. Stali oparci o nieotynkowaną ścianę, z której sypała się zaprawa. Przesunąłem palcem po kołnierzu, spojrzałem ten ostatni raz w lusterko wsteczne i wysiadłem. Skoble w zamkach na sygnał strzeliły zamykając M6 na dobre. Wszedłem między bloki i stanąłem tuż obok zgaszonej latarni. Odpaliłem papierosa i czekałem na północ.

Drzwi do restauracji nagle otwarły się na oścież i na ulicę wylała się cała armia kucharzy, kelnerek i różnej maści pomocników. Za nimi szło czterech bramkarzy, jakiś gość w szarym garniturze i gruby kucharz. Poczekałem spokojnie, aż wszyscy rozejdą się po mieście i ruszyłem w stronę wejścia.

W środku było przyjemnie ciepło. Pachniało jeszcze olejem, mąką i jakimś tanim, słodkim dezodorantem. Zamknąłem za sobą drzwi przekręcając zamek. Wszedłem do kuchni. Wszystko leżało na swoim miejscu, czyste, lśniące, czekające na poranek. Minąłem szereg zlewów, przecisnąłem się pomiędzy regałami z przyprawami i dotarłem do obrotowych drzwi, prowadzących na salę bankietową. Przechodząc wzdłuż stołów podziwiałem perfekcyjnie przygotowane nakrycia. Wszystko pasowało idealnie, wszystko było symetrycznie ułożone. Na podwyższeniu, przy fortepianie odpoczywały trzy mopy.

W pomieszczeniu służbowym paliło się jeszcze światło. Wyjąłem pistolet i dotknąłem końcem lufy krawędzi drzwi. W środku nie było nikogo. Na blacie biurka leżały porozrzucane papiery, telefon komórkowy, damska torebka i karmelki. Zamknąłem drzwi z drugiej strony, przecisnąłem się pomiędzy biurkiem a regałem i wyszedłem na korytarz. Na jego końcu, tuż za schodami prowadzącymi do piwnicy były otwarte drzwi do pokoju. Kroczyłem delikatnie, po cichu, starając się iść jak najbliżej ściany. Lufa Beretty spoglądała na sufit. Kiedy stanąłem przy ościeżnicy usłyszałem szuranie krzesła. W środku, na łóżku leżała Atarova. Na stole, obok popielniczki, stały trzy butelki po wódce, pusta miska i wazon z kwiatami. Musiałem mieć dowód na łajdaczenie się tej kobiety. Za wszelką cenę musiałem coś wymyślić, zdobyć jakieś zdjęcie, film, w którym będzie jasno i wyraźnie widać, co robi żona Anatlolija podczas jego nieobecności. Wyjąłem z kieszeni aparat cyfrowy i wszedłem do środka. Atarova spała w najlepsze, odsłaniając czerwone figi. Spojrzałem na korytarz. Nie było nikogo. Spojrzałem na puste butelki po wódce i usiadłem na łóżku przesuwając palcem po udzie kobiety. Wyjąłem aparat, wyłączyłem flesza i zacząłem pstrykać fotki. Rozpiąłem jej bluzkę. Nie obudziła się. Zsunąłem jej majtki. Też nie było żadnej reakcji.

Aż w końcu, w akcie desperacji sam zdjąłem swoje spodnie i nie czekając, aż wytrzeźwieje, wtłoczyłem we wnętrze karbowanego lateksu całkiem słuszną ilość swojego materiału genetycznego.

Po skończonej misji wyszedłem na dwór, przejrzałem raz jeszcze pikantne fotografie i odpaliłem papierosa. Bo po dobrym seksie zawsze trzeba zapalić. To był ostatni papieros po seksie przed moim wylotem. Zabukowałem bilety na godzinę dziesiątą.

 

--------------------

 

O poranku, bez zbędnych uprzejmości opuściłem Kreml. Anatolij pomimo umowy z Kazulovem nie pojawił się wcale, co wzbudziło we mnie pewne podejrzenia. Nie czekając na białe chusteczki powiewające na moje dowidzenia, z jedną torbą podróżną, wsiadłem do samolotu.

- No - powiedziałem sam do siebie rozrywając paczkę prażonych orzeszków - Borys, Twoje czasy na Wyspach są już policzone.

- Przepraszam, czy tu jest wolne? - zapytała opalona brunetka spoglądając na leżakującą na siedzeniu reklamówkę.

- Tak, tak, przepraszam - zarumieniłem się chowając ją pomiędzy nogami.

- Dziękuję. Pan też leci do Millwall?

Siedzieliśmy w samolocie relacji Mokswa - Millall, a kobieta pyta mnie, czy też tam lecę? A gdzie miałem do cholery lecieć? Do Burkina Faso?

