Skocz do zawartości

April Fool's Day


tio

Rekomendowane odpowiedzi

Prezes Profesor Doktor Wszechstronnie Habilitowany (właściwie można było się do niego zwracać ?Profesorze?) od rana był nie w humorze, jak zawsze po powrocie z urlopu na uczelni. Pracownicy starali się mu schodzić z drogi, nie zawracać głowy żadnymi sprawami, przeżyć spokojnie jego pierwszy dzień w pracy. Toteż kiedy sekretarka zadzwoniła do Tio i powiedziała mu, że szef chce z nim porozmawiać nie mogło to oznaczać niczego dobrego. Szedł do gabinetu prezesa na miękkich nogach choć nie miał pojęcia o co może chodzić. Pracował dopiero niecałe dwa miesiące, zatrudnił go zastępca szefa więc miało to być jego pierwsze spotkanie z prezesem. Nasłuchał się wielu opinii o nim, podobno był tyranem, który uwielbiał zwalniać za byle niepowodzenie. Starał się nadrabiać miną ale widać było, że jest przerażony. Finka, prześliczna sekretarka obdarzyła go współczującym spojrzeniem jakby chciała przytulić go do swoich piersi. Wizja ta na chwilkę poprawiła mu nastrój.

-Prezes jest u siebie? - zadał głupie pytanie.

-Tak, czeka na pana ? wzrokiem wskazała mu drzwi. Tio, najciszej jak potrafił uchylił je i zajrzał do środka.

-Chciał pan ze mną rozmawiać szefie?

-Tak, tak ? duży, siwowłosy mężczyzna w różowej koszuli energicznie wstał ze swojego skórzanego krzesła, podszedł do Tio, wyciągnął do niego rękę, mocno uścisnął jego dłoń, objął go drugim ramieniem ? wchodź Tio ? poprowadził go w stronę biurka, wskazał mu krzesło a sam ponownie zasiadł na swoim tronie.

-Mam nadzieję, że nie przeszkadzam ci w treningu Tio ? zaczął prezes.

-Nie, nie ? zapewnił energicznie ? chłopaki ćwiczą rzuty wolne pod okiem naszego fotografa Henkela.

-Dobrze, bardzo dobrze ? prezes Profesor założył ręce na piersi, na chwilę się zamyślił. - Jak się czujesz w CMF Dziady?

-Doskonale panie prezesie. Bardzo jestem szczęśliwy, że mogę prowadzić taką drużynę jak CMF. Myślę, że stać nas na spełnienie pańskich oczekiwań. Z pewnością utrzymamy się w Klasie A, a przy odrobinie szczęścia może powalczymy o awans. - Tio szybko otarł pot z czoła.

-Tak. Jak wiesz, wiążę z tym sezonem duże nadzieję. Budujemy nowy stadion, który zasługuje na wyższą ligę wiesz? A ostatni sezon. Cóż, był po prostu beznadziejny. Jak wiesz zajęliśmy przedostatnie miejsce w lidze, mam nadzieję że już zwolniłeś Bracha, niesławnego bramkarza który wpuścił 111 bramek w 22 meczach. Nie wygraliśmy żadnego meczu u siebie! Czy wiesz co to znaczy dla mnie? Dla kibiców? Nie chcę drugi raz przeżyć takiego sezonu. Kosztował mnie wiele nerwów, bólu i wstydu. Do tej pory jak mijam na wiosce Wujka Przecinaka, naszego pożal się Boże czołowego napastnika to pluję na gumno. To było straszne, dwie bramki w sezonie, w tym jeden samobój a druga z karnego - prezes głośno westchnął, wyciągnął chustkę z pudełka leżącego na biurku i głośno wysmarkał nos ? Ten klub to moje życie Tio. Oczywiście, że marzą mi się sukcesy, sam zresztą pewnie o tych wymarzonych sukcesach czytałeś w niezliczonych mych karierach. Gdyby nie marzenia w ogóle bym się tym nie zajmował. Ale jestem też realistą i zdaję sobie sprawę, że awans może być trudny do osiągnięcia. Więc umówmy się, że nie będzie obciachu dobra? Nie chcę się wstydzić za CMF. Żadnych siedmiu porażek z rządu, ani podobnych wybryków dobra? Nie możemy zawieźć naszego jedynego sponsora Qcza, wiejskie buki przestały przyjmować zakłady na nasze porażki, bo to żaden interes.

-Oczywiście panie Profesorze. Doskonale to rozumiem. - manager zamaszyście potakiwał głową ? Zrobię wszystko żeby był pan zadowolony. Drużyna, jak pan wie się zmienia, szukamy wzmocnień, przedłużamy kontrakty z najlepszymi, tych niepotrzebnych wystawiamy na listę transferową. Będzie pan zadowolony. Kupiliśmy nie dalej jak wczoraj super obrońcę Szk ? chłopak łata dziury i naprawi każdy błąd innych. Obok niego na środku obrony Finch, wprawdzie stary ale za to gruby ? nie da się go łatwo przejść. Oczywiście wystawiliśmy Bracha na listę transferową, jest nawet na niego oferta z Pierdutki Wielkiej. Ale chcą żeby dorzucić im cztery worki ziemniaków. Na jego miejsce w bramce szykujemy Żyłka, który ma takie jaja, że nosi dres z trzema nogawkami ? siaty nikt mu nie wpuści. Na lewym skrzydle mam nadzieję będzie szalał Maniak, który wprawdzie mógłby grać na każdej pozycji bo zna się na wszystkim, ale chcemy by skupił się na zasłanianiu widoku liniowemu gdy Michu będzie wchodził ze spalonego. Na prawej stronie mamy Latającego Smoka dragonflaja ? będzie miał blisko do ławki rezerwowych, skąd na jego miejsce będzie wchodził nasz młodziutki Piotr Sebastian. Na środku postawię Nicky Salopu, to ulubieniec całego Kółka Różańcowego i Wielebnego Krzysfiola więc musi grać żeby zapewniać nam jakiekolwiek wpływy z biletów. Naprawdę, będzie Pan zadowolony.

