Skocz do zawartości

April Fool's Day


tio

Rekomendowane odpowiedzi

Cieszę się, że temat "ruszył" smile.gif Zachęcam kolejnych odważnych. Jedyną zasadą jest brak zasad, dystans i poczucie humoru wink.gif

skoro tak to i ja coś napisze, choć moje umiejętności nie są wielkie

 

- Inter Turku to nie jest fiński klub, to nie jest fiński klub i cluj im za to w dziób - podczas nanoszenia wapnem białej linii na boisku, śpiewa Głosik

- Ja ci dam, ja ci dam - z oddali krzyczy Rafee

- Wiesz co? Jesteś taki mądry, chodż zmierzmy się na pokemony!

- Dobra. Brudi, wybieram cię - krzyknął Rafee

Z pokebola się wydobył ogormny Snorlax. Głosik miał jednak w ukryciu pewien plan.

- Reaper, do boju!

Rafee był wielce zaskoczony. Oprócz słodkiego Jiglypuffa, z pokebola wydostała się perkusja.

- Co to kurna, Jiglypuff perkusista? Brudi! Już połóż się na tej jego perkusji!

- Reaper! Już! Kill'em All!

Tan mały słodki Jiglypuff, począł wygrywać linię perkusyjną, z słynnego przeboju Metallici. Brudi oszołomiony natłokiem hałasu począł uciekać. Jego ofiarą stała się trybuna nr. 4 stadionu drużyn CMF Dziady.

Sędziujący ten mecz Arubaluba spokojnym, głosem powiedział

- Brudi jest niezdolny do walki, Reaper wygrywa!

I tak skończył się spór pomiędzy Głosikiem, a Rafee. Młodszy już nie śpiewał piosenek o Interze Turku i razem lżyli na HJK Helsinki.

Odnośnik do komentarza
- Reaper, do boju!

 

Bohater Reaper już się pojawił w tej historii, jego pojawienie się w... (nie wiem nawet co to jest, nie czaję pokemonów) wymagałoby jakiegoś (nawet absurdalnego) uzasadnienia :)

 

dobra. to tak Jiglypuff był pokemonem śpiewakiem (lekko zmodyfikowany trening pokemona i nowy efekt), a Reaper gra w końcu na perkusji. Po drugie, to mogłoby być dwóch Reaperów, Działacz i jego pokemoniasty imiennik

Odnośnik do komentarza
Jego ofiarą stała się trybuna nr. 4 stadionu drużyn CMF Dziady.

Jakoś wątpię, żeby stadion CMF Dziady miał trybuny, ławeczki w rzędzie co najwyżej. :kekeke:

Trybuna nr 4 to ta przy wychodku :>

----------------------------------------------

 

- Trenerze, wilki, wilki w lesie, widziałem ich ślepia, straszne, świecące, złowrogie! – Sławoj o mały włos nie zabił się o słupek.

- Gdzie? Ja nic nie widzę?

- Tam w zaroślach. Ooo, coś błysnęło, jakby lusterko. Cwane bestie. Dlaczego tak blisko podchodzą? Czy my takie dziwne rzeczy wyczyniamy na treningach?

- Dziwisz się? Po cholerę ciągle w kółko biegasz jak zając na przynętę? Stań, popatrz, wyjdź na pozycję i wtedy piłkę dostaniesz.

- Kiedy ja tak stałem przez cały trening i nikt mnie nie zauważył.

- Racja! Niech Citko kosiarką wjedzie, bo w tej trawie już nikogo nie widać. A co do wilków. Baranie, nie widzisz, że to ktoś rowerami jeździ, pewnie jakaś wycieczka.

- A po co im lornetki? Dlaczego zdjęcia robią, kamerą nas kręcą? Jakby znajome twarze…Te nosy jak kartofle, pyski czerwone po przepiciu, ryże łby? Eee, to dziady z Dziadów. Niech nas oglądają, niech se robią notatki i tak we wtorek dostaną takiego łupnia, że im nawet „Nalewka Babuni” goryczy porażki nie ukoi!

 

W dniu meczu odwołano tradycyjne targowisko, świnie mogły poczekać na rżnięcie. Przełożono również na inny termin spotkanie Koła Gospodyń Wiejskich oraz próbę zespołu ludowego „Tańczący Karierowicze”. Na długo przed gwizdkiem sędziego tłumy Dziadowian wylęgały się z lasu i zajmowały miejsca na trybunie północnej, czyli na ścieżce za kartofliskiem. Trybunę główną, czyli dwie ławki zbite z sosnowych desek zajęły rodziny piłkarzy z Karierowej Wólki. Reszta szukała wolnych miejsc gdzie popadło. Biletów zabrakło, miejsc zabrakło, na drzewach wolne zostały tylko najwyższe konary. Tłumy kibiców musiały się rozsunąć na godzinę przed meczem, gdyż od strony Korupcyjnego Gaju gnał na motorowerze sędzia główny pucharowego spotkania. Sporo kłopotów sprawiło obsadzenie sędziów bocznych, bo jak wiadomo w takich ligach przyjeżdża na mecze tylko arbiter główny. Ze strony CMF Dziadów wydelegowano na linię Icona :picard: Wszyscy byli bardzo ciekawi, jak zareaguje na odzywki w stylu: „Sędzia ty h..." :picard: Ze strony gospodarzy postanowiono, że z chorągiewką pobiega Kinas, który był ostatnim człowiekiem podejrzewanym o jakikolwiek polityczny spisek.

 

Sędziowie bez skazy, zawodnicy przygotowani na 200%, kibice nafaszerowani siarczystymi jabolami – cała okolica z niecierpliwieniem oczekiwała godziny rozpoczęcia gminnego pojedynku. Nawet ciekawskie niedźwiedzie spacerowały po okolicznych polach, a chytre lisy, wykorzystując sytuację, szabrowały po niepilnowanych kurnikach. Wszyscy chcieli mieć z tego meczu jak najwięcej korzyści, nikt nie wyobrażał sobie porażki ukochanej drużyny. W szatniach, czyli w dwóch wrakach jelczowskich autobusów, trwały gorączkowe przygotowania do derbów. Za kilkanaście minut piłkarze mieli wybiec na rozgrzewkę...