- A owszem - odparłem - masz ochotę na orzeszka ?

Odnośnik do komentarza

Na Zampa Road w Bermondsey padał deszcz. Wysiadłem z samolotu dokładnie o dziesiątej czterdzieści siedem i udałem się w stronę postoju dla taksówek. Na parkingu były ich setki. Małe, duże, kombi, sedany, znalazły się nawet typowo angielskie, małe, czarne i garbate. Po zapoznaniu się z ekwipunkiem mojego portfela wyszedłem na zewnątrz. Przy parkometrze stała grupka ludzi oczekująca na pauzę w opadach. Nikt nie miał parasolki, ani kaptura, co jak na brytyjskie reala było dość głupim posunięciem.

- Mówię Ci stary, jakie ona miała balony! Miałem ją całą noc, o poranku i aż do południa.

Spojrzałem w stronę przechwalających się nastolatków. Pierwszy samiec, ubrany w pasiasty sweter wyglądał jak młody Di Caprio z wciśniętą w głąb głowy szczęką. Drugi, tłusty jak Asashoryu, musiał pewnie płacić za wszystko, co wiązało się z kontaktem męsko-kobiecym.

- Masz jakieś drobne? Ja po wczorajszym jestem na debecie.

- To po co chodzisz do agencji?

- Bo jestem za dobry na wszystkie młodsze.

Wsiadając do taksówki uderzyłem się głową o kant dachu. Dwie torby ledwie zmieściły się na tylnym siedzeniu. Nie mogłem pozwolić sobie na stracenie z oczu tej czarnej. W środku miałem niezbędne gadżety, dzięki którym operacja " Blizna " miała zostać reaktywowana. Na kolejną dostawę musiałem poczekać jeszcze kilka dni. Kazulov obiecał przysłać do mnie swojego człowieka, u którego miałem się zaopatrzyć w broń.

- Zampa Road, Bermondsey, SE16 3LN - powiedziałem do Anglika kierującego Austina. Silnik zacharczał, skrzynia biegów zastękała i przy kilku strzałach z rury wydechowej, udało się nam ruszyć w stronę klubu.

- To pan jest tym nowym menedżerem? - zapytał znienacka taksówkarz poprawiając wsteczne lusterko.

- A owszem. Skąd pan to wie? - odparłem zaciekawiony.

- Tutaj, w Millwall wieści rozchodzą się z prędkością światła. Jestem kibicem The Lions od dokładnie dwudziestu sześciu lat. Pamiętam jeszcze czasy George Grahama. Później był John Doherty. Ten to był gość, no nie? Graliśmy w pierwszej lidze, pierwszy i ostatni raz. Ach to były czasy - taksówkarz przetarł oko na wspomnienie o przeszłości - a potem to już same parówy. Wise, Curtis Wetson, no i ten, Colin Lee. Ten to był gość, mówię Ci. Myślałem, że go zajebiemy po tym jak przez bite pięć miesięcy dostawaliśmy regularny wpierdol dosłownie od każdego. Bóg jeden wie co się z nim stało.

- Widzę, że trafiłem na fanatyka - przerwałem monolog.

- Był jeszcze Tuttle, ale ten uciekł z klubu, jak mu spaliliśmy samochód. Potem byli jeszcze McLeary, Spackman, Willie Donachie, no i Kenny Jackett. Ten to był gość. Szkoda, że nie podpisał nowego kontraktu, no ale co poradzić. A Ty się nazywasz ...

- Loko. Paweł Loko - odparłem poprawiając się na fotelu.

- Paweł Loko hmm ... a skąd pochodzisz?

- Z Polski.

- To dlaczego przyleciałeś z Moskwy?

- Przepraszam, ale nie sądzę, żebyś był odpowiednią osobą do zwierzeń. Daleko jeszcze?

- Minuta i jesteśmy.

Skręciliśmy w prawo, minęliśmy dwie galerie handlowe i zatrzymaliśmy się na światłach.

- Oto i jest. The New Den. Panie Loko, witamy w piekle!

Odnośnik do komentarza

- Witam. Jestem West, Colin West, i będę Twoim asystentem - krótko obstrzyżony Brytyjczyk przywitał mnie zaraz po tym, jak wysiadłem z taksówki. Mężczyzna chwycił moją torbę i wskazał ręką kierunek, w którym mieliśmy zmierzać. Po kilku krokach weszliśmy do budynku, w którym panował perfekcyjny porządek. Mijając uśmiechające się sekretarki przez moment zastanawiałem się, czy aby na pewno wyposażenie wnętrza służy do użytku i czy te kobiety są prawdziwe. Winda zatrzymała się idealnie, w momencie, w którym postawiłem walizkę na ziemi biorąc głęboki oddech. Jadąc na górę lśniącą kabiną zagadnąłem :

- Mam nadzieję, że będzie się nam dobrze współpracowało.