-Mam nadzieję Tio, mam nadzieję. Jesteś młody, niedawno jeszcze miałeś włosy, wprawdzie byłeś już asystentem managera, ale u nas właściwie zaczynasz karierę. Wykorzystaj tę szansę, bo inaczej urwę ci jaja. Nie zatrudniam cię po to żebyś uczył się fachu rozumiemy się?

-Oczywiście, rozumiem pana doskonale. Wprawdzie nie prowadziłem jeszcze drużyny ale znam się na tej robocie, zapewniam pana. Dziękuję jeszcze raz za szansę, którą mi pan stworzył nie zawiodę pana.

Profesor pomyślał, że manager za chwilę rzuci mu się do nóg z podziękowaniami.

-Początek masz dobry. Podobało mi się zwycięstwo z LZS Bździochy. Pięciu bramek strzelonych przez CMF dawno nie widzieliśmy, nawet w sparingu. Cieszę się że kupiliśmy Amicusa, liczę że chłopak będzie u nas strzelał lufy tak jak w tym szpitalu, z którego go wyciągnąłeś. Nie pozwól tylko żeby grał na trzeźwo. Tak trzymaj a będę szczęśliwy ? prezes zauważył, że trochę wczuł się w rolę ojca chrzestnego - Dobra, powiedziałem co miałem do powiedzenia, cieszę się że się rozumiemy. - ruchem głowy wskazał Tio drzwi. Manager skinął mu głową i cichutko wyszedł.

-Dupek ? mruknął pod nosem prezes. Nacisnął przycisk interkomu ? Finko, połącz mnie z Iconem.

Profesor po chwili usłyszał w słuchawce głoś swojego zastępcy.

-Cześć Icon. Słuchaj, rozmawiałem z naszym managerem, tym Tio. Chłopie, mówiłeś mi że to facet z jajami, twardy jak skała i kocha CMF. Po tym cholernym, tfu, Kamtku każdy następny wydawał mi się lepszy, więc zaufałem ci w sprawie tego Tio i kazałem go zatrudnić. I co? Mówię mu, że zajęliśmy przedostatnie miejsce w lidze i nie wygraliśmy żadnego meczu u siebie a ten nic. Myślałem, że mnie trafi szlak! O co chodzi??? - prezes ścisnął trzymaną przy uchu słuchawkę i głośno do niej wrzeszczał:

-Zajęliśmy trzecie miejsce od końca i wygraliśmy dwa mecze! O to chodzi! Czy ty rozumiesz co ja do ciebie mówię? Gość nie ma pojęcia o CMF! W dodatku to mięczak. Myślałem, że posika się ze strachu jak ze mną gadał. Czy ktoś taki może prowadzić drużynę? Wątpię Icon, cholernie wątpię. Czy mam ci mówić jakiego managera potrzebuję? Przypominam ci, że mieliśmy okropny sezon. Tylko dzięki temu, że te dupki z Wymiataczyc nie uzyskały licencji będziemy grali w lidze. Potrzebujemy managera, który sprawi że ja uwierzę w to, że możemy być lepsi. I co z tego, że ten Tio jest naszym przyjacielem? Nie podoba mi się. Wiem, że już podpisaliśmy z nim umowę cholera! Ty podpisałeś! Potrzebuję kogoś kto naprawdę kocha ten klub, kogoś kto wyciągnie CMF z tej beznadziei. Poszukaj mi kogoś kto odda serce klubowi. No i trudno! Tio zrobimy asystentem albo zapłacimy mu odszkodowanie. - Profesor gwałtownie odłożył słuchawkę. Otarł pot z czoła, oddychał głośno. Popatrzył na wiszącą na ścianie wielką fotografię przedstawiająca go w towarzystwie dwóch mężczyzn trzymających Wielkie Wiadro, zdobyte za tryumf w B-Klasie. Zawsze go wzruszała. Ze zgrozą pomyślał jak niewiele brakowało by drużyna, której był prezesem znów trafiła do dziesiątej ligi. ?I spadniemy jeśli nie znajdę managera? - pomyślał Profesor.

 

 

Odważnych managerów gotowych sprostać oczekiwaniom prezesa i dzisiejszego dnia uprasza się o komentowanie i kontynuowanie tej kariery.