Odnośnik do komentarza

"Tio zszedł właśnie z lesnej ścieżki zręcznie mijając krowie placki i udał się na lewe skrzydło do swojej drużyny, gdzie miał do nich przemówić by porwać ich do boju, gdy nagle dano mu znać, iż dwóch heroldów zjeżdża od Karierowej druzyny.

Serce Tio zabiło nadzieją.

– Nuże ze sprawiedliwym walkowerem jadą!

– Daj Bóg! – odrzekł Krzysfiol.

Tymczasem heroldowie, nie spiesząc się, zbliżali się do ławki CMF Dziady.

W jasnym świetle słońca widziano ich doskonale, jeden miał na koszulce plamę, Bóg raczy wiedzieć po czym, drugi miał buty nie do pary. Szeregi rozstąpiły się przed nimi, oni zaś stanęli przed Tio i skłoniwszy nieco głowy dla okazania mu czci, tak odprawili swoje poselstwo:

Mistrz Wenger – rzekł pierwszy herold – wzywa twój majestat, panie, i imć Profesora na bitwę śmiertelną i aby męstwo wasze, którego wam widać brakuje, podniecić, śle wam te dwie nagie piłki.

To rzekłszy, złożył piłki u stóp Tio. Drugi herold z różnymi butami na stopach tak przemówił:

Mistrz Wenger kazał wam też oznajmić, panie, iż jeśli skąpo wam pola do bitwy, to się z wojskami wam ustąpi, abyście nie gnuśnieli w zaroślach.

Nastała cisza, tylko w orszaku Tio piłkarze poczęli zgrzytać z cicha zębami na takie zuchwalstwo i zniewagę.

Ostatnie nadzieje Tio rozwiały się jak dym. Spodziewał się poselstwa zgody i pokoju, a tymczasem było to poselstwo pychy i wojny.

Więc wzniósłszy załzawione oczy do góry, tak odrzekł:

– Piłek ci u nas dostatek, ale i te przyjmuję jako wróżbę zwycięstwa, którą mi sam Bóg przez wasze ręce zsyła. A pole bitwy On także wyznaczy. Amen.

Tymczasem głosy piłkarskie w orszaku poczęły wołać:

– Cofają się Karierowe piłkarze. Dają pole!

Heroldowie odeszli i po chwili widziano ich znowu w szeregu wraz z innymi mężnymi futbolistami z Karierowej Wólki.

Druzyna CMF Dziady wyszła na boisko w składnym szyku bojowym opracowanym przez Tio. W przodku stał hufiec tak zwany "czelny", złożony z najstarszych graczy, za nim walny – a za walnym kapitan Szk i bramkarz Żyłek. Piłkarze nabierali tchu w piersi i raźno wbijali kołki w wólkowy piach.

Bitwa miała tuż, tuż nastąpić."

 

Henio z Dziadów "Dzieje CMF za czasów Tio"

Odnośnik do komentarza

"Na drugim froncie"

 

W międzyczasie zupełnie inne zawody zorganizowali kibice obu zwaśnionych ekip. Na otwartej przestrzeni w lesie zwanej przez tubylców: Maryniową Polaną, zebrały się dwie ekipy, które prowadzone przez swoich wodzów miały rozstrzygnąć, która drużyna jest mocniejsza. Zasady ustalone przed dwie bandy były jasne: brak jakichkolwiek zasad. Precz z honorem, rycerskim kodeksem i zbędnymi formalności - dzisiejszego dnia liczyła się tylko walka.

 

Pawoj - generał ekipy CMF Dziady stał z dumnie wypiętą piersią. W jednej ręce dzierżył ciężki miecz, którego zwykli ludzie nazywają: oburęcznym. On jednak nic sobie z tego nie robił i używając zaledwie jednej kończyny był w stanie bić się do ostatniej kropli krwi. W drugiej dłoni trzymał chorągiew, która powiewała na porywistym wietrze. Przekreślona biała gwiazda oraz wizerunek dwóch umięśnionych mężczyzn wzbudzały raczej śmiech, lecz twarz Pawoja nie pokazywała żadnych emocji. Był oazą spokoju, który trudnił się głównie sadzeniem kwiatów i pielęgnacją swojego przydomowego ogródka, lecz wszyscy wiedzieli, że w walce nie ma sobie równych. Był prawdziwym gladiatorem, który niczym niepokonany Maximus przechodził kolejne przeszkody na swojej drodze...

 

Po drugiej stronie z Maximusem stał przywódca ekipy Karierowiczów - Dapsz. Na co dzień ten niepozorny mężczyzna był redaktorem pewnej strony internetowej, a także łamał serca kolejnym damom. Po małym wsparciu napojów alkoholowych stawał się jednak prawdziwym potworem. Nie inaczej było tym razem. Pewny chwyt pełnej flaszki zbawiennego trunku oznaczał jedno - wielki pojedynek. Dapsz wziął głęboki łyk i po kilku kolejnych haustach jego oczy rozbłysły niczym pochodnie. Był gotowy, żeby stoczyć ostateczny bój, który miał przesądzić o tym, kto będzie rządził okolicą przez najbliższe pół roku. Chwilę później rozbrzmiały trąby i obie ekipy ruszyły na siebie...

Odnośnik do komentarza

I wtedy na sam środek pola bitwy wjechał na czarnym rumaku sędzia sprawiedliwy, czarnym kapturem okryty. Nabrał powietrza w płuca, gwizdek przystawił do ust i z całej siły dmuchnął w niego, aż purpurowy zrobił się cały. Przeraźliwy dźwięk przeszył puszcze i knieje, zatoczył dziwne kręgi nad głowami zebranego ludu i dotarł do uszu zawodników, pieczołowicie przygotowujących się do ciężkiej bitwy.

 

- Verlee, po ci ten nóż? Albo go zostawisz, albo sięgnę po rezerwowego kaprala Fenomena, który na przepustkę przyjechał – ostrzegał swego piłkarza trener Wenger, widząc niepokojące zauroczenie w jego oczach.