- Też mam taką nadzieję i przyznam szczerze, że nie mogę się już doczekać pierwszych treningów - przesadna uprzejmość była aż nadto przesadna.

Kiedy winda zatrzymała się na piątym piętrze, drzwi rozchyliły się ukazując wnętrze pomieszczenia, w którym siedział zmęczony już życiem mężczyzna. Siwy jegomość, o rysach twarzy znanych mi tylko z amerykańskich filmów, w których każdy siwy mężczyzna w wieku tego mężczyzny na którego spoglądałem właśnie, ma dom, samochód, własną firmę, kochającą żonę i gromadkę dzieci na studiach, spoglądał na mnie szczerząc swe bielusieńkie zęby.

- John Berylson. Bardzo mi miło pana poznać. Jak minęła podróż?

Poczęstowałem mężczyznę swoją dłonią, odstawiając zaraz po tym walizkę na podłogę.

- Dziękuję, nie było tak tragicznie. Co prawda chętnie wrzuciłbym coś na ząb, bo nie jadłem jeszcze dzisiaj śniadania ...

- Panno Riders, proszę przynieść nam do gabinetu lunch - Berylson wydał rozkaz jednej z kobiet zasiadającej po drugiej stronie tego urządzenia, do którego mówił.

- ... nie trzeba było. Ale dziękuję za troskę - podziękowałem przesadnie za przesadną gościnę.

- Panie Loko, jest nam bardzo miło powitać pana w naszych skromnych progach. Nawet nie wie pan, jak bardzo się cieszę, że taka tuza postanowiła zawitać w Millwall.

Tuza? Ja i tuza to dwie różne rzeczy. Widać Wowczuk z Kazulovem wystawili mi świetne papiery.

- Oj tam, nie przesadzajmy - machnąłem wstydliwie ręką, po czym spaliłem rumieńcem zastanawiając się, czy nie był to aby gejowski gest.

- Pan Colin West - prezes zwrócił się w stronę mężczyzny siedzącego po mojej prawicy - będzie pana asystentem. Proszę się zwracać do niego z każdą prośbą i każdym problemem. Chcemy, by czuł się pan u nas jak w domu.

- Ja również mam taką nadzieję proszę pana.

W tym momencie drzwi otwarły się na oścież i do pokoju wjechały parujące przekąski. Owoce morza polane jakimś czarnym sosem wyglądały niezwykle apetycznie. Fikuśne warzywa i owoce, pachnący pleśnią ser, kawior, kawałki jakiegoś bliżej niezidentyfikowanego mięsa, trochę ciastek i czekoladek. A do popicia gorąca kawa w porcelanowej filiżance, zdobionej ręcznie malowanym bukietem róż.

- Dziękujemy pani Riders - West skinął w stronę grubej kobiety, która właśnie stawiała przede mną talerzyk. Po pożarciu wzrokiem wszystkiego, co było do pożarcia, Riders wyszła, a Berylson począł kontynuować :

- Zarząd zaplanował sobie, że w tym sezonie będziemy walczyć o środek tabeli. Nie posiadamy niestety wystarczających funduszy, by wzmocnić poszczególne formacje, tym niemniej jednak uważam, że na dwa, trzy transfery będziemy mogli sobie pozwolić. Oczywiście pozostawiamy panu całkowicie wolną rękę. Ma pan pełne pole manewru. Z naszej strony możemy panu zagwarantować jedynie pełne poparcie w mediach. A co z tego wyniknie, okaże się w praniu.

- Mhm - przełknąłem oddychającą jeszcze krewetkę.

- Tak więc budżet transferowy na ten sezon to 600 tysięcy euro. Pański kontrakt obowiązuje do 2012 roku - mówiąc to, podsunął mi w miejsce kubka z kawą, którą właśnie piłem, kilka papierów - i na dzień dzisiejszy gwarantujemy panu zarobki w wysokości 3,6 tysięcy euro tygodniowo. Czy to pana satysfakcjonuje?

- Nieświeża małża stanęła mi w gardle, przepraszam - popiłem szybko kawałek mięsa - ależ naturalnie, że pasują mi takie zarobki. To kiedy zaczynamy ?

- Panie West - prezes spojrzał na mojego asystenta.

- Najsłabszym punktem naszej drużyny jest bez wątpienia linia pomocy. Brakuje nam dobrego rozgrywającego, a i skrzydła nie pogardziłyby jakimś sprinterem. Brakuje nam też dobrego napastnika, dlatego jeszcze przed rozpoczęciem przygotowań do sezonu postanowiliśmy wypożyczyć ze Stoke City Francuza Vincenta Pericarda.