Odnośnik do komentarza

Wieść o tym, że drużyna CMF Dziady została bez trenera rozeszła się lotem błyskawicy. W zwaśnionej wiosce za lasem szybko zwęszono szansę i postanowiono zgłosić drużynę do rozgrywek klasy B, licząc, że za rok spotkają się z wrogą osadą i odkupią wszystkie dotychczas doznane krzywdy. Dość już miano pogromów na wiejskich festynach, kiedy wracano ze sztachetami w plecach, dość kradzieży drewna z lasu i brutalnych, byczych gwałtów na karierowskich krowach. Tak, karierowskich, bowiem wioska ta nazywała się Karierowa Wólka i za punkt honoru postawiła sobie zbudować drużynę, która w świętej wojnie, podczas wielkich, regionalnych derbów sprałaby nieprzyjaciela do futbolowej nieprzytomności. Mając przed oczami wizję wendety, działacze żwawo zabrali się do roboty i zaczęli namawiać miejscowych chłopaków do powrotu na zieloną murawę. Jedni mieli już wprawę, gdyż pięć lat temu zespół z Karierowej Wólki grał w najniższej klasie rozgrywkowej, ale nie dokończył sezonu, gdyż miejscowi chłopi w nocy połamali metalową bramkę, nie mogąc patrzeć, jak ich okoliczne pola pokrywają się co niedziela trującymi rzygowinami.

Prezesem klubu został miejscowy proboszcz, Czcigodny Amicus, brat bliźniak grającego w CMF Dziady Amicusa. W naprędce wybranym zarządzie zasiedli: Wenger - trener i zawodnik w jednej osobie, sołtys Citko i syn właściciela sklepu monopolowego Dr.Strange. Korzyści z takiego wyboru były obopólne. Proboszcz został również skarbnikiem i od czasu do czasu mógł z dewoczych (?) datków wspomóc klub. Wenger, pomimo, że stary i słaby, mógł się wystawiać w pierwszej jedenastce, nie bacząc na to, że zarząd będzie niezadowolony. Sołtys, wiadomo, z nim trzeba żyć w zgodzie. A syna właściciela wiejskiego sklepu wzięto, gdyż oczywiste korzyści miały z takiego układu obydwie strony.

Problem powstał już na początku, gdyż nijak nie można było znaleźć bramkarza. Wtedy strategiczny sponsor podarował skrzynkę jaboli, za którą wykupiono z Odwykowa solidnego bramkarza… Jabola. Obsada pozycji ostatniego stopera długo pozostawała niewiadomą, ponieważ sołtys Citko tłumaczył się nadwagą i ogólną niechęcią do poruszania się. Trener wyperswadował mu w końcu, że na tej pozycji gra się głową i z głową i wcale nie trzeba biegać. Na bokach obrony zgodzili się grać Kuchar i Counter i był to wybór jedynie słuszny, gdyż innych kandydatów nie znaleziono. Jeden z nich przebąkiwał wprawdzie coś o żeniaczce w oddalonej o 24-godzinną jazdę motocyklem wsi, ale szybko wysłano tam oddział specjalny i niewinna dziewoja przestała być niewinną, rozkochując się na amen we wszystkich, karierowskich chłopakach.

Linię obrony uzupełnił organista Lucas, który chwalił się najlepszą taktyką w wirtualnej grze, więc pomyślano, że pewnie i piłkę potrafi celnie kopnąć. Linię pomocy zaczęto budować od skrzydeł, gdzie musieli grać nieco zwariowani i nieobliczalni piłkarze. Tutaj trener nie zastanawiał się ani chwili i w ligowych meczach wybiegną: filigranowy Arubaluba, grający w rytmie Pink Floyd oraz bardzo waleczny i pracowity Sławoj. Środek pomocy musieli zapełnić piłkarze inteligentni, bo to oni mieli otwierać podaniami drogę do bramki. Po licznych testach koszulki LZS Karierowa Wólka założą Verlee i Loczek, którzy oświadczyli, że trenować na pastwisku nie będą i zaszczycą swoją obecnością tylko mistrzowskie mecze. W ataku miejsce zarezerwował sobie trener Wenger, który miał composure - 4, ale za to grę bez piłki miał na poziomie 20, gdyż ta nigdy do niego nie dochodziła. Na szczęście drugi na szpicy Dr.Strange nie biegał za wiele, ale za to każdą napotkaną piłkę lokował w siatce.

Zespół był gotowy i zgłoszony do rozgrywek. Tym razem bramki wkopano w ziemię bardzo głęboko, a w dniu meczu nakazano sprzedaż tylko przedniejszych trunków. Czcigodny Amicus ogłosił na ambonie rozpoczęcie zbiórki na działalność klubową - sen o gminnej potędze miał spełnić się na jawie.

 

Za lasem ekipa CMF Dziady nadal pozostawała bez trenera i poważnie zastanawiano się nad wycofaniem drużyny z rozgrywek…

Odnośnik do komentarza

- Szefie, mam dwie wiadomości – Icon wychylił głowę zza drzwi do gabinetu Profesora, który czytał pracę magisterską jednego ze swych studentów.

-To zacznij od dobrej – kiwnięciem głowy wskazał mu zydel przed biurkiem.

- Niestety obie są złe. Pierwsza jest taka, że ten Tio to chyba jakiś lepszy cwaniak. Okazuje się, że podpisaliśmy z nim kontrakt nie do końca 2010 r. ale do końca kontraktu Beenhakkera z reprezentacją i jeżeli zwolnimy go wcześniej niż zwolnią Leo to musimy mu

zapłacić równowartość rocznych zarobków Leo.

- O fak! – zaklął po szewsku Profesor. – Qcz pewnie nie zgodzi się tyle zapłacić. A to oznacza, że muszę zadzwonić do Grześka.

- Jakiego Grześka?

- Do lata, do lata, do lata piechotą będę szła aa aaa – fałszywym sopranem zanucił Profesor.

- To szef zna Latę?