- Kiedy on taki ładny, błyszczący, ostry i praktyczny…

- Tak, tak… pamiętam jak nim żaby patroszyłeś, tłumacząc, że pani z biologii kazała przynieść na lekcję pierwsze oznaki wiosny. Albo go chowasz, albo zostajesz w szatni!

- A mogę wziąć przynajmniej żyletkę?

- Nie przeginaj…

 

Wybiegli. Skoncentrowani. Pozdrowili tłumy i zaczęli rozgrzewkę. Po kwadransie rozjemca na czarnym rumaku dał sygnał do rozpoczęcia zawodów. Pierwsze podanie, pierwsze dotknięcie piłki i Verlee ostrym wślizgiem wjechał w kapitana Szka. Jęk bólu, gwizdek sędziego, pierwsze krople krwi wsiąknęły w trawę.

 

- Krew! Jaka ona śliczna, iskrząca w słońcu, lepka i apetyczna – Verlee zgłupiał doszczętnie i zaczął… lizać SZk'owi kolano!

- Zmiana! – ryknął Wenger, nie zastanawiając się ani chwili.

 

Gra toczyła się dalej. Trwała zażarta walka w środku pola, a trenerzy bez przerwy udzielali wskazówek.

 

- Citko, trzymaj głębię, a nie na środku boiska stoisz. Zamurowało cię? – Wenger widział wszystko.

- Kiedy nie mogę, za długie korki wkręciłem i tak się przyssały do podłoża, że nogą ruszyć nie sposób.

- Do diabła z butami, na bosaka zapierdalaj!

 

Po chwili…

 

- Nie, nie… nie musisz chować się do bramki. Trzymaj głębię, ale bez przesady, stań przed 16-stką.

 

W tej chwili nadleciała piłka i zaskoczony Citko, bez namysłu, z dużego palca, wyekspediował ją daleko na połowę przeciwnika. Obrońcy nie byli przygotowani na interwencję, zderzyli się ze sobą, a to skrupulatnie wykorzystał Wenger i stanął oko w oko z bramkarzem DziadówŻyłkiem.

 

- Nie strzelaj – pomyśleli wszyscy bez wyjątku piłkarze Karierowej Wólki.

- Nie strzelaj – błagalnym wzrokiem prosili chłopcy podający piłki za bramką.

- Nie strzelaj – modlili się kibice, zajmujący niższe partie gałęzi leciwego dębu.

 

Strzelił… Oczywiście kilka metrów od bramki, ale tam akurat stał Dr.Strange, który szukał w trawie złotego sygnetu, otrzymanego w spadku po bogatym pradziadku. Piłka uderzyła go z taką siłą, że ten padł nieprzytomny.

 

- GOL!!! – rozległo się w sektorach karierowiczów, gdyż piłka po rykoszecie zupełnie zaskoczyła Żyłka i wpadła do siatki.

- GOL!!! – ryknęli piłkarze i ruszyli w stronę zdobywcy bramki.

 

Dr. Strange ocknął się w momencie, kiedy ryczący, 130 kilogramowy Citko z rozdziawioną gębą podążał niebezpiecznie w jego kierunku. Nie zastanawiając się ani chwili Dr. Strange przeskoczył przez ogrodzenie i schował się w liściach buraków.

 

Co za emocje! A mieliśmy dopiero 10 minutę meczu…

Odnośnik do komentarza
  • 2 tygodnie później...

Dr. Strange zjadł buraka i wrócił na boisko. Tymczasem na tyły stadionu podjechała czarna wołga i wysiadł z niej szanowany prezes drużyny Dziadów towarzysz Profesor. Niemal błyskawicznie znalazło się obok niego dwóch osiłków, przypominających bohaterów ukraińskich baśni ludowych. Jeden okrył swego pana płaszczem, a drugi usłużnie podsunął termos z herbatą (?). Profesor wypił kilka haustów, krzywiąc się, jakby zjadł najkwaśniejszą cytrynę z południowoamerykańskiej plantacji i zdecydowanym ruchem ręki przywołał osiłka o imieniu Grisza. Za chwilę Grisza pobiegł do zaparkowanego nieopodal volswagena transportera, z którego natychmiast wyskoczyli ubrani w klubowe stroje barczyści mężczyźni, przypominający samych siebie, czyli… rejestracja samochodu wszystko tłumaczyła. Profesor nie kazał im klękać, ani całować po ręce, gdyż niepotrzebnie zwracaliby na siebie uwagę. Skinął na nich i rzekł:

 

- Wejdziecie na boisku i zrobicie dokładnie to, co wam powiem. Ty Sasza będziesz krył Wengera, prowokuj go bezustannie z byle jakiego powodu, on opanowaniem nie grzeszy, więc pewnie wybuchnie i wyleci z boiska za czerwoną kartkę. Wołodia pójdzie do przodu na wolnego Citkę. Powiesz mu, żeby się tak nie starał, bo pod jego dom podjedzie jutro „inspekcja handlowa” i zażąda pokwitowania za nielegalną sprzedaż drewna opałowego. Ivan, ty zajmiesz się Loczkiem. Z nim trzeba ostro, wyciągniesz spluwę i powiesz, że jak będzie celnie podawał, to oddział czerwonoarmistów zrobi z jego dupy stodołę. Jak zapyta za co, przypomnisz mu młodziutką Merry via Maruśkę, która była naszym szpiegiem na wrogiej ziemi amerykańskiej. Igor podbiegnie do Jabola, podsunie mu pięcioletni kontrakt z pieczęcią Dynama Kijów i da mu do zrozumienia, że nie wszystkie piłki musi wyłapywać. Jak plan "a" się nie powiedzie, wcielimy w życie plan „b”, jest trochę ryzykowny, ale za to niezwykle skuteczny.

 

Na boisku również było ciekawie. Mecz przerwano, gdyż pomiędzy graczy wbiegła goła babcia Bimberowa i zażądała większej przestrzeni życiowej dla siebie i swoich krów. Po części dopięła swego, ponieważ wymiotło całą trybunę zachodnią, przed którą babcia przystanęła dłuższą chwilę. Problem mieli porządkowi, ponieważ żaden z nich nie odważył się interweniować. Przywołano w końcu recydywistę Mariana, który za gwałty na staruszkach przesiedział za kratkami pół życia i po godzinnym przedstawieniu na murawie zapanował względny spokój.