- Wypożyczyć? - spytałem odstawiając na swoje miejsce pustą filiżankę.

- Tak. Na zakontraktowanie nowych zawodników czekaliśmy na Ciebie.

Odnośnik do komentarza

- Sytuacja opanowana. Jestem już w Londynie i zapoznaję się z całym sztabem szkoleniowym. Dostałem kontrakt, służbowe mieszkanie i całkiem niezłą pensję - mówiłem do głośnika w komórce informując mojego przełożonego o sytuacji.

- Rozumiem. Według naszych informacji w Londynie przebywa obecnie Oleg Jancew, prawa ręka Borysa, jego szef ochrony i człowiek do zadań specjalnych. Z niepotwierdzonych źródeł dowiedziałem się, że najprawdopodobniej to on stoi za zabójstwem Aloszy, a ludzie których sprzątnąłeś byli jego żołnierzami.

- Przyjąłem. Jak się tylko wprowadzę do mieszkania, zadzwonię. Jesteśmy w kontakcie. Do usłyszenia.

- Uważaj na siebie.

Dźwięk odkładanej słuchawki miał w sobie dawkę grozy. Spojrzałem na Samsunga. Poziom baterii był na wyczerpaniu, więc podpiąłem go śpiesznie pod ładowarkę i rozpocząłem rozpakowywanie walizek. W mieszkaniu miałem dwa pokoje, łazienkę i aneks kuchenny, co jak na trenera szanującej się drużyny, było dość ubogim profitem wynikającym z umowy. Nie było tu ani klimatyzacji, ani podgrzewanej podłogi, a w pokoju zamiast plazmy, stał zwykły, kineskopowy telewizor, pamiętający jeszcze czasy młodości prezesa. Parapet zdobiły dwie paprotki. Szafka, w której schowałem bieliznę i spodnie, miała wyłamany jeden zawias, a łóżko, a w zasadzie biały materac położony na drewnianym stelażu popękało od czegoś, a może raczej od kogoś, kto na nim uprzednio drzemał. Chociaż, sądząc po śladach na ścianie śmiem wątpić, czy aby na pewno tylko.

Miałem też bezprzewodowy czajnik, drewniany chlebak i kuchenkę mikrofalową. Niestety nikt nie pomyślał wyposażyć mnie w lodówkę i pralkę, więc pierwsze zarobione pieniądze musiałem przeznaczyć właśnie na te nieodzowne elementy wyposażenia. Tym bardziej, że nie miałem najmniejszego zamiaru wydawać na start prywatnych oszczędności. Brakowało mi tylko samochodu, ale i to miało się wkrótce zmienić. Tylko perspektywa poruszania się po niewłaściwej stronie jezdni nie napawała wcale optymizmem. A już zmienianie biegów lewą ręką, wyprzedzanie prawym pasem i krzyżówki jeszcze przed wylotem spędzały mi sen z powiek.

 

Sztab szkoleniowy prezentował się zachęcająco. Millwall miało w swych szeregach jednego trenera ogólnego, trenera bramkarzy, pięciu trenerów odpowiedzialnych za wyszkolenie młodzieży i jednego fizjoterapeutę. Klub inwestował w najmłodszych, co było widać po ilości zakontraktowanych scoutów. Pięciu panów pochodzących z Anglii przeganiało się w poszukiwaniu potencjalnego zarobku.

 

Na starcie na tapetę wziąłem poszczególne atrybuty każdego z nich. Czterech z pięciu szczyciło się reputacją regionalną, co nawet na trzecią ligę angielską było dość kompromitującym osiągnięciem. Jedynie Stuart Murdoch, nauczyciel wychowania fizycznego, miał na swoim koncie kilka perełek, dzięki czemu wśród ludzi zajmujących się piłką nożną uzyskał status reputacji krajowej.

I tak :

Simon Pullen poleciał do Walii szukać wzmocnień.

Bernie Dillon udał się do Szkocji.

Ronnie Boyce penetrował młodzieżowe drużyny, zarówno te z naszej ligi, jak i te z lig wyższych.

Stuart Murdoch był odpowiedzialny za obserwację najbliższego rywala. To on miał mi sporządzać szczegółowe raporty.

Robert Turner obserwował wszystkie rozgrywki w Anglii.

 

Po wydaniu poleceń poszukiwaczom talentów udałem się na pierwszy trening, by zapoznać się z pierwszą drużyną. W klubie aż roiło się od doświadczonych życiowo piłkarzy, co było dla mnie dość niewygodne. Postanowiłem więc odświeżyć nieco kadrę, ale nie mówiłem o tym otwarcie. Ot, po prostu, na samym wstępie nie chciałem nikogo do siebie zrażać. Niestety mój ograniczony budżet musiał wykastrować listę potencjalnych piłkarzy, którzy mieli by nas wzmocnić.