- Taaa, jeszcze z czasów studenckich.

- To Lato studiował?

- Nie, ale waletował u mnie w akademiku w sześćdziesiątym piątym, gdy studiowałem w Mielcu. Lato zwolni Leo my zwolnimy Tio. Fajny rym mi wyszedł nie?

Icon skwapliwie przytaknął głową.

- No a druga wiadomość?

- Karierowa Wólka została zgłoszona do rozgrywek w klasie B.

- Naprawdę? To mieszka tam 11 facetów?

- Mają błogosławieństwo drugiego Amicusa.

- Hmmm… to może nawet być zabawne. Może w geście przyjaźni wypożyczymy im Bracha co? Hahahaha…

- Hahahaha – przytaknął nieśmiało Icon.

Do gabinetu zajrzała Finka – prześliczna sekretarka Profesora. Ciche i rozmarzone westchnięcie Icona na jej widok wcale nie było takie ciche jak mu się wydawało.

- Szefie, mam wiadomość od Tio – spłoniona Finka podała kopertę.

- Co on k… listy jakieś pisze?? – Precyzyjnym kłapnięciem zębów rozerwał kopertę:

- Szanowny Panie Prezesie. Wielce zabódł mnie fakt, że nie chce dać mi pan szansy w poprowadzeniu CMF Dziady do szczytów,

wkrótce jednak zmieni pan o mnie zdanie gdyż zamierzam awansować. Tymczasem zabieram drużynę na tourne po gminie Dziady – rozegramy kilka sparingów, poszukamy wzmocnień i wrócimy za dwa tygodnie gotowi do sezonu. Pees – zabraliśmy rowery z klubowej komórki.

- Może ten Tio da sobie radę szefie? Na mnie zrobił dobre wrażenie.

- Mam nadzieję. Bo inaczej wylecisz razem z nim. W twoim kontrakcie nie ma żadnej odprawy.

 

Tymczasem Ślepy Los w postaci Reapera – jedynego działacza miejscowego OZPN, który nie otrzymał jeszcze zarzutów prokuratorskich, sparował w pierwszej, najwcześniejszej rundzie Pucharu Polski drużyny CMF Dziady i LZS Karierowa

Wólka. Pierwsze spotkanie wyznaczono na wtorek, równo za dwa tygodnie, jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywek ligowych.

Odnośnik do komentarza

W sobotni poranek Karierowa Wólka opustoszała całkowicie. Kto żyw wsiadał w Pekaes i ruszał do wielkiego miasta, gdzie podstawiono czarterowy pociąg, który miał zawieźć niemalże wszystkich dorosłych mężczyzn do okrytego zielenią Czerwonego Boru. Tam, w jednostce wojskowej, przysięgę miał składać świeżo upieczony, starszy szeregowy Fenomen. Co się wydarzyło w pociągu, jaki był powrót i kiedy uczestnicy eskapady doszli do siebie - nie wiadomo – można się jedynie domyślać, dlaczego konduktorzy kazali wszystkie okna pozabijać gwoździami, a drzwi pozamykać na kłódki. Niektórzy nie widzieli Fenomena na oczy! Ba, nie widzieli nawet malowniczo położonej jednostki wojskowej! Po pewnym czasie wyszło na jaw, że w Czerwonym Borze nie ma już jednostki wojskowej… jest za to zakład karny.

 

W poniedziałkowe popołudnie wszyscy stawili się na pierwszym treningu. Operatywny trener zmotywował ich do przyjścia jedną, jedyną uwagą:

- Chłopaki, z festynu została jeszcze niedokończona beczka piwa. Trzeba ją opróżnić, bo Dr.Strange musi się rozliczyć z zysków, a kaucję możemy otrzymać tylko za pustą beczkę!

 

Zajęcia treningowe zostały przerwane brutalnie i dość niespodziewanie. Oto na murawę wtargnęła Pani Bimberowa, poganiając przez środek boiska dwie łaciate krowy.

 

- Pani Bimberowo, tak nie można! My mamy teraz trening!

- Co mocie, matoły jedne? Siano se zgrobcie, bo dyszcz idzie, a nie za balonem lotocie, jak te bachory od Kazka Moczymordy! Jo tyndy zawsze chodziła i chodzić bede, gonić krów naokoło nimom zamiaru!

- Ale one nam tutaj srają i ścieżkę wydeptały przez środek boiska. Jak my przeciwników na takim boisku przyjmiemy?

- A co jo mom do tego? Ty Wenger idź się lepiej wyspowiadej. Myślisz żem nie widziała, jakeś w kopę siana z Maryśką wchodził?

- Z Maryśką??? – odezwał się zaskoczony Citko. – Przecież to moja narzeczona, niedługo sołtysową miała zostać?

- Eee tam, starej się coś przywidziało. Głuche to i ślepe, pewnie mnie z kimś innym pomyliła.

- Taak? A skąd masz tyle siana we włosach? – nie dawał za wygraną oburzony sołtys.

- No przecież siano grabiłem przed deszczem…

- Aha.

 

Do pucharowego meczu z CMF Dziady zostało niewiele czasu. Postanowiono w końcu ogrodzić boisko, a bramę zamknąć na dwie kłódki. Czcigodny Amicus grzmiał z ambony przez trzy niedziele:

- Ludzie, wyciągać te dolary z sienników. Na chwalebny cel datki zbieramy! Nie będzie nam żadna łaciata krowa odchodami trawy paliła!