 

:D

Odnośnik do komentarza
  • 1 miesiąc później...

Aby temat nie umarł śmiercią naturalną...

 

Ukraińcy niewiele wskórali, gdyż plan Profesora nie był do końca dopracowany. Kuszony kontraktem z Dynamem Kijów Jabol wzruszał tylko ramionami i niezmiennie odpowiadał: „ Mam gdzieś Dynamo, wolę Szachtar”. Zagadnięty o kradzione drewno Citko wyciągnął komórkę z kieszeni spodenek i wykonał jeden bardzo ważny telefon:

 

- Tatko, to drewno za oborą sprzedane?

- A juści, synku, a juści. Dzisiaj zawiozłem je temu kierownikowi z supermarketu. Całe 10 kubików!

- Całe szczęście… Posprzątaj wszystko do ostatniej drzazgi i wylej w miejsce drewna gnojówkę, aby żadnych śladów nie było. Kontrola nam się szykuje.

- Nie bój nic synku, nawiozłem już za oborę furę gnoju, po drewnie ani śladu!

 

Wymowny gest Kozakiewicza w stronę pijackiej, ukraińskiej mordy załatwił sprawę. Loczek również nie dał się przekabacić, ripostując nagabującemu go osiłkowi celną puentą. „ Merry to k***a, która daje dupy każdemu, kogo spotka, a na oddział czerwonoarmistów mam to!” – krzyknął i wyciągnął maść na hemoroidy.

Najgorzej było z Wengerem. Wyprowadzony z równowagi najpierw wdał się w dyskusję z arbitrem, po której ujrzał żółty kartonik. A potem nie wytrzymał, gdy z trybun padło pod jego adresem: „Moderator – srator” i zaczął przedzierać się przez tłum, aby dopaść prowokatora. Sędzia przywołał go do porządku po raz ostatni i ostrzegł, że następnym razem usunie go z boiska.

Na boisku nic wielkiego się nie działo. Poziom był mniej więcej taki sam jak w finale Pucharu Polski minus sześć klas rozgrywkowych – można sobie było wyobrazić. W szeregach Karierowej Wólki brylował Citko, który po wypiciu trzech red bulli miał tak wyostrzoną koncentrację, że stopował nie tylko atakujących rywali, ale również wszystkie gąsienice pełzające w pobliżu. Inna sprawa, że widok jego ukochanej Maryśki z pieczoną kiełbaską w ustach podnosił mu poziom testosteronu i wzmacniał napięcie mięśniowe. Gwizdek sędziego spragnieni kibice przyjęli z aplauzem i na wyścigi ruszyli do pełnych beczek piwa, aby pieczone kiełbaski należycie przepić.

 

Minęło 15 minut… 20… potem 25... a po arbitrze nie było ani śladu. Ktoś nieśmiało zapukał do sędziowskiego kantorka, a gdy nie usłyszał odpowiedzi, wszedł do środka. Przy stoiku siedział sędzia, trzymał w ręce szklankę(!) wódki i bełkotał pod nosem, ciągle poprawiając spadającą mu na nos grzywkę:

- Ja wam za flaszkę wódki meczu nie wydrukuję! Nigdy, powiedziałem nigdy! – arbiter potrząsał opuszczoną głową i palcem wskazującym kręcił pijackie zygzaki.

 

Co teraz?

 

- Musi sędziować boczny – powiedział obserwator z ramienia OZPN-u, po czym wszystkie oczy skierowane zostały na Icona.

Odnośnik do komentarza
  • 10 miesięcy później...

Wydarzenia, jakie miały miejsce w drugiej połowie meczu, kiedy sędzią głównym został Icon, opisano w wielu książkach historycznych, ale do dzisiaj nie wiadomo, jak przebiegały naprawdę. Różne źródła podają sprzeczne wersje i tylko jednolity bilans zabitych i rannych może świadczyć o dramaturgii tych burzliwych wydarzeń, które stały się początkiem prawdziwej wojny podjazdowej pomiędzy sąsiadującymi wsiami. Pierwszą ofiarą była krowa Babci Bimberowej, którą wygłodniali kibice przyjezdni usmażyli na ogromnym, prowizorycznym grillu, ustawionym na łące należącej do miejscowego proboszcza. Ten nie miał nic za złe, ponieważ znany i lubiany w okolicy murarz z Dziadów miał mu za to wytynkować plebanię. Drugą ofiarą stał się recydywista Marian, który po stosunku z Babcią Bimberową umarł na oczach widzów na jakieś paskudne, intymne, nieznane choróbstwo, którego nazwy nie można znaleźć w żadnej encyklopedii medycznej. Rannych było znacznie więcej. Po tym, jak Icon nie uznał prawidłowej bramki strzelonej przez gospodarzy i wyrzucił z boiska dwóch piłkarzy Karierowej Wólki, posypały się w jego kierunku butelki z trybun. Ten, zręcznie je omijając, postraszył wszystkich czerwonymi kartkami, ale to tylko rozwścieczyło kibiców, którzy zaczęli rzucać w jego kierunku najcięższymi obelgami, z których najbardziej łagodną była:

 

- Ty ciulu jedyn, nogi z rzici ci powyrywomy!

 

Riposta Icona była natychmiastowa:

 

- Kaj jest tyn mondry, co wicnie sro z tych trybun? Zafajdany chyrloku, choć na solo, to cie zdziela po kicholu!

 

Riposta z trybun również była natychmiastowa i komplet miejscowej publiczności wyległ na płytę boiska i rzucił się w pogoń za Iconem. Ten był na to przygotowany, wykonał jeden telefon i za dwie minuty pojawiły się przed stadionem samochody z rejestracjami Wodzisławia. „Bojówki Odry Wodzisław!” – ktoś krzyknął i zaczął wydzierać sztachety z płotu Dziadka Mroza. Tak zaczęła się historyczna bitwa na polach Karierowej Wólki, o której opowiadają swym wnukom najstarsi mieszkańcy tego grodu po dziś dzień. Okręgowy Związek Piłkarski zawiesił miejscowy stadion na cały rok i wykluczył obie drużyny z rozgrywek. Ale czas surowej kary właśnie się kończył i na 1 kwietnia zaplanowano Wielki Rewanż. Składy obydwóch drużyn owiane były ścisłą tajemnicą i tak naprawdę nikt nie wiedział, kto ostatecznie wybiegnie na boisko w sądny dzień primaaprilisowego, przedświątecznego meczu.