Najdroższym zawodnikiem był ofensywny pomocnik - Chris Hackett. Zaraz po nim najwyżej uplasowali się Lewis Grabban i Alan Dunne, ale przepaść dzieląca obu od Hacketta była przeogromna. W obwodzie mieliśmy wprawdzie wypożyczonego z Leeds Tresora Kandola, ale czarnoskóry napastnik nie robił na mnie żadnego wrażenia. Jeśli więc uda mi się ściągnąć do drużyny wartościowego napastnika, Kandol będzie musiał powrócić na Elland Road.

 

Na pierwsze wzmocnienia Millwall musiało jeszcze poczekać, gdyż lista możliwych do pozyskania rosła systematycznie, ale powoli. Po pierwsze - potrzeba nam golkipera. To właśnie od tej pozycji postanowiłem budować całą formację. Następnie pragnę się skupić na środkowym, ofensywnym, przebojowym piłkarzu, a dopiero na końcu, na napadzie.

Odnośnik do komentarza

Na ulicy, pod czerwoną budką telefoniczną, stało czterech mężczyzn odzianych w barwy klubowe. Pierwszy, wysoki brunet ze szramą na pół twarzy, trzymał w dłoni czarną walizkę. Drugi, nieco mniejszy i bardziej zaniedbany palił papierosa, podając go po kilku buchach kompanom. Pozostali rozglądali się nerwowo w lewo i w prawo, jak by na coś czekali. Odsłoniłem lekko firankę, przykucnąłem pod parapetem i patrzyłem. Padał deszcz. Krople wody wpadające w kałuże wprowadzały lekko melancholijny nastrój. Wszyscy szli jak najbliżej budynków, jak najdalej ulicy, by nie zostać ochlapanym przez uprzejmego kierowcę. Wszyscy mieli też kaptury, parasolki, albo poranne gazety służące za schronienie potylicy przed wodą. Tylko nie oni. Po kilku minutach bezruchu naprzeciwko budki, na przystanku zatrzymał się autobus. Wysiadło z niego dwóch mężczyzn ubranych na niebiesko. Nie zdążyłem mrugnąć powieką, a tych czterech już ich dopadło. Walka była bardzo krótka i bardzo brutalna. Czarnoskóry kibic Chelsea, jak zdążyłem zauważyć, usiłował uciekać, ale pięść kibica Milwall była szybsza. Gruchnął o ławkę przystanku autobusowego, a na ziemi pojawiła się czarno-czerwona, gęsta maź. Drugi kibic The Blues walczył zawzięcie. Co prawda powalił na ziemię chłopaka ze szramą, ale pozostała trójka zdołała go odwieźć skutecznie od próby wybicia zębów leżącemu. Ten, który trzymał walizkę, wyrwał ze ściany skrzynkę na listy i począł masakrować twarz biednego chłopaka.

Przeładowałem broń i ruszyłem w stronę drzwi. W trzech skokach pokonałem schody, barkiem otworzyłem drzwi wejściowe i wypadłem na mokrą ulicę. Nie było już nikogo z oprawców. A dwóch kibiców Chelsea, brocząc krwią ze wszystkich otworów gębowych, zbierało zęby po chodniku czołgając się po betonie.

 

- Widziałeś? Skurwysyny o mało co nie zabili biednych chłopców - krzyczał staruszek świszcząc astmatycznie.

Gapie zbiegali się zewsząd, ale nikt nie miał najmniejszej ochoty pomagać poszkodowanym. Schowałem berettę z tyłu spodni i wróciłem do mieszkania kręcąc z niedowierzaniem głową. Po chwili, racząc się sokiem z granatu, zadzwoniłem do Moskwy.

- Twoim pierwszym zadaniem - bez zbędnych ceremonii powitania mówił Kazulov - będzie dostarczenie nam informacji o tym, gdzie mieszka i czym się zajmuje Jancew. Ostatnio widziano go w Hampstead i to właśnie od tej dzielnicy powinieneś rozpocząć poszukiwania. Pamiętaj, on jest bardzo niebezpiecznym przestępcą.

- Przyjąłem. Szczegółowy raport zdam do końca miesiąca.

- A jak w Londynie? Pogoda dopisuje?

- Leje jak z cebra. Bez odbioru.