 

----------------------

 

Gwoli wyjaśnienia.

Założenie tego tematu przez Tio miało na celu nie tylko uświetnienie pierwszokwietniowego dnia. Autor miał nadzieję, że pomysł spotka się z zainteresowaniem forumowiczów, którzy będą dopisywali kolejne części zmyślonej przez siebie historii.

Zasady są proste.

Każdy może dopisać swój wątek, według własnego uznania i niekoniecznie musi on być powiązany z wcześniejszymi. Dla tych, którzy akurat nie grają w FMa, a nawiedza ich od czasu do czasu wenna twórcza, jest to idealne miejsce. Zatem, do piór!

 

Edyta dodaje, że można też komentować ;)

Odnośnik do komentarza

W mordę – pomyślał Verlee, z obrzydzeniem przyglądając się upstrzonej "niespodziankami" murawie – co ja tutaj w ogóle robię?

 

Ostrożnie minął kilka pierwszych krowich placków.

 

Marzyłem o grze dla Arsenalu w Premiership, chciałem grać pierwsze skrzypce w prestiżowych spotkaniach Ligi Mistrzów, strzelać gole Manchesterom, Liverpoolom, To Tym Chamom i West Chamom, Chelsea nawet; oczami wyobraźni widziałem samego siebie ośmieszającego najlepszych obrońców świata, widziałem Terry'ego, Ferdinanda, Vidica i Cannavaro trzęsących przede mną portkami! Och... a jakby w Arsenalu się nie dało zagrać, to bym i Barceloną nie pogardził, o nie!... Roiłem sobie Gran Derbi pod wodzą prawdziwego i jedynego maestro środka pola – mnie!... Co mi tam!... Takiemu Lechowi też bym nie odmówił, Stilica bym ze składu wygryzł i bramki Wiśle strzelał z rzutów wolnych.

 

A przyszło mi kopać piłkę na wsi, na ostatnim zadupiu wszechświata. Niesamowite, jak rzeczywistość potrafi weryfikować marzenia.

 

Verlee wspiął się na palce i zmusił do dalszej drogi przez pole minowe, jakim było boisko Karierowej Wólki.

 

Reszta drużyny trenowała na drugim końcu boiska. Widział z oddali próbującego biegać trenera Wengera, a także przyglądającego się rozgrzewce Czcigodnego Amicusa. Nieco bardziej na prawo ktoś postawił, wydawałoby się, trzy wielkie stogi siana i kilka beczek paszy dla krów, ale po dłuższych oględzinach okazało się, że był to tylko sołtys Citko. Sołtys Citko grał na obronie, a kiedy stawał na szesnastce, zasłaniał całą bramkę i przy okazji robił cień dla będącego po drugiej stronie stadionu bramkarza przeciwników.

 

– Przepraszam za spóźnienie, trenerze – powiedział niespecjalnie wesoło Verlee, kiedy wreszcie dołączył do całej tej hałastry. – Ominęło mnie coś?

– Nie, raczej nie. – Trener Wenger z ulgą wykorzystał szansę na odwrócenie się od piorunującego go wzrokiem sołtysa. – Idź do chłopaków, dzisiaj rozgrzewkę robi Dr. Strange.

– Dlaczego on?

– Ma kurs z anatomii i innych takich pierdół. I skrót "Dr." w nicku! Leć już, bo wlepię ci karę w wysokości dwóch tygodniówek.

 

Verlee liczył przez chwilę w skupieniu.

 

– Ale przecież dwa razy zero to dalej jest zero.

 

***

 

Rozgrzewka w wykonaniu Strange’a wyglądała tak, że wszyscy robili, co chcieli, a Strange leżał oparty o słupek i wpatrywał się w niebo, mrucząc coś do siebie.

 

– Kocha… nie kocha… – W rękach miał kwiatek. Był to raczej jakiś dupiaty chwast, ale z braku lepszego określenia niech będzie kwiatek. – Och, cześć, Verlee. Jestem taki szczęśliwy. Zakochałem się!

– Miło – powiedział Verlee. – Ale jeżeli z kobietami chodzisz tak samo długo, jak prowadzisz opowiadania, to raczej kiepsko to widzę.

– No co ty. – Strange obruszył się nieznacznie. – Nie znasz się w ogóle na miłości. Ale czego, mój drogi, oczekiwać po kimś, kto pisze jakieś bzdurne poradniki o zarzynaniu krów?...

 

Nagle blisko nich pojawił się Sławoj, a Verlee, wiedząc, że ma tylko kilka sekund, krzyknął:

 

– Hej, Sławoj, może ty poprowadzisz dzisiaj rozgrzewkę?!

– Muszę… biegać… za… piłką… – sapnął tylko syzyfowym głosem Sławoj, który był tak pracowity i pomocny, że przynosił każdą futbolówkę, która poleciała za bramkę. Na skrzydle taki ciąg do przodu był niesamowicie przydatny. – Piłka… gdzie jest piłka?...

 

I zniknął.

 

Verlee padł plackiem na trawę, nawet nie sprawdzając uprzednio, czy nie ma na niej kilku psich kup. Albo czegoś gorszego.

 

– No i to jest rozgrzewka! – krzyknął ochoczo Dr. Strange.

– Arsenal!... – wyszeptał Verlee. – Barcelona!... Lech nawet!...

Odnośnik do komentarza

Odcinek pt. "Między lasem a jeziorem" ;) .