 

 

 

Odświeżyłem przed godziną J. Śmiało, nie krępować się :)

Odnośnik do komentarza

Trener Wenger powtarzał mu to jak mantrę: "nie masz skrzydeł, więc patrz, gdzie leziesz". Ale nie posłuchał. Jak zwykle w tego typu sytuacjach.

 

- Naoglądałeś się Legionów i teraz masz za swoje - grzmiący głos Wengera z dozą irytacji zwrócił uwagę wszystkiego, co znajdowało się w promieniu kilometra. Niektórzy mawiają, że trener LZS Karierowej Wólki posiada zamek Yale zamiast serca. Guzdrzący się po ziemi Lucas w grymasie bólu i niezadowolenia niemym krzykiem przeleciał myślami litanię epitetów, których znakiem przystankowym, zdawać by się mogło, tajemnicze słowo na k, po czym spojrzawszy na swoje nogi, zemdlał.

 

Widok był przerażający. A zaczęło się przecież tak niewinnie. Ale od początku...

Przygotowania do festynu z okazji odnowionego świeżym tynkiem kościoła pod wezwaniem Świętej Matuszki Opiekunki, o którym proboszcz Amicus przypominał już od siedmiu niedziel przy ambonie, trwały w najlepsze. Strategicznym punktem Karierowej Wólki było oczywiście boisko, ale to nie tylko z racji swoich mosiężnych rozmiarów (całe 100 metrów na 60 mogło zapewnić dużo swobody podczas zabawy nawet setce wieśniaków), ale głównie usytuowania - z tego miejsca było naprawdę blisko wszędzie. Amicus z okna parafii widział zarówno boisko, jak i przylegający do niego bar, skąd wierne stado jego owieczek, zwanych zwyczajowo ministrantami, pod pretekstem konieczności wyjścia do zakrystii w czasie liturgii słowa, spoglądało przez lornetki w jego stronę, notując skrupulatnie wszelkie nazwiska wieśniaków, którzy się tam pojawiali. Oczywiście za tę drobną przysługę inwigilacji w ich życie dostawali od hojnego proboszcza po Snikersie. Miejscowe OSP, z którego okna w parne, letnie dni toasty kieliszków zdradzały obecność upojonych strażaków mogących nie tylko oglądać za darmo mecze ich ukochanej drużyny, ale także przebierającą się w oknie naprzeciw Babcię Bimberową, która bardzo ubóstwiała sobie ciasne stringi Triumpha z etykietą o rozmiarze XXXXXXL na metce. Wreszcie dom Marysi, do którego ze wszystkich stron świata, nie wiedzieć czemu, wydeptany deptak wskazywał drogę zabłąkanym. A może bardziej spragnionym, i to nie tylko wody? Daleko do boiska miał tylko Wenger, który mieszkał za siódmym wzgórzem, siódmym drzewem i siódmą krzypopką, a było to w lesie, ponoć w domku na kurzej łapce, aczkolwiek nigdy tego nie stwierdzono, bo przeca nie wypada pytać o takie rzeczy człowieka starego, nadgryzionego już zaawansowanie zębem czasu.

 

Wracając jednak do sedna sprawy, o której chciałem wspomnieć, niektórzy bliżej związani duchowo z kościołem zawodnicy klubu, miast na wieczornej sesji treningowej, zaoferowali się do tego, by odpowiednio przystroić boisko, oczywiście z rozporządzenia Czcigodnego Ojca Amicusa. To z kolei nie podobało się oczywiście tylko jednej osobie.

 

- Pomajdane, francowate pierniki! - Wenger darł się wniebogłosy. W momencie, w popłochu, w zupełnym chaosie Dr. Strange przymknął swojego vana, trzask wyciąganych transporterów z różnokolorowym trunkiem ucichł, Sławoj wyciągnął z uszu słuchawki od empetrójki z wciąż rosnącymi i malejącymi dudnieniami wybijającej jego bębenki muzyki trance i schował do kieszeni, a Sołtys Citko przestał liczyć pieniądze zarobione za nielegalną wycinkę drewna z lasu, na którą przymknął oko jednemu z okolicznych bauerów, i jak reszta również udał się do szatni, by przebrać się do treningu.

 

- Złaź Lucas. Złaź zanim przetrącisz sobie te twoje zasrane cztery litery!

- Już prawie skończyłem panie trenerze - krzyknął uradowany z wyraźnym, a ponadto wielkim niczym Afryka bananem na ustach.

- Kołyszesz się na tej drabinie jak na łodzi, Lucas. Zejdź! - przekomarzał się w dalszym ciągu Wenger.

- Zejdę, kiedy skończę - rzekł ze złością. - Zostaw mnie w spokoju! Tylko Bóg może nas sądzić, moja kochana mamusia kazać, a ksiądz dobrodziej nagradzać (o czym doskonale, zdawać by się mogło, wiedzieli okoliczni ministranci, ale żeby Lucas?)!

- Zrobisz sobie coś złego i nie wystąpisz w wielkich derbach - powiedział posępnie Wenger i powrócił do swoich podopiecznych.

Nie minęło pięć minut, gdy odchylony niebezpiecznie do tyłu, zabiwszy drobnym gwózdkiem ostatnią serpentynę, usłyszał za sobą dzikie miauknięcie, a po nim przeraźliwe szczekanie.

- Co do licha...?