Odnośnik do komentarza

Lepienie miodu z gówna wkroczyło w kolejny etap. Występując w trzeciej lidze angielskiej musiałem za każdym razem brać pod uwagę wykastrowany budżet zarówno na transfery, jak i na płace. I to nie tylko piłkarzy przecież. Po kilku dniach mojego pobytu w Londynie, do znacznie bogatszych i bardziej renomowanych klubów odeszli :

 

- Ronnie Boyce do Wigan Athletic. Powodem decyzji o przeprowadzce były zarobki, a konkretniej ich podwyżka. Tylko o 150%. Nie miałem szans w starciu z Wigan.

- Les Briley również do Wigan. I to na drugi dzień po zakontraktowaniu Boyce'a. Nasz jedyny trener juniorów, z którym przecież tak dobrze się wszystkim współpracowało okazał się biseksualistą. A Boyce był jego chłopakiem.

- Robert Turner otrzymał intratną ofertę kontraktu w Reading, którą zresztą przyjął jeszcze w ten sam dzień, w który odszedł Briley. Byłem zdruzgotany. Los rzucał mi kłody pod nogi już na samym starcie.

 

Straty powetowałem sobie pozyskaniem za darmo Francuza - Anthony'ego Scribe. Młodziutki bramkarz przywędrował do nas całkowicie za darmo.

 

W pierwszym meczu sparingowym zmierzyliśmy się z drużyną Queen's Park FC. Do gry desygnowałem następujący skład :

Evans

Barron - Whitbread - Robinson - Senda

Spiller - Brammer - Laird

Harris

Kandol - Pericard

 

W debiucie przed kibicami postanowiłem spróbować ustawienia 4-4-1-2. Rozgrywającym miał być Harris, ale nie ukrywałem, że akurat na tę pozycję będę potrzebował wzmocnień. Przed meczem powiedziałem zawodnikom, że mają traktować ten sparing jako rozgrzewkę, zwykłą grę treningową. Nie mogłem przecież wymagać Bóg wie czego, tym bardziej, że morale po odejściu trzech szkoleniowców wyraźnie spadło.

Zdołaliśmy wepchnąć rywalom w pierwszej połowie dwa gole. Pierwszego strzelił Tresor Kandol z dwunastu metrów, drugiego Vincent Pericard z woleja. Trochę mnie zmartwiło, że najlepszymi piłkarzami meczu byli wypożyczeni z innych drużyn piłkarze. W drugiej połowie wprowadziłem na murawę Chrisa Hacketta, Davida Martina i Gary'ego Alexandera. Pech prześladował mnie na całej długości. W doliczonym czasie gry Bill Crawford strzelił kontaktową bramkę. Trzydzieści sekund później było już 2:2, a to za sprawą indywidualnej akcji Briana Robertsa.

 

Queen's Park FC 2:2 Millwall

 

Mimo wszystko pierwszy sparing był udany. Zagraliśmy tak, jak tego oczekiwałem, a zawodnicy zrealizowali swoje zadania taktyczne niemal w 100%.

Odnośnik do komentarza

Hampstead jest położona całe sześć i pół kilometra na północny zachód od Charing Cross, gdzie król Edward I Długonogi umieścił pomnik ku czci swej żony Eleonory Kastylijskiej. W tej dzielnicy mieszkali sami " lepsi " ludzie. Próżno tu szukać żebraków i ludzi ze średniej klasy. Próżno też znaleźć coś, co jest banalne i pospolite. Mieszkańcy Hampstead prześcigają się w pomysłach na fikuśne ozdoby swoich ogromnych will. Te posiadłości ma wielu brytyjskich a także światowej sławy dygnitarzy, w tym szulerów, potentatów naftowych i aktorów. Pasowałem tam jak pięść do oka, ale nie zwracałem na to uwagi. Ot, po prostu, wrzuciłem na siebie najdroższy smoking, na nos posadziłem czarne okulary, wywaliłem bransolety na przeguby i z czarną, pozłacaną laską do podpierania, rozwaliłem się na krześle jednej z restauracji. Zamówiłem drinka. Każdy na moim miejscu zamówiłby drinka, więc musiałem go zamówić, żeby nie być inny niż każdy, a co za tym idzie, by nie zwracać na siebie uwagi. Barman przyniósł mi alkohol w zakręconej szklance, z której wystawały dwie, czerwono-białe parasolki. Podziękowałem grzecznie kładąc mu na tacy parę monet i począłem rozkoszować się delikatnym smakiem. A smakowało wybornie. Na ulicy panował harmider. Każdy trąbił na każdego, a ten co nie trąbił wygrażał, przeklinał, a nawet uderzał pięścią w szyby stojących obok. Wyglądało to o tyle komicznie, o ile kierowcami byli ludzie ustawieni, a autami były najdroższe modele najdroższych marek. Spotkać tu Bentleya, to tak, jak spotkać piasek na plaży i dziurę w polskich drogach.