 

 

Popołudniowy trening drużyny z Karierowej Wólki zakończył się po dwóch godzinach morderczej gierki i zwieńczony został skromnym zwycięstwem ekipy, w której, rzecz jasna, występował trener Wenger. Jako, że w drużynie pełnił najważniejszą rolę, to od niego zależało, kto po której stronie wystąpi. Jego podział na dwie ekipy, w której jedna stanowiła zaledwie trzy osoby (Jabol, Citko oraz rozkochany w ostatnim czasie Dr.Strange), a druga pozostałą resztę, wzbudził niemałe kontrowersje. Szczególnie wśród tej pierwszej, dowodzonej przez Sołtysa Citkę, aczkolwiek czy na boisku znajdował się ktoś, kto odważyłby się sprzeciwić decyzji strasznego Wengera? Wszak po okolicy nosiła się plotka, iż ten niemłody, choć także i niestary, ale za to bardzo nadgorliwy prześladowca Bazgrolców próbujących skleić swojego pierwszego opka na jednym z podrzędnych polskich forów internetowych, swego czasu zawarł pakt z jakąś bliżej niezidentyfikowaną kobietą, której moce z piekła rodem, jawią się okolicznym dzieciakom co noc w straszliwych, pełnych przemocy i okrucieństwa koszmarach.

 

Poniedziałkowy wieczór w Karierowej Wólce spowiły egipskie ciemności. Grube, krnąbrne chmury zakryły wszelkie gwiazdy na nieboskłonie, sprawiając wrażenie, iż przypadkowy obserwator tego zjawiska, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że znajduje się nie gdzie indziej jak w dupie murzyna. Hen, za lasem, w małym domku na polanie, rodzina jednego z piłkarzy szykowała się właśnie do kolacyjnej uczty. Wokół obficie nakrytego stołu koczowały trzy osoby. Obrazek niczym z utopijnej wyspy szczęścia zdjęty, choć zaistniała sytuacja, co najmniej dziwna, dziwna i dziwna. Może trochę śmiechowita i zmuszająca do refleksji?

 

Jeszcze jedyn i jeszcze roz. — Brzmiał płaczliwy głos Jabola, który wpierniczał jedno jabłko za drugim.

A po cuś synek tela jabłek na wieczór jysz? Popatrz, jako piykno kura zgotowała jo ci dzisio na kolacyje! — Z podziwem dla własnych umiejętności kulinarnych, ozwała się matka Jabola, Jabolka.

Chca zaloć robaka po przegronym meczu — wybełkotał mamrotnie synalek.

A to ty przez robaki mecz przegrołeś? — włączył się do rozmowy ojciec Jabola, ekhm... Stary Jabol.

Przez Ma.. Maryśkę — wyjawił z rozżaleniem Jabolek, pocierając z policzków wielkie i słone łzy. — Przez Marysię, takom dziewoję bramkę puściłem! — wykrzyczał po chwili, tym razem z morzem łez w oczodołach.

Aaaa, zakochałeś się? — zagadnął zaciekawiony ojciec.

Nieee, eee... było tak: Nosz dyfensor, Citko, zwany równiyż Sołtysem, mioł przy noga piłka. Jo wykrzyczoł "moja!" i mi jom wtedy podoł, a jo nie był nawet na to gotowy!

No to jak nie byłeś synek gotowy, to po kiego ten... Stary Jabol zawiesił na moment głos — ...cholere... — sprostował po chwili — ...krzyknąłeś: "moja"?

No bo chciołem wykrzyknąć: "Moja Marysiu, jo tego nie złapia!"

No to czego krzyknąłeś tylko "moja"? — nie dawał w dalszym ciągu za wygraną Stary Jabol.

 

Jabolek powiercił się nerwowo na krześle, wziął głęboki oddech i począł opowiadać dalej:

 

No bo Marysia mo chłopaka! Nie chciołem, coby się on o tym dowiedzioł, że z nią ten teges... razem wianuszki nad stawem kręciłech. Toć to mioła się wydawać za mąż na wiosna!

Aaa, a ta Marycha siedzioła na tym meczu, ja? — włączyła się do rozmowy zaciekawiona matka Jabola.

Ni, ale jej chłopak był — sprostował po chwili Jabol.

To on jest waszym kibicem? — zapytała z ciekawością.

Niiii — z przekąsem odpowiedział Jabol Citko je naszym obrońcom! — wyjaśnił po chwili.

 

W pokoju zapanowała chwila ciszy. W momencie została przerwana jednak przez wycie nadal niepocieszonego Jabola, którego udobruchał ostatecznie ojciec:

 

Nie becz synek, Boruc też popuścił bramkę i powiedzioł: "moja", jeno zapomnioł pedzieć "Saro, jo tego nie złapia".

 

Wszyscy wybuchli niepohamowanym śmiechem. Jabol zatoczył szeroki łuk, odchodząc od stołu. Wpojone uprzednio procenty dały już się we znaki. Leżąc na swoim łóżku, zatopił się bezwolnie w krainę marzeń. Tym razem, podczas treningowej gierki, to jego drużyna wygrała, a on sam, broniąc rzut karny podyktowany przez trenera Wengera za bardzo wątpliwy na sobie samym faul, został okrzyknięty bohaterem spotkania. Z tych pięknych, niczym nie skrępowanych marzeń wyrwała go myśl o jego wybrance serca. Nim na dobre usnął, postanowił do niej zadzwonić, pożyczyć jej miłych i słodkich snów, oraz oświadczyć jak mocnym uczuciem ją darzy. Z nieskrywanym zdziwieniem przyjął fakt, iż pomimo trzech prób nawiązania połączenia, Maryna nie odebrała telefonu...