Drabina drgnęła i zachwiała się w sposób coś zwiastujący, o którym przewidujący Wenger doświadczony wojażami po skandynawskich lądach, gdzie przybijanie gwoździ na znacznych wysokościach o drewniane mocowania okolicznych zabudowań było charakterystycznym dźwiękiem, wiedział od samego początku. Któż jednak pomyślałby, że zza krzaków wyłoni się kotek Mruczek Babci Bimberowej, a uwiązany na smyczy, przyprowadzony z Kucharem czworonóg - pies Pimpuś, oswobodzi się z pułapki i z rozdziawianym pyskiem pocznie go gonić? Nie robiący najwidoczniej sobie nic z przesądu Mruczek przebiegł pod najniższym szczeblem drabiny, a w ślad za nim wyższy, ale przede wszystkim - tęższy owczarek.

- Uważaj ty głupi, paskudny kundlu!

Drabina tym razem już nie tylko zachwiała się, ale uderzona barkiem pędzącego psa z łomotem uderzyła o ziemię wraz z "dodatkiem" w osobie Lucasa, zawieszonego dotąd na jej szczycie. Gwoździe rozsypały się po ziemi, zakrwawiona ofiara wypadku leżała bezwładnie, dopiero co intonując w myślach pierwsze słowa swojej litanii, Wenger przerwał trening, z furią krzycząc, ktoś inny dzwonił już po pogotowie...

 

 

Wielki rewanż z powodu bliżej nieokreślonego został przez OZPN przeniesiony na lany poniedziałek. Wygląda na to, że drużyna Karierowej Wólki wystąpi w nieco okrojonym składzie. Chyba że na szybko znajdzie się jakiś śmiałek, który batalii z ekipą CMF Dziadów się nie boi.

Odnośnik do komentarza
  • 6 lat później...

Z okazji dzisiejszego dnia i na fali forumowych wspominek wracamy z kontynuacją opka. Forumowych opkowiczów uprasza się o kontynuację ;)

 

 

Siedzący w konfesjonale ksiądz krzysfiol lekko przysypiał, marząc w półśnie, półjawie o gorącej Hiszpanii i nieoczekiwanym powrocie do czasów studenckich gdy nagle wybudziło a zarazem przeraziło go głośnie „niech będzie pochwalony” wykrzyczane wprost do ucha zza zakratowanego okienka. Nie widział oczywiście twarzy ale po kilkunastu latach w Dziadach rozpoznawał głos każdego parafianina.

- Proszę księdza, to ja Jasiu – przedstawił się penitent.

- Nie musisz się przedstawiać gdy przystępujesz do spowiedzi. – Jasiu w powszechnej opinii mieszkańców uchodził za wiejskiego głupka i jakkolwiek wielebny krzysfiol nie pochwalał takiej opinii to musiał się z nią zgodzić.

- Proszę księdza, ja bardzo ale to bardzo zgrzeszyłem. Prawie dotknąłem nagiego ramienia kobiety. I to nie była moja żona.

- Przecież, ty nie masz żony.

- No właśnie. I dlatego chcę żeby mnie ksiądz rozgrzeszył.

- Dobrze. Czy chciałbyś wyznać coś jeszcze?

- W sumie to tak. Bo widzi ksiądz. Rozmawiałem z Profesorem. Zna go ksiądz, jest prezesem w CMF Dziady. Zaproponował mi trenowanie pierwszej drużyny.

- Gratuluję. Ale czego oczekujesz ode mnie?

- Porady proszę księdza. Bo prezes powiedział, że jak nie wygram derbów to w ogóle mnie obleje na uczelni i nigdy nie ukończę tych studiów i…

- Ty studiujesz? – ksiądz aż wyszedł z konfesjonału i sprawdził, czy po drugiej stronie klęczy Jasiu.

- Tak jakby studiuję, chyba. Mama mówiła, że mnie zapisała na studia i chodzę na zajęcia i tam też mam wykłady z Profesorem. A derby są już w niedzielę. Przyjeżdża do nas Karierowa Wólka i wprawdzie ściągnąłem z internetu taktykę do Realu ale nie wiem czy się nada. A czy ściąganie to grzech?

- Skupmy się na meczu, bo wiesz, jeśli chcesz rozgrzeszenie to musisz z nimi wygrać. I ja ci w tym pomogę. Zrobisz mnie swoim asystentem i wygramy tę ligę!

 

Nazajutrz, w miejscowej „Gorzelni Vamiego” odbyła się narada trenerów. Vami, miejscowy biznesmen, był sponsorem koszulkowym CMF Dziady. W zamian użyczał drużynie pomieszczeń gorzelni i miał koncesję na sprzedaż alkoholu podczas meczów. Drużyna CMF Dziady od lat obijała się po A klasowych boiskach. Osiem lat temu, charyzmatyczny trener tio doprowadził ją wprawdzie do okręgówki ale tio odszedł w nie do końca jasnych okolicznościach a drużyna spadła. W roli trenera prezes Profesor sprawdził już chyba wszystkich mających jako takie pojęcie o piłce mieszkańców Dziadów. Zatrudnienie Jasia było więc aktem desperacji bądź… przebłyskiem geniuszu.

- Słuchaj Jasiu. Musisz wybrać skład na derby. Na bramce wyboru nie mamy i musi grać jmk. Owszem, chłopak od lat jest niemal umierający ale nikogo innego nie mamy.

- Proszę księdza, jmk przysłał właśnie L4.

- O rzesz ku… - wielebny ugryzł się w język. – I co teraz?

- Może weźmiemy Gacka? I tak nikt go nie lubi więc nada się na budę.

- Dobra. Obrona to oczywiście Szk, który łata dziury i poprawia błędy innych a obok niego Brachu, którego właśnie odkupiliśmy z Pierdutki Wielkiej. Na bokach Michu i Maniak, który wprawdzie mógłby grać wszędzie bo zna się na wszystkim ale na lewej obronie najmniej nam zaszkodzi…

 

Tymczasem za lasem, odwieczny wróg CMF Dziady czyli ekipa Karierowej Wólki również przygotowywała się do derbów.