I gdy tak sobie siedziałem sącząc drinka, po drugiej stronie ulicy, tuż obok beżowego budynku z czarnym dachem w kształcie ostrosłupa, zatrzymał się samochód. Czarny Lexus z przyciemnianymi szybami wypluł po chwili na ulice Londynu dwóch mężczyzn w garniturach. Pierwszy trzymał w dłoni czarną walizkę, z której uchwytu wystawał łańcuch kajdanek. Prawdopodobnie walizka była przypięta do jego ręki, a w związku z czym, musiał mieć przy sobie coś niezwykle cennego. Drugi, łysy, dobrze zbudowany mężczyzna z tatuażem na szyi szedł przodem. Odstawiłem drinka na aluminiowy stół i ruszyłem w ich stronę. Spokojnie i bez pośpiechu, drepcząc chodnikiem jak zwykły turysta.

Słońce akurat wyszło zza chmur, dzięki czemu nie musiałem rozkładać parasolki. Brytyjska pogoda potrafiła wkurwić nawet niewkurwialnych ludzi.

Gdy zapaliło się zielone przeszedłem na drugą stronę ulicy i skręciłem w boczną dróżkę. Szedłem teraz spokojnie, podziwiając okolicę, w której aż roiło się od pięknych kobiet. Pornografia wciśnięta w betonową dżunglę wyglądała jak ostre rżnięcie w konfesjonale, podczas mszy. Po prawej, za ogrodzeniem, piękna, czarna mamusia właśnie pomagała swojej pociesze założyć na nóżki buciki. Jej obfity biust w połączeniu z wąską talią, tworzył perfekcyjną całość. Aż się chciało tędy wędrować. Dalej, w oknie szarego budynku ogrodzonego brązowym płotem, siedziała blondynka. Ta miała na sobie tylko stanik, a kiedy zauważyła, że się na nią patrzę, chwyciła swe włosy w obie dłonie i zaczęła je spinać.

Mężczyźni weszli do dużego, nowego budynku, schowanego pomiędzy pocztą, a centrum handlowym. Zatrzymałem się przy parku, usiadłem na murku i odpaliłem papierosa. Pozłacana laska spoczęła przy mej nodze jak wierny pies.

- Szef będzie zły jak się dowie, że tu byliśmy! - powiedział donośnym głosem łysy mężczyzna otwierając drzwi na zewnątrz.

- To mu o tym po prostu nie powiemy i po hecy - odparł drugi zeskakując jak sarenka po schodkach.

Obaj spojrzeli na mnie badawczo. Uśmiechnąłem się do nich i powitałem :

- Piękny mamy dziś dzień. Nareszcie wyszło słońce.

- Zajebiście k***a piękny. Masz fajkę?

Podałem łysemu całą paczkę z wysuniętym ze środka papierosem, po czym odpaliłem go spoglądając przez okulary na drugiego.

- Nie, dziękuję, ja nie palę - niepytany zatrzymał paczkę otwartą dłonią.

- Jak uważasz. To Twój wybór - wzruszyłem bezradnie ramionami.

- Każdego tak częstujesz kolego pod komisariatem policji? - łysol odchrząknął i splunął flegmą pod moje buty.

- Akurat dzisiaj jestem na spacerze. Spytałeś, poczęstowałem. W czym problem? - odparłem zaciskając dłoń na rękojeści.

- Chodźmy. Nie mamy czasu na pogaduszki. Szef będzie zły. Słyszysz? Chodźmy! - kompan szarpał go za rękaw.

Gdy odchodzili, łysy jeszcze raz odwrócił się w moją stronę marszcząc czoło. To był Oleg. Oleg Jancew.

Odnośnik do komentarza

Stalinowskie czystki zacząłem od wystawienia na listę transferową dziadków, albo piłkarzy zbliżających się do tego stanu skupienia. I tak oto do odstrzału, pod nieotynkowanym murem i z opaską na oczy ustawili się, kolejno :

 

- Dave Brammer za 100 patyków poszedł do Milton Keynes Dons

- Marcus Bignot za 70 kawałków zasilił Wycombe

 

Po zainkasowaniu 170 tysięcy zakontraktowałem kilku, na pierwszy rzut oka wyglądających dość solidnie, piłkarzy:

 

- z wolnego transferu Seth Johnson. Seth występował wcześniej w Derby i Leeds.

- za 18 tysiaków z egzotycznie brzmiącej ekipy Farul Konstanca przybył do nas Rumun Daniel Florea.

- za 35 tysięcy z Artmedii Petrzalka przyszedł Pavol Durica

- za darmochę Sotiris Vourkou.

- 375 kawałków daliśmy za Rumuna Calina Cristea. Lewy obrońca przywędrował ze znanego zespołu - Unirea.

- kolejny darmowy grajek to znany z Premiership - Matt Jansen.