 

Tymczasem w stodole wynajmowanej przez jednego biednego studenta o imieniu Arubaluba, wśród nocnych kwików i buczenia znajdujących się tam również świnek i krów, dosłyszeć można było ciche i delikatne pojękiwania wydobywające się z dwóch nagich, splątanych z sobą ciał.

 

 

 

Ach, niewierne to dziewczę, co wieczorową porą

Wciąż inne człowiecze, w obroty ją biorą.

 

 

 

Do pierwszego meczu sezonu jeszcze tylko tydzień czasu. Miejmy nadzieję, że Jabol dojdzie do siebie i na spotkanie z CMF Dziady, będzie cieszył się formą, która pozwoli jego drużynie pławić się zwycięstwem.

Odnośnik do komentarza
Nieee, eee... było tak: Nosz dyfensor, Citko, zwany równiyż Sołtysem, mioł przy noga piłka. Jo wykrzyczoł "moja!" i mi jom wtedy podoł, a jo nie był nawet na to gotowy!

No to jak nie byłeś synek gotowy, to po kiego ten... Stary Jabol zawiesił na moment głos — ...cholere... — sprostował po chwili — ...krzyknąłeś: "moja"?

No bo chciołem wykrzyknąć: "Moja Marysiu, jo tego nie złapia!"

 

:rotfl:

 

(Edyta dodaje, że przydałoby się opisać skład CMF Dziady :>).

 

Schizofreniczna Edyta druga zauważa, że już to zrobiono w pierwszym poście, więc mały fail. :D

Odnośnik do komentarza

Tio przechadzał się zamyślony po budynku klubowym drużyny CMF Dziady. W tym wypadku budynek klubowy różnił się od boiska tym, że posiadał ściany.

 

Cała gmina Dziady powoli zaczynała żyć nadchodzącym meczem z Karierową Wólką. Ludzie się mobilizowali, monopolowy zaliczył najlepszy miesiąc od wielu, wielu lat, a na fali powszechnego entuzjazmu drużyna młodzieżowa mogła zorganizować pierwszy w tym sezonie trening dzięki rekordowej ilości trzech (!) uczestników. Nawet krowy poczuły, że coś jest na rzeczy i przestały bombardować murawę minami. Przez chwilę Tio zastanawiał się, czy miny nie stanowiłyby świetnego elementu zaskoczenia w jego taktyce ze względu obecność w składzie LZSu takich mieszczuchów, jak Verlee, czy Loczek.

 

Nie zamierzał jednak ryzykować. Krowy były naprawdę nieprzewidywalną i potężną bronią.

 

W holu spotkał Maniaka, tłumaczącego coś Henkelowi, naczelnemu i równocześnie jedynemu fotografowi drużyny. Nikt inny nie miał ochoty ryzykować. Icon uważał, że po prostu nie mieli odpowiednio stalowych jaj.

 

– Nieee… to się robi całkiem inaczej. – Maniak gestykulował obficie. – Patrz, pokażę ci... Mój Boż... znaczy... co za amatorszczyzna! – Wziął szybko lustrzankę z rąk Henkela, zanim ten zdążył zaprotestować. – Najpierw ustawiasz to tak, potem tę popierdółkę dajesz na fulla, ten guziczek w prawo… na Internecie tak przeczytałem… Jak robisz zdjęcie katolikowi, to plujesz trzy razy przez lewe ramię… chyba, że akurat katolik jest z lewej strony… matko moja... znaczy... eeee.... fuck!

 

Aparat wypadł Maniakowi z rąk i wylądował prosto na posadzce. Znaczy, wylądowałby, gdyby nie fakt, że tak naprawdę na podłodze budynku klubowego rosła trawa – Profesor, prezes klubu, uważał, że tak jest znacznie bardziej ekologicznie. I taniej. Tak więc, aparat wypadł Maniakowi z rąk i wylądował prosto w krowim placku.

 

– Maniek – krzyczał rozwścieczony Henkel – czy ty, k***a, potrafisz cokolwiek zrobić dobrze? Ewentualnie: nie zepsuć?

– Ja wszystko potrafię – obruszył się Maniak.

– W takim razie wyciągaj moją lustrzankę za dziesięć patyków z tego gówna.

– Phi, dziesięć patyków – Maniak prychnął. – Kiedyś sprawiłem sobie jedną za dwadzieścia…

 

Zamilkł pod presją morderczego, mrożącego krew w żyłach spojrzenia fotografa.

 

Tio ruszył dalej przed siebie, zastanawiając się, kogo wystawić na bokach obrony…

Odnośnik do komentarza

Cieszę się, że temat "ruszył" :) Zachęcam kolejnych odważnych. Jedyną zasadą jest brak zasad, dystans i poczucie humoru ;)

 

 

- Słuchaj Nicky, wymyśl inny temat to zgodzę się być twoim promotorem. Ale nie licz na to, że zgodzę się na promowanie „Na Bolusia świadkowie się znaleźli”. Przecież twoim jedynym źródłem w tej, w cudzysłowie, pracy jest strona Mikke! Może skup się lepiej na graniu w piłkę. Nie każdy musi być magistrem. Ja na przykład jestem profesorem.