Odnośnik do komentarza

Ciekawy pomysł :D dołożę małą cegiełkę więc ;)

 

 

Pekaes zatrzymał się przed monopolowym wzbudzając niesamowitą kurzawę i wysiadł z niego mężczyzna w nowiutkich dżinsach i eleganckiej polówce. Wielkim wydarzeniem był fakt, że z pojazdu ktokolwiek wysiadł w Karierowej Wólce, momentalnie więc przed sklepem zebrało się kilku zaciekawionych ludzi. Syn Bimbrowej z zadowoleniem zacierał ręce na potencjalny nawał klientów. I znowu wychwalał w myślach swoją mamuśkę, która była monopolistą i w Wólce i w wiosce za lasem. Nikt nie wiedział jakim cudem spadkobierca monopolowego Dr. Strange został przez nią przekonany do sprzedania tej kopalni złota, ale plotki krążyły, że marzył on zawsze o karierze leśniczego, a za sklepik dostawał za darmo skrzynkę bimbru do swej leśniczówki. I tak Bimbrowa uzyskała monopol i przydomek w obu wioskach. Każdy znał ją teraz jako Bimbrową Cesarzową.

 

Większy autorytet miał tylko nieśmiertelny Czcigodny Amicus. Starsi ludzie uwielbiali go za porywające kazania z ambony, a cała reszta za doprowadzenie ich drużyny piłkarskiej na wyżyny. Wybrany przez duchnownego Wenger okazał się nawet niezłym trenerem, zwłaszcza gdy wczesniej zasięgnął medytacji w przybytku Bimbrowej Cesarzowej. Siedem wiosen temu Karierowa Wólka awansowała do klasy A, a rok później do okręgówki. Kolejne lata liczyli się nawet w lidze walcząc o dumną 10. pozycję. Dołączały nawet do nich gwiazdy ligi okręgowej i niższych klas. Każdy myślał, że Wenger to ten dziad z Arsenalu. I spodziewali się, że on ich wypromuje. Na miejscu spotykali dziada, owszem! Ale to była ich jedyna wspólna cecha.

Rok temu demencja trenera Wólki pogłębiła się i drużyna w końcu wróciła do klasy A, gdzie czekały ich derby z odwiecznym rywalem. Całe lata byli w wyższej lidze i przy każdej okazji dumni obywatele Wólki przypominali o tym sąsiadom zza lasu. Teraz jednak szykowano się do wielkich derbów i przed monopolowym wisiał wielki plakat: "W lany poniedziałek wielkie lanie. Karierowa Wólka gra przeciwko CMF Dziady! Obecność obowiązkowa!". A małymi literkami na dole podano cenę biletu i: "Zakaz wnoszenia własnego prowiantu, w tym alkoholu. Niezbędne wyżywienie dostępne na stoiskach Bimbrowej".

 

Teraz jednak dla odmiany przerwano wszelkie rozmowy o wielkiej "Świętej Wojnie" i z zainteresowaniem przyglądano się przybyszowi. Jego spojrzenie momentalnie przyciągnął plakat. W końcu to jedyny element "ozdobny" w całej okolicy.

- Przepraszam panowie. - zwrócił się w końcu do spożywających przed sklepem bimber ludzi. - Którędy do...

Nie dokończył zdania. Oto kolejna niespodzianka tego dnia. Ileż to dzisiaj się dzieje na wsi. Widać, że Karierowa Wólka rozwija się prężnie. Pod sklep podjechali kilkunastu-letnim golfem dwaj dobrze znani we wsi panowie. Kierowcą był uwielbiany przez wszystkich mieszkańców Makk. Po awansie do okręgówki wrócił on z Północnej Irlandii, gdzie podobno pograł nawet w 2. lidze. Co ważne zarobił kupę hajsu i chciał znaleźć spokojne miejsce na jakimś odludziu. Szybko zatrudniono go w Karierowej Wólce na etacie stopera i kapitana drużyny.

Towarzyszył mu sam Sołtys. Obaj weszli do sklepu i już po chwili dumnie wymaszerowali dźwigając po skrzynce jaboli.

- Przepraszam panowie! - Przybysz zirytował się i zwrócił jeszcze raz na siebie uwagę. - Którędy dojdę do siedziby klubu?

Nikt mu nie odpowiedział, tylko wskazali na ładujących do bagażnika swoje jabole mężczyzn. Zrezygnowany podszedł do nich i powtórzył pytanie.

- Jedziemy tam. Wsiadaj pan.

Jak się okazało równie dobrze mogli po prostu przejść się do sklepu. Nie przejechali nawet ulicy i stanęli przed kościołem. A obok stał mały budynek z transparentem "Siedziba KS Karierowa Wólka". Przybysz podziękował za pomoc i wszedł do środka. Nie zastał nikogo. Zaraz za nim wmaszerował jednak Sołtys:

- Kogo pan szukasz?

- Prezesa, miałem się zgłosić po przyjeździe do pana Amicusa.

- Aaa, to do kościoła idź pan. Sprząta pewnie po mszy.

Zaskoczony wyszedł więc i wkroczył do kościoła. Ewidentnie był to najbardziej zadbany budynek w pobliżu. Zauważył tylko księdza, który właśnie zmierzał do wyjścia.

- Przepraszam, podobno znajdę tu prezesa Karierowej Wólki?

- To ja, a ty synu to...?

- Ale tatko mówił, że prezes...

- Tatko? Ah azakarsan? Tatko twój ma dziwny gust w nazywaniu swych pociech.

- Pan Amicus?

- Czcigodny Amicus synu. Znam się z twym ojcem od dzieciństwa. Wspominał, że jego syn szuka pracy, a gdy powiedział, że należałeś do sztabu Cracovii od razu wiedziałem, że to Boska opaczność. - Stary proboszcz rozpromienił się. - Zostaniesz asystentem naszego trenera Wengera. A on pewnie niedługo ustąpi więc ty będziesz następcą. Już teraz czeka cię dużo pracy, bo Wenger już nawet nie kojarzy nazwisk piłkarzy. Ostatnio prawie oddaliśmy walkowera, bo zapomniał, że Dr Strange wyniósł się do lasu, a starzec odmawiał wystawienia innego obrońcy.

- Ale ja w Cracovii byłem od podawania ręczników, sprzątania szatni i tak dalej...

- Czyli brałeś udział w treningach!

- Czasem musieliśmy pozbierać piłki i zadbać o napoje dla zawodników...