- za 90 tysięcy z Górnika Zabrze przyleciał do nas młody Polak - Adam Danch.

Odnośnik do komentarza

Po wzmocnieniach przyszedł czas rozegrania kolejnych sparingów. Start trzeciej ligi powoli nabierał mocy prawnej, a ja nadal nie miałem zielonego pojęcia kto i na jakiej pozycji powinien grac. Ba, ja nawet nie wiedziałem kto powinien grać, a kto nie, kto jest w pierwszej drużynie, a kto na rezerwie.

Na The Den w Londynie pokopaliśmy piłkę z amatorską drużyną Hamilton Academical. Skład na ten mecz to :

Forde

Barron-Whitbread-Robinson-Bignot

Spiller-Laird-Dunne

Harris

Kandol - Pericard

To, co zobaczyłem na boisku, utwierdziło mnie w przekonaniu, że o prowadzeniu drużyny piłkarskiej nie mam zielonego pojęcia. Millwall walczyło, to prawda, ale z murawą i własnym lenistwem. Zdobyliśmy tylko dwie bramki. Forbes z rzutu wolnego posłał futbolówkę w prawe okienko, Brammer ( to był jego ostatni mecz w drużynie ) z główki po rękach bramkarza zdobył drugiego gola. Natomiast drużyna, w której gra sama młodzież zdołała nam wepchnąć ich ... pięć. Byłem wkurwiony, to oczywiste. Nie omieszkałem tego okazać moim podopiecznym, przez co po meczu tak spieprzali z szatni, że w ościeżnicy drzwi zablokowało się trzech na raz.

Milwall 2:5 Hamilton Academical

 

Po kompromitacji na własnym podwórku zarząd wspaniałomyślnie zdecydował się zorganizować mecz charytatywny z ekipą Bayernu Monachium. Zajebiście - pomyślałem, usiłując rozrysować jakąś równie zajebistą, chytrą taktykę na tą potyczkę. No więc, chcąc nie chcąc, musiałem stawić czoło bykowi. Ja występowałem w roli czerwonej płachty.

Na trybunach zasiadła porażająca ilość fanów, w ilości sztuk 5805. Cała kasa z wpływów miała zostać przeznaczona na zakup jakichś tam urządzeń do reanimacji. Szczerze mówiąc nie miałem pojęcia na co konkretnie, bo jeśli chodzi o reanimację, to zwykle jestem jej powodem.

Forde

Bakayoko - Whitbread - Robinson - Senda

Martin - Laird - Dunne - Hackett

Kandol - Florea

Wielka piłka, wielkie nazwiska, pomyślałem więc, że i Milwall będzie tego dnia ciut większe. Nic bardziej mylnego. Dostaliśmy taki wpierdol, że Bitwa pod Grunwaldem przy tym była zwykłym klapsem po pośladku. Bawarczycy postanowili pokopać sobie piłkę między naszymi nogami. Szczęście, że natura zwiesiła to i owo na dobrej wysokości, bo w przeciwnym wypadku w sezon weszlibyśmy po kastracji. Schweinsteiger w 31 minucie otworzył worek z bramkami. Mijając sześciu naszych piłkarzy wyszedł sam na sam z Fordem, minął go lekkim balansem ciała, po czym podbił piłkę, położył się na ziemi i z główki wpakował ją do siatki. W 55 minucie Klose z główki zdobył drugiego gola. 11 minut później Gomez dołożył kolejne trafienie, tym razem bezpośrednio z rzutu rożnego. Dzieła zniszczenia dokończył van Bommel ustalając wynik meczu na 0:4.

Millwall 0:4 Bayern Monachium.

 

W trzecim sparingu zagraliśmy z Kidderminster Harriers, tym razem na wyjeździe. Nie było lipy. Piłkarze zebrali się w sobie i w tym właśnie stanie skupienia wyszli na murawę zmobilizowani jak nigdy dotąd. Widziałem te zmarszczki na czole. Były oznaką wkurwienia. Widziałem ten błysk w oczach, który zrywał z przeciwników buty. Byliśmy jak husaria polska.

Evans

Barron - Whitbread - Robinson - Senda

Harris - Laird - Dunne - Forbes

Alexander - Pericard

Dość oczerniania nas w prasie. Ruszyliśmy na rywali na pełnym gazie, rozjeżdżając ich jak żaby w deszczowy wieczór. Pericard pięknym strzałem z woleja zdobył pierwszego gola. W drugiej połowie Alexander w sytuacji sam na sam pyknął nad prawą ręką interweniującego golkipera. Wygraliśmy aż 2:0.

Kidderminster Harriers 0:2 Millwall

Szkoda, że na tym meczu było aż ... 809 kibiców.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...