 

Do gabinetu zajrzała sekretarka:

 

- Szefie, manager Tio.

 

- Co, znowu list przysłał?

 

- Nie, przyszedł osobiście.

 

- No to proś Finka, proś. A ty Nicky przemyśl sobie jeszcze temat.

 

Tio robił hardą minę, ale widać było, że kosztuje go to wiele wysiłku.

 

- Słuchaj Tio, może rzeczywiście nie zaczęliśmy zbyt dobrze – powiedział Profesor stawiając na biurku butelkę przedniej jakości trunku produkcji babci Bimbrowej z Karierowej Wólki – napijmy się za pomyślny sezon.

 

- Szefie, Profesorze kkochany – trunek Bimbrowej posiadał zaiste zacną moc, tak że już po dwóch kolejkach wszelkie spory, niesnaski zostały między nimi zażegnane (przynajmniej na czas działania trunku).- Przygotowałem chłopaków bardzo dobrze pod względem kondycyjnym, mówię ci Psorku, nie poznasz ich na boisku. Zrobiliśmy na tych rowerach chyba z… coś koło… jakieś ja wiem… tak żeby nie skłamać… ale i też nie przesadzić… nie, będę strzelał: 10 kilometrów. 10 kilometrów i to nierzadko pod wiatr! Ale dali radę chłopaki, dali radę.

 

- Ty mi tu nie pitol o treningach, bo ja się na tym nie znam, tylko mów jaki mamy skład.

 

- Już mówię. Na bramce Żyłek – już prawie udało się go wyleczyć z piłkofobii i nie chowa się przed strzałami za słupkiem. I tak jest lepszy od Bracha, który będzie rezerwowym bramkarzem i jak Bóg da nie będzie konieczności wpuszczania go na boisko.

 

Bardzo fajne prezentuje się obrona. Na środku Szk i Finch – dziadowski Flip i Flap (a może na odwrót?). Szk będzie naszym kapitanem. Na bokach obrony nowe nabytki, perełki które znalazłem wśród wieprzy. Na lewej stronie T-m. Podobno Nick ten oznacza „transfer mode”, że niby cały czas szuka lepszej drużyny, ale lepszej od naszej nie znajdzie. Na prawej Jasonx – póki co to „x” to jest wielka niewiadoma. Znaleźliśmy go w Moherowie za stodołą. Stał pod napisem „Nerwowy człowiek”. Kosi równo z trawą.

 

Pomoc niestety woła o pomoc hahaha. Ale gramy tym co mamy. Środek to Nicky Salopu i bardzo ofensywny Michu. Po lewej Maniak a po prawej Latający Smok.

 

- Chińczyk?

 

- A gdzie tam! Dragonfly. Nasz dziad z Dziadów! Przeżywa rozterki sercowe i boję się, że zrujnuje mu to karierę jak Borucowi. Baby mu trza.

 

A atak to szybki jak środek przeczyszczający Amicus i Dudek - prawdziwe żądło, które znalazłem w remizie jak na babskiej imprezie z okazji dnia kobiet robił za czipendejlsa. Typowy sęp pola karnego.

 

Mamy krótką ławkę, bo tylko Brachu i Piotr Sebastian więc pomyślałem żeby sadzać na niej Icona – wszędzie go pełno więc będzie umiał się znaleźć na każdej pozycji. A, i wielebny Krzysfiol zgodził się grać w tych meczach, które nie wypadają w niedziele. Myślę, że to całkiem niezły skład jak na nasze dziadowskie możliwości. Jutro jedziemy do Karierowej Wólki.

 

- W takim razie wstrzymam się z oceną tego, jak się żartobliwie wyraziłeś „składu” do jutra

Odnośnik do komentarza

Babcia Bimberowa pasła krowy od rana do wieczora, co miało swoje dobre i złe strony. Zacznijmy od dobrych. Krowy żarły zielsko bez przerwy, jakby pierwszy raz w MacDonaldzie były. Skutkowało to dużą ilością wydalanego kału, a ten z kolei był głównym surowcem eksportowanej do Dziadów „Nalewki Babuni”.

Złe strony były takie, że popołudniami mieliśmy treningi. Babcia siadała na składanym krzesełku i z sierpem (bez młota) czekała, kiedy trener Wenger będzie próbował trafić w światło bramki. Nigdy mu się nie udawało, piłki lądowały na polu babci Bimberowej, a ta z ogromną pasją rozpruwała je zamaszystym ruchem błyszczącego sierpa.

 

- Trenerze, może byś się wstrzymał z tymi strzałami, bo niedługo zostaniemy bez piłek. Czcigodny Amicus nie może w kółko ściemniać o pielgrzymkach do Częstochowy i kolejnych datkach na remontowanie dachu kościoła.

- Ty Verlee lepiej się nie odzywaj. Widzisz jak ona sierpem macha? Naczytała się twoich opowieści o krwawych córkach, czy kuzynkach, a może ciotkach? Loczek, jak to było?

- To były siostry, ale w przenośni.

- Ty mi tu przenośniami się nie wymądrzaj, tylko przynieś kolejną piłkę.

- Kiedy już nie ma.

- Daj swoją, teraz na pewno trafię!

 

Trafił… pomiędzy rogi łaciatej krowy, a ta padła trupem. Od tego czasu był spokój z babcią Bimberową i można było skupić się na przygotowaniach do Wielkich Derbów.

Odnośnik do komentarza
Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...