- Czyli masz większe doświadczenie niż ktokolwiek! I przybywasz w doskonałym momencie. Za dwie godziny mamy naradę bojową przed meczem z naszym lokalnym rywalem. To mecz ważniejszy niż finał mistrzostw świata!

Nie dając mu już czasu na odpowiedź poprowadził go w stronę wyjścia z kościoła opowiadając o fantastycznym kontrakcie, który zawierał premię za wygraną w postaci wina za całe 10 złotych! Świetlana przyszłość jawiła się przed oczami pierwszego w historii KS Karierowa Wólka asystenta trenera. Jeszcze bardziej rozjaśniła się, gdy dowiedział się, że KS to nie skrót od "Klub Sportowy", a "Kościelni Sportowcy".

Odnośnik do komentarza

W tym samym czasie, co azakarsan wychodził z kościoła, w oddalonym miejscu, za rzeczką:

 

– Panowie! To mecz ważniejszy niż Finał Mistrzostw Świata! – złapał się pod boki jegomość w lśniącym garniturze kolory grafitu. Większość mówiła o nim Pan M. Mało kto się chciał wymawiać pełne imię. Ba! Mało kto je znał, używany skrót pochodził od jego pseudonimu. – Toż to w końcu Rozgrywki Mistrzów! Samych samiutkich Mistrzów. Na występy jakichś rewolucjonistów i innych niewiernych nie ma tu miejsca. Tak ja rzekłem!

Zebrane chłopaki popatrzyły bez większego zrozumienia tych słów. Oni nie byli od tego. Oni mieli kopnąć piłkę i dzida.

Jednak nikt się nie odezwał. W końcu Pan M to był ktoś! Anglik z Bristolu, stoczył kilka pojedynków przy tracie M5. Tym się mocno szczycił. To sam zachwalał. Niektórzy z uznaniem na takie słowa kiwali głowami. Mało kto tak naprawdę wiedział "o co kaman", nie chciał z siebie zrobić głupka to i nie pytał. Prosta rzec, a cieszy.

Do innych uszu dotarły niby jakieś plotki, że ktoś go tam oszukał, ponoć obraził. Tylko wiadomo- na wiosce takie tematy to tylko szeptem. Lepiej, że do uszu Pana M nie doszło to. Wtedy można było pożegnać się z występami w lokalnej drużynie FC M5 Żabokliczki. A to nie wszystko! Wiązało się to także z zakazem wstępu do lokalnego sklepiku sołtysa, nie można by było siadać na ławeczce pod tym przybytkiem oraz brak płacy za cały rok za 20 funciaczków-buraczków.

– Wygramy dla pana! Zagryziemy ich! – zakomunikował jeden odważniejszy, który na koszulce miał z tyłu napis JMK. – zaczął dopiero występować w FC M5 od niedługiego czasu. Nie znał za mocno obyczajów i tego, co mu wolne i co powinien.

Pan M spojrzał na niego surowo. Chyba nie miało być tak.

– My jesteśmy lepsi niż to barachło! Najpierw co z KS Karierowa Wólka dostaną łomot od CMF Dziady, a my ich wszystkich. – pogroził palcem mocno. Dłuższe włosy aż mu chodziły na wszystkie strony. Łysina na samym środku mu lśniła, nawet tu, w piwniczce, co robiła za szatnię. – Po naszej wygranej w Rozgrywce Mistrzów wszyscy będą się liczyć ze mną i nami! Będą się kłaniać i za wszelką cenę pchać do naszego zespołu. Może łaskawie niektórym pozwolę. A teraz chodźmy ćwiczyć przed meczem. Na trening!

Poczekał, aż wszyscy wyjdą z szatni. Stanął przed lustrem, poprawił fryz, zegarek, polizał palec wskazujący i przeczyścił czubki butów. Popatrzył raz jeszcze na swe odbicie. Dobrze było. Pokiwał głową z uznaniem, faktycznie lepiej wyglądał w tym szarym garniaczku niż w brązowym. Żona dobrze mu doradziła. A gadała przy tym, oj gadał! Że niby jak mnich wygląda, ale coś w tym stylu.

Już prawie wyszedł przez drzwi, kiedy kątem oka spojrzał na swój certyfikat oprawiony w ramkę. Nie był on byle jaki. Kolorowy wydruk, naokoło barwy szaro-czerwone, z logo oraz z informację o wieczystym wpisie do "Galerii Sław". Na całe szczęście nikt nie dopytywał, jaka to galeria sław.

Nie muszą wszystkiego wiedzieć, a i tak pewnie by nie zrozumieli. Wystarczy, że ON właściciel i trener w jednym wiedział.

Wyszedł na boisko, musiał tych swoich podopiecznych trzymać twardą ręką, żeby mu się nie powtórzyła akcja z przeszłości. Wtedy to paru mu się za bardzo rozbrykało, okazali brak szacunku, ponaginali mocno zasady, który on ustalał. O nie! Tak nie będzie znowu. Pozamiatał wtedy podwórko swoje we wsi i teraz jest spokój.

Na mecz KS Karierowa Wólka przeciw CMF Dziady wysłanych miał już dwóch pracowników. Mieli nagrywać wszystko. A nóż wyjdzie coś, co mu pomoże. Może jakieś podatki nieopłacone od wynagrodzenia. U niego było wsio jasne- każdy, kto przychodził do drużyny, dostawał do podpisu dokument (lojalkę) o wolontariacie na rzecz FC M5 Żabokliczki. Niby przejrzyste, a i tak można co nieco nagiąć. Szczególnie dla takiego wtajemniczonego, co przybył z UK i znam pewne kruczki.

Powrócił myślami do KS Karierowej Wólki. Oni go nie interesują, niech sobie grają, on z chłopakami przeskoczy wszystkich. Z tamtych, zza lasu i rzeczki, miał na oku dwóch zawodników: pierwszy nosił ksywkę Loczek (dziwne bardzo, bo był łysy jak kolano niemowlaczka), a drugi zwał się Piotr (ten grał z dziwnym numerem na plechach- 1009). Kiedyś będą jego!

Z rozmyślania wyrwał go dzwoneczek pagiera przy pasku. Wyświetliła się informacja: GOL dla CMF!

